Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Zderzenie z rzeczywistością

Ambasador Temshi nerwowo przestąpił z nogi na nogę. W ciasnym pomieszczeniu kontrolnym były tylko trzy osoby. On sam, nieznana mu drobna kobieta i jego wysokość boski cesarz, który obecnie stał odwrócony w stronę szyby odgradzającej ich od ogromnego hangaru. Jaśniejący nie odezwał się ani słowem od momentu przywitania ambasadora. Właściwie chyba oczekiwano od niego, że zaakceptuje polecenia i odejdzie bez słowa. Postanowił zaczekać aż zostanie odprawiony, interpretował tym samym protokół na swoją korzyść, ale czuł, że należy mu się przynajmniej jakieś minimum wyjaśnień.

Boski cesarz skinął dłonią, najwyraźniej życząc sobie, żeby Temshi do niego podszedł. Sama wielkość pomieszczenia utrudniała zachowanie przepisowej odległości, a zbliżając się do szyby musiałby stanąć najdalej dwa metry od cesarza. Zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Zapanował moment krępującego niezdecydowania. Kobieta przewróciła oczami i ujmując ambasadora za ramię podprowadziła go do szyby, a sama stanęła krok z tyłu pomiędzy nim i cesarzem. Nie wypadało przyglądać się Synowi Białego Boga, ale sytuacja była już na tyle nieortodoksyjna i niepokojąca, że ambasador nie umiał się powstrzymać i spojrzał na twarz boskiego cesarza. Wydawała się wyrażać niepokój i smutek.

 – Negocjacje z naszymi potencjalnymi przyjaciółmi z UP Prab'afti są obecnie w kluczowej fazie. Dlatego powodzenie tej misji jest tak istotne. Bardzo wiele od niej zależy. – boski cesarz odezwał się nagle wygłaszając oczywistą prawdę, która spędzała Temshiemu sen z powiek odkąd został wyznaczony na głównego negocjatora w sprawie kiełkującego przymierza. Wprawdzie przed wojną był zastępcą ministra, ale nie był arystokratą, co raczej czyniło z niego średnio odpowiedniego kandydata do prowadzenia rozmów z silnie zhierarchizowaną kulturą.

Tego właśnie było mi trzeba, pomyślał zrezygnowany, przypomnienia o czekającej mnie misji, do której wybrano mnie z braku lepszego kandydata. Miał ochotę prychnąć, ale lata doświadczenia w pracy dla sarkastycznego i złośliwego szefa pozwoliły mu całkowicie opanować własną mimikę i odruchy.

– Nie możemy ich obrazić – ciągnął Jaśniejący, a Temshi czuł się, jakby każde słowo było kolejnym gwoździem wbijanym w jego czaszkę. – dlatego wysyłam Herike, by oficjalnie nas reprezentował. Oczywiście pan będzie musiał zapoznać go z technikami negocjacyjnymi i tamtejszym protokołem, o linię polityki proszę nie martwić, zna ją bardzo dobrze.

Ambasador czuł, że to jakiś dziwaczny sen. A może z wrażenia wywołanego niecodziennością sytuacji miał problemy ze zrozumieniem, co się do niego mówi, i źle usłyszał słowa boskiego cesarza.

– Jedynie pan i pani pułkownik Asios będą wiedzieli, że mój syn z wami leci. Chcę, by możliwie długo był bezpieczny. Został przydzielony do obsługi lotu, widać go teraz, pomaga w załadunku z innymi członkami załogi. – Boski cesarz wskazał na grupę ludzi w różnym wieku krzątających się wokół średniej wielkości statku klasy MS. Temshi wytężył wzrok i dostrzegł go, wysokiego, szczupłego chłopaka ogolonego na łyso. Przynajmniej nie miał tradycyjnej arcyksiążęcej fryzury, ale zupełny brak włosów sugerował chorobę, albo jakąś podejrzaną sektę religijną. – Nie mogę wysłać obstawy, żeby nie zwracać zbyt dużej uwagi na ten statek, zaważywszy na obecną przewagę wroga cała nasza nadzieja w tajemnicy. Zakładam, że rozumie pan powagę sytuacji. – Pierwszy raz podczas tego spotkania boski cesarz spojrzał na ambasadora.

Temshi skinął głową, miał zasępioną minę. Jaśniejący nie zakończył swojej wypowiedzi pytaniem, teoretycznie nie dał mu przyzwolenia by się odezwał, ale cały aż krzyczał w środku. Musiał wykorzystać te okazję.

– Przecież to jeszcze dziecko, on ma 16 lat. Jak ma sobie poradzić z takim ciężarem?

– Tak jak z każdym innym, który go czeka. Jest już prawie dorosły. W takiej sytuacji jak nasza dorasta się szybciej – powiedział pozornie sucho, patrząc prosto na ambasadora. Temshi wyraźnie słyszał napięcie w głosie boskiego cesarza. Spod przyjaznej maski, którą Jaśniejący musiał sobie wytworzyć na potrzeby prasy i spotkań z poddanymi, wyzierał niepokój, być może nawet strach. Arcyksiążę cieszył się świetną opinią, wszyscy spodziewali się, że będzie bardzo dobrym władcą. Pozwalano sobie nawet czasami na twierdzenie, że zapewne lepszym od ojca.

– Oczywiście, Jaśniejący. – Ambasador ukłonił się, co pozwalało mu nie patrzeć więcej na twarz boskiego cesarza. Nagle misja, na która się wybierał, stała się jeszcze bardziej przytłaczająca. A wydawało mu się, że to nie możliwe.

 

g

 

Jedyne co mu przeszkadzało, to prycze. Czuł się w nich jak zamknięty w słoiku i zaczynał podejrzewać, że powoli dostaje klaustrofobii. Były dosyć szerokie i miały wygodne materace, a w głębi się znajdowały półki i szuflady na rzeczy osobiste. Można też było regulować kolor i intensywność oświetlenia. Wszystkie zalety niestety nie wystarczały, by zniwelować wrażenie uwięzienia, gdy opadała mocno przyciemniana, półprzezroczysta szyba, która idealnie wygłuszała wszelkie zewnętrzne dźwięki. Heri siedział przygarbiony na swojej pryczy i czytał historię rodu Si'arha, obecnych władców układu planetarnego Prab'afti. Być może czułby się lepiej, gdyby mógł się wyprostować, ale najwyraźniej nie zatrudniano obsługi lotów jego wzrostu.

Mimo tej drobnej niedogodności był szczęśliwy, że w końcu opuszcza statek flagowy. Od pierwszego ataku i ewakuacji minęły już trzy lata, które spędził zamknięty w metalowym kolosie z rodziną. Miał po dziurki w nosie towarzystwa młodszego rodzeństwa, które nie przekroczyło siódmego roku życia i na przemian płakało lub piszczało z radości. Miał stada bachorów wyżej uszu, a rodzice jeszcze nie dobili do uważanej za szczęśliwą liczby piątki dzieci. Poza brakiem prywatności to właśnie oczekiwana od niego liczba potomstwa najbardziej zniechęcała go do zostania cesarzem. Natomiast misja dyplomatyczna i negocjacje bardzo go podniecały. Nie mógł się już doczekać, przygotowywał się do niej ponad trzy miesiące i wszystko dokładnie przestudiował. Wyobrażał sobie możliwe scenariusze rozmów, potencjalne argumenty. Układał w głowie kontrargumenty i riposty. Powtarzał zwroty grzecznościowe w języku prabi. Czekał ich jeszcze ponad tydzień drogi i Heri bał się, że nie wytrzyma rosnącego w nim napięcia i pęknie z niecierpliwości. Lecieli mało uczęszczanymi okrężnymi szlakami, by nie zwracać niczyjej uwagi. Heri uważał, że trasa nie ma znaczenia i to tylko strata czasu. Albo będą mieli szczęście i nikt nie zwróci uwagi na ich statek, albo zostaną zauważeni, bo kurczaki sprawdzały wszystkie jednostki ich produkcji.

Praca na statku nie rozpraszała go na tyle, na ile liczył. Zajęcia były monotonne i mechaniczne; nauczył się ich w ciągu pierwszych dwóch dni i wykonywał bez zastanowienia, co powodowało, że jego myśli automatycznie wędrowały ku polityce i jego misji. Starał się rozmawiać z resztą załogi, ale nie mógł się z nimi próbować przyjaźnić. Kyebi, jego „złota opiekunka”, bardzo wyraźnie zabroniła mu zbytniego spoufalania się z kimkolwiek, żeby w sytuacji zagrożenia skupiał się wyłącznie na własnym bezpieczeństwie. Paradoks władcy: ojca i strażnika ludu, z którym nie mógł się bratać. Heriego mierziła izolacja jego rodziny, której praktycznie z nikim nie łączyły osobiste stosunki, wszystko było zabarwione uprzejmym, wyuczonym dystansem. Nawet związek, z braku lepszego słowa, jego rodziców wydawał się opierać głównie na kurtuazji. Dla swoich dzieci mieli więcej uczuć, ale były one niezręczne, jakby rodzice nie bardzo wiedzieli, jak je okazać. Cesarzowa większość czasu poświęcała swojej działalności charytatywnej. Promowała wiele różnych organizacji od ekologii, walki z wykluczeniem, profilaktyki chorób, po prawa mniejszości, więc czas spędzany z nią polegał głównie na fotografowaniu się w różnych ośrodkach pomocowych czy konferencjach. Heri nie znosił zdjęć i unikał oglądania ich w prasie, bo miał wrażenie, że patrzy na obcą osobę, jakiegoś uśmiechniętego głupka o pustym spojrzeniu, który ukradł mu twarz. Jeden plus, który arcyksiążę zauważał w kontaktach z matką, że dzięki nim dobrze wiedział co powodowało zaniedbywanie polityki. Niestety jego ojciec był bardzo niechętnym cesarzem. Nie próbował nawet nadzorować rządu i jego decyzji, nie korzystał ze swoich prerogatyw kontrolnych. Wojna, która zmusiła ich do ucieczki z domu, była wynikiem zaniedbań obecnego Jaśniejącego i wszyscy mieli tego świadomość. Heri widział jego wstyd i upokorzenie, bo jego ojciec, pasjonat historii, przewidywał słowa, które napiszą o nim przyszłe pokolenia. Arcyksięcia łączyły z nim zainteresowania, chociaż podejrzewał, że ich źródłem była desperacka próba dotarcia do odległego rodzica. Jedynie rozmowy o książkach i przeglądanie albumów dobrze im razem wychodziły. Potrafili godzinami dyskutować, ale gdy historyczny temat się kończył, każde kolejne zdanie było niezręczne, bo cesarz nie wiedział, o co powinien zapytać dorastającego syna. W szesnastolatku kłębiły się skrajnie ambiwalentne oceny, od podziwu po pogardę, ale wszystkie były nacechowane intelektualnie. Najbliżej emocjonalnie związany był z osobami spoza jego rodziny. Nie spotkał ich od dnia ataku i wiedział, że jednej już na pewno nigdy więcej nie zobaczy. Nie lubił o tym myśleć, bo nachodził go nieprzyjemny lęk, że Naril i Eikan też zginęli. Nie można było tego w żaden sposób sprawdzić bez poważnej misji poszukiwawczej, a bezpieczeństwo cesarza zależało od utrzymania w tajemnicy jego kryjówki. Heri liczył, że jego misja dyplomatyczna na Prab'afti zwróci ich uwagę. Właściwie chciał się śmiać z siebie, kiedy wyobrażał sobie, że wróci jego przybrana mama i wszystko się dobrze ułoży.

Wiesz, ten komputer ma również zainstalowane gry, filmy i muzykę, dziewczęcy głos odezwał się w jego głowie.

– Dziękuję za przypomnienie Azi, że nawet we własnej głowie nie mam prawa do prywatności – Heri mruknął zirytowany. Właściwie nie musiał nic mówić na głos, bo wystarczyło to pomyśleć, by sztuczna inteligencja wbudowana w jego wszczep to wychwyciła. Dla własnego zdrowia psychicznego czuł się jednak lepiej, gdy słyszał swoje słowa.

Nie przesadzaj, nie wiem o czym myślałeś, ale zauważyłam, że twoje oczy przestały skupiać się na tekście, Prychnęła. Uważam, że jesteś przemęczony i za dużo czasu poświęcasz pracy, dodała pouczającym tonem. Odziedziczyła charakter po swoim ojcu, więc tak jak Eikan do wszystkich zwracała się z łaskawym politowaniem istoty dużo bardziej zaawansowanej umysłowo. Nikt nie kwestionował geniuszu głównego stratega ds. wojny sieciowej, a sama Autonomiczna Sztuczna Inteligencja (lub Indywidualność, jak wolał rozwijać ten skrót jej twórca) stanowiła wiekopomne osiągnięcie. Jednak większość Złotych czerpała dziką satysfakcję ze świadomości, że mogliby wybić Eikanowi wszystkie zęby i jego imponujący iloraz inteligencji w żaden sposób by go przed tym nie obronił. Podobną głupią radość Heri czerpał z posiadania najwyższej klasy kodów pozwalających błyskawicznie wyłączyć każdą wersję Azi.

– Jakiej znowu pracy? Chyba nie masz na myśli tych bzdurnych obowiązków, które tu wykonuję? Nie można ich nawet nazwać porządnym wysiłkiem fizycznym.

Cały czas powtarzasz swoją wiedzę, ćwiczysz język. Znasz już to wszystko, pozwól sobie na relaks. Jeżeli nie będziesz zażywał odpowiednio dużo odpoczynku stres może cię zdominować w nieodpowiednim momencie. Nie chcesz chyba popaść ...

– Dość. Nudzę się tutaj, nauka pozawala mi zabić czas. Ta misja... już się nie mogę doczekać, mam wyżej uszu bierności. – Czuł jak wzbiera w nim złość na ojca, który wiecznie czekał na wyroki Losu nigdy nie podejmując własnych działań. – Jak będę potrzebował twojej rady, to ci powiem, na razie daj mi spokój.

Jak sobie chcesz, fuknęła urażona.

 

g

 

– I co teraz, pani pułkownik? – Ambasador spojrzał na nią z objawami paniki na twarzy.

 – Nic, poddamy się. Wie pan, jakie kłamstwo im wciskać na przesłuchaniu. – Kyebi miała ochotę się skrzywić, ale powstrzymała się przed otwartym okazaniem swojej pogardy. Antagonizowanie tego tchórza byłoby niepraktyczne. Musiała wesprzeć i poprowadzić ambasadora, by ochronić dzieciaka w tej sytuacji. Podejrzewała, że tak to się skończy, w końcu techniczni obliczyli, że mają tylko 30% szans dolecieć do UP Prab'afti. – Nie rozpoznają arcyksięcia, jest bardzo dobrze zabezpieczony. Nie możemy walczyć z uzbrojonym po zęby krążownikiem, ten statek nie ma żadnej broni i słaby napęd. Musimy się poddać, by zyskać na czasie i znaleźć się w dogodniejszym miejscu do ucieczki. Na pokładzie nie mamy żadnych wojskowych ani arystokratów, więc będzie trudno im wyselekcjonować osobę do przesłuchania, a tym bardziej zadawać odpowiednie pytania, by się czegoś dowiedzieć.

– A pani? Przecież pani jest z armii?

– Doprawdy? – Uśmiechnęła się lekko kpiąco. – Ja im nie powiem, jeżeli pan im nie powie. A w bazach danych nie znajdą nic, co by mogło im podsunąć ten pomysł.

Nerwowo poprawił związane włosy i przestąpił z nogi na nogę. Spokój i opanowanie kobiety nie dodawały mu otuchy, za bardzo wydawały się podszyte arogancją. Jednak rozkazy miał jasne, w razie niebezpieczeństwa to ona przejmowała bezwzględne dowodzenie.

– Nie jest pan zawodowym dyplomatą – stwierdziła sucho.

– Dlaczego pani tak uważa?

– Po pierwsze, bo znam pana profil i nie ma w nim nic o arystokratycznym pochodzeniu, co dawało panu małe szanse na awans w ministerstwie spraw międzysystemowych. Pracował pan na mało eksponowanych urzędniczych stanowiskach, widać to po pana reakcji na stresową sytuację. Doświadczenie nie zrobiło z pana zimnokrwistego kłamcy, a więc brakuje panu dyplomatycznych kwalifikacji. Jeżeli chce się pan wybić w tej dziedzinie, ma pan niepowtarzalną okazję do nauki.

– Dyplomacja to nie sztuka kłamstw, ale szukania porozumienia i konsensusu – powiedział słabo, bo sam wiedział, że rzeczywistość raczej nie chciała się dopasować do takich ideałów.

– Skoro pan tak uważa. – Westchnęła zniecierpliwiona. – Jednak w sprawie arcyksięcia proszę nie szukać konsensusu, dla jego i swojego dobra.

– Wiem, jestem bezwzględnie wierny Potomkom Śmierci – powiedział przesadnie dramatycznie. Kyebi tylko skinęła mu głową, rozbawiona, że nie wyczuł otwartej groźby w jej słowach.

 

g

 

Krążownik wziął ich statek na hol, a na pokład weszło kilkoro Adtei w mundurach ich marynarki kosmicznej. Zachowywali się nieprzyjemnie, panosząc się i pokrzykując. Padły standardowe wymówki z gatunku podejrzeń o terroryzm, chociaż chodziło bardziej o pokazanie swojego zwycięstwa i zdobycie kilku dodatkowych rąk do pracy w zajętych kopalniach i fabrykach na Ziemi. Heri znał z opowiadań przebieg takich kontroli. Każą im się spakować i podpisać bagaże. Zgromadzą wszystkich w kilku największych pomieszczeniach na statku, tam przeszukają i spiszą. Tak minie im podróż na Ziemię, gdzie wszyscy wylądują w więzieniu na kwarantannie. Posiedzą tam mniej więcej miesiąc, co da kurczakom czas na dokładne ustalenie ich tożsamości, oraz na spreparowanie dowodów, które przedstawią władzom międzysystemowym, jako wyjaśnienie zajęcia statku i długoterminowe wyroki dla wszystkich zatrzymanych. Gdy formalnościom stanie się zadość, odzyskają część swoich bagaży, głównie ubrania i jakieś drobiazgi, które będą mogli zabrać do obozów pracy przymusowej.

Heri uważnie spakował jedną niepozorną torbę. Zabezpieczył komputer przed uszkodzeniami mechanicznymi wkładając go w ochronną piankę i zawijając w ubrania. Liczył, że – zgodnie z wewnętrznymi regulacjami ich wojska – żaden Adtei nie wsadzi szponów w jego rzeczy zanim nie skończy się okres kwarantanny. Podejrzewał, że do tego czasu zdążą uciec i cokolwiek dalej się z nimi stanie, urządzenie zawierające potężną, ofensywną wersję Azi będzie im przydatne.

Niedbale rzucił torbę na stertę innych, wychodząc z kajuty sypialnej. Trzymając ręce na głowie przeszedł wyznaczoną trasą do dużej kantyny, teraz oczyszczonej ze wszystkich sprzętów. Podłoga została podzielona białym sprejem na kwadraty, w niektórych siedzieli już członkowie załogi. Przy drzwiach został przeszukany.

– Głuchy jest, łaciaty? – powiedział niewyraźnie młody Adtei o jaskrawo pomarańczowej skórze. Mieli inaczej zbudowany aparat mowy, więc niektóre głoski w ich wykonaniu brzmiały dziwacznie. – Nic schowane.

– To tylko słodycze, będziemy lecieć na Ziemię ponad 30 godzin. – Heri spojrzał prosząco na żołnierza, który lekko potrząsał paczką ciastek.

Kurczak zmarszczył skórę nad skronią, co spowodowało poruszenie wyjątkowo barwnego czuba. Zastanawiał się chwilę, przyglądając chłopakowi. Zerknął przez ramię na wysoką Adtei, w mundurze nieznacznie wyższej rangi i zadał jej pytanie w świszczącym języku adteia, który tylko częściowo był słyszalny dla ludzkiego ucha. Kobieta lekko klepnęła dłonią w biodro, co było ich odpowiednikiem wzruszenia ramion.

– Zje teraz, przy dowódca, a późnij idzie do kratki. – Pomarańczowy kurczak popchnął go na bok kolejki i oddał słodycze.

– Dziękuję panu – Heri powiedział z entuzjazmem. Uśmiechnął się z wdzięcznością odchodząc na stronę i rozrywając papier. Łaskawca, pomyślał z kpiną, pewnie zlitował się ze względu na mój wiek. Szybko przeżuwał orzechowe herbatniki i kątem oka obserwował siedzącą załogę. Kilkoro trzymało się za brzuch z kwaśnymi minami na twarzy, co świadczyło, że próbowali przemycić coś, co potencjalnie mogło posłużyć za broń. Cóż, na głupotę nie było lekarstwa. Najważniejsze, że żołnierze Adtei go nie rozpoznali. Uważali również, że jest zupełnie niegroźny, właściwie trochę żałosny. Szczeniak uwikłany w wojnę dorosłych. Tym lepiej.

 

g

 

Wymagało to trochę lawirowania, ale znaleźli się razem w celi na czas kwarantanny. Kyebi udawała, że zaczyna wysiadać nerwowo, a że trzymanie go za rękę wydawało się ją uspokajać. Dla świętego spokoju pozwolono histeryczce chodzić za nim. Blisko dwudziestoosobową załogę podzielili na trzy cele. Heri usiadł na pryczy i podwinął kolana pod brodę. Jego „złota strażniczka” pokręciła się chwile po pomieszczeniu wpadając na innych i irytując ich, w końcu odepchnięta przycupnęła koło niego. Pogłaskał ją uspokajająco po plecach, więc przysunęła się, oparła o jego ramię i wzięła za rękę. Oboje przymknęli oczy. Więzienie było pełne dyskutujących przyciszonymi głosami ludzi. Oni tez musieli porozmawiać, ale nikt nie mógł o tym wiedzieć.

Heri poczuł mrowienie pod skórą. To nanoroboty wszczepu zmieniały ułożenie formując cieniutki drut, który wysunął mu się z wnętrza dłoni. Mikroskopijna linia połączyła się z identyczną wystającą ze skóry Kyebi. Pod zamkniętymi powiekami wewnętrzny interfejs wyświetlił protokół połączenia.

K: Ale cyrk, nic ci nie jest królewiczu?

H: Poza tym, że siedzę w celi, która za kilka dni zacznie potwornie śmierdzieć?

K: Prędzej niż myślisz ;) Dobra, to nie jest śmieszne. Musimy stąd uciec zanim brak higieny i dobrej żywności nas osłabi.

H: To poważne ryzyko?

K: Zależy od dowódcy tej stacji, jeżeli trzyma się wytycznych, to nie. Ale jeżeli tnie koszty na wszelkie sposoby by imponować przełożonym, to wszystko jest możliwe. Wielkość cel w stosunku do zagęszczenia nie napawa mnie optymizmem. :/

H: Jakieś pomysły? Sforsowanie krat nie będzie problemem, ale to od razu ich zaalarmuje.

K: Tak, trzeba pomyśleć o jakiejś dywersji, jeżeli nie będą nas wcale wypuszczać z celi to będzie trudne. Musimy szybko znaleźć plany tej bazy, to obiekt klasy C lub D, zależy, na ile został rozbudowany przez kurczaki.

H: Nawet przy wstępnej selekcji będzie tego około pięćset obiektów.

K: Wiem, ale jeżeli jest to baza wielkości C to bardzo prawdopodobne, ze ma zabezpieczenia antyterrorystyczne, które kazał wprowadzić Eikan.

H: Uśpiony system kontroli elektronicznej? Nawet jeżeli został tu wbudowany, to i tak oprogramowanie ma jakieś 5 lat, praktycznie antyk.

K: Może da się go zaktualizować. Z tym mamy szansę uciec i wyprzedzić poważnie pogoń oraz zabrać nasz sprzęt. Inaczej możemy raczej o nim zapomnieć. Same plany budynku dadzą nam niewielką przewagę.

H: Fakt. Ustalmy punkty wstępnej selekcji obiektów.

 

g

 

Heri żałował, że nie mogą się ruszać, bo mogliby wtedy palcami naszkicować przybliżony plan okolicy na podstawie swoich obserwacji z lądowiska. Fajnie by też było nakreślić trasę od wejścia budynku do celi. Gdyby byli sami wszystko by im szybciej szło, a czas nie działał na ich korzyść. Znalezienie bazy zajęło im prawie pięć dni, bo nie mogli cały czas siedzieć z zamkniętymi oczami i przeglądać wewnętrznych baz danych. Tryb bojowy, z jego ograniczonym interfejsem graficznym, arcyksiążę jeszcze jakoś znosił, gdy nakładał się na postrzeganą rzeczywistość. Jednak lekko trójwymiarowa przeglądarka plików wywoływała u niego zawroty głowy, gdy w tle pojawiały się inne obrazy. Mimo powolnych poszukiwań sprzyjało im szczęście. Kurczaki wyganiały jeńców raz dziennie na nieużywaną przez nich część pasa startowego, żeby przez godzinę pochodzili po świeżym powietrzu. Dzięki temu mogli z Kyebi lepiej przyjrzeć się zabudowaniom i okolicy. Ich dnie płynęły identycznym schematem. Rano więźniów z każdej celi po kolei prowadzono do łaźni, gdzie mogli się wymyć samą wodą. Później dostawali na śniadanie zeschnięte placki zbożowe i olej do maczania. Posiłek typowy dla Adtei i swego czasu popularny alternatywny zestaw w modnych kawiarniach na Ziemi, ale w wersji więziennej składniki były wyjątkowo podłej jakości i brakowało tradycyjnej sałatki. Później siedzieli w celach, aż w krótko przed zachodem słońca odbywał się spacer, a po nim obiadokolacja, czyli zupa, której składu lepiej było nie analizować, i więcej wyschniętych wypieków. Szczęśliwie mieli dużo czasu na planowanie ucieczki, a przeganianie ich z pomieszczenia do pomieszczenia dało im niezłe rozeznanie w rozkładzie bazy, jak również w rodzaju zmian dokonanych przez kurczaki, które dostosowały budynki do swoich potrzeb. Przebudowa ograniczała się do kilku przesuniętych ścian i dodatkowych drzwi, ale podstawowa struktura wydawała się nie ruszona. Jedynie meble i urządzenia elektroniczne wymieniono na typowe dla Adtei. System bezpieczeństwa i nadzoru wydawał się względnie nie zmieniony, zapewne z oszczędności nikt nie grzebał w okablowaniu, ograniczając się do podłączenia i przystosowania całości do komputerów i programów najeźdźców. W niektórych miejscach dało się zauważyć ślady remontu i wymiany kamer albo zdalnych działek, ale od czasu swojego powstania 15ta baza klasy C była dobrze doinwestowaną i utrzymywaną konstrukcją, więc pięć lat raczej spokojnej egzystencji nie mogło jej bardzo zaszkodzić. Kurczaki zapewne przejęły ją, gdy odleciały już wszystkie samoloty, a naziemna obsługa lotów, składająca się głównie z personelu technicznego uciekła, zniszczywszy co mogła z dysków oraz dokumentacji.

Cele znajdowały się w dawnym hangarze, który częściowo nadal spełniał swoją funkcję. Trzymano w nim kilka niewielkich samolotów orbitalnych, ale większość przeznaczono na magazyn i właśnie na prowizoryczne więzienie z przerobionych dawnych kwater pilotów. Do niewielkich pomieszczeń, oryginalnie przeznaczonych dla trzech osób, wstawiono piętrowe prycze i teraz spało w nich dwukrotnie więcej ludzi. To były jedyne pomieszczenia mieszkalne na terenie bazy, gdyż naziemna obsługa mieszkała w mieście i dojeżdżała do pracy. Bazy typu C i mniejsze służyły tylko i wyłącznie lotnictwu wojskowemu do rotacji pilotów i serwisowania samolotów. Wojska lądowe stanowiły niewielki procent armii planetarnej, gdyż ponad sto lat wcześniej przestały być potrzebne i istniały w szczątkowej postaci, spełniając głównie funkcje obsługi lotnictwa lub policyjno antykryzysowe. Stacjonowały w dużych bazach klasy B lub wielkich A, które znajdowały się przy portach międzygwiezdnych w pobliżu głównych miast planety. Właściwie najliczniejsze, po pilotach, były oddziały do wojny cybernetyczno– informacyjnej, które z powszechnym wizerunkiem żołnierzy miały niewiele wspólnego. Ich wierność i subordynacja również miała niewiele wspólnego z żołnierskim etosem. W przeciwieństwie do lotnictwa, w dniu inwazji większość z nich uciekła lub zdradziła. Eikan miał rację nie ufając im. Niewiele wynikło z tej racji. Słuszne podejrzenia pojawiły się zbyt późno, bo Złoci zostali utworzeni, gdy większość pionków była już w grze. Jedyne, co mogli zrobić, to uratować cesarza i liczyć, że pojawi się nadzieja na uwolnienie planety. Jednak dzień inwazji został okupiony straszliwą ofiarą i sytuacja wydawała się beznadziejna, a przynajmniej przez trzy lata nikt nie odważył się na optymizm. Żaden ze Zjednoczonych Systemów nie wyraził zainteresowani mieszaniem się w coś, co na międzysystemowym forum zostało zakwalifikowane jako wojna domowa. W końcu, po żmudnych negocjacjach, udało się zmiękczyć prabich na tyle, by zgodzili spotkać w wysłannikiem boskiego cesarza.

Heri nie miał pojęcia, czy ma jakiekolwiek szanse dotrzeć do Prab'afti. Wydostanie się z więzienia nie stanowiło większego problemu, ale uniknięcie pościgu i opuszczenie planety nie było już takie pewne. Zresztą sama ucieczka budziła w chłopaku wiele wątpliwości. Plan Kyebi oczywiście, logicznie rzecz biorąc, był bez zarzutu.

H: Jestem za nich odpowiedzialny. – Trzymając się za ręce chodzili po nieużywanym pasie startowym pod okiem kilku strażników. Tak często to robili, że wszyscy uważali ich za parę.

K: Ja jestem odpowiedzialna za ciebie królewiczu, a ty masz obowiązki do wypełnienia.

H: Mój pierwszy obowiązek jest wobec moich poddanych.

K: Jasne, Jaśniejący...

H: To nie jest żart. Może nie jestem cesarzem...

K: Ależ jesteś. Ja wiem, że jesteś i ty wiesz, że jesteś, bo nikt inny nie ma tyle kwalifikacji co ty, by nim być.

H: Aha, i moją pierwszą samodzielną decyzją jako przywódca ma być poświęcenie mojej załogi?

K: Dramatyzujesz. Moim obowiązkiem jest chronić ciebie, reszta nie ma znaczenia. Mój plan ma zapewnić nam maksimum wyprzedzenia. Więc widzisz, to mój plan i tyle, mój.

H: Nie masz prawa wydawać mi poleceń! – Komunikacja bezpośrednia nie przekazywała emocji w żaden satysfakcjonujący sposób, chyba, że się o nich opowiadało. Heri przystanął i objął ją, mocno do siebie przyciskając, musiał jakoś ukryć, że aż cały drży z wściekłości. Miał ochotę warczeć, ogólnie okazać jakiekolwiek prawdziwe emocje. Udawanie strachu i zrezygnowania straszliwie go męczyło. Zacisnął dłonie w pięści i pozwolił sobie chwilę pokrzyczeć we własnej głowie. Kyebi objęła go w pasie i też przytuliła, nie był to jednak gest mający dodać mu otuchy, uspokoić, po prostu wiedziała, jak grać swoją rolę. Odsunął się i znowu wziął ją za rękę – kable natychmiast połączyły się wznawiając komunikację, wewnętrzny interfejs pobudził się, a Heri spuścił wzrok, by nie rozpraszało go otoczenie.

H: Nie mogę zaakceptować tego planu. Proponujesz dokonanie tu masakry.

K: Część więźniów na pewno ucieknie, mało kurczaków przeżyje dekompresję przeciwpożarową, zostaną tylko te w stróżówkach przy bramach i może jakieś, które będą akurat na zewnątrz. Zresztą planuję spacyfikować strażników.

H: Kye, właśnie to mam na myśli, do pięciu pokus! Chcesz wybić wszystkich Adtei w tej bazie, ile to będzie trupów, 100? 200?

K: Chyba zapomniałeś, królewiczu, że w dniu inwazji oni zabili 2 miliony pilotów, praktycznie całe lotnictwo. I nie ma nawet statystyk, które by szacowały, ilu cywilów zginęło w czasie okupacji. Zachowaj jakieś proporcje, na razie jesteś desygnowany na wybawcę narodu, polityczną kurwą zostaniesz, jeżeli uda się pokonać kurczaki.

H: Polityczną kurwą? Myślisz, że mi chodzi o wizerunek?

K: A o co innego? Na prawdę przejmujesz się losem tych ptaszorów? To oni nas najechali, więc nie widzę powodu, by się nad nimi litować. Agresor powinien znać ryzyko związane ze swoim zachowaniem.

H: Teraz to my będziemy agresorami.

K: Ja pierdolę, Heri, odpuść mi te filozoficzne brednie. Myślisz, że cieszy mnie nasza przyszłość? Zawsze chciałam uciekać przed całą armią i zostawiać za sobą same trupy – nastała chwila bez informacji zwrotnej. – Sarkazm! Pierdolone pokusy, nienawidzę tego komunikatora, mam już ochotę normalnie pogadać, musimy się stąd wynieść

H: Przynajmniej ocalmy załogę.

K: Nie, wypuścimy ich i niech radzą sobie sami.

H: Złapią ich, albo zabiją podczas pościgu.

K: To nie nasza sprawa, muszą uciec wszyscy, żeby pościg nie skupiał się na nas, jeżeli nie są głupi, to dadzą się znowu złapać, na robotach przymusowych mają szansę przeżyć.

H: Tak, może jakieś 30 procent szansy.

K: To już coś.

H: Świetnie.

K: Proszę cię, bądź racjonalny. Nie mamy szans ich uratować, bo wszyscy zginiemy, a ty musisz żyć, masz obowiązki. Plan jest najlepszy, na jaki możemy sobie pozwolić w obecnej sytuacji: uchroni nas przed pogonią zarówno początkowo, bo nie będzie miał kto nas ścigać, jak i później, bo nie będą koncentrować się akurat na nas. Dodatkowo odzyskamy sprzęt. Moralny aspekt biorę na siebie. To mój plan, więc na mnie spada wina.

H: Czyli teraz czekamy na jakiekolwiek zamieszanie? –nie miał siły ani kontrargumentów, by się dalej kłócić. Jej plan ciążył mu na sercu, ale na mniej drastyczną ucieczkę nie mieli szans.

K: Tak :)

 

g

 

Przez sześć następnych dni nic niezwykłego nie miało miejsca. Wystarczyłoby jakiekolwiek niecodzienne wydarzenie, nawet lądowanie jakiegoś większego statku. Nie pilnowali ich szczególnie uważnie. Po kilku przesłuchaniach stwierdzili, że nie złapali nikogo ciekawego, więc nie spodziewali się uciekinierów. Było jasne, że Kyebi zaczyna tracić cierpliwość i niedługo sama spróbuje wywołać zamieszanie w bazie. Każdy spacer na zewnątrz coraz bardziej kusił pułkownik Asios, w końcu zabicie strażników było kwestią kilkunastu sekund. Martwiła ją trochę postawa arcyksięcia, która mogła obrócić osiem lat treningu wojskowego w zwykłą stratę czasu. Musieli się rozdzielić, by maksymalnie wykorzystać sytuację, czyli będzie musiała spuścić go z oka. I liczyć, że instynkt samozachowawczy przeważy nad ewidentnie przesadnie sztywnym kręgosłupem moralnym. Specjalnie podzieliła ich zadania tak, by większość walki wziąć na siebie. Miała głupią nadzieję, że chłopak nikogo nie spotka w hangarze i jego rola skończy się na szybkim skradaniu.

Chodzenie po zaniedbanym pasie startowym nużyło ją, a rutyna każdego dnia powodowała złość. Najeźdźcom pewnie chodziło o rezygnację, ale ona wolała się złościć. Niestety nie mogła jej okazać, Heri też nie mógł i zaczynali sobie nawzajem działać na nerwy, mimo że przed wyjazdem specjalnie dobrano ją charakterologicznie. Ciągła, wymuszona bliskość wygrywała nawet z jej śmiertelną cierpliwością i dystansem, który według testów balansował na granicy socjopatycznych zachowań.

Tryb bojowy włączył się w ułamku sekundy, zanim Kyebi zauważyła co się dzieje. Wybuch, jeden, drugi, trzeci i seria z karabinu. Wyostrzone zmysły wychwyciły krzyki od strony południowej bramy, tej bliżej hangaru. Wszyscy łącznie ze strażnikami padli na ziemię, gdy tylko rozpoczął się atak. Pułkownik Asios nawet nie zgięły się kolana, w jej przypadku padanie na ziemię nie miało sensu.. Jeżeli w jej kierunku poleciałoby cokolwiek, czego nie powstrzymała automatycznie generowana tarcza, padanie na ziemię nic by raczej nie pomogło. Nigdy nie wykonywała zbędnych działań i nawet większość odruchów miała pod kontrolą, jeżeli kłóciły się z rozsądkiem. Po dwóch sekundach od pierwszego wystrzału złapała Heriego za ramię i odciągnęła z zasięgu wzroku strażników, zanim tamci zdążyli się otrząsnąć i podnieść. Przyspieszone ruchy chłopaka zdradzały, że jego tryb bojowy również działa bez zarzutów.

– Jak to zrobiłaś? – Heri patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.

– Ja, królewiczu? Jakbym miała trzy moździerze i ckm, to dawno bylibyśmy daleko stąd – mruknęła przywołując go do rzeczywistości. – Nie wiem, kto kogo atakuje, ale to nie ma znaczenia. Nasz plan się nie zmienia. Idź do hangaru. Masz dziesięć, maksymalnie piętnaście minut. Wchodzisz i wychodzisz. Pamiętasz, gdzie ukryłam dla ciebie nóż i pistolet? – Kiwnął głową, w odpowiedzi. – To już cię nie ma!

Heri błyskawicznie ruszył w stronę hangaru, który szczęśliwie oddzielał ich od walki przy bramie. Ryzyko błądzących pocisków było minimalne, a to oznaczało oszczędzanie tarczy, która, jakkolwiek bardzo praktyczna, niestety zachłannie czerpała z zasobów energetycznych, a nie mieli przy sobie biobateri.

Poradzi sobie, pomyślała, nie jest głupi przecież. Ogarnął ją typowy przed walką śmiertelny spokój. Jakby zsynchronizowana z Herim wyszła z powrotem na pas. Strażnicy zdążyli się podnieść, ale więźniom kazali leżeć twarzą do ziemi. Pierwszą strażniczkę podcięła i mocno popchnęła, jednocześnie wyciągając jej z kabury zapasowy pistolet. Trzy pozostałe kurczaki zastrzeliła, zanim kobieta ciężko upadła na czworaki. Zdezorientowana Adtei nie zdążyła nawet unieść głowy, nim Kyebi zakończyła starcie skręcając jej kark.

– No już, koniec leżakowania – krzyknęła na współwięźniów, którzy rozglądali się niepewnie. Sprawnie przeszukiwała szeregową, zabierając przydziałowy nóż, zapasową amunicję, hełm z wbudowanym radiem i karabin. – Jest okazja i trzeba uciekać, bierzcie ich broń i spadamy stąd – ponagliła ich mocując sobie hełm na głowie. Był niewygodny, ale dzięki niemu mogła podsłuchiwać ich komunikację. Przestraszeni ludzie powoli wstawali, co odważniejsze osoby zabrały martwym kurczakom broń.

– Kto strzela? Czy ktoś przyszedł nas uratować? – Ambasador Temshi podszedł do niej i cicho zapytał, starał nie patrzeć na trupa u stóp pułkownik Asios.

– Pierwsze: nie wiem; drugie: wątpię. Tajemnica nadal obowiązuje – odpowiedziała cicho mierząc go lodowatym spojrzeniem. Właściwie powinna go zabić, żeby nie ryzykować, że ujawni tożsamość arcyksięcia, ale niestety przytłaczająca ilość świadków wiązała jej ręce. Liczyła, że będzie jeszcze miała dyskretną okazję skorygować to niedociągnięcie. – Trzeba uciekać, drugiej takiej okazji nie będzie! – powiedziała głośno. Nikt się nie ruszył. – Jak sobie chcecie, ja uciekam – wzruszyła ramionami i odwróciła na pięcie. Nie byli jej problemem i nie miała czasu się z nimi użerać. Skupiła się na interfejsie bojowym, który podpowiadał jej drogę na dach głównego budynku bazy.



Heri podbiegł do ściany hangaru i oparł się o nią plecami, nerwowo przysunął się do drzwi. W skupieniu nasłuchiwał. Wydawało mu się, że nikt nie stoi w pobliżu wejścia, więc zaryzykował spojrzenie przez szybę. Korytarz prowadzący do klatki schodowej był pusty. Pokonał go najciszej jak tylko potrafił, chociaż wydawało mu się, że okropnie tupie. Wiedział, że to subiektywne wrażenie wywołane przez nienaturalnie wyostrzone zmysły. Zanim podszedł do schodów przystanął ukryty za rogiem i znowu intensywnie wsłuchiwał się w otoczenie. Chyba nikogo nie ma, pomyślał, ale tryb bojowy sugerował mu większą ostrożność. Azi już wcześniej podpowiadała mu użycie sonaru.

Mam od tego zawroty głowy – pomyślał próbując usunąć migającą ikonę z panelu.

Większe niż od serii z karabinu przyjętego na tarczę? – sztuczna inteligencja spytała swoim wszystkowiedzącym głosem. – Poza tym nigdy się do niego nie przyzwyczaisz, jeżeli nie będziesz z niego korzystał, a to dopiero twój chrzest bojowy.

Skapitulował, oczywiście miała rację, a on tracił czas na głupie sprzeczki. Przymknął oczy i aktywował sonar. Nagle znalazł się w trójwymiarowej projekcji otaczającej go przestrzeni, jego mózg buntował się próbując ją odrzucić. Łaty na policzkach i pod ubraniem zaczęły się nieznacznie nagrzewać. Wyłączył funkcję i otworzył oczy zanim zrobiło mu się niedobrze. Najważniejsze, że upewnił się i w promieniu piętnastu metrów nie wykrył żadnego pulsu. Pokonał kilka ostatnich kroków do sterty nieużywanych mebli, które wepchnięto do wnęki pod schodami. Najwyraźniej kurczaki wymieniły sprzęty na własne, ale na wszelki wypadek nie wyrzuciły starych. Szybko znalazł pistolet i nóż – były dokładnie tam, gdzie się ich spodziewał. Nie miał pojęcia, jak Kyebi ukradła je strażnikom, ale ukrycie ich było banalnie proste. Adtei przerobili wszystkie schody, by było łatwiej im po nich chodzić, czyli nad każdym stopniem zamontowali obły drąg, który idealnie pasował do ich chwytnych, zakończonych szponami stóp. Ludziom jednak utrudniał utrzymanie równowagi, więc po każdym spacerze gęsiego wchodzili na piętro, mocno trzymając się poręczy. Dużo czasu spędzali stojąc w kolejce przy wnęce pod schodami.

Chłopak zdał sobie sprawę, że nie bardzo ma co zrobić z nożem. Pistolet zamierzał trzymać w ręku, ale drugą chciał mieć wolną. Więzienny kombinezon nie miał paska ani kieszeni, a w szmaciane kapcie ledwo dało się stopy wsadzić. Przeszukał porzucone meble, porozklejał szuflady i szafki. Dopiero klękając na podłodze, zauważył taśmę izolacyjną. Musiała komuś wypaść, miał nadzieję, że nie sparciała ze starości. Przykleił pochwę noża do nogi okręcając taśmę kilka razy naokoło uda. Szybko wyciągnął i schował nóż sprawdzając wysokość rękojeści i wytrzymałość mocowania. Zadowolony przymknął oczy i w skupieniu, walcząc z naturalnym sprzeciwem innych zmysłów, zbadał otoczenie ultradźwiękami. Nadal nikogo w pobliżu. Zapewne wszystkie kurczaki pobiegły do bramy.

Ruszył korytarzami do jednego z wielu magazynów znajdujących się na terenie hangaru. Tydzień wcześniej udało mu się podsłuchać rozmowę strażników i wiedział, gdzie trzymają ich dobytek. Miał tylko nadzieję, że rozmowa nie była konsekwencją plądrowania objętych kwarantanną bagaży. Dotarł do drzwi i pozwolił Azi zhackować zamek. Przez malutkie okienka przy suficie wpadało niewiele światła i w pomieszczeniu panował półmrok. Nie odważył się zapalić jarzeniówek, tylko uaktywnił funkcję widzenia w ciemności. Szybko znalazł swoją torbę, komputer nadal w niej był. Zawiązał kombinezon więzienny w pasie i wyciągnął bluzę z kapturem. Miała sporo kieszeni i była uszyta tak by maskować kaburę z bronią. Gdybym tylko miał kaburę, pomyślał. Pistolet schował do kieszeni. Rozejrzał się. Plecak Kyebi zauważył bez problemów, gdyż należał do standardowego wyposażenia Złotych. Znalazł w nim etui z mini odtwarzaczem muzycznym i bezprzewodowymi słuchawkami, jedną zaczepił na uchu. Odtwarzacz schował do wewnętrznej kieszeni, wcześniej podłączając do niego kabel wymiany danych. Pozornie wydawał się on uszkodzony, gdyż brakowało mu jednej wtyczki i kończył się gołym drutem, ale tak dużo łatwiej było go podłączyć przez skórę do wewnętrznego systemu. Ikona radia zamigotała na skraju interfejsu bojowego. Uruchomił ją i wybrał częstotliwość.

– Mam nasz sprzęt, wszystko jest, jak tobie się udało? – powiedział, gdy tylko ustabilizowało się połączenie.

– Świetnie, jestem na dachu, już unieszkodliwiłam antenę satelitarną. Ustawiam pięć minut opóźnienia na systemie, włączony. Skontaktuj się znowu, gdy będziesz na zewnątrz, to pójdę sprawdzić co się dzieje przy bramie. – Kyebi rozłączyła się.

Heri szybko znalazł się na korytarzu. Licznik automatycznie ustawiony przez Azi nieubłaganie pokazywał upływające sekundy. Strach niestety zwyciężył nad rozsądkiem. Nie nasłuchiwał, nie koncertował się na badaniu otoczenia tylko na migających numerkach. W oddali trzasnęły drzwi i dało się słyszeć dźwięk szponiastych nóg uderzających w podłogę. Dwa, nie, trzy Adtei, pomyślał przerażony. Był blisko wylotu długiego korytarza, więc nie zdążyłby się cofnąć i ukryć zanim znajdzie się w zasięgu wzroku kurczaków. Musiał ich zaskoczyć, zaatakować pierwszy. Wyciągnął pistolet i oparł się o ścianę. Tryb bojowy cały czas analizował dane, podpowiadał mu ich odległość i położenie. Wszczep próbował go uspokoić obniżając puls.

Przestań Azi, niedobrze mi od tego.

Nie możesz wpaść w panikę, to zniweluje cały twój trening.

Nie panikuję przecież!

Jesteś za bardzo podniecony.

Do pięciu pokus! Nie będę walczył w stanie jakiegoś psychotycznego otępienia! Nie rozpraszaj mnie!

Ostatnie zdanie zakończył komendą „działania w tle”, co odsuwało Azi od jego świadomości i dawało mu większą kontrolę na trybem bojowym. W ostatniej chwili, Adtei byli już kilka metrów od niego. Delikatnie przykucnął osuwając się plecami po ścianie. W jednej ręce miał nóż, w drugiej pistolet. Jestem od nich szybszy i mam bezbłędny wynik na strzelnicy, pomyślał by dodać sobie otuchy, i zaatakował.

Wpadł na pierwszą Adtei popychając ją ramieniem i zadając cios nożem w brzuch. Siła zderzenia popchnęła ją na idącą za nią podwładną. Heri odbił się i odskoczył do tyłu. Źle przemyślał ten ruch i torba z komputerem z impetem uderzyła o metalowy kant ściany na skrzyżowaniu korytarzy. Wyczulony słuch chłopaka wychwycił nieprzyjemne chrupnięcie. Nie mógł jednak czasu skupiać się na tym, bo pozostałe kurczaki zaczęły łapać, co się dzieje i sięgnęły po broń. Oddał dwa strzały mierząc w pierś. Wyprostował się i z nadal uniesionym pistoletem podszedł do ciał. Trening podpowiadał mu, by zabrać im broń i uciekać. Nie mógł się na to zdobyć. Jedna Adtei jęczała głośno trzymając się za brzuch, chyba nie trafił w żaden ważny narząd i rana była po prostu duża i bolesna. Dobij ją - podpowiadał trening, ale jakoś nie potrafił tego zrobić. Strzelanie wyszło mu trochę lepiej, ale i tak zakwalifikował je jako porażkę. Tylko jeden kurczak wyraźnie nie żył, a drugi krwawił charcząc nieprzyjemnie, postrzał w płuco. Spudłowałem ze strachu, jak jakiś przeklęty amator, pomyślał rozgoryczony. Podszedł do trupa i zabrał mu karabin, nie miał odwagi by przewrócić go i wyciągnąć pistolet. Tchórz, zganił się w myśli, i hipokryta, dodał złośliwie, ale nie dotknął ciała tylko mocniej zacisnął palce na karabinie. Uciekaj, drzwi już niedaleko, rozsądek przypomniał o sobie, gdy umysł zaczął tonąć w żałosnej samokrytyce.

Wstał i zobaczył samotny cień za matową szybą. Ktoś musiał usłyszeć strzały i przyszedł sprawdzić, co się dzieje. Heri wycofał się trochę i skrył za rogiem, ale tak by mógł obserwować sytuację. Ciężkie drzwi zasyczały głośno i na korytarz wszedł młody kurczak, drżącym krokiem podszedł do ciał. Na jaskrawo pomarańczowej twarzy malowało się przerażenie. Arcyksiążę wymierzył karabin, ale nie mógł nacisnąć spustu. Przeklął pokusy pod nosem, dlaczego ten chłopak był dla niego miły podczas lotu i później w więzieniu?

Łaska, wasza wysokość? – zakpiła Azi.

Miałaś działać w tle.

Została ci minuta, jestem systemem ostrzegawczym.

Warknął cicho i podjął decyzję.

– Ręce na głowę i idź do drzwi. – Wyszedł zza zakrętu i powiedział w adteia. Nawet przy pomocy wszczepu musiało to brzmieć dziwnie.

Kurczak uniósł oczy. Był w nich tylko strach.

– Ty to... – zaczął.

– Już, idziemy, nie ma czasu. – Heri ponaglił go zbliżając się z karabinem. Chłopak posłuchał i poszedł szybko do drzwi. Wyszli na zewnątrz i zatrzymali się przy ścianie. Przytłumione odgłosy walki nadal dochodziły zza hangaru. Ktokolwiek atakował bazę, był uparty. Adtei stał kilka metrów od Heriego i patrzył na niego niepewnie.

I co teraz? Powie o tobie innym.

Może, trudno. Nie zabiję go tak na zimno, nie dam rady.

Nagle rozległ się potworny huk, gdy jednocześnie opadły wszystkie kurtyny przeciwpożarowe blokując okna i drzwi budynków bazy. Heri przykucnął odruchowo, a kurczak padł na ziemię chowając głowę w ramiona. Następnie zaczęły działać silniki systemu dekompresyjnego, tworząc nieprzyjemny szum. Hałas był potworny i wszczep natychmiast obniżył poziom słyszalności. To była jego szansa, więc skorzystał z niej skwapliwie. Bał się konfrontacji i pytań młodego kurczaka, na które i tak pewnie nie wymyśliłby sensownych odpowiedzi. Wiedział, że nie zniesie jego pełnego leku i wyrzutu wzroku, więc zanim mógł on nastąpić Heri pobiegł w kierunku głównego budynku, by poszukać Kyebi. Nie pokonał nawet pięciu metrów, nim zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Przecież zostawienie przerażonego Adtei w środku bitwy i tak pewnie równało się z wyrokiem śmierci. Arcyksiążę nie chciał, by jego umysł popadał w idiotyczną spiralę poczucia winy, więc próbował to sobie wyperswadować zimną, logiczną kalkulacją. Prawie mu wychodziło.

 

g

 

Na dach głównego budynku wspięła się bez większych problemów. Zhackowała antenę satelitarną i postawiła filtr na transmisje, który bez wzbudzania podejrzeń systemu blokował ich przepływ. Sprawdziła też ostatnie komunikaty. Kurczaki poinformowały dowództwo o ataku. Zaciekawiała ją informacja, że podejrzewają ruch oporu. Na statek cesarski dotarły plotki, że coś takiego istotnie powstało, ale analitycy nie wróżyli mu sukcesów. Może nie docenili determinacji uciskanej ludności. Z drugiej strony Adtei z dużym spokojem podeszli do wymiany ognia i napastnicy najwyraźniej nie przekroczyli jeszcze bramy. Miała wielką ochotę sprawdzić, jak wyglądali ci rzekomi rebelianci, ale wiedziała, że musi poczekać, aż dzieciak znajdzie się po drugiej stronie ogrodzenia. Na potrzeby ich ucieczki stworzyła fałszywy komunikat o odparciu ataku i liczyła, że oficer komunikacyjny się nie połapie. Zupdate’owała uśpiony system kontroli elektronicznej zanim jeszcze dzieciak się z nią skontaktował. Odzyskał ich sprzęt i musiał tylko uciec na zewnątrz budynku. Trudno to było nazwać wyzwaniem. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że Heri nagle straci głowę i da się zabić, ale tego wariantu nie rozważała przedwcześnie. Bardziej martwiła ją sprawność zabezpieczeń antyterrorystycznych, których nikt nie sprawdzał od pięciu lat.

Opadły kurtyny przeciwpożarowe. Budynek aż zatrząsł się pod Kyebi. Pierwsza część systemu zadziałała. Przynajmniej są zamknięci w środku, pomyślała. Z niecierpliwością odliczyła szeptem trzydzieści sekund. Standardowo tyle było czasu na podniesienie kurtyn, gdyby zabezpieczenia przeciwpożarowe uruchomiły się bez powodu. Opuszczając kurtyny, system kontroli elektronicznej teoretycznie przecinał również rurki doprowadzające płyn do dźwigni hydraulicznych. Pułkownik wyjrzała zza murku otaczającego dach. Hangar był w całości zapieczętowany. Nasłuchiwała. Nagle budynek zaczął wibrować. Jednocześnie pobudziły się wszystkie silniki wypompowujące powietrze, zadziałała dekompresja. Z wież strażniczych zaczęły zbiegać kurczaki. Zdezorientowane próbowały z zewnątrz otworzyć kurtyny. Kyebi zeszła po rynnie na ziemię. Pobiegła do bramy i tam kazała udać się Heriemu, gdy drugi raz się z nią skontaktował. Adtei byli rozproszeni i przestraszeni, idealny moment do ucieczki. Pułkownik uruchomiła sonar i wpadła do stróżówki przy bramie przez niedomknięte drzwi. W środku zastała dwie osoby, zresztą skupione na poczynaniach zdezorientowanych towarzyszy. Poważny błąd, szczególnie, że wasz ostatni, pomyślała wycierając nóż w nogawkę. Ciała ułożyła w kącie. Ultradźwięki nie wykryły nikogo na piętrze. Kyebi weszła, by się rozejrzeć. Z radością przyjęła, że dobrze odczytała obraz z sonaru, gdy znalazła dwa ckmy i skrzynię amunicji. Rozmontowała jeden i w częściach zniosła na parter stawiając na stole. Połączyła się z Herim, ładując taśmę amunicji.

– Będę cię osłaniać. Będę strzelać ze stróżówki w kierunku budynku głównego. Azi wyliczy ci pole ostrzału, przejdziesz bokiem. Nie ściągaj na siebie niepotrzebnej uwagi, nie angażuj się w walkę, chyba że nie będzie wyboru. Bez odbioru – wyrzuciła z siebie jednym tchem i rozłączyła się. Mimo zniszczenia centrali w budynku głównym wolała nie nadużywać zdobycznego nadajnika.

Wyostrzyła wzrok, wszczep przybliżył jej oddalone o 300 metrów cele i widziała ich jak na dłoni. Zablokowała słuch, ale jednocześnie włączyła sonar i rozpoczęła ostrzał. Po kilkunastu sekundach musiała zmienić taśmę. Zaraz odpowiedzą ogniem, pomyślała przeładowując. Zliczyła pięć trupów lub niezdolnych do dalszej walki, reszta rozpierzchła się i pochowała. Niska ilość trafień rozczarowała ją, ale nie zdziwiła. Była drobna i jej podstawowe cechy stanowiły szybkość i zwinność, obsługa tak ciężkiej i topornej broni kosztowała ją wiele wysiłku. Gdy miała wybór, preferowała precyzyjniejsze urządzenia.

Tylko sonar i wrodzony refleks uratował jej życie. Po raz trzeci ładowała karabin, gdy ostrzegawcza ikona błysnęła jej na interfejsie bojowym. Wyskoczyła z budynku i przypadła do ziemi. Pocisk moździerzowy uderzył w stróżówkę powodując, że zawaliła się część sufitu. Tarcza Kyebi zamortyzowała falę uderzeniową, osłaniając płuca. Była za blisko eksplozji, więc bariera ochronna pochłonęła ponad połowę dostępnej energii. Poderwała się i odbiegła kilka metrów. Za wolno, pomyślała ze złością, gdy tracza aktywowała się ponownie. Następny pocisk uderzył w stróżówkę.

Czasami zazdrościła innym różowej mgiełki, która łagodziła ich rzeczywistość. Pułkownik Asios nigdy nie miała złudzeń, jej umysł zwyczajnie tak nie działał. Wiedziała, że żeby uchronić ją przed następną falą wszczep wyłączy wszystkie systemy i całą energię puści w tarczę i ochronę mózgu. W praktyce oznaczało to śpiączkę. Przeklęte pokusy, nie mogę dzieciaka zostawić samego, przemknęła jej ostatnia, bezsilna myśl.

 

g

 

Ostrzał z karabinu ustał zanim nastąpiła eksplozja. Ta myśl stanowiła jego jedyne pocieszenie, gdy biegł w stronę płonącej stróżówki. Pociski nadleciały od strony lasu, czyli najwyraźniej zaczął się atak na drugą bramę. Heri martwił się, że nie ma pojęcia, kim są napastnicy, ani jakie przyświecają im cele. Kyebi leżała kilkanaście metrów od bramy. Podniósł ją i zabrał za stos plastikowych kontenerów przykrytych plandeką Dawały im raczej marne schronienie, ale przynajmniej nie byli bezpośrednio widoczni od strony bramy. Zbadał jej puls. – był niepokojąco słaby i powolny. Bardzo ostrożnie wysłał sondę ze swojego wszczepu do jej. Wprawdzie miał wyższy priorytet, ale interakcja z systemem drugiej osoby bez zezwolenia zawsze była ryzykowna dla kogoś zupełnie bez doświadczenia. Szczególnie, że pułkownik była nieprzytomna, co pewnie przestawiło jej tryb z bojowego na obronny. Jej wszczep bez problemów nadał odpowiedź, która jednak poważnie przygnębiła chłopaka. Tarcza pochłonęła całą energię, system podjął ostateczną próbę ochrony i zawiesił się. Zrestartowanie go było trudne, zwłaszcza, że błąd mógł spowodować trwałe uszkodzenie mózgu. W każdym razie nie mógł się tego podjąć na terenie wrogiej bazy.

Dźwięk nowych wystrzałów wskazywał, że walka jeszcze trwała. Mogło to albo bardzo ułatwić, albo utrudnić ucieczkę. Ostrożnie wyjrzał z ukrycia. Sytuacja przy bramie diametralnie się zmieniła. Stały tam teraz dwa wozy terenowe i furgonetka, a naokoło kręciła się grupa ludzi w mało skoordynowany sposób strzelająca do kilku pozostałych kurczaków. Obrazek był tak dziwaczny, że Heri nie do końca wiedział co o tym myśleć.

Jakieś sugestie mądralo? Co to za banda?

Cóż, podobno powstał na planecie ruch oporu, podejrzewam, że to właśnie oni.

Ruch oporu przed czym? Przed myśleniem?

Jesteś dla nich bardzo surowy, to najprawdopodobniej cywile.

Cywile, debile – nawet się rymuje – pomyślał bez krzty sympatii.

Heri, jesteś cesarzem.

Będę cesarzem, może. Jeżeli przeżyję, a właśnie moje szanse na to znacznie spadły, gdy ta banda przygłupów postanowiła pobawić się moździerzem!

Sądzę, że masz szansę ich wyminąć, na razie ich uwagę pochłaniają Adtei. Zostaw pułkownik Asios i biegnij do bramy.

Głośno wypuścił powietrze.

Jesteś taką samą psychopatką jak Eikan. Na Los! Jeszcze jedna taka błyskotliwa uwaga, a przysięgam, wymyślę sposób, by zostawić ciebie.

Ona doradziłaby ci to samo, zawsze była bardzo praktyczna. Dobrze się rozumiałyśmy.

Nie odpowiedział tylko uruchomił „działaj w tle”. Miał dosyć Azi i jej przemądrzałych, bezużytecznych uwag. Poprawił umocowanie bagaży i przerzucił sobie Kyebi przez ramię. Była bardzo lekka, co dodawało mu otuchy, gdyż miał wątpliwości, na jak długo starczy mu sił. Szybkim krokiem ruszył w kierunku wyłamanej bramy.

 

g

 

Ambasador odchodził od zmysłów. Nie pomagała rana postrzałowa w przedramieniu. Wprawdzie pocisk przeszedł bokiem jedynie rozrywając skórę, ale silne pieczenie utrudniało skupienie. Już dawno przestał próbować zrozumieć, co się właściwie naokoło niego działo. Przypominało to dzień inwazji, gdy nagle w biurze wybuchła panika i rozpoczęła się ewakuacja. Nie pamiętał, jak wtedy trafił na statek odlatujący z planety. Chyba zdezorientowany szedł za współpracownikami z ministerstwa, a na niebie nad nimi co chwila rozbłyskiwały wybuchy. Wtedy jednak nikt bezpośrednio do niego nie strzelał.

Razem z częścią załogi przycupnął przy ścianie hangaru. Nie mieli się gdzie ukryć i nie odważyli więcej ruszać, dopóki trwała strzelanina. Chociaż nie mógł tego sprawdzić, podejrzewał, że już trzy osoby z ich statku zginęły podczas wymiany ognia. Nie wiedział, kto do kogo strzela i kiedy to się skończy. Jednak najgorsza była świadomość, że zgubił arcyksięcia. Zniknęła też arogancka pułkownik, ale podczas ich ostatniej rozmowy syna Jaśniejącego nie było już w pobliżu. Jak ona mogła chłopaka zostawić? Właściwie wszystkich ich zostawić? Nieodpowiedzialne babsko.

Wystrzały powoli ucichły. Wszyscy nerwowo rozglądali się, oczekiwali nadejścia wyjątkowo wściekłych kurczaków. Nic takiego nie nastąpiło. Po pasie startowym zaczęły jeździć samochody. W końcu jeden zatrzymał się blisko nich i wysiedli z niego ludzie ubrani w coś na kształt mundurów polowych, dolną połowę twarzy zasłaniały im bandanki.

Ambasador wstał uznając, że do niego należy rozmowa z obcymi. Podszedł do niego wielki facet w przyciemnianych okularach.

V Witam, jestem kapitan Tichu, a to moi dzielni partyzanci. – Machnął ręką za siebie. – No, przybyliśmy was uwolnić. I się nam udało, nie?

W Tak, jesteśmy bardzo wdzięczni. – Ambasador wyciągał rękę. - Miło mi pana poznać, kapitanie. Nazywam się Boena Temshi.

– Dobra, to co? – Osiłek podszedł do stłoczonych pod ścianą ludzi ignorując wyciągniętą rękę. – To cała załoga?

– Większość – powiedział lekko skonsternowany Temshi. – Chociaż część się rozpierzchła w czasie ataku.

– Jasne, jasne, przestraszyli się strzałów i pouciekali. Znajdą się, bo już, no wiesz, nie ma strzałów. – Odwrócił się znowu w stronę ambasadora. – Zara podjedzie ciężarówka, to wsiadajcie szybko. Coś się tu kurkom popsuło, ale pokusy wiedzą kiedy przylezie ich więcej – ruszył w stronę swojego samochodu.

Temshi pobiegł za nim, wyminął i zagrodził drogę. Kapitan nie zdążył się zatrzymać, a może go nie zauważył i zwyczajnie na niego wpadł. W sumie miał przyciemniane okulary, a już zmierzchało.

– Czegoś nie skumałeś? – spytał pomagając ambasadorowi wstać.

– Nie, nie. Mam pewną bardzo ważną sprawę. – Spojrzał z przejęciem na osiłka. - Jestem cesarskim ambasadorem, leciałem z misją zanim mnie złapali. Wśród załogi był młody chłopak, wysoki, szczupły, krótko ostrzyżony. Nic mu się nie może stać. To bardzo ważne.

– Czemu? Co to za dzieciak? – Kapitan lekceważąco wzruszył ramionami.

– To tajne, wyjaśnię panu, kapitanie, w dyskretniejszych warunkach. Moja załoga nic nie wie. Błagam, to z rozkazu samego cesarza. Pańska pomoc na pewno zostanie doceniona.

Na ostatnie słowa oblicze olbrzyma nabrało zadowolonego wyrazu. Poszedł do swoich podwładnych i wydał im polecenia. Ambasador miał nadzieję, że reszta partyzantów była bardziej rozgarnięta niż ich dowódca, z drugiej strony czy inteligentni ludzie słuchali by takiego osobnika?

 

g

 

Z jednego więzienia do drugiego. Nie potrafił o tym inaczej myśleć. Dlaczego ten durny ambasador kazał partyzantom go odnaleźć? Postawił Heriego w sytuacji bez wyjścia, w końcu nie mógł zacząć uciekać, a co gorsza strzelać do swoich. Musiał z nimi pojechać. Najgorsze, że niekompetentny urzędas się wygadał. Nie był pewien, co dokładnie powiedział, ale wojak w ciemnych okularach wydawał się zdecydowanie za bardzo zainteresowany Herim. Podczas jazdy furgonetką, która w sumie z postojami trwała ponad czternaście godzin, arcyksiążę sprawdził bazę danych. Tichu nie był żadnym kapitanem, przed wojną przez osiem lat służył w żandarmerii wojskowej i nie został awansowany nawet na kaprala. Skrócone akta sugerowały, że nie wyróżniał się niczym pozytywnym, ale jego skuteczność utrzymywała się w ramach statystycznych, więc nie został zwolniony. Zachowanie malowanego kapitana pokazywało, że upajał się swoją nowo pozyskaną władzą i najwyraźniej uznał ją za potwierdzenie swojego wojskowego geniuszu.

Samochody partyzantów wjechały do strefy przemysłowej. Takie skupiska fabryk, do których dojeżdżała szybka kolejka, zgodnie z prawem były oddalone co najmniej pięćdziesiąt kilometrów od miast. W tej konkretnej znajdowały się zakłady przetwórstwa spożywczego. Wszystkie opuszczone, gdyż Adtei nie mogli żywić się wieloma produktami z Ziemi, szczególnie mięsem i rybami. A zważywszy na loga producentów, w tej strefie produkowano głównie konserwy. Wprawdzie widać było ślady po rozmontowaniu i wywiezieniu sprzętu do przeładunku towarów, ale o samym kompleksie kurczaki już pewnie dawno zapomniały.

Wysiedli pośród wielkich betonowo stalowych hal produkcyjnych. Ciągnęły się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, a dalej otaczał je gęsty las. Samochody odjechały w głąb kompleksu, a partyzanci poprowadzili ich do jednego z budynków. Z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym, wyglądał na równie opuszczony co reszta. W środku prawie wszystkie okna były od wewnątrz dokładnie zabite, by zapalone światło nie zdradzało obecności ludzi. Wnętrze przetwórni przebudowano, by bardziej nadawała się do mieszkania. Blisko wejścia znajdowało się coś na kształt stołówki i pomieszczenia wspólnego. Tam też czekali pielęgniarze, którzy natychmiast zabrali się do oglądania rannych i kierowania ich do szpitala polowego wewnątrz budynku. Heri na rękach zaniósł Kyebi do gabinetu głównej lekarki. Ambasador biegł za nim i brzęczał coś o spotkaniu z przyciemnianym kapitanem, ale chłopak nie miał na to siły.

– Jeżeli musi się ze mną spotkać to niech przyjdzie do gabinetu, bo tam zamierzam czekać na panią doktor, która podobno kieruje tutejszym szpitalem – powiedział przyglądając się uważnie otoczeniu, Azi w jego głowie tworzyła wstępną mapę budynku.

– Sądzę, że warto pozyskać współpracę kapitana. Jesteśmy w jego bazie – Temshi próbował negocjować.

– A ja sądzę, że powinien był pan trzymać język za zębami. Nie mam pojęcia jaki kit wcisnąć teraz temu matołowi. W ogóle nie powinienem tu być! – Heri warknął, przystając i zwracając się bezpośrednio do ambasadora. – Ma pan mu nic więcej nie mówić, nie kombinować nic na własną rękę, sytuacja jest już wystarczająco trudna – znacząco spojrzał na bezwładną pułkownik na swoich rękach.

– Rozumiem – powiedział wyraźnie skruszony. – Po prostu martwiłem się o waszą...

– Moją co? - Heri ze złości zacisnął zęby aż go szczęka zabolała. – Moją dziewczynę, która jest nieprzytomna? Niech się pan ogarnie, na litość Białego! To nie jest zabawa, zginęły już cztery osoby z załogi naszego statku, a nie wiadomo, czy wszyscy ranni przeżyją. Niech pan idzie, żeby panu opatrzyli ramię zanim wda się jakieś zakażenie. I nie zawraca mi na razie głowy!

Ambasador skapitulował i noga za nogą powlókł się na oddział. Heri pytając kilku osób po drodze znalazł gabinet ordynatorki. Wszedł do części przeznaczonej do badania pacjentów i położył Kyebi na kozetce. Przeciągnął się i zrobił kilka skłonów. Bolały go mięśnie od niewygodnej jazdy i braku snu. Wszczep cały czas starał się to rekompensować, bez niego chłopak by natychmiast padł ze zmęczenia. Usiadł na krześle i przymknął oczy, ustawił system na czuwanie, by go wybudził, gdy tylko ktokolwiek zbliży się do drzwi.

Lekarka wróciła dopiero po pięciu godzinach. Niestety, taka drzemka nie pozwoliła mu w pełni wypocząć. Wstał i przywitał się. Kobieta krytycznie spojrzała na Kyebi.

– Wszyscy chorzy mieli trafić na oddział, czemu ona tu jest? – spytała przyglądając mu się surowo. – Zakładam, że zrobiłeś to ze szczerej troski chłopcze, ale tu wcale nie pomogę jej lepiej.

– Nie chodzi o pomoc, ona nie jest właściwie chora – Heri czuł się prawie jak w siedzibie Straży, gdyż chyba tylko przed Eikanem musiał się kiedykolwiek z czegoś tłumaczyć.

– Są odpowiedniejsze miejsca by się wyspać. – Chłopak miał wrażenie, że kobieta zaczyna tracić cierpliwość.

– To nie takie proste. Wiem, że jest pani również zmęczona, ale proszę mnie wysłuchać – próbował desperacko załagodzić sytuację. – Ona jest w śpiączce.

– Doprawdy? – kobieta zmarszczyła brwi i podeszła do kozetki, zaczęła badać Kyebi. – Skąd ten wniosek?

– Wszystko, co pani teraz powiem, to tajemnica. To bardzo ważne, by nie opuściła tego pokoju.

– Dobrze – odwróciła się i spojrzała na chłopaka badawczo, jej twarz złagodniała. – Uznam, że cokolwiek mi teraz powiesz wchodzi w zakres tajemnicy lekarskiej.

– Dziękuję – uśmiechnął się nieśmiało. – Ona jest żołnierzem, ja też. Tylko, że to są oddziały specjalne, tajne... nie zamierzam tej informacji ujawniać nikomu innemu. W każdym razie, mamy wbudowany system komputerowy. W środku, w ciele, i on ochrania organizm, ale nie jest idealny. I u niej się zawiesił. – Lekarka patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie był pewien, czy mu w ogóle wierzy. – Ona nie jest ranna, ani chora, po prostu... eeee... wyłączona.

– Wyłączona? I co w takim razie, włączy się znowu?

– Nie wiem, może. Widzi pani, ja się nie znam na tym za dobrze. – Widząc jej konsternację szybko dodał – ale poszukam informacji, mam komputer, gdzie one na pewno są. Wydaje mi się, że przy jego pomocy będę w stanie zrestartować system i ją obudzić.

– Aha – kobieta kiwnęła w zamyśleniu głową. – Czyli oczekujesz ode mnie, że do tego czasu utrzymam ją przy życiu, tak?

– Tak, ale nie tylko. Chciałbym, by wymyśliła pani co powiedzieć innym, jeżeli będą się pytać.

– No tak, w końcu nie jest ranna. Coś jeszcze?

– Chciałbym mieć dwie godziny dziennie na osobności z nią.

– A w jakim to celu? - spytała ostro.

– Eeee rehabilitacji, jeżeli można to tak nazwać. Nie mogę pozwolić, by jej mięśnie za bardzo osłabły. Myślę, że da się nakłonić jej system by stymulował wszystkie mięśnie.

– Niby jak?

– To właściwość systemu, tajemnica.

– Ach tak, tajemnica. Nie ma mowy.

– Proszę, pani może przy tym być, jeżeli mi pani nie wierzy. To bardzo ważne – spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.

– No dobrze, dam ci szansę, ale już nie dzisiaj.

– Bardzo pani dziękuję.

 

g

 

Kilka godzin lekkiego snu wcale nie dało mu jasności umysłu. Załatwił najbardziej palącą sprawę i umieścił Kyebi pod opieką lekarza, ale niestety został bałagan wywołany przez pożal się boże ambasadora. Nie miał pojęcia jakie kłamstwo wcisnąć „kapitanowi”, a prawda była zbyt ryzykowna. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby dochować tajemnicy. Niestety Heri nie mógł odkładać w nieskończoność rozmowy z samozwańczym dowódcą. Jeden z partyzantów zaprosił go na kolację połączoną z uczczeniem udanej akcji odbicia jeńców, a jednocześnie upomniał, że „kapitan” czeka na niego w swoim biurze.

Heri poprosił, by go tam zaprowadzić. Cokolwiek miało się zdarzyć, chciał to już mieć za sobą. Zresztą wątpił, by cała przespana noc przyniosła mu nagłe olśnienie.

Po co ten dureń wspominał o mnie?

Nie wiem. Heri, nie przejmuj się tak, powiedz to samo, co powiedziałeś lekarce.

Ona mi nie uwierzyła.

Przecież zajęła się pułkownik.

Nie wiem czy bardziej z litości, czy ze zmęczenia. Może trochę z ciekawości, myślę, że stan Kyebi ją skonfundował. Ucz się lepiej czytać ludzi Azi, masz w tej dziedzinie spore braki.

Nastąpiła dłuższa przerwa w komunikacji.

Ten cały kapitan nie jest zbyt bystry – Azi kontynuowała po chwili, której potrzebowała na przełknięcie jawnej obrazy, jaką było sugerowanie, że ona się na czymś nie zna.

Nie jest, ale już za dużo zostało powiedziane. Teraz będzie miał na mnie oko, bo ten durny urzędas zwrócił na mnie jego uwagę. Zresztą w ogóle nie powinno mnie tu być.

Tacy jak on są łasi na komplementy, może uda ci się go wziąć pod włos.

Może, ale nie mam na to szczególnej ochoty. Tacy jak on to typowi pozerzy i tchórze. Jest mocny w gębie, gdy wszystko gra, a uciekać będzie pierwszy. Tak samo pierwszy sypnie.

Jesteś bardzo surowy dla człowieka, którego wcale nie znasz.

Jestem wycieńczony i czuję się jak szczur w pułapce, nie oczekuj ode mnie optymizmu.

Weszli do biura, w którym dominującym akcentem była broń. Leżała wszędzie, karabiny, pistolety, amunicja, granaty – wszystkie w nieładzie, ewidentnie nie poddane odpowiedniej konserwacji. Heri zmarszczył nos. Cóż za żałosny popis, pomyślał zdegustowany. Jego trening wojskowy głośno protestował przeciwko takiemu niechlujnemu traktowaniu ważnych narzędzi. „Kapitan” rozsiadł się za biurkiem i palił papierosa, na krześle przy ścianie przycupnął ambasador. Na tym kończyły się miejsca siedzące, jeżeli nie liczyć odwróconej niskiej, plastikowej beczki. Zwalisty wojak spojrzał na nią sugerując, że tam właśnie ma spocząć Heri. Nie ma mowy, pomyślał chłopak, nie będziesz na mnie z góry patrzył.

– Słucham? - skrzyżował ramiona na piersi i przeniósł ciężar na jedną nogę.

– W końcu raczyłeś nas odwiedzić – sarknął Tichu. Na chwilę stracił rezon, najwyraźniej nie oczekiwał od Heriego takiego zachowania. – Pan ambasador wygadywał jakieś fantastyczne rzeczy, a teraz nic nie chce mówić. Dziwne to wszystko, a co ty mi powiesz, młody?

– A co mam powiedzieć? Dziękuję za ratunek, jestem zaszczycony. Mogę już iść?

– O nie, wyjaśnisz mi zaraz, czemu ten tutaj – machnął ręką w kierunku ambasadora – tak się przejmuje twoja osobą.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może mnie sekretnie kocha, ale ja mam już dziewczynę.

– Bardzo śmieszne. Dosyć tych żartów. Gadał coś o cesarskich rozkazach, co to ma wspólnego z tobą?

Heri miał ochotę dopaść do ambasadora i skręcić mu kark. Nie przypuszczał, że tamten pozwolił paść słowu: „cesarz”.

– Niewiele, jestem żołnierzem, ochraniałem ambasadora. Chętnie wesprę pana oddział.

– Taaa, jasne, i co jeszcze? Myślisz, że ktoś tu się nabierze na taką bzdurę szczylu!? Za debili nas masz? Dokładnie wiem, kim jesteś! – „Kapitan” poderwał się wymachując oskarżycielsko palcem w stronę Heriego.

Chłopak zamarł zszokowany, chyba tylko młody wiek uchronił go przed zawałem serca. Jak taki debil się domyślił? Kurczaki się nie połapały, a ten nadmuchany matoł natychmiast mnie rozpoznał? Jak, na pokusy!? Jego myśli galopowały w panice.

– Co robisz taką minę? Ochroniarz, też mi coś. Ile ty masz lat? Naście, nie więcej. Jesteś pyskatym synalkiem jakiegoś arystokraty, czy innego ważniaka. Tatuś załatwił ci służbę w wojsku przy milutkiej misji dyplomatycznej, jakieś bankieciki i inne takie pierdy, ale niestety sypnęło się, złapali was. Chojraka będzie zgrywał, gówniarz jeden. Raz, z daleka widziałeś walkę i wydaje ci się, że jesteś żołnierzem, niedoczekanie twoje.

– Jak pan może tak mówić! – Ambasador mienił się na twarzy z oburzenia na zachowanie wojaka. Trudno było ocenić, co bardziej go oburzało ton głosu, czy absolutnie niestosowne zwracanie się na „ty”. Heri ledwo powstrzymywał się od śmiechu.

– Cisza! Mogę mówić, co chcę, to moja baza i nie będę się tu użerał z rozpieszczonymi bachorami. Możesz tu zostać, nawet dostaniesz apartament godny swojej arystokratycznej dupy, żebyś później się tatusiowi nie skarżył, że cię tu źle traktowali. Ale! Nie będziesz się mi plątał pod nogami! Nie będziesz się wymądrzał. Znajdź sobie coś pożytecznego do roboty i niech cię więcej nie oglądam. Ani ciebie – zwrócił się do ambasadora. – To moje warunki i możecie je przyjąć, albo spierdalajcie do lasu, tam sobie arystokratyczne fochy strzelać.

Arcyksiążę sarkną z pogardą, przynajmniej taki miał zamiar, by wczuć się w obrażonego panicza. Chociaż wyszło mu raczej tłumiące rozbawienie prychnięcie. Wojak chyba i tak nie zauważył różnicy. O Losie, dziękuję, pomyślał z ulgą, odwracając się na pięcie i wychodząc. Prawie pobiegł do najbliższej łazienki i zamknął się w kabinie. Zakrywając usta rękami, wybuchnął śmiechem. Przez dłuższą chwilę nie mógł się w ogóle opanować, cały drżał, aż łzy pociekły mu po policzkach. Nie był do końca pewien, z czego się śmieje. Zapewne z bufonady „kapitana”, ale chyba też z własnego głupiego szczęścia.

Otarł policzki i wyszedł. W korytarzu czekał na niego zatroskany Temshi.

– Wasza Wysokość płacze? – szepnął przyglądając się Heriemu.

– Odbiło panu? – chłopak warknął brutalnie przywrócony do rzeczywistości. – Więcej żadnych „wysokości”! Ma pan mi mówić na „ty” i żadnych pomyłek. Pięknie pan mnie wrobił, jedynie wrodzona głupota tego faceta uratowała sytuację. Jeżeli jest pan wierzący, to polecam pomodlić się dziękczynnie. Tak absurdalna może być tylko łaska Losu.

– Przepraszam, nie chciałem przysparzać kłopotów... – zająknął się, nie kończąc zdania.

– Skoro pan nie chce to więcej ma się pan nie wtrącać w moje sprawy. To już nie jest prośba tylko rozkaz. Zrozumiał pan?

– Tak, oczywiście, przepraszam – mężczyzna skulił się pod wzrokiem Heriego.

– Super. W takim razie żegnam pana. – Nie czekając na odpowiedź poszedł poszukać kogoś, kto pełnił rolę kwatermistrza, by dowiedzieć się, gdzie przygotowano dla niego „apartament”.

 

g

 

Miał ochotę paść na twarz i zasnąć, ale nie mógł sobie odmówić kąpieli. Pierwszy raz od tygodni umył się mydłem. W zdecydowanie lepszym humorze stanął przed lustrem we wspólnej łazience. Wyraźnie schudł, w kilku miejscach wystawały mu kości. Na pewno też zwiotczały mięśnie, pomyślał zdegustowany, od jutra trening na całego, nie mogę dalej gnuśnieć. Krytycznie przyjrzał się swojej głowie. Nigdy wcześniej nie miał tylu włosów. Poczochrał je palcami i skrzywił się. Jak ludzie mogą tak żyć, muszę znaleźć jakąś golarkę, zdecydował.

Przebrał się w przydzielony mu workowaty t-shirt i spodnie dresowe. Nogawki były trochę za krótkie, ale na piżamę się nadawały. Jego „apartament” nie różnił się niczym od zwykłych prowizorycznych pokoi przydzielonych innym partyzantom. Na spartańskie wyposażenie składała się piętrowa prycza zbita razem na słowo honoru i kilka metalowych skrzyń z kłódkami. Wszystko oświetlała słaba jarzeniówka. Za luksus uchodził dodatkowy koc i brak współlokatora. Heri zamknął drzwi na klucz i zabezpieczył je miniaturowym czujnikiem, który natychmiast poinformowałby jego wszczep, gdyby ktoś przy nich majstrował. Pozostałe bagaże zamknął w jednej ze skrzyń i doczepił klucze do tytanowego łańcuszka, który zawiesił na szyi. Podejrzewał, że kwatermistrz miał kopie zapasową wszystkich kluczy. Znalezienie nowych kłódek dopisał do listy pilnych zadań na najbliższe dni. Ułożył się na górnej pryczy i zasnął.

Przespał może trzy godziny, gdy wszczep wybudził go, włączając tryb bojowy. Ktoś otwierał drzwi kluczem. Planowali go zabić czy okraść?, zastanawiał się ze znużeniem. Ułożył sobie wygodniej pistolet. Spod zmrużonych powiek obserwował wejście. Do środka weszła drobna postać z wiadrem w jednym ręku i mopem w drugim. Zaczęła zmywać podłogę, co zupełnie zbiło Heriego z tropu. Zaskoczony i zafascynowany czekał na rozwój wypadków.

Tajemniczy sprzątacz oparł mop o ścianę i zaczął panoszyć się po pokoju. Arcyksiążę uznał, że dosyć tego, wyciągnął pistolet i zapalił światło nad pryczą. Wszczep przyspieszał jego ruchy, ale mimo to stojący na środku pomieszczenia chłopak zdążył bojowo unieść mop, którego przecież chwilę wcześniej nie miał w ręku. Patrzył na Heriego zaskoczony, ale nie przestraszony. Na oko był trochę młodszy, niższy i zdecydowanie bardziej wychudzony.

Co tu robisz?

– Sprzątam. – Na potwierdzenie swoich słów pomachał mopem i szmatą do ścierania kurzy.

– W środku nocy?

– Nie ja to wymyśliłem. – Wzruszył ramionami. – Kwatermistrz mnie obudził i kazał tu pozmywać wszystko. Powiedział, że jesteś paniczykiem i będziesz grymasił, że brudno i pewne się od tego rozchorujesz.

– A nie wpadł na to, że już zdążyłem zauważyć? No wiesz, jak tu pierwszy raz wszedłem?

– Też o to spytałem, ale stwierdził, że byłeś zmęczony, więc pewnie nie zwróciłeś uwagi i jeżeli teraz posprzątam to się nie połapiesz. – Uśmiechnął się rozbrajająco.

Heri odwzajemnił uśmiech, odłożył broń na twardy materac.

– Istny dom wariatów, o Losie.

– Szybko się połapałeś. Jestem Ezzeo.

 

 Autor: Kati
 Data publikacji: 2012-01-14
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najstarszych ↓

 III miejsce w konkursie o Nagrodę Mythai 2012
Strasznie mnie ten tekst zasmucił, a to dlatego, że czytając, miałem sporą nadzieję, że właśnie znalazłem idealnego kandydata do Nagrody Mythai... aż nagle dotarłem do końca. I tam okazało się, że tego końca, no, zwyczajnie... nie ma.

Tekst jest dobry, choć niepozbawiony drobnych błędów, na przykład stylistycznych (w stylu powtórzeń lub zbędnych zaimków). Ma ciekawą fabułę, osadzoną w starannie malowanych realiach. Odpowiednio dawkowany dramatyzm sprawia dobre wrażenie. Sposób prowadzenia postaci też.

Niestety, opowiadanie urywa się, zanim można wysnuć jakiekolwiek wnioski na temat jakości pomysłu.

I tyle.

Zderzenie z rzeczywistością.
Autor: Whitefire Data: 01:10 2.02.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 183 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 183 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Poloniusz: Cóż czytasz, mości książę?
Hamlet: Słowa, słowa, słowa.

  - Szekspir
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.