Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Jasnowłosy czarownik


    Wieczór łagodnie zastępował leniwe popołudnie, przynosząc chłodny podmuch wiatru znad jeziora. Jego błękitna, wręcz turkusowa toń majaczyła w oddali, odbijając ostatnie promienie słońca od swojej gładkiej, niezmąconej powierzchni.
    Wdrapał się na niewysoki głaz, by ogarnąć wzrokiem całą okolicę. Jak zawsze jego największą uwagę przyciągnęły zarysy miasta, zbudowanego na planie nieforemnego trójkąta, które swoim zasięgiem ogarniało część jeziora. Zza jego murów unosił się dym, a panujący w nim zgiełk dochodził nawet do jego uszu, choć na oko licząc znajdował się przynajmniej w odległości czterech kilometrów od pierwszych skupisk mieszkalnych.
    To miejsce napawało go niewyjaśnionym lękiem, wewnętrznym niepokojem, który czasami spędzał mu sen z powiek. Wówczas budził się, jakby wyrwany z koszmaru, konstatując, że leży bez ruchu, przykryty grubym kocem, wpatrując się w niebo usiane gwiazdami i bezwiednie szuka dłoni Metatrona. Dopiero gdy mocno ją uścisnął, upewnił się, że przyjaciel nadal leży obok niego i spokojnie śpi, opierał głowę na jego piersi i ponownie zasypiał.
    Teraz, gdy mag Razjel ze stosownego dystansu obserwował tajemnicze, demońskie miasto myślał, że nie ma wspanialszego uczucia na świecie, niż to, które ogarnia go ilekroć doświadcza bliskości Metatrona. Całkowicie się w nim zagłębiał, w tych tak niezwykłych chwilach, zapominając o tym kim jest i po co przybył do tej dalekiej, przeklętej przez Boga krainy, zwanej Zoa.
A przecież zaledwie dwa tygodnie temu on i Metatron – ulubieniec Pana, Jego wierny odkrywca oraz wynalazca, opuścili państwo aniołów Emanację, by udać się w podróż do starszego świata, zamieszkałego przez demony – istoty, które wyparły się mocy i opieki Boga, wybierając samodzielne kształtowanie swoich losów. Zaledwie dwa tygodnie temu, razem z trzecim aniołem – Serafielem, wspólnie sprawowali kontrolę nad Emanacją, pozbawioną opieki i mądrości Pana. Bowiem to z nimi Stwórca spędzał najwięcej czasu, okazując przychylność i swoje łaski. Nic dziwnego, że po Jego nagłym odejściu trzej wybrańcy uznali, że to do ich obowiązków należy opieka nad Jego spuścizną i osieroconymi poddanymi.  
W tej chwili Razjelowi wydawało się, że upłynęło już mnóstwo czasu odkąd on i Metatron opuścili dom, dzięki międzywymiarowemu kluczowi strażniczki światów Abaddon i wylądowali w jednej z głównych prowincji Zoa, zwanej Urizen. Mieli do wyboru cztery klucze do czterech różnych prowincji. Ich nazwy: Urthona, Luvah, Urizen i Tharmas niewiele im powiedziały, dlatego Metatron zasugerował, żeby zdać się na szczęśliwy traf. To on wylosował klucze do Urizen. Od tamtej pory sukcesywnie przemierzali żyzne ziemie owej prowincji o pogodzie bardzo zbliżonej do emanacyjnej, Razjel spisywał wszystkie swoje spostrzeżenia w Księdze Tajemnic, a jego ciekawski towarzysz przerysowywał na papier najoryginalniejsze gatunki zwierząt i roślin. Mieszkańców Urizen spotykali sporadycznie, zazwyczaj wywołując w nich strach. Szczególne przerażenie wzbudzały w nich ich skrzydlate konie oraz jasne włosy Metatrona. Pokazywali je sobie palcami, wykrzykując niezrozumiałe dla nich słowo: „Behemot”.
W końcu dotarli aż tutaj – w bezpośrednie sąsiedztwo miasta wzniesionego nad jeziorem. Met natychmiast chciał zapukać do jego bram, ale Razjel bardziej ostrożny z natury odwiódł go od tego pomysłu przekonując, że demony raczej nie powitają dwójki intruzów z szeroko otwartymi ramionami. Zwłaszcza, że jednego z nich ciągle przeklinają „Behemotem”.
Szczerze powiedziawszy mag w ogóle nie odczuwał większej potrzeby, żeby poznać realia życia demonów, chociaż właśnie z tego powodu zostali wysłani do Zoa. Ta podróż nie oznaczała dla niego odkrycia nowego świata, oswojenia wrogiej cywilizacji, ale ciągłe poszerzanie palety własnych uczuć o odcienie, których istnienia nawet nie podejrzewał. Każdy dzień w towarzystwie Metatrona mijał tak szybko, jakby był zaledwie niepełną godziną. Ani razu nie ogarnęło go znudzenie, zmęczenie, czy melancholia. W Emanacji nigdy nie mieli okazji tak dużo sobie powiedzieć, tak mocno sobie zaufać… Razjel ze słodkim przerażeniem skonstatował, że chciałby, żeby ich wędrówka trwała wiecznie. Aby wiecznie zasypiał wtulony w jego ramiona przy ognisku, nie zważając na chłód nocy, ani twardą ziemię. Aby wiecznie mógł słuchać dźwięku jego głosu, wpatrywać się w jego dzikie, granatowe oczy i odczytywać w nich wzajemność. Chociaż dokładnie nie wiedział co takiego Metatron odwzajemnia… I czy jest co odwzajemniać?
Kiedy tak rozważał swoje relacje z przyjacielem, stracił kontakt z rzeczywistością i nie usłyszał zbliżających się kroków. Dopiero gdy czyjeś ręce objęły go w talii i poczuł dotyk skroni na swoich plecach powyżej krzyża, zadrżał, powracając myślami na ziemię. Położył dłoń na nagim, silnym przedramieniu Metatrona i delikatnie pogłaskał jego chłodną skórę, zmierzwiając pokrywające ją jasne włoski.
- Wiesz już co powinniśmy zrobić? – zapytał z twarzą nadal wtuloną w jego plecy.
- A ty? – mruknął leniwie.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. – prychnął.
- Dlaczego?
- Drażnisz się ze mną?
- Pokaż mi jaki jesteś groźny, kiedy się ciebie drażni – sprowokował, uśmiechając się do siebie szczególnym, psotnym uśmiechem.
Metatron parsknął donośnym śmiechem zawsze narzucającym innym jego wesołość i wzmocnił uścisk. Lekko uniósł maga, zdejmując go z głazu, a następnie postawił przed sobą i odwrócił w swoją stronę. Razjel odwzajemnił jego zuchwałe spojrzenie, nadal uśmiechając się z rozmarzeniem.
- Jestem wystarczająco groźny? – zapytał głębokim, skrzekliwym głosem, przez który archanioł muzyki Izrafel wyrzuciła go z Anielskiego Chóru – Lubisz taką brutalność, prawda?
- Tylko w twoim wykonaniu. – zapewnił, odgarniając mu splątane, wilgotne włosy z czoła.
Metatron najwidoczniej niedawno wrócił z kąpieli. Miał na sobie tylko dolną część tuniki w kolorze bordowej czerwieni, która gładko przylegała do jego mokrego ciała, podkreślając jego posągowe kształty. Długie, miodowe włosy zebrał w niedbały kucyk na karku tak, że niektóre nieposłuszne kosmyki wymykały mu się na twarz. Jego oblicze nie miało szczególnie regularnych, pięknych rysów, nosiło raczej znamiona nieposkromionego, niepokornego charakteru. Zwykle uśmiechał się tylko samymi kącikami ust, dopełniając uśmiech figlarnym błyskiem w granatowych oczach. Tak, jak teraz.
- Zapamiętam. Częściej będę wobec ciebie brutalny.
- Już się nie mogę doczekać!
Metatron przekrzywił głowę, obdarzając go zagadkowym spojrzeniem. Już wcześniej zdarzało mu się patrzeć na niego w taki sposób. Razjel nie rozumiał dlaczego, ale nie zapytał go o to, bo stwierdził, że sam musi do tego dojść. I tak przyjaciel przerasta go wiedzą we wszystkich praktycznych dziedzinach życia, tę jedną zagadkę rozwiąże więc sam.
W końcu Met bez słowa podał mu dłoń. Mag przyjął ją, maskując wahanie uśmiechem.
- Chodźmy rozpalić ognisko. Robi się późno. – powiedział, prowadząc go z powrotem do obozowiska.
***
    Wyciągnął przed siebie dłoń i skoncentrował moc na kupce suchego drewna. Ognista błyskawica wystrzeliła w stronę chrustu, w mgnieniu oka zajmując go pomarańczowym płomieniem. W tym czasie Razjel zajął się przygotowywaniem posiłku. Nadal dysponowali sporym zapasem emanacyjnego nektaru, ale jedzenie musieli nauczyć się zdobywać sami. Już pierwszego dnia pobytu Metatron dyskretnie rozejrzał się po nielicznych, wiejskich domostwach tutejszych mieszkańców i odkrył, że w przeciwieństwie do aniołów, bez skrępowania spożywają mięso, a warzywa i owoce traktują jako niekoniecznie do niego wymagane dodatki.
Bardzo go to zszokowało, gdyż nie wyobrażał sobie jak można mordować zwierzęta po to, żeby je jeść! Aniołowie szanują wszystkie otaczające ich istoty i owszem także potrafią wykorzystywać je do swoich celów, ale jedynie do tych, które nie czynią im przy tym żadnej krzywdy. Razjel od razu określił demońskie zwyczaje kulinarne odrażającymi, zapewniając go przy tym, że doskonale rozumie znaczenie tego słowa. Wtedy Met się z nim zgodził, jednak wraz z upływem czasu coraz bardziej kusiło go, żeby samemu przekonać się jak smakują tutejsze rarytasy… Kontrowersyjne nowości nieodparcie pociągały niepokorną część jego natury. W Emanacji rzadko pozwalał naprawdę dojść jej do głosu, skrępowany nadal silnym wspomnieniem Boga oraz uszczypliwą krytyką konserwatywnej frakcji aniołów, na której czele stoi Serafiel – równocześnie jego najzagorzalszy przeciwnik i uszczypliwy przyjaciel. O dziwo to właśnie on wpadł na pomysł, żeby wysłać Metatrona do Zoa, ukierunkować jego niewyczerpaną energię na zupełnie nowy cel. Razjel zaś sam zaofiarował się mu towarzyszyć, czym wywołał rozbawienie szyderczego Serafiela oraz dozgonną wdzięczność ulubieńca Pana.
Wreszcie oderwał wzrok od wesoło trzaskającego ognia i zwrócił go na pochylonego przyjaciela. Uśmiechnął się do siebie samym kącikami ust, podziwiając linię jego pleców i długie, jasnobrązowe włosy, zebrane w staranny, wysoko upięty kucyk. Jego obecność napawała go pokrzepiającym uczuciem i nie wyobrażał sobie jak mógłby przebyć tą samą podróż w samotności, bez jego milczącego wsparcia i dobrych rad.
Jego uwagę przykuł nieznaczny ruch dłoni Razjela. Magicznie rozdrobnił błękitne, słodkawe owoce o grubej, gorzkiej skórce na niewielkie ćwiartki i podał mu je na szerokiej, kryształowej tacy. Kryształowe naczynia zabrali ze sobą z Emanacji, podobnie jak kilka tunik na przebranie, notesy i przybory do pisania i rysownia oraz ciepłe koce z wełny ahańskich owiec. Cały ten ładunek dźwigały ich dwa pegazy, które teraz uwolnione od nieznośnego ciężaru, pasły się na pobliskiej łące, co chwila szeroko rozkładając skrzydła, jakby chciały zerwać się do lotu, albo popisać nimi przed okolicznymi zwierzętami.
Metatron przyjął od niego tacę i usadowił się na rozłożonym kocu. Kiedy skosztował owocu, błękitny sok automatycznie popłynął mu po palcach. Mocniej wessał się w jego miąższ osadzony w twardej skórce, spod zmrużonych powiek śledząc magiczne poczynania Razjela, który tym razem ogrzewał czarem warzywa i rozkrojone grzyby.
Owe błękitne owoce zazwyczaj zjadali jako przystawkę do głównego dania. Składały się na nie bardziej konkretne, okrągłe, gąbczaste warzywa i jeśli, tak jak dzisiaj, dopisało im szczęście, podłużne grzyby z białymi kapeluszami rosnące na drzewach w uriziańskich lasach. Mag zawsze wykazywał więcej cierpliwości i uporu w ich poszukiwaniach, dlatego kiedy oddawał się temu zajęciu, Met zbierał chrust. Wówczas rozstawali się na kilka chwil, błądząc po lesie w przeciwnych kierunkach. Ponownie spotykali się dopiero w ich rozbitym obozowisku.
Tym razem w drodze powrotnej Metatron zapragnął wziął szybką kąpiel w napotkanym leśnym jeziorku i zabawił tam dłużej, niż planował. Spieszył się więc na spotkanie z przyjacielem, żeby usprawiedliwić spóźnienie, jednak ku swojemu rozczarowaniu nie zastał go w obozowisku. Nie pozostało mu nic innego, jak porzucić chrust na miejscu i ruszyć na jego poszukiwania. Właściwie nie było to szczególnie trudne zadanie, gdyż ostatnio Razjel często oddaje się obserwacji demońskiego miasta. Na początku Met sądził, że tak samo, jak on jest nim zaciekawiony i nie może się doczekać aż zobaczy je z bliska, ale potem uważniej przyjrzał się jego minie, gdy spoglądał w dal i zmienił na ten temat zdanie. Jego pociągłe, urodziwe oblicze wykrzywiał wtedy grymas strachu i zniecierpliwienia. Pewnie obawiał się spotkania z inną cywilizacją i najlepiej zawróciłby w przeciwnym kierunku. Metatron rozumiał powodujący nim strach – mag nigdy nie wykazywał odwagi i brawury porównywalnych do jego. Podążał śladem ulubieńca Pana, ale zachowywał przy tym umiarkowany entuzjazm, wrodzoną ostrożność i skłonność do kontemplacji każdego najmniejszego kroku.
Metatron zdążył się do tego przyzwyczaić. Byli tak zgraną parą, właśnie dlatego, że on działał, a Razjel myślał. Jak dotąd ich niepisany układ się sprawdzał i był przekonany, że i w tym wypadku powinien zadziałać, żeby wskazać przyjacielowi nową drogę w labiryncie jego rozważań, wyrwać go z odrętwienia, pobudzić ciekawość… Może wtedy demońskie miasto przestanie go przerażać i potraktuje wizytę w nim jako nowe doświadczenie, okazję do zdobycia wiedzy… Bowiem wiedza pociąga go w tak dużym stopniu, jak jego unikalne odkrycia i wynalazki.
- Przyjmujemy zaproszenie. – powiedział, odbierając od maga kryształowy kielich nektaru.
Jego gładkie brwi wygięły się w łuk, a potem opadły, jakby sugerując, że pogodził się z losem i narzuconą mu decyzją. Usiadł obok niego i bez słowa skosztował grzybów, popijając je nektarem.
- Nie podoba ci się to. – uprzejmie ułatwił mu zadanie, ale Razjel wciąż uparcie skupiał wzrok na jasnych kapeluszach grzybów.
- Dlaczego nie chcesz się do tego głośno przyznać? – ciągnął niezrażony.
Położył się na boku i podparł głowę na ręce, zginając jedną nogę w kolanie. Bordowa tunika zsunęła mu się z niego, odsłaniając łydkę. Tacę z owocami postawił obok swojej piersi tak, żeby nie musiał po nią daleko sięgać.
- Bo nie dysponuję konkretnymi argumentami. Ty za to tak.
- Naprawdę? Jakimi?
Razjel posłał mu przelotne spojrzenie.
- Nie udawaj, że nie wiesz. – wzruszył ramionami – Po pierwsze sam naczelnik miasta wysłał nam to zaproszenie poprzez oficjalnych posłańców. Jeśli odmówimy, wystawimy wizerunek Emanacji na szwank. Chociaż wątpię, żeby wiedział, skąd naprawdę jesteśmy. W końcu w zaproszeniu nazwał nas „potężnymi czarownikami z Tharmas”. Z tego co pamiętam Tharmas to także jedna z głównych, demońskich prowincji.
- Czyli nie jest to aż taki mocny argument. – zauważył Met, unosząc się nieco na łokciu, żeby swobodnie pociągnąć łyk nektaru; przełknął go, rozkoszując się jego słodkim, subtelnym smakiem i dodał – Kiedy nie odpowiemy na zaproszenie, konsekwencje spadną na Tharmas.
- Być może. Ale po drugie Serafiel wysłał nas tutaj w celu zbadania ich cywilizacji, stwierdzenia, czy są tak niebezpieczni jak w krążących o nich opowieściach i czy mogą się nam do czegoś przydać, jeśli okaże się, że nie są.
- Od kiedy tak bardzo przejmujesz się Serafielem? – pozwolił sobie na szeroki, łobuzerski uśmiech – Możemy mu powiedzieć, że byliśmy w demońskim mieście, ale naprawdę się tam nie wybierzemy i wymyślimy jakąś historię, żeby go zadowolić.
- Wymyślimy historię? – szafirowe oczy Razjela zrobiły się okrągłe ze zdumienia – Ale przecież to nie będzie prawda!
- I co z tego?
- Jak to co z tego? – mag natychmiast stał się podejrzliwy – Pan nas tego nie uczył…To nie w porządku. Czy już wcześniej zmyślałeś jakieś historie?
Metatron jedynie ograniczył się do uniesienia kącików ust w zalążku wymownego uśmiechu.
- Jak mogłeś?
- Daj spokój, Raz. – lekceważąco machnął ręką – Nie zawsze trzeba mówić prawdę. Czasem jest ona wręcz niewskazana.
- Chwileczkę. A czy mnie też kiedyś coś zmyśliłeś?
Mag w napięciu wpatrywał się w jego twarz, jakby chciał wyczytać odpowiedź z ułożenia jego rysów.
- Teraz sobie nie przypominam. – odparł całkiem szczerze i wessał się w kolejny owoc.
Oblizał wargi, udając że nie zauważa oskarżycielskiego wzroku przyjaciela.
- Zatem to są te moje konkretne argumenty? Oba można spokojnie obejść, więc nie widzę powodu, dla którego unikasz ze mną dyskusji.
- Nie, to nie wszystko. – rzekł, zaciskając wąskie usta w prostą linię; lekko zmarszczył przy tym brwi jak zawsze, gdy się na niego złościł – Po trzecie i najważniejsze uważasz tę wizytę za znaczny krok do przodu w poszukiwaniach nowych doświadczeń i wiedzy o życiu. Ponieważ jesteśmy wybrańcami Boga, powinniśmy kontynuować jego dzieło, wzbogacić nasz światopogląd i możliwości wyboru.
Met skinął głową.
- Otóż to. Zgadzasz się ze mną?
- Tak.
- Ale?
- Co ale?
- Pytam dlaczego mimo to wciąż żywisz wątpliwości wobec tego planu.
Razjel odstawił kryształowy talerz i otoczył ramionami podkurczone kolana. Jego dwuwarstwowa tunika – z wierzchu błękitna, a od spodu ciemnofioletowa, zmarszczyła się na wysokości brzucha. Miała długie, szerokie rękawy i wysoką stójkę zdobioną czarną, grawerowaną lamówką. Chwilę milczał, wpatrując się w najbliższą linię drzew i horyzont zmieniający odcień z przybrudzonego różu oraz czystego lazuru na ciemny granat. W oddali migotały pojedyncze gwiazdy, nieśmiało zajmując swoje miejsce na firmamencie.
- Bo się boję tego, co nas tam może czekać. – wyznał w końcu – Czy sądzisz, że istoty, które zabijają i zjadają swoje zwierzęta mogą nauczyć nas czegoś dobrego?
- Nigdy się tego nie dowiemy, dopóki się o tym sami nie przekonamy.
Metatron podniósł się do pozycji siedzącej i troskliwie go objął, gładząc dłonią jego włosy. Były lekko falowane i bardzo przyjemne w dotyku.
- A poza tym razem na pewno damy sobie radę. Ze wszystkim.
Razjel odchylił głowę do tyłu, tak by mógł spojrzeć mu w oczy. Szafir jego wzroku mąciła niepewność, a nawet bliżej dla niego nieokreślone cierpienie. Te emocje zniknęły jednak tak szybko, jak się pojawiły i szafir ponownie wypełnił się znajomą ufnością, zadowoleniem oraz jeszcze jednym uczuciem, którego nigdy nie potrafił zidentyfikować.
- Nie zmyślasz? – zapytał mag przekornie, wywołując jego śmiech.
- Masz zatem kolejną tajemnicę do odkrycia. Kiedy zmyślam, a kiedy nie. Jestem w tym naprawdę dobry…
Razjel odsunął się i usiadł przodem do niego tak, by mógł mu się lepiej przyjrzeć. Przez moment wydał mu się śmiertelnie poważny, a jego uważne spojrzenie przewiercało go na wylot, docierając do najskrytszych zakamarków duszy. W końcu uniósł dłoń i niespodziewanie obtarł mu nią usta.
- Jesteś cały w soku. – wyjaśnił w odpowiedzi na jego skonsternowaną minę – Masz niebieskie wargi.
- Spodziewałem się, że powiesz teraz coś głębszego na przykład, że doskonale wiesz, że w tej jednej sprawie nie mógłbym zmyślać…
Twarz Razjela pojaśniała od zdawkowego, uroczego uśmiechu.
- Ale przecież to oczywiste. Po co więc to mówić?
- Uważaj, czarodzieju! W tym układzie to ja jestem stroną arogancką i pewną siebie…
- Tak? To znaczy, że czegoś się od ciebie nauczyłem.
Metatron zamrugał, rozpaczliwie szukając w głowie pomysłu jak okazać mu uczucie, którego nazwy nie zna, a które zalewa jego serce falami czułości i pragnieniami jego dotykania, albo nawet czegoś więcej… Na swoje nieszczęście nie wiedział co by to mogło być i czy w ogóle coś takiego istnieje. Ta niewiedza zwykle doprowadzała go do irytacji, kończąc podobne uniesienia tym, że nie robił nic.
Razjel podstawił mu talerz pełen warzyw i przypieczonych grzybów pod sam nos, wybijając go z ponurych rozmyślań.
- Jedz, ściemnia się. Trzeba przyprowadzić pegazy. A potem powinniśmy się wyspać, skoro zamierzamy odpowiedzieć na zaproszenie naczelnika miasta… Jak mu tam było?
- Baal. – mruknął – Naprawdę zgadzasz się zwiedzić miasto?
- Sam powiedziałeś, że ze wszystkim damy sobie radę. Nie mam już żadnych wątpliwości. A ty zaczynasz je mieć?
- Nie. Skąd ten pomysł?
- Bo masz taką minę.
- Jaką?
- Taką…dziką.
- Czyli taką, jak zwykle. – Met mrugnął do niego porozumiewawczo – Nie powinieneś się przejmować.
- Kto powiedział, że się tobą przejmuję? – Razjel niewinnie zamrugał powiekami – Bardziej obchodzi mnie dobre samopoczucie Serafiela, dlatego pragnę dostarczyć mu wyczerpujących informacji na temat Zoa…
- Zmyślasz.
- Tego też się od ciebie uczę.
- Słabo ci idzie.
- No cóż. Nie tak łatwo jest przerosnąć mistrza!
***
    Rześki poranek powitał hrabiego Baala i jego bogaty, rozleniwiony dwór na głównym placu miasta Ratio, który rozciągał się pomiędzy pałacową kolumnadą, a kolumnadą należącą do rodziny zaufanego podczaszego hrabiego – Ganimedesa. Wyłożony wielokolorowym brukiem, zaprojektowany na planie prostokąta Plac Trin kończył się przy samym brzegu Jeziora Eno. W promieniach wczesnego słońca jego powierzchnia mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu od mocnej akwamaryny po blady niebieski, przywodzący na myśl przygaszoną biel. Niebo barwiła pomarańczowa łuna, w kilku miejscach przechodząca w liliowy fiolet. W oddali pojawiały się długie szyje morskich smoków – trin, co chwila porykujących do siebie w wielkim poruszeniu.
    Co wrażliwsi dworzanie odwracali głowy w ich stronę, szepcząc coś między sobą. Czujne uszy Baala wyłapywały strzępy tych bojaźliwych rozmów: „Triny wyczuwają czarownika!”, „To musi być potężny czarownik!”, „Biada! Behemot wysłał do nas swojego szpiega!”
    Hrabia pogardliwie wydął usta, niespiesznie wyciągając szablę z pochwy. Dźwięk wysuwanej stali automatycznie uciszył wszelkie szemrania. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę postaci odzianej w czerń i złoto, siedzącej w lekkim rozkroku w fotelu wymoszczonym złotym aksamitem. Nad głową władcy rozpościerał się prostokątny dach także ze złotego aksamitu oraz powiewająca chorągiew prowincji Urizen z misternie wyhaftowanym, złotym piórem – jej na stałe przypisanym symbolem.
    Baal oparł broń na kolanach, nadal ściskając ją za migdałową rękojeść, zdobioną długimi jelcami. Drugą rękę zgiął w łokciu i położył na grawerowanym podłokietniku. Jego wyprostowane palce, obleczone w złote rękawice sięgały szerokiej głowni. Opuszkiem wskazującego palca zaczął pieszczotliwie gładzić wypolerowane ostrze. Lubił publicznie okazywać swoją władzę i pozycję, zwłaszcza przed licznie zebranymi poddanymi. Jego dwór od samego rana towarzyszył mu w comiesięcznym przyjmowaniu losowo wybranych petycji prostych obywateli, dotyczących szerokiego wachlarza różnych spraw codziennego życia: począwszy od poważnych problemów i zatargów na rozsądzaniu sporów o miedzę skończywszy.
    Schronienie hrabiego ulokowano tyłem do jeziora w pewnym od niego oddaleniu. Przy jego boku, ale nieco z tyłu siedzieli dwaj najważniejsi możni w Urizen: urodziwy, smagły podczaszy Ganimedes oraz podbity lennik hrabstwa, obecny kanclerz Gedeon. Ganimedes odziany w długą, ciemnoniebieską szubę z szerokim kołnierzem z ciemnobrązowego futra, pochylał się do ucha wiecznie niezadowolonego kanclerza. Ten dzierżył w dłoni zakrzywiony miecz w pochwie wysadzanej drogimi kamieniami o idealnym, tharmasiańskim kształcie. Opierał na nim ciężar swojego ciała, przypominając zgromadzonym skąd po części wywodzą się jego rodzinne korzenie. Długi, szmaragdowy żupan z futrzaną podszewką tuszował jego słuszną budowę i barczyste ramiona. Dawne państewko Gedeona leżało dokładnie na granicy Tharmas z Urizen. Przez długi czas lawirował między margrabią Behemotem i hrabią Baalem aż w końcu zdecydował się wybrać protekcję Urizen oraz proponowaną mu przez hrabiego namiastkę niezależności. Miał zresztą słuszne powody, by przechylić się na jego stronę, gdyż bezczelny, samowolny Behemot bez jego pozwolenia wziął sobie jego piękną siostrę Decarabię za żonę. Od tamtej pory Gedeon nie zaprzestawał w namowach Baala do wojny z uciążliwym sąsiadem. W duchu liczył bowiem na oswobodzenie siostry, którą pomimo okazywanej gburowatości darzył wielkim, braterskim uczuciem. Rówieśnik hrabiego, łamacz kobiecych serc Ganimedes był zaś zwolennikiem pokoju, rozwoju gospodarki i rolnictwa oraz koncentracji na ekonomicznych sprawach. Jak dotąd jego głos przeważał w ogólnej polityce hrabstwa.
    Jakiś krok za fotelem Baala na niewielkim podwyższeniu ustawiono drugi taki sam fotel, w którym siedział dziewięcioletni syn władcy, ciemnowłosy, uśmiechnięty Eblis. Podobnie, jak ojciec miał na sobie czerń ze złotem, chociaż jego te kolory przytłaczały, podkreślając dziecięcą budowę ciała. Za siedzeniem dziedzica znajdowała się loża dla kobiet, odzianych jeszcze strojniej i bardziej wystawnie, niż mężczyźni. Wśród nich królowała hrabina Ate, druga młoda żona Baala, próżna, lekkomyślna piękność z seksownym pieprzykiem na prawym policzku. Pełniła tę funkcję zaledwie od pół roku, ale na dworze już szeptano, że hrabia jest nią znudzony i szuka sobie nowej towarzyszki, albo towarzysza. Nie stronił bowiem od wszelkich erotycznych przygód. Podobno w młodości łączyło go coś z podczaszym, nikt jednak na pewno nie potwierdził tych plotek.
    Ate dla odmiany wybrała bogato haftowaną suknię z ozdobnymi rękawami w kolorach złota, granatu, czerwieni oraz ciemnego błękitu. Energicznie się wachlowała, bacznie śledząc każdy najmniejszy ruch i spojrzenie Baala. Bez trudu dostrzegła, że mąż jest dzisiaj mocno poirytowany i najchętniej zaszyłby się w swoich komnatach nad jakąś opasłą księgą. Zazwyczaj znosił wtedy tylko towarzystwie małego Eblisa, co ją akurat satysfakcjonowało, gdyż nie musiała się martwić o jego ewentualną zdradę. Jednakowoż zdarzały się i takie dni, kiedy zamiast synka zapraszał do siebie Ganimedesa, żeby omówić ważne, państwowe kwestie. A w to już trudno jej było uwierzyć. Gryzła więc wargi do krwi, szukając ewentualnych symptomów pragnienia hrabiego do zagłębiania się w zagadnieniach natury państwowej.
    Baal nie bez powodu irytował się przebiegiem dzisiejszego spotkania z poddanymi. Zdominował jej bowiem temat jasnowłosego czarownika z Tharmas i jego enigmatycznego kompana. Demony z pobliskich wiosek opowiadały o nich niestworzone historie, że przemieszczają się na skrzydlatych koniach, używają magii do wszystkich czynności, oglądają i spisują gatunki roślin i zwierząt, nie jedzą mięsa, a jeden bystry wieśniak zauważył nawet, że nie mają spiczastego kształtu uszu, tylko okrągły!
    Hrabia słuchał tych opowieści z niezłomnym wyrazem twarzy. Ani razu się nie uśmiechnął, ani nie skomentował prezentowanych rewelacji. Za to jego synek był nimi zachwycony. Odważył się nawet wtrącić:
- To naprawdę fascynujące historie, ojcze!
Baal zwrócił się tułowiem w jego kierunku i posłał mu badawcze spojrzenie, które osoby znające go nieco bliżej mogły określić także jako lekko rozbawione.
- Tak sądzisz, Eblisie?
- Tak. Chciałbym zobaczyć tego czarodzieja! Może zaprosimy go na dwór?
- Jeśli to wysłannik Behemota, nie sądzę by to było bezpieczne.
Chłopiec najwyraźniej zmartwił się tą informacją, bo więcej nie kontynuował tematu. Kiedy ostatni interesant doczekał się posłuchania, Baal zamaszystym ruchem wstał z fotela, odrzucając złotą pelerynę z lewego ramienia. Pod spodem mignął jego czarny dublet, złoty pas oraz czarne spodnie włożone w cholewy krótkich, złotych butów sięgających nieco powyżej kostki. Demonstracyjnie schował rapier do pochwy i przemówił dźwięcznym, donośnym głosem:
- Niech moi poddani nie lękają się czarownika! Jeśli istotnie jest z Tharmas i zajmuje się szpiegowaniem, odeślemy go Behemotowi na tacy – w kawałkach! – ta deklaracja wywołała gorący entuzjazm wśród zebranych; rozległy się głośne owacje, które władca uciszył stanowczym ruchem ręki – Od pewnego czasu tajna służba hrabstwa z oddali przygląda się poczynaniom tych dwóch ekscentrycznych figur. Doniesienia o ich przybyciu nie zostały przez nas zlekceważone. Tak więc według sekretnych źródeł są to uzdolnieni magicznie naukowcy. Prawie przez cały czas zajmują się poszukiwaniem o nas wiedzy i jej spisywaniem. Dlatego ja osobiście przychylam się do wniosku, że nie są to Tharmasianie, ale cudzoziemcy z dalszych zoańskich prowincji. Urizen interesują jedynie najbliżsi sąsiedzi: przeklęte i znienawidzone przez wszystkich Tharmas, oraz oddzielone od nas morzem gorące, rozczłonkowane Luvah, kraina muzyki, szlachetnych kamieni i wyrafinowanej cielesnej miłości. Ale kto wie co kryją jeszcze zakamarki Zoa? Najodważniejsi podróżnicy, którzy zapuścili się w głąb Ulro, wspominają o istnieniu świetlistych, skrzydlatych istot, żyjących w idealnym państwie, oddzielonym od Zoa dzikimi terenami ziemi niczyjej, należącej do przedwiecznej istoty Abaddon. – pomruk niedowierzania przetoczył się przez cały plac; demony kręciły głowami, wymieniając uwagi – W swojej niekończącej się próżności mam czelność sądzić, że dostatnie, spokojne Urizen przyciąga także przybyszów z innych miejsc, nie tylko z Tharmas Behemota!
Te słowa odniosły wreszcie odpowiedni skutek. Wcześniejsza trwoga i niepewność rozproszyły się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bardziej rozluźnieni zaczęli tęsknie spoglądać w stronę rozłożonych stolików, przy których najlepsze winiarnie serwowały swoje alkohole. Tutaj każda okazja była dobra do świętowania. Nawet stwierdzenie, że okoliczny, jasnowłosy czarownik być może nie jest wysłannikiem Tharmas. Hrabia szybko wyczuł nastroje poddanych i łaskawie zwolnił ich z obowiązku dalszego tłoczenia się w jednym miejscu. Demony rozeszły się do swoich spraw, część jednak została skosztować drogiego wina.
Baal wykorzystał ten moment, by jeszcze raz ogarnąć spojrzeniem otaczających go Urizian. Dręczyło go nieuchwytne przeczucie, coś jakby drganie nie do końca sprecyzowanej magii w powietrzu. Stawał się przez to rozgniewany i zniecierpliwiony bez konkretnego powodu.
Zmrużył oczy, chroniąc je od słońca. Tym razem wydało mu się, że coś zobaczył. Zogniskował wzrok na tym jednym punkcie i wówczas zmaterializował się przed nim długowłosy mężczyzna w obszernej, bordowej szacie. Monsunowy wiatr zaplątał się w jego lśniących kosmykach o wyraźnej barwie złocistego miodu. Hrabia na chwilę przymrużył oczy, a kiedy je znowu otworzył iluzja zniknęła.
***
- Zobaczył mnie.
- Kto?
- Złoty demon. Na pewno mnie zobaczył.
- Przypomina mi Serafiela. – zawyrokował Razjel, przekrzywiając głowę, by mógł lepiej widzieć oblicze przyjaciela.
Stali nieopodal namiotu, gdzie zgromadziły się barwnie ubrane demony, znacznie odróżniające się od spotykanych przez nich mieszkańców wiosek. Ci przypominali mu dumne, piękne pawie z pańskich ogrodów w Empireum. Metatron przyglądał się ich bogatym, strojnym szatom, wzdychając z niekłamanym zachwytem. Jakże daleko mu było do osiągnięcia mistrzostwa w projektowaniu anielskich tunik! Wymyślność tych ubrań przebijała wszystko, co do tej pory stworzył! Jego duma i poczucie wartości mocno na tym ucierpiały. Dotąd w tej dziedzinie uważał się za niedoścignionego.
Weszli do miasta wczesnym rankiem, chronieni czarem przemiany. Zmienił on ich wygląd, maskując jasne włosy Metatrona oraz okrągły kształt ich uszu. Z ostrożności założyli także podróżne tuniki z kapturami w razie gdyby trafili na osoby odporne na magię. Do tej pory nic takiego im się nie przytrafiło, ale Met wątpił, by demony były całkowicie pozbawione magicznych talentów. Wyglądały na istoty długowieczne, a tego efektu nie da się osiągnąć bez choćby minimalnej dawki mocy w organizmie. W Emanacji zbyt często nie używano czaru zamiany, gdyż automatycznie tracił swoją moc w chwili wykrycia przez drugiego maga.
W trakcie stroszenia złotych piórek najbardziej krzykliwego pawia w tym towarzystwie, wiatr zerwał kaptur z głowy anioła i rozgościł się w jego jasnych włosach. Skupiony na kwiecistej przemowie, w dodatku dotyczącej jego własnej osoby nie zatroszczył się, żeby założyć go z powrotem. Był zafascynowany całym tym widowiskiem, ale i rolą, którą pełnił w nim postawny, ozłocony Urizianin. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy siebie na jego miejscu, zewsząd otoczonego chwałą, blaskiem i uwielbieniem.
Z trudem przełknął ślinę. Zaschło mu w gardle, a na czole pojawiły się kropelki potu. Część jego umysłu podpowiadała mu, że to bardzo niewłaściwa wizja, że nikt w Emanacji nie odważyłby się wcielić jej w życie, wywyższyć się ponad innych, że Bóg stworzył ich równymi, jedynie niektórych obdarzając większymi talentami po to, żeby z większym poświęceniem służyli wspólnocie.
Tego chciał Bóg.
Ale skoro tak, dlaczego go wybrał i nazwał swoim ulubieńcem? Czyżby szykował dla niego podobną rolę, jak tę przypisaną złotemu demonowi? Czuł, że doskonale pasował do tego miejsca. Stał na placu obcego miasta z daleka od domu, boskich praw i obowiązków i właśnie tutaj odkrył do czego został stworzony.
Uśmiechnął się z ujmującym rozmarzeniem, odsłaniając białe zęby w szerokim grymasie zadowolenia. W tym momencie Razjel chwycił go za ramię i mocno je ścisnął, jakbym tym sposobem pragnął przywrócić go do rzeczywistości. Dopiero teraz skonstatował, że od jakiegoś czasu coś do niego mówił, próbował przed czymś ostrzec… Było już jednak za późno na podjęcie jakichkolwiek prewencyjnych działań. W zasięgu jego wzroku pojawiła się złota, aksamitna peleryna ważnego Urizianina. Metatron drgnął i szybko zamrugał, jakby wyrwany z długiego snu. Demon zatrzymał się dokładnie naprzeciwko niego w oddaleniu może trzech kroków. Za nim postępowali jego towarzysze odziani w takie same, ciemnobłękitne stroje. W uniesionych rękach trzymali obnażone, metalowe ostrza. Czujnie rozglądali się dookoła, próbując dostrzec zagrożenie. Met od razu zrozumiał, że wciąż są pod wpływem magii Razjela w przeciwieństwie do złotego demona, wpatrzonego w niego z przerażającą uwagą. Pomyślał, że ciemnobłękitni Urizianie wyglądają bardzo zabawnie, skupieni na przybieraniu plastycznych póz i min, co pobudziło go do śmiechu.
- Moi żołnierze zasługują tylko na twój śmiech, czarowniku? – zapytał dumny demon, spoglądając mu w twarz z mieszanką specyficznych uczuć w oczach koloru ciepłego brązu, przywodzącego na myśl żywicę.
Anioł zatopił się w nich, jak owad schwytany w żywiczną pułapkę. Jego uśmiech przygasł. Na szczęście Razjel wykazał większą przytomność umysłu.
- Nie wiemy co to znaczy „żołnierze”. – powiedział, robiąc krok do przodu tak, by swobodnie wychylić się zza pleców swojego towarzysza – W ogóle niezbyt dobrze znamy wasze zwyczaje. Jesteśmy tutaj, żeby je poznać i spisać.
Ciekła żywica zwróciła się w jego stronę. Mag wytrzymał jej przynaglający wyraz mimowolnie prostując się, jak struna.
- Jak to nie wiecie co to znaczy „żołnierze”? – zdumiał się Urizianin, powracając do admiracji smukłej sylwetki Metatrona – Skąd zatem przybywacie? W którym kraju nie zna się broni i wojska?
- „Broń” i „wojsko”. Kolejne trudne słowa. – Met zerknął na Razjela kątem oka, posyłając mu uspokajający uśmiech – Mam nadzieję, że zechcesz nam je objaśnić, skoro jak podejrzewam tak dużo tutaj znaczysz. Pewnie również dysponujesz wielką wiedzą. I wielkim doświadczeniem. – dodał po chwili namysłu, odpowiadając na natrętne spojrzenie złotego demona.
Daleko mu było do urody najbrzydszego anioła, ale jak wcześniej zauważył Metatron, tubylcy podziwiali zupełnie inny kanon piękna. Ważny Urizianin ze swoją pociągłą twarzą, kwadratowym zarysem szczęki, szlachetnym rysunkiem nosa i bystrymi, brązowymi oczami, otoczonymi czarnymi, podkręconymi rzęsami doskonale się w ten kanon wpisywał. Jego szeroką skroń zdobił złoty diadem wysadzany czarnymi kamieniami. Podtrzymywał od tyłu jego czarne, lekko falowane włosy do ramion, w słońcu zmieniające odcień na ciemnobrązowy. Z całej jego postawy biła stanowczość, pewność siebie, ale i coś bardzo ulotnego, choć istotnego, co tak uważny obserwator, jak ulubieniec Pana, zidentyfikował jako szczere rozbawienie. Nagle oblicze demona wykrzywił niezbyt udany grymas powstrzymywanego uśmiechu. Kąciki jego ust powędrowały w dół, ale żywica oczu pojaśniała od figlarnych iskierek, otwarcie komunikując jego intencje.
- Zasługujemy tylko na twój śmiech, Urizianinie? – zapytał uprzejmie.
- Kim jesteście, przybysze? – odparł najwyraźniej doceniając jego spostrzegawczość.
- Mam na imię Metatron, zwą mnie ulubieńcem Boga. A to Pan Tajemnic i mag Razjel. Pochodzimy z Emanacji, jak wspomniałeś „krainy świetlistych, skrzydlatych istot”, jesteśmy oddanymi aniołami Boga…
Jego słowa wywarły ogromne wrażenie na złotym demonie, ale także wywołały poruszenie wśród otaczającego ich tłumu. Zdemaskowany czar Razjela stracił na wiarygodności, a mag nie miał możliwości i czasu, żeby rzucić kolejny, chroniący ich przed wrogimi spojrzeniami i pewnie także wrogimi zamiarami Urizian. Zewsząd rozległ się śmiech oraz okrzyki przerażenia i niedowierzania, które w końcu zlały się w jedną całość zagłuszając wszystkie inne dźwięki. Na domiar złego powietrze przeszył donośny ryk morskich potworów, przerażonych samym brzmieniem słowa „Bóg”.
Złoty demon próbował zapanować na zgiełkiem, ale nawet jego autorytet nie był w stanie uspokoić rozgorzałej wrzawy. Przymuszony sytuacją podszedł bliżej Metatrona. Jakimś sposobem jego głos przebił się przez hałas.
- Chodźcie za mną, aniołowie. – wymownie zerknął na okrągły kształt jego uszu – A więc naprawdę istniejecie, co?
- Wyglądam na wymysł twojej wyobraźni? – zakpił, wreszcie przywołując uśmiech na jego wąskie usta.
Jego twarz niespodziewanie znalazła się niebezpiecznie blisko jego tak, że dostrzegł nawet płytkie zmarszczki pod jego oczami.
- I to jeszcze jak…, aniele Metatronie. Nazywam się Baal, jestem hrabią Urizen.
- Hrabią? – nie zdążył jednak dowiedzieć się co to znaczy, bo demon odsunął się od niego i wskazał „żołnierzom” kierunek marszu.
Razjel złapał go za rękę. Met odwrócił się do niego i mocno ścisnął jego szczupłą dłoń. Ciemnoniebieskie oczy maga wyrażały obawę i coś jakby złość, usta wykrzywiał grymas zniecierpliwienia.
- Mamy do wyboru pójść z nim, albo pozwolić się zlinczować tłumowi…
- Nie podoba mi się to, Metatronie. Mógłbym ich uśpić, albo zamrozić czas…
- Nie dasz rady zrobić tego z całym placem.
- Nigdy nie próbowałem, ale to nie znaczy, że nie dam rady.
Met ciężko westchnął.
- Taka szansa może się nam już nie powtórzyć. A poza tym złoty demon Baal jest wrażliwy magicznie. Jeśli teraz odejdziemy, będzie nas tropił…
- Być może. Ale mógłbyś po prostu przyznać, że bardzo chcesz zobaczyć i usłyszeć, co ten złoty bożek ma ci do przekazania…
Metatron wytrzymał jego twarde spojrzenie.
- Razjelu, moja ty mała iskierko… – mruknął pieszczotliwie – Nic nie poradzę, że jestem tak bardzo ciekawy…
- Zdecydowałeś się, aniele? – Baal opierał lewą rękę na biodrze, mierząc ich uważnym spojrzeniem.
Przy jego boku pojawił się demon o znacznie delikatniejszej urodzie, odziany w długą, ciężką szatę niebieskiej barwy wpadającej w odcień indygo. Miał zdecydowanie ciemniejszą karnację i starannie wymodelowane, czarne, mocno kręcące się włosy. Trzymał ręce na ramionach niskiego, absolutnie specyficznego demona, uderzająco podobnego do Baala. Te malutkie demonki intrygowały go prawie, tak bardzo, jak zagadnienie uprzywilejowanej pozycji „hrabiego Urizen”.
- Pójdziemy z tobą, Baalu. – odrzekł w końcu, nie puszczając dłoni Razjela.
Mag ograniczył się tylko do skinięcia głową, ale po jego zaciętej minie Met wnioskował, że nie dał się do końca przekonać.
***
    Demony zwane „żołnierzami” utorowały im drogę do jednej z imponujących kolumnad. „Złoty bożek”, jak go w swoim mniemaniu wyjątkowo trafnie określił, szedł przodem dumnym, wyważonym krokiem. Tuż za nim postępował ciemnowłosy, urodziwy Urizianin, trzymając małą wersję „bożka” za rękę.
    Na ten widok Razjel impulsywnie wyrwał dłoń z uścisku palców Metatrona. Przyjaciel posłał mu zdziwione, zasmucone spojrzenie. Poczuł się przez to nieswojo, ale nie mógł ot tak zignorować jego lekkomyślnego zachowania! Nie mieli żadnych powodów, żeby ufać ich zarozumiałemu przewodnikowi. Przynajmniej on nie ufał mu wcale. Tymczasem Met wydawał się podziwiać to swoiste przedstawienie na placu i jego głównego bohatera. Pewnie uważał, że powinni dowiedzieć się jaki był jego cel i należycie go udokumentować. Gdyby przyjrzeć się temu z boku nie było w tym nic podejrzanego; nic, co mogłoby wywołać w nim tak ostry, wewnętrzny sprzeciw. Jego intuicja podpowiadała mu jednak, że kryje się za tym coś więcej, coś o czym przyjaciel mu nie powiedział i niewiadomo, czy w ogóle zdecyduje się to zrobić. Albo co gorsza „zmyśli” coś, żeby go uspokoić.
    Poza tym spojrzenie, którym Baal otaksował Metatrona przywiodło mu na myśl wygłodniałe, dzikie zwierzę, czule wpatrujące się w przepyszną przekąskę.
    Najgorsze było chyba to, że nie dysponował konkretnymi argumentami, jedynie samymi przeczuciami i to w dodatku samymi złymi przeczuciami. A przeczucia choćby najbardziej złe w żadnym wypadku nie przekonają praktycznego, nastawionego na odkrywanie nowości ulubieńca Pana. Tak więc pozostawało mu podążać śladem swojego towarzysza i wierzyć, że doczekają się szczęśliwego finału tej przygody.
    Weszli do hallu kolumnowego i tutaj żołnierze się zatrzymali. Baal nie poświęcił im nawet cienia uwagi. Spokojnie poprowadził gości w stronę szerokiego, dwuskrzydłowego wejścia do budowli. Promienie słońca wpadały w przestrzenie między finezyjnie zdobionymi kolumnami. Mag ostatni raz zerknął na plac, przypominający teraz wzburzone, wielobarwne morze podczas sztormu i ucieszył się w duchu, że on i Metatron nie będą oglądać jego skutków.
    Pospiesznie przeszli przez szerokie korytarze z misternie rzeźbionymi, marmurowymi podłogami, ciemnymi freskami na ścianach oraz kanciastymi sufitami w niektórych miejscach pochylonymi, a w niektórych wypukłymi. Met wykazywał chęć, żeby przystanąć i przyjrzeć się z bliska ogromnej pracy artysty, gdyż rozglądał się tak, jakby chciał zmusić głowę do obracania się dookoła tułowia.
    W końcu weszli do podłużnej, obszernej sali z kasetonowym sufitem. Razjel z przyjemnością stanął na grubym, czerwonym dywanie położonym na części drewnianej, wypolerowanej podłogi. Ściany również pokrywały freski z motywami roślinnymi utrzymanymi w kolorystyce stłumionego złota i zieleni. Po środku pomieszczenia usytuowano czerwoną kanapę obitą czarnym drewnem oraz dwa fotele i specyficzną leżankę w kształcie wydłużonego fotela najwidoczniej do spoczywania w pozycji półleżącej. Sprzęty te otaczały prostokątny stół pomalowany karmazynowymi i granatowymi wzorami, na którym stała ozdobna, metalowa taca z owocami oraz dzban wypełniony jakimś napojem.
Na ten widok zaburczało mu w brzuchu i to tak głośno, że wszyscy obrzucili go wymownymi spojrzeniami. Zawstydził się i odwrócił wzrok na wysoką komodę z ciemnoczerwonego drewna ustawioną na przeciwległej ścianie. Z daleka jej uchwyty połyskiwały szczerym złotem, z którymi współgrały żółte, rozkwitnięte pąki delikatnych, karbowanych kwiatów w czerwonym wazonie, umiejscowionym na jej blacie.
    Baal klasnął w dłonie, przywołując zgiętego w ukłonie demona. Zaczął wydawać mu polecenia dotyczące posiłku. W tym czasie mały demonek wskazał im miejsca, żeby usiedli.
- Proszę… Wyglądacie na zmęczonych. – powiedział cienkim głosem, rozszerzając usta w promiennym uśmiechu – Jestem wicehrabia Eblis.
Metatron spontanicznie przykucnął obok niego, żeby mógł spojrzeć w jego wesołe oczy o wyraźnym odcieniu indygo.
- Dlaczego jesteś taki mały? – zapytał.
- Nonsens. – wtrącił smukły nieznajomy w ciemnoniebieskiej szacie – Jak na swój wiek wicehrabia jest aż nazbyt wysoki!
Miał przyjemny dla ucha prawie, że melodyjny głos. Idealnie nadawał się do Anielskiego Chóru Izrafel. Właściwie gdyby go przebrać w anielską tunikę i popracować nad jego postawą i gestami mógłby z powodzeniem uchodzić za bardzo opalonego anioła. Jego oblicze było pociągłe, obdarzone na poły delikatnymi, a na poły ostrymi rysami. Szczególnie wyróżniał się prosty kształt jego długiego nosa, idealnie osadzone oczy koloru ciemnego błękitu, dyskretnie przechodzącego w granat oraz mocno zarysowane, sercowate usta.
- Na swój wiek, to znaczy jaki? – drążył Met.
- Mam dziewięć lat. – uprzejmie wyjaśnił Eblis ani trochę niezrażony, w odczuciu maga tą dość żenującą dla niego wymianą zdań – A pan myślał, że ile?
- Nic z tego nie rozumiem. – poddał się, instynktownie szukając pomocy u Razjela – A ty?
- Ja też nie. – coś go podkusiło, żeby dodać – Ale nasz łaskawy gospodarz zapewne nam to zaraz objaśni. Nie martw się.
Baal zerknął na niego, nieco unosząc bujne, krzaczaste brwi. Jego ciepłe, brązowe oczy były nieprzeniknione, choć może zupełnie niesłusznie mag dostrzegł w nich wyzwanie.
- Najpierw usiądźmy. – zdecydował – Goście pierwsi.
Met niespiesznie podniósł się z dywanu. Jako pierwszy spoczął na kanapie, zaś mag usytuował się obok niego, zakładając nogę na nogę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że już od dawna tak wygodnie nie siedział. Nocowanie pod gołym niebem miało swój urok, ale w końcu ziemia była twarda i zimna i w żadnym wypadku nie mogła się równać z tym luksusem.  
Wicehrabia bez skrępowania ulokował się przy drugim boku Metatrona. Patrzył na niego z nieskrywaną ciekawością, ale i z zachwytem. Smukły Urizianin wybrał leżankę, a Baal jeden z dwóch foteli. Z westchnieniem ulgi zdjął rękawiczki i odrzucił je na podłokietnik fotela. Rozmasowywał sobie skórę dłoni, mierząc zasępionym wzrokiem specyficzne towarzystwo zgromadzone przy jego stole.
- Dobrze, że sami się do nas pofatygowaliście. – powiedział w końcu, ponownie zatrzymując wzrok na niecierpliwie rozglądającym się Metatronie – Już miałem wysyłać oddział żołnierzy, żeby przyprowadził groźnych czarowników przed moje oblicze…
- Albo i nie. – odciął się Razjel, mimowolnie przyjmując zadziorną postawę, do której dotąd prowokował go jedynie Serafiel – Nie sądzę, by dali sobie radę z naszą magią.
- Ja sobie dałem. – Baal uśmiechnął się do niego lekceważąco i co go najbardziej ubodło kompletnie zmienił temat – Mój podczaszy Ganimedes. – swobodnym gestem wskazał urodziwego mężczyznę na leżance – Mój syn Eblis, ale on zdążył przedstawić się sam. – jego stanowcze rysy złagodniały, gdy w całkiem przyjemny sposób uśmiechnął się do małego demonka.
- No właśnie. – Metatron w końcu skoncentrował się na gospodarzu – Wyjaśnij nam wreszcie tajemnicę wieku oraz tego małego… „syna”? – zawahał się, wypowiadając ostatnie słowo – Dobrze odmieniłem?

Zapadła niezręczna cisza. Baal odruchowo zwrócił się w stronę Ganimedesa. Spoglądali na siebie, prowadząc niemą rozmowę bez użycia słów. W końcu uroczy demon zakrył usta dłonią, chcąc w ten sposób ukryć swoje rozbawienie. Zresztą zupełnie nieudanie. Razjel odczytał to jako: „z tym problemem zostawiam cię samego”. Hrabia cicho westchnął i powoli, jakby dawał sobie czas do namysłu, odwrócił wzrok na swoich gości.
- Dobrze. Odpowiem na każde wasze pytanie, ale najpierw jeszcze raz powiedzcie mi, dlaczego się tutaj znaleźliście i przede wszystkim jak to zrobiliście. Z tego co mi wiadomo Emanacja leży w dużej odległości od Zoa…
Met nonszalancko wzruszył ramionami.
- Jak wcześniej powiedział Razjel, przybyliśmy do Zoa, żeby poznać inną cywilizację, wybadać, czy jesteście na tyle rozwinięci, abyśmy mogli nawiązać z wami przyjazne kontakty. Poza tym pragnę dodać, że nie mamy pojęcia co to za miejsce, to wasze bez przerwy wspominane Tharmas, a tym bardziej czym sobie zasłużyłem na to, żeby nazywać mnie Behemotem. Na samo wspomnienie tego imienia wszyscy uciekali przede mną w niemałym popłochu. Zastanawiam się, czy przypadkiem się za to nie obrazić. – kąciki jego ust nieznacznie uniosły się w górę.
Baal odpowiedział równie powściągliwym uśmiechem. W tym czasie do stołu podeszło kilku skromnie ubranych demonów, niosąc tace z jedzeniem i złote puchary. Jeden z nich zaczął rozlewać do nich zawartość dzbana. Najpierw podał puchar hrabiemu, a dopiero potem gościom i podczaszemu. Wicehrabia musiał obejść się smakiem. Zamiast płynu z dzbana podano mu parujący, ciepły napój w kruchym, małym naczyniu z wystającym uchem. Jego tworzywo było delikatne i wymyślnie zdobione. Całkowicie pochłonęło uwagę maga.
    Baal uniósł puchar do ust i skosztował napoju prawie równocześnie z Ganimedesem.  
- Behemot jest władcą sąsiedniej prowincji, mroźnej marchii Tharmas. Słynie z wielu okrutnych czynów oraz ze swoich nieposkromionych, magicznych umiejętności. Jest moim największym rywalem w tej okolicy. Nasze stosunki są tak napięte, że nieraz prawie dochodziło między nami do zbrojnych utarczek.
- Znowu nie bardzo pojmuję o czym mówisz. – przyznał Metatron z ciężkim westchnieniem.
Hrabia ponownie się uśmiechnął, jakby z niedowierzaniem, ale powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz i powrócił do kontynuacji interesującego go tematu.
- Dlaczego wybraliście Urizen, a nie na przykład Tharmas?
- Przypadek.
- Jak to?
- Przybyliśmy tutaj dzięki magii teleportacji. Generuje ją międzywymiarowy klucz, będący własnością strażniczki światów Abaddon. O takie coś.
Razjel natychmiast złapał go za rękę, nim zdążył wyciągnąć klucz z kieszeni.
-  Uspokój się, Metatronie! – syknął – Jaką mamy gwarancję, że możemy im zaufać? Czy on udzielił ci choć jednej odpowiedzi? Wręcz przeciwnie – ciągle nas zbywa! Nie wiem co cię tak zaślepia, bynajmniej ja nie zgadzam się, żebyś pokazywał mu klucz!
Przyjaciel wreszcie spojrzał mu w oczy, kilkakrotnie mrugając. Coś zaczęło do niego docierać, bo kiedy ponownie się odezwał mówił już zupełnie innym tonem.
- Abaddon dała nam wybór: cztery klucze do czterech prowincji zoańskich. To ja wylosowałem Urizen.
Baal niespodziewanie parsknął śmiechem.
- Swoista z was nacja, aniołowie! – pokręcił głową, cały czas trzymając uniesiony puchar na wysokości ust – Ganimedes nigdy nie odważyłby się tak bezczelnie do mnie odezwać. Pozwalając swojemu słudze, choćby najbardziej urodziwemu i najzdolniejszemu traktować cię bez należytego szacunku, nadszarpujesz swój autorytet.
- Nie służę Metatronowi. – wycedził mag – W Emanacji nie występują terminy „sługa” i „pan”. Wszyscy mamy tylko jednego pana, któremu służymy, a jest nim Bóg.
Tym razem Ganimedes nie wytrzymał i głośno zachichotał, czym niechcący pobudził hrabiego do niekontrolowanego wybuchu wesołości.
- Nie ma czegoś takiego jak Bóg. – skwitował w końcu, kiedy z wielkim trudem opanował swoje rozbawienie – Według waszej filozofii ja także jestem bogiem, bo wszyscy mi tutaj służą, zaś ja nie służę nikomu.
Razjel ze zdenerwowania wychylił całą zawartość pucharu. Od razu zalała go fala gorąca. Gardło podrażnione ostrym posmakiem napoju, zmusiło go do ciężkiego kaszlu. Aż zgiął się w pół, trzymając za brzuch. Metatron położył mu rękę na ramieniu, z niepokojem obserwując jego reakcję.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
Gorąco powoli zanikało, ustępując miejsca dziwnemu, ale przyjemnemu rozrzewnieniu. Mag wyprostował się, spoglądając na przyjaciela ze słodkim rozmarzeniem. Zachciało mu się spać, najlepiej w jego ramionach na tej wygodnej, czerwonej kanapie…
- Wina nie powinno się pić jednym haustem. To nie tharmasiańska wódka. – skomentował hrabia, a Razjel ledwo się powstrzymał, żeby nie rzucić na niego czaru milczenia.
Na szczęście do rozmowy wtrącił się wicehrabia Eblis.
- Musicie żyć w pięknym, idealnym kraju, skoro wszyscy jesteście równi w obliczu waszego władcy.
Baal obdarzył go za to karcącym spojrzeniem.
- Nie nabijaj sobie głowy utopijnymi teoriami. – powiedział.
„Syn” spuścił oczy na naczynie z ciepłym napojem, które trzymał w dłoniach. Wyglądał na zmieszanego i bardzo nieszczęśliwego. Met zwrócił się w jego stronę, posyłając mu uśmiech z serii łagodnych, ujmujących uśmiechów, obejmujących także przyjazne iskierki w jego magnetycznych, granatowych oczach.
- Tak, wszyscy jesteśmy równi. Ale Emanacja wydaje mi się nudna w porównaniu z tym, co obserwuję w waszym kraju. Szukam sposobów, żeby uczynić anielskie życie ciekawszym, przyjemniejszym…
Eblis odwzajemnił jego uśmiech z trudną do opisania radością. Najwidoczniej owe „utopijne teorie” stanowiły stały powód nieporozumień pomiędzy nim, a Baalem i dotąd nikt nie wziął w nich jego strony.
Razjel zamrugał, bo wydawało mu się, że traci ostrość widzenia. Dla poprawy samopoczucia nieco wolniej wypił kolejny puchar napoju. Miał nadzieję, że dzięki niemu polepszy mu się wzrok.
- Ganimedesie… Naprawdę zaczynam wierzyć, że oni zupełnie nic nie wiedzą o rzeczach, które dla nas są jak najbardziej oczywiste i powszechnie akceptowane. – hrabia znowu zwrócił się do swojego podczaszego, ale tym razem jedynie rzucił mu przelotne spojrzenie, nie zmieniając pozycji w fotelu.
- Ja też. – demon poważnie pokiwał głową aż grubszy lok opadł mu na gładkie czoło – Rzeczywiście musi się im nudzić w utopijnym, doskonałym świecie, skoro przybyli do nas po rozrywkę.
Baal upił łyk wina, jeszcze raz mierząc Metatrona pożądliwym wzrokiem wyposzczonego drapieżnika.
- Będę waszym przewodnikiem po wszystkich rozrywkach demonów. – obiecał w końcu, przerywając chwilę wymownej ciszy – W zamian za to chcę poznać niektóre sekrety waszej magii. Łącznie z sekretem międzywymiarowego klucza.
- Zobaczymy, czy twoje informacje okażą się warte naszych tajemnic. – odparł Met i to była ostatnia rzecz, którą usłyszał mag.
Nagle pomieszczenie zawirowało mu przed oczami i poczuł, że bezwładnie spada w dół, zagłębiając się w rozkosznym stanie nicości.
***
    Niestety ku wielkiemu rozczarowaniu Baala, jasnowłosy czarownik nie dał mu się namówić na opuszczenie boku nieprzytomnego towarzysza, pomimo jego szczegółowych wyjaśnień, że ta niedyspozycja jest tylko przejściowym efektem skosztowania alkoholu – w dodatku na pusty żołądek i pierwszy raz w życiu. Hrabia został przy tym zmuszony do wytłumaczenia czym jest wino, jakie jest jego działanie i po co w ogóle demony się nim odurzają. Potem czekało go jeszcze trudniejsze zadanie przedstawienia mu koncepcji państwa, wojen, broni oraz konfliktów. Pod koniec tego wykładu poczuł się tak wycieńczony, że domniemaną tajemnicę posiadania syna i jego młodego wieku zostawił sobie na następny dzień. Z przekąsem stwierdził w duchu, że plan szybkiego uwiedzenia pociągającego, zadziornego anioła Metatrona może wcale nie być taki szybki zważywszy na fakt, że skoro nic nie wie na temat posiadania potomka, logicznie rozumując sex także stanowi dla niego zagadkę. Chociaż w takim wypadku wystarczyło zwyczajnie zaproponować mu zajęcia praktyczne, potwierdzające teorię…
    Uśmiechnął się do siebie na samą myśl, jak naiwni i nieporadni życiowo są jego anielscy goście. Zostawił ich we wspólnej sypialni na piętrze z widokiem na dziedziniec i pałacowy ogród. Metatron nie chciał nawet słyszeć o przeniesieniu się do sąsiedniej komnaty, z uporem czuwając przy swoim „słudze”. Bez względu na to jak gorąco obaj protestowali przeciwko temu terminowi, od pierwszego wejrzenia Baal nie miał żadnych wątpliwości – Metatron dowodzi, a słodki Razjel słucha go, jak wyroczni. Zresztą nie bez powodu, gdyż jasnowłosy czarownik wydawał się być osobą obdarzoną naturalnymi talentami przywódcy. Jego pewność siebie, nonszalancja i nawyk traktowania innych z góry czyniły go doskonałym materiałem na władcę w pełnym tego słowa znaczeniu. Jaka szkoda, że utopijna równość aniołów wobec domniemanego Boga odbiera mu szansę zaprezentowania swoich umiejętności w pełnej krasie!
    Pokonując długość korytarza zdobionego ściennymi freskami przedstawiającymi zbrojne starcie dwóch armii na rozpędzonych koniach, rozważał wszystko co dzisiaj dowiedział się o Emanacji. Czy miejsce, w którym wszyscy pracują, pomagają sobie nawzajem i ufają w pomoc i opiekę jakiejś nadprzyrodzonej istoty może naprawdę istnieć? Gdyby ktoś mu o tym opowiedział, nigdy by w to nie uwierzył, ale niestety ominął go luksus przyjmowania relacji z drugiej ręki. Zamykał oczy i widział rozentuzjazmowane oblicze Metatrona, anioła pozbawionego gorzkiej wiedzy o świecie, opowiadającego mu o swoim kraju. Nie było nikogo, kto mógłby go powstrzymać przed niestrudzonymi poszukiwaniami tej wiedzy, uświadomić mu jak bardzo jest szczęśliwy, nie znając wojen, namiętności, pożądania i miłości, często odbierającej więcej, niż dawała w zamian… Jakaś cząstka Baala pragnęła nakazać mu zawrócić, na zawsze zaszyć się w nudnej, ale bezpiecznej Emanacji. Jego racjonalny, stanowczy umysł podpowiadał mu jednak, że to w żadnym wypadku mu się nie uda, bo jego jasnowłosy gość już zasmakował indywidualizmu i żadna siła nie zmusi go, żeby z niego zrezygnował.
    Z nadmiaru wrażeń nawet hrabiemu Urizen może zakręcić się w głowie! On znał na to jedno dobre lekarstwo – wino. Mnóstwo wina. I dobre towarzystwo. Co prawda ledwo rozpoczynało się popołudnie, ale uznał, że ma wystarczające usprawiedliwienie dla tak szybkiego rozpoczęcie picia.
    Ganimedes czekał na niego w krwistej komnacie tam, gdzie go zostawił na wygodnym, karmazynowym szezlongu. Zdążył samotnie do końca opróżnić dzban wina. Teraz zajmowało go spożywanie błękitnych owoców mitisa oraz uważne wertowanie rozłożonego rulonu mapy Zoa, sięgającej nawet terytorium Ulro. Była to najdokładniejsza mapa, jaką dysponowało Urizen. Był sam, gdyż o tej godzinie Eblis uczęszczał na lekcje konnej jazdy i fechtunku u Gedeona.
Hrabia wreszcie pozbył się peleryny i wygodnie rozsiadł się w fotelu, wspominając długie godziny spędzone nad tym atlasem, kiedy właśnie wraz z Gedeonem wymyślali strategie wojenne przeciwko Tharmas. Jego kanclerz miał głowę nie tylko do interesów, ale i do wojowania, dlatego sprawował także funkcję hetmana.
- Poziomem emocjonalnym ani trochę nie przewyższają Eblisa. – powiedział w końcu, rozluźniając zapięcia dubletu pod szyją.
- Za to intelektualnym przewyższają nas co najmniej o połowę. – mruknął Ganimedes – Myślisz, że Metatron dałby się namówić na narysowanie dla nas mapy Emanacji?


Wcześniej zrzucił z siebie szubę, pozostając w białej, atłasowej koszuli zapinanej na perłowe guziczki, z szerokimi mankietami zdobionymi delikatną koronką oraz w atramentowych spodniach, wpuszczonych w cholewy brązowych butów, sięgających powyżej kostek. Moda na koronki przybyła z Tharmas, być może był to główny powód, dla którego Baal jej nie pochwalał, ale na smagłym, szczupłym ciele Ganimedesa podobał mu się każdy strój. I tak ważniejsze dla niego było to, co kryło się pod spodem… Daleka rodzina podczaszego wywodziła się z Luvah, krainy ciemnoskórych demonów. Odziedziczył po niej oliwkowy odcień skóry oraz teksturę włosów, zwijających się w małe, nieporadne loczki. Miał jednak ciemnoniebieskie oczy, jak prawdziwy Urizianin, chociaż gdyby im się lepiej przyjrzeć balansowały na granicy granatu i nasyconego indygo. Baal bardzo lubił obserwować tę grę kolorów, dlatego rozkazał:
- Odłóż papierzyska i spójrz mi w oczy.
Podczaszy wymownie prychnął, ale nieco odsunął mapę od twarzy. Zza jej parawanu wyłoniły się tylko jego błękitne źrenice. Za każdym razem, gdy w nie spoglądał, wyobraźnia podpowiadała mu widok wzburzonego Jeziora Eno. Kryły w sobie tyle odcieni ciemnego błękitu, co jego fale, rozkołysane ostrym sztormem.
- Każesz mi się do siebie wdzięczyć w najmniej spodziewanych momentach. – westchnął demonstracyjnie – Napatrzyłeś się? Jeśli tak, chętnie wrócę do analizowania mapy.
- Jesteś arogancki.
- I surowo mnie za to ukarzesz? – droczył się, nadal nie spuszczając z niego wzroku – Lepiej zastanów się, co zrobisz z uroczą parą aniołów prosto z mitycznego Raju.
Baal nieznacznie wzruszył ramionami niedbałym gestem dłoni, zezwalając mu odwrócić spojrzenie. Ganimedes natychmiast powrócił do przerwanego zajęcia.
- Po pierwsze chcę się dowiedzieć więcej o międzywymiarowym kluczu Abaddon. To chyba nie będzie trudne, zważywszy na ich ufność i nieostrożność.
- Załóżmy, że zdradzą ci ten sekret. Co wtedy? Będziesz szukał wiecznego szczęścia w Emanacji? – aksamitny głos podczaszego drżał od ledwo skrywanego rozbawienia – Już mam tę wizję.
- Widzisz, właśnie dlatego ja jestem hrabią, a ty moim czasem bardziej, a czasem mniej oddanym sługą.
- Mianowicie?
- Gedeon od razu odgadnąłby moje myśli…
- Skoro tak mówisz, to zapewne dotyczą posunięć militarnych. A to nie moja dziedzina. – sięgnął po błękitną cząstkę owocu mitisa i włożył ją sobie do ust, uważając żeby nie ochlapać się sokiem – W jaki sposób klucz pomoże ci w pokonaniu Tharmas, bo o to ci chodzi, prawda?
- Wyobraź sobie… jedno zaklęcie i cała uriziańska armia przenosi się prosto na główny plac Aragossy, stolicy Tharmas! Behemot nie miałby szans w tym starciu!
- Zaślepia cię pycha, mój panie. – Ganimedes swobodnie skrzyżował nogi w kostkach; odłożył mapę na stół i podparł głowę na ręce zgiętej w łokciu – Przewagą liczebną i zaskoczeniem nie pokonasz takiego maga, jak Behemot. W dodatku kompletnie szalonego, a co za tym idzie – nieprzewidywalnego. Gedeon może sobie kreślić miliony planów strategicznych, ale nim nie znajdziemy sposobu na poskromienie mocy margrabiego nadadzą się co najwyżej do zrobienia z nich tapety w twojej najnowszej komnacie.
- Nie pouczaj mnie.
- Ktoś to musi robić, bo w przeciwnym wypadku obwieścisz się bogiem na wzór anielskiego stwórcy.
Uśmiechnął się uwodzicielsko, pokazując rzędy białych, równych zębów.
Baal był od niego starszy zaledwie o pięć lat, mieli wspólnych nauczycieli i w młodości spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Z tego powodu Ganimedes pozwalał sobie na dużą z nim zażyłość, ale zawsze tylko, gdy rozmawiali w cztery oczy. Zaś hrabia wybaczał mu więcej, niż swoim innym doradcom i w takich chwilach, jak ta bardzo tego żałował. Rzadko bowiem zdarzało się, żeby podczaszy nie miał racji… I żeby Baal nie musiał mu w końcu tego przyznać.
Na chwilę pogrążył się w szybkiej, wyrachowanej dedukcji.
- Nie potrafię rzucić tak potężnego czaru zamiany, jak anioł Razjel. – powiedział w końcu – Ba, w ogóle nie próbowałem tego robić. Wiem jedynie, że to jest możliwe i że Behemot to potrafi…
- Behemot potrafi wiele rzeczy. – zgodził się Ganimedes – Do czego zmierzasz?
Hrabia przyzwał służących, dzwoniąc złotym dzwonkiem, wcześniej umiejscowionym na stole obok metalowej tacy z owocami. Od razu pojawili się w wejściu, niosąc dzbany wypełnione winem z kwiatów wallissi. Dopiero gdy Baal otrzymał kielich alkoholu i srebrną papierośnicę, powrócił do przerwanego tematu.
- Sam wspominałeś, że poziomem intelektualnym aniołowie przewyższają nas co najmniej o połowę.
- Owszem. Ty również masz talent magiczny, ale nie rozwijasz go takim kosztem, jak zrobił to Behemot. – potwierdził oczywistość, upijając łyk wina – Sądzisz, że oni mogą dostarczyć ci potrzebnej wiedzy, co zrobić, żeby zostać potężnym magiem i nie zwariować przy tym, jak margrabia Tharmas.
- Też.
Podczaszy spojrzał na niego z niedowierzaniem i parsknął śmiechem. Gdyby to nie był taki przyjemny dźwięk, Baal już dawno kazałby go kneblować w swojej obecności.

- Nie wierzysz, że uda mi się ich nakłonić do pomocy w zlikwidowaniu Behemota?
- Aż tak ci na tym zależy?
- Ty jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie o to pytać. – prychnął – Dobrze wiesz jak on jest niebezpieczny i jak bardzo kuszą go żyzne ziemie Urizen. Dlatego wykorzystam wszelkie sposoby, dające mi choć cień szansy skrócenia tego potwora o głowę!
Ganimedes obserwował kierunek rozprzestrzeniania się dymu z zapalonego papierosa hrabiego. Wyglądał na przejętego. Jego oczy przybrały barwę granatu, a wargi wykrzywił grymas zastanowienia.
- Wiesz, że Metatron zapytał, czy twój tytuł ma coś wspólnego z mózgiem? – Baal zmienił temat, kompletnie zmęczony snuciem politycznych posunięć.
- Słucham? – zamrugał z dezorientacją.
- Podczaszy. Pod czaszką. Mózg. – wyjaśnił, zaciągając się dymem.
Ganimedes zakrztusił się winem.
- Oryginalna interpretacja. Zapowiada się, że panowie aniołowie dostarczą nam mnóstwo rozrywki. Nie tylko my im…
- Chyba zwolnię nadwornego błazna. Oni zabierają mu całą robotę.
- Zatem masz powód, żeby przekonać ich do zostania w Urizen na stałe. Posady błaznów hrabiego Baala to bardzo lukratywne stanowiska…
- O tak. Bez wątpienia. Jak mi się spodobają, ty i Gedeon będziecie musieli poszukać sobie innych zajęć…
- Jeśli o mnie chodzi, nie będę szczególnie z tego powodu rozpaczał…
Baal utkwił w nim nieruchomy, surowy wzrok. W odpowiedzi Ganimedes uśmiechnął się niewinnie, lekko unosząc lewą brew.
- Po twojej minie wnioskuję że ty byś rozpaczał, więc chyba nie mam się czym martwić, hmm?
- Nie ma niezastąpionych osób, Ganimedesie.
- Potraktuję to jako poważne ostrzeżenie – jego ponętny uśmiech przygasł.
- Słusznie. Bardzo słusznie. A teraz opowiedz mi co ciekawego wypatrzyłeś na mapie? Z kim tym razem proponujesz mi robić interesy?
KONIEC
By: Mi$$_P ^.^

 
 Autor: MiSS_P
 Data publikacji: 2010-05-25
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najstarszych ↓

 Podobało mi się
Bardziej nawet od "Trójprzymierza", bo fabularnie jest ciekawsze.

Więcej nic pisać nie będę, bo mam te same rzeczy do powiedzenia, które napisałem pod "Trójprzymierzem".

Dzięki za nadsyłane publikacje, naprawdę fajnie jest tu Ciebie gościć.
Autor: Whitefire Data: 13:47 14.02.11


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 221 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 221 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Gdyby się pozbawiło gazety tłustego druku, na świecie byłoby o wiele ciszej.

  - Kurt Tucholsky
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.