Rozdziała 1
Nadeszli ze wschodu, ciągnąc za sobą nieszczęścia i choroby. Wielu z nich skrajnie wyczerpanych, rannych. Wszyscy ślepo oddani woli tego jedynego, który podróżował z nimi. Człowiek odziany w zbroje, dzierżący w dłoni miecz, otoczony aurą pychy i dumy. Powiadano, że jego spojrzenie mogło zmrozić serce najdzielniejszego. Ile w tym bujdy, a ile prawdy nikt się nie dowiedział. Ci którzy z bliska zdołali go ujrzeć zaraz gineli porażeni jego mieczem. Mężczyzna jechał na karym koniu, równie strasznym jak on. Zwierz ten bez najmniejszych skrupułów taranował wszystkie żywe stworzenia, które stanęły na drodze. Jego jeździec za każdym razem uśmiechał się z pogardą patrząc na truchło, które przed chwilą było żywym ciałem. Mężczyzna wjechał do wioski na czele całej tej karawany. Jego zimne oczy szybko omiotły, każdy skrawek drogi. Odwrócił się i zakrzyknął w jakimś nieznanym, niezrozumiałym nikomu z tutejszych języku. Jego towarzysze szybko wyprostowali się w siodłach i z chciwością zaczeli się przyglądać wiosce. Dało się usłyszeć świst powietrza, dojrzeć błysk stali, gdy poszczególni jeźdźcy dobyli swych mieczy. Wieśniacy szybko wycofali się pod ściany swoich domostw. Atmosfera grozy zawisła nad nimi. Przerażający mężczyzna wyjechał do przodu. Na jego twarzy błąkał się paskudny uśmiech, kiedy przyglądał się mieszkańcą wioski swym lodowatym spojrzeniem. -Przynieście jadło i piwo dla strudzonych wędrowców -odezwał się sucho w wspólnej mowie. Nikt mu nie odpowiedział. Nitk się nie poruszył. -Czyście nie słyszeli? Kazałem wam przynieść jadło i napitek -powiedział, nadal spokojnie, lecz w jego w jego głosie dało się wyczuć groźbę. Tłum zafalował. Ludzie popatrzyli po sobie z przestrachem. Z pomiędzy wieśniaków wystapił młody chłop, na drżących nogach podszedł do karego ogiera i jego właściciela. -Nie mamy jadła, panie. Sami głodujemy. Susza i nieurodzaj nastały. Nasze pola nic nie obrodziły. -Czyżby? -Mężczyzna zsunął się z grzbietu swego rumaka i stanął oko w oko z przerażonym chłpoem. -T-tak, panie... Nie mamy co jeść. Nasze rodziny głodują. -A więc te złocące się pola, które widziałem jadąc tutaj, to tylko moje wymysły? -wysyczał ze wściekłością. -N-nie, panie -odparł chłop, cały się trzęsąc. -To len, panie. Nie jest zdatny do jedzenia. I to nie nasze pole! -Nie wasze? -N-nie na-nasze, p-panie... T-to po-pole n-należy do cz-cza-czarnoksiężnika. On je chro-chroni przed su-suszą... -Czarownika powiadasz? Dobrze niech ci będzie. Wierzę ci. -Dzięki ci, panie. Mężczyzna spojrzał na drżącego chłopa z pogardą, odwrócił się i machnął ręką na jednego ze swoich kompanów krzycząc coś w nieznanym języku, po czym wsiadł na konia. Tamten zeskoczył ze swego rumaka i wyszrpał miecz przypięty do siodła. Podszedł do chłopa i z rozmachem wbił mu ostrze w brzuch. |