Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Krótka opowieść fantasy...

 Było gorąco. Słońce piekło jak oszalałe, mimo że było już długo po zenicie. Lisy, kuny, wiewiórki pochowały się w norach. Wszystkie.
W lesie nie było teraz bezpiecznie. Nie ze względu na liczne zbójeckie bandy krążące w okolicach, ale ze względu na suszę. Nie padało przez ostatni miesiąc, więc podłoże i znaczna część karłowatych roślin powysychały zupełnie. Widok zdechłych z pragnienia żyjątek nikogo więc nie dziwił. Był to widok przykry i nieprzyjemny dla oczu.
W miasteczku gwary jeszcze nie ucichły do końca po wczorajszej akcji ratowania lasu. Jakiś idiota postanowił spalić zalegające w ogródku liście. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mieszkał on tuż przy sosnowym borze. Dzięki heroicznemu wysiłkowi wszystkich chłopów we wsi i bliskości jeziora udało się ugasić pożar. Choć z drugiej strony, na co komu ćwierć pozostałych i w miarę żyjących sosen?
Wydawałoby się, że w lesie nie będzie dziś, jak zwykle od ponad miesiąca, żywej duszy...
 Postać w ciemnozielonym płaszczu szła zwinnie między drzewami, sprawnie mijając ususzone krzaki. Gdy szła, nie słychać było choćby jednego trzaśnięcia byle gałązki. Nic dziwnego- Aegnor był elfem. Leśnym elfem, żądnym przygód i tajemnic. Las jednak, tajemnicą nie był w najmniejszym stopniu. Na oko niewysoki, szczupły osobnik z ściśle uwiązanymi, czarnymi włosami i niedługim ogonem wystającym spod płaszcza, mimo wszystko wyglądał podejrzanie. Być może efekt ten powodował przypięty z boku sztylet z klingą bardzo wąską, długą i niemiłosiernie ostrą. Na sztylecie wygrawerowany był symbol charakteryzujący posiadacza - gałąź bluszczu owijająca dąb.
Poza przynależnością do szlachetnej rasy elfów, Aegnor był członkiem bractwa "Złamany Wytrych". Nazwa była nie tyle myląca, co zupełnie wprowadzająca zamęt wśród osób postronnych próbujących dowiedzieć się czegoś o poszczególnych członkach cechu. "Złamany Wytrych" oferował bowiem szeroki, ale to bardzo szeroki zakres usług, związanych z ciemnymi interesami. Zasłynęli po jednej zorganizowanej akcji, o której głośno było nie tylko w najbliższej wsi, ale w całym Brotonie. Zamordowali królewską parę, uprowadzili księżniczkę, zamknęli wrota zamku, po czym zburzyli go. Podczas zamachu w zamku odbywało się wesele następcy tronu. Nic dziwnego, że po tym wydarzeniu, "wytrychowcy" nie dostali licencji na legalne działania i werbowanie nowych czeladników. Musieli zatem działać w podziemiu. W przenośni i dosłownie. Znaleziono kilka kryjówek bractwa. Wszystkie w jaskiniach. Królewscy szpiedzy nie znajdowali w środku nic. Straszliwie skatowanych ciał, niewątpliwie świadczących o brutalnym traktowaniu jeńców, nie wspominano poza kryjówkami.
 Aegnor jako zdolny elfi młodzieniec szybko zdobywał umiejętności potrzebne do bycia łotrem. W jego umyśle panował chaos, bowiem kochał swój zawód, a nienawidził ludzi zajmującym się nim. Z jemu samemu znanych powodów najbardziej nie lubił swoich przełożonych. Miał na plecach już wiele śladów po biczu, niewątpliwie znaczących jak niewygodna może być wściekłość swoich mentorów.
Bardzo skrupulatnie pracował, żeby zdobyć w cechu przydomek "frajera"- Chłopca na posyłki. Wysyłano go do nic nie znaczących misji, bezsensownych kradzieży. Był z tego bardzo zadowolony. Nie mógł się wykazać. Dopiero na wolności mógł na serio wypróbować swoje zdolności. Zawsze działał sam. Wszystko to działało na jego korzyść.
 Idąc przez las miał już w głowie poukładany plan. Ostatnie zadanie. Stuknąć jakiegoś przygłupa, który pobił zleceniodawcę i po kłopocie. Potem będzie wolny. Ucieczka nie jest zapewne najbardziej honorowym posunięciem, ale czy jest inne wyjście? Honor utraciłem, wstępując do bractwa. Chociaż nie z własnej woli. Zabrali go, gdy był młody. Ale wszystko dokładnie pamiętał...
 Zaczęło się ściemniać. Nocne ptaki zaczęły harce. Nie wiadomo, czego szukały. Nawet myszy pochowały się w kryjówkach. Jedyna nadzieja na odrobinę ochłody była pod ziemią.
 Aegnor szedł szybko. Widać było, ze spieszy się do wykonania powierzonego mu zadania. Doszedł wreszcie do polany. Nadal zastanawiał się, skąd zleceniodawca wiedział, gdzie ma szukać ofiary, ale pominął tę myśl przy najbliższej sposobności. Ofiara opisana mu jako przygłup, wysoki i silny, mieszkała na polanie w drewnianej chacie. Nie wyczuł zagrożenia. Z pokrytego strzechą dachu nie wystawał komin, więc ofiara musiała mieszkać tutaj tymczasowo. W środku było ciemno. Doskonale opanował sztukę skradania się i otwierania zamków. "Lata ćwiczeń" - pomyślał.
 Sprawnym ruchem otworzył drzwi, nie czyniąc więcej hałasu niż przebiegający po podłodze szczur. Wyciągnął broń zwaną rapierem. Nie lubił jej, chociaż była pamiątką po jego rodzicach. Gdyby byli tu teraz... z zamyślenia wyrwało go głośne pierdnięcie. Ofiara, kimkolwiek była, nie wychowano jej należycie. Na prowizorycznym fotelu, w nieopisanej pozycji znajdował się osobnik rzeczywiście wysoki z kupką czarnych włosów na niemal łysej głowie. Podszedł spokojnie do fotela. Stanął naprzeciwko ofiary i w tej samej chwili uświadomił sobie, że jednak za bardzo pracował na opinię frajera...
 Szczur ostrzegawczo ugryzł ofiarę w ucho...
 Ofiarą był ponad dwumetrowy półogr. Ugryziony w ucho przez szczura wrzasnął przeraźliwie. Aegnor nie mógł się ruszyć. Coś w tym wrzasku było, co nie pozwoliło mu podjąć jedynej słusznej decyzji. Decyzji o ucieczce.
 Z jeszcze donośniejszym wrzaskiem półogr rzucił się całym ciałem na elfa. Rzucił nim o ścianę niczym dziecko rzuca piłką. Aegnor uświadomił sobie, dlaczego nie może się ruszyć. Ofiara zna barbarzyńskie okrzyki. Strasznie się zdumiał, skąd barbarzyńca znalazł się w Brotonie, skoro nie widziano tutaj żadnego od ponad stu lat. Z zadumy wyrwało jego i pół ściany za nim kolejne uderzenie półogra. Nie trzeba było myśleć.
 Elf zemdlał.
 Ze strasznym bólem głowy obudził się, choć nie miał siły otworzyć oczu. Był przywiązany do jakiejś belki. Wyczuł obecność barbarzyńcy, choć do tego akurat nie potrzebował wyczulonego węchu. Półogr śmierdział potem i amoniakiem.
-- Obudź go - polecił inny osobnik. Najwidoczniej stały przed nim co najmniej dwie osoby. Lecz głos tej drugiej osoby brzmiał tak lodowato, że Aegnor oddałby nawet własną duszę, by go nie było.
- Jużta - odburknął bas.
Po kilku plaśnięciach w twarz elf otworzył oczy. Niepotrzebnie. Obok barbarzyńcy stała druga postać. Aegnor uznał, że najbezpieczniej będzie zemdleć.
 Gdy się obudził, był w pokoju sam. Leżał w łóżku. Co dziwniejsze, łóżko było pokryte skórkami i futrami. Z przerażeniem przypomniał sobie o drugiej postaci. To był Ragadash. Postać o tyle tajemnicza, co niemal mityczna, nawet w bractwie "wytrychowców", przed którymi nie ma tajemnic. Kapłan ciemności. Kilku młodziaków w bractwie czciło go niemal jak bóstwo.
- Witaj Elfie - powiedział ten sam lodowaty głos.
- K..k...kim jesteś? - zapytał łamiącym głosem.

Rozdział 2


Miasto żyło już od rana. Dzisiaj czas Wielkiego Targu. Wszyscy kupcy z okolicy wystawiają swoje produkty. Można dziś kupić wszystko: kapustę, zbroję płytową, muła, marchew, garnki, i ostatni krzyk mody wśród zbuntowanej młodzieży- cavis. Narkotyk powodujący silne łzawienie, kichanie, wymioty i odurzenie. Rzecz niezbędną w szkole. Gwar był momentami nie do zniesienia. Tu i ówdzie dało się usłyszeć krzyk kopniętego dziecka, skowyt psa, któremu ktoś nadepnął na łapę, krzyk handlarza, zachwalającego brokuły, rżenie konia i kopulujące świnie.
 Pojawienie się w bramie miasta drużyny składającej się z mnicha, kapłana, łotra, paladyna i półogra nie wzbudziło większych podejrzeń.
 Raźnym krokiem drużyna wtopiła się w tłum. Kroczyli szybko wśród straganów, oglądając produkty, wymijając tanecznym krokiem przeszkody w postaci koszy, beczek i straganów. Największe problemy z poruszaniem się miał półogr, którego postura i wygląd działały raczej na niekorzyść.
- Łotrze, mnichu, postarajcie się zdobyć trochę produktów na popas - powiedział kapłan-
-pamiętajcie, że nie szukamy tu kłopotów...
- Oczywiście, chodź Tavanie - odpowiedział elf - znajdźcie tylko jakieś wolne miejsce.
Widok kapłana w czerni, półogra i paladyna w kompanii, wzbudzał co najmniej zdziwienie wśród osób postronnych. Każdy mijający ich przechodzień rzucił dziwne spojrzenie w ich stronę.
- Zachowajmy spokój, panowie - szepnął paladyn w stronę towarzyszy, których ręce już dziwnym trafem układały tajemnicze gesty i sięgały po topór  - pamiętajcie, nie szukamy tu rozróby.
- Jeśli te ludzie nie przestać się gapić, ja wkrótce być zły. Naprawdę zły. - odciął się ogr.
- Paladyn ma rację, Półmózgu. Uspokój się. A jeśli o mnie chodzi, to po prostu mam brud pod paznokciami i staram się go usunąć, paladynie.
- Dlaczego w ogóle nazywasz go półmoźgiem? - zagadnął szeptem paladyn - czy jego to nie denerwuje? Ja już dawno bym odpowiednio odpowiedział na takie zaczepki...
- Nazywam go półmoźgiem, bo to bardziej formalne niż jego rodowe imię- Trililili. Na szczęście nas wszystkich, rozumie on tylko słowo "pół". "Mózg", stanowi dla niego niezwykle trudną do rozwikłania zagadkę, będącą równocześnie grą słów w jego mocno okrojonym słownictwie.
- Aha... - westchnął z zażenowaniem paladyn, po czym spojrzał litościwie na półogra Trililili trzymającego już jedną ręką topór. Spojrzał przed siebie i już sięgał po broń, gdy usłyszał obok:
- Mor... - kapłan urwał zaklęcie w trakcie inkantacji, gdyż w głowę uderzył go jego własny buzdygan...
Elf i człowiek. Łotr i mnich. Wspólnie maszerowali uliczkami i oglądali przeróżne towary. Bystre oczy elfa zatrzymywały się przy stoiskach z biżuterią i bronią białą. Były to jego ulubione tematy rozmów z kupcami. I przedmioty, które mimo woli właścicieli najczęściej lądowały w jego sakwach. Miał już złotą kolię wysadzaną różnymi kamyszkami i sztylet z białej stali. Nie znał pochodzenia, lecz bał się spytać kupca, który wystawił ów przedmiot na jednej z górnych półek, znacząc tym samym wartość broni.
 Mnich stał dłużej obok krawców i płatnerzy. Buty sięgające kolan, płaszcz "kameleona" oraz małe dyski z ostrymi wypustkami leżały już w torbie dzięki pomocy elfa. Owe dyski, a raczej gwiazdki budziły największe zainteresowanie mnicha. Spłaszczone gwiazdki, które w locie wbijały się bokiem w dajmy na to... drzewo, zrobione były z twardej stali. Niemożliwym prawie było stępić grot. Ponoć przybyły one do Brotonu zza wielkiej ziemi, z kraju, gdzie ludzie zamiast oczu mieli szparki. Dziwnym orężem posługują się ludzie-węże, pomyślał mnich, po czym schował broń do kieszeni. Następną bronią okazała się długa na 10 cali rurka, pusta w środku. Niezbyt skomplikowane. Wkładasz do środka małą igłę i dmuchasz. Masz 3 rodzaje igieł: usypiające, paraliżujące i trujące. "Bardzo śmieszne... jak mam tym pokonać człowieka? Chyba, że stoi obok mnie. Bez sensu"- pomyślał Tavan i schował rurkę do kieszeni. Oddanie tego, byłoby głupszym pomysłem niż zabranie kupcowi.
 Po zrobieniu zapasów, Aegnor i Tavan poszli szukać kompanii. Wyszli z rynku i ruszyli wzdłuż ciemnej uliczki. Aegnor zauważył w odległości 5 metrów, przebiegającego kota. Czarnego kota.
- Zły omen - stwierdził z powagą.
- Ja nic nie czuję - odparł mnich - zresztą, dawno nikogo nie pobiłem, jeśli to masz na myśli...
- Zamknij się! Nie po to tu jesteśmy.
- A po co? Od początku nic nie mówisz, dlaczego tu jesteśmy! Ragadash też nie chce mówić!
- Za długa historia...
W tym samym momencie Aegnor poczuł silny ból w udzie. Krótka strzała sterczała mu z nogi. Uskoczył, po czym wylądował blisko sterty gnoju, wyjmując rapier. Walka na ziemi była bardzo ciekawa, ale nie obok takiej kupy, kupy. Mnich w tym czasie skoczył w stronę napastnika z nunchaku w ręku. Uderzył płasko. Cios miał powalić ogłuszonego przeciwnika na ziemię, lecz został sparowany. Odskoczył, wyjmując z cholewy siangham- drugą, według drużyny, bezużyteczną broń. Napastnik rzucił się na niego całym ciałem. Tavan sprawnie uskoczył. Drab zawył z bólu, ugodzony w bok rapierem. Mnich nie tracił czasu i wbił siangham napastnikowi w głowę. Przez ucho. Po rękojeść. Trup padł płasko, rozbryzgując wokół gówno.
- Co jest? O co tu chodzi? Po co w ogóle tu jesteśmy? - Tavan pytał ciągle Aegnora.
- Ja ci odpowiem - odpowiedział gardłowy głos po drugiej stronie uliczki.
Obydwoje poczuli ogarniającą ich senność.
 Pierwszy obudził się Półogr. Szczur ugryzł go w ucho, więc wrzaskiem obudził też resztę. Każdy z wielkim bólem otwierał oczy. Mnich od razu zerwał się z pryczy. Elf poczuł kłucie w lewej nodze. Rana była zabandażowana. "Co jest?"- pomyśleli w duchu wszyscy z wyjątkiem półogra, który pomyślał "co to być?"
Znajdowali się w ciemnym pokoju, kamiennej komnacie, na drewnianych pryczach. Na prawo znajdowały się drewniane drzwi. Jedyna odskocznia od kamiennych ścian.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał paladyn, lecz w duchu nie spodziewał się odpowiedzi. Zszokował go, jak i resztę, gdy głos zabrał półogr:
- Gdzieś w lesie, mała kamienna warownia. Pewnie strażnica. Las liściasty. Pewnie południe Brotonu...
Wszyscy z dosłownie opadniętymi żuchwami gapili się na mówiącego artykułowaną mową półogra Trililili. Lecz jedna osoba natychmiast zrozumiała, o co chodzi.
- Półmózg wychowywał się w lesie, zanim go znalazłem. Pewnie was dziwi, że to nie elf odpowiedział na postawione przez paladyna pytanie. Mnie też to dziwi. Założę się o dowolna sumę, ze Aegnor nie miał pojęcia, gdzie jesteśmy. Czyż nie? Tak myślałem.
Nikt z nich nie wiedział, że półogr został nauczony sztuki tajników dziczy. Dawno nie praktykowanej sztuk, znanej kiedyś tylko barbarzyńcom. Półogr zdaje się miał więcej tajemnic niż ktokolwiek podejrzewał.
- Poszukajmy wyjścia - zakomendował paladyn i zauważając potakujące głowy ruszył w stronę drzwi.
Otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia. Wyszli na korytarz. Długi i ciemny korytarz ciągnął się w jedną stronę. Ku zdziwieniu elfa, nic nie widział w ciemnościach. Doszli do schodów. Zeszli w dół. Okazało się, że znajdują się w jadalni. Stoły zastawione najróżniejszymi potrawami. Barbarzyńca rzucił się na jedzenie. Kapłan powoli podchodził do stołu. Łotr zaczął oglądać obrazy, a raczej złote ramy. Mnich stał obok drzwi i oglądał rozgrywającą się scenę. I wchodzącego na nią człowieka...
 Nagle zrozumiał, że nie mają żadnej broni.
 Tajemniczy człowiek wszedł bezszelestnie do jadalni przez drzwi naprzeciwko wejścia. Nikt go nie zauważył. Kapłan, barbarzyńca i elf zasnęli z głową w talerzach... Tajemniczy człowiek podszedł do mnicha, który nie mógł się  ruszyć.
- Przyszedłeś więc - powiedział sennie przybysz - długo kazałeś na siebie czekać. Nagroda niedługo będzie twoja.
- Co to znaczy? Kim w ogóle jesteś? Nie poznaję Cię...
Tajemniczy człowiek uśmiechnął się, co było widoczne nawet spod nasuniętego na głowę kaptura białego habitu. Człowiek zdjął kaptur...
- Chodź jeść, Tavan- zawołał wesoło Ragadash - jest nawet wino. I to porządne, nie jakiś sikacz z knajpy.
- Cieszę się, że ci smakuje kapłanie - rzekł z odrazą człowiek stojący za nimi - dawno nie było u nas czarnego kapłana. Nie lubimy się nawzajem, wiesz o tym doskonale, więc się zachowuj. Jeden wybryk, a może być z tobą co najmniej źle.
- Kim jesteś, żeby mu grozić?! - zaczął ostro półogr.
- Hmm, po waszemu- gospodarzem!! Za mną! Ruszcie się!
Wszyscy osłupiali, ale poszli. Coś dziwnego było w tym człowieku. Coś, co nie pozwoliło im zostać i dokończyć uczty. Doszli do komnaty wypełnionej ich orężem.
- Bierzcie co wasze!
Posłusznie zabrali i poszli dalej za kapłanem w bieli.
- Bez pytań! - powiedział ostro gospodarz wyprzedzając wszystkich kompanów - zaraz otworzy się portal! Wejdziecie do niego. Reszta pytań, gdy dotrzecie na miejsce.
- Miły koleś - szepnął paladyn do łotra.
- Żebyś wiedział...
Po chwili ognistoczerwony portal pojawił się przed nimi. Biały kapłan budził wśród bohaterów nieopisaną mieszankę strachu, podziwu, szacunku i nie wiadomo czego jeszcze...
Weszli do środka. Uczucie wewnątrz było dziwne. Szli magicznym korytarzem. Wyjście nie było daleko.
 Znaleźli się na leśnej ścieżce. Po obu stronach leżały rozwalone wozy kupieckie. Nie zauważyli ciał. Aegnor zarządził, aby każdy wyciągnął broń. Zrobili to, lecz nie z polecenia elfa. Zrobili to odruchowo.
- Moment, o co tu w ogóle chodzi?? - oburzył się paladyn - najpierw nie wiemy dokąd, nas prowadzicie -wskazał na kapłana i łotra - potem dostajemy łomot, nie wiedząc nawet od kogo, a teraz ślęczymy na leśnej drodze! Mówcie, o co tu chodzi!
Oskarżani popatrzyli po sobie, po czym zaczęli mówić:
- W mieście szukaliśmy naszego wspólnego wroga- Talrifa. Szefa gangu, do którego należał elf. Wyjątkowo niebezpieczny gość. Sądziliśmy, że w takiej kompanii nie będzie problemu z pozbyciem się go.
- Ale nasze plany nie poukładały się. W mieście nie powinno być jarmarku. Działał na naszą niekorzyść.
Opowieść przerwał strzał. Bełt utknął w drzewie tuż obok głowy półogra. Mnich zerwał się i już miał w ręce gwiazdkę skradzioną na targu. Gwizdnęła cicho w locie. Trafiony jęknął cicho. Z buszu wyskoczyło troje ludzi. Ubrani byli w grube skóry, które nadawały im wyjątkowo strasznego widoku.
Rozpoczęła się walka. Paladyn doskoczył do nich z wyciągniętym mieczem. Ciął mocno i pewnie. Przecięty na pół dzikus nie zdążył nawet jęknąć. Półogr ciął toporem, lecz impet ciężkiego topora pozwolił napastnikowi odbić się i odskoczyć. Pchnął szablą, lecz w tym momencie Aegnor odbił cios rapierem. Prawdziwa walka na szlachetne białe bronie.
- Mor... - wszyscy usłyszeli urwane w trakcie zaklęcie.
Kapłan padł pod ciosem grubego drąga. Drab nie zdążył już podjąć walki z nadbiegającym mnichem. Ten odbił się od ziemi, wskoczył na drzewo zwinnie i szybko. Zeskoczył, wyciągając 10- calową rurkę i wkładając do środka strzałkę. Wszystko działo się tak szybko, że drab widział jedynie ciemną poświatę biegającą i skaczącą wokół niego. Chciał podjąć walkę, lecz na próżno. Silny kopniak w głowę odrzucił go. Poczuł ukłucie w szyję. Następny skok. Mnich znalazł oparcie na jego klatce piersiowej. Siła odbicia powaliła dzikusa na ziemię. Zmarł od trucizny w igle.
Ostatni z drabów stracił już broń. Prawą dłoń i połowę czaszki również. O życiu nie warto wspominać. Elf był sprawnym szermierzem.
- Uciekajmy stąd - powiedział paladyn - Trililili, zabierz kapłana.
- Trililili? Ha, ha! - zaśmiał się wrednie mnich - dobrze, chodźmy.
Opuścili las. Kapłan odzyskał świadomość.
- Spójrzcie! Tam jest jakieś miasto.
- Rzeczywiście, idziemy.
Po drodze mijali pola pszenicy, owsa i kukurydzy. Słońce prażyło. Widać, że nie padało od kilku dni.
Doszli do bram miasta. Strażnicy ożywili się. W końcu przybycie do miasta od południowej strony pięciu osób, bez wozu kupieckiego, budziło zainteresowanie.
- Stać! Kim jesteście? - zagadnął z nieznanym akcentem dowodzący.
Jak się domyślił kapłan, pozostali strażnicy musieli być w regularnym wojsku. Dostrzegł to, po ich niezwykłej umiejętności rozumienia zdań złożonych z bezokoliczników i odrobiną artykułowanej mowy zmieszanej ze zgrabnymi kurwami.
- Przyjezdni - odpowiedział paladyn- nie sprawimy kłopotów,
- Ja wiem... - uśmiechnął się zagadkowo strażnik - zapłaćcie, a wejdziecie...
- Dobrze - odpowiedział milczący do tej pory mnich - ile?
- No a ile macie?
- Chodź. Mam tu gdzieś sakiewkę.
Strażnik podszedł i dopiero wtedy dostrzegł błysk sztyletu w dłoni elfa. Krew z tętnicy splamiła piasek na drodze.
Paladyn sprawnym ruchem zarąbał dwóch pozostałych strażników. Jak się później okazało, kompletnie pijanych.
Bez większych problemów weszli do miasta. Od razu wyczuli wrogą atmosferę. Szli przed siebie. Weszli do najbliższej knajpy. Albo raczej speluny.
W karczmie panował typowy gwar. Podchmieleni tanim browarem menele śpiewali w kącie, dwóch osobników w kapturach rozmawiało szeptem, ktoś spał pod barem. Obok baru siedział osobnik w kapturze. Dziwnym trafem, tylko on zwrócił uwagę, na wchodzącą do środka drużynę.
- Barman, 6 piw dla nas - tylko nie tego sikacza, co innym dajesz. Tego porządnego, z zaplecza.
Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem...
- Zapraszam panowie, rozgośćcie się - zachęcił nieznajomy.
Nikt się nie ruszył. Dopiero mnich ruszył się.
- O! Pan Tavan jak mniemam. Znam twojego ojca. Porządny koleś... napijesz się?
- Co wiesz o moim ojcu?
- Że jest... wyjątkowy. Na swój sposób.
Kapłan przyglądał się rozgrywanej scenie z dziwnym wyrazem twarzy...
Wszyscy dosiedli się do stołu.
- Skoro jesteśmy już wszyscy, pora rozpocząć... Mój Pan z pewnością nie powiedział wam nic odnośnie misji, którą wam powierzono...
- Czy twoim panem jest Biały Kapłan?
Wszyscy stwierdzili, że mnich stał się wyjątkowo rozmowny.
- Tak, zgadza się. Nazywam się Grimenis.
- Z jakiej racji wybraliście nas? Sądzicie, że będziemy odwalać za was jakąś brudną robotę? Nie ma mowy! Kim w ogóle jesteście, żeby tak sobie ludzi rozstawiać?
- Bo jesteście dobrzy. Tak, tak sądzimy. Zrobicie to! I nie ma znaczenia, kim my jesteśmy.
- Ile płacicie?
- Dużo.
- Co to za misja?
- Sprzątnięcie frajera.
- Kiedy?
- Nawet teraz...
Po wytłumaczeniu celu misji, bohaterowie wyruszyli przed siebie. Zaczęło się ściemniać, więc lepiej dla nich. Mają sprzątnąć jakiegoś grubego kolesia, co zadaje się z dziwkami w porządnym burdelu. Niby proste. Dlaczego więc ściągnęli aż pięciu? Nikt się nie dziwił. Sowita zapłata wypędziła zwątpienie z ich twarzy. Przecież za wykonanie tej roboty, mogliby kupić sobie porządne lokum w centrum miasta. Nawet mały pałacyk na obrzeżach. Cóż, opcji na stratę takich pieniędzy jest wiele, a listę rozpoczyna spędzenie trochę czasu w knajpie.
 Dom publiczny znajdował się przy jednej z uliczek odchodzących z rynku. Był wieczór, więc większość mieszkańców spędzała ten czas w karczmach. Z drugiej strony, może to być zagrożenie dla misji, taka cisza, jest mimo wszystko krępująca. Po dotarciu na miejsce zaczaili się na ofiarę. Mieli dokładny opis: krępy, gruby, około 1,7 metra. Będzie mu towarzyszyło paru prywatnych strażników. Po niecałej godzinie czekania i opróżnieniu paru kufelków piwa, grubas wszedł do domu uciech.
- Idziemy za nim czy czekamy aż wyjdzie? - spytał Tavan, choć już wiedział, co wszyscy chcą zrobić.
- Idziemy, oczywiście że idziemy. Zatłuczemy grubasa i wracamy po kasę - odpowiedział
 Aegnor z uśmiechem.
- Dobra, nadałby się jakiś plan - stwierdził kapłan - w środku już coś wymyślimy.
Wnętrze agencji nie różniło się specjalnie od knajpy po drugiej stronie ulicy. Wyjątkiem były schody na piętro, naprzeciw wejścia. Drugim wyjątkiem była uzbrojona po zęby grupa siedmiu barbarzyńców stanowiąca prywatną straż grubego.
- No to mamy problem panowie, co robimy ze strażą? Może ich od razu zaciukać? - spytał podniecony sytuacją elf.
- Nie, zrobimy to po cichu. Mam plan. Nie odzywajcie się, nie róbcie nic podejrzanego, to będzie dobrze. Chodźcie - polecił kapłan.
Nikt jakoś nie miał ochoty sprzeciwić się, bowiem Ragadash nie wahał się użyć swoich umiejętności nawet na kompanach. Mowa tu o niezwykłej umiejętności, wywierania wpływu na umysł ofiary, wymuszając uległość w kłótniach lub gdy rzucający urok chciał definitywnie postawić na swoim. Nie jest to skomplikowana umiejętność. Można jej się oprzec bez problemu. Inteligentne osoby praktycznie nie reagowały na nią. W naszej grupie opór mogli stawiać jedynie łotr z mnichem. Półogr i paladyn, od razu byli skazani na porażkę.
- Poprosimy jedno lokum na piętrze - zwrócił się do właścicielki kapłan - byle było czyste i ciche.
- Coś się znajdzie, panie ważny. Pięciu was? Hmmm, zboczeńce? Hy, hy, hy - zaśmiała się po wieśniacku szefowa lokalu. Półogr wyszedł naprzeciw, patrząc prosto w oczy szefowej, po czym ta od razu umilkła.
- Pierwszy pokój na lewo. Miłej, hmm, zabawy...
Poszli na górę, słysząc głupi rechot z dołu. Na piętrze stało jeszcze dwóch barbarzyńców z mieczami. Gdy kompania wchodziła do pokoju, strażnicy łypnęli na nich złowrogo.
- Dobra, jak to załatwimy?? Tu jest ich dwóch, na dole siedmiu. Nas pięciu, ale i tak widać, że tamte chłopaki w wojaczce wprawieni. Nasze szanse są małe - stwierdził paladyn.
- Dajcie mi chwilę - powiedział kapłan, po czym odwrócił się w zadumie.
- Tavan, umiesz się wspinać??
- Oczywiście. Żaden problem...
- To przejdź się i zobacz jak wygląda pokój kolesia. Może w środku też jest jakiś strażnik...
Mnich spojrzał w stronę okna, po czym podszedł i otworzył je.
- My w tym czasie zrobimy tak, słuchajcie... - powiedział kapłan do towarzyszy.
Domek zbudowany był z cegieł. Żaden problem dla wprawionego w wspinaczce. Byle tylko stare cegły wytrzymały ciężar idącego po nich człowieka. Nie zostały przecież stworzone w tym celu. Podszedł w końcu do ostatniego okna. W  pokoju siedział grubas i jakieś dwie dziewczyny. "Podwójna szyba w oknie, można łatwo wybić. Tylko co z tymi na korytarzu." Pomyślał mnich, po czym wrócił do pokoju.
Stojąc teraz przywiązany do kamiennego stopu, myślał, że to świetny pomysł. Mogłoby się udać. W takim razie gdzie był błąd? Teraz nie było to ważne. Istotny był za to stos gałęzi, siana i innych suchych i palnych materiałów wokół niego. I pochodnia trzymana przez człowieka w masce.
- Świetnie - krzyknął uradowany kapłan, gdy mnich zdał mu relację - Tavan, pójdziesz tam jeszcze raz i załatwisz go. O strażników się nie martw. Ruszaj!
- Ale jak to? Poradzicie sobie? Co wy zrobicie?
- My pójdziemy na dół. Zrobimy trochę hałasu, więc będziesz miał wolną rękę. Nie będziemy wszczynać bójki. Chyba, że oni zaczną. Ale będziemy się martwić tym później. Idź już.
Szedł po ścianie budynku tak jak poprzednio. Było już ciemno. Nikt go nie widział. Zresztą i tak nie mógł, bo za budynkiem była tylko kupa łajna, stare drzwi i mur obronny miasta. Doszedł do okna. Usłyszał krzyki na dole. Sprawnym skokiem znalazł się na parapecie. Gruby jeszcze go nie zauważył. Silnym kopniakiem stłukł szybę. Doskokiem znalazł się przy trzech ofiarach. Wszystkie trzy osoby były w szoku. Tavan wykorzystał te kilka sekund, by pozbawić przytomności dwie dziewczyny. Niestety, jego przekleństwo, objawiające się zadawaniem długiej i bolesnej śmierci wzięło górę nad rozsądkiem. Skradziony nóż wbił w brzuch ofiary. Gruby zawył przeraźliwie, ale kopnięty w głowę przez napastnika zemdlał. Krzyk sprowadził na górę strażników. Usłyszawszy kroki na korytarzu Tavan chwycił leżącą obok sakiewkę, odciął ofierze dwa palce ze sygnetami i zwrócił się w stronę okna.
Nagle straszliwie zakręciło mu się w głowie. Straciwszy orientację upadł. Za oknem pojawił się biały cień. Przed oknem pojawiła się postać w białym habicie.
- To nie tak miało wyglądać, pamiętasz? Przypomniałem ci już o nagrodzie, tylko nie widzę, byś zbytnio wysilał się, by ją zdobyć...
 Z oszołomienia wyrwało go silne uderzenie. Wielki barbarzyńca trzymał go w wyciągniętej ręce jak worek. Wyraz jego twarzy wróżył długie tortury, magiczne uzdrawianie, długie tortury, magiczne uzdrawianie, jeszcze dłuższe tortury...
 Stał teraz przywiązany do kamiennego słupa w lochu. Pęta trzymały mocno. Potrafił się wyzwolić ze zwykłych węzów. Te jednak zwykłe nie były. Próba ustalenia jego aktualnego miejsca pobytu nie była udana. Lochy pod ziemią, wokół sterta patyków, światło pochodni na ścianach. "To jest jakaś jaskinia" pomyślał, "nie jakieś zwykłe lochy". Przy stole pod ścianą, ucztowało pięciu barbarzyńców.
- Hej, wielkoludy! Jak długo mnie tu trzymacie? Nie przypominam sobie, kiedy zaprosiliście mnie na obiad!
- Zamknij się! Siedzisz tu tylko 3 dni, więc nie marudź!
"Muszę się stąd wydostać"- pomyślał i zaczął rozglądać się, szukając wyjścia. "Na górze!" Schodzą tu po drabince. A to gnoje! To jest jakaś melina! Nagle mnich usłyszał wrzask. W duchu uśmiechnął się. Wiedział, że tak wrzeszczy osoba, ugryziona w ucho przez szczura.
 Barbarzyńcy podnieśli się, wyciągając miecze. Obok siedziała jeszcze jedna postać, której Tavan wcześniej nie dostrzegł. Z pewnością nie chciał jej dostrzec. Przypomniał sobie zadanie...
Półogr zeskoczył z półki skalnej z toporem w ręce. Zaraz za nim znaleźli się paladyn i łotr. Skoczyli sobie do gardeł. Półmózg ściął z nóg pierwszego, paladyn zaatakował drugiego. Trzej pozostali zatrzymali się, widząc, z jaką łatwością dwójka, która przed chwilą się tu pojawiła, pokonała ich towarzyszy.
Zaczęli walczyć. Półmózg ciął z góry toporem, łamiąc miecz barbarzyńcy. Odciął mu tym samym prawą rękę. Wróg niestety zdążył wyjąć z cholewy sztylet i wbił go w brzuch półogra. Siła, jaką półogr włożył w uderzenie barbarzyńcy, okazała się być nawet pomocną. Wróg odleciał w bok, zabierając ze sobą towarzysza.
Paladyn bronił się. Bronił się przed seriami ciosów przeciwnika. Atakował jak oszalały. Z prawej, z lewej, znowu z prawej, teraz od góry. Rycerz musiał uciekać. Nie może przecież podjąć walki z kimś, kto jest w transie. Aegnor doskoczył do niego z rapierem w ręku. Dla wielkiego człowieka drobny elf nie był przeszkodą. Po prostu odrzucił go. Silny cios bokiem miecza powalił Aegnora. Wylądował pod nogami mnicha.
- Szybko, rozwiąż mnie.
- Dobra, musimy wiać, on jest naprawdę niebezpieczny.
Elf zabrał się do cięcia liny. Gdy uwolnił Tavana, ten zrobił coś, czego nikt nie mógł się spodziewać.
Ragadash przyglądał się sytuacji na dole z kamienną twarzą. Gdy zauważył, co robi Tavan, postanowił dać temu pokój:
- Mor... - uciął zaklęcie w trakcie. Postać, która cały czas siedziała przy stole siłą woli odepchnęła kapłana, przerywając inkantację.
Barbarzyńca wybił paladynowi miecz z ręki. Następnym ciosem głowni miecza wybił trzy zęby po prawej stronie. Doskoczył do niego półogr, wyciągając z brzucha sztylet. Wbił go napastnikowi w rękę. Silny człowiek kopnięciem pozbył się natrętnego półogra i wyjął sztylet z rannej ręki. Zaczął iść w stronę paladyna.
Tavan przywiązał sprawnym ruchem Aegnora do słupa. Na wszelki wypadek, uderzeniem w głowę pozbawił go przytomności. Podszedł do człowieka w białym habicie.
Człowiek w białej szacie otworzył portal. Jednym ruchem odrzucił barbarzyńcę, który był bardzo blisko zabicia paladyna. Stanął przy półmózgu, wyciągnął rękę w jego stronę...
- NIE!! - wrzasnął mnich - nie zabijaj go!
- Nie zabijam - uśmiechnął się nieznajomy - ja go ratuję!
Uleczył półogra i paladyna. Uwolnił łotra. Wrócił do Tavana.
- Idziemy! Nie tak miało to wszystko wyglądać! No ale skoro obiecałem to twojemu ojcu, trzeba to skończyć...
Weszli w portal. Był tak samo ciepły jak ten, od którego zaczęła się ich przygoda...

Rozdział 3.

Paladyn obudził się pierwszy. Odrzucił futro i wyszedł z pokoju. Wynajęcie apartamentu nie obejmowało ogrzania budynku. Założył ubranie, zbroję odłożył na łóżko, żeby nie robić hałasu i wyszedł. W cholewę włożył sztylet. "Na wszelki wypadek"- pomyślał.
 Strażnik obudził się, słysząc nadchodzącego gościa.
- Nie ma sprawy, wiem gdzie jest wyjście - powiedział paladyn widząc, że ten się podnosi.
- A, tylko nie hałasuj więcej.
Na dworze nie było nikogo.
- Ale tu pusto. Nic dziwnego. Tak zimno, więc nikomu nie chce się wystawiać nosa na dwór.
- Masz rację, strasznie zimno - stwierdził niezauważony wcześniej człowiek - a co ty tu w ogóle robisz?
- O to właśnie chciałem Ciebie spytać. Ja przyszedłem się przewietrzyć. Strasznie duszno tam na górze, co nie zmienia faktu, że i tak przemarzłem. Wracam.
- Baw się dobrze.
Dłonie nieznajomego zapłonęły nagle bladożółtym światłem, lecz paladyn już tego nie widział...
- Panowie! Wstawać! Bitwa na dole!
- Aaaa! - wrzasnął Aegnor
- Mor... - rozpoczął inkantację kapłan, lecz zakończył ją tuż po nieświadomym uderzeniu półogra
- Gdzie oni są?!
- Nikogo tam nie być! Nic nie słyszę! - warknął Trililili.
- Inaczej byście się nie obudzili - odparł paladyn
- Ty idiota!
- Słuchajcie, jest sprawa - stwierdził z entuzjazmem paladyn - ile kasy zarobiliśmy na tym grubasie?
- No dość dużo - odpowiedział z uśmiechem elf.
- Czy wystarczy na zmianę lokalu? Nerwicy się nabawię w tej dziupli. Kupmy sobie porządny dom na obrzeżach.
- To nie jest głupi pomysł. Nie wiemy, ile to może kosztować. Ale mamy kapłana, on może się targować - powiedział wskazując ręką na bezwładne ciało Ragadasha.
- Jeszcze są urzędnicy i te wszystkie papierki do wypełnienia - zmartwił się elf.
- Pokażemy im ogra i po sprawie. Posrają się w gacie.
- Odwalić się ode mnie, idiota - odburknął półmózg.
- Dobra, nie bucz. Przydasz się. Będziesz ważny - zagadnął paladyn.
- Ale jak to chcesz załatwić? Znasz tu kogoś od domów?
- Nie. Poszukamy, zobaczymy. Spieszysz się gdzieś?
- He he! Będę ważny!
- Weź już się zamknij, półmózgu! Daj mi pomyśleć - powiedział elf, po czym zatopił się w myślach...
Elf z kapłanem wyszli z domu niedługo po rozmowie. Ragadash długo dochodził do siebie. Po kilku godzinach wreszcie wrócili do kompanii.
Na dworze nie było już zimno. Słońce grzało wesoło, na ulicach gwar.
- Ale tu głośno! Nic dziwnego. Tak gorąco, więc wszyscy wychodzą na dwór.
- Hej, oni pokazywać mnie palcami...
- Pewnie z podziwu. Twój urok osobisty ich onieśmiela.
- Tak myślisz? No to może im pokiwam?
Niektórzy z przechodniów zaczęli uciekać. Poturbowali się nawzajem.
- Ciekawe, dlaczego widok machającego, dwumetrowego półogra może wprawić ludzi w taki stan? Oni byli po prostu przerażeni, a on był po prostu dla nich miły.
- Dobra chłopaki, jesteśmy na miejscu - stwierdził kapłan.
- No to która to chałupa? -  spytał paladyn.
- Ta trzecia.
- Ta rudera? Przecież tam nie połowy okien! Fasada niemal zawalona. Wyrwany dach. W ogródku jeden krzak. I do tego chwast. Przynajmniej drzwi mamy. Szkoda tylko, że w dwóch kawałkach i po dwóch stronach ogrodu. Na dodatek śmierdzi tanim winem.
- Nie trzecia z lewej. Trzecia z prawej - poprawił go kapłan.
- No... Już myślałem, że... Nie wiem, co myślałem. Ale chata jest świetna. Tylko kolory nie takie - zamilkł uderzony w twarz przez elfa.
- Zamknij się! Kiedy ty obijałeś dupsko na wyrku, my w chłodzie szukaliśmy dla ciebie chałupy, więc uszanuj to chociaż ciszą.
- Spokojnie Aegnorze. Nie był świadom. Entuzjazm, jaki ogarnął jego ciało, przysłonił możliwość racjonalnego myślenia.
- CO?!
- A, nieważne.
Domki postawione szeregowo, przy drodze wychodzącej z miasta, wyglądały świetnie. Zbudowane z czerwonej cegły, z białymi dachami przyciągały wzrok mieszkańców, którzy siadali w parku naprzeciwko i podziwiali ich piękno. Nasza ekipa zatrzymała się jednak w apartamencie po drugiej stronie miasta. Cechą wspólną dwóch osiedli było to, że postawione były przy drogach wylotowych. Na tym, podobieństwa się kończyły. Jednopiętrowe domy z szarej cegły stanowiły idealne miejsce żeru okolicznych włamywaczy i rozbójników. Mieszkańcy mieli określone godziny, w których nie wolno było im wyjść z domu, jeśli nie chcieli stracić co najmniej majątku.
- Na początek może być - stwierdził wesoło Aegnor.
- Ja chcę spać na piętrze - krzyczał uradowany paladyn.
- Tu nie ma piętra - poprawił go roześmiany Ragadash.
- Z czego idioty się śmiejecie? To jest jakaś menelnia - zapytał Trililili, z nieokreślonym stanem psychicznym.
- Ciesz się, że tu mieszkasz. Przynajmniej można w piwnicy napalić. Chodź, spróbujmy... - powiedział Aegnor do półogra.
Mieszkanie rzeczywiście było nieciekawe. Dwa pokoje, bez okien, kuchnia i korytarz. Łazienkę stanowiła drewniana latryna na podwórzu. W środku nie znaleźli niechcianych lokatorów, takich jak koty, myszy, gołębie. Wejście do piwnicy znajdowało się w tylnej części kuchni. Trzeba było przejść korytarzem, zapełnionym pajęczynami. Wejściem okazała się zdejmowana klapa.
- Ile właściwie kosztował ten domek? - zapytał paladyn.
- Cóż, trochę to dziwne, ale były właściciel oddał go za darmo, ale nie wiem dlaczego-
-odparł kapłan- po czym ciężko rzucił się na kanapę. Znaczna ilość kurzu wzniosła się w powietrze.
- Ale syf. Trzeba wynająć jakąś ekipę do sprzątania.
Piwnica była bardzo obszerna. Właściwie, było to kilka korytarzy, każdy zakończony
metalowymi drzwiami. Ale pieca nigdzie nie było widać.
- Pierwsze drzwi. Otwieramy?
- No pewnie. Odsuń się...
Ragadash podniósł się przerażony.
-    Co to był za dźwięk?
- To brzmiało zupełnie tak, jakby dwumetrowy półogr rzucił się całym ciałem na zamknięte, metalowe drzwi. Ten głuchy trzask na końcu, oznaczał, że drzwi wypadły z zawiasów i spadły całym ciężarem na kamienne podłoże. A dlaczego pytasz?
- A, myślałem, że coś mi się przyśniło... Chodźmy do nich.
Gdy metalowe drzwi wypadły z zawiasów z głuchym trzaskiem, elf próbował
dostosować wzrok do panującej w środku ciemności.
- Musiałeś robić tyle hałasu? Obudziłeś pewnie całe miasto...
- Przeprosić...
- No już, podnieś je i postaw obok. Myślisz, że mam tyle siły?
- Co widzisz tam?
- No... nic. Idziemy do środka. Ciekawe, co tam znajdziemy. Może mieszkał tu jakiś nogaty i skąpy facet, który cały dobytek schował w tych tunelach. Ale byśmy się obłowili...
- Kupiłbym sobie dużo rzeczy...
- No, ale zanim sobie kupisz przesuń ten kamień...
- Ciężkie. Pomóż mi.
- Cholera, po co on to kładł?
- Może zgadłeś z tymi złotami? Tam musi być ich dużo... Aaaaa...
- Powoli idzie...
- Ufff. Jest, w końcu się udało. Co to za miejsce?
- Nie mam pojęcia. O! Popatrz. Skrzynia.
Gdy otworzyli skrzynię, ich oczom ukazał się straszliwy widok. W skrzyni leżały
szczątki.
- Ale tu ciemno - stwierdził kapłan.
- Możesz rozjaśnić tę sztolnię?
- A! Rzeczywiście, już... Lumenium - dłoni kapłana rozjaśniały, tworząc żółtą aurę.
- No! Od razu lepiej. HEJ! Gdzie jesteście?!
- Tutaj! - dobiegł go słaby głos.
- Zamknęli się? Po co zamykali te drzwi.
- Może to nie te? Przecież wyważyli któreś... O! Te po prawej.
- Ale głos dobiegł z mojej strony. Musieli zamknąć te drzwi od środka.
- Poszli tędy!
- Ale głos doszedł z tej strony!
- Dobrze, pójdziemy tam, gdzie uważasz oni poszli, ale najpierw zobaczymy moją drogę.
- Nie, najpierw pójdziemy tam, gdzie ja chcę, a potem ewentualnie tam, gdzie ty musisz... - dla potwierdzenia swoich słów, kapłan złożył dłoń w znak, którego paladyn nie zrozumiał, drugą położył na buzdyganie.
- Niech ci będzie... ale będziemy potrzebowali ich, żeby otworzyli te drzwi - zagadnął z lekkim uśmieszkiem paladyn i delikatnie położył dłoń na rękojeści miecza.
- Dobra, wygrałeś. Ale pilnuj się! Niewiele będziesz miał okazji wygrać ze mną...
Po chwili dotarli do skrzyni i kompanów.
- O! Po co wam skrzynia pełna psich kości? Ciekawe znalezisko. Chcecie zrobić rosół? - zagadnął ironicznie Ragadash.
- To, to są psie kości? Ha! Ha, ha, od razu wiedziałem, he, he, he, he.
- Dobra elfie, przymknij się. Musicie otworzyć kolejne drzwi. Słyszałem głos ze środka.
- No to idziemy.
Kolejne drzwi otwierali niewiele dłużej niż pierwsze.
- Musiałeś robić tyle hałasu? Obudziłeś pewnie całe miasto... - powiedział Ragadash do Trlililiego
- Zamknij się i nie unoś głosu, jak do mnie mówisz!
- Nie odzywaj się do mnie tym tonem, bezmózgie stworzenie! Ruszaj kupo mięsa! - ton głosu kapłana momentalnie zakończył dyskusję.
- Lepiej pójdź przodem, półogrze. - zagadnął przyjaźnie paladyn - on tak się zwykle nie zachowuje, to miejsce jest jakieś dziwne.
Korytarz ciągnął się strasznie. Gładkie ściany wkrótce zmieniły się w łupany kamień.
- Zupełnie jakby ktoś wykuł tutaj przejście... - stwierdził elf.
- Ale po co? Przecież kończy się w tamtej, przepraszam naszej ruderze... - spytał paladyn.
- Nie nazywaj tego ruderą. Przecież to jest twój dom. Miej szacunek. Wielu ludzi nie ma domu, a nie narzekają... - skarcił go Aegnor.
- Wolałbym już chyba nie mieć domu, niż żeby z piwnicy wychodziły nam kościotrupy. Patrzcie!
Rzeczywiście, przed nimi pojawił się chodzący szkielet.
- Bierzcie broń! Rozkazał paladyn! Gdzie Ragadash? Gdzie jest ten cholerny czarny ksiądz?!
Jak na życzenie, ciemna postać pojawiła się tuż przed nim.
- Ja, cholerny? Masz mnie zaraz przeprosić, inaczej już nigdy nie wymówisz mojego imienia...
- Co ty gadasz? Odsuń się!
Szkielet miał na sobie coś na kształt zbroi. Była tylko przerdzewiała. Paladyn wzniósł ręce do modlitwy.
- Nic z tego, rycerzyku. Nie będziesz mi tu czcił żadnych bogów.
- Przestań! - wrzasnął elf, po czym rzucił się na kapłana.
- Aaaaa! - wrzasnął barbarzyńca i pobiegł w stronę nieumarłego. Kości nie oparły się miażdżącemu uciskowi rąk wielkiego półogra. Połamały się przy najbliższej sposobności.
Elf i paladyn walczyli właśnie z Ragadashem. Metal ścierał się z metalem. Buzdygan z mieczem i sztyletem. Aegnor nie miał przy sobie rapiera, przez co był zmuszony przekląć samego siebie. Silny cios w głowę pozbawił go przytomności. Zdążył tylko usłyszeć część zaklęcia - Mor... - po czym zapadł w ciemność.
Obudził się na zakurzonej kanapie. Obok siedział paladyn. Miał rękę na temblaku. Po chwili doszły go jęki kapłana przywiązanego do słupa. Nigdzie nie widział barbarzyńcy.
- Co się w ogóle stało?
- Cóż, dostałeś w głowę buzdyganem. Moje zaklęcia uleczające wystarczyły jedynie na zatamowanie krwi. Możesz mieć jeszcze obrażenia wewnętrzne. Najlepiej nigdzie się nie ruszaj.
- Ale dlaczego Ragadash tak się zachowywał?
- Nie wiem, może coś było w tej jaskini. Ciężko mi stwierdzić. Pójdę tam jeszcze raz. Tylko najpierw znajdę jakiegoś lekarza.
- Uważaj na siebie, tam coś musi być... - ostatnie zdanie wypowiedział półgłosem, zaraz później zemdlał.
Ciemny korytarz kończył się światłem. Na końcu było wyjście na wielką polanę.
Pośrodku stał wysoki obelisk. Wykuty ze stali, zwieńczony złotem i kamieniami szlachetnymi. Elf szedł szybko w jego stronę. Nagle przed obeliskiem pojawiła się niewysoka postać w ciemnym kapturze. Naturalnie, nie widać było twarzy. Dłoni postaci rozjarzyły się. Ognista kula wystrzeliła w jego stronę. Sprytnie uskoczył. Gdy spojrzał w stronę postumentu, stały już trzy postaci. Środkowa znowu wystrzeliła magiczny pocisk, dwie pozostałe z korbaczami biegły w jego stronę. Nagle uświadomił sobie, że nie ma broni. Wyciągnął ręce w obronnym geście. Usłyszał krzyk. Dwaj napastnicy wyli z bólu. Płonęli. Ciemna postać biegła już w jego stronę, wykrzykując zaklęcia - Mor...
- Obudził się.
- O cholera. Piwnica... - bez namysłu wyskoczył z łóżka, chwycił broń i pobiegł w stronę metalowych drzwi. Po drodze zauważył śpiącego barbarzyńcę. Chrapał donośnie. Gdy zbiegł na dół, drzwi po lewej okazały się zamknięte. Chciał wyjąć z kieszeni wytrychy, lecz nie było ich tam.
- Przecież ich nie wyjmowałem. Może wypadły na górze. Idę sprawdzić.
Szukał na łóżku, pod nim, w plecakach. Nic.
- A jeśli zostały na dole? Niemożliwe...
Chwycił kawał drewna, prowizoryczne krzesiwo i zbiegł na dół. Najpierw sprawdził
prawy korytarz. Powoli skrupulatnie, kawałek po kawałku, dziura po dziurze, półka po półce. Nigdzie ich nie było. Ostatnie pomieszczenie. Skrzynia.
- A, a... gdzie kości?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział głos z tyłu. Pod ścianą obok siedziała postać, której elf wcześniej nie zauważył. Aegnor był bliski omdlenia. Postać w ciemnym kapturze wyciągnęła ręce. Z rąk wystrzeliło białe światło.
- NIE!!! - wrzasnął elf, po czym zemdlał.
Paladyn szedł wzdłuż korytarza. Miecz trzymał mocno. Zbroja zgrzytała metalicznie, przy każdym ruchu. Wytrychy już dawno wyrzucił.
- Gdzie jesteś Ragadashu? Chodź do mnie, zdrajco...
- Kogo nazywasz zdrajcą? - kapłan stał za nim.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Szedłem za Tobą ofiaro. Od początku.
- Przecież zamknąłem drzwi za sobą.
- A ja uśpiłem półogra. Widzisz, zadbałem o to, by nikt mi nie przeszkodził...
- O co Ci chodzi?
- Mnie? O nic specjalnego... mam wobec Ciebie sprawę.
- Wobec mnie? Co ja takiego zrobiłem? Ty osobiście nic, tylko twoja własność... Twój amulet.
- Co z nim?
- Widzisz, on wytwarza pewnego rodzaju zaporę. Ja używam ciemnej magii, a twój amulet bije światłem na kilometry. W tym mieście wszyscy to wyczuwają. Myślisz, dlaczego oddano nam dom za darmo? Wszyscy boją się Ciebie. Ach, co ja gadam, boją się mocy amuletu. Ty jesteś za głupi, żeby to odczuć. Nie potrafisz tego używać. Oddaj mi go więc, zanim napytasz sobie biedy...
- Nigdy, prędzej zginę...
- Żaden problem... Mor...
Zakapturzona postać budzi lęk. To chyba normalne, kiedy nie widzisz jego twarzy, a
ona rzuca na Ciebie zaklęcie. Nawet sam motyw kaptura jest przerażający. Jest w nim coś tajemniczego, co budzi domysły, każdy widzi, co chce, sam sobie dobiera cechy tego osobnika, wyobraża go sobie. To chyba normalne, że mamy ochotę wiedzieć coś więcej o kimś, z kim mieliśmy okazję wymienić chociaż dwa słowa.
- Kim jesteś? - elfowi dziwnie znajomo skojarzyła się zaistniała sutyacja.
- To nie ma znaczenia. Gdzie on jest?
- Kto?
- No twój kapłan.
- To nie jest mój kapłan. Ragadash nas zdradził. Próbuje wprowadzić zamęt w drużynie, rozbić ją od środka.
- To zrozumiałe, ale gdzie on jest?
- Nie mam pojęcia. Sprawdź w piwnicy, tam jeszcze nie byłem. Nie obiecuje, że go znajdziesz.
- Dzięki.
- Poczekaj! Możesz mi pomóc?
- Ty pomogłeś mi, ja pomogę Tobie. Chociaż poziom wysiłku włożonego w pomoc będzie nieporównywalny. Co jest?
- Skąd ja Cię kojarzę? Byłeś w moim śnie...
- Owszem, nie wziąłem pod uwagę, że możesz spać w momencie czytania w myślach.
- Czytasz w myślach? Kto Cię przysłał? Ja nie brałem udziału w napadzie na królewską karawanę. Przysięgam. Ja tylko stałem obok i patrzyłem jak zabijają królową. Przekaż królowi, że jestem niewinny.
- Dobra, przekażę. Tylko nie mam pojęcia, któremu królowi i na jaką karawanę. Ale to mniejszy szczegół. Nie jestem szpiegiem.
- Aha, już myślałem. Zapomnij co Ci powiedziałem.
- Czyli jednak obawiasz się...
- Nie, skąd, nie zrozumiałeś.
- Ja rozumiem dużo więcej, mój drogi, dużo więcej. Dlatego tu jestem.
- Ale...
- Nie wysilaj się, śpij. Potrzebujesz snu. Ja idę.

- Czy teraz, półżywy oddasz mi swój medalion? Zrozum, jesteś zdany na moją łaskę. Nie masz szans. Metal nic tu nie pomoże. Bezsilność mój drogi, to straszna sprawa. Odczuwałem to cały czas będąc w twoim towarzystwie. Ale teraz role się odwróciły. Daję Ci wybór: oddasz mi medalion i przeżyjesz, albo zabiorę Ci medalion i zginiesz. Co wybierasz?
- Wybieram śmierć - powiedziała ta sama zakapturzona postać. Ale nie tego żołnierza boga. Twoją, kapłanie.
- Co ty nie powiesz? Wiesz, kim jestem?
- Cóż, wiem to lepiej niż sam myślisz.
- Nie denerwuj mnie. Poza tym, skąd do cholery się tu wziąłeś?
- To nie ma nic do rzeczy. Ja po prostu muszę się Ciebie pozbyć.
- Ha, ha, ha! To było dobre. No to jak się pojedynkujemy? Magia? Broń? Ręce? Masz pełną dowolność, jako że coś mnie tknęło, by zdobyć się na trochę dobroci, he, he.
- Dobra. Niech to będzie walka dwóch na jednego. Uleczysz tego nieszczęśnika. On niczym nie zawinił. To tylko twój chory plan.
- W porządku - Ragadash wykonał nieskomplikowany ruch dłonią i paladyn otworzył oczy.
- Wstań paladynie - polecił kapłan - idź do niego. Czas, byś pokazał, co potrafisz.
- Nie obawiaj się mnie. To nie potrwa długo. Możesz walczyć?
- Powoli, o co tu w ogóle chodzi? Kim jesteś? Co ja mam robić?
- Wy musicie mnie zabić. Takie jest jego zadanie. Czy możecie się pospieszyć z tym zabijaniem? Spieszy mi się...

- Gotowi? Zabawę czas zacząć...
- Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś!
- Nie strasz, paladynie, udowodnij, że nie jesteś jedynie mocny w gębie!
- Uważaj - postać w kapturze wystrzeliła dwa ogniste pociski w stronę kapłana.
- Ha, ha! Takim czymś, to mi nic nie zrobisz. Patrz na to! - energia odrzuciła rycerza. Z brzdękiem upadł na podłogę.
- Giń! - z dłoni drugiego maga wystrzeliły pnącza, które oplotły kapłana - nie za ciasno? Może poprawić?
- Aaaa! - Paladyn już biegł w stronę kapłana z mieczem w obu rękach.
- Nic z tego! - kapłan odrzucił rycerza samym spojrzeniem
- Nie będziesz mi tu używał psionicznych zagrań! - krzyknął mag, po czym ścisnął pnącza jeszcze bardziej
Ragadash, choć spętany, nie poddawał się. Paladyn zdążył się już podnieść. Szedł powoli w stronę kapłana. Tym razem wyciągnął amulet. Trzymając go w wyciągniętej dłoni zaczął nucić modlitwę. Pęta powoli puszczały. W końcu kapłan był wolny, a mag leżał na ziemi.
- Zabij go! - krzyknął kapłan - pospiesz się!!! To wszystko przez niego!
- Co? Nie wrobisz mnie po raz drugi! Umieraj Ragadashu!!!
Mag w tym czasie podniósł się.
- Nie umiesz podporządkować sobie ludzi, Ragadashu!!! Paladynie, wykończ go!
- NIE!!! - krzyknał w obronie kapłan - paladynie, nie słuchaj go! On Cię opętał!
- Zamknij się! - krzyknął mag, po czym wystrzelił ogromną kulę ognia w stronę biegnącego rycerza.
Ogromna temperatura spowodowała, że metal rozgrzał się do czerwoności. Zaczął topić się i przylegać do ciała rycerza. Paladyn wydał z siebie ostatni dźwięk, zanim zmarł. Był to przeraźliwy jęk.

- Czy słyszeć coś, Aegnor??
- Tak, coś jakby ktoś był przypalany rozżarzonym żelazem.
- RAGADASH! - krzyknęli oboje, po czym pobiegli w stronę kuchni.
- Ja wezmę broń - powiedział Aegnor - ty wyważ drzwi na dole.
- Dobrze! Już dawno się nie młóciłem. Kościotrup się nie liczyć!
Wszędzie dało się wyczuć swąd spalonej skóry. Kształt ludzkiego ciała leżał na ziemi. Było do złudzenia podobne do człowieka. Różnicę tworzyła stopiona warstwa żelaza, przylegająca gładko.
- Coś ty zrobił?! - krzyknął kapłan, rzucając się na maga - nikogo więcej nie skrzywdzisz!
- Mylisz się! Ty będziesz kolejny!
 Buzdygan leciał wprost na głowę maga. Cios mógłby zabić, lecz ofiara uchyliła się. Odpowiedzią był pocisk magicznej energii. Kapłan spadł kilka kroków dalej. Czarodziej podbiegł do niego, a jego ręce płonęły.
- Nie chcesz po dobroci, no to cię odrobinkę podpalimy.
- Ferisphiro! - krzyknął Ragadash - płoń gnido!
Ognista kula trafiła wprost na maga. Ten odbił kulę z niemałym wysiłkiem. Kapłan zyskał jednak chwilową przewagę na napastnikiem. Chwycił buzdygan i uderzył z całych sił. Czarodzieja odrzuciło, łamiąc mu rękę. Wyglądała teraz dość dziwacznie, wykrzywiona w drugą stronę. Ragadash doskoczył do niego i zamaszyście uderzył. Słychać było tylko trzask łamanych żeber. Sprawną ręką mag wykonał kilka gestów. Nagle kapłan zesztywniał.
- I co teraz? Gnido tak?
- Tak, właśnie. Gnido. Wypuść mnie! Jeżeli chcesz mnie pokonać, zrób to w uczciwej walce, a nie nieruchomego. Pokaż, co potrafisz zrobić bez magii.
- Proszę bardzo. Tylko potem nie proś o przebaczenie.
Ponownie wykonał dziwny ruch. Kapłan znowu odleciał na kilka metrów. Czarodziej wstał z wysiłkiem. Zdrowa ręka zapłonęła.
- Tylko bez sztuczek - warknął Ragadash, rozglądając się za budyganem.
- Hmm, tego szukasz? - powiedział wskazując na broń pod nogami.
- Pokaż, co potrafisz, gnido.
Czarodziej wypuścił z dłoni piorun. Ragadash zdążył uskoczyć. Kolejny piorun. Kolejny uskok. Płonąca kula. Blok. Walki dwóch magików mogły trwać godzinami. Chyba że, obaj byli wymęczeni wcześniejszą potyczką.
- Paladynie?! Gdzie jesteś?!
- Tu go nie ma! Biegniemy dalej! Patrz! Coś tam mrugnęło. Tam musi być! Pospiesz się półmózgu.
- No biegnę!
Magiczna energia oszołomiła czarodzieja. Kapłan szybko znalazł się przed nim, chwytając buzdygan. Mocny skręt tułowia i... Wielki półogr zwalił się na niego całym ciałem.
- Gdzie jest paladyn, kapłanie! Mów, bo cię zabiję! - krzyknął elf.
- Pomóżcie mi. To on jest wszystkiemu winien!
Spojrzeli na czarodzieja, który powoli dochodził do siebie.
- Teraz już się nie wywiniesz! To wszystko twoja wina! Ty nas tu sprowadziłeś.
- Zapomniałeś? Przecież razem znaleźliśmy ten dom. Uwierzcie mi!
- Zamknij się! Żałuję, że kupiliśmy ten dom. Sam go spalę! I Ciebie też. Co zrobiłeś  z paladynem?
- Ja wiem, co zrobił - powiedział niespodziewanie mag - wasz rycerz leży tam - wskazał na leżące niedaleko ciało.
- O nie! Półmózgu, pilnuj go! A ty, czy możesz pomóc naszemu przyjacielowi?
- Postaram się. On rzucił w niego ognistą kulę, stal stopiła mu się na ciele. Nie jestem cudotwórcą.
- Ale jesteś czarodziejem!!!
- Nie krzycz na mnie! To nie moja wina, że kapłan was zdradził.
Gdy podeszli do paladyna, odkryli straszliwą rzecz...
- Przecież on jeszcze żyje, to niemożliwe - powiedział z przerażeniem Aegnor.
- Dobij go.
- Coś ty powiedział?
- Żebyś go dobił. Nie wyobrażasz sobie jak on teraz cierpi.
- Nie przyłożę ręki do śmierci kolegi. Nie zrobię tego.
- W takim razie daj mi broń.
- Nie! Mój rapier nie będzie narzędziem jego śmierci.
- Ty idioto. Dla niego najlepszą pomocą będzie zadanie mu szybkiej śmierci.
W czasie gdy dwójka kłóciła się nad ciałem paladyna, pozostała dwójka spokojnie rozmawiała.
- Trililili, puść mnie. Proszę. To nie ja go zabiłem. Mówię prawdę.
- Jesteś czarny kapłan. Jak ty mówić prawdę.
- Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co sprawiło Ci przykrość? Wszystkie moje poczynania, nie miały nikomu szkodzić.
- Ale on kazał mi Cię pilnować.
- A kto zawsze była twoim panem? On, Aegnor, czy ja, Ragadash?
- No ty..
Z każdą chwilą półogr stawał się coraz bardziej uległy.
- No to jak przyjacielu, uwolnisz mnie? Pomogę Aegnorowi w walce z tamtym czarodziejem.
- Ale dlaczego będziecie walczyć?
- No bo to jedyny sposób, żeby się go pozbyć. Wyciągnij broń. Razem go pokonamy.

- Widzisz, sam umarł. Pewnie miał dość naszych kłótni. - stwierdził mag.
- Coś nie słyszę w twoim głosie żalu, po stracie naszego kompana.
- Ale to nie był mój kompan. O nie, patrz!
- Aegnorze, odsuń się! - krzyczał kapłan z dłońmi wzniesionymi i gotowymi do rzucenia zaklęcia.
- Co jest? - spytał łotr, ale dał pokój dziwieniu się i odskoczył.
Tuż obok niego, czarodziej wypuścił z rąk pioruny, które ugodziły półogra w brzuch. Kapłan strzelił ognistą kulą. Temperatura popaliła elfowi twarz. Zdążył usłyszeć jedynie część zaklęcia: Mor... po czym padł na ziemię ogłuszony.
 Gdy się obudził, leżał na ziemi, w ciemnym tunelu. Nie było żadnego światła, więc musiał poczekać chwilę, aż jego wzrok zaakceptuje ciemność. Był bardzo słaby, więc trwało to długo. Obok niego leżał na ziemi półogr. Oddychał, więc nic strasznego raczej się nie stało. Za nim leżało ciało paladyna w stalowej trumnie. Nigdzie nie było widać pozostałych.
- Cholera, z której strony przyszedłem?
Wybrał kierunek. Poszedł przed siebie. Po drodze znalazł buzdygan i spory fragment czarnej szaty. Znalazł jeszcze rękę. Najprawdopodobniej wyrwaną z korpusu. Gdy tak szedł powoli, natknął się na stertę kości.
- Pewnie rozwalony kościotrup
Doszedł w końcu do miedzianych drzwi. Ktoś wyrwał je z zawiasów. Albo coś je wyrwało, bo jeden z rogów drzwi był stopiony. Poszedł powoli do schodów. Klapa, która prowadziła do domu, była zamknięta. Coś na niej leżało. Użył całej siły i pchnął. Otworzyły się. Gdy wszedł na górę okazało się, że na drzwiach leżał Ragadash. Paskudny widok. Popalona szata, w którą był owinięty, poplamiona krwią, nie dodawała mu uroku. Kopnął leżącego, ale ten nie poruszył się. Zostawił go i poszedł w kierunku salonu.
Gdy tylko doszedł do drzwi, zwymiotował. Spojrzał jeszcze raz i znowu zwymiotował. Na kanapie leżał człowiek. Nie potrafił ocenić kto to, bo twarzy nie miał. Zwęglona skóra. Oczy wypalone. Jeszcze dymiące się szaty. Powyrywane członki. Zwymiotował.
Wybiegł na zewnątrz. Była noc. Nikt się nie kręcił. Po prawdziwie ciężkiej przygodzie, musiał odetchnąć świeżym powietrzem.
- Pozabijali się nawzajem. Dobrze im tak. Obaj siebie warci. Biedny paladyn. Muszę go wyciągnąć. Jeszcze półogr. Ale on dostał piorunem. Głowa mnie już boli. Tyle myśli, która jest prawdziwa? Co się tam stało? Kim jest ten czarodziej?
Gdy tak rozmyślał, podeszło do niego trzech osobników.
- Witaj kolego. Wyglądasz mi na człowieka, który ma przy sobie sakiewki pełne pieniędzy,
- Wobec tego się mylisz, frajerze. Spadaj stąd.
- Oj! Co za ostre słowa. A ja nie lubię, gdy ktoś tak do mnie mówi. Chłopaki, nauczymy kolegę szacunku.
Wszyscy trzej wyciągnęli sztylety. Widać, że posługiwali się nimi często. Zdradziła ich sprawność, z jaką wyjmowali je z zza paska.
- Nie, no. Chyba nie będziemy się bić. Dajcie spokój panowie. Pieniądze mam w domu. Chodźcie, sami sprawdźcie.
- Pewnie! masz nas za idiotów? W chacie siedzi zapewne kilku uzbrojonych, którzy gotowi są spuścić łomot.
- A wy nie jesteście gotowi, co? Dajcie spokój, albo puśćcie mnie.
- Cisza! Wy dwaj zamknijcie się. Ja tu jestem od myślenia. Dawaj kasę kolego, albo skasujemy Ci ten głupi uśmieszek.
- No to mówię. Cały majątek mam w domu.
- Nie wrobisz nas. Zostajesz tutaj. Wyciągnij broń.
- Dobrze. Na życzenie.
Wyciągając rapier zauważył dziwny wzrok bandytów.
- Niezła szabla.
- To się nazywa rapier - poprawił go elf - spójrz, jest lekko zakrzywiona, bardzo wytrzymała. I strasznie lekka. Można by zrobić taki ruch...
Ciął szybko. Ostrze przeszło po szyi. Krew trysnęła wesołą fontanną. Kolega obok ciął sztyletem. Aegnor sprawnie uskoczył, odbijając przy tym uderzenie trzeciego. Ten pośrodku już leżał na ziemi. Dwóch na jednego. Widać, ze długo ćwiczyli walkę w parze. Elf miał problemy z parowaniem ciosów obydwu drabów. Wskoczył między nich, wbijając ostrze w brzuch jednego. Niestety, podczas przelotu zostawił broń w trzewiach. Ostatni, ten, który kazał zwać się myślicielem, uśmiechnął się szeroko. Doskoczył do Aegnora z wyciągniętą bronią. Elf sprawnie owinął ogon wokół nogi napastnika i przewrócił go. Upadek spowodował utratę broni i kilku zębów. Kopniak w głowę pozbawił leżącego kilku kolejnych zębów przytomności. Łotr zabrał broń napastników i swoją.
 Po powrocie do domu, widok w salonie nie uległ zmianie. Jedynie Ragadash siedział pod ścianą.
- No i co? Dopiąłeś swego? Zabiłeś paladyna i rozwaliłeś drużynę? Udał się plan? Wyjdź stąd. Nie chcę Cię widzieć.
- Nie zabiłem go. On to zrobił - powiedział wskazując na szczątki na kanapie.
- Nie kłam. Dlaczego w ogóle tam poszedłeś? Czego tam szukałeś?
- Coś mi kazało.
- Coś mi kazało - śpiewnie i ironicznie powtórzył Aegnor - taki wielki i silny i coś mu kazało. Przestań gadać takie głupoty.
- Ja się nie uważam za wielkiego. To wytrychowcy tak uważają.
- Nie obchodzi mnie, co inni uważają. Obchodzi mnie tylko to, dlaczego jeszcze tu siedzisz. Nie chcę Cię zabijać, bo kilka razy nam pomogłeś, ale długo nie mogę czekać.
- Mogę pomóc paladynowi.
- W jaki sposób?
- Ożywię go...
- I co? Będziemy mieć zombie w drużynie?
- Nie powiedziałem, że zombie.
- Nie wiem, co z tego wyjdzie, wiem, ze jeśli uda Ci się go ożywić, to będziesz mógł sobie pójść, bo zarobisz u mnie plus.
- Nie strasz mnie. To nie działa.
- Chodź już. Nie mogę na Ciebie patrzeć. Dlaczego nas zdradziłeś? To będzie mnie nurtowało cały czas. Cisza! Nic nie mów. Nie chcę żadnych wyjaśnień. Rusz się! Pójdziesz przodem.
- Nie dźgaj mnie tym sztyletem. Skąd go w ogóle masz?
- Nie twoja sprawa.
- Proszę Cię, byś powiedział mi, skąd masz ten sztylet.
- A co Cię to obchodzi? Możesz oświetlić tunel?
- Mogę. Ale za to ty powiesz mi, skąd masz tę broń.
- Nie będziesz mi u stawiał warunków. Oświetl drogę.
- Nie odgrażaj się. Już mówiłem. Jestem osłabiony, a to jeszcze nie oznacza, że słaby.
- Nie wyczarowałeś jeszcze światła.
- No to podaj mi proszę broń.
- Po co Ci?
- Mam zrobić światło, czy nie?
- Tak, tylko po co Ci broń?
- No bo muszę rzucić zaklęcie na coś. Muszę mieć jakiś przedmiot. Nie mogę zrobić go z niczego...
- Dobra, zaraz coś znajdę. O! Spójrz, tutaj jest ręka. To jest rzecz, więc możesz ją zaczarować. Nie wymiguj się, bo sam tak powiedziałeś. A właściwie, to co tam się stało? Kto go tak osmalił?
- Nie jestem pewien. Żeby mieć pewność, musisz mi podać broń, którą znalazłeś.
- Chyba żartujesz. Sam trzymaj tą rękę, nie podawaj mi jej. Popatrz,  tam leży półmózg... A tutaj paladyn...
- Daj mi chwilę, muszę się skupić. Zaklęcie ożywiania, to nie jest ognista kula. Potrzebuję koncentracji.
- Ale zaraz. Poczekaj chwilę. Najpierw pomóż Trilililiemu. Jakby przypadkiem przyszedł Ci do głowy pomysł ucieczki, będzie nas dwóch. Sam wiesz, wolę się ubezpieczyć.
- Dobrze, tylko to potrzymaj.
- Ale ta ręka jest obleśna...
- A czy mówisz tak samo, kiedy podczas walki przecinasz komuś tętnice i krew tryska wokół? Trzymaj...
Dla Aegnora proces magicznego uzdrawiania był zawsze ciekawy. Dłonie świecą się
białym światłem, rany zasklepiają się, człowiek zyskuje siły. To samo tyczy się półogrów. Po kilku chwilach, Półmózg obudził się.
- Jak się czujesz? - spytał ragadash.
- W miarę dobrze
- Jeśli nie rozróżniasz na razie kolorów, albo boli Cię głowa, nie przejmuj się. To przejdzie. W końcu zostałeś porażony piorunem...Usiądź i oddychaj głęboko. No, a tymczasem my Aegnorze, zajmijmy się tym pod ścianą...
- Ale...

 Autor: bobley
 Data publikacji: 2006-12-17
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niedokończone
Obawiam się, że ta opowieść jest urwana. Być może nie jest dokończona, bo wklejany fragment tekstu był za długi. Jeśli tak, należy kliknąć czerwony link "Dodaj dalszy ciąg" tu nad komentarzami (poniżej opowiadania) i tam wkleić resztę.
Autor: Whitefire
 Wrażenia
Wrażenia po przeczytaniu w ramach sędziowania konkursu "Ze słów - światy" były mniej więcej takie:

. Klasyczna przygoda fantasy z sesji RPG, praktycznie ciągła akcja.
- Brak zakończenia.
- Sporo błędów, styl, wielkie litery: Cię, Ci.
- Brak wątku spajającego całość, brak wyraźnej kulminacji, suspensu.
+ Mimo błędów czyta się w miarę przyjemnie, miejscami dowcipne.
Autor: Whitefire


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 150 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 150 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Są ludzie, którzy zastanawiają się, aby pisać. Inni znowu piszą, aby nie musieli się zastanawiać.

  - Joseph von Ligne
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.