Obudził się rano, jedna ręką zabił natarczywy dźwięk budzika, a drugą z szukał plastikowej butki
z odrobina wody. Powoli otworzył sklejone z przepicia oczy
„ Dlaczego jest tak ciemno? Co ja lato przespałem? - rozejrzał się po swoim mieszkaniu, w głowie nadal czuł karuzele.
-Witaj Jacku – jakiś facet siedział na jego prywatnym fotelu z Ikei
-Kim ty kurna jesteś ? - przyjrzał się postaci w fotelu, ale widział tylko cień i dziwny metaliczny połysk – Nie jestem żaden Jacek, co ty tu robisz?
-Dla mnie każdy nowy to Jacek – cień wstał. Był ogromny i przetłaczający w małym pokoiku.
Teraz zobaczył, że to co błyszczało to po prostu ostrze dość sporej siekiery.
-Bierz dupsko w troki, czas byś rozgrzeszył parę osób – właściciel siekiery, powolnym krokiem szedł w kierunku jego łóżka, a ciągniona po podłodze siekiera wydawał niemiły metaliczny dźwięk.
Zerwał się na równe nogi, jednym ruchem złapał kabel stojącej obok nocnej lampki i pokój pogrążył się w słabym świetle. Wystarczyło to by znów usiadł z otwartymi ustami.
Pokój był mu jakby znany i jednocześnie całkiem obcy. Wszystko niby stało na swoim miejscu, ale książki, biurko a nawet komputer czy zwykłą szklanka były szaro-brązowe, nijakie. Ten który stał przed nim oparł się o trzonek siekiery i świdrował go wzrokiem. Twarz pokryta niezliczoną liczba tatuaży, była jak wszystko wkoło szara i matowa, tylko ogromne czarne oczy nie potrafiły się wtopić w otoczenie.
-Wstawaj, idziemy – facet z siekierą złapał go za kołnierz przepoconej koszuli i zaczął ciągnąc do wyjścia.
Nie bronił się, nie przeszkadzało mu, że jego tułów boleśnie obijał się o kanty mebli, a bose stopy co chwila uderzały o schody. Kiedy dotarł do wyjścia z budynku poczuł jak zostaje wyrzucony w górę by za chwilę wylądować na twardym bruku. Wstał powoli z kolan, nawet nie zauważył stożki krwi z nosa, tak jak w pokoju szarość panowała na zewnątrz.
-Zaraz tu będą, a ty Jacek masz ich rozgrzeszyć.
-Rozgrzeszyć? Ja? Dlaczego gdzie jestem? - szok powoli mijał, pozostało niezrozumienie i przerażenie.
Postać z siekierą przez chwile stał przed nim ze spuszczona głową, aż w końcu spojrzał mu prosto w oczy.
-Wszyscy, którzy ci kiedyś w życiu wyrządzili krzywdę, którzy cię przeklinali i życzyli ci najgorzej są tutaj. Twoja rodzina, twoi znajomi i szefowie, wszyscy oni są tu bo życzyli ci jak najgorzej. Zrozum oni zmarli i błąkają się po czyśćcu jeśli ich teraz nie zabijesz ty zajmiesz ich miejsce. Jeśli ich pokonasz będziesz mógł zdecydować co dalej z ich brudnymi duszami.
-Ale ja nie chcę, ja im wszystkim wybaczam – zaczął krzyczeć, przez łzy.
-Z późno Jacku, było to zrobić za życia i zrobić to szczerze – tubalny śmiech unosił się ponad dziedziniec.
Nagle siekiera przeleciała parę metrów upadając z brzękiem u jego stóp.
-A o to twoje kropidło i pamiętaj albo ty albo oni.
W bramie zaczęły pojawiać się postacie, dziwne koślawe w obdartych łachmanach. Straszliwy smród zgnilizny pokonał zakrzepłą skorupę krwi w jego nosie i dotarł do świadomości. Już miał zwymiotować, kiedy w tłumie zaczął rozpoznawać pojedyncze sylwetki. Lekki uśmieszek pojawił się na opuchniętej twarzy a dłonie mocniej zacisnęły się na trzonku siekiery. Przez myśl przemknęły mu kiedyś zasłyszane słowa.
„Powroty zawsze są trudne, ale nie ma takiej drogi, na której końcu nie byłoby światła.”
|