Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Koniec szlaku- ta sama droga. cz.1

Świat gna wciąż do przodu,
innym się staje.
To, co było kiedyś,
za mgłą pozostanie.
Stare pieśni w sercu
wyryją słowa te:
„Człowiekiem ten się staje,
kto prawdziwie tego chce.”

    Sapał. Nienawidziła jego, a jeszcze bardziej nienawidziła siebie. Szybkie oddechy mężczyzny cuchnące tanim piwem z okolicznej oberży drażniły delikatną skórę dziewczyny. Jego ruchy zrobiły się coraz szybsze. Nagle przerwał brutalny taniec ciała i westchnął nienaturalnie- zapewne z rozkoszy. Dziewczyna jęknęła- z bólu, z obrzydzenia, z bezsilności. Podniósł z niej swoje ciężkie i wywołujące wstręt cielsko, zatoczył się przez pokój i próbował założyć leżące na krześle lniane spodnie. Bełkotał coś pod nosem, ale ona nawet nie myślała go słuchać. Leżała nieruchomo na łóżku, a wątłe światło pierwszych promieni poranka, próbujące przebić się przez brudne okno, oświetlało jej młode , nagie ciało. Można by pomyśleć, że dziewka owa była najdoskonalszym dziełem swojego twórcy. Uroda- niczym z antycznych rzeźb- jędrność piersi, gładkość skóry i proporcje sylwetki tworzyły kobietę idealną. Ogniście rude,lśniące włosy sprawiały wrażenie, jak gdyby chciały za wszelką cenę uwolnić się z duszącego upięcia. Zielone oczy dziewczyny spoglądały zimno w dal. Mężczyzna, pomimo że nadal znajdował się w stanie silnego alkoholowego upojenia, zdołał się ubrać. Kiedy spojrzała na niego próbował otworzyć drzwi. Zamknęła je. Nie była przecież głupia- znała takich jak on zbyt dobrze. Narzuciła na siebie nieprzyzwoicie krótką, nocną koszulkę, naciągnęła na nogi trzewiki, w pośpiechu wciągnęła bieliznę i podeszła cicho do mężczyzny . Za plecami trzymała szpilkę do włosów, zapewne pamiątkę rodzinną, która w tej chwili nie miała posłużyć za ozdobę.
-Czekaj, czekaj. A moja zapłata?- powiedziała najmilszym głosem na jaki się zdobyła, płynnym ruchem zagradzając mu wyjście.
-Cooo? He he he...- zaśmiał się- skora dziś do żartów?
Zaczął szarpać klamkę. Usta dziewczyny wykrzywiły się w okropnym grymasie. Nie była już piękna- była straszna, okrutna i zimna.
-Stój łachudro!- krzyknęła- Pieprzyłeś to płać! Nie jestem za darmo chamie.
Mężczyzna spojrzał na nią niemrawo. W koszulce nocnej, ze złością na drobnej twarzy wyglądała dla niego żałośnie.
-Płacić? Zaaa...to. Ty miii...płać. Tooo... ja się muuusiałem starać- wycharczał- Poza tyyym nie mam...nie mam pienią...pieeeniędzy...
Z każdym wybełkotanym przez mężczyznę słowem złość rosła w niej i trawiła od środka. Miała dosyć takich jak on. Dosyć kłamców, brudnych pijaków którym musiała się bez słowa oddawać z uśmiechem kryjącym ciągłe uczucie upokorzenia.
- Niech cię piekło pochłonie psi synu!- syknęła, a z  jej oczu pociekły stróżki łez.
Uniosła chowaną za plecami szpilkę i z całych sił wbiła ją mężczyźnie w brzuch. Ten zawył z bólu, ale nie upadł. Alkohol i gniew dodały mu niewiarygodnej mocy. Zamachnął się i z impetem uderzył ją w twarz. Siła ciosu zwaliła dziewczynę z nóg. Pomimo drobnej postury z łomotem upadła na podłogę. Struga czysto czerwonej krwi zlała się ze szkarłatem ust. Zmysły powoli odmawiały posłuszeństwa.
Nie śpij.
Słyszysz?
Otworzyła oczy i powoli odwróciła głowę.
Krew.
Tyle krwi.
Mojej?
...jego?
Stał nad nią. Dłoń przyciskał mocno do rany. Struga czerwieni wyciekała spomiędzy brudnych palców. W drugiej ręce trzymał sztylet z ostrzem zawiniętym ku górze. Nie potrzebowała więcej.
-Morderco...- jęknęła.
Mężczyzna nadal uśmiechał się tępo.
Nie usłyszała jak wszedł.
Krzyk.
Obca krew na jej twarzy.
Blask i świst śmiercionośnego ostrza.
I on...Kto?
* * *
    Stary Bór był jednym z tych lasów, których nazwa mówi sama za siebie. Żadna z żyjących istot chodzących po tym świecie nie znała choćby jednej niewielkiej części całej puszczy. Był jednak ktoś, kto wiedział o lesie więcej niż inni. Na tyle , żeby móc go nazwać domem. W rzeczywistości ich wzajemne stosunki polegały raczej na pewnym rodzaju symbiozy, o ile może taka zachodzić pomiędzy lasem, a człowiekiem. Bór dawał mu tymczasowe zajęcie i potrzebne surowce, a on nie zakłócał jego odwiecznego biegu. Rozbił swój obóz przy wschodniej granicy puszczy, w pobliżu malutkiej mieściny będącej jedynie punktem spoczynku dla strudzonych wędrowców, handlarzy i poszukiwaczy przygód. Karczma "Wilczy skowyt" oraz kilka gospodarstw były wszystkim, co Kreewen miało do zaoferowania. Niektórym to jednak wystarczyło.
    Poranne słońce już wkrótce miało zacząć powolną walkę z bezwzględną ciemnością nocy. Pośrodku małej polany wesołe płomyki ogniska podskakiwały jak gdyby w rytm muzyki dochodzącej z okolicznych zabudowań. Siedział na trawie nie dając oznak życia. Nasłuchiwał. Wątły blask przygasającej watry oświetlał jego twarz. Oblicze mężczyzny zasłaniały jednak gęste, nierówne złote włosy sięgające piersi, gęsto przeplatane rdzawymi pasmami. Zgasił płomień. Był teraz zdany na srebrny blask księżyca. Powoli podszedł do swoich juków i wyjął z jednego z nich flakonik owinięty kawałkiem wypłowiałego materiału. Otworzył buteleczkę i pociągnął mały łyk. Stanął pośrodku polany. Wilki zawyły siejąc trwogę. Zbliżały się. Widział ich jasne spojrzenia pośród drzew. Ostrożnie wyjął z pochwy miecz.
    Jego ostrze było czarne, wykonane z niezwykle rzadkiej odmiany diamentu. Nie było na świecie surowca, które zatrzymałoby złowróżbny świst przecinający powietrze, niczym błyskawica. Rękojeść nie była szczególnie piękna, czy warta oglądania. Ku niezadowoleniu swojego właściciela nie była nawet wygodna. Całość broni sprawiała wrażenie, jak gdyby była robotą kowala- nieudacznika, używającego w dodatku kiepskiego materiału. Pomimo wszystko, tak było lepiej. A w każdym razie bezpieczniej. Nie brakowało takich, którzy za klejnot ostrza posunęliby się do radykalniejszych niż zwykle środków, by zdobyć to, czego chcą. 
    Zwierzęta otoczyły ścisłym kręgiem mężczyznę. Około jedenastu- nienaturalnie wyrośniętych, cichych i niebezpiecznych. Pomimo mroku dobrze widział trupiobladą sierść, gasnącą w ciemności tak, że zwierzęta stawały się niewidoczne zarówno za dnia jak i w nocy. Poczuł się lepiej- mieszanka zaczęła już działać. Wilki groźnie warczały na swą ofiarę. Młodzieniec zacisnął dłoń na rękojeści i uśmiechnął się ponuro.
-Do nogi...-szepnął.
* * *
    Handlarz materiałów właśnie zbliżał się do Kreewen. Był wykończony podróżą przez dzikie kraje Meridy. Marzył żeby wreszcie znaleźć się w łóżku. Nagle jego wierzchowiec zatrzymał się.
-Wio ty głupi bydlaku! Wio!- krzyknął zdenerwowany.
Konia ogarnęło przerażenie. Zrzucił swego jeźdźca z grzbietu i pognał na południe. Mężczyzna podniósł wolno głowę. Coś działo się w Starym Borze. Usłyszał pisk, jak gdyby ktoś obdzierał zwierzęta ze skóry. Z lasu wybiegł wilk. Gnał w jego kierunku, ale z pewnością nie po to, żeby go zaatakować. Był przerażony, biegł na oślep. Nie dotarł do handlarza, runął kilkanaście metrów przed nim.
-Co tam do cholery...- wysapał mężczyzna i zemdlał.
* * *
    Gwar w "Wilczym skowycie" ucichł. Goście wystraszeni spoglądali na siebie nawzajem. Coś złego działo się w lesie, a dowody tego było słychać aż tutaj. Właściciel gospody, nazywany przez wszystkich Niedźwiedziem ze względu na swoją posturę i wygląd, zaśmiał się głośno i powiedział tak, aby wszyscy usłyszeli:
-Pijcie i nie przejmujcie się niczym! U Niedźwiedzia nic wam nie grozi! Wszak nie bez powodu  gospoda ta nosi nazwę "Wilczy skowyt"! Prawda?!
Goście uśmiechnęli się i na nowo stworzyli gwar, jakiego nie powstydziłaby się niejedna gospoda. Co niektórzy podeszli do baru i poklepali właściciela po plecach.
* * *
    Mężczyzna podniósł z ziemi szmatę i ostrożnie wytarł nią ostrze miecza. Krew wilków była czarna. Wokoło leżały martwe zwierzęta- porozrywane na kawałki.  Ich kat podchodził kolejno do swych ofiar, wyrywał im kły i chował do uwieszonej przy boku sakiewki.  Zebrał rzeczy i zagwizdał. Po chwili zza drzew wyłonił się kształt przypominający konia. Powoli podszedł do swego właściciela rozwinął ciemne skrzydła i schylił łeb. Wyglądał jakby się kłaniał. Był mieszańcem istot o których już dawno powinno się zapomnieć, być może jednego z ostatnich. Mężczyzna otrzymał go od pewnego alchemika, który testował na nim swoje specyfiki, jako dosyć oryginalną zapłatę za usługi. Zwierzę posiadało głowę i tułów konia, oraz orle skrzydła i nogi zakończone ostrymi pazurami. Człowiek przyjął go, gdyż posiadał on pewne umiejętności, daleko wykraczające poza wędrówkę z miejsca na miejsce. Był niesamowicie szybki i zwinny, widział w ciemności. Umiał sam zadbać o swoje pożywienie. Latał nie gorzej od smoków i...kłaniał się swojemu właścicielowi. Po tym, co przeszedł zwykłe zwierzę, jeśliby nie zginęło, to z pewnością postradałoby zmysły. Zwykłe zwierzę. Horn z pewnością do nich nie należał. Większość ludzi uważało go za potwora, ale był on dla mężczyzny jedynym towarzyszem. Wiele ich łączyło. Zbyt wiele, aby przejmować się wszystkimi wokół i tym, że Horn odstraszał potencjalnych klientów.
    Bystrymi oczyma spojrzał na swego właściciela. Człowiek był ranny. Rękaw koszuli nasiąkł zielono modrą krwią. Nietypową dla ludzi czy zwierząt. Jeden z wilków zaatakował go od tyłu i mocno wgryzł się w lewe przedramię. Mężczyzna nie omieszkał mu za to odpłacić, co nie zmieniało faktu, że z coraz większym trudem utrzymywał w dłoni miecz.
-Nie martw się Horn. Wyliżę się. Za to one- człowiek spojrzał na bezkształtne, martwe bryły-... one raczej nie. Czas nam ruszać w drogę. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Dante. Jest ślad... Może znajdzie się jakaś robota.
Horn zarżał. Cierpliwie czekał, aż właściciel przymocuje do niego wszystkie juki. Gdy to zrobił, zwierzę opadło na kolana. Człowiek pieszczotliwie poklepał swojego wierzchowca po grzbiecie. Ruszyli w stronę Kreewen pozostawiając po sobie obóz zalany wilczą krwią i padlinę mogącą wyżywić stado hien.
* * *
    Gdy dotarli do "Wilczego skowytu" świtało. Mężczyzna zostawił swojego wierzchowca za karczmą. Nie chciał kusić losu. Horn był z natury łagodny, co nie znaczyło, że nie potrafił się bronić. A bronił się tak, że niektórzy musieliby odwracać wzrok, jeśli chcieliby jeszcze kiedykolwiek coś zjeść. Wiedział, że nie ucieknie. Wierzył, że zaufanie to przywiązanie. Zrozumienie. Oprócz tego zwierzęcia nie miał nikogo. Ono też. Musieli trzymać się razem. Choćby z próżności.
    Mężczyzna owinął się szczelnie płaszczem chowając wzdłuż prawego biodra miecz. Nałożył na głowę kapelusz z orlim piórem. Podobny do tego, jaki noszą bardowie. Sprawdzony kamuflaż. Twarz ukrył pod rondem. Na plecy zarzucił lutnię. Był to chyba jedyny instrument na świecie, z którego nie można było wydobyć żadnego dźwięku. Złapał się za ramię. Szmaty, którymi je przewiązał nasiąkły krwią. Nie zwrócił na to uwagi. Szybkim krokiem podszedł do frontowych drzwi. Otworzyły się ze zgrzytem. Goście, którzy stali się częścią karczmy bez względu na porę dnia czy nocy, spojrzeli na mężczyznę. Któryś mniej pijany człowiek krzyknął.
-Graajek...Zagraj nam coś! Albo idź stąd! Co Niedźwiedź?! Niech gra!
-Zamknij się Gatter! Albo każę ci płacić!- warknął mężczyzna wycierając wolnych ruchem ladę.
Sala zaryczała. Po chwili goście nie zwracali uwagi na nic, chyba że chodziło o ich kufel. Człowiek z lutnią podszedł do baru. Po drodze minął piękną dziewczynę, ciągniętą przez jakiegoś mężczyznę na zewnątrz. Spojrzała na niego jakby prosiła o pomoc, ale cóż, taki był jej zawód. Grajek nie chciał się wtrącać. Nikomu nie wychodziło to na dobre. Usiadł tuż przy właścicielu stojącym w drzwiach zaplecza i ochrypłym głosem szepnął.
-Potrzebuję prowiantu na drogę do Dante. I coś dla mojego wierzchowca. Oprócz tego trochę bandaży i tej cudownej leczniczej papki, którą chowasz w spiżarce, jeśli łaska. Ale najpierw, daj mi najlepszego piwa z twojej gospody Niedźwiedziu.
-O dużo prosisz przyjacielu. Przy takich wymaganiach każę sobie płacić z góry- równie cicho odpowiedział właściciel odsłaniając szereg białych zębów w szyderczym uśmiechu.
Mężczyzna odpiął przymocowaną do boku sakiewkę i wysypał na ladę jej zawartość- jedenaście par wilczych kłów. Największych, jakie karczmarz w życiu widział. Były ostre jak brzytwa i czarne od zaschniętej krwi. Spojrzał na przybysza i uśmiechnął się lekko.
-Tersus Maltan- mój własny pogromca wszelkiego cholerstwa kryjącego się lasach i gdzie tylko. Tak sobie wczoraj myślałem, że te piski to twoja sprawka. Nieźleś mi gości wystraszył, nie ma co. Jedenaście...niech je piekło pochłonie zżarły mi trzy krowy i straszyły klientów. Ale teraz...To przyzwoita zapłata za twoje zamówienie. Zaraz każe któremuś z chłopaków przygotować twoje rzeczy.
-Robię to tylko ze względu na wdzięczność jaką jestem ci winien. Dobrze wiesz. Nie jestem mordercą...w pełni znaczenia tego słowa...-uśmiechnął się smętnie mężczyzna- jeśli chodzi o moje zamówienie- wolałbym żebyś zajął się tym osobiście. Muszę wyjechać i nie chcę żadnych zbędnych świadków.
-O nic się nie martw i pij. Na zdrowie.-przysunął Tersusowi kufel-Mam nadzieję, że zostawiłeś tą bes... to znaczy, że zostawiłeś Horna z dala od wejścia. Nie chcę kłopotów.- powiedział niepewnie karczmarz.
-Moja w tym rzecz Niedźwiedziu. Bądź spokojny. Nie jestem głupcem. A jeśli o nich mowa- uśmiechnął się mężczyzna- nie przewinął się tędy jakiś alchemik, metalurg czy ktokolwiek, kto potrzebowałby moich „usług”?- zapytał.
Niedźwiedź złapał się pod boki i zaśmiał siarczyście, choć cicho.
-Ech druhu. Szacunku dla tych szaleńców nie masz za grosz, a jednak szukają cię, pytają węszą. Prawie przekopują Meridę byleby tylko skorzystać z twoich, jak to nazwałeś „usług”. Tersus- Niedźwiedź pochylił się w kierunku rozmówcy i z pewnym rodzajem złości zasyczał-czy oni wiedzą, czy zdają sobie sprawę, że... sam wiesz. Gonisz przyjacielu za czymś, czego nie ma. Nie będę patrzył jak popadasz w obłęd. Zajmij się tym co ci wychodzi najlepiej- zabijaj...nie, nie, nie raczej szatkuj, siekaj i porcjuj. Tersus, na litość wszystkich bogów- ślady po twojej pracy są najlepszą reklamą. Ale nie! Ty wymyśliłeś sobie...
Maltan, w którym złość na mężczyznę potęgowała się z każdym słowem, z taką pewnością wypowiadanym przez Niedźwiedzia, nie wytrzymał. Jednym szarpnięciem wyjął zza pazuchy sztylet i przystawił go do gardła rozmówcy. Ludzie siedzący w karczmie nie zwracali na nich uwagi. Głos Tersusa przypominał raczej huk gromu niż dźwięk ludzkiej mowy.
-Jedno słowo za dużo... druhu, a zareklamuję się używając twojej osoby. Jedno słowo powiedziane nie temu komu trzeba, a małżonka będzie mogła ułożyć twoje ścierwo w szafie. Mógłbym cię zabić jak wieprza, ale nie zrobię tego. Po pierwsze dlatego, że nie jestem niewdzięcznikiem. Po drugie dlatego, że nie jestem mordercą. Zapamiętaj to sobie...- mężczyzna schował nóż i usiadł spokojnie na miejscu.
Niedźwiedź poprawił fartuch i powiedział łapiąc oddech.
-Ja też, Tersusie, nie jestem niewdzięcznikiem. I dlatego dochowam tajemnicy.
Barman odetchnął z ulgą i poszedł na zaplecze. Maltan siedział w kącie i powoli sączył swój trunek. Jego uwagę przykuła grupka obwiesi siedzących na środku karczmy. Nie było wśród nich choćby jednego człowieka, który nie bełkotałby bez ładu. Nie przeszkodziło to jednak w wyłapaniu głównego sensu rozmowy. Z braku lepszego zajęcia Tersus zajął się jej słuchaniem.
-Ech...to sie stary Muston zabawi. Heeech...Niczego sobie byłaaa.-zaczął człowiek z długą, rudą brodą.
-Mie to tam...wszyststko jeno co pode mnooom leży...Nie chłopkaki!?- odpowiedział łysy mężczyzna z blizną przecinającą całą twarz.
Chłopaki wybuchnęli nierównym śmiechem.
-Ale przecie...przecie nie powiesz, że ładna nie była-upierał się brodacz
-Dosyć!- warkął mężczyzna w hełmie-Zabawa będzie, jak ta mała sie dowie, że Muston jej nie zapłaci...Heech...
-Nie?- zapytał niepewnie brodacz
-Nieee...przecie nie ma ani...ani... Wszystko przepiliśmy...dwa dni temuuu...-odpowiedział  człowiek z blizną.
-To... za co teraz pijemy?
-Za słowo!
Mężczyźni spojrzeli na siebie i ponownie pokładali się ze śmiechu, po czym zajęli się swoimi kuflami.
    Były trzy rzeczy, których Tersus nienawidził i nie zamierzał znosić. Ludzie, którzy wykorzystują słabszych od siebie, głupcy- nie potrafiący zrozumieć najprostszych rzeczy i kłamcy- których słowa nie są nic warte. W tej chwili mężczyzna, który poszedł zabawić się z tą dziewczyną o której mówili nieznajomi, był uosobieniem wszystkiego z czym chciał walczyć. Bez słowa wyszedł z karczmy zostawiając pół kufla piwa. Stanął przed budynkiem i nasłuchiwał. Horn zarżał niespokojnie. Maltan wyciągnął z pochwy miecz i szybkim krokiem udał się w kierunku gospody znajdującej obok "Wilczego skowytu". Nawet powódź nie byłaby w stanie go teraz powstrzymać. Wrota były uchylone. Wszedł po schodach i zatrzymał się przy ostatnich drzwiach po lewej stronie. Dochodziło zza nich sapanie mężczyzny i jęk dziewczyny...
Morderco...
Tersus otworzył dzrzwi. Bezszelestnie podszedł do swej ofiary od tyłu. Nigdy tego nie robił, jednak w tej sytuacji...
Leżała u stóp swego kata. Jej twarz zalana była krwią. Wielkie, zielone oczy dziewczyny z przerażeniem patrzyły na Maltana.
Świst i błysk śmiercionośnego ostrza.
Twarz ukryta pod kapeluszem.
Dźwięk wielkiego cielska bezwładnie opadającego na podłogę. Brzęk sztyletu wyrwanemu swemu właścicielowi przez śmierć.
Kałuża obcej krwi zalewająca pokój.
* * *
    To było jak sen. Ułamek sekundy, a potem wszystko potoczyło się tak szybko. Jego spokój. Dotyk ciepłej dłoni, który nie wywołuje obrzydzenia. Głos. Łagodny jakby utkany był z najcieńszych pajęczych sieci. Głos za którym poszłabym na koniec świata. Śpiew? Piękna to pieśń, którą utula mnie do snu mój wybawca...
Ból? Rozpłynął się w melodii.
Prowadź. Prowadź mnie jak najdalej stąd.

Prowadź mnie tam gdzie śpiewa las.
Prowadź, pójdę z tobą przy melodii gór,
nieważne dokąd zaprowadzi nas czas,
nieważne, bo teraz minął już ból.

Pójdę, choć strach przebija mi serce,
choć słabe ciało do ucieczki się rwie.
Pójdę gdy tylko złapię twą rękę,
ona mnie wyrwie gdy będę na dnie.

Wrócimy tu kiedyś, gdy suchy mrok
opadnie zburzony i wstanie dzień.
Cel tej podróży zaledwie o krok,
gdy tylko złowróżbny zniknie cień.
* * *
    Tersus wyjął z rozwalającej się szafy płaszcz z kapturem, zapinany pod szyja misterną broszką. Owinął nim dziewczynę. Ile mogła mieć lat? Dziewiętnaście? Mniej? Podniósł ją delikatnie i ostrożnie przerzucił przez zdrowe ramię. Opuścił gospodę zostawiając wszystko nienaruszone. Udał się w kierunku swojego wierzchowca. Prawie nie czuł ciężaru dziewczyny. Wyczuł jednak wagę  kłębiących się w niej bólu, kilku lat upokorzenia i cierpienia,a wreszcie nadziei. Podszedł do Horna.
-Cóż przyjacielu...będziemy mieli przez pewien czas towarzystwo.-powiedział łagodnie.
Zwierzę spojrzało na niego rozumnie. Schyliło łeb.
Maltan ułożył na grzbiecie dziewczynę i okrył ją starym, podróżnym kocem. Delikatnie pogładził ją po twarzy, jakby ze strachem, że rozpłynie się w powietrzu. Szybkim krokiem udał się w stronę "Wilczego skowytu".
Miecza nie schował.
* * *
    Niedźwiedź wybiegł z karczmy. Jego pomocnik powiedział mu, że grajek przysłuchiwał się rozmowie trzech mężczyzn o tej nowej dziewczynie i Mustonie, po czym pełen gniewu wyszedł zostawiając niedokończone piwo. Właściciel wiedział, co to znaczy. Zapakował rzeczy o które prosił go Tersus i poszedł go szukać. Nie musiał robić tego długo. Zobaczył jak nadchodzi. W ręku trzymał długi miecz. Krew na ostrzu nie zdążyła jeszcze dobrze zaschnąć. Mężczyzna podbiegł do niego i krzyknął.
-Wynoś się stąd! Nigdy tu nie wracaj!- próbował zatrzymać Maltana łapiąc go za ramię.
-Zejdź mi z drogi. To, co zrobili wymaga krwi. Krew za krew- pamiętasz?- warknął Tersus.
-"To" nie jest twoją sprawą. Mówię- odejdź. Nie sprawiaj więcej kłopotów. Powiem im, że Mustona zabił złodziej albo jeden z adoratorów tej małej. Zabierz ją jak najdalej stąd. Nie może się tu więcej pokazać. Tak samo jak ty. To chyba zrozumiałe.-równie groźnym tonem odparł Niedźwiedź rzucając Maltanowi tobołek pod nogi.
-Odejdę-odpowiedział szorstko-ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz. Jestem ci winien chociaż to. Nie myśl jednak, że tu nie wrócę...
-Wiem.- westchnął Niedźwiedź- I dlatego będę musiał ich ostrzec, uspokoić. Tersus, ja nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Wybacz mi więc, że zrobię wszystko, żeby cię nie szukali. Odejdź już.
-Do zobaczenia. Pamiętaj, nie zostawię tego tak. Nawet dla ciebie.
Mężczyźni podali sobie dłonie.
-Tersus, dam ci radę. Nie jako przyjaciel, ale jako ojciec. Zastanów się za czym gonisz... i jakich środków używasz. Już nie jesteś... Stałeś się...- głos Niedźwiedzia załamał się.
-Mordercą...-szepnął do siebie Tersus.
Właściciel karczmy westchnął.
-Ty to powiedziałeś.
Maltan spojrzał na rozmówcę i zawrócił w stronę Horna wycierając po drodze zakrwawione ostrze. Niedźwiedź wrócił do karczmy oglądając się co chwilę za siebie. Kiedy Tersus odjechał, zostawiając po sobie jedynie tuman kurzu, odetchnął z ulgą.
-Myślałem, że cię znam, przyjacielu. Tak samo jak twojego ojca. Ech, jakże się myliłem...-mruczał do siebie karczmarz.
Coś mu mówiło, że to wszystko było zbyt proste. Zbyt proste. Wszedł do oberży z nieodłącznym uśmiechem na poczciwej twarzy. Z jednym wyjątkiem- wyglądał na o wiele, wiele starszego niż w rzeczywistości.
* * *
    Maltan podszedł do Horna. Zwierzę zarżało cicho. Dziewczyna leżąca na jego grzbiecie spała.
-Jest taka spokojna...-szepnął Tersus- jak dziecko. Przyjacielu, czas nam wyruszyć drogę. Dokąd nas doprowadzi, ten nieznany szlak?
Kiedy mężczyzna skończył wycierać ostrze upuścił szmatkę nasiąkniętą świeżą krwią na ziemię. Obok niej położył pióro ze swojego kapelusza.
-Wybacz Niedźwiedziu. Powinieneś wiedzieć, że nie mogę inaczej.-powiedział do siebie uśmiechając się- ale ty nie chciałeś wiedzieć.
* * *
    Trzech mężczyzn wybiegło z karczmy. Muston zbyt długo nie wracał. Pobiegli do gospody, gdzie mieszkała dziewczyna.
Drzwi jej pokoju były uchylone.   
Ślady za "Wilczym skowytem".
Krew i pióro.
Łysy mężczyzna ścisnął w ręku szmatę podniesioną z ziemi. Jego oczy płonęły ze złości.
-Już nie żyjesz głupia dziwko! Ty i twój grajek! Na koń chłopcy!
* * *
    Maltan wybrał drogę przez las. Nie chciał rzucać się w oczy przejeżdżającym kupcom. Powoli wszystko zaczęło wirować- droga, las, niebo, zlewały się z bezkształtny obraz.  Drzewa wyglądały jakby biły mu pokłony.
-Jestem panem...czego Horn? Dęby płaszczą się przede mną. Jestem panem lasu? Spać mi się chce...jedziemy na mój dwór? Horn...
    Horn pędził najszybciej jak potrafił. Nawet nie poczuł dodatkowego obciążenia. Zanim słońce zaszło byli już tam, gdzie kończyły się terytoria Meridy. Od Hestii dzieliło ich pasmo górskie i rzeka Dra'a ciągnące się wzdłuż granicy. Na szczęście Tersus uratowaną dziewczynę przywiązał do siebie. Jej włosy łaskotały go w szyję. Wtulił się w nie. Pachniały powietrzem, ziemią, słońcem. Wydawało mu się to głupie- takie niepodobne do samego siebie.
    Rana nie przestawała krwawić. Nie miał czasu jej zaleczyć. Nie chciał przerywać jazdy zanim nie dotrą do Cramm- miasteczka położonego przy granicy z Hestią. Ze względu na swoje i jej bezpieczeństwo. Był wycieńczony. Ledwo utrzymywał się w siodle. Obraz  coraz bardziej zamazywał mu się przed oczami. Horn wyczuł, że coś jest nie tak. Zatrzymał się w ostatniej chwili. Dziewczyna i Maltan spadli z siodła. Zwierzę podeszło do nich i ułożyło się obok jak wierny pies. Srebrna tarcza księżyca powoli wspinała się na szczyt widnokręgu. Już niedaleko od Cramm. Coś obserwowało ich zza drzew. Cokolwiek jednak to było, uciekło kiedy zobaczyło Horna.
* * *
Morderco...
Obudź się.
Otworzyła oczy. Obraz przez chwilę był zamglony. Zamrugała. Otrząsnęła z twarzy włosy. Znajomy zapach, jak obraz z dzieciństwa.
Nie krzycz!
Z trudem złapała oddech. Przerażona spostrzegła dziwaczne zwierzę leżące obok. Jej serce biło coraz mocniej. Leży na czymś. Nie może się ruszyć.
-O bogowie!- pisnęła.
"Coś" na czym leżała okazało się człowiekiem. Jego twarz odwrócona była bokiem do niej. Byli do siebie przywiązani.
-Obudź się, proszę...Obudź się...-szepnęła nieznajomemu do ucha wtulając się w jego włosy.
Blask i świst śmiercionośnego ostrza.
Drgnęła. Do zielonych oczu napłynęły łzy.
* * *
    Obudził go Horn trącając pyskiem zdrową rękę. Las. Ciepło jej ciała. Niedługo zapadnie zmrok.
Jestem panem lasu...
-Horn- wyszeptał mężczyzna-przegryź te liny. Nie zdołam ich rozwiązać.
Zwierzę delikatnie skubało sznur. Tersus próbował sobie przypomnieć drogę. Kim jest dziewczyna, która na mnie leży? Rana. "Wilczy skowyt". Wspomnienia napływały do jego głowy i zastygły tworząc wykrzywione obrazy. Horn skończył przegryzać liny. Maltan powoli zsunął z siebie dziewczynę i wstał.
-Tobołek...
Zwierzę posłusznie przyniosło w zębach pakunek. Zarżało cicho. Mężczyzna pogładził je po pysku. Odwiązał zakrwawione szmaty i posparował ramię lepką substancją. Owinął rękę bandażem. Poczuł jak lek działa. Przeszyło go silne mrowienie . Zakażenie zdążyło powędrować wraz z krwią do całego ciała. Tersus wiedział, że może być za późno. Jego puls przyspieszył gwałtownie, temperatura ciała znacznie wzrosła. Drżał. Po kilkunastu minutach wszystko wróciło do normy.
Odetchnął z ulgą i oparł się o drzewo. Spojrzał na leżącą obok Horna dziewczynę. Nadal była związana. Maltan nie chciał ryzykować, że ucieknie. Nie dałaby rady dotrzeć do najbliższej osady. Wiedział o tym, a mimo wszystko widok ten niepokoił go i drażnił. Postanowił nie zadręczać się dłużej myślami. Ręka powoli odzyskiwała dawną sprawność. Mężczyzna zaczął z zadowoleniem mruczeć ulubioną melodię. Sprowokowanie nienaturalnie szybkiej regeneracji zawsze wprawiało go w dobry nastrój.
* * *
    W lesie było sucho. Od wielu dni nie padał w okolicy deszcz. Dla Tersusa było to korzystne. Mógł nazbierać drewna na ognisko nie oddalając się od dziewczyny. W pół godziny później ogień trzaskał wesoło oświetlając Maltana. Mężczyzna dla zabicia czasu strugał sztyletem kijek. Czekał aż dziewczyna, którą uratował obudzi się. Myślał co robić dalej. Początkowo chciał odstawić ją do najbliższej wioski. Stwierdził jednak, że bezpieczniej będzie, jeśli zostawi ją w Cramm, albo lepiej w samym Jurde. Łatwiej tam było o pracę, choć myśl o tym jak mogłaby zarabiać napawał go niepokojem. Wiele kupieckich karawan przewijało się przez miasteczko. Miał nadzieję, że któraś zabierze ją daleko stąd. Dziwił się sobie. Właściwie była mu obojętna, jak ognisko które ogrzewało mu dłonie. Czuł jednak, że jej nie mógłby tak po prostu zgasić. Nie kochał jej. Uczucia inne niż nienawiść, czy pogarda były mu obce. Wpoił mu to jego Protektor. Człowiek, który potrafił nauczyć go wszystkiego. Oprócz miłości i współczucia.
      A jednak nie zostawił tej dziewczyny na pastwę losu, lecz zaopiekował się nią i czuł, że trudno mu będzie się z nią rozstać. Nie znał jej imienia. Nie znał słowa jakim określali ją inni. Dla niego była po prostu człowiekiem. Pięknym dziełem sztuki.
* * *
weź mnie za rękę
prowadź, prowadź daleko
skróć czekania mękę
zdejm tajemnicy wieko

chcę myśleć o niczym
wolnym być jak ptak
beztrosko po niebie fruwać
nie liczyć upływu lat

weź mnie za rękę
niech tak już zostanie
ukój serce dźwiękiem
złagodź rozstanie...
     
      Ognisko. Czuła jego ciepło. W głowie lekko szumiała znajoma melodia.
Nie myśleć o niczym. Wolnym być jak ptak...
Spojrzała na płomienie tańczące w rytm łagodnego wiatru. Nie była już związana. Leżała pod drzewem przykryta szarym kocem. Po drugiej stronie ogniska ktoś siedział. Nie widziała jego twarzy- był odwrócony do niej tyłem. Patrzył wgłąb lasu jakby na coś czekał. Tępy ból zaczął powoli powracać. Twarz zdrętwiała. Wspomnienia sączyły się do głowy, atakując świadomość tysiącem niezrozumiałych obrazów. Ręka odruchowo sięgnęła po szpilkę do włosów. Krew. Tyle krwi.
Mojej...
Jego?
Blask i świst...
Zaczęła krzyczeć. Tak głośno jak tylko mogła. Mężczyzna odwrócił się szybko, podbiegł do dziewczyny i zakrył jej usta ręką. Chcąc się bronić szarpnęła go za płaszcz zrywając z głowy kryjący oblicze nieznajomego kaptur. Dopiero teraz ujrzała jego twarz. Pojedyncze kosmyki opadały na wysokie czoło i wielkie, ciemne oczy, spoglądające na nią groźnie spod gęstych i jasnych brwi. Na lewej stronie twarzy mężczyzny widniał fantazyjny, a jednocześnie surowy znak wypalony na skórze. Ciągnął się od kącika oka, przez mocno zaznaczone kości policzkowe, aż do ucha. Wzór przypominał płomień.Wąskie, blade usta zamarły w obojętnym grymasie. Przestała się bronić. Spojrzenie mężczyzny odebrało jej siłę na cokolwiek. Przywarła bezwładnie do pnia. Do wielkich szarozielonych oczu napłynęły łzy. Słone kropelki ściekały Tersusowi po dłoni. Zabrał ją z twarzy dziewczyny. Wyglądała jak przerażone zwierzę, które czeka aż pan je skarci. Maltan złapał ją mocniej i przytulił do siebie. Przylgnęła do niego mocno oplątując ręce wokół szyi. Trzęsła się.  Mężczyzna głaskał ją po głowie. Szukał znajomego zapachu. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie.
-Kim jesteś...-zapytała szukając instynktownie czegoś ostrego.
Maltan wstał odwrócił się i podszedł do ogniska.
-Nie masz sprawy w tym kim jestem i czym się zajmuję, ale żeby cię uspokoić wyjaśnię tylko- jestem... kupcem. Nie pytaj więcej, bo ci nie odpowiem.-odparł chłodno.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Powoli podniosła się. Chciała podejść, ale zmieniła zdanie.
-Masz rację- nie moja sprawa. Chcę jednak wiedzieć dokąd mnie zabierasz. Pamiętam, że wyszłam z tawerny...a potem znalazłam się tutaj. Może chociaż to mi wyjaśnisz. Proszę o niewiele- odparła z wyrzutem delikatnie dotykając obolałej twarzy.
Tersus nie odwracając się powiedział wolno.
-Zmierzamy do Jurde- tam cię zostawię. Niedźwiedź prosił, abym cię eskortował. Zgodziłem się, bo byłem mu winien przysługę. Dalej pojadę sam. Mam interesy w Dante.
-Niegdzie z tobą nie pojadę.-odparła dziewczyna-Chcę wrócić do Kreewen. Nie wierzę ci. Gdzie są moje bagaże? Co mi się stało? Wszystko mnie boli. I dlaczego mam na sobie tylko… płaszcz?- wyrzuciła z siebie.
-Myślę, że nie chciałabyś tego wiedzieć...
-A wiesz co ja myślę?!- dziewczyna podniosła głos- Ja myślę, że upiłeś mnie i chcesz wywieść żeby sprzedać  jakiemuś...-następne słowa już wykrzyczała.
-To co myślisz nie ma nic do znaczenia.- przerwał jej Tersus- Nie masz czego szukać w Kreewen. Ale jeśli chcesz wracać to twoja sprawa. Uwierz mi jednak- beze mnie nie dojdziesz do najbliższej wioski.
      Dziewczyna trzęsła się ze złości i wyczerpania. Nic jednak nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę, że mężczyzna ma rację. Nie ma szans na samodzielny powrót. Myśl, że jest zależna od obcego człowieka, który budził w niej lęk, przebiła się przez ostatki godności niczym rozżarzone węgle. Opadła na kolana i wbiła wzrok w ziemię. Tak bardzo chciała żeby ktoś ją teraz uśpił. Kamiennym i niekończącym się snem. Z oczu pociekły niechciane łzy. Tęczówki stały się niebieskie.
Stał samotnie przy ognisku. Myślał. Po raz pierwszy nie wiedział co ma zrobić.
      * * *
       Starzec wyszedł przed drzwi swego domu. Od paru dni czekał na wiadomości z Meridy. Czuł niepewność swojego ucznia. A ten zbliżał się do granicy której nie powinien przekroczyć. Mężczyzna oparł się na lasce w której wyrzeźbiona głowa smoka spoglądała groźnie na obcych, strasząc wydobywającym się z pyska czarnym płomieniem. Ogon okręcał się wokół laski kończąc w połowie jej długości. Mężczyzna westchnął głośno spoglądając na góry rozpościerające się u stóp horyzontu. Wbrew temu co wypada mówić spotkanym przyjaciołom- nie miał się dobrze. Czuł jak starość trawi go od środka, wysysając resztki życia ze zbolałych mięśni. Jak głos coraz częściej załamuje i niczym fale spotykające na swej drodze skały, rozbija się na miliony małych kropelek. Świadomość czasu jaki dla niego nadszedł była nie do zniesienia. Od kilkunastu lat żaden z jego uczniów nie ukończył nauki. A ostatni z nich właśnie obrał odwrotny do zamierzonego przez mężczyznę kierunku.
      Starzec spoglądał w dal. O wiele dalej niż sięga horyzont. Czekał. Wiatr bawił się liśćmi starego dębu, rosnącego koło domu mężczyzny. Był to dom niezwykły, nie ze względu na formę, czy wystrój. Był to dom niezwykły, bo ten kto w nim zagościł już nigdy nie wracał takim jakim był kiedyś. Już na ganku dawał o sobie znać ogłuszający  i eteryczny zapach nieznanych nigdzie indziej ziół i przypraw. Małe okna mieszczące się dokładnie w połowie ścian, zasłonięte były przed ciekawskimi spojrzeniami grubymi zasłonami.
      Starzec spoglądał w dal. O wiele dalej niż sięga czas. Żal mu był tych dni poświeconych na szkolenie uczniów. Teraz za późno był na realizację marzeń i planów. Cena jaką zapłacił za czas była zbyt duża. Wiedział to i dlatego patrzył w dal. Czekał. I nucił pieśń, żeby złagodzić mękę niepewności.
      
      Tyle przeżyć strachu i bólu,
      W nieśmiertelności zastukać bramy,
      Prześcignąć wiecznych w pamięci królów,
      Prześcignąć wieczne w sercach damy.
     
      Tyle przeżyć by czekać na koniec,
      Skłaniać się ku innemu światu,
      Czekać aż przyjdzie ostatni goniec,
      I rękę poda jako brat bratu.
     
      Tyle przeżyć i wiecznym pozostać,
      W sercu nadzieję jak żyto hodować,
      Żyć tak by sobie samemu sprostać,
      W ostatniej przystani godnie wodować.
     
      * * *
      Słońce nieśmiało przeciskało promienie przez zielone sklepienie lasu. Tersus cicho pakował juki. Próbował zapamiętać, co musi kupić w Jurde. Nie mógł się jednak skupić. Całą noc myślał jak wybrnąć z obecnej sytuacji. Jedyne jednak co osiągnął podczas nocy to zmęczenie. Dziewczyna leżała skulona przy resztkach ogniska. Wbrew swojej woli musiał siłą zaaplikować jej środek nasenny, gdyż była tak roztrzęsiona, że nie pozwalała Maltanowi w spokoju myśleć. Skończył pakowanie i przywołał Horna. Zwierzę po kilku minutach wyłoniło się zza drzew. Schyliło godnie łeb.
-Dosyć tych przedstawień, nie mamy czasu- warknął Tersus wyraźnie rozdrażniony.
Podszedł do dziewczyny i szturchnął ją w ramię. Otworzyła oczy i ociągając się nieco wstała.
-Zbierz swoje rzeczy. Chcę jak najszybciej wyruszyć w drogę i jeszcze tego wieczoru dotrzeć do Cramm. Wiedz, że sprawuję nad tobą opiekę z czystej woli. Bądź więc tak miła i nic nie mów- chcę mieć trochę spokoju. Jeśli ci to nie odpowiada zostań tu. Twoje życie nie jest moją sprawą.-wyrecytował oschle Maltan patrząc dziewczynie w oczy.
Nie odpowiedziała mu. W ciszy podeszła do Horna, do którego zdołała się już przyzwyczaić  i szybkimi ruchami przymocowała tobołek z rzeczami, które przygotował jej Tersus. Nie była na niego zła. Czuła po prostu, że dłużej nie wytrzyma jego towarzystwa. Plan Maltana był jej na rękę. Jeśli wszystko dobrze pójdzie już dziś wieczorem będzie wolna. Do tego momentu musi być posłuszna jak pies. Czysta kalkulacja. Zero emocji.
Tersus musiał sam przed sobą przyznać, że nie spodziewał się tak obojętnej reakcji z jej strony. Był przygotowany na wszystko, tylko nie to. Z pewnym zakłopotaniem spakował swoje rzeczy. Dosiadł Horna. Dziewczyna usadowiła się za nim i mocno objęła go w pasie. W ciszy ruszyli.
* * *
    Ktoś mógłby pomyśleć, że śpi. Podejść cicho do mężczyzny i stroić głupie miny ku uciesze towarzyszy. Ten ktoś już nigdy więcej nie mógłby stroić głupich min.
    Starzec czekał. Czekał na wieści- jak miał nadzieję- przynoszące ulgę. Posłaniec przybył- ulga nie.
-Panie, mężczyzna o którego pytałeś zmierza do granicy Meridy. Podobno nie jest sam. Ma towarzysza. Z tego co zdołałem się dowiedzieć nie ma w planie podróży do Laren. Panie...czy wszystko w porządku?- zapytał posłaniec spoglądając na twarz starca.
Mężczyzna zbladł nagle, a jego twarz zastygła w kamiennym bezruchu. Wpatrywał się tępo w drzewo rosnące koło jego domu.
-Nie, nic nie jest w porządku... Nic nie jest tak jak być powinno. Wybacz mi to co za chwilę zrobię, ale to jedyna rzecz, która może mi w tej chwili pomóc.
-Zawsze do Twoich usług, Panie.
-Zbliż się. Jeszcze trochę...
Posłaniec podszedł do starca. Mężczyzna objął go jak syna.
Ciepła krew splamiła szaty, a jej stróżka spłynęła wzdłuż nieruchomego ciała młodzieńca, będącego nadal w morderczym uścisku. Nie zauważył ostrza wyłaniającego się z szaty starca, choć znał jego intencje. Kiedy szedł do jego domu był w pełni świadomy swojego położenia. I tak skończył, z celnie wbitym sztyletem posłaniec, który zbyt dużo wiedział.
    Starzec zaniósł ciało swojej ofiary i ułożył je we własnym łożu. Spakował kilka rzeczy i przywiązał tobołki do konia stojącego spokojnie w stajni za domem. Zarzucił na siebie stary, ciemnozielony płaszcz. Na głowę założył kapelusz z orlim piórem. Ruszył na zachód, by wyprostować ścieżkę swojego ucznia. 
* * *
    Droga do Cramm wydawała się nie mieć końca. Słońce powoli chowało się za horyzont, a nawet nie doszli do głównego traktu handlowego prowadzącego ich do celu. Milczeli. Właściwie to nie milczeli, ale nic nie mówili. Szpony Horna zostawiały nietypowe ślady na błotnistej drodze. Okoliczne pola szeptały cicho odwieczną melodię natury. 
* * *
    Szybki stukot kopyt odbijał się echem pośród drzew. Nerwowe uderzenia pejcza przerywały suche powietrze. Niebo było szare i gładkie jak tafla lustra. Jasna plama gnała przed siebie. Na zachód. Bezkresna czerń nocy uczyniła podróżnika niewidzialnym. Niepotrzebnie. Mógł on być niezauważony kiedy tylko zechciał. A jednak doceniał łaskawość natury i nie przerwał morderczego galopu. Był już niedaleko osady kupieckiej. W Kreewen miał nadzieję natknąć się na coś, co mu pomoże. Był już niedaleko kiedy gwałtownie zatrzymał się. Zeskoczył z konia. Poszedł w stronę lasu do miejsca, gdzie uformowała się niewielka polanka. Przykucnął. Dotknął dłonią kawałka stęchłego mięsa leżącego na ziemi.  Uśmiechnął się. Nie był to dobry uśmiech.
-Niczego cię nie nauczyłem, chłopcze? Byłeś najlepszym...A jednak.
Starzec powstał. Szybkim krokiem podszedł do konia.
-Cóż, Shaft. Świat gna do przodu mówią. Nie sądziłem jednak, że on tak łatwo za nim podąży-szepnął i w milczeniu udał się do Kreewen.
Koncentrował się. Przywoływanie nigdy nie wydawało mu się trudniejsze. Nie dlatego, że musiał celować w pole energii wytwarzane przez człowieka, a nie w konkretne miejsce, lecz dlatego, że energia ta odpychała jego sygnały z niespotykaną siłą. Jakby człowiek w którego były skierowane nie dopuszczał do siebie prawdziwości przekazu. A raczej rozpoznał fałszywość wysyłanych obrazów. Mężczyzna skupił się jednak jak nigdy przedtem, obrał cel. Cały zdrętwiał. Oczy zupełnie mu zbielały. Koń przystanął przestraszony. Starzec bełkotał coś cicho. Wzniósł ręce ku górze. Wyglądał jak marionetka w rękach nieudolnego lalkarza. Zerwał się wiatr. Porwał z drzew liście i tworząc tornado zbliżył się do mężczyzny. Iskierki oślepiającego światła oplotły zieloną kolumnę formującą się powoli w jakiś kształt. Starzec już nie panował na ruchami. Nerwowo machał rękami, nakreślając w powietrzu znaki przywoływania. Tornado zamieniło się w kulę, która eksplodowała, ukazując niesamowity widok. Spośród liści wyłonił się złoty smok. Błyszczał światłem tysiąca iskier, a ruch jego skrzydeł przecinał powietrze. Skłonił się mężczyźnie na koniu. Starzec powrócił do normalnego stanu. Trząsł się jednak, co było znakiem, że wykorzystał resztki pozostałej mu energii. Spojrzał na smoka, tak jak ojciec patrzy na dziecko przynoszące dumę.  
-Leć...-wysapał-leć śladami zwierzęcej krwi. Podążaj drogą utorowaną padliną. Rusz tropem zwątpienia, a go znajdziesz. Może nawet szybciej niż się spodziewam...
* * *
    Droga przebiegała im nad wyrost spokojnie, choć ciągnęła się nienaturalnie długo.Spokój. Być może była to zasługa Horna, który odstraszał wszystko co mogło im zagrażać w promieniu kilku kilometrów. Zmrok zapadł już dawno. Szlak był pusty i cichy o tej porze, a jednak Tersususowi nastrój ten się nie udzielał. Czuł zdenerwowanie. Coś nieuchronnie zbliżającego się w jego stronę. Najgorsze był to, że nie mógł tego rozpoznać. Dziewczyna która mu towarzyszyła usnęła ściskając go lekko w pasie. „To zabawne,”- pomyślał-„że nie znam nawet jej imienia... "
Zobaczył na drodze stary, drewniany most. Ucieszył go ten widok. Znaczyło to, że już niedługo dotrą do Cramm. Stamtąd do Jurde pozostało pół dnia drogi na północ, nie spiesząc się i pozwalając sobie na krótki odpoczynek. Nagle huk rozdarł powietrze. Świetlisty pocisk okrążył most, który zapłonął czystym ogniem. Horn zarżał. Fala blasku oślepiła Tersusa, a wszechogarniający huk oszołomił. Dziewczyna obejmująca go w pasie obudziła się. Z przerażeniem spojrzała na kształt przelatujący nad ich głowami. Miała nadzieję, że zmęczony umysł podsuwa jej niewiarygodne obrazy, malując świat barwami, których nie chce widzieć. Łudziła się jeszcze, że to tylko wytwór jej wyobraźni. Spadająca gwiazda, o których mówili ludzie.
-Życzenie...-szepnęła do siebie.
***    
 To było jak sen. Tak wspominał to potem Maltan. Sen, z którego trudno się obudzić, nie mając wrażenia, że coś bezpowrotnie się zmieniło. Nie to samo powietrze, nie ta sama ziemia, nie ten sam człowiek... Jak zamek padający niczym domek z kart. Tak runęła jego wizja świata, w którym wszystko jest prostszym niż w rzeczywistości. Złowieszczy blask nadal krążył nad ich głowami, kiedy nagle upadł tuż przed nimi. Złoty smok  nadnaturalnej wielkości bezwładnie poruszał skrzydłami. Tersus miał wrażenie, że gaśnie jego blask. Był tak oszołomiony, że nie zauważył jak jego towarzyszka podeszła do potwora. Jej oczy były nieobecne jak gdyby trwała w transie. Jej głos jednak odbijał się od drzew czystym i mocnym dźwiękiem. Śpiewała tańcząc w świetle ognia trawiącego most i bladozłotych łusek smoka. Horn opadł na ziemię. Maltan poczuł w ustach cierpki smak krwi. Jak przez mgłę widział to, co działo się przed nim. Ledwo słyszał melodię.
A w jej ruchach była muzyka. Muzyka duszy. Muzyka świata. Wiatr tańczył jej we włosach, kiedy śpiewała.
     
      Gdzie świat nas wygnał, pytam wciąż gdzie,
      Wciąż czuję w sobie natury cichej zew.
      Zgiń nocna maro, przepadnij zły śnie,
      Niech cię rozerwie moc ziemi i drzew.
     
      Gdzie słońca blask, co przebija mrok,
      I wiatr ten czujny gdzie podział się.
      Siło nieczysta rozpruje cię ma moc,
      Rozsypiesz się w pył, by wstał nowy dzień.
     
      Nie przestawała śpiewać. Do ręki wzięła trochę ziemi. Szepnęła coś nad nią i rzuciła w smoka. Drzewa tańczyły w rytm nierozpoznawalnej melodii, woda w rzece tryskała na brzeg, a wiatr gnał we wszystkie strony, wbrew prawom natury. Wraz z odgłosem jej klaśnięcia wszystko ucichło. Stwór gwałtownie obrócił łeb w stronę dziewczyny. Podniósł się niezdarnie i próbował do niej podejść. Gdy prawie osiągnął cel, rozsypał się w pył. Złote iskierki poszybowały w niebo. Smok zamienił się w stertę liści i ziemi. Ogień trawiący most zgasł. Dziewczyna stała sama na drodze skąpanej w ciemności. Trzęsła się. Nie z zimna, czy ze zdenerwowania. Trzęsła się, bo nie mogła zrozumieć co się stało, a jedyne wytłumaczenie było dla niej zbyt przerażające by chciała w nie uwierzyć. Bezwładnie opadła na ziemię. Ledwo widziała niebo, ale mogłaby przysiąc, że jest na nim o wiele więcej gwiazd...
      * * *
      Starzec gnał na swoim wierzchowcu tak szybko, że zdawał się być jedynie jasną plamą na tle ciemnej nocy. Miał nadzieję, że smok powstrzyma jego ucznia wystarczająco  długo. Na tyle by zbliżył się na dostateczną odległość. Dostateczną, by zrobić to co konieczne w tej sytuacji. Gnał przed siebie nie zastanawiając się nad niczym. Nie chciał tracić sił- zużył ich dostatecznie dużo na Przeniesienie w pobliże Kreewen. Wiedział, że będą mu jeszcze potrzebne.
Nagle poczuł ból wypełniający czaszkę, zdolny rozpruć go na kawałki. Puścił lejce. Spadł z wierzchowca i uderzył o grunt. Wystraszone zwierzę biegło dalej, wlokąc po ziemi starca, którego płaszcz zaczepił o tobołki przymocowane do siodła. Po chwili zwierzę zatrzymało się gwałtownie. Kilkanaście metrów za nim smuga zielono modrej krwi na drodze sczerniała i zamieniła się w kurz niesiony przez wiatr.
      * * *
          Tersus ocknął się i podbiegł do dziewczyny. Oczy miała otwarte, nieobecne, brązowe. Mężczyzna usiadł obok niej i podtrzymał ją ramieniem. Zwróciła na niego wzrok. Nie wytrzymał jej spojrzenia. Czuł się jakby przeszyło go tysiące rozgrzanych prętów, a jednak coś w niej wzywało go. Głos, który woła z przepaści. Głos za którym można podążyć nie znając celu. Głos, który niszczy, pali i rozrywa.
Pamiętaj...
Maltan spojrzał na dziewczynę. Nic nie mówiła. Patrzyła tylko na niego, wędrując dłońmi po ziemi.
Pamiętaj kim jesteś...
Mężczyzna odsunął się od niej. Dłoń oparł o klingę miecza. Powoli wstał. Dziewczyna ponownie spojrzała na niego. Okryła się mocniej płaszczem. Rozejrzała się dookoła. Wiatr szumiał spokojnie w koronach drzew. Blask księżyca odbijał się w gładkiej tafli rzecznej wody. Ogień na moście zupełnie zgasł. Obok niej leżała sterta liści. Ostrożnie podniosła się z ziemi. Zachwiała się, ale Tersus był szybszy. Podbiegł do niej i objął ją w pasie. Wbiła w niego przerażony wzrok. Jej wargi drgały. Złapała się jego ramienia i przysunęła usta do jego ucha.
-Jak pokonasz Jego, skoro boisz się mnie?- szepnęła, a jej głos był jak niespokojny wiatr.
Odepchnął ją w ułamku sekundy wyjmując z pochwy ciemne ostrze.
-Kim jesteś? Zbyt wiele niezwykłych rzeczy dzieje się za twoją sprawą, a ja nie wierze w takie zbiegi okoliczności...-wysapał szybko unosząc miecz na wysokość szyi dziewczyny.
-Jestem tym, co kochasz, odrzucasz i czego pragniesz. Tym przed czym uciekasz. Tym, czym kiedyś chciałeś być. Tym czym jesteś. Tym czym nigdy nie będziesz...- powiedziała spokojnym i delikatnym tonem.
Tersus patrzył na nią, próbując wyglądać jakby jej słowa nie zrobiły na nim wrażenia. W rzeczywistości z trudem opanowywał drżenie ręki trzymającej miecz. Czarne ostrze.
Ostrze Władców Smoków.  
* * *
„Dzieci stały w równym rzędzie. Miały nie więcej niż po dziesięć lat. Synowie i córki niezwykłej krwi. Potomkowie ludzi urodzonych w czasie ognia. Oderwani od dotychczasowego życia zbyt gwałtownie. Zbyt szybko. Chłopcy nadal nosili na sobie ślady zabaw-siniaki, otarcia, małe blizny. Włosy dziewczynek starannie upięte bądź związane w warkocze przeplatane kwiatami tylko podkreślały ich delikatność. Wszystkie patrzyły z zaciekawieniem na starszego  mężczyznę przechadzającego się obok nich. Jego laska stukała o bruk. Twarz miał skrytą pod kapturem. Zatrzymał się przed jedną z dziewczynek. Spojrzała na niego i z uśmiechem odsłaniającym rządek białych zębów, ukłoniła się rozchylając rondo liliowej sukienki. Mężczyzna w ułamku sekundy złapał ją za szyję i poniósł do góry. Próbowała się uwolnić ze śmiercionośnego uścisku, ale była za słaba. Reszta dzieci stała przerażona. Strach sparaliżował kończyny i języki. Strach jednak o kimś zapomniał. Chłopiec zeskoczył z gałęzi starego drzewa i  podbiegł do mężczyzny, a w tym w biegu, bezszelestnym, wyjął z pochwy o wiele za duży dla niego miecz. Miecz miał czarne, diamentowe ostrze...”
„Skrzydlaci”- Albert Firgam


Koniec szlaku- ta sama droga. cz.2

            Słońce powoli wychylało się zza widnokręgu. Droga była pusta, ale już niedługo mieli pojawić się na niej kupcy, zbaczający z głównego traktu, żeby szybciej dotrzeć do celu. Pośpiech. Zgubił wielu ludzi w zamian za szybkość odbierając uwagę, koncentrację, zdrowy rozum. Trzy rzeczy, bez których lepiej nie wyruszać w drogę poprzez leśne drogi i zapomniane szlaki. Jeden z takich głupców leżał teraz na drodze, którą podróżowali handlowcy z Jurde. Stróżka zielono modrej krwi zastygła na bladym policzku mężczyzny i poszarpanej szacie. Był nieprzytomny, ale ręka trwała w żelaznym uścisku na pięknie rzeźbionej lasce. Leżącego zauważył przejeżdżający handlowiec. Zatrzymał się i podbiegł do mężczyzny.

-Żyje...-wysapał jegomość ubrany w purpurowy kubrak-Dast! Podejdźże no tu chłopcze.

Ciemnowłosy młodzieniec odziany niemalże identycznie jak kupiec podbiegł do pana.

-Pomóż mi wsadzić go na wóz. Szybko, szybko! Do Kreewen jeszcze kawałek drogi, a ja chcę zdążyć przed zmrokiem. Żwawo chłopcze!

* * *

            Milczał. To, co stało się nie dawało mu spokoju. Iluzja smoka, na tyle silna, że zdolny był on wyrządzać rzeczywiste szkody. Tersus widział podobne imaginacje, ale zazwyczaj były one o wiele słabsze, czasem ledwo widoczne. Ten smok był tak realny, że jeszcze do tej pory odczuwał jego obecność.

            Milczał. Wiedział, że tylko jeden człowiek potrafiłby stworzyć tak silną iluzję. To nie był przypadek. Ten ktoś go szuka. Szuka i nie spocznie dopóki nie dopnie swego.

Muriel der Flavio- legendarny Nauczyciel i Przewodnik. Człowiek, który wychował Tersusa- ostatniego z rodu Malavich herbu Valia. Rodu Władców Smoków. Matka Maltana, oddała go pod opiekę Nauczyciela po skrytobójczym morderstwie jego ojca, zanim ktokolwiek inny zaczął rościć sobie prawo do jego wychowania. Kryjąca twarz za ciemnym kapturem dziewczyna nie zdradziła mężczyźnie nawet swego imienia. Chłopiec miał wtedy osiem lat i był kopią swojego ojca. Miecz- czarne ostrze Valii, był jedynym spadkiem jaki otrzymał Tersus. Do tej pory opiekował się nim ojciec, który świadom wartości swojego syna, przekonał przerażoną dziewczynę by mu go oddała. Teraz chłopiec radził sobie sam i nie potrzebował niczyjej pomocy. Nazywał się Tersusem Maltanem i był ostatnim znanym potomkiem Malavich, który posiadał moc władania smokami. Moc która stała się jego przekleństwem.

* * *

            Powoli zbliżali się do Cramm. Tersus dostrzegł w oddali zabudowania i odetchnął z ulgą. Starał się nie zaprzątać głowy zbędnymi przemyśleniami, ale to było silniejsze od niego. Flavio szukał go. Maltan domyślał się po co. Musiał ukryć się, zaszyć na pewien czas w jakiejś dziurze. Nie ze strachu, ale dlatego, że wiedział do czego doprowadziłaby ich konfrontacja. Z niechęcią stwierdził, że towarzyszka jest mu teraz zbędna. Musi jechać do Jurde sam, choć w tej sytuacji było to niebezpieczne. Nie mógł zwracać na siebie uwagi, a z nią u boku było to niemożliwe.

-Będziesz usiała radzić sobie sama- szepnął Maltan mocniej zaciskając ręce dziewczyny oplatające go w pasie.

-Zostawisz mnie?- zapytała nagle. Maltan odwrócił ku niej twarz- Malavii nie zostawiają podróżnych w potrzebie, a zwłaszcza tak szczególnych.

Mężczyzna zatrzymał Horna i zeskoczył na ziemię. Silnym szarpnięciem za ramię ściągnął z niego dziewczynę. Jęknęła z bólu. Tersus nie zwolnił mocnego uścisku. Spojrzała na niego ze strachem i zdziwieniem.

-Czy nie tak się nazywasz?- zapytała z wyrzutem.

-Nie nazywam się tak od dawna- wycedził przez zęby- Jak na przypadkowego towarzysza zbyt dużo wiesz. Odpowiedz mi- kim jesteś? Nie ukrywam, że gdyby nie ciekawość już dawno pozbyłbym się tego problemu.

-Wiem, że jestem ci zbędna. Jednak to, co powiem, może uratować ci życie.

-Na każdego przyjdzie czas.

-Dla Ciebie jeszcze nie teraz.

Mężczyzna poczuł dziwny dreszcz. Spojrzał na dziewczynę i czuł obecność kogoś zupełnie obcego.

-Wiesz kto cię szuka- mówiła dalej- Widzę to w twoich oczach- czujność. Czekasz aż się ujawni.

-Muriel?- powiedział Maltan.

Dziewczyna skinęła potakująco głową.

-Dlaczego?

-Tego nie wiem. Uważaj, pcha nim coś o niewyobrażalnej sile.

-Co takiego może prowokować go do działania, skoro dawno już przekroczyliśmy granice nienawiści? Cheć zemsty jest dla nas naturalna. Karmienie się gniewem jak chlebem- oto nasza wieczerza, którą z zaciśniętymi ustami przełykamy każdego dnia jak bryłę soli. Co, Ty możesz o nas wiedzieć?- spytał Tersus.

Dziewczyna zmarkotniała.

-Desperacja...

Po chwili milczenia mężczyzna powiedział:

-Nadal nie wyjaśniłaś mi, skąd to wszystko wiesz. Wątpię żebyś znała mnie, tym bardziej jego. Czekam więc i oczekuję wyjaśnień. Nie zostawię cię tutaj z jednego powodu. Uratowałaś mi poniekąd życie, a nie jestem na tyle niewdzięczny, żeby o tym zapomnieć. Warunkiem naszej wspólnej wędrówki jest jednak szczerość. Ty wyjaśnisz mi swoje niezwykłe zdolności, a ja pomogę ci dotrzeć do Cramm.

-I to mówi ktoś, kto przez całe życie ukrywa się pod wymyślonym nazwiskiem.- zaśmiała się dziewczyna.

-Miałem powody...- mruknął Maltan- Za to ty nie masz żadnych, żeby ukrywać swoje imię- powiedział mężczyzna układając usta w grymas mający być przyjaznym uśmiechem.

-Tyle, że ja nie wiem jak brzmi moje prawdziwe imię. Nie znałam ojca, moja matka pewnie też nie była pewna kim właściwie był. Słabo ją pamiętam. Wychowała mnie ciotka, ale uciekłam od niej kilka lat temu. Wołano na mnie Aurora. Imię dobre jak każde inne, nawet jeśli zmyślone.

-Potem mieszkałam w wielu miejscach, aż w końcu dotarłam do Kreewen. Niedźwiedź był dobrym przyjacielem jednego z moich stałych... przyjaciół. Przywiózł mnie tam, żebym pracowała jako pomocnica.Szybko się przekonałam, że moje ciało to najlepszy i najszybszy sposób, żeby się stamtąd wydostać, ale byłam zbyt słaba by to wykorzystać- odwróciła twarz od męższyzny i pośpiesznie dokończyła- Resztę znasz. Możemy teraz ruszać.

-Chcę jednak żebyś, wyjaśniła mi to- co stało się przed mostem, który mijaliśmy zeszłej nocy-odparł poważnym tonem łapiąc dziewczynę za rękę.

-Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Czułam się jak zbudzona z długiego snu. Do mojej głowy napływały informacje, obrazy, odgłosy, których nie byłam w stanie pojąć. Wiedziałam wszystko to, co Flavio ukrywał nawet przed samym sobą. Siedział gdzieś w środku mnie, jak choroba. 

-Myślę, że chciał Cię wykorzystać żeby mnie odnaleźć. Przepraszam Cię za to. Myślę jednak, że dobrze się stało. Twoja..reakcja zajmie go na jakiś czas.

Maltan zastanowił się chwilę. Spojrzał na dziewczynę i delikatnie pogładził ją po włosach. „Ona nie wie”- pomyślał. Uśmiechnął się i powiedział lekkim tonem.

-Wolałbym, żeby nasz przyjaciel następnym razem wysłał list. Smoki to...przeżytek...

Ostatnie słowa wysapał, po czym bezwładnie upadł na ziemię.

* * *

„... miecz miał czarne diamentowe ostrze. Jego świst przerwał martwą ciszę jak stare płótno. Mężczyzna zablokował laską cios chłopca. W jego młodych oczach był gniew- płomień którego nie sposób ugasić. Ciął z rozmysłem, spokojnie- zupełnie inaczej niż ktokolwiek by się spodziewał. Ktoś jednak tego oczekiwał. Ogień wydobywający się z wyrzeźbionej głowy smoka, którą zwieńczona była laska, wybuchnął czarnym płomieniem. Mężczyzna odrzucił dziewczynkę. Chrzęst skręcanego karku zagłuszył odgłos ciała uderzającego o bruk. Chłopiec z mieczem rzucił się na zabójcę. Czarny płomień musnął go w twarz. Powstała blizna ciągnęła się od ucha, poprzez policzek aż do oka. Kształtem przypominała płomień,  którym łatwo się sparzyć. Mężczyzna podszedł do chłopca, który kurczowo trzymał się twarzy. Obrócił mu głowę i spojrzał w oczy. Oczy pełne nienawiści, pogardy, a zarazem siły i odwagi. Starzec wykrzywił usta w okropnym uśmiechu i powiedział: „Cudowne oczy. Godne tego,  kim z moją pomocą się staniesz. Witaj w domu- Władco Smoków...”

„Skrzydlaci”- Albert Firgam

 

           

* * *

-Obudź się!

Maltan otworzył oczy. Nie oślepił go blask słońca. Do nozdrzy napłynął świeży zapach leśnego poszycia. Pod obolałą głową czuł miękkość czyichś kolan. To Auroraklęczała przy nim i delikatnie przemywała mu czoło zimną wodą. Jej uśmiech uspokoił go trochę. Nigdzie jednak nie widać było Horna.

-Gdzie jesteśmy?- wyszeptał.

-Jesteśmy tuż koło Cramm. W lesie. Pomyślałam, że źle byłoby tam wjeżdżać w nocy z rannym, zwłaszcza, że mieszkańcy z pewnością słyszeli huk wywołany eksplozją smoka dwa dni temu...

-Dwa dni?- przerwał jej mężczyzna- Mamy szczęście. To nasza szansa, ale musimy jak najszybciej załatwić pewne sprawy w Cramm.

Tersus wstał powoli podtrzymując się drzewa. Zachwiał się, ale zatrzymał dziewczynę kiedy chciała mu pomóc.

-Zostaw. Za kilka godzin minie.

Widząc jej zaniepokojoną twarz dodał.

-Zaufaj mi.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.

-Ufam, ale martwię się. Wiem, że chcesz mnie zostawić w Cramm.

-Nie utrudniaj tego- powiedział szeptem łapiąc ją za ramiona.

-Nie tym razem- odpowiedziała- Jeśli mnie zostawisz pojadę za tobą. Znajdę cię choćby na końcu świata- bo nikt nie może być sam, rozumiesz- syknęła uwalniając się z jego uścisku. To już nie tylko twój problem. Pogrążyłam się tak samo. Tam na moście, kiedy nawet nie wiedziałam co się ze mną dzieje. A teraz pomogę ci, czy tego chcesz czy nie. Musze to zrobić nie tylko ze względu na ciebie...

Teraz zrozumiał, co chciała mu powiedzieć. Wróciły niechciane wspomnienia. W swojej walce-sam, przeciwko niemu, w imię czegoś ważniejszego. "Przecież nie zawsze tak było"-pomyślał-" Co się z nami stało..."

Oczy dziewczyny, które teraz zdawały się zielone wypełniły łzy. Otarła je brudnymi dłońmi zostawiając na twarzy ciemne smugi. Drżała. Tersus objął ją. Przytuliła się do jego ramienia, mocno wpijając palce w plecy, jak wystraszone dziecko. Nie pytał o nic. Otulił ją mocniej płaszczem i powiedział:

-Musimy jak najszybciej dotrzeć do Cramm- jeszcze przed świtem. Tak będzie bezpieczniej.

Maltan zagwizdał- Horn pojawił się niemal natychmiast.

-Pojedziemy głównym traktem. Może nie będzie to bezpieczny sposób, ale na pewno szybszy. Odwagi nam nie brakuje, prawda?-dziewczyna uśmiechnęła się- Czasu za to mamy niewiele. Musimy przed południem  opuścić Cramm- nie chcę się rzucać w oczy...

-Nie rzucać się w oczy? Nie wiem czy zauważyłeś, ale jedziemy na dziwnym...koniu?. Podajesz się za kupca, chociaż nie masz towaru...Nawet ja nie jestem aż tak głupia, żeby tego nie zauważyć…

Tersus zatrzymał Horna. Dziewczyna siedząca za nim była przekonana, że uśmiecha się. W taki sposób, że nie chciałaby tego zobaczyć.

-Auroro, czy uważasz mnie za aż takiego wariata? Chyba mnie nie doceniasz- powiedział lekkim tonem, niemalże rozbawiony.

Odwrócił się w jej stronę i wyjął coś z wewnętrznej kieszeni kurtki. Przypominało to zwykły kamień, ale jeśli oglądało się go pod światło błyszczał wieloma kolorami, a na jego powierzchni widać było wyryte napisy.

-To kamień iluzji. Dzięki niemu mogę w miarę spokojnie podróżować. Pozwala zmusić ludzi do zobaczenia tego- co chcę żeby zobaczyli. I tylko tego, rozumiesz. Nie na wszystkich działają jednak takie tanie sztuczki. Ci którzy byli szkoleni, lub ci ,którzy posiadają naturalne zdolności- jak ty nie dają się oszukać. Dlatego zostawiam Horna w miejscach, gdzie mało kto zagląda. Nie martw się- ludzie którzy mogliby nam zagrażać nie podróżują głównym traktem.

-To mnie nie martwi, ale powiedziałeś, że mogą cię zobaczyć Szkoleni- szkoleni na kogo?

-Tego nie chciałabyś wiedzieć...

* * *

            Powoli zbliżali się do Cramm. Już widzieli bramy miasteczka kiedy dziewczyna poprosiła o postój.

-Nie rozumiem czemu chcesz się zatrzymać. Już widać Cramm. Nie dalej niż za kwadrans będziemy na miejscu.- Maltan starał się opanować złość, jednak przychodziło mu to z trudem.

-Proszę cię. Zatrzymajmy się. Zejdźmy z traktu.

-Dlaczego?

-Po prostu czuję, że tak będzie lepiej. Jakby coś czekało na tej drodze, ale nie na nas. Proszę...Sam przecież mówiłeś, że jesteśmy na miejscu. Możemy na chwilę się zatrzymać.

Tersus zastanowił się szybko. Jeśli jego przypuszczenia okazałyby się prawdziwe, nie posłuchanie w tej chwili dziewczyny mogłoby mieć tragiczne skutki. Nie chciał jednak wzbudzać jej niepotrzebnych podejrzeń- zbyt łatwe pójście na kompromis byłoby do niego niepodobne. Starał się coś wymyślić kiedy z oniemienia wyrwało go szarpnięcie Aurory.

-Szybko, do lasu. Ktoś zbliża się z miasta.

Maltan ocknął się.

-Horn, do lasu- złapał dziewczynę za rękę- Chodź.

Ukryli się za drzewami. Kamień iluzji pomógł im pozostać niezauważonymi.

Po chwili na drodze na której przed chwilą stali pojawiło się trzech jeźdźców. Jeden z nich miał długą rudą brodę, drugi hełm, a twarz trzeciego przecięta była blizną.

Maltan zamarł w niepokojącym oczekiwaniu. Do oczu dziewczyny momentalnie napłynęły łzy. Mężczyzna puścił jej rękę. Wolnym krokiem zmierzał w stronę drogi. Jęknęła.

-Zostaw...-jej głos załamał się- co to da...

-Nie martw się- nawet tego nie poczują- wycedził przez zęby.

-Nie martwię się o nich...- jęknęła dziewczyna. Maltan odwrócił się-...ale o ciebie.

Mężczyzna wyjął z pochwy miecz. Aurora nikała jego wzroku. Był pełen nienawiści, morderczej żądzy, niepohamowania. Ruszył przed siebie.

Jej uwagę przykuła głośna rozmowa mężczyzn na drodze.

-Zaraz tu będą. Ona i ta łachudra.- warknął ten z brodą- Poznają smak mojego ostrza!

-Milcz! Bo wystraszysz naszą zdobycz- odpowiedział spokojnie łysy.

-Czy to prawda, że przebrali się. Co mówił ten z rynku? Handlarz z chłopcem?

-Tak. Zabójca Mustona i dziewka ukrywająca się pod przebraniem. Musieli wrócić do Kreewen. Niedźwiedź dał temu sukinsynowi jakiś pakunek. Nie zdążył wszystkiego zabrać. Ten stary głupiec nie chciał nic powiedzieć. Teraz wracają do Cramm. Coś mi się zdaje chłopaki, że nie dojadą- ostatnie słowa były przez mężczyznę wycharczane ze śmiechu.

* * *

-Daleko jeszcze do Cramm?- spytał wyraźnie zniecierpliwiony chłopiec- on i jego pan nie mieli postoju od Kreewen, gdzie zostawili mężczyznę znalezionego na drodze.

-Już niedaleko- odrzekł mężczyzna w purpurowym kubraku- dobrze się stało, że zostawiliśmy tego starego wariata w Kreewen- gotów był nas tą laską pozabijać. Ech, co tam...- mężczyzna splunął na drogę- oby mniej takich szaleńców błąkało się po drogach.

Kupiec z niechęcią wspominał starca którego niecałe dwa dni temu odstawili do Kreewen. Już od początku wydawał mu się dziwny- ubrany w długi szary płaszcz i kapelusz z orlim piórem. Jednak to fantazyjnie rzeźbiona laska i zapach nieznanych ziół wzbudził złe przeczucia mężczyzny. Jego intuicja nie okłamała go- gdy tylko starzec się obudził pokazał, że nie jest zwyczajnym podróżnikiem. Ogłuszył kupca, a chłopca zauroczył chyba- bo ten nic nie mówił ani się nie ruszał. Stanął na wozie i szepcząc coś wykonał laską ruch w stronę dwóch marnych koni. Te zarżały jak opętane po czym ruszyły nienaturalnie szybkim i równym galopem. Gdy kupiec obudził się widział już zbliżające się szybko Kreewen. Starzec nadal stał trzymając uniesioną laskę. Mężczyzna bał się do niego podejść. Dopiero gdy dotarli na miejsce odważył się wyjść z wozu. Zobaczył człowieka w szarym płaszczu szybkim krokiem podążającego do wejścia „Wilczego skowytu”. Czym prędzej ocucił pomocnika i udali się w stronę Cramm.

-Dast!- mężczyzna szturchnął chłopca- Popatrz, tam na drodze, widzisz? Kto to?

 Młodzieniec ostrożnie wstał i wytężył wzrok.

-Trzech mężczyzn na koniach, podróżni pewno. Panie...oni chyba pokazują na nas...

-Nie gadaj głupot gówniarzu- zdenerwował się kupiec- bo ci skórę złoję!

Mężczyzna miał nadzieję, że dalsza droga przebiegnie im spokojnie. Po cichu jednak wyjął z bagaży krótki i tępy sztylet- jedyne co miał do obrony.

* * *

-Wynoś się stąd łachudro!- głos Niedźwiedzia przypominał ryk zwierzęcia- Jeszcze się tu pokazujesz?! Po tym co zrobiłeś mojemu przyjacielowi?! Wynoś się szarlatanie, morderco!

Starzec stał spokojnie przed karczmą z której przed chwilą został wyrzucony przez właściciela. Uśmiechał się krzywo i gładził laskę. Czarny płomień odbijał słoneczne promienie.

-Najpierw powiesz mi gdzie on jest- mógłbym dowiedzieć się tego własnymi sposobami- powiedział wolno starzec-ale nie będę tracił na to sił.

Niedźwiedź odepchnął trzymających go mężczyzn i podszedł do człowieka w szarym płaszczu.

-Muriel del Flavio- największa zaraza tego świata- wycedził przez zęby mężczyzna łapiąc starca za płaszcz, po czym zaczął go zapamiętale szarpać.

-Johan!- głos kobiety pomimo jej wieku i postury był łagodny, lecz stanowczy- Puść go.

Niedźwiedź spojrzał w jej stronę. Podeszła do nich powoli jak gdyby chciała zlikwidować napięcie wiszące w powietrzu. Nie była ubrana jak większość gospodyń. Ciemnozielony luźny płaszcz lekko sunący się po ziemi kontrastował z wystającym spod niego śnieżnobiałym fartuchem. Kobieta miała piękne kręcone złote włosy, choć srebrne pasemka zdradzały jej wiek. Luźne loki opadały na twarz noszącą ślady nie tyle starości, co doświadczenia i mądrości. Jedynie błyszczące lazurowe oczy, spoglądające spod delikatnych jasnych brwi zdradzały żar płonący w sercu kobiety. Jej krok był pewny i pełen gracji. Kiedy zatrzymała się obok mężczyzn poczuli pewien niepokój i nieodparte wrażenie szybkiego upływu czasu.

-Co tu robisz?- zapytała spoglądając na starca, a głos jej  brzmiał jak syk jaszczurki.

-Ja też cieszę się niezmiernie z tego spotkania. Tym bardziej, że wyjątkowa to pora, prawda? Zabawne- rok smoka, tylko miesiąc do Nocy Guragu...- równie uprzejmym tonem odparł mężczyzna niezdarnie się kłaniając.

-Johan, odejdź proszę.-powiedziała mocnym tonem kobieta.

Niedźwiedź spojrzał na nią zdziwiony, ale odszedł wcześniej całując ją w dłoń w skórzanej rękawiczce. Uśmiechnęła się do niego lekko.

-My jeszcze sobie pogadamy- wycedził wskazując na Muriela- pogadamy...

Kiedy Niedźwiedź odszedł kobieta szybkim szarpnięciem zdjęła rękawiczki. Jej dłonie były nienaturalnie jasnego koloru, wręcz przezroczyste. Przy gwałtownym ruchu sypały się z nich delikatne, ledwie zauważalne iskierki. Ze zwinnością, o którą nikt by ją nie podejrzewał, wytrąciła starcowi laskę. Szepcząc coś wbiła rękę w serce mężczyzny, drugą trzymając go za głowę.

-Mów! – krzyknęła nienaturalnym głosem.

-Nie!- wycharczał starzec i wyciągnął rękę w kierunku laski.

Czarny płomień strawił żar, który wypalił wszystko dookoła. Laska wystrzeliła w powietrze, prosto do rąk właściciela. Ten zamachnął się i uderzył kobietę w rękę trzymającą jego głowę  Wyrwała dłonie z mężczyzny i uprzednio rysując w powietrzu znak, wystrzeliła w jego stronę kulę białego ognia. Starzec w ostatniej chwili uniknął zderzenia, które złamało stojące za nim drzewo. Ludzie przerażeni nagłym łoskotem wybiegli z zabudowań. Kobieta uniosła ręce i wyszeptała znajomą formułę.

Z jej palców wystrzeliły iskry i utworzyły coś na kształt kuli w której znajdowała się teraz ze starcem. Nagle huk rozdarł powietrze, a krajobraz zmienił się. Dookoła były drzewa i nie było sposobu, aby wskazać jakikolwiek kierunek.

Starzec zaśmiał się i z pewnym trudem klasnął w dłonie.

-Brawo, piękne lustro, doprawdy.

-Gdybym zechciała, zamknęłabym cię w takim na zawsze, żebyś nie zatruł swoim jadem nikogo więcej, głupcze. Takich jak ty palono na stosie. Szkoda, że zaprzestano tych praktyk, ale cóż- smród był nie do wytrzymania.

-Jak już powiedziałem- mnie również niezmiernie miło cię widzieć- Solaria Exismo- na zawsze pozostaniesz damą mego serca.- odparł sarkastycznym tonem zdejmując kapelusz.

-Daruj sobie Flavio. Kiedyś powiedziałam ci, żebyś nie zbliżał się do Hestii, tym bardziej tu. Ty jednak za nic masz sobie moje słowa. Jeśli sądzisz, że nie poniesiesz konsekwencji to grubo się mylisz.

Kobieta spojrzała na niego, a w jej oczach kłębiła się nienawiść.

-Ty, co możesz mi zrobić- zasyczał Muriel- spalisz mi płaszcz, strzelisz we mnie piorunem? Znam cię Solaria- niczym mnie nie zaskoczysz. Chciałaś wejrzeć w moje serce? Tyle, że ja widzisz, nie mam już serca. Jestem pusty- strawiła mnie nienawiść, żądza zemsty, zazdrość? Nazwij to jak chcesz. Dla mnie ma znaczenie moc jaką było mi dane otrzymać. Moc, której ty nigdy nie posiądziesz!

Kobieta stała spokojnie. Pośród ciszy dało się tylko usłyszeć szybki oddech starca i jej cichy śmiech.

-Wielkie słowa! Chcesz, żebym się ich bała? To tylko kropla atramentu na pergaminie, a ty myślisz że ucieknę i zaszyję się na jakimś pustkowiu? Jeszcze mogę cię zaskoczyć Muriel. Tak bardzo, że sam nie byłbyś w stanie w to uwierzyć.

Flavio spojrzał na nią zdezorientowany. Kobieta uniosła do góry lewą rękę, a prawą wskazała na mężczyznę. Kiedy pstryknęła palcami, starca otoczył jasny krąg- portal do rzeczywistego wymiaru.

-Do zobaczenia! Przed naszym ostatnim spotkaniem zmień szaty Flavio- nie zasługuję na taki brak szacunku- powiedziała rozbawiona kobieta.

Mężczyznę powoli wciągał portal. Gdy już prawie zniknął jej z oczu krzyknął.

-Głupia wiedźmo! Ja tez cię zaskoczę- jeszcze nie wiesz jak wielka jest moc pożądania! Nie widziałaś na co mnie stać!

Gdy starzec zapadł się, obraz rozmazał się, a kobieta ponownie stała przed „Wilczym skowytem”.

-Widziałam twoje sny Flavio- to wystarczy…- szepnęła do siebie po czym szybko udała się w stronę stajni.

* * *

Starsza kobiecina stukając misternie wyrzeźbioną laską szła, jak co dzień o tej porze, zabrać swoją krowę z pola z powrotem do zagrody. Nagle tuż przed nią utworzyło się świetliste przejście, z którego wyturlał się mężczyzna w szarym płaszczu. Wstał i pośpiesznie otrzepał się z kurzu. Spojrzał podejrzliwie na kobiecinę. Ta odchrząknęła i splunęła na drogę. Mężczyzna złapał swoja laskę w połowie długości, szepnął coś i obracając wbił z całej siły w ziemię, przyklękając. Kobiecina usłyszała świst, podobny do odgłosu szalejącego wiatru, po czym mężczyzna rozmył się, a jego zniknięcie wyglądało jakby wystrzelił w powietrze.

Kobiecina splunęła po raz drugi, po czym poszła po krowę.

Nie była osobą którą łatwo zaskoczyć.

* * *

Tersus powoli, ale pewnie zbliżał się do drogi. Nagle jego uwagę przykuł wóz kupiecki nadjeżdżający od strony Kreewen. Nie zdążył mu się przyjrzeć, kiedy nagle trzech jeźdźców na koniach, których miał zamiar „powitać” ruszyli galopem w kierunku wozu. Mężczyzna w purpurowym kubraku zaczął krzyczeć. Nie zdążył zawołać o pomoc, kiedy dosięgło go ostrze łysego mężczyzny. Chłopiec, który podróżował z kupcem zeskoczył z konia i pobiegł w stronę Cramm. Drugi z mężczyzn na koniach odwiązał linę przyczepioną do siodła i ruszył za nim. Gdy zbliżył się na dostateczną odległość, zarzucił pętlę na szyję chłopca, ale nie zatrzymał się. Popędził konia i galopem ruszył w stronę kompanów wlokąc za sobą dziecko. Uniósł do góry miecz z zakrzywionym ostrzem i krzyknął:

-Patrzcie ludzie! Tak kończą dziwki! Zdychają na smyczy!

Łysy i jego towarzysz zaśmiali się głośno.

Tersus chwycił mocniej czarne ostrze. Jego gniew już dawno osiągnął szczyt. Wybiegł na drogę i zaczął biec w kierunku mężczyzn. Aurora ruszyła za nim. Była jednak zbyt wyczerpana, by go dogonić. Opadła na ziemię w połowie drogi do wozu. Maltan gnał przed siebie. Mężczyźni na koniach dopiero teraz zauważyli swoją pomyłkę. W milczeniu ruszyli na spotkanie z czarnym ostrzem.

* * *

-Zobaczyłam jak idzie w ich stronę. Ja czułam...nie, nie nienawiść, nie pragnienie zemsty...Ja czułam chęć mordu… Zwierzęcą żądzę krwi.

-Bałaś się?

-Jego?- odwróciła spojrzenie od ognia trawiącego drewno w wielkim kamiennym kominku i wbiła wzrok w mężczyznę.

-Siebie-szepnął.

Dziewczyna milczała. Jej rozmówca przysunął się bliżej. Po chwili powiedziała ledwo słyszalnie.

-Bałam się. Jak nigdy. I miałam rację...

Mężczyzna odszedł od kominka i opadł na wielki, stary fotel okryty sarnimi skórami. Oparł głowę na ręku zasłaniając czoło dłonią.

-Jak?- spytał- nagle poczuł się bardzo zmęczony.

-Nie wiem. Znasz tę dolinę na drodze do Cramm? To ja...

-Zginęli wszyscy...-głos dziewczyny załamał się-Ja...próbowałam go jakoś wyciągnąć, ale wtedy...wtedy pojawiłeś się ty, a ja o mało co bym...Muriel? 

-Tak?

-Masz do mnie żal?

-Nie. Nie byłaś sobą. Przemiany wymagają sporej siły, doświadczenia i wiedzy, jeśli chce się je kontrolować. Ty nie byłaś w stanie tego zrobić. Jesteś tewą czystej krwi- twoja moc nie daje się utrzymać w ryzach. Potrzebujesz czasu.

Spojrzał na nią z troską.

-Dam ci ten czas. Pomogę narodzić się na nowo, spróbuję… pozbyć się dręczących cię koszmarów. Ale musisz zrozumieć, że to co się stało ma nieodwracalne skutki.

-Czy to minie?

-Jesteś zmęczona. Połóż się.

-Nie traktuj mnie jak dziecka!- dziewczyna wstała zdenerwowana. Jej jasne oczy wypełniły łzy.

Mężczyzna także podniósł się z fotela. Wyglądał na rozgniewanego.

-Upierasz się?! Cóż chcesz usłyszeć?! Prawdę?! Dobrze więc- nie, to nigdy nie minie. Sumienie to nieokrzesany żywioł- nie ugasisz go czasem i zapomnieniem. Zabiłaś ich Auroro! Zabiłaś, bo taki był twój kaprys! Bo chciałaś dać im lekcje. I zabiłaś jego- ostatniego Władcę Smoków! Pogrzebałaś żywcem potomka Malavich, który miał nas ocalić. Nie rozumiesz Auroro? Jesteś dla nich zwiastunem końca. Tego nie zmienisz!

Dziewczyna chciała wyjść, ale mężczyzna złapał ją za rękę.

-Ale możesz sprawić, że będą cię szanowali, że będą spuszczać wzrok kiedy przejdziesz obok. Do tego się nadajesz! Strach cię wyzwoli. Strach i trwoga otworzą ci wszystkie drzwi!

Dziewczyna spojrzała na mężczyznę. Nie mogła złapać oddechu. Milczała- wiedziała, że ma on rację i ta świadomość trawiła ją od środka Bez słowa wybiegła z komnaty.

Usłyszał rżenie konia i tętent kopyt powoli cichnący w oddali.

Mężczyzna podszedł do kominka i z trudem usiadł na fotelu. Spojrzał w ogień trzaskający w palenisku.

-Wrócisz tu. Nie oszukasz zewu krwi. Wrócisz przed świtaniem i jak skarcony pies udasz się do swojego pokoju. Wrócisz, bo ja byłem jedynym, który nie rzucił w ciebie kamieniem.

* * *

            Zaczynało świtać. Ogień w kominku wypalił się, a mężczyzna nadal siedział w fotelu. Obudził go odgłos otwieranych przez kogoś stajennych wrót. Chciał wstać kiedy, osoba ta, cicho przemknęła do pokoju na drugim końcu domostwa. Nie wstał. Uśmiechnął się tylko i ponownie zapadł w sen. Śnił rzeczy potworne. Śnił rzeczy wielkie, o których strach było mówić.

 

* * *

Powstanie owa dziewka- i jak mówią księgi

na swe dzieło spojrzy ognistymi oczy

ziemię skrawek po skrawku krwią niewinną zbroczy.

Wtenczas dopiero poznają ludzie smak męki.

 

Powstanie owa dziewka- jak zapisane w gwiazdach,

gdy rękę podniesie runą- pasma kamienne,

wszystko co dotąd prawe- stanie się niewierne.

Skrzydlaci już nigdy nie osiądą w gniazdach.

 

Powstanie owa dziewka- a nadzieja utonie,

bo któż śmie z tronu zrzucić jedyną następczynię-

Pani Apokalipsy, choć ukryta w młodej dziewczynie,

co gdy słowo się wypełni- świat ujmie w dłonie.

* * *

"Do Nocy Guragu- przypadającej na rok smoka, zostało niewiele już miesięcy. Wtedy pan kazał opuścić swój dom. Przygotował próbę dla uczniów. Pan kazał wrócić trzynastego dnia...

Nie jadły od dwunastu dni. Dwanaście dni to było za mało, żeby je złamać. Wystarczyło jednak, żeby je osłabić. Z głodu robiły różne rzeczy- nieprzemyślane, więc zgubne. W dniu siódmym piątka dzieci umarła po zjedzeniu liści kwiatów rosnących za domem Nauczyciela. Dwoje straciło zmysły po wypiciu wody z ujścia dla koni. Została dwunastka. Oni wytrwali. Jedzenie było blisko- wystarczyło przejść niezauważenie obok pokoju w którym przebywał Nauczyciel, prosto do spiżarni. Jeden z chłopców  jedenastego dnia próbował. Mężczyzna połamał mu nogi, bo nie potrafił on bezszelestnie chodzić. Dziewczynce, która zawisła na oknie spiżarni od zewnątrz, wykręcił na zawsze ręce, bo próbowała dosięgnąć jedzenia przez kraty, łamiąc tym samym zasady tej makabrycznej gry. Dnia dwunastego jeden z chłopców zebrał wokół siebie czwórkę najsilniejszych dzieci. To co zamierzali zrobić było okrutne, nieludzkie wręcz, ale konieczne do przetrwania. Tak więc w nocy, kiedy wszystko wokół ucichło zakradli się do domostwa. Chłopiec i jego towarzysze szli z tyłu prowadząc przed sobą piątkę pozostałych dzieci. Naiwne były te dzieci. Służyły za tarcze, żywe tarcze, i most, most do celu. Prosiły o jedzenie w przekonaniu, że Nauczyciel chciał jedynie sprawdzić, ile bez niego wytrzymają… Chłopiec i jego towarzysze w tym czasie mogli niezauważenie przemknąć do spiżarni. W nocy-podczas jedzenia nie przeszkadzały im odgłosy dobiegające z zamkniętej komnaty Nauczyciela. Nad ranem-kiedy cieszyli się własnym sprytem nie słyszeli odgłosu łopaty uderzającej o usłaną kamieniami ziemię. Piątka dzieci spoczęła w niezauważalnej mogile. Żadne z nich nie miało żuchwy…”

"Czynnik zła- dziennik"- Autor nieznany

* * *

-Nie nalegaj!- kobieta uderzyła dłonią o stary drewniany stół uginający się pod ciężarem ksiąg, dziwnych przedmiotów, ziół i rozmaitych flakonów wypełnionych różnobarwnymi cieczami.

-To konieczne- upierał się mężczyzna-konieczne, żeby wszystkiego szlag nie trafił!

Kobieta spojrzała na niego groźnie. Podmuchem odgarnęła z czoła złote loki przeplatane srebrnymi pasmami.

-Uważasz, że nie wiem co czynię? Masz mnie za głupią?! Cholera! To ja, pomimo mojej niechęci, wyciągnęłam go z tego bagna. Chociaż ty upierałeś się, żeby zostawić sprawy swojemu biegowi! I co?

Mężczyzna spoważniał. Jego twarz przybrała nieprzyjazny wyraz.

-Ja też, Solaria, nie jestem głupi. Ale ten chłopak jest mi synem. Obiecałem coś jego ojcu i dotrzymam obietnicy.

Na twarzy kobiety pojawił się grymas niezadowolenia.

-Wiesz co mi powiedział, jak widzieliśmy się po raz ostatni-piętnaście lat temu prawie? Zanim zniknął. Powiedział tak: „Niedźwiedziu, moja żona to zwykła kurwa. Ale mój syn- to mój skarb, moja krew. Krew Malavich. Dopilnuj, żeby ta krew nie przelała się na darmo. Bądź mu przewodnikiem i stróżem.”- tak mi powiedział- mężczyzna wyrecytował słowa, które wyryły mu się w pamięci i podszedł do okna krzyżując ręce na piersi .

Solaria oparła się o stół. Wątłe światło świec uniemożliwiało odczytanie wyrazu jej twarzy.

-Ojciec Tersusa był pijakiem- westchnęła- ale swego czasu i moim przyjacielem. Zawsze myślałam, że ma głowę na karku. Jednak kiedy wolą testamentu zostawił syna na łasce tej kobiety pokazał mi jak bardzo się myliłam. Milcz teraz- daj mi skończyć.

-Wiedział, że matka odda go pod opiekę Flavia. Wielokrotnie radziłam mu wysłanie go do Laren- głównej twierdzy Bractwa. Być może uniknęlibyśmy wtedy kilku błędów… wychowawczych…

-Kilku błędów?! Rzeź w Cramm nazywasz błędem?! A Dante, las Brulion, wybrzeże Rałtu?! Dla ciebie co to było?  Pomyłka wychowawcza!- Niedźwiedź podszedł do stołu i gwałtownym ruchem olbrzymiej ręki zrzucił wszystko z blatu.

Szkło z głuchym łoskotem rozbiło się o podłogę. Ciecze z flakonów zaczęły wytwarzać szczypiący oczy dym. Świece zgasły. Pośród mroku kobieta wyszeptała coś ledwo słyszalnie. Podeszła do kominka i ruchem ręki wznieciła ogień. Jasny płomień rozświetlił pomieszczenie. Stół był pusty, podłoga czysta. Na stojącej w rogu izby komodzie słały w równych rzędach flakony z różnokolorowymi cieczami. Księgi w porządku alfabetycznym spoczywały w szklanej gablocie. Przyrządy zniknęły z pomieszczenia.

-Nie musiałaś tego robić…

-Sam byś tego nie uprzątnął. Zawsze byłeś bałaganiarzem- powiedziała jakby od niechcenia Solaria uśmiechając się lekko.

-To prawda. Ty mi pomogłaś posprzątać tam...

-Dosyć. Nie wracajmy już do tego. Wiemy kto był winny-urwała mu ostro kobieta.

Niedźwiedź spojrzał na nią zatroskany. Otarł czoło dłonią.

-Solaria…

-Hm?

-Czy twoja nienawiść do Tersusa jest tak wielka, że nie możesz na to wszystko spojrzeć inaczej.

-Z dystansem? Nie mogę Johan. Nie potrafię patrzeć na niego inaczej.

-Solaria- wszyscy mają mnie za głupka. Oberżystę z marnej karczmy, któremu tanie piwo wyżarło rozum.

-Nie jesteś żadnym z nich.

-Czy nie potrafisz spojrzeć na tego chłopca tak jak na mnie? Sol…

-Nie mogę- odrzekła stanowczo kobieta.

-Dlaczego?

-Bo ty, nie jesteś mordercą.

Mężczyzna nie odpowiedział. Odwrócił się i bez słowa wyszedł z izby. Kobieta podeszła do gabloty i wyciągnęła z niej grubą książeczkę w bordowej oprawie. Rzuciła ją do ognia, który błyskawicznie strawił bezcenny pergamin.

-Ja Johan, lubię po sobie sprzątać…

* * *

Na szczycie góry było pusto i cicho. Starzec w szarym płaszczu opierał się o laskę. Światło kaganka odbijało się od kryształowego, czarnego płomienia. Po chwili tuż przed nim otworzył się portal z którego wyszedł mężczyzna o budzącej postrach posturze. Zbliżył się do starca. Chód miał nienaturalny, jakby dopiero co nauczył się stąpać na dwóch nogach. Jego głos był szorstki i beznamiętny.

-Przepadł.

-Nie może być. Szuka go?

-Odmówiła. Nie znalazłem żadnych śladów. Nie znam formuły. Utknęliśmy w martwym punkcie.

-Nic byś nie zdziałał. Jedynie tewa może odszukać duszę wybranego i wskazać gdzie przebywa. Czuję, że nie mówi prawdy.

-Tego nigdy nie można być pewnym.

-Chcę przed Guragiem wiedzieć gdzie on jest. A wiem, że jest na pewno. Leć teraz. Nie wracaj bez wieści.

-Tak- odpowiedział mężczyzna i zniknął w mroku.

Świst skrzydeł rozdarł powietrze.

Starzec uśmiechnął się nienawistnie.

-Znajdę cię, Valia. Twój wierny pies już szuka tropu.

* * *

-Co to?

-Chleb, słonina, trochę nalewki- kobieta odpakowała pośpiesznie tobołek wyjęty zza płaszcza.

-Kiedy będę mógł wrócić?- zapytał mężczyzna biorąc od niej zawiniątko.

-Jeszcze nie teraz. Jak przyjdzie czas.

-Zostań…

-Nie mogę. Łatwo wykryć taką akumulację mocy. Mój pobyt tu naraża cię.

-Nie boję się, wiesz przecież…

-Wiem. Ale problem w tym, że oni boją się niewystarczająco.

 Autor: marijonetka
 Data publikacji: 2008-12-16
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Kolejna porcja liter.
Ta część opowiadania została przeze mnie poddana krytyce na forum "Wieża Błaznów". Przed dodaniem jej tutaj dokonałam paru istotnych zmian. Drugą część historii zamieszczę pod koniec tygodnia (dodam tylko, że nie była przeze mnie nigdzie publikowana). Proszę traktować te dwie części jako całość. Pozdrawiam.
Autor: ~marijonetka Data: 08:23 17.12.08
 Ciężko
Dałam dobrą ocenę, bo faktycznie dobrze się to czyta, ale rażą braki końcówek, czy spacji, co można naprawić:)
Historia prowadzona bez fajerwerków, zbyt krótkie niekiedy zdania, niekiedy zbyt rozbudowane. Oby druga część była lepsza.
Autor: velveten Data: 09:38 17.12.08
 Dodany dalszy ciąg.
Zapraszam do komentowania.
Autor: marijonetka Data: 16:11 17.12.08
 W sumie ok.
Literówki, błędy logiczne i stylistyczne, interpunkcyjne obniżają jakość. Na pewno potrzebna jest edycja, może więcej niż jedna. Historia w gruncie rzeczy ciekawa, przynajmniej potencjalnie – niestety brak jej zakończenia, co w zasadzie poddaje w wątpliwość sens czytania. Niemniej, bohaterowie są nakreśleni w miarę żywo. Gorzej ze światem – bardzo nieokreślony i niewyraźny.
Autor: Whitefire Data: 17:39 10.02.09


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 111 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 111 gości.
 


       Dział Informacji:

   •   Strona główna
   •   Wieści
   •   O witrynie
   •   Publikacje
   •   Konkursy
   •   Mapa serwisu
   •   Współpraca i reklama
   •   Linki
   •   Podziękowania
   •   Prawa autorskie
   •   Kontakt
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.