Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Miejskie Kanały

„Lepiej chyba pójść choćby kawałek dobrą drogą, niż zajść daleko, lecz źle.”
Kapłanka Nefere, Księga bogini Kaliente

„Trzymać kobietę za słowo, a węgorza za ogon? na jedno wychodzi.”
Jakub de Vez, O prawdzie i kłamstwie

Był pochmurny, deszczowy wieczór. Wiatr głucho dudnił o potłuczony antałek stojący przy wejściu do karczmy. Deszcz lał się z nieba tak obficie, że w z dłuż traktu powstał strumień. Łyse drzewa odganiały, lub przerażały wędrowców. Miasto Onti było  bazą handlową między północą, a południem, przy czym jego wielkość nie była zaskakująca. Jedyna ekskluzywna ulica to brukowany trakt.   Zardzewiałe zawiasy szyldów skrzypiały przeraźliwie. Okiennice łopotały o mury chat. Bezpańskie psy szwendały się to tu, to tam. Wyły upiornie. Była pełnia. Noc straszna, będąca znakiem zła. Zapowiedzią chaosu. Javier czół to. Na samym końcu brukowanej ulicy, przy której rezydowali handlarze i rzemieślnicy, swój dom miał wójt. Kara powoli parła do przodu. W mieście było niepokojąco cicho. Przybysz pogłaskał klacz po szyi, uspokajając zwierze. Przy starych drzwiach stał chłop. Typowy wieśniak. Miał na sobie kolczugę, której ledwo starczało mu na okrycie ramion. Na głowie nosił hełm, stary i zardzewiały. W ręce trzymał halabardę. Widać było że stary jest i że lubi popić. Z za pazuchy wystawała mu flaszka wina. Łowca podjechał do niego.
- Cóż to! – krzyknął przybysz – Miasto puste?!
Struż nie zwrócił na to uwagi, oparty o ścianę stał z łbem zwieszonym. Javier uderzył z pięści w hełm.
- Łodejć, łodejć! Precz ty patworze! – krzyknął halabardnik. Widać i słychać było, że ze wsi on jest.
- Pytałem czy miasto puste?
- A gdzie tam. Panie.
- To gdzie wszyscy są? W chałupach się zamkneli?
- To pierwse, panie. Odkąd to bydle w kanałach się zalęgło nikt o zmroku z chałupy nie wyłazi. No a mylycja pilnuje by ten, no diaboł nie wylazł. Ale wy panie pewno wójta szukacie. W izbie jest u siebie.
- A gdzie ta izba?
- O tam. – powiedział, wskazując palcem na chatę obok.
    Chata była drewniana. Po lewej stronie machała się okiennica. Dostępu do izby broniły masywne dębowe wrota. Nad nimi paliła się lampa. Javier podszedł do drzwi. Zapukał. – Won! Nic ci nie dam. – usłyszał. Po chwili zabrzęczała stal. Wyczulone na ten dźwięk uszy przybysza wychwyciły odgłosy walki. Szybkim krokiem ruszył w stronę okna. Było wybite. Już wcześniej to zauważył, ale sądząc po okolicy, nie uznał tego za coś godnego uwagi. Wskoczył do środka. Wójt stał w kącie, zaś dwóch rzezimieszków próbowało go okraść. Z pochwy łowcy wyskoczył miecz. Zarządca również dobył broni. Sytuacja stała się napięta. Szybko nawiązała się walka. Wojownik wyskoczył w górę, biorąc jednocześnie zamach. Celnym ciosem zabił on bandytę. Nastąpił na niego aby wyjąć oręż z jego pleców. Ten drugi zbir trochę niższy, rzucił się w stronę przybysza. Po półobrocie, zranił Javiera.
Krew trysnęła z nogi przybysza. Odskoczył on lekko kulejąc. Wyją jakąś miksturę i wypił ją. W tym czasie wójt walczył z włamywaczem. Pomimo wieku trafnie wyprowadzał ataki i w miarę skutecznie blokował przeciwnika. Łowca nie mógł pozwolić sobie na śmierć takiej osobowości. Szybkim krokiem ruszył w stronę bandyty. Chciał wyprowadzić paradę, nie zdołał. Cel uskoczył. Zasapany przybysz, odepchnął się od regału. Miecz Javiera stał teraz naprzeciwko złodzieja. Niski, pryszczaty włamywacz, o czterech palcach na obu dłoniach pobladł. Pot kapał mu z czoła, a nogi ugięły się w kolanach. Przeszywający, cierpki, chłodny wzrok zabójcy potworów wnikał głęboko w umysł bandyty. Zadawał ból, wielki ból. Zbir puścił miecz. Zaczął osuwać się na ziemię. Zwątpił, że przeżyje. Przybysz przeskoczył nad nim, wykonał salto i obciął mu głowę. Po ataku wylądował na przykucniętych nogach.
Potpierał się ręką. – Masz chamie!- krzyczał grododzierżca kopiąc zwłoki rzezimieszków. Był łysy. Pod nosem miał kępę siwych wąsów wystających poza twarz. Małe oczy ślepo wędrowały po domu. Krzaczaste brwi przysłaniały je nieco. Grubawy wójt nosił czerwony kontusz, z pozłacanymi rękawami. Kołnierz stroju wieńczył kożuszek z brunatnicy, gatunku hodowanego jak psy, czy koty. Szata sięgała mu za kolano. Poniżej wystawały srebrne skórzane spodnie. Przybysz znał stworzenie o takiej skórze. Srebrny smok, bo o nim pomyślał, zwany również srebrnołuskiem. Kiedyś walczył z takim stworem razem z Rotorem, zaprzyjaźnionym rycerzem. 
- Dziękuję – powiedział włodarz. – Jestem Coldern, Wójt.
- Javier , pogromca potworów.
-Potworów? Hm. Co cię sprowadza?
- Interesy. Roboty szukam.
- No tak. Czasy takie, że od wojny bestii wiele po tym świecie łazi. To w Regi, to znów w Betain. Człowiek jedzie traktem i boi się, bo to nie wiadomo kiedy taki ci stwór na drogę wskoczy, albo powóz zniszczy. A, że Onti nie inne to i tu mamy swego stwora.
- Czyli znajdzie się coś dla mnie.
-Znajdzie się. Widzisz Mogę ci mówić na TY?
- Możecie wójcie.
- No więc mamy problem z bydlakiem w kanałach. Straszne to potworzysko. Diaboł mówią.
- Ile za nie dacie?
- Biedni jesteśmy. Bandyci napadają, rozejrzyj się ledwie stolik, kredens i dwa krzesła.
- Ale kupcy bogatsi. Za 800 liningów zajmę się bestią. Tych tu nie liczę.
- Niech będzie. Kiedy ruszasz?
- Od razu. - Javier sięgnął do torby  - Musze tylko wypić eliksir. Psia mać. Nie ma go. Chędożone skrzaty. Człowiek raz przenocuje na polanie i wszystko mu wyniosą. No nic jutro pójdę. Gdzie tu przenocować można?
- W „ Noclegu Tabina” tu w karczmie.
    Przybysz otworzył skrzypiące i nieco spróchniałe drzwi. W środku panowała cisz jeszcze głębsza niż na zewnątrz. Równo ustawione, ubite z dębowych desek stoliki, nakryte były białymi i błękitnymi obrusami. Pod sufitem zawieszone kwiatki, kiwały się beztrosko wypełniając pomieszczenie zapachem wiosny. Podłoga ułożona z oszlifowanej granitowej płyty połyskiwała, w blasku świec. Przy każdym stole stały cztery krzesła. Delikatne, obite skórą, przypominały trony. Trochę dalej stał bar. Długa lada, ciągnęła się w nieskończoność. Nie było widać barmana, tylko beczki z piwem i winem. W lewym koncie była arena dla pięściarzy. W prawym zaś schody na górę do pokoi. 
    Zabłocone buty przybysza zostawiały ślady na czyściutkiej powierzchni kafelków.
- Jest tu kto?!- zapytał. Z za lady wychylił się młody męszczyzna. Lewa ręka szukała czegoś pod ladą, druga rozdygotana trzęsła się jak opętana.
- Co Wać mość chcesz? Jak pieniędzy to nie tutaj.
- Spokojnie. Przespać się chce, a podobno łóż tu dostatek.
- A dostatek. Teraz to nikt tu nie śpi.
- Ja spał będę.
- Trzy liningi za noc.
Javier rzucił monetami w chuderlaka. Dopiero gdy barman się schylił było widać jego kontusz. Porwany, purpurowy, z plamą po winie na środku. Czegoś takiego nie widuje się często. Tawerna z zewnątrz obskurna, w środku piękna i tu barman, co śmierdzi wymiocinami zchlany w sztok, trzęsie się za barem jak alkoholik. Podróżnik widywał już takie postaci, jako jadło w grotach smoków czy charpitrów.
    Około godziny pierwszej, gdy  ciemność spowiła miasto do bram osady przybył oddział rycerski. Panowie w lśniących, srebrnych zbrojach i z tarczami o błękitnych barwach, wjechali do miasta, dierżąc w rękach pochodnie. Stało się jasno i ludzie wyszli z domostw, aby zobaczyć co się dzieje. Tylko wędrowiec nie wyszedł z karczmy.
 Najmężniejszy i najwyższy rangą wojak, z czerwonym pióropuszem na chełmie zsiadł z konia i ruszył w stronę zajazdu. Krople wody ociekały mu po zbroi. Wyjął on miecz z pochwy, którą miał u lewej nogi. Wziął zamach i  uderzył klingą w drzwi. To zbudziło pogromcę potworów. Rycerz jednak nie spoczął. Zaczął krzyczeć.
- Z rozkazu jaśniepana Jarina z Dezy, pana tej ziemi, księcia Taleri, prowincji królestwa, rozkazuje wydać w nasze ręce łowcę potworów. Miłościwy pan nie chce, aby ten tu odmieniec i morderca rezydował na jego ziemi.. Jeśli zaś nie wydacie go kara mego i waszego pana spłynie na was!
Na co wójt odparł:
- To jest ziemia królestwa. Król więc jest naszym panem. Ten tu odmieniec jako jedyny chce ubić bestie, której wy ubić nie chcecie. Powiedz więc...
- Dość-przerwał Javier – bo jeszcze wójcie powiecie coś za durzo. Co do ciebie panie mam pytanie. Skoroś ty z polecenia samego rządcy z Dezy tu przybyłeś, to czemu w zbroi Zakonnej, a nie wojskowej.
- Jam jest ser Jarik Vengerdof i nie muszę chłystkowi tego tłumaczyć.
- Tyś jest Zakonnik, a więć pod Jakuba de Veza pana na Gelibolu podlegasz i to jego rozkazy winieneś wykonywać. Znam ja bowiem wasze idee i sztandary prawd głoszonych przez was.
- A teraz jedz i powiedz, że nie wydamy obrońcy naszego! – powiedział wójt.
    Rycerze ruszyli z miasta, zaś ich dowódca wyraźnie zły, wykrzywił usta i zmarszczył czoło. Miało to znaczyć, że jest zagniewany. Ciężki oddech sprawił, że wyglądał jak bawół, który cały dzień ciągał pług po polu.
    Tej nocy Javier spał u wójta. Najpierw się posilili, bo jak sam stwierdził: „Zdenerwowali mnie ci hamowie.” Potem pili z wójtem wino. Grododzierżca opowiadał historię miasta:
- Bo widzisz Javier to wszystko zaczęło się parę naście lat temu. Nasi praojcowie zbudowali te miasto. Nie straszne im były wojny i pożogi. Gdy trwała zaraza to tu powstały pierwsze szpitale. Miasto to było piękne, lecz wszystko zmieniło się pewnego wieczora. - Javier
popijał z flaszki bimberek – Słuchaj mnie. Co to ja mówiłem? Ach tak, wszystko zaczęło się pewnego wieczora, kiedy to do miasta przybyło dwóch braci. Oboje bardzo przystojni, handlarze w dodatku bogaci, mieli uratować to miasto od bankructwa. Traw jednak chciał, że zakochali się w jednej z mieszczanek. Piękna to była kobieta. Urodziwa, ponętna, ognista jednym słowem wspaniała. Chłopcy oszaleli na jej punkcie i zamiast handlować oddali jej swój majątek w postaci prezentów. W końcu jeden z nich ją zdobył. Drugi zaś nie pogodził się z tym. Zabił brata i ukochaną. Potem sam  się powiesił i zmienił w diaboła. Od tamtej pory straszy tutejszych i miasto zaczęło umierać. I tak już siedem lat. Hmm ide spać panie łowco. Ty też lepiej idź.
    Przybysz ułożył się na łóżku i pogrążył w mażeniach. Opowieść Colderna przypomniała mu o Jasminie. Znowu do niego zmierzała, teraz na swym białym koniu. Wizję jednak zakłuciła mara nocna. Wędrowiec śnił teraz w wielkim bólu o śmierci ukochanej. Iluzja w jego umyśle była na tyle rzeczywista, że uznał on ją za prawdziwą. Dopiero żona rządcy wyrwała go z konwulsji i uspokoiła. Była to przepowiednia, która Javeir odpychał.  Nie łatwo jest bowiem przyjąć śmierć. Elfi filozof napisał nawet, że (...)śmierć jest gwałtowna i nieprzewidywalna. Nie wiadomo w kogo uderzy, wiadomo, że zostawi ludzkie cierpienie i ból po ukochanych, lecz czy ból jest uzasadniony, bo jeżeli duch zmarłego trafia do Kaliente, to jest to dla niego dobre(...).





Rano, niewyspany ruszył na polanę, aby zebrać składniki do eliksirów. Kara jadła soczystą trawe, podczas gdy Javier zrywał mchy i zioła. Archespia, Quantinum mruczał pod nosem, żeby niczego nie zapomnieć. Nadal jednak męczyła go myśl, że może stracić swoją kobietę. Usiadł na kamieniu i wykonując cięcia w zdłusz i w poprzek posiekał rośliny i wymieszał z wodą. – Trzeba tylko zagotować – powiedział do klaczy, patrząc daleko w horyzont.- A ci czego tu szukają – dodał na widok zakonników. Wsiadł na konia i ruszył do miasta. Wstawił fiolki do wrzątku, wziął  łuk i  zajął pozycję przy bramie. – Niech tylko tu dojadą- wymamrotał napinając cięciwę łuku. Zmrużył oko i strzelił. Celny to był strzał, koń padł, a zakonnicy powywracali się.
- Co teraz? – Zapytał wójt.
- Ubiję Diaboła i wyjadę. Zakonnikom o to chodzi. Coś mi się wydaje, że Wielki Mistrz nie jest już taki wielki.
    Javier zszedł po drabinie do kanałów. Zielona ciecz w której stał teraz po kolana płynęła długimi rynsztokami gdzieś w głąb sali. Oblepione odchodami ściany i powszechnie łażące szczury doprowadziłyby nie jednego do omdlenia. Ostry, intensywny smród i zaduch uderzały falami w nozdrza. Przybysz wypił jakiś eliksir, dobył srebrnego, noszonego na plecach, miecza i ruszył przed siebie, brnąc w labirynt korytarzy. Coś kapało z sufitu. Gryzonie biegały po wymurowanym gzymsie. W tej chwili łowca szukał śladu potwora. W oczy rzucił mu się połyskujący ząb. – Był tu – powiedział. Za rogiem coś plusnęło. Wojownik ruszył w kierunku odgłosu, a tam zobaczył bestię. Diaboł Wielki, o dwóch głowach i sześciu łapach, dokładnie taki jak go opisał Wójt. Javier rzucił w niego sztyletem, raniąc go w jedną z głów. Ta druga wpatrzona w pogromcę, przegryzała ludzką czaszkę. Poczwara obróciła się. Zabójca podchodził pewnym, ale powolnym krokiem w jej stronę. Bestia krzyknęła przeraźliwie. Fala dźwięku powaliła człowieka na ziemię. Ledwo zdążył się podnieść, ta znowu, tym razem pluła ogniem. Musiał uskoczyć. Podbiegł do stwora. Wykonał piruet. Półobrót i wyprowadził cios. Zaatakował z Lewej. Bestia się uchyliła. Przybysz zasłaniając się przeskoczył nad potworem, unikając pazurów. Nim poczwara obróciła się Javier odciął jej głowę. – Po kłopocie – uradował się. Powrócił wycieńczony i zziajany, tachając ze sobą trofeum.
    Na górze trwała debata. Niski, pryszczaty chłop mówił, że bestii nie sposób zgładzić, a koń stać sam sobie nie może. Tłum zebrał się wokół Karej. Ludzie już rozdzielali między siebie, gdy wójt zobaczył co się dzieje.
- Przecz, hamy, Precz! Puki zwłok mi nie pokarzesz nie tkniesz nawet włoska z tego konia. Ten mości wojak z pomocą tu przybył.
- To tak – powiedział Javier gdy wyszedł z kanałów – tu bohaterów traktujecie. Ha – rzucił łeb potwora pod nogi Calderna.
- Zabiłeś go, to...to wspaniale!
- Daruj.
Wójt dał mu mieszek, a w nim 800 liningów. – Przelicz – powiedział. – Nie muszę – odparł wędrowiec – jeśli mnie oszukałeś wrócę tu. Wsiadł potem na konia i ruszył w zdłóż rzeki Rini. Oszukany przez tych którym pomógł. Kara jednak ich nie minęła. Zakon zabił ich wszystkich. A co z przybyszem pytacie. Co się z nim stało? Kto to wie? Kto wie?...

 Autor: paladyn3
 Data publikacji: 2009-01-02
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Notatka
Liczne błędy, w tym ortografy(!), naiwny styl, i co najgorsze, dziwnie trąci wiedźminem…
Autor: Whitefire Data: 17:48 10.02.09


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 34 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 34 gości.
 


       Dział Informacji:

   •   Strona główna
   •   Wieści
   •   O witrynie
   •   Publikacje
   •   Konkursy
   •   Mapa serwisu
   •   Współpraca i reklama
   •   Linki
   •   Podziękowania
   •   Prawa autorskie
   •   Kontakt
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.