Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Maone

Autor: Daria Baranowicz

Rozdział I

Spróbuję opisać tę historie pokrótce. Dzieje się ona w dawno zapomnianych czasach. Wokoło panuje ciemnota i zacofanie. Ludzie nie potrafią współżyć z naturą ani z istotami, które są jej częścią
Karczma leżąca nieopodal miasta Budesboorg. Właściciel karczmy należał do jednego z donosicieli radnego Stielierego. Do karczmy schodzili się zawsze mężczyźni, więc nic dziwnego, że wszyscy zebrani byli niezwykle poruszeni obecnością tajemniczej kobiety pijącej wodę i czytającej przy tym książkę.
Nagle jeden z mężczyzn wstał i podszedł do kobiety w czarnym, długim płaszczu, spod którego kaptura wystawały czysto zielone oczy.
– Chyba panienka nie wie o tym, że nie wolno kobiecie podróżować samej, zwłaszcza, że grasuje w okolicy morderca czarownik
Kobieta nawet nie raczyła spojrzeć na grubego pijaczynę, co jeszcze bardziej nakłoniło go do zaczepek. Wreszcie po pewnym czasie ignorancji z jej strony grubas dał za wygraną. Ta sytuacja tak poruszyła wszystkich obecnych, że nawet nie zauważono nowo przybyłego młodzieńca. Młody człowiek usiadł za stołem z drugiej strony sali i z ciekawością przyglądał się zaistniałej sytuacji. W pewnym momencie kobieta wstała, schowała książkę do kieszeni płaszcza i podeszła do karczmarza, aby zapłacić za wodę.
– Dziwka – szepnął grubas ledwo słyszalnym głosem do swych pobratymców.
W tej samej chwili kubek, który grubas zbliżył do ust, przywarł do jego warg. Odskoczył z przerażeniem i miotał się po całej sali. Nagle jeden z mężczyzn, pokazując palcem wrzasnął:
– To jej wina!. Ona jest czarownicą. Karczmarzu, to trzeba zgłosić!!! 
W oczach karczmarza pojawił się błysk podniecenia. Podniósł rękę w znak, że chce coś powiedzieć, lecz gdy popatrzył w oczy czarownicy, jego ciało zastygło w bezwładzie. Opuścił rękę dopiero w momencie, gdy kobieta wyszła. Młody człowiek podążył w ślad  za nią.
Dookoła panowała ogromna ciemność. Człowiek nie widział własnej, wyciągniętej dłoni. Młody jegomość z niecierpliwością szukał czarownicy. Postępował dalej w las. Nagle na jego drodze pojawiło się małe stado nitroglórców.
Ruszyły do ataku.
Niespodziewanie  z góry zeskoczyła kobieta z karczmy i przyjęła atak potworów. Lecz jeden z nich zdołał zrobić unik i zadrapać mężczyznę śmiercionośnymi pazurami. Lecz sekundę później otrzymał cios w plecy i padł obok mężczyzny, który konał. Uklękła przy nim, zdjęła kaptur. Twarz o dziecięco łagodnych rysach. I Oczy. Przezroczyste. Inne niż w karczmie.
Położyła na jego krwawiącej ranie obie dłonie, z których wydobył się oślepiający blask. Gdy opuściła dłonie, mężczyzna spostrzegł przez mocno zamglone oczy, że rana znikła Stracił przytomność. Kobieta wstała i się odwróciła, aby odejść . Westchnęła.
Zaczęła wkładać kaptur. I dopiero kiedy leżał idealnie, wzięła go na ręce i ruszyła wprost do jego domu leżącego w centrum miasta. W pokoju siedziała starsza kobieta. Całe pomieszczenie oświetlała tylko jedna świeca. Nagle w całym domu rozbrzmiało pukanie do drzwi.
– Kto tam?
– Przyniosłam twego syna, pani.  
Drzwi się otworzyły i przed staruszką ukazała się kobieta z jej synem na rękach. Zaprosiła ją do wejścia.
– Co mu się stało, czy nie żyje?
– Nie, pani. Stracił tylko przytomność.
Ułożyły go na łóżku stojącym przy ścianie. Młoda dziewczyna zwróciła się do wyjścia.
– Nie możesz teraz wyjść. Zapewne uratowałaś mu życie. On często wplątuje się w jakieś tarapaty. – Staruszka usiadła na łóżku i pogładziła syna po bezwładnie ułożonej na poduszce głowie. – Odkąd zobaczył kiedyś jako dziecko czarownice, stało się jego obsesją, aby jakąś poznać. Ach!  – podniosła wzrok ku nieznajomej. Zaszklone łzami oczy miały chwytać za serce. – Zagadałam się, ale mam z nim tyle kłopotów, a nie mam się komu zwierzyć…
Musisz być na pewno wykończona. Niosłaś go sama? –  Skinęła głową.– Jesteś pewna? Taka kruszyna nie uniosłaby go sama.
– Niech mu pani powie, że spotkał czarownicę.
– Dob… rze. Niech tylko poznam twoje imię.
– Maone.

 
 
Rozdział II

Gdy Curt ocknął się z kamiennego snu, poczuł przeszywający  ból w boku. Na dodatek nie miał pojęcia, skąd ów ból się wziął. Nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim jego matka
– Jak się czujesz syneczku? Boli cię coś? Powinieneś dostać ode mnie w ucho! Znowu się szwendałeś bez celu po wszystkich karczmach w okolicy, tak?! W ogóle nie myślisz o swojej starej matce, która się tu o ciebie zamartwia...– powiedziała jak zwykle szybko i na jednym oddechu. Zawsze tak mówiła. Curt miał zazwyczaj problemy z rozróżnieniem, czy jest na niego zła, czy  się o niego martwi.
– Mamo!– przerywając jej, zaczął się tłumaczyć. – Nie bez celu...
– Ja to wszystko wiem, kochanieńki, tylko to jest niemożliwe i oboje to wiemy, prawda?
– Ja wiem, co wczoraj widziałem w karczmie „Pod dobrym groszem”. To była jedna z nich...
– Że niby kto? Chodzi ci o tę dziewczynę, która cię wczoraj przyprowadziła? Masz ty chyba urojenia.
– Miała te same cechy, co tamta: dziecinna twarz, zielone oczy… – nie był pewien co do koloru – a przede wszystkim piła tylko wodę. Ale zaraz...– do Curta dopiero dotarły słowa matki. – Jak to „ta, która cię przyprowadziła wczoraj”?
– Bo widzisz...ona.... przyniosła cię nieprzytomnego...– Curt zaczął przypominać sobie i szybko analizować to, co stało się po wyjściu z karczmy.
Wstał z posłania i równym krokiem ruszył do małej i skąpo umeblowanej kuchni. Matka podążyła za nim.
–    Curt, błagam cię, nie rób mi tego, czego się najbardziej obawiam.
 Curt przerwał pakowanie i podszedł do matki.
– W życiu każdego mężczyzny jest chwila, kiedy musi odejść z domu, aby nabrać życiowego doświadczenia. To jest nieuniknione, zatem nie zatrzymuj mnie, na miłość boską, i daj mi ją odszukać! Ja tego potrzebuję. – Wiedział, że plecie farmazony. Miał nadzieję, że matka tego nie wyczuła. – Potrzebuję też jakichś wskazówek. Powiedziała cokolwiek, co mogłoby mi pomóc?– zapytał, zabierając się  z powrotem do pakowania
– Ma na imię Maone.
– Maone – powtórzył. Zerwał się z miejsca i pożegnał się z matka najczulej jak potrafił.

 
Rozdział III

   Curt, siedząc zmarznięty pod jednym z najstarszych drzew w hrabstwie Greenzbergen, pomyślał, że wybrał się na wyprawę nie na jego siły.
 Miał wrażenie, że odkąd wyruszył z domu, w ten wiosenny poranek, minęły lata, choć było to zaledwie pół roku. Czas dłużył mu się. Bezowocne poszukiwania, głód, chłód, każdy dzień podobny do siebie i ta dziwna poszlaka, która zamiast podsycać jego ciekawość coraz bardziej go przerażała, wykańczała go.
– W ten sposób nie zajdę daleko.– Powiedział sam do siebie drżącym od zimna i mokra głosie.
Wtem na jego horyzoncie pojawił się cygański wóz. Z oddali słychać było śpiew i jakiś nieznany mu instrument. Wóz był coraz bliżej, gdy ten ostatkiem sił zdołał się podnieść. Dopiero wtedy poczuł jak bardzo jest osłabiony i wycieńczony. Osunął się na ziemię w chwili, gdy pojazd się zatrzymał.
Umilkł śpiew i kierowca syknął do towarzyszy, aby ci przestali grać. Zeskoczył z wozu w ogromną kałużę, ochlapując sobie całe spodnie. Zbliżając się do Curta, spojrzał w niebo, przyglądając się, jak mocno pada deszcz. Podniósł wykończonego biedaka obiema rękoma i zaniósł go do wozu.
         Gdy otworzył oczy zerwał się z posłania i rozejrzał po pomieszczeniu. Było to wnętrze wozu, w którym panował ogromny nieład. Wszędzie porozrzucane były jakieś instrumenty, kostiumy, maski. Wtem przypomniał sobie jak przez mgłę, co stało się wczoraj zanim stracił przytomność i co mogło się stać. gdy ją stracił.
– Obudziłeś się już! – Powiedział do niego wąsaty cygan z szerokim uśmiechem.– Myśleliśmy, że będziemy musieli cię pochować w najbliższym cmentarzu jak tak dłużej pośpisz.
– Ja nie chciałem sprawiać... Gdzie ja w ogóle jestem?
– Gdybym to ja widział. Widzisz, ja i moja rodzina jesteśmy wolnymi duszami. Wystawiamy
nasze spektakle tam, gdzie zapłacą. Niepotrzebne mi do tego nazwy tych  miejscowości –Cygan mrugnął okiem znacząco.
– Jesteście wędrownymi aktorami?  Ale jak ja tu... zresztą nieważne. Jeśli sprawiłem jakiś kłopot, to przepraszam.
– Ty chyba żartujesz! Jedną z naszych zalet jest gościnność. Zostań z nami, ile chcesz. O nic cię nie będę pytać, nie taki mój zwyczaj.– Powiedział, chwytając za ramię Curta i wyprowadzając go z wozu.– Witaj między nami: wyrzutkami społeczeństwa bez ojczyzny.
Wówczas Curt nie wiedział, jak długo z nimi pozostanie.
 Pewnego razu na jednym z występów, gdzie grał pajaca wśród gęstego tłumu, spostrzegł wgapiających się w niego parę zielonych oczu. Krzyknął zatem:
– To ty! – pokazał palcem, gdy postać niewiarygodnie szybko zaczęła umykać.
– Zaczekaj! – ruszył za nią w pogoń.
Biegł. Ona była  szybka. Zgubił ją w jednej z kamieniczek, gdzie ostro skręciła.
– Cholera! – powiedział do siebie. A może mu się wydawało...
– Nie. Nie wydawało ci się.
Doszedł do niego głos, ale nie potrafił określić, skąd on pochodzi. Zaczął obracać się i rozglądać.
– Szukałeś mnie. Uparty i wytrzymały jesteś. Bardzo dobrze. Tego właśnie oczekiwałam po tobie.– Runęła przed nim na ziemię czarna smuga, która przeistoczyła się w niską postać w czarnym płaszczu z kapturem na głowie.– Musze cię przeprosić za tak ogromną zwłokę, ale niestety, aby sprawdzić, czy się nadajesz, musiałam poświęcić trochę czasu. – Mówiąc to zbliżyła się do niego tak, iż czuł jej oddech na swojej nagiej szyi. Jej oczy znowu patrzyły mu tak mocno i przenikając jak poprzednio. Nie mógł pojąć, co się teraz dzieje. – Przecież nie jesteś małomówny. Powiedz coś. Tyle miałeś mi to powiedzenia, snułeś plany o naszym nieuchronnym spotkaniu, a teraz co? Zabrakło języka w gębie?
– Nie, ja tylko...Muszę wszystko ogarnąć – złapał się za głowę jakby zaczęła go boleć.– Jesteś Maone, tak?
–Tak – odpowiedziała mu, obracając się wokół niego, jakby go sobie oglądając.
– Jesteś...
– Czarownicą? Tak. Po tak długim czasie masz jeszcze wątpliwości?
– Nie, ja tylko... muszę mieć pewność. Ja bym chciał... żebyś ty... bo ja chcę...
– Mów! – krzyknęła z niecierpliwością. Curt poczuł jakby się jej śpieszyło.
– Pokaż swą twarz. Chcę wiedzieć, czy... to ty mnie wtedy uratowałaś. Chcę ci podziękować. – Gdy ukazała swoje oblicze, nie miał żadnych wątpliwości: te same  ogromne oczy  (choć dalej miał problemy z określeniem koloru), wymowne, duże usta, buzia jak u czternastolatki sprawiała wrażenie niewinnej. I gdyby nie to spojrzenie, można by było uwierzyć, że jest to normalna nastolatka.
– Dobra, koniec tych bzdetów! – Poczuł, że się jej trochę spieszy. – Ja wiem, że tobie się to twoje szare życie mało podobało. Każdy dzień opierał się na tym samym. Nic się nie działo. Wiem też, że za wszelką cenę byłeś gotów zmienić ten stan rzeczy. I jedyną alternatywą dla ciebie było poznanie kogoś takiego jak ja. No i poznałeś mnie. – Cały czas krążyła wokół niego, wyprowadzając go tym z równowagi. – Ale to nie wszystko: ponieważ jesteś tak uparty, że w pogoni za mną przejechałeś pół kraju, mam dla ciebie propozycje. Jeśli nadal chcesz zmienić swoje życie na zawsze, oferuje ci przygodę, której nigdy nie zapomnisz. Zgodzisz się?
– Ale ja muszę ...
– Musisz się tylko zgodzić. Ale to stanie się tylko, jeśli potrafisz to zrobić za wszelką cenę...– zastygli chwilę w bezruchu, gdy zatrzymała się na wprost niego.
Nagle nieopodal rozległ się krzyk:
– Morderca! Zabili radnego Glinga!
– To znów ten czarownik!
– Ludzie ratujcie! – Wrzeszczący facet dostrzegł ich w uliczce i pokazał palcem. – Tu jest! Ludzie na stos go!
– Mamy kłopoty. Decyduj się, póki jeszcze się nie palę na stosie. – Curt spojrzał się na zbierających się mężczyzn. Musiał się spieszyć.
– Zgadzam się. – Uśmiechnęła się niewidocznie. Curt widział.
 Złapała go za rękę i pociągnęła w górę. Chwilę potem znaleźli się na dachu kamienicy i zginęli z oczu wściekłym mieszkańcom wśród wysokich budynków.


...

Rozdział IV

    Była noc. Dyszał, bo nie mógł za nią nadążyć. Dookoła słychać było tylko tajemnicze odgłosy przyrody, zwierzęta, które nie boją się przebywać w pobliżu traktu. Może specjalnie żyły  blisko ludzi.

Curt nie raz słyszał o istotach żyjących w głębi kraju, które pożerają ludzi z niezwykłym okrucieństwem. Mogły go w tamtej chwili obserwować z gałęzi drzew...
– O czym tak intensywnie myślisz? – zapytała się go, nawet się nie odwracając. – Powiesz mi, czy nie?
– Ja tylko zachodzę w głowę, gdzie, po co i dlaczego idziemy tam, gdzie idziemy?
– Dobre pytania, ale myślę, że zadajesz ich za dużo. Nie musisz wiedzieć wszystkiego, prawda? Wystarczy, że ja to wiem. Zrelaksuj się.
Nagle zrozumiał, w jakich okolicznościach się znalazł.
– Myślę, że musimy tu przenocować.– Pokazała ręką na ledwo co stojącą chatę. – Robi się coraz ciemniej i zimnej. W środku jest kominek. Pójdę pozbierać drewna, ty wejdź do środka.
– To ja powinienem pozbierać opał. Jestem mężczyzną.
– Ale to raczej ja przeżyję, jeżeli jakiś zwierz na mnie napadnie nie ty, prawda?
– A co? Rzucisz na niego urok. – Odparł zaczepnie Curt.
– Jak myślisz, że ciebie uratowałam jakimś marnym, pospolitym zaklęciem, to się grubo mylisz.
– Nadal upieram się przy swoim.
– Jak chcesz. – Rzuciła na pozór od niechcenia.
 Curt chciał na spokojnie pomyśleć. Miał wrażenie, że ona czyta jego myśli.

Szedł w głąb lasu, raz po raz schylając się po jakiegoś badyla. Uzbierał ich kupę, gdy nagle z okolicznych drzew zerwały się do lotu ptaki. Podniósł głowę, unosząc wzrok ku niebu. Poczuł, że za chwilę stanie się coś złego.

 Nagle usłyszał dźwięk uderzających ogromnych skrzydeł. Powoli odwracając się w stronę  nieznanego mu odgłosu, dostrzegł zbliżające się do niego w nieporównywalnym tempie stworzenie przypominające wielkiego, wynaturzonego ptaka.
Maone, ogarniając w chacie, usłyszała przerażający głuchy krzyk ledwie dosłyszalny dla ludzkiego ucha. Swoimi wyostrzonymi zmysłami szybko przeanalizowała drogę, odległość i miejsce, skąd dochodził odgłos. Z niewiarygodną szybkością i swobodą poruszała się po nierównym podłożu.. W dwie sekundy potem znalazła się między nieprzytomnym Curtem a pochylającym się nad nim stworzeniem. Wyciągnęła przed siebie rękę tak, iż jej dłoń muskała czubek potężnego dzioba. Ptaka obrzuciła wzrokiem rodem z piekła, a w otwartej dłoni zaświeciła się mała kuleczka energii o czerwonej poświacie. Nie zastanawiając się długo, zerwał się do lotu, tworząc podmuch tak przeogromny, iż zerwał z głowy Maone kaptur i posunął leżącego Curta o kilka centymetrów dalej. Czarownica stała niewzruszona. Jakby miała przyklejone nogi do podłoża. Gdy ptak oddalił się na bezpieczną odległość, odwróciła się na pięcie w stronę Curta. Podeszła do niego, wzięła go na ramię jakby ważył tyle, co nic, zebrała drzewo i ruszyła do chaty.
   Gdy się obudził, w kominku było już rozpalone. Płomień rozświetlał całe pomieszczenie. Nagle ujrzał Maone leżącą w najciemniejszym kącie z otwartymi oczami, których powierzchnia odbijała światło ogniska. Na początku myślał, że ona nie śpi, ale potem pojął, iż się myli. Maone niezauważalnie mrugnęła i usiadła w pozycji półsiedzącej. Curt czekał aż  coś powie.
  Miałaś rację. – Odezwał się, bo nie mógł znieść tej ciszy. – Będę teraz ostrożny.
– Wstawaj, musimy ruszać. Nie ma na co zwlekać –  powiedziała, nie zwracając uwagi na słowa Curta.

 Od tamtej pory zawsze tak brzmiał jej głos.  Zawsze kiedy się odzywała, a  robiła to bardzo rzadko, Curta przechodził zimny dreszcz. W tamtej chwili zrozumiał, że dzieje się pod jego nosem coś o wiele poważniejszego niż  sobie zdawał sprawę.
 

 


Rozdział V

     Kiedyś znaleźli się w najbardziej podejrzanej uliczce, w najbardziej podejrzanej miejscowości, jaką Curt kiedykolwiek widział w swoim życiu.

Jak zwykle, to Maone go prowadziła. W jakim celu się tu zjawili? Na analizę czasu już nie było, bo zatrzymali się przed gołą ścianą, z której wyłoniło się wejście. Maone zaprosiła go do środka wymownym ruchem ręki. Dosyć długo szli przez tunel, w którym panował półmrok. Nagle przed jego oczami pojawił się widok, którego w ogóle się nie spodziewał.
Tętniące życiem miasto w mieście było widokiem, którego przeciętny śmiertelnik nigdy nie miał zaszczytu ujrzeć. Dziwiły go nie tylko stworzenia, jakie go otaczały, ani czynności, które wykonywały, ale także te spojrzenia. Czyżby wiedziały, że jest tylko człowiekiem? Ostatnie słowa brzmiały dla niego tak dziwnie, że aż  uśmiechnął się sam do siebie.

 Zrozumiał po chwili, że one wcale się na niego nie patrzyły. Rozejrzał się. Dostrzegł, że one zauważając ich obecność, wręcz odwracają wzrok.
Od niej.
 Usuwano się przed Maone na drodze. Ona szła jakby było to całkiem normalne. Prawie by ją zgubił, gdy ni stąd, ni zowąd skręciła w jedną z uliczek. Zanim ruszył za nią, obejrzał się jeszcze raz za siebie, aby sprawdzić reakcje tych istot. Nie dało się ukryć, że wiadomość o pojawieniu się tej dwójki obeszła całe miasto.
Rozglądał się. Wszystko tu było dla niego nowe, nieznane. Jego uwagę przykuła jedna główna cecha tego miasteczka: wszystkie budynki były albo sklepikami, albo karczmami z ogromną przewagą tych pierwszych.. A i karczmy były inne: w żadnej z nich nie było miejsc noclegowych.
 Jego obserwacje przerwała mu Maone, która klepiąc go ramieniu, zaprosiła do środka jednego ze sklepików najbardziej ukrytych wśród innych budynków.
 Wewnątrz panował ogromny zaduch i charakterystyczny zapach jakichś nieznanych ziół. Wszędzie porozwieszane były jakieś przedziwne przedmioty o obcym mu zastosowaniu. Maone weszła na zaplecze sklepu, zostawiając Curta na środku izby przerażonego nie na żarty.

 A na zapleczu przeprowadzano rozmowę.
– Czy ty kompletnie zwariowałaś?! Oprowadzasz go jakby nigdy nic po ulicach i potem przyprowadzasz go tutaj! Ale ty, jak zwykle, w dupie masz to, co ja mówię. Bo i tak wiesz lepiej!
– Bez zbędnej egzaltacji Syrej. Masz to, o co cię prosiłam?
– Nie, ciebie naprawdę popieprzyło! Wiesz, jakie mogę mieć przez to kłopoty? Za mało ma tutaj swoich donosicieli, kurwa Maone, ty mnie nie słuchasz!
– Mówiłeś, że mi pomożesz... Dobrowolnie... Ale jak nie, to sama to tu znajdę .
Zrobiła gest w stronę pułki z księgami i eliksirami, o wszystkich barwach tęczy, gdy on zrezygnowany odwrócił się w kierunku schowka mieszczącego się za kurtyną. Poczuć można było kurz tak drażniący w nozdrza, że sam Curt stojący za ladą kichnął zamaszyście. Sklepikarz pojawił się znowu teraz już z tycią książką, która  emanowała tak magiczną energią, że zwalała z nóg. Maone była wyczulona, ale stała na nogach twardo, niewzruszenie. Uśmiechnęła się. Syreja przeszedł dreszcz zwiastujący coś bardzo złego, tak intensywny, że na jego usta cisnęło się :
– Nie rób tego Maone, proszę...
– Za późno na to, sklepikarzu, za późno...
Podszedł do zasłony oddzielającej sklep od zaplecza i przyjrzał się uważnie chłopakowi
– Zatem to on?. Maone, mogę cię o coś zapytać...?
– Przecież już zapytałeś dwa razy... Tak, wiem o tym. Wiem, ale nie boję się poświęcić jeszcze jednego życia. Jedno w tę, czy w tamtą...
– Ale to już nie to samo. Wcześniej zabijałaś.. to były morderstwa z zimną krwią, a teraz będziesz go znać, bo na pewno go poznasz, i nie zapobiegniesz temu. Teraz ty poświęcisz jego życie, a to już coś innego. Będziesz zobowiązana...
– Zamknij się! – przerwała mu bezlitośnie i wychodząc jeszcze uderzyła go z ramienia tak, aby zabolało. I bolało. Ale nie tylko ramię ...
– I tak cię kocham – powiedział do siebie głosem pełnym emocji.
– Nie ma czasu – powiedziała tym razem do Curta, który przestraszył się tak bardzo, że aż podskoczył i zwalił na ziemię kilka buteleczek, które stłukły się z hukiem. – Śledzą nas.
– Kto?
– A co to ma za znaczenie. Ktoś, kto nie powinien i tyle, choć...
Mocno złapała go za rękaw i ciągnęła, aż znaleźli się  tak daleko o tego miasteczka, że na horyzoncie przypominało tylko małą  czarną kropeczkę.
 – Idą za nami, bezczelni i odważni zarazem, ale się przekonają...
 – Kiedy ja tam nikogo nie widzę Maone.
 – No właśnie. Rzucili zaklęcie, które przemienia ich w niewidzialnych. Bardzo pospolite, każdy je potrafi. Pewnie nie powiedział im, z kim mają do czynienia... dlatego są tacy hardzi i śmiali. Oj, przekonają się ...
Odwróciła się do Curta demonstrując swój zawadiacki uśmiech. Zaprowadziła go do pobliskiego lasu, przymilając się do niego w dziwny sposób. Przyłączył się do tej okrutnej szopki. Jak tylko zniknęli wśród krzaków Maone pchnęła Curta na miękki mech i odrzuciła płaszcz na krzaczek. Następnie kucnęła na wprost niego podpartego rękoma o podłoże i puściła mu oko. Potem powoli zaczęła się do niego zbliżać, w kierunku jego ust. Zbliżała się nieznośnie powoli, położyła dłonie na mchu tuż obok jego dłoni, znajdując się milimetr przy jego wargach. Ominęła je i szepnęła mu do ucha:
– Lubisz widok świeżo rozlewanej krwi?
– Nie...– głos mu drżał.
– Zatem na mój znak zamknij oczy i zatknij uszy.
Nie czekała na potwierdzenie.
Wszystko potem potoczyło się szybko.
Krzyk.
Kilka kropel spadających na twarz.
Po co kazała mu zamykać oczy?!

Odwrócił wzrok i rzygnął obficie na mech, który miał być przed chwilą świadkiem wymarzonego pocałunku. Stracił przytomność.

 

 

 

 


Rozdział VI

Curt ponownie wspomniał ów pamiętny dzień, kiedy wyruszał z domy ku pewnym przygodom, które wręcz wołały go do siebie. Wspomniał to bardzo gorzko, gdyż w tej chwili, idąc o zachodzie słońce, kilka metrów za Maone, w deszcz tak srogi, że aż krople spadające na ramiona bolały jak wymierzane bez ustanku pięści, żałował tak bardzo mocno. Łzy same pchały mu się do oczu. Ostatnimi dniami bawił się w wymyślanie trudnych sytuacji, w których wolałby się znaleźć w tamtej chwili. Pomyślał właśnie, że wolałby zostać zabity przez Maone wtedy, parę dni temu, w lesie.
– O tak, to byłoby o wiele lepsze, niż to. Wszystko byłoby lepsze niż to..
– Mówiłeś coś?

– Nie, zdawało ci się,

– Jasne, może i byłaby to prawda, gdyby tylko nie to, że mnie się nigdy nic nie zdaje, Curt.

– Znasz moje imię i przede wszystkim potrafisz mówić, to coś nowego – powiedział z sarkazmem.
– Mówię, gdy uważam to za konieczne, jeszcze się tego nie domyśliłeś. Nie dobrze, a już zaczęłam upewniać się w myśli, że jesteś inteligentny.
– Jak ty to robisz, że potrafisz kogoś obrazić bardzo dotkliwie, nie używając żadnych wyzwisk?
– To jeden z moich wrodzonych talentów.
– Nie lubisz mnie, prawda? – zapytała po długiej chwili milczenia.
– Zdaje ci się..
– Ha ha ha ha ha. Zabawne. Zmieniam zdanie na temat twojej inteligencji. Ale co do tego, że mnie nie lubisz, nie zmienię.
– Jeśli dałem ci powody do takiego myślenia, to bardzo przepraszam, nie chciałem
– I znowu pokorny jak baranek, niechcący wyrządzić nikomu krzywdy, bo to w końcu haniebne. Nie męczy cię taka postawa?
– O co ci znowu chodzi? Jestem tak wychowany. Jeśli ci to przeszkadza, to przepraszam...
– I znowu przepraszasz! – powiedziała gniewnie, wchodząc mu w zdanie. – Po co?
– Zawsze się przeprasza, jeśli się nie chce kogoś obrazić, nie uważasz?
– Jasne, jeśli to szczere, a nie dlatego, że tak trzeba. Po co coś mówić, a potem przepraszać? Trzeba w ogóle tego nie mówić.
– A jeśli ktoś po prostu nie może milczeć i musi to powiedzieć?
– Zatem po co przepraszać?
Curt pochylił głowę na znak, że nie ma już żadnej argumentacji do obrony swojej racji. Ale wpadł jednocześnie na pewien pomysł.
– Skoro zrobiłaś się taka rozmowna, to może odpowiesz mi na kilka pytań. Kim byli tamci jegomoście, i dlaczego – według ciebie – zasługiwali na tak okrutną śmierć? No i co robiliśmy w tamtym przedziwnym mieście, którego na pewno na mapach nie znajdę nigdzie? No, a w końcu, skąd u tak młodej osoby, jak ty, taka umiejętność, jaką jest zabijanie czterech rosłych mężczyzn w sile wieku w ciągu kilku sekund?
Nabrał  powietrza, gdyż ostatnie wyrazy wypowiadał na kończącym się oddechu. Ona stanęła nagle, odwróciła się gwałtownie tak, iż Curt uderzył o nią, odbijając się mocno i tracąc chwilowo równowagę. Maone zaś stała niewzruszona z kamienną twarzą, którą lekko zasłaniał czarny kaptur.
– Dowiesz się w odpowiednim czasie, już ci to mówiłam.
– Myślę, że teraz jest ten odpowiedni czas.
– A ja nie! I nie próbuj ze mną dyskutować!
– Czasem niewiedza jest błogosławieństwem – powiedziała zupełnie odmiennym tonem. – Nie chce być dla ciebie niemiła i chcę, aby ci się ze mną przyjemnie podróżowało. A ty tymczasem wszystko psujesz tymi zbędnymi pytaniami. Musiałam ich zabić, bo stanowili zagrożenie dla powodzenia naszej wyprawy. Aby ktoś żył, ktoś musi umrzeć. Taka jest kolej rzeczy.
– A może jeszcze poinformujesz mnie, dokąd zmierzamy... Powiedz mi jeszcze chociaż to.
– Powiem ci, ale jeśli będzie się o to ktoś ciebie pytać, nawet jeśli będą cię przypiekać, nie wydasz nigdy...
– Ruszamy po moją duszę, Curt.
– Ty chyba nie mówisz poważnie..– Uśmiechnął się głupawo do siebie, nie dowierzając.

Kilka sekund później uwierzył.

 – A jaka w tym wszystkim jest moja rola?
– A tego dowiesz się sam w jeszcze bardziej odpowiednim momencie niż ty, ja lub ktoś inny mógłby kiedykolwiek ustalić. Znajdźmy miejsce, gdzie mógłbyś się przespać.
– Ja? A ty?
– Ja, mój drogi, nie potrzebuje tyle snu, co ty.
– A ile?
– W ogóle – powiedziała tajemniczo, uśmiechając się przy tym w sposób, jaki tylko ona potrafiła.
Ruszyli.

I po paru godzinach, podczas, których nie mógł w ogóle zasnąć, usłyszał jak Maone wymyka się i rusza w stronę miasteczka, które mijali po drodze. Postanowił tym razem za nią pójść.

 

 




Rozdział VII

Było już bardzo ciemno, więc poczuł na plecach zimny dreszcz strachu.
KRZYKI.
 Gdy były na tyle głośne, że mógł dokładnie określić, który to budynek przystanął, aby upewnić się, czy jeszcze ktoś to słyszy. Lecz nikogo nie było widać, a w oknach panowała niewzruszona ciemność. Przełknął ciężko ślinę i ruszył niepewnym krokiem. Otworzył ostrożnie drzwi, prawie na samym progu leżał człowiek z odrąbaną głową. Curt chciał krzyknąć, ile sił w płucach, ale opamiętał się i pochylił nad ciałem, które było jeszcze ciepłe. Nagle ocucił go przeraźliwy płacz dziecka. Nie czekając więcej, pełen determinacji, udał się ku źródłu owego hałasu, które mieściło się na ostatnim piętrze. Nie zwracał w ogóle uwagi na ciała, które mijał. Mógł naliczyć ich z dziesiątkę. Gdy wpadł do ogromnego salonu, w którym mieściło się zapewne centrum domu, miejsce, gdzie spotykała się cala rodzina, opowiadając sobie przeróżne historie, jego uwagę na samym początku zwróciła gęsta, długa na półtora metra struga krwi, ociekająca po ścianie. Na nią polała się następna, trochę jaskrawsza. Odwrócił wzrok i spostrzegł małą, skuloną dziewczynkę, która wrzeszczała nieustannie. I nagle jego oczom ukazał się obraz rodem z najgorszego obrazu. Nad jakimś skamlącym o zbawienie mężczyzną stała Maone z rozwianymi długimi, czarnymi jak noc, połyskującymi włosami, którymi lekko poruszał wiatr wdzierający się przez otwarte okno. Odwrócona była do Curta profilem tak, że widział jej twarz. Przyjrzał się jej dokładnie. Jej usta były mocno zaciśnięte, policzki umazane świeżą krwią. Wyglądało to jakby ktoś zamoczonym we krwi rękoma dotykał jej policzków w spazmatycznych ruchach. Zapewne ktoś błagający o ocalenie. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze były jej oczy. Zwężone źrenice jak u zwierzęcia, pełne wściekłości, pomieszanej z dziką rozkoszą, spoglądały na człowieka desperacko wymachującego rękoma. W jej dłoni spoczywał miecz o łukowatym zakończeniu. Na nim nie było ani śladu krwi. Zapewne dlatego, że cięła tak szybko, iż nie zdążył się ubrudzić. Nie widziała go. Właśnie podnosiła miecz i zamachnęła się, lecz zatrzymała ostrze tuż przy aorcie szyjnej mężczyzny. On zamknął oczy, lecz po chwili je otworzył, domyślając się, że jeszcze żyje. Uśmiechnął się, myśląc, iż darowała mu życie, lecz ona uśmiechnęła się także, po czym szybkim ruchem przecięła mu żyłę. Dziewczynka przerwała krzyk, gdy cięty począł rzucać się po całym pomieszczeniu, obryzgując wszystkie przedmioty, ciała dwóch kobiet leżących nieopodal, buty Curta, i twarz dziewczynki. Maone wodziła za nim wzrokiem, jakby ciesząc się tym widokiem, jakby go chłonąc. Mężczyzna w końcu padł na ziemię, dygocząc jeszcze, a Maone ruszyła w stronę dziecka, które ucichło i wcisnęło się pod biurko, oszukując się, że to coś pomoże. Gdy była na tyle blisko, iż nie było drogi ucieczki, podniosła miecz. Ostrze oparła o swój policzek łapiąc je w obie dłonie. Gdy stała tak chwilę w tej pozie, Curt krzyknął:
– Nie!!! Maone, nie rób tego, to dziecko!
Odwróciła się w jego stronę i powiedziała nadzwyczaj spokojnym głosem, nie pasującym do tej chwili bardzo wyraźnie:
– Wyjdź stąd. Idź do domku, potem pogadamy o twojej niesubordynacji.
Zamachnęła się i ucięła dziewczynce głowę, która poturlała się pod nogi Curta. Miała otwarte szeroko oczy i rozczapierzone usta. Zemdlał. Maone wypowiedziała formułę, chowając miecz, założyła na głowę kaptur i podeszła do nieprzytomnego Curta. Kucnęła i wzięła go na ręce.

 

 

 


Rozdział VIII
 
Obudził się i nagle poczuł gorąc na całym ciele. Słońce prześwitujące między  szczelinami w murze dawało ledwo do wytrzymania, duszące ciepło. Przypomniał sobie, że właśnie tu się wczoraj zatrzymali, aby zażyć trochę snu. No, tak po prawdzie to tylko on, bo ona nigdy nie sypia. I przeszedł go zimny dreszcz mimo wysokiej temperatury, jaka panowała między murami tego budynku. Dreszcz go przeszedł na myśl o tym, co się wczoraj stało. Postanowił, że musi się wszystkiego dowiedzieć. Wszystkiego!

– A może by tak uciec?– powiedział do siebie w duchu. Lecz po co, skoro ona znajdzie mnie wszędzie. Musiał stanąć naprzeciw swoim lękom. A bał się jej śmiertelnie. Te oczy... wzdrygnął się znowu.
– Muszę wiedzieć wszystko. A jak się dowiem, że jest zbyt niebezpiecznie, to po prostu odejdę. Przecież nie jestem więźniem... – stwierdził z niedowierzaniem.
Zszedł po starych podziurawionych schodach i pomyślał, że za czasów swojej świetności ten dom był pewnie przepiękny. Ale szybko ocucił się z rozmyślań, bo zobaczył, stojącą nad pobliskim jeziorem, Maone, która wpatrywała się bez ruchu, spokojnie w dal, gdzieś w drugi brzeg. Szybko ruszył pewnie w jej kierunku. Stanął tuż obok niej. Oboje wpatrywali się w milczeniu temu drugiemu brzegowi. Ona odezwała się pierwsza:
– Przepraszam. Spróbuj mnie posłuchać, nie przerywając. Przepraszam cię za to, że widziałeś to wszystko wczoraj. Chciałam ci oszczędzić tego. Ale byłam głupia. Jestem głupia –ciągnęła, a jej głos cały czas brzmiał tak samo, jakby mówiła wyuczoną regułkę. – I za to właśnie proszę cię o wybaczenie. Przykro mi...Szczerze jest mi przykro i uwierz, bo mówię to pierwszy raz w życiu. – Cisza. Doskwierała tylko Curtowi .

…Skończyłam, czas już iść.
– Nie! To ty mnie teraz posłuchaj – powiedział Curt ze wzbierającym w nim gniewie. – To, co wczoraj widziałem nie było rzeczą, za którą przeprosisz i na  tym się skończy. Nie będziemy o tym rozmawiać i przemilczymy wszystko.
– To to samo Curt.
– Nie przerywaj, poprawiając mnie! – wrzasnął tak głośno, aż Maone zrobiła wielkie oczy. – Nie przerywaj, póki jestem jeszcze na tyle oszołomiony, że odważam się ci to powiedzieć. Nie ruszę się stąd, jeśli mi nie powiesz całej prawdy o sobie!
– Nie denerwuj się tak, bo ci głowa pęknie od tego ciśnienia – odparła chłodno. – Masz odwagę się mi stawiać po tym, co wczoraj widziałeś? Ciekawe...No i oczywiście nieostrożnie głupie. – Nagle Curtowi jakby wydawało się, że nad Maone pojawia się czarna mgła, otacza ją całą, jej postać się wydłuża i robi się ogromnie wielka, tak iż Curt musi zadzierać głowę.– Ty mały, słaby, człowieku o śmiesznie średniej długości życia, śmiesz Mi się stawiać?! Mnie, tej, która w każdej chwili może jednym ruchem palca zgnieść cię na miazgę...– Jej głos, choć w ogóle nie był podniesiony, brzmiał złowieszczo, tak iż Curt poczuł się naprawdę mały jak robak. – Nie rób tego, jeśli nie chcesz umierać w wielkich cierpieniach. – Momentalnie zmniejszyła się. Jej twarz nabrała dawnego, lodowatego wyrazu, a mgła znikła jak za dotknięciem magicznej różdżki.– Ruszajmy...
Odeszła, a Curt długo jeszcze stał, wpatrując się w drugi brzeg jeziora i próbując ogarnąć, w co się wpakował.



...
Rozdział IX

Czas zdawał się wlec jak żółw. Te wieki milczenia i ciszy sprawiały, że Curt czuł się coraz bardziej osaczony. Ona go obserwowała i wyczuwała, że zaczyna coś podejrzewać. Im dłużej uda się jej utrzymać prawdę w tajemnicy, tym lepiej. Lecz on był coraz bardziej podejrzliwy. Był wieczór.
 Słońce chyliło się ku zachodowi. Dzielił ich płomień ogniska. Postanowiła do niego zagaić. Dziwne, bo nigdy nie miała takiej potrzeby...
 –  Powinieneś się szybciej i zwinniej  poruszać.
 –  Jak mam to zrobić. Daję z siebie tyle, ile mogę, naprawdę.
 – Jestem ciekawa, jak dajesz sobie radę, kiedy ktoś cię napada. W tych czasach często to się zdarza, trzeba się umieć bronić.
– W moim miasteczku jest nazbyt spokojnie. A przedtem w ogóle z niego nie wyjeżdżałem.
– Mogę cię nauczyć. Jak chcesz....
–  Wolałbym nie.
– Musisz się umieć bronić. Ja cię wiecznie nie będę ratować z opresji.
–  Nie musisz. Ja o pomoc nie wołałem – powiedział do siebie.
– A co, chcesz może zginąć śmiercią przypadkową?
– Nie.
– Zatem wstawaj. I nie musisz mi dziękować – dodała, kiedy do niej podszedł.– Zazwyczaj przyjmuje się postawę odpowiadającą walczącemu, jeśli to walka otwarta. Wiesz taka, w której przeciwnicy stają twarzą w twarz...
– Wiem.
– Ja myślę, że ciebie nikt na pojedynek nie będzie wyzywać, więc poćwiczymy sytuację, w której ja cię będę napadać, a ty się będziesz bronił. Odwróć się plecami do mnie. Zajdę cię od tyłu, bez żadnej broni. – Odeszła kilka kroków. Nogi wbiła mocno w ziemie. Nagle lekko odbiła się i nabrała ogromnej prędkości. Uderzyła weń całym ciałem. Odleciał parę metrów w ciemność i uderzył bokiem ciała o glebę. Poczuł ból w lewym żebru.
– W ogóle się nie przygotowałeś na to, że się na ciebie rzucę. Powinieneś zaprzeć się nogami. Jeśli wykona się to dobrze, wówczas nawet…hm… huragan cię nie ruszy...Wstań, spróbujemy jeszcze raz. – Wstał i stanął w tym samym miejscu, co poprzednio. Tym razem się zaparł, lecz ona podbiegła, ukucnęła, wyciągając jedną nogę, którą podhaczyła go. Upadł. Zabolała go prawa łydka.
– Źle, masz się nie zapierać tylko nogami, lecz całym ciałem. Jak to zrobisz dobrze, a ktoś cię zaatakuje w ten sposób, to nie zdoła cię zwalić z nóg. A z czasem będziesz mógł  kontratakować. Ale do tego to daleko.
– Niby jak bym mógł kontratakować?
– Pokażę ci. Zajdź mnie od tyłu, jak ja przedtem ciebie.– Odszedł kilka kroków, wystartował, kucnął wyciągając nogę i kiedy już jego piszczel muskał jej łydkę, ona lekko odbiła się od podłoża, tak że unosiła się nad jego nogą, w tym samym czasie wygięła się w  tułowiu z uniesioną lewą ręką i z impetem uderzyła pięścią w jego szczękę. Kiedy on leciał w obszar, do którego nie dochodził blask płomienia, ona lekko opadła na samych palcach obu rąk i nóg. Wstając, Curt poczuł smak krwi w ustach. Dotknął warg i poczuł pod palcami szerokie rozcięcie.
– Dlaczego uderzyłaś tak mocno! – krzyknął ze łzami w oczach.
– Nie chciałam. Przyzwyczajona jestem uderzać mocno. I tak to było najlżej, jak uderzyłam kiedykolwiek. Ale... ty się chyba się nie popłaczesz?
– Nie – wykrztusił przez zaciśnięte gardło. – Nie mam zamiaru dać ci tej satysfakcji.
– Ból jest nieodłączną częścią nauki. Kiedy go doświadczasz, łatwiej przyswajasz zasady. Myślę, że się nauczyłeś wszystkiego, co ci dziś powiedziałam.
– Skąd ta pewność?
– Za chwilę się przekonasz. Mamy towarzystwo...
–  … o czym ty mówisz?!
– Ciiiiiii.. – powiedziała teatralnym szeptem, przykładając palec do ust, przekrzywionych nieładnym uśmiechem. – Jest ich z dwudziestu – stwierdziła jeszcze ledwo dosłyszalnie.
Curt spostrzegł, że jej gałki poruszają się bardzo szybko, na wszystkie strony .
     Był taki zmęczony, że aż szczypały go oczy pod powiekami. Ale cóż mógł zrobić? W tej samej chwili poczuł intensywny smród naftaliny, który rósł z każdym ułamkiem sekundy. Automatycznie nie zastanawiając się przypomniał sobie nauki Maone. Błyskawicznie wykonał identyczne odbicie się od ziemi, ruch tułowia i uderzenie pięści, które pokazała mu ona. Tak samo delikatnie opadł na ziemię na samych palcach. Śmierdziel odleciał na pewną odległość, upadł na ziemie i potrząsnął głową jak mokry pies otrząsa się po kąpieli. Nagle Curt dostrzegł, że wokół niego jest pełno ludzi – mężczyzn w średnim wieku, wyciągających miecze z pochew przymocowanych do pasków u spodni, biegnących w jednym kierunku. Z ciemności wyłaniało się coraz to więcej jegomości z minami żądnych mordu. Nie zwracali na niego uwagi. Mijali go, jakby w ogóle nie istniał. Lecz on nie mógł pozbyć się chęci dokończenia starcia. Szukał go wzrokiem. Szybko, bez zbędnej analizy sytuacji. Znalazł, poczuł, że wzrasta w nim coś, czego nie mógł pojąć. Nagle to pokierowało nim. Znalazł się przy oszołomionym przeciwniku tak szybko, że nie zauważył. Jego wyciągnięte ręce szukały szyi. Znalazły same bez jego wiedzy. Całe jego ciało poruszało się bezwiednie. Zaś jego dusza robiła coś innego.
Zastanawiał się, czy właśnie tak się czują lunatycy? Czyżby mu to wszystko się śniło? A może jest u siebie w łóżku, w domu, gdzie zawsze pachniało wanilią, gdzie chował pod deskami podłogi kwiatki, aby potem móc je, dla zabawy, znajdować? Przypomniał sobie, że mama raz je znalazła i pomyślała, że to dla niej. Przyszedł wtedy z podwórka, a ona złapała go za rękę, przycisnęła go do siebie i przytuliła mówiąc: Twój ojciec zawsze to dla mnie robił. Skąd o tym wiedziałeś?  – On wówczas poczuł, że zawsze je chowając, miał wrażenie, że robi to ktoś, kto jest w jego ciele. Ktoś inny. Ktoś, kto dusi teraz tego człowieka.
– Curt, nie!!!!!!!! Nie zabijaj go !!!!!! – dosłyszał dokładnie z samego środka swojej podświadomości. Ktoś się nachalnie do niej wpychał. Naruszał spokój tam panujący. Nagle poczuł, że z tego samego miejsca oblewa go ciepło. Ciepło podobne do tego, które czujemy, gdy nagle do zaciśniętej dłoni znów nam napływa krew. Rozlało się po całym ciele. Curt znów panował nad nim i puścił szyję umierającego mężczyzny. Gdy ten zaczął przeraźliwie mocno kaszleć, Curt znów był w całości sobą. Odwrócił się i spostrzegł, że wokół Maone stoi kilkudziesięciu mężczyzn z kijami, na których koniach mieściły się rozczapierzone ostrza przypominające sople lodu, które wbijali w ciało Maone. Jeden z nich krzyknął z całej siły: Hej – i wówczas wszyscy w jednym momencie podnieśli jej ciało na tych przedziwnych orężach tak, jakby ważyło z pół tony. Jej ciało zwisało bezwładnie. Curt rozejrzał się dookoła. Jego oczom ukazał się obraz przypominający pole bitwy.
Pełno ciał i ich odciętych części, walały się po całej okolicy. Gdzieniegdzie dogorywał jakiś jegomość opluty lub pomazany krwią. Krwią swoją lub walczących obok towarzyszy. Pojął, że musiała ich być co najmniej setka. Reszta, może z 15 chłopa, trzymało teraz Maone. Spostrzegł, że ich miecze są czyste.
Ile ona musi zabić, żeby starczyło?! Kiedy skończy się ten bezsensowny rozlew krwi?! Schował twarz w dłoniach. Lecz podniósł wzrok. Spojrzał dokładnie tam, gdzie mieściła się jej opuszczona głowa. I dostrzegł ruch, lekkie poderwanie się. Jego powieki zwęziły się, aby przyjrzeć się dogłębnie. I nagle, w mgnieniu oka, podniosła głowę i spojrzała się wprost przed siebie oczami, z których wyzierał jaskrawo–zielony blask. Wśród napastników zapanowała konsternacja. Patrzyli zaniepokojeni po sobie, gdy – nagle jeden po drugim – pod spojrzeniem jaskrawo–zielonych oczu, zaczęli wybuchać od środka. Ich wnętrzności rozbryzgiwały się na wszystkie strony jak fontanna. Ostatnią rzeczą, jaką wówczas widział, zanim dostał obuchem w potylicę, była wyciągająca Maone, jedną po drugiej dzidę, z własnego ciała oraz gojące się same rany. Potem ona zemdlała.
Zaraz po tym, jak zabierali Curta..
                                              




 
Rozdział X

 – Wstawaj ! – Curt poczuł cios z otwartej ręki na policzku. – Obudź się sam, pókim jeszcze dobry.  – próbował otworzyć ostrożnie oczy.
Na szczęście wokół panował lekki półmrok. Im bardziej wracała mu świadomość, tym bardziej  zdawał sobie sprawy z  powagi sytuacji.
– Co, czyżby pamięć ci wracała ? 
Poczuł perfumy i  lodowato świeży oddech.
Niebieskooki blondyn zbliżył do niego twarz
– O tak, wdepnąłeś  w niezłe gówno, mój przyjacielu. Niestety, nie pozwolę ci teraz spać, ponieważ musimy poważnie porozmawiać. Jeśli ty będziesz z nami współpracował i ta współpraca będzie owocna, to obu nam się ona opłaci. Wierz mi.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak niemoralna propozycja. Curt pierwszy raz w życiu bał się tak bardzo. Jego gałki oczne poruszały się szybko, nerwowo po całym pomieszczeniu. Wówczas
zauważył, że jest przywiązany do bardzo niewygodnego krzesła, rękoma i tułowiem. Jego nogi leżały swobodnie w kałuży zajmującej większą cześć tej piwnicy. Wyglądały jak nogi kaleki. Przeczucie mówiło mu, iż za chwilę mogą nie tylko tak wyglądać.
 Podniósł wzrok i zrozumiał, że blondyn wpatruje się w niego uważnie. Jego wzrok był specyficzny. Curt nie mógł opisać, co one wyrażały. Były dziwne. Nagle przypomniał sobie oczy Maone, gdy spotkali się pierwszy raz. Jej źrenice wówczas także były osobliwie rozszerzone. Zaraz potem odpowiedziała na jego pytanie, które zadał sobie w myślach.
– Niesamowite! Ty naprawdę nic o niej nie wiesz. Wiedziałem, że nie jest głupia, ale żeby przewidzieć, że możesz trafić do towarzystwa, które będzie chciało wyciągnąć od ciebie informacje. To  prawie niemożliwe. Lecz ona…
W całej piwnicy rozbrzmiewał perłowy śmiech blondyna.
Było w nim coś, co rozkruszało resztki pewności siebie. Ale on postanowił się zaprzeć. Obiecał przecież.
– To na nic, ja potrafię radzić sobie z takimi „bohaterami” lepiej niż myślisz. Nawet teraz czytam z ciebie jak z otwartej książki. Lepiej daj temu spokój, to oszczędzisz sobie cierpień
– Nie daję się tak łatwo zastraszyć. Ja też nie jestem głupi.
– Co za harda postawa! – blondyn złapał go za kark. Ścisnął tak mocno, aby Curt tylko trochę się przydusił. – Nie denerwuj mnie, wieśniaku zrodzony z brudnej praczki, która rozchylała nogi przed każdym, który ją zechciał po pijaku!
– Masz prawo robić ze mną, co chcesz, ale nie waż się obrażać mojej matki! To była poczciwa kobieta. – Wyartykułował, kaszląc i łykając przy tym powietrze.
– Dobra, nie mam czasu na takie bzdury.– Barwa jego głosu na powrót stała się nudnawo–nużąca. – Lepiej przejdźmy do sedna sprawy; dokąd prowadziła cię Maone?
– Nie mam pojęcia. A gdybym nawet wiedział, to bym nie powiedział. – Blondyn zamachnął  się, rurka, którą trzymał w ręce, świsnęła w powietrzu,  głowa z hukiem uderzyła o oparcie siedziska, Curt poczuł krew w ustach, a potem straszne mrowienie po prawej stronie twarzy. Mrowienie, które sprawiało, iż człowiek dostawał drgawek spazmatycznych na całym ciele. Jego palce u nóg i rąk wykrzywiały się nienaturalnie. Gdy ból powoli tracił na intensywności, jego głowa znowu uderzyła o oparcie. Na lewym policzku pojawiło się rozcięcie, z którego trysnęła krew i które nie mrowiło, ale szczypało. Ból odbierał zdrowe zmysły. Gardło ścisnęło się pod naporem wrzasków, jakie z siebie wydał. Ból wkuł się do świadomości, robiąc tam ogromny zamęt.
  
                                                                          **                                                                                  
    Mózg zbyt przyzwyczajony do cierpienia, płatał mu figle. Żadna myśl nie przynosiła ulgi. Kiedy przywracało mu strzępki jaźni, zazwyczaj nachodziła go obsesyjna chęć powrócenia do stanu nieprzytomności. Retrospekcje o zbliżającej się ze świstem rurki były jak  koszmary codziennie nachodzące pięcioletnie dziecko. Katował go czternaście godzin, z 10–minutowymi przerwami. Potem wyszedł i wrócił po ośmiu godzinach. Dla Curta to był ułamek sekundy. Pierwsze, co zrobił, gdy wrócił, to uderzył go w dokładnie w to samo miejsce, przy łydce, w które uderzył ostatni raz zanim wyszedł. Cały czas utrzymywało się w nim to nieznośne mrowienie. Teraz poleciała z niego krew i nastało szczypanie.
– Nieźle się trzymasz człowieku… Odpocząłem, i mogę ci zadać to samo pytanie jeszcze raz: Dokąd szedłeś z Maone?
Curt ze względu na to, że zamiast ust miał strup zaschłej krwi wyraźnie sformułował odpowiedź w myślach i wysłał ją Blondynowi.
– Dobrze, jeśli nie chcesz, abym to wyciągnął z ciebie tradycyjnymi sposobami, to zacznę przeprowadzać tortury na twoim umyśle. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż będzie to o wiele gorsze niż moja rurka. Postaram się nie przesadzić. Przecież obaj nie chcemy, abym uszkodził go na trwale, prawda?
Curt przez sklejone krwią, brudem i potem rzęsy dojrzał, jak Blondyn puszcza mu zawadiacko uśmiech. Zauważył, że jego twarz nabiera dziwnych rysów. Zachciało mu się śmiać, ponieważ z skupionym wyrazem twarzy wygląd przezabawnie. Do jego twarzy niezbyt rozgarniętego przystojniaczka nie pasował  ten skoncentrowany wygląd.  
W tym samym czasie do niewielkich drewnianych drzwi u wejścia pałacu, w którym się znajdowali, pojawiła się niska postać.
Nagle strażnik, wpatrujący się w tlący się płomień świec powieszonych przy ścianie, usłyszał kołatanie. Wstał wielce zdziwiony i począł się zbliżać do wejścia. Nagle drzwi pod wpływem ciosu wyrwały się z hukiem z zawiasów. Strażnik, sekundę później, przygnieciony ciężarem wrót, rozpadł się na piasek. Huk rozbrzmiał po wszystkich korytarzach. W piwnicy znalazł się mężczyzna.
– Panie, coś się stało na górze.
Blondyn ocknął się z letargu. Odwrócił wzrok ku sufitowi, jakby tam odnajdując odpowiedź.
– To Maone – powiedział, nie spuszczając z oka Curta. – Przyszła po niego.
– Czy mamy się stąd usunąć, aby państwu nie przeszkadzać? – zapytał dwuznacznie.
– Nie, głupcze! Nie mogę się z nią jeszcze spotkać. On by wyczuł nasze ścierające się moce – przyłożył palce do obu skroni. – Zwiń wszystko, zbieramy się  stąd.
– A on? Jego też bierzemy?
– Niestety nie. Przyznaję, myślałem, że to potrwa krócej, a ona będzie regenerować się dłużej…. Szybko przeszła przez moje zabezpieczenia – powiedział jakby w zamyśleniu, gdy na jego twarzy pojawił się tam sam śmieszny wyraz nie pasujący zupełnie do jego urody.–  Zostaw go.
 Zamienił się w ciemną smugę, która przeciekła przez kraty w oknie jak dym.
Zaraz po tym mężczyzna zamienił się w piasek i zdematerializował się. Ostatnie ziarenko zniknęło wtedy, gdy Maone pojawiła się w piwnicy, gdzie Curt spędził ostatnie godziny. Nie patrząc na nic, ruszyła wprost do niego.
Odpięła go.
– Curt, słyszysz mnie? Jeśli tak, to… – Położyła dłoń na jego twarzy i zaraz po tym Curt spał kojącym snem.



 
Rozdział XI

       –  Wyleczyłam rany potrzebujące natychmiastowej interwencji. Resztę zostawię na później, jeśli pozwolisz .
 Zauważył, że jest śmiertelnie zmęczona. Oczy miała zamglone, oddychała bardzo płytko. O dziwo, twarz się jej nie zmieniła. Cały czas była bez wyrazu.
– Potrafisz czytać w myślach? – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Chwilę potem doszło do niego, jak było to dla niego samego niespodziewane.
– Umiem – odpowiedziała, jakby nie była to wcale taka niespotykana wiadomość. – Ja umiem wiele rzeczy, które na dłuższą metę wcale nie są takie niesamowite. Przyzwyczaisz się. Skoro ja się przyzwyczaiłam, to ty także możesz.– Ostatnie słowa wypowiedziała z ogromnym wyczerpaniem w głosie.
 Pierwszy i ostatni raz Curtowi zrobiło się jej żal.
– Daj spokój, poradzę sobie – machnęła niedbale ręką, po czym jej oczy zwęziły się i nabrały poważnego wyrazu. – Przepraszam cię. To wszystko moja wina  – opuściła głowę, jakby straciła w niej nagle czucie. – Mogłam się spodziewać, że zapamiętasz to wszystk, co ci pokazałam – z trudem dobierała słowa. Powodowało nią zmęczenie lub brak umiejętności przepraszania. – Nie zauważyliby cię, gdybyś nie powtórzył mojego stylu walki. Oni są…. jakby to… wyczuleni na takie rzeczy. Gdyby nie to… nie zauważyliby cię. Pozostałbyś niewidzialny, jak wcześniej. Nieważny dla wszystkich. Przechodziliby przez ciebie jak przez powietrze. Nie nadaliby ci żadnego znaczenia.
 Mam za mało mocy, aby  moje słowa potwierdzić także mimiką twarzy, wy ludzie dzięki niej rozumiecie o wiele lepiej, co się do was mówi. – Gorycz.
Tak, właśnie to czuł poprzez całą jej osobę. Gorycz w głosie, w oczach, w energii, jaką z siebie wydalała. Gorycz.
Nagle  zrozumiał znaczenie jednego słowa pełnowymiarowo. Spadło to na niego, jak grom z jasnego nieba. Przez chwilę czuł się, jakby posiadł życiodajną wiedzę. Poczuł się jak ten staruszek, każdy w swoim życiu spotyka takiego staruszka, siedzący, zdawać się mogło, całe życie na progu swej chatynki z tymi oczami. Z oczami wyrażającymi wszechwiedzę. W jednej magicznej chwili zdał sobie sprawę, jacy ludzie są bezmyślni, używając słów, których nawet w milionowej części nie rozumieją. Zrozumiał, dlaczego Maone tak rzadko coś mówi.
– Ja rozumiem…
I wtedy podniosła głowę i  spojrzała na niego. Przejechał po całej jej twarzy. Jej włosy, które były teraz odkryte, mieniły się czystym, szlachetnym brązem. Nigdy nie widział tak intensywnego koloru włosów. Jej cera, koloru porcelany, posiadająca nawet taką fakturę, która odbijała w sobie wszystko, co ich otacza. Jej blado–różowe usta, które stanowiły obok oczu najbardziej dominujący element jej twarzy, były doskonale symetryczne.
Gdy spojrzał w oczy, uderzyła go, z delikatnością obucha, myśl, iż ona nie jest istotą ludzką. Niczym, co mogłoby wyjść spod ręki Pana Boga. Wszystko było w niej proporcjonalne, harmonijne, doskonałe. Takie rzeczy nie istnieją.
W jednym momencie wzgardził całością rasy ludzkiej. Odrażało go wszystko, czym był, z czego był, czego był częścią. W jednym momencie znienawidził siebie całego. W jednym momencie zrozumiał, że jego niedoskonałość, wprost proporcjonalna  do jej doskonałości, jest doskonalą przeciwnością.  Od tamtej chwili nie mógł pozbyć się natrętnej świadomości, że to ma ogromne znaczenie. Ukrył ją tak głęboko, aby ona jej nie odkryła.
Cała ta chwila, tych czterech oczu łączących jedno spojrzenie, nabrało monstrualnej wartości. Oboje o tym wiedzieli.
Odkąd Curt posmakował tej wszechwiedzy, mogli porozumiewać się samym tylko spojrzeniem, samym ruchem gałki. Wówczas w ich umysłach nie przepływał żaden impuls, a jednak się rozumieli. Widzieli, co nawzajem mają na myśli. Nie padało między nimi żadne zbędne słowo, żaden zbędny ruch.
 Od tamtej pory także Maone była strasznie zmęczona tak, jakby ktoś wyssał z niej energię.
         Pewnego wieczoru Curt spojrzał na nią. I ona wówczas zaczęła mówić to, co chciał wiedzieć.
– Najwięcej mojej mocy pochłania, wbrew pozorom, nie walka, lecz uzdrawianie. Uzdrawianie innych i siebie – regeneracja. Wtedy, gdy nabili mnie tymi…hm… „wykałaczkami” miałam wiele ran. Widziałeś, jak szybko one znikły. – Przytaknął. – Lecz zaraz potem straciłam przytomność. Tak właśnie utrzymuję homeostazę mojego ciała. Oddycham płyciej hm…zużywam mniej energii. A gdy podświadomie wyczuwam źródło energii, wówczas odzyskuję przytomność i ruszam w jego kierunku.
Lecz …niestety, nie było one takim źródłem, z jakiego korzystam i które przynosi mi najwięcej siły. Ponadto uzdrowiłam ciebie, co także kosztowało mnie znaczną część mocy. A, co najgorsze, od tamtego pamiętnego wieczoru nie otrzymałam…hm… informacji, tak to nazwijmy, o tym źródle, dzięki któremu mogłabym odzyskać formę i zająć się tymi ranami, które, choć nie najgorsze, to na pewno dają ci się we znaki podczas wędrówki. Szczególnie te na twarzy  – podeszła do niego prawie niewidocznie, słaniając się na nogach. Uklękła przed
nim i swoimi porcelanowymi, pozornie kruchymi dłońmi, dotknęła jego głowy. Wykonywała typowe dla chirurga gesty, oglądając jego zmasakrowaną twarz. – Nie musisz się martwić. Potrafię przywrócić ci dawny wygląd, lecz nie mam siły.
 To tortura!
Dawno nie byłam tak słaba…
– Ja poczekam. Mam nadzieję tylko, że nie sprawiam tobie kłopotu?
Odwróciła się do niego tak szybko, jak tylko mogła i spojrzała na niego tak, jakby stał przed nią rozebrany do rosołu. Usłyszał, jak w głowie sformułowała  myśl: „ przejmuje się mną bardziej niż sobą…”
– Daj spokój, jakbym miała brać do siebie każdy twoje stęknięcie, to dawno bym cię zostawiła, nie patrząc się za siebie.
– Więc wcale nie jestem potrzebny ci tak bardzo, jak myślałem  – przerwał jej delikatnie.
Wtedy on wstała i jej postać nabrała tego samego wyrazu, jak wówczas nad jeziorem, gdy chciał, aby mu wszystko wyjaśniła.
– Skąd wiesz, że jesteś mi w czymś potrzebny? – O dziwo  w jej głosie wcale nie było przerażającej stanowczości, lecz nutka niepewności.
Poczuł, że natknął się całkiem nieświadomie na sedno sprawy. Przeszło go coś w rodzaju fali zimnego strachu.
– Rozumiem. Nie jestem głupia. Podczas gdy Adam cię przesłuchiwał, trenowałeś swoją świadomość – zaczęła chodzić tam i z powrotem, mówiąc do siebie. – W każdym, kto pozna na własnej skórze praktyki Adama, zauważyć można pewne zmiany. Ale żeby wykształcić w sobie umiejętność czytania w myślach – gdy znowu złapała z nim kontakt wzrokowy, dostrzegł w jej oczach zadowolenie. – Dobrze wybrałam. Bardzo dobrze, Curt.
Wypowiadając jego imię, uśmiechnęła się szeroko. Zauważył wtedy, że gdy się śmieje w pełni, uśmiech jest nieproporcjonalnie wielki do jej maleńkiej, nastoletniej twarzyczki. Wyglądała upiornie dziwnie z śmiejącymi się oczami i tym uśmieszkiem.
– Co mas na myśli? – odważył się zapytać. Sam nie wiedział, skąd wziął tę odwagę.
Tamta chwila była najodpowiedniejsza do powiedzenia mu całej prawdy. Lecz nie dane mu było dowiedzieć się wszystkiego. Prawdę mówiąc, zepchnął tę rozmowę głęboko w zakamarki pamięci, gdyż najważniejsze było złapanie mdlejącej Maone.
     



 
Rozdział XII

   Leżała tak już dwa dni. Z zamkniętymi oczami i nie poruszającą się klatką piersiową. Owszem, wydawało mu się to dziwne, lecz bał się sprawdzić, czy bije jej serce. Wiedział, że kiedyś się muszą stąd ruszyć. Nie mogli przecież zostać tutaj wiecznie. Las za dnia wydawał się bezpieczny, lecz w nocy unosił się nad nim niepokojący mrok, który zmusił Curta do  znalezienia pozornie pewnej kryjówki w maleńkiej szparze między dwoma ogromnymi głazami, nachodzącymi na siebie, tworząc prowizoryczne schronienie przed wilgocią i …
Curt potrząsnął głową, aby odgonić te mrożące krew w żyłach wizje.
Siedział właśnie skulony przy dogasającym ognisku, patrząc na bezchmurne niebo. Nagle przeczucie dało o sobie znać. Powiedziało: „odwróć się”. I odwrócił się. Jego oczom ukazała się stojąca tuż nad nim Maone, patrząca się lunatycznie prze siebie.
– Maone?
Nie wiedział, dlaczego się wtedy odezwał, skoro miał świadomość, że nie ma z nią żadnego kontaktu. Podniosła powoli lewą nogę i zaczęła iść. Najpierw wolno, ale potem przypieszyła. Po chwili szła tak szybko, iż podążający za nią Curt zaczął biec. Przyglądał się jej, jak jej postać zgrabnie posuwa się wśród drzew. Wydawało mu się, że płynie. Żadna przeszkoda, o które Curt cały czas się potykał, nie były w stanie zatrzymać jej biegu. Gdy już ją prawie tracił z wzroku, dotarła do skraju lasu. Gdy on także wyszedł z niego, zobaczył, że ona zmierza bezpośrednio do miasta.
    Miasto stało w płomieniach, a dym unoszący się z palonych budynków drażnił, z tak daleka, nozdrza Curta. Nie czekając, szybko podążył za Maone. Gdy znalazła się przy bramie, po której pozostało kilka dogasających deseczek, zwolniła. Ominęła, robiąc duży krok, palący się drąg. On musiał go przeskoczyć. Szła wolno, rozglądając się dookoła, jakby szukając czegoś. Podążał ze jej wzrokiem, mając nadzieję, że jeśli znajdzie coś, co ją ciekawi, to nie przegapi tego. Skręciła gwałtownie w uliczkę. Curt poczuł niesamowite gorąco i pot na skroniach. Ona była za to niewzruszona. Gdy wyszła na plac rynkowy w kształcie prostokąta, stanęła nagle, obejmując wszystko wzrokiem. Znajdował się w niewielkiej odległości od niej z prawej strony tak, aby widzieć jej profil. Widział dokładnie jej wyraz oczu. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że dopiero po chwili zaczął obejmować resztę panoramy. Rozgrywała się przed nimi scena z obrazu „Rzeź niewiniątek”: wszędzie leżały ciała mężczyzn, kobiet, dzieci. Kobiety biegały, trzymając na rękach dzieci, za nimi biegli rozochoceni krzykami i lamentami, napastnicy. Płacz dzieci, szczęk mieczy, szum lejącej się po ulicy rzeki krwi, błagający o ratunek ludzie, ogólny chaos. To wszystko odbijało się idealnie w oczach Maone. Nagle wszystko dookoła zaczęło jakby dziać się w zwolnionym tempie, gdy zobaczył, że wokół postaci Maone unosi się dziwny dym. Przypomina dym  papierosowy, tylko był jakiś blado niebieski. Otaczał ją całą. Zobaczył, że ten dym bierze się z zewnątrz. A raczej z każdego zabijanego albo uciekającego człowieka.  Powoli rozłożyła ręce i dym zgęstniał, a źródeł był coraz więcej.
Słyszał siebie. Swój wewnętrzny głos. Czuł, że musi to przerwać. Myślał szybko i intensywnie, wpatrując się tępo, aż pojawiły się mu w oczach łzy, zasłaniając cały widok. Potem polały mu się po policzkach, po szyi i karku, mocząc cały kołnierz koszuli. Nie odrywał od niej wzroku, nawet kiedy skończyła i dysząc opadła na kolana, podpierając się rękoma. Podniosła wzrok i spojrzała na niego. Miała w oczach wyrzuty sumienia. Tak intensywnie było jej wstyd, że on poczuł ten wstyd w każdym zakamarku duszy. Wstała, podeszła do niego i ich oczy się spotkały. Zawsze, kiedy stała tak blisko niego, odznaczała się wyraźnie ich różnica wzrostu. Była teraz taka mała dla niego.
– Chodźmy stąd – szepnęła, łapiąc go za rękę i  przeprowadzając przez rosnące ze wszystkich stron płomienie.



 
Rozdział XIII

 Adam szedł przez bardzo mocno oświetlony hol. Minął dwóch rosłych strażników pilnujących ogromnych tytanowych wrót, które wyraźnie nie pasowały do całego wystroju budynku. Strażnicy na jego widok złapali za masywne klamki z obu stron i zaczęli ciągnąć, wytężając swoje mięśnie rąk. Wszedł do jeszcze jaśniejszej komnaty. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do oślepiającego blasku, ukazał się przed nim widok zabierający dech w piersiach. Dookoła rozciągała się nieograniczona przestrzeń skąpaną w sztucznym, lecz nie odbiegającym dużo od pierwowzoru, słońcu. Stał na jednej z wysepek, unoszących się w przestrzeni, ułożonych w ścieżkę. Każda łączyła się krawędziami z drugą, sąsiadującą. Ścieżka prowadziła w górę do najmniejszej, która teraz wyglądała jak czarna kropka na horyzoncie. Adam podniósł dłoń i w tym samym czasie podniosło się w powietrze całe jego ciało. Siła woli pokierował nim, lecąc ponad wysepkami, w kierunku przedostatniej, dosyć dużej wysepki. Gdy osiadł na gruncie, usłyszał zachrypnięty głos. Wiedział, że chrypka spowodowana jest niezbyt częstą możliwością odezwania się do kogoś.
– Cóż sprowadza cię do mnie, Adamie?
– Słyszę bezpodstawną nutkę nieufności w twoim głosie, Panie.
– Znam cię. Nigdy byś nie przyszedł do nikogo niezaproszony, bezinteresownie.
– Nie mam prawa Cię okłamywać, Panie, zatem nie zaprzeczę.
– Zaczynaj więc...
– Chciałbym porozmawiać o Maone...
– Czy właśnie po to tu przyszedłeś?! – przerwała mu gwałtownie postać, która pojawiła się na ostatniej wysepce. – Jeśli tak, to odejdź czym prędzej i nie zakłócaj już więcej mojego spokoju.
– Lecz to tym razem coś zupełnie innego, Panie.
– Doprawdy? Nie mogę ci w tej kwestii zbytnio ufać. Zawsze chciałeś mnie przekonać, w różny sposób, że Maone nie wykonuje swoich obowiązków odpowiednio. Lecz ja, odkąd podbieram z jej mózgu obrazy z jej „ wypraw”, wiem, że robi to doskonale. Jest profesjonalistką. Zresztą przecież właśnie po to się urodziła...
– Lecz wierz mi, mój Panie, nie o to tym razem, chodzi.
– Jestem wykończony tymi twoimi gierkami. Proszę cię, załatwmy to szybko.
– Sam się przekonasz, że to, co chcę ci powiedzieć, wymaga natychmiastowej, mojej...khm naszej interwencji. Śmiem twierdzić, że Maone knuje przeciw Tobie spisek, którego celem jest zgładzenie Ciebie.
– Ha ha ha ...
Cała przestrzeń wypełniła się perlistym śmiechem mężczyzny z odchyloną do tyłu głową. Nagle śmiech urwał się znacząco i ów postać spojrzała na Adama swoimi wąskimi, brązowymi oczami. W tych oczach dostrzec było można bezgraniczne znużenie życiem, lecz Adam nie dostrzegał tego. On widział tylko wszechmocnego, pewnego siebie, dumnego, w wyszukanych strojach, mężczyznę, który posiadł wszechwiedzę, której mu tak bardzo, tak obsesyjnie zazdrościł. Tego samego zazdrościł też Maone. Mocy, o której
mógł tylko pomarzyć. I marzył. Ale był takim człowiekiem, który bezwzględnie spełniał wszystkie swoje marzenia.
– Nie wierzysz chyba w to, co mówisz! Ja znam ją o wiele lepiej niż ty, Adamie, i wiem, że jest ona ostatnią osobą, która by knuła coś przeciwko mnie.
– Ale...
– Żadne „ale”. Koniec tej bezowocnej dyskusji.
– Wydaje mi się, że popełniasz niewybaczalny błąd, Panie.
– Nie obchodzi mnie, co ci się wydaje.
– Pozwól mi przynamniej mieć na nią oko i zbierać dla ciebie dowody.
– Jak chcesz. Ja wiem i tak, że nic nie znajdziesz. Lecz skoro chcesz tracić czas, to proszę bardzo. A teraz odejdź
– Dziękuję Ci, Panie. Przysięgam, że Cię nie zawiodę.
Oddalał się, składając pokłony, i myśląc, że on zawsze musi go wygonić jak natrętnego kundla. Cóż za upokorzenie, lecz już wkrótce się przekona...
 Autor: Maone
 Data publikacji: 2006-12-20
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najstarszych ↓

 bedzie ciad dalszy??
bardzo mi sie podobalo i chcialabym przeczytac dalsze losy Curta i Maone :D
Autor: sylvia


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 105 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 105 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Jakże wielu ludzi ma dobre ucho na literaturę, a śpiewa fałszywie.
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.