|
Wysłany: Piątek 28 Kwiecień, 2006 20:20 |
|
|
(No to jazda z tym koksem)
Shamakar... Stolica Południowego Regionu Cesarstwa Hildary... Miasto położone po środku wielkiej równiny, przez 8 miesięcy w roku będącej pustynią. A teraz jest jeden z tych miesięcy, w dodatku najgorętszy w roku. Temperatura w cieniu dochodzi do 45 stopni celsjusza, a w słońcu to już lepiej nie mówić.
Strzeliste ziguraty miasta lśnią w słońcu jak słoneczne wieże, raniąc oczy. Jego wysokie na 15 metrów mury stanowią zaporę chroniącą miasto przed światem zewnętrznym, a teraz są rozgrzane tak, że można się o nie oparzyć. Na ulicach nie ma prawie nikogo, może poza kilkoma magami, którzy używają swej magii aby się ochłodzić. MIasto wręcz smaży się w słońcu...
===
Erthang przybył do tego miasta wraz z karawaną, którą ochraniał. Podczas podróży prawie stali się posiłkiem pustynnego czerwia. Wolał o tym nie wspominać.
A teraz siedzi w tawernie przy pasażu handlowym. Płaci drogo za piwo, które sączy, ale w cenę wliczone jest schłodzenie samego piwa. No i cień... Człe szczęście, że tu jego karnacja nie odróżnia się od miejscowych i nie musi nosić płaszcza... Bo by się chyba ugotował.
Tak więc siedzi i sączy piwo, rozmyślając, co dalej począć. Wie, że w tej tawernie nie ma wolnych pokoi, a i sam nie wie prawie nic o tym mieście. Może będzie musiał zapytać barmana, który wyciera teraz szklanki i stawia je na kontuarze, a jego czoło ocieka potem.
Tawerna nie jest duża... Ot następne pomieszczenie wykute w skale, z której zbudowane jest całe miasto - kiedyś to był niski skalny płaskowyż, ale lata obróbki zmieniły go w to, czym teraz jest - dzielnicę sklepowo-mieszkalną Shamakaru. W sali sa jeszcze trzy stoliki z ławami, przy których siedzi kilka osób: elfka z blizną przechodzącą przez całą długość lewej ręki, ubrana jak meżczyzna, z zakrzywionym mieczem w pochwie na plecach, czarodziej odziany w biały płaszcz, ze srebrnym pentagramem - oznaką przynależności do gildii magów - zawieszonym na łańcuszku na szyi, czarnołuski smokowciec odziany w magiczną zbroję - bił od niego chłód, i to nie w przenośni - pewnie była to jedna z zbrój lodowych, oraz krasnolud ubrany w skórzaną bluzę i peleryne z kapturem, uzbrojony w sztylety i topór...
===
Ten krasnolud nazywał się Damizjusz i przybył tu w poszukiwaniu zarobku. Słyszał, że szukano to ludzi znających się na sztuce przetrwania... Ale gdy to przybył, okazało się, że oferta była juz nieaktualna... Więc teraz siedział w knajpie i sączył chłodne (litościwie) piow, rozmyślając, co począć. Od czasu opuszczenia swego mistrza w lesie wiodło mu się dobrze... Aż do teraz. W mieście nie szukano już raczej pracowników z jego kwalifikacjami... Może powinien był zostac z braćmi? Nie! Tam nie czekała na niego żadna przyszłość. Oni sami mówili, że jest stworzony do czegoś większego niż czołganie się w pyle w jakiejś kopalni... Kochani bracia...
Znowu pociągnął z kufla.
===
W pokoju na górze Nilthas, ludzki łowca, siedział na brzegu łóżka i polerował swój miecz... Robił to juz od jakiegoś czasu i ciągle w tym samy miejscu, patrząc się w przestrzeń. Myślał o tych, których ten miecz pozbawił życia. O ich przerażeniu, o próbach ratowania życia, i o jego bezlitosnej ręcę przecinającej nici ich życia. Czy miał do tego prawo...?
Ze wdzrygnięciem potrząsnął głową, odganiając te ponure myśli, po czym schował miecz w pochwie, a potem całośc pod łóżkiem.
Taka była jego prace, a jakoś musiał żyć. A to była sprawiedliwa praca...
Podszedł do otwartego okna, spoglądając w dół na opusotszałe ulice. Może nie całkiem opustoszałe... Dostrzegł jak jakaś czarna sylwetka o srebrnych włosach znika za rogiem. Komu chciało się gdzieś ruszać w taki upał?!
===
(Tefini, zapostuj swoja postać w temacie organizacyjnym!) |
|