Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Feniks Przeklęty

 Była zdziwiona. Nigdy wcześniej nie zauważyła, żeby zwracał na nią uwagę, a teraz stanął po jej stronie. Zamrugała. Ciężki wzrok utkwiła w omdlałej elfce, która ich zaatakowała.
- Ty.. – urwała.
- Coś się stało?
 Elfka jęknęła, odwróciwszy się na plecy, dyszała ciężko. Gdyby przed chwilą nie napadła Jannet, miałaby teraz przed sobą widok, jakiego nie miał nikt, przynajmniej nie z żyjących. Z ciała dziewczyny unosił się płomienny opar, tworząc bynajmniej wyraźny kontur jakiegoś stworzenia, a prawy bok, ramię i częściowo szyję Jannet chroniło coś na kształt ognistego skrzydła.
- Na pewno dobrze się czujesz?- spytała – Myślałam, że mnie nienawidzisz, a teraz.. pomogłeś.
 Ptak prychnął po swojemu. Choć jego sylwetka była rozmazana w szalejących nad Jannet płomieniach, dwa jaskrawoczerwone punkty w miejscu oczy zdradzały jego nastrój. A dziewczyna znała jego myśli, o ile nie schował się za głęboko. Złożył płomienne skrzydło i, jakby się cofnął. Chciał wyglądać na obojętnego, lecz wyraźnie się zmieszał.
- Pomyśl chwilkę- wycedził w końcu- gdybyś zginęła, znów miałbym kłopoty.
- Gdybym zginęła, odrodzilibyśmy się razem. Jesteś feniksem, czy nie?- fuknęła. Na to stwierdzenie nie odpowiedział, schował się, rozmyślając.
 Ona była zbyt młoda, żeby zrozumieć jego dziką naturę. Miała ledwo ponad czternaście lat, była też trochę rozpieszczona. Nigdy nie widziała obcej krwi, ani odebranego jej rękami życia.
 On był feniksem..
.. lecz nie w pełni. Niegdyś, na wskutek nałożonego nań przekleństwa, stracił ciało. Bał się też wody, a zimno go osłabiało. Klątwa wciąż go ściga, czyniąc z dnia na dzień coraz więcej bólu, odbierając mu wszystkich bliskich. Niektórzy sądzili, że to właśnie z tego powodu nie szanował już nikogo, ale oni zwykle nie żyli długo.
 Ponieważ Coualt (co znaczy to samo co „Płomiennopióry”) umierał bez ciała, zawieszona w eterze dusza potrzebowała człowieka – nosiciela. Przejmował częściowo kontrolę nad żywicielami, a od ponad dwóch tysięcy lat powtarzał się jednak ten sam proces: człowiek ginął, a on musiał szukać kolejnej ofiary. Dwa umysły dzieliły wtedy (zgodnie, albo mniej) jedno ciało, i żyli, aż do czasu, gdy ktoś mający dopełnić klątwy w jakiś sposób wyśle człowieka na tamten świat. Zwyczajnie, mało kto stanowił dla nich zagrożenie.
A Jannet była –od dwóch dni- najmniej lubianym przez niego ciałem.
 Dręczony jakimś dziwnym uczuciem odezwał się jeszcze:
- Swoją drogą, musisz być bardziej czujna. Nigdy nie wiadomo, gdzie czai się wróg. My, feniksy, jesteśmy stale podejrzliwe.
Jannet uśmiechnęła się lekko. Była uradowana, że Coualt wreszcie się nią zainteresował. A może tylko chronił ogon?
 Nim zdołała pomyśleć, leżąca u ich stóp elfka jęknęła, na wpół żywa. Podparła się poparzoną od ogniowego skrzydła dłonią, dygocąc od stóp do głów – szybko jednak odzyskiwała siły. Spojrzała na Jannet z nienawiścią.
- To zwycięstwo- szepnął feniks, jak jakiś zły duch. Wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Jej prawe oko – to, którym feniks obserwował sytuację- zapłonęło czerwienią.
- No, dalej. Zabij ją.
Myślała, że się przesłyszała. Już sam fakt, iż pod groźbą śmierci spełniała każde jego polecenie budził w niej strach, ale zabijać? Nie. Ona nawet nie potrafiła uderzyć, choć charakter miała z dnia na dzień, coraz bardziej wybuchowy.
- Nie mogę.
- Musisz. Użyj moich szponów, jeśli boisz się poplamić suknię.
Czy ten przeklęty ptak nigdy nie zrozumie, że nie tylko o sobie myślała?! Była przerażona jego egoizmem, lecz nie zdążyła zaprotestować. Coś uderzyło ją w tył głowy, przed oczami zatańczyły jej gwiazdki. Elfka zgarbiła się, wtapiając w nią wzrok; w ręku trzymała kamień. Feniks nie zdążył zareagować tym razem, po karku Jannet spłynął gorący strumyczek. Ptak przestał nad sobą panować i, choć bardzo tego nie chciała, ona też wpadła w furię. Jej człowiecze myśli utonęły w powodzi ognia, która zalała ją od środka.
 Płonące na szkarłatno jej oczy przysłonił ogień. W ułamku sekundy szalejące wokół niej płomienie nabrały wyraźnego kształtu ptaka o długiej, smukłej szyi, jarzących się, wściekłych oczach i szponach tak ostrych, że zdawały się rozżarzonym złotem. Nieświadoma własnych czynów pochwyciła zdezorientowaną elfkę i uniosła wysoko. Tu dokonała szaleńczej zemsty, wręcz z przyjemnością słuchając przerażonych okrzyków. A gdy wylądowała, odzyskując myśli, wróg opadł na ziemię w postaci tysiąca krwawych strzępów, niczym przeklęty deszcz.
 W głowie miała mętlik, pamiętała tylko gniew i ogień. Dużo ognia. Z przerażeniem rozejrzała się za elfką. Zobaczyła tylko wszędzie porozrzucane strzępki mięsa. W jaki sposób mogła splamić się takim okrucieństwem? Ten las był domem tej biedaczki, może tylko się broniła? Jannet odrzuciła grzywę ciemnych włosów.
- Nawet nie wiedziałeś, co chciała zrobić!- cisnęła z wyrzutem.
- Owszem, wiedziałem. – głos feniksa nie miał w sobie nawet śladu zbrodni, która zachwiała jego czystością. Był bezbarwny, bez emocji.. straszny.
- Bała się!- odparowała Jannet. – Weszliśmy na jej teren!
- Co nie zmienia faktu, że chciała cię zabić.
Dziewczyna umilkła. Po chwili szepnęła głosem pozbawionym chwilowego oskarżenia, a pełnym strachu przed bestią, która kryło jej ciało.
- Mogliśmy ją obezwładnić, związać, cokolwiek.. to tylko kamień!
- Kamień może zabić. To morderczyni.- bronił się feniks.
- Teraz to JA jestem morderczynią.
 Nie odpowiedział. Nie mogła dotrzeć do jego myśli, ale dała mu kolejny powód, aby mniej ją lubił. Powinna wreszcie zrozumieć, że jedna dziewczyna nie zmieni feniksiego charakteru, że stała ucieczka przed –aż trudno uwierzyć- śmiercią wykończyły ostatnią litość. Wszak zmusiła go do przemyślenia sprawy. Jakiś postęp.
- Przez ciebie. – wypaliła.
- ?
- Zawładnąłeś mną. To ty będziesz miał ją na sumieniu, nie ja- odetchnęła z ulgą. feniks schował się jeszcze głębiej, tak, że nawet nie czuła jego obecności. Ta smarkata go oskarżała?! Przecież on tylko bronił ich obu!
- To świadczy tylko o waszej słabości. Żadne z was, prócz jednego elfa, nie umiało powstrzymać mojej woli. Nie znaczy to, że tego chciałem. Jesteśmy jednością, i będziesz czuła po trochu to, co ja – później będziesz potrafiła to złagodzić.
I zasnął.
- Nienawidzę cię.- burknęła Jannet i kontynuowała podjętą rankiem wędrówkę w głąb lasu. Wiedziała, że ktoś tam na nią czeka. Jeszcze chwilę temu wierzyła, że coś się zmieniło. Potrząsnęła głową – była rozpieszczona, ale i zacięta. Nie spocznie, dopóki feniksowi nie wróci sumienie. Dopóki nie nastawi go na dobrą drogę: tak, jak zawsze wyobrażała sobie to szlachetne, doskonałe stworzenie.
A gdy minęła stosik strzępków ciała, pomyślała jeszcze coś. Jakie to ona miała szczęście, przyjmując do siebie coś tak potężnego. Dziką bestię.
Ukryła twarz w dłoniach.
- Kim ja się stałam?

- Zaczynam żałować, że Kinglish się nad tobą zlitował. – warknęła, potykając się o korzeń.- Jak można dzielić umysł z takim potworem?
Feniks zasyczał. Nie wydawało się, aby on także żałował tej niegdysiejszej decyzji, wręcz ostrzegawczym prychnięciem uciszył towarzyszkę. Pamięć o elfie Kinglishu, alias Kyaro, budziła w nim tęsknotę, którą starał się zagłuszyć. Kyaro był jego pierwszym żywicielem, rzucił dla niego wszystko. Jego jedynego Coualt szanował.
- Wcale nie ulitował- skłamał szybko- Obiecał mi pomóc, a potem zdradził moją kryjówkę innym elfom. Dałem mu wybór: albo mnie bierze, albo ginie.
Jannet dała się nabrać, ale ta wersja, rzecz jasna, nie poprawiła jej humoru.
- Piękny wybór, słowo daję…- urwała, wpatrując się w zasłonę liści nad nimi. Z zielonego baldachimu skapnęła na nią kropla wody. Feniks zawył, ona syknęła tak, jak syczą gaszone wodą płomienie. – Lepiej poszukajmy jakiejś..- skrzywiła się-.. nory i czegoś do jedzenia. Będzie padać.
Ptak wzdrygnął się odruchowo na słowo „my”, ale musiał jej przyznać rację. Podprowadził Jannet nieopodal dość dużej, zarośniętej jamy w ziemi, a potem rzucił kilka iskier w kępkę ziół, w której stali. Płomienie nie parzyły dziewczyny, lecz gwałtownie odskoczyła. W powietrze uniósł się zapach kadzidła i olejków eterycznych.
- Ty mi robisz na złość!- wrzasnęła, ale feniks zaprzeczył. Pod postacią wyraźnego, złotopiórego ptaka sfrunął i jął dziobać tlące się leniwie listki. Jannet raczej ów posiłek nie zasmakował. Schronili się w norze, starając się możliwie najwygodniej przeczekać deszcz.
- Coualt?- rzuciła po jakimś czasie Jannet.
- Tak?
- Tak właściwie, to.. ile nam dali?
Feniks nawet nie musiał pytać, o co jej chodzi. Kiedy uciekła z domu ponad dwa lata temu, nie wiedziała, że spotka osamotnionego feniksa. Nie spodziewała się, że dwa dni później wyruszy w las, wiedziona jedynie dziwnym przeczuciem. Że będzie ją ścigać klątwa, która w ustalonym czasie odbierze żywiciela przeklętemu.
- Wystarczająco dużo.
- Wystarczająco dużo, do czego?
Nie odpowiedział.
- Nie można tego jakoś przyspieszyć?- jęknęła.
Feniks już miał na języku wyjątkowo zgryźliwą uwagę, dotyczącą jej towarzystwa, ale opanował się. Spokojnym stwierdzeniem orzekł, że rzeczywiście, można skrócić czas.
- Mogę cię opuścić, a wtedy spłoniesz po godzinie. Mogę napić się wody, wtedy zginiemy oboje. Możemy też zabić tego, kto ma na nas wyrok: o, wtedy to Przeznaczenie zainteresuje się nami osobiście.
 Feniks nazywał „przeznaczeniem” władcę pewnego królestwa, który przyczynił się do nałożenia na niego klątwy i najgoręcej pragnął wykończyć wszystko, co nieśmiertelne: wierzył, że jest to sprzeczne z naturą. Sam Coualt marzył o oszukaniu władcy, graniczyło z cudem.
- Samouleczenie.. Odrodzenie.. ucieczka przed śmiercią.. wszystko co..
- ..Jest sprzeczne z Przeznaczeniem.- dokończyła Jannet, słuchając uważnie.
- Szybko się uczysz.
Od razu zrobiło jej się cieplej: choćby z powodu nuty zadowolenia w głosie towarzysza. Jakaś żmija wpadła do nory, z szczurem w paszczy, ale widząc gości, zostawiła zdobycz, oddając ją z powaga temu nowemu stworzeniu (w głębi zagryzając się za utratę posiłku).
Po raz pierwszy od dawna, i człowiek, i feniks ryknęli wspólnym śmiechem.
- I tak nie jem mięsa!- zawołała Jannet za przerażonym wężem.

Rankiem wyruszyli w dalszą drogę. Feniks nie czuł się najlepiej, a wchłonięte przez niego zioła tworzyły nieprzyjemnie ostrą woń.
- Czujesz to, co ja?- zaskrzeczał feniks w pewnej chwili.
- Jasne, opchałeś się tym kadzidłem, jakby mało go było w lesie.
- Nie, powęsz. Coś jest nie tak.
Wciągnąwszy ze świstem powietrze, wykryła ciężki smród świeżej krwi. Wzruszyła ramionami, pewna, iż ktoś nieopodal poluje, feniks był jednak niespokojny.- Patrz- syknął, gdy dotarli do źródła zapachu, do małej, wciśniętej między dwie ściany lasu polanki.
Była tam mała, ukryta dobrze chatka, nadgryziona zębem czasu drewniana ruina. Nie wyglądała na starą, lecz coś, lub ktoś zdemolował ją od środka. Jannet obeszła domek dookoła, szukając czegoś, czegokolwiek wśród walących się ścian. Ze starego parapetu ściekała krew.
- Ja.. znam ten dom.- jęknęła Jannet, patrząc jak zahipnotyzowana. Ten dom widziała po raz ostatni dwa lata temu. Pchnęła drzwi. Były wyłamane i upadły ciężko, przygniatając jej stopę. Syknęła, ale opamiętała się szybko. Tym bardziej, że wnętrze izby niemal dokładnie pokrywała krew. Jedno ciało zastygło nad prymitywnym, glinianym garnkiem. Drugie i trzecie były splecione w ostatnim uścisku. Wokoło rozsypane były odłamki cienkiego szkła, a w podłogę obok pary ktoś wbił złamany miecz. Czyjeś – a feniks już wiedział czyje- szpony rozdarły im gardła.
 Jannet poczuła, jak wracają jej wspomnienia, zatracone przy przyjęciu do siebie Coualta. Jak palące łzy rozcinają jej twarz. Tak właśnie zginęła jej rodzina, przez klątwę i przeznaczenie. Feniks powiedział, że prawdopodobnie straci wszystko, co kochała. Ona właśnie utraciła marzenia. I litość.
 Cisnęła drewnianym stołkiem, który rozbił się o ścianę. Chatka zadygotała niebezpiecznie. Pierwszy raz w życiu poczuła to, co poczułby feniks i nie odrzuciła tego. Własnym umysłem wywołała dziki ogień. Poczuła go w gardle, jak wielką, bolesną gulę. Coualt zabijał, aby przeżyć. To zaś, była zemsta, chęć natychmiastowego mordu.
 To ona rozpętała w sobie pieklo, gniew wylewał się z niej strumieniami.
Na zewnątrz chatki znalazła kałużę krwi i błękitnego, smukłego ptaka, który szarpał zwłoki jej brata.

 Przez chwilę stała bezruchu, wpatrzona w przerażający obraz, nienaturalnie cicho, by nie spłoszyć wroga. Chciała, wręcz pragnęła się z nim rozprawić. Oczy zamgliły jej się, wiedziała, że stały się czerwonozłote, z pionową kreską zamiast źrenicy. Jej ciało pojaśniało, przykryła je ściana ognia, by po chwili stało się złotopiórym, rozmazanym w płomieniach feniksem. Z bojowym okrzykiem drapieżnego ptaka, rzuciła się na błękitnego potwora.
 Zadała głęboką, dotkliwą ranę, chciała, aby ptak zwijał się z bólu na jej oczach. Potrzebowała tego. Jednakże, jakież było jej zdziwienie, gdy rana na oczach jej i zaskoczonego ptaka zamknęła się i zniknęła. Spróbowała jeszcze raz, ale efekt był ten sam: wróg leczył się sam, stając się ponadto coraz bardziej wściekły. Lodowato zimne oczy przeszyły ją na wylot.
- Ogniem go! Ogniem!- zapiał Coualt i miał rację. Zrozumiała, że miała przed sobą coś rzadszego od szlachetnych, potężnych feniksów: ich przeciwieństwo, lodowy odpowiednik.
- Ogniem!- powtórzył rozpaczliwie Coualt. Unieruchomiony, mógł tylko czekać, aż Jannet skończy pojedynek i, jak szeptał zgryźliwie do siebie, odda mu szanowną jego postać. Jeszcze nigdy nie był na miejscu żywiciela, a teraz to człowiek sterował nim. Dziwne uczucie.
 Patrzył zdezorientowany, jak Jannet zionie ogniem na błękitnopiórego, co chwila szepcząc rady i wskazówki. Biedna dziewczyna, choć szybko pojęła zasadę lotu, nie była tak zwinna jak on. Już po chwili srebrny szpon rozpłatał jej skrzydło, ale i w tym przypadku, zadziałało samouleczenie. Zdawało się, że Jannet uśmiechnęła się szyderczo, z trudem unosząc stwardniałe wargi. Nie potrafiła wydać z siebie słowa, nagle pozbawiona dawnych ust.
 Strumień ogniowych pocisków, który wydobył się ze złotego dzioba, nie minął przeciwnika, topiąc jego twarde, półprzezroczyste pióra. Jakie szanse miała ich jedność, przeciw Feniksowi? Osłabiony Coualt nie mógł pomóc jej w walce. Każda rana, której nie uczynił ogień, zasklepiała się w zatrważającym tempie. A to tylko wzmacniało jej furię. Rozwścieczona do granic możliwości, zanurzyła szpony w skutym lodowym pancerzem cielsku.
 Mroźny oddech ptaka chwilowo rozproszył jej płomień, a suchy skrzek, który zabrzmiał jak trzask lodu, lekko ją ogłuszył. Zaskrzeczała głośniej i próbując wydobyć broń z ciała wroga, cisnęła nim wysoko, pod zasłonę liści. Nim zdołał zorientować się, co się z nim dzieje, ognistopióry ptak już go dogonił. Trzy istoty splotły się w śmiertelnym tańcu, z tego pojedynku mógł wyjść tylko jeden – albo żaden. Bo, choć lodowe pióra spowalniały ich właściciela, jego zimne szpony cięły nawet półmaterialne ciało Jannet. Te rany się nie goiły.
 W dole, pod baldachimem drzew, ponad który wzlecieli, poruszyło się coś wielkiego, dekoncentrując naturalnie czujnego Błękitnopiórego. Korzystając z okazji, Jannet zionęła strugą ognia, niemal przetapiając na wylot jedno ze skrzydeł przeciwnika.
- Nie wytrzymam dłużej!- Coualt słabł coraz bardziej. Sama Jannet była już poważnie ranna.
 Dziewczyna nigdy nie myślała, że zmusi kiedykolwiek kogoś do mordu, ale to było coś innego. Sama stała się dzikim zwierzęciem. Zapomniała już, gdzie zaczyna się jej umysł, a gdzie kończy jego. Zlewając się z nim coraz bardziej, zmuszała go do ciągłego wysiłku. Musiała szybko zakończyć pojedynek, nim doprowadzi do tego samego skutku, co brak ciała. Uchylając się przed ciosami srebrnych szponów, wzleciała wyżej.
- Jeszcze chwilę…- pisnęła w myślach, mając nadzieję, iż ją usłyszał. Gwałtownie zawróciła i zapikowała na lodową istotę niczym chyża, elficka strzała; zamknęła oczy, by nie patrzeć na zimne pióra, gdy dosięgła celu, przeszywając go na wylot złotym dziobem. Oddaliła się szybko.
 Pancerz przeciwnika pękł z trzaskiem. Sam ptak eksplodował wśród płomieni. Popatrzyła raz jeszcze.. i zamarła. W jej stronę pędził ostatni płomień błękitnego światła. Nie mogła go ominąć, nie miała siły przetrwać.
- To koniec!- wrzasnęła w panice.
- Nie pozwolę na to!- zaskrzeczał nagle feniks.
Oczy zaślepił jej blask. Poczuła, jak opuszcza jej ciało, jak powraca jej ludzka postać. Widziała dwa strumienie ognia, topiące z całej siły zimny pocisk. Jeden z nich dochodził z dołu.. potem zemdlała i spadła, obijając się o gałęzie świerków.

Obudziła się niedługo po upadku. Leżała starannie otulona jakimś płaszczem. Wszystko ją bolało, nawet jej własne łzy parzyły jej skórę. Co gorsza, nie czuła obecności feniksa.
- Zabiliśmy go..
Cisza.
- .. Żyjesz?
Nie usłyszała nic, prócz własnego, przyśpieszonego oddechu i trzaskania płonącego drzewa. Zaczęła się niepokoić.
- Jesteś tam gnido?- zaryzykowała. Za taką wypowiedź, zapewne straciłaby głowę, lecz wszystko pozostało bez odpowiedzi. Wiedziała, że tak nie powinno być.
- Gdzie ptaszysko? – rozległo się tuż nad jej głową. Szarpnęła się, zatapiając pazury u dłoni w wardze wielkiego stworzenia tuż nad nią, ale ból ograniczył ją tylko do zadania lekkich ranek. Gad zasyczał zdziwiony, czemu go zaatakowała, same ranki były dla niego jak mucha.
 Wyglądał jak smok, lecz życie wśród drzew nie było dla niego problemem. Nie miał ani skrzydeł, a jego nogi były zgrabniejsze niż zwykle. Powtórzył pytanie.
- Nie ma.- warknęła ona.
- No to lepiej go sprowadź, bo bez niego spłoniesz.- smok odwrócił się do niej tyłem, szukając czegoś, co mogłoby jej pomóc. Jannet tymczasem zawyła, lecz nie był to okrzyk bólu.
- Ale on NIE ŻYJE! I to przeze mnie!
Wykończyła go. Umierał w okowach lodu, co gorsze było niż sala tortur. Naraz zakręciło jej się w głowie, a żyły zatętniły chłodem. Teraz dopiero zauważyła, jak bardzo jej go brakuje.
- Gdyby twój feniks nie żył, już byś nie istniała.
Wstrzymała się w pół ruchu, sięgając po leżący obok zapasik wody.
- Myślał, że wykończył cię, gdy cię opuścił. Wszystko widziałem, sam próbowałem mu pomóc.. gdzieś spadł. Nie wiem gdzie. – wytłumaczył gad, koniuszkiem ogona wysyłając butelkę na drugi koniec polany. Jannet westchnęła.
- Dziwnie się czuję.- chłód nie ustawał, czuła też coś dziwnego: rozrywane wspomnienia jej i feniksa.
- To znaczy, że jest słaby.- rzucił spokojnie smok.
- Bardzo słaby.
Pomyślała chwilę.
- Mogę o coś spytać?..- szepnęła.
- Tak?
- ..Czy tu jest rzeka?

Pędzili, ile sił w nogach. Twarde łuski łamały pomniejsze gałązki, gdy smok galopował przez las. Jannet kurczowo trzymała się jego grzbietu, sycząc za każdym razem, gdy kolczaste rośliny smagały ją po nogach. Wiedziała jednak, że może być jeszcze gorzej: słabnął jej wzrok, zazwyczaj doskonały, a szmer strumyka ucichł. Była zdana tylko na smoka, który wyjątkowo przejmował się swym pasażerem. Słyszał już o rodzie półfeniksów i od zawsze stawał za nimi murem. Jego płomień, z czego zdawał sobie sprawę, uratował życie Jannet.
- Rzeka! Jest rzeka!- powiadomił na wpół żywą dziewczynę. Ledwo dosłyszawszy jego słowa, zerwała się, wypatrując jednego.
 Coualt jeden raz w życiu znalazł się w takiej sytuacji, gdy stracił ciało. Wokoło ani śladu magii, która potrafiła nieco go wzmocnić. Stracił nadzieję, na złamanie klątwy. Jannet bała się, że zrobi to, co miał zamiar zrobić ponad dwa tysiące lat temu, nim elf Kinglish odnalazł go i zaoferował samego siebie.
Nie czekając, aż smok zwolni, zeskoczyła z jego grzbietu, lecz nogi się pod nią ugięły. Podpełzła do miejsca, w którym rozlegał się nie tylko plusk wody, ale i bolesne jęki.

 Coualt klęczał nad kałużą, topiąc w niej ogniowe łzy. Powoli schylił smukłą szyję, nabierając łyk wody. Chwilowo wyraźne widmo rozmazało się, płomienie liżące jego pióra przygasły. Szmer w krzakach spowodował, że natychmiast wypluł drugi łyk. Zbyt dobrze pamiętał tę sytuację.
- Kyaro? To ty bracie?
Zamiast utęsknionej twarzy elfa ujrzał zaplątany w ścianę roślin smoczy łeb.
- Tu jesteś..- warknął gad, szarpiąc zielsko, by uwolnić szczęki. – To samobójstwo! Nie rób tego.- dodał szybko.
 Nie zważając na jego słowa, feniks sięgnął dziobem w stronę kałuży. Miał już dość.
- Ty musisz żyć.
Parsknął, obryzgując wszystko naokoło wodą i krwią. Nie miał ani siły, ani ochoty, aby odgonić smoka. Odczekał chwilę w milczeniu i zaczął nieśmiało:
- Dlaczego? Co to za życie, kiedy przeznaczenie ściga mnie jak zdrajcę?
Potem załamał się. Wyrzucił z siebie to, co trzymał w głębi umysłu od dawna:
- Ciągle zabierają mi bliskich. Ciągle wykorzystują każdą chwilę, by zadać mi ból. Sarah, córka Kinglisha, jego wnuk, Victor.. byłem z nich taki dumny.. Nigel, Avida Anoi, którą zabił mój przyjaciel, Lugia.. a teraz Jannet.. straciłem wszystkich. Nie chcę być zarazą, która wyniszcza, która czyni potworem, ja po prostu nie umiem tego zatrzymać!
Patrzył smutno, jak smok jednym zionięciem wysusza kałużę. Gad uśmiechnął się przyjaźnie, obnażając przy tym spiczaste kły.
- Musisz żyć, bo inaczej ona zginie.
Ku zdumieniu Coualta, smok złapał zębami i podstawił mu pod nos omdlałe ciało. Poderwał się w miejscu.
 Gdy Kyaro znalazł go z zamiarem samobójstwa, starał się nie spłoszyć osłabionego ptaka. Zdradził go jedynie zapach krwi, bo chwilę wcześniej zaatakował go wilk. Jannet wyglądała tragicznie, w pierwszej chwili zdawało mu się, że ma przed sobą umarłą.. ale nie. Więź, która ich łączyła, czyniła jej coraz więcej bólu. Feniks pomyślał, że tak naprawdę nigdy nie pozwoliłby rozedrzeć ich wspomnień.
 Dał znak smokowi, który masywnym ogonem złamał niewielkie drzewko i rozszarpał je zębami na drobne kawałki. zagarnął też trochę zielska i podpalił wszystko smoczym płomieniem.
- No, dalej. Zanim wypalą się wonności.
Feniks otulił Jannet skrzydłem- Żyjesz jeszcze?
- Je.. jedność.- wycharczała tylko.
- Tak, jedność… już dobrze.
- Przeciw.. Przeznaczeniu..
Później pochłonął ich ogień. Nim znów zlali się w jedno, Z płomieni uleciał skrzek:
- Przeciw Przeznaczeniu!

 Autor: Jannet Fenix
 Data publikacji: 2006-12-31
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 KAŁAMARZ
Ten utwór może otrzymać kałamarz, jeśli Autor poświęci mu jeszcze odpowiednią ilość uwagi. W przypadku naprawienia niżej wymienionych niedociągnięć, proszę o informację na adres redakcji lub do mnie na PW.

Szansa jest tylko jedna, więc proszę jej nie zmarnować poprawiając zaledwie literówkę lub dwie. Uwagi należy potraktować poważnie.

OPINIA:

Feniks Przeklęty
- Miejscami chaotyczna konstrukcja fabuły
- Błędy językowe miejscami dość mocno utrudniają czytanie
+ Można się dopatrzyć głębszej alegorii (między kobietą a mężczyzną).
+ Wartka akcja

Utwór wymaga sporej ilości poprawek.
Autor: Whitefire


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 156 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 156 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Literatura nie jest od rozwiązywania zagadnień, ona je stawia.

  - Witold Gombrowicz
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.