- A to dlaczego? – odburknąłem bezczelnie.
- Bo Ci dusze to przeżre – syknął smok i spojrzał na mnie surowo.
- Duszy już nie mam, jestem przecież tylko zwierzęciem – uniosłem dumnie łeb i wytrzymałem spojrzenie pełne nienawiści.
- Jeśli nie masz, to mogę Cię zgładzić? – spytał, łagodniejąc na twarzy.
- Jeśli tego pragniesz – odparłem odważnie, zarazem jednak głupio.
Złapał mnie za ucho i przyciągnął blisko swojej twarzy. Długo się wpatrywałem w te nietypowe oczy. Nagle jednak barwa twarzy przybrała różawy odcień, a oczy łagodnie spoglądały do mnie spod długich i trzepoczących rzęs. Zrobiłem krok w tył. Krok! Szybko uniosłem dłonie i okazały się być ludzkie. Byłem znów człowiekiem!
„ Czy to możliwe? Znów jestem sobą... Znów mogę być godzien życia! Jednak, jak to możliwe? Po co miałby ten smok robić dla mnie taki prezent... taki dar? Nie wiem... ale się dowiem.”
Spojrzałem na postać stojącą przede mną. Nie było już tam szlachetnego i eleganckiego smoka. Była tam kobieta. Naga, jak ja. Wyglądała na ideał piękna, a jej kształty wzbudziły we mnie nieograniczoną żądzę. Gapiłem się zachłannie na jej jędrne piersi, które lekko trzęsły się, gdy ona szła w stronę stołu. Nie mogłem oderwać wzroku od jej pełnych i czerwonych ust.
- Co byś chciał robić Panie mój? – spytała kusząco nieznajoma.
Stałem milcząc i nie mogąc wydusić słowa. Wiedziałem, czego pożądam.
- Przybliż się do mnie – rozkazała słodzącym głosem.
Posłusznie podszedłem, patrząc tylko na nią.
- Pójdźmy do mego łoża, mój drogi.
Kiwnąłem głową, była na wyciągnięcie ręki.
- A potem poprowadzisz armie na Klany – szepnęła w moją stronę.
Chciałem już przytaknąć, ale spojrzałem na jej usta.
„ Chcę jej, pragnę! Ona jest moja, tylko moja. Jestem zdobywcą przecież, biorę co mi się należy.... ale... Czy te usta nie są za bardzo czerwone? Wyglądają, jakby piła przed chwilą krew. A ta cera, to tylko róż przykrywa jej bladą twarz. Wampir? Pewnie tak. Muszę się jej pozbyć. Przecież ja także jestem głodny. Zabawne... wygram to. Szkoda tylko, że nie mogę się z nią przespać. Byłaby to upojna noc, ale życie jest ważniejsze, życie Klanów.”
- Moja droga, byłabyś tak uprzejma i odwróciłabyś się tyłem do mnie? – spytałem rozbawiony swoją głupią pomysłowością.
- Jeśli tego chcesz. Oczywiście – musnęła wargami mój policzek i odwróciła się tyłem.
Byliśmy blisko stołu. Wziąłem cicho nóż z najbliższego nakrycia i szybkim ruchem poderżnąłem jej gardło. Nie usłyszałem nawet jęknięcia. Kobieta opadła na posadzkę. Krew wylewała się jak z przebitej beczki pełnej wina. Tylko, ze ten orzeźwiający napój był troszkę gęstszy. Uklęknąłem i zacząłem pić krew. Już po kilku chwilach mój umysł był jaśniejszy, a siły wystarczyłyby mi na miesiąc głodówki. Jednak potrzebowałem pomocy. Nie mogłem się przemienić. Nie potrafiłem. Więc nie miałem wyjścia.
„ Heroth!”
Odpowiedziało mi milczenie w głowie. Spróbowałem jeszcze raz.
„ Herotherdzie z Gwardii Rady!!!”
„ CO?! „ - wrzasnął mi znajomy głos w głowie.
„ Klan Czarnych Władców już ruszył by Was zabić”
Teraz w mej głowie słychać było tylko śmiech, pogardliwy śmiech...
„ Na życie mojej matki! Przygotuj się i rusz swoją dupe!!!” – warknąłem zdenerwowany.
„ Na matki życie? Twojej? „ – zaskoczenie było niemal namacalne.
„ Tak Ty wraku tłuszczu! Odezwę się później” – wyłączyłem się na głosy pewien, iż mi uwierzył.
Nic już nie mogłem zrobić dla Klanu. Miałem ważniejsze problemy. Musiałem znaleźć smoka i zmusić go by mnie znów przemienił. Rozejrzałem się dookoła. Cisze przecinał tylko lekki wiatr. Gdzieś daleko na horyzoncie majaczyły ciemne chmury.
„ Będzie ulewa. Kurwa! To wszystko zatrze. Wszystkie ślady i zapachy się rozmyją. Potrzebuję kogoś potężnego, ale także zaufanego. Smok! No, ale one zawsze trzymają się razem, one tylko... matka? Znienawidziła mnie pewnie, tak jak wszyscy. Jestem zwykłym odmieńcem, a teraz... „ – spojrzałem na swoje ludzkie ciało –„ Wyrosłem” – zaśmiałem się lekko i podszedłem do basenu, by zmyć krew. Woda była lodowata lecz orzeźwiająca. Odprężyłem się trochę i oparłem głowę pełną kruczoczarnych włosów o brzeg.
„ Muszę spróbować. „ – postanowiłem sobie.
„ Matko!” – wysłałem myślową sondę.
„ Synu? Czego chcesz? „ - usłyszałem łagodny głos rodzicielki, która była zaniepokojona.
„ Mogłabyś mnie wytropić i przybyć mi na pomoc?” – od razu spytałem, by nie owijać w bawełnę. Wolałem być bezpośredni.
„Albo dostanę pomoc, albo nie. To się tylko liczy. Nie... liczy się także czas.”
„ Mam nadzieje, że to jest ważne. A co się stało? „ – dodała po chwili – „Mów, ja już lecę.”
Poczułem ulgę. Wyszedłem z basenu i próbowałem na spokojnie znaleźć jakiś ręcznik, by się okryć. Jednak nic takiego nie znalazłem.
„Tracę cierpliwość!” – ten dźwięk spowodował u mnie krótki ból.
„Dobrze. Przepraszam. Po prostu jestem zdezorientowany. „ – wytłumaczyłem się i siadłem na mokrej posadzce, swym gładkim dupskiem.
„ Więc?”
„ Gerolden, pewien smok, nasłał Klan Czarnych Władców na resztę Wilków. Mnie przy okazji chciał zwerbować, a potem zabić wampirem jakimś. Jednak zostawił nie w nietypowej sytuacji. Znów jestem człowiekiem.” – zakończyłem krótki scenariusz życia błahym tonem.
„ W postaci jak ja? Czy człowiekiem zwykłym? – zmartwiona zaczęła mówić już histerycznie, piskliwym głosikiem.
„Potrzebę krwi dalej mam. Chyba jednak dalej mam geny Wilka Łowcy. Nie mogę się, niestety przemienić.” – odparłem smutno.
„ Głupek! Potrafisz, tylko jesteś leniwy! Musisz się skupić... musisz uwierzyć. Ja w Ciebie wierzę, teraz Ty to zrób.”
Długo milczałem. Zastanawiałem się nad sensem tych słów, ale nie znalazłem go. Spojrzałem śmiało na posąg z lustrem. Coś mnie do niego ciągnęło. Wstałem i już miałem iść w jego strone, ale matka była szybsza.
„Zaraz będę lądować! Uważaj! Ten zły idzie w Twoją stronę!”
Kątem oka zobaczyłem matkę kołującą na niebie. Nie mogłem długo podziwiać pięknego widoku jej skrzydeł, błyszczących w świetle słońca. Musiałem skupić się na aroganckim gościu, który patrzył na wampira, leżącego nieruchomo.
- Lubiłem ją – rzekł chłodnym tonem.
- Była milutka – uśmiechnąłem się ironicznie.
- Milutk... – urwał i podniósł na mnie swój lodowaty wzrok – Moja nałożnica jest martwa, a do tego, Ty paradujesz nagi po mojej posiadłości. Co zamierzasz z tym zrobić?
- Zamierzam Cię zabić – odparłem spokojnie.
- Ej! Czarni Władcy! Pokażcie mu co to jest śmierć! – krzyknął w przestrzeń i nagle horda Wilków biegła w moją stronę.
Kucnąłem, by uniknąć spotkania z pierwszym Władcą. Potem szybko zakręciłem piruet i wskoczyłem na długi stół.
- Jestem jednym z Was! – krzyknąłem zrozpaczony – Nie chcę Was zabić!
- To nic nie da, one szukają tylko przekąski – szepnął mi do ucha.
„ Nie chcę ich zabijać. To moi bracia... niektórych nawet znam. Nie chcę tego!”
Smok gapił się na mnie teraz złotymi ślepiami. Uśmiech drwiący gościł na jego połyskującej twarzy, a ręce machały w dziwnych gestach.
„To on. On ich omamił. Zabiję Cię draniu!!!”
Skoczyłem. Nie byłem człowiekiem. Byłem Łowcą. Moje ciało natrafiło na Wilka. Jednym ruchem łapy skręciłem mu kark. Nawet się nie zastanawiałem ile ich zabiję. Biegłem, liczył się tylko bieg i cel jego. Jednak ktoś mnie uprzedził. Matka zaatakowała. Dwa smoki w przestworzach walczyły. Krew, niczym deszcz, spadała na mnie z góry, powodując większy głód. Nagle słońce wyszło zza chmur i oświetliło pysk mojego wroga. Stworzenie się cofnęło, jakby oparzone. Już wiedziałem co trzeba robić. Pobiegłem w stronę lustro – posągu. Swoją siłą przekręciłem je, tak by światło odbijało się na mrocznego gościa.
Zwijał się z bólu przez 30 minut. Myślałem, że będzie to szybszy proces, ale mi się to podobało. Zemsta znalazła upust. Na dziedziniec zebrały się wszystkie Klany. Wszyscy chcieli ze mną porozmawiać.
„Dobra robota.”
Osunąłem się na ziemię i zobaczyłem ciemność. Potem tylko chłód mnie otulił i na zawsze zamknąłem oczy na tym świecie.
The end |