Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Siewca Burzy

Las tonął w mrocznej ciszy. Noc była nieprzenikniona. Nie było widać księżyca, który schował się za jednym z pasm górskich. Szeroki trakt, który wił się od podnóża góry, aż do jej szczytu był oświetlony jedynie przez światło nielicznych gwiazd i jedną, jedyną pochodnię. Człowiek z pochodnią wyglądał jakby się gdzieś śpieszył. Szedł dość szybko, co chwilę potykał się, lecz ani razu nie upadł. Widać było, że jest zmęczony. Z powodu nocnego zimna na głowę miał szczelnie naciągnięty kaptur, a cały dodatkowo owinięty był grubą peleryną. Gdy wszedł na szczyt wzniesienia, które przesłaniało mu dalszą część traktu, oczom jego ukazał się dwukondygnacyjny budynek, postawiony z grubych drewnianych bel. Z okien sączyło się światło. Nad wejściem wisiała mała, drewniana beczka, a przy wejściu przywiązane były dwa konie. Od razu można było poznać, iż była to karczma. Jeśli nie po wyglądzie zewnętrznym, to gwar rozmów i częste wybuchy śmiechu na pewno dawały do myślenia. Nie zastanawiając się ani chwili, wędrowiec zboczył z gościńca i ruszył w stronę budynku. Pod dachem werandy, przy drzwiach siedział młody chłopak. W obydwu rękach trzymał po wiązce trawy i karmił konie. Gdy zauważył nowoprzybyłego rzucił trawę na deski, koło pyska jednego z wierzchowców i wyprostował się.
- Witaj, panie. Miłego wieczoru. Nazywam się Shenald i jestem tu stajennym – mówił szybko, widać było, że uwielbia rozmawiać z ludźmi - Mam nadzieję, że spodoba ci się nasza karczma.
Piechur spojrzał na niego i przystanął.
- Witaj – powiedział z uśmiechem – Możesz mi powiedzieć, mój młody przyjacielu, czy w tej oberży znajdzie się miejsce do spania, dla kogoś takiego jak ja?
- Na pewno, panie. Borka, znaczy karczmarz wynajmuje pokoje w górnej części gospody i myślę, że znajdzie się na pewno jakiś dla pana. Radzę tylko nie zamawiać nic do jedzenia – dodał konspiracyjnym szeptem – bo to właśnie pan Borka gotuje i nie zawsze pamięta o tym, by strawa była smaczna, lub chociaż jadalna.
- Rozumiem – popatrzył na chłopca, nie mogąc powstrzymać uśmiechu – na pewno będę o tym pamiętał. Dziękuję Ci za pomoc i za radę.
Gdy to powiedział sięgnął do kieszeni i wyjął wszystkie miedziaki, jakie w niej nosił, poczym wysypał je w otwarte dłonie chłopca. Ten popatrzył na to z niedowierzaniem i ogromnym szczęściem.
- Dziękuję panu bardzo. Jest pan bardzo hojny. Naprawdę dziękuję. Jakby pan czegoś potrzebował, proszę od razu mnie wołać. Pamięta pan? Nazywam się Shenald.
- Tak, pamiętam. A teraz, vamos, amigo – uśmiechnął się i odwrócił w stronę drzwi.
Kiedy otworzył drzwi, zobaczył, że wewnątrz karczma nie jest urządzona tak surowo, jak można było przypuszczać z wyglądu zewnętrznego całego budynku. Dwa stoliki po prawej od wejścia, po lewej jeden stolik i szynkwas, przy którym stał tylko karczmarz. Przy wszystkich trzech stolikach siedziało po sześć lub siedem osób. Głębiej, na wprost kolejne drzwi, akurat otwarte, prowadziły do drugiej sali, w której również był komplet gości. Oba pomieszczenia były dobrze oświetlone, przez co można było podziwiać trofea, porozwieszane na wszystkich ścianach. Po lewej i na wprost wisiały skóry niedźwiedzi, wilków, kun, lisów i łasic, a po prawej i na ścianie frontowej można było ujrzeć poroża jeleni, łosi i żubrów, a także głowy dzików, rysi i panter górskich.
Zanim jeszcze za wędrowcem zamknęły się drzwi, spojrzenia wszystkich osób z głównej sali, były już w nim utkwione. Lecz on zdawał się tego nie widzieć. Odsłonił kaptur, ukazując twarz starszego mężczyzny z gęstymi, lecz już siwymi włosami, krótko ostrzyżoną brodą i wieloma zmarszczkami ma całej jej powierzchni. Nowy gość zdjął pelerynę, potem grubą kurtkę i powiesił je zaraz przy wejściu. Potem podszedł do baru i ciężko usiadł na jednym z wysokich krzeseł.
- Witaj – powiedział gruby, lecz poczciwie wyglądający karczmarz – napijesz się czegoś?
- Wystarczy mi chwila rozmowy, a potem jakiś pokój z wygodnym łóżkiem na noc. Mam dość spania na szlaku.
- Ależ oczywiście, wędrowcze. Tylko… jakby to… widzisz, najpierw muszę zobaczyć kolor twojej monety.
Podróżnik sięgnął do pasa i odwiązał swoją sakiewkę. Rozwiązał ją, a później podał karczmarzowi złotą monetę. W sakiewce było ich jeszcze sporo. Tak samo jak srebrnych i miedzianych. W czasie swojej podróży rzadko musiał korzystać z pieniędzy. Wszystko, co było mu potrzebne zdobywał w drodze.
- Dziękuję Ci – karczmarz schował monetę do kieszeni fartucha. – I wybacz, jeśli Cię w jakiś sposób uraziłem, ale muszę pobierać opłatę z góry, od wszystkich nieznajomych.
- Spokojnie, rozumiem Cię. Dbasz o swoje interesy. A co do znajomości – wędrowiec wyciągnął rękę – nazywam się Medvish.
- Ja jestem Borka – karczmarz uścisnął mu dłoń – A więc, mówiłeś coś o rozmowie? Masz jakieś pytania? Jeśli tak, chętnie służę najnowszymi wieściami.
- Dokładnie o to mi chodzi. O wieści. Na trakcie niewiele osób spotykałem, więc nie mam zbyt wielu informacji z ostatnich kilku tygodni.
- Co dokładnie cię interesuje?
- Głównie chciałbym posłuchać o konflikcie na południu. Czy już się skończył?
- Chodzi ci o ten problem z żywnością? Cóż, gdy nasz miłosiernie panujący król zdał sobie sprawę, że może wybuchnąć bunt, ze skarbca pieniądze na jedzenie zaczęły płynąć rzeką. Później jednak król został pchnięty nożem i nie mógł dalej prowadzić negocjacji. O ataku na króla chyba słyszałeś? O tym musiały nawet ptaki w głuszy ćwierkać- zażartował.
- Tak. O tym coś słyszałem – Medvish uśmiechnął się – wiatr mi szepnął te wiadomości.
- Acha. Na szczęście z królem już lepiej. Zajmują się nim najlepsi medycy półwyspu Kopca. A jeśli chodzi o inne informacje, to ostatnio na tych terenach zwierzyna robi się coraz bardziej swawolna. Dochodzi do tego, że wilki w biały dzień widywane są w pobliżu naszych domów.
- Właśnie. Jeśli chodzi o wasze domy. Gdy tu szedłem nie widziałem żadnego miasta, lub choćby osady już od wielu mil. Gdzie mieszkacie – pokazał głową na innych ludzi na sali.
- Ja mieszkam tutaj, razem z dwoma pomocnikami. Reszta, to są mieszkańcy Cittizge, miasteczka niedaleko stąd, lecz po zupełnie innej stronie gór, niż wiedzie ten szlak.
- Rozumiem. Pozwolisz, że teraz pójdę już do mojego pokoju? Chciałbym się dobrze wyspać przed podróżą.
- Oczywiście – powiedział, podając gościowi klucz – twój pokój jest na piętrze. Wejdziesz schodami i pójdziesz do końca korytarza. To ostatnie drzwi na lewo. Nad stajnią, ale lepsze to niż nad hałaśliwą izbą.
Dziękuję ci bardzo. Do zobaczenia rano.
Po tych słowach Medvish skierował się w stronę schodów i poszedł na górę. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał jeszcze strzępek rozmowy dwóch starszych wieśniaków, siedzących przy najbliższym stoliku.
- … już się do dawna na to zbierało.
- I mówię ci. Jeszcze dziś będzie padać. Zawsze jak ma padać czuję to w kościach.
- Od dawna się zbiera, to i może jeszcze dziś nie polać. U mnie na polu…
Poszedł dolej, myśląc o słowach tamtych dwóch mężczyzn. Wiedział, że dziś będzie padać. Czuł to całym sobą. Tylko dlatego wynajął pokój w karczmie. Był zbyt zmęczony, by myśleć nad innym rozwiązaniem. Musiał się wyspać, zregenerować nadszarpnięte siły.
Pokój znalazł łatwo. Na piętrze, po każdej stronie korytarza znajdowało się troje drzwi. Do każdych przybity był kawałek drewna, pomalowany, każdy na inny kolor. Medvish wyjął klucz z kieszeni i od razu zauważył, że przyczepiony do niego brelok jest dokładnie tego samego co drewienko na ostatnich drzwiach po lewej. Otworzył je, zapalił lampę, po czym zaczął się rozbierać. Dopiero teraz dało się zauważyć jak chudym był człowiekiem. Szaty wisiały na nim luźno, co dawało wrażenie, iż jest inaczej zbudowany. Po szybkim umyciu się w misce zimnej wody, Medvish zamknął pokój na klucz i położył się spać. Usnął prawie natychmiast. Kilka minut później w okna jego izby zaczęły uderzać pierwsze, deszczowe krople.
Obudziło go walenie w drzwi. Medvish wstał i podbiegł do nich.
- Kto tam? – Zapytał przed otwarciem.
- Borka! – Krzyknął karczmarz zza drzwi – niech się pan szanowny ubiera i ucieka! Zaraz stracimy dach gospody!
Medvish wyjrzał za okno i zobaczył, o co chodziło. Na zewnątrz szalała burza z piorunami. Niebo co chwilę rozjaśniały błyski piorunów. Deszcz zacinał teraz z zapalczywością morskich fal. Medvish ubrał się, zabrał swój bagaż i wybiegł po schodach do głównej sali. Stały tam trzy osoby. Karczmarz i dwóch innych mężczyzn. Wędrowiec od razu zrozumiał, iż byli to pomocnicy właściciela, o których mówił on poprzedniego wieczoru. Gdy karczmarz go zobaczył podniósł wielką klapę w podłodze za barem, a dwaj pomocnicy od razu tam wbiegli.
- niech się pani nie ociąga! Zaraz tutaj będzie tylko sterta drewna, zamiast karczmy!
- Borka! Musisz się ukryć z tamtymi dwoma. Ja spróbuję coś na to poradzić – krzyknął do karczmarza, po czym wybiegł na zewnątrz.
- Oszalałeś?! Wracaj – krzyknął Borka za oddalającym się podróżnikiem. Lecz było za późno. Tamten wybiegł już na zewnątrz.
Gdy Medvish stanął przed gospodą zobaczył jedną z największych burz, jakie kiedykolwiek widział. Czuł zapach azotu, ostatni piorun uderzył niedaleko. Każdą komórką swego ciała zaczął odczuwać burzę. Zespalał się z nią. Czuł każdą kroplę deszczu i wiedział zawczasu, gdzie uderzy piorun. Nagle, w jednej chwili stał się tak gwałtowny jak burza. Lecz wiedział, że musi się uspokoić, albo wypali się jak świeca, bowiem moc burz była dla niego zbyt potężna. Nie próbował jej owładnąć, bo to było niemożliwe. Wyciszał po kolei jej następne fragmenty. Najpierw uspokoił porywisty wiatr, który prawie zerwał dach karczmy. Wiatr zmienił się najpierw w niegroźny, lecz porywisty, by następnie ucichnąć zupełnie. Później skupił się na piorunach. Gdy wyczuwał któryś, od razu rozładowywał napięcie w tym miejscu. Po prawie pół godzinie udało mu się uspokoić wszystkie. Wiedział, że z deszczem nie pójdzie mu tak łatwo. Ale miał na to sposób. Zaczął rozganiać chmury na wszystkie kierunki, a gdy te straciły swą siłę, wynikającą z jedności, szybko wypłakały resztki deszczu i zniknęły z nieba. Dopiero teraz Medvish zauważył, że już świta. Poparzył na niebo, które w jednym momencie znów straciło na swojej wyrazistości. Słońce zawirowało, razem z całym widnokręgiem. Medvish upadł na mokrą trawę i zemdlał.

Gdy się zbudził, zauważył, że jest cały mokry, zziębnięty i zdrętwiały. Dopiero po chwili zauważył, że nie może się poruszyć. Podniósł głowę i zauważył, że nie leży na dworze tak jak przypuszczał. Leżał w jednym z pokoi karczmy. I był związany. Szarpnął sznury, próbując się uwolnić. Nie rozumiał, co się stało. Już sięgał do paska, gdzie trzymał zawsze podróżny nóż, gdy drzwi od pokoju otworzyły się. Do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn. Dwóch poznał od razu. Pierwszym był, oczywiście, karczmarz. Widać było po jego twarzy, że jest wściekły. Drugą osobę był Shenald, młodzik, poznany wczorajszego wieczora. Trzeci, najwyższy mężczyzna, był pewnie, według Medvisha, drugim pomocnikiem oberżysty, o którym ten wspominał poprzedniego dnia. Wędrowiec był zbyt zdezorientowany, żeby cokolwiek powiedzieć. Wszyscy trzej uklęknęli przy nim, w pewnej odległości. Na ich twarzach malowało się zniecierpliwienie, rozdrażnienie i złość. Oprócz twarzy Shenalda. Ten wyglądał na przestraszonego. „Burza już zupełnie ustała”, pomyślał Medvish, bowiem zza okna usłyszał śpiew ptaków. Poza tym wszystko ogarniała smutna cisza. Przerwał ją wreszcie karczmarz.
- Więc co chciałeś zrobić, panie magu? – Zapytał, siląc się na spokój.
- O co ci chodzi, Borka? Powariowałeś, czy jak? Odwiąż mnie natychmiast!
- Spokój, psie! – Krzyknął karczmarz i uderzył go ręką w twarz.
Medvish spojrzał na niego z nienawiścią.
- To był twój ostatni błąd w życiu. A teraz do jasnej cholery powiedz, o co ci chodzi.
- O co chodzi? Próbujesz mi wmówić, że nie wiesz? Może powiesz mi jeszcze, że nie jesteś magiem?
- Jestem, ale, do diabła, co to ma do rzeczy?
- Posłuchaj. Jestem tu właścicielem od ponad trzydziestu lat. Wiele przeżyłem w tej części kraju, więc jeśli spróbujesz mi wmówić, ty piekielny pomiocie, że to była zwykła burza, to zdzielę cię jeszcze raz. Zwykłe burze nie powstają w pięć minut, by potem szaleć z siłą huraganu! Czy uważasz na za idiotów?
- I myślisz, że to ja wywołałem tą burzę? Ciekawe, po co!
- Jeszcze tego nie wiem. Ale się dowiem! Obiecuję ci to! A wtedy marny twój los. Myślisz, że nikt nie widział, jak uciekałeś z budynku! Wiedziałeś, że zaraz się zawali! W końcu sam próbowałeś go zniszczyć! I zapłacisz mi za to!
- Ty naprawdę oszalałeś. Jestem Arcymagiem kręgu Wiatru, w stopniu Siewcy Burzy. Próbuję, naprawdę próbuję być spokojny, lecz z trudem mi to przychodzi. Wybiegłem na dwór, żeby uspokoić burzę i ratować tę budę! Musisz być naprawdę głupszy niż wyglądasz, jeśli myślisz, że było inaczej…
Lecz oberża już go nie słyszał. Nim Mag skończył mówić, karczmarz wstał i kopnął go w twarz. Wyszedł z pokoju, wyciągając z niego obydwóch pomocników. Zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz. Medvish znów osunął się w pustkę.

Pierwszym uczuciem, jakiego doznał po oprzytomnieniu, były mocno naciągnięte sznury, którymi był spętany, dopiero potem zauważył, że ktoś nim potrząsa. Powoli otworzył oczy. Stał nad nim Shenald, stajenny. Próbował go cucić.
- Niech pan się obudzi.
Chłopak mówił szeptem. Magowi wcale się to nie podobało.
- O co chodzi? Powiedz mi – zażądał szorstko Medvish.
- Pan musi uciekać. Jest pan tu w wielkim niebezpieczeństwie. Słyszałem, jak Borka mówił, że ma zamiar zabić pana. Borka chyba oszalał. Zachowuje się dziwnie. Ciągle krzyczy, że chciał pan zniszczyć jego dom. Jego karczmę.
Medvish myślał szybko. Jeśli ten szaleniec naprawdę ma zamiar go zabić, to on nie miał zamiaru dać mu takiej szansy. Nie mógł liczyć na magię, bo czuł, że nadwątlił jej rezerwy, uspokajając burzę. Może za godzinę…, ale wątpił, że ma tyle czasu.
- Posłuchaj. Musisz mnie rozwiązać. Chcę się stąd wydostać. I muszę zabrać moje rzeczy z pokoju…, jeśli jeszcze tam są – dodał po chwili.
- O to proszę się nie martwić. Były tam, ale je zabrałem i zostawiłem na skraju lasu. Pan Borka w ogóle się nimi nie zainteresował. Ale pan musi uciekać.
- Doskonale. Teraz przetnij te węzły.
W czasie, gdy chłopak starał się pozbyć sznurów, mag nasłuchiwał odgłosów z dolnej sali. Słychać było głośną rozmowę i uderzenia kufli o szynkwas. Po chwili poczuł, że bolesny ucisk z nadgarstków i nóg znika, pozostawiając jedynie delikatne wrażenie pustki. Medvish szybko usiadł i zaczął rozmasowywać zdrętwiałe kończyny. Spojrzał na stajennego i powiedział:
- Dziękuję, Ci.
Chłopak zaczerwienił się, i aż biła od niego duma i samozadowolenie. Ciągle uśmiechając się Shenald wyjaśnił nowemu przyjacielowi, jaką drogą go wyprowadzi i jak ucieknie on z przydrożnego zajazdu. Tak więc za radą chłopaka wyszli obaj przez okno na niższy dach budynku stajni. Przeszli całą jego długość i zeskoczyli na usypaną pod samą ścianą kupę siana. Medvish rozejrzał się i od razu spostrzegł swoje rzeczy. Leżały pod wielką sosną, rosnącą nieopodal, przykryte niezdarnie brązowymi igłami, które już niestety w większości zwiał wiatr. Mag od razu zabrał wszystko. Stajenny podszedł do niego i powiedział:
- Teraz musi pan uciekać. Najlepiej w góry, w stronę miasta. Odprowadzę pana jakiś czas.
- Dobrze, zrobimy tak. Jak na razie twoje plany były w pełni udane.

*    *    *

Szli, przez większość czasu pod górę, już od ponad pół godziny. Słońce już wstało, oświetlając okolicę czerwonym blaskiem. Przez całą drogę Medvish szedł spokojnie, nie mówiąc prawie nic. Był wściekły i nie potrafił wewnętrznie nad tym jednak zapanować. Przecież uratował tę karczmę, a ten zapchlony karczmarz tak mu za to odpłacił? Nie, to nie mogło tak po prostu ujść mu płazem. Był Arcymagiem kręgu Wiatru i nie pozwoli się tak traktować. A już na pewno nie zwykłemu wieśniakowi. Znów miał zagłębić się w swoje nerwowe rozważania, gdy po swojej lewej stronie zauważył ciekawy widok. Była to półka skalna, niezarośnięta drzewami. Mag podszedł do niej powoli, podziwiając widoki. Dzięki brakowi drzew w okolicy, z półki widać było prawie cały teren u podnóża góry. Jego wzrok przykuła znana mu dobrze, drewniana karczma, z tej odległości wyglądająca jak jedyny statek cywilizacji, przemierzający morze dziczy i bezkresnej natury. I nagle Medvishowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Nie odwracając się zawołał do chłopaka:
- Shenald, jak daleko stąd jest miasto?
- Około dwudziestu minut drogi, panie.
- Świetnie. Udasz się teraz do miasta. Masz tam jakąś rodzinę?
- Tak, panie. Mam tam matkę. A do Borki już nigdy nie wrócę – dodał buntowniczo.
- Doskonale. Udaj się teraz do matki i odpocznij – mag odwrócił się na pięcie i spojrzał na młodzika – I nie próbuj wracać do karczmy choćby na chwilę. Choćby po ubranie, pamiętnik albo jakiekolwiek inne twoje rzeczy. Dziś tam nie było bezpiecznie i czuję, że może być jeszcze gorzej za jakiś czas.
Shenald dostrzegł błysk w oczach wędrowca i na ten widok cofnął się z trwogą.
- Ta-ak, panie – wykrztusił wreszcie- do…, do…, do widzenia.
Gdy tylko chłopak odszedł Medvish usiadł na końcu półki i zamknął oczy. Czuł teraz całą, potężną energię tego miejsca, od słabego wiatru w koronach drzew, po silniejszy, wiejący wysoko w górach. Wiatr był jego dziedziną, wiedział, że może pomóc mu, gdy będzie go potrzebował. Miał zamiar dokończyć to, od czego ustrzegł Borkę poprzedniego wieczora. Zerwać dach, być może i wywiać go kilka mil od gospody. „Niech głupiec wie, że nie można igrać z magami”, pomyślał, już tkając zaklęcia. Po kilku minutach zarwał się silny wiatr, który z czasem przerodził się w potężny huragan. Medvish zobaczył małą postać wybiegającą z gospody. Nawet z tej odległości poznał karczmarza. Jego gniew wzrósł na sile. Nie potrafił już nad nim zapanować. Tak samo jak nad wiatrem. Ten przybierał na sile. Mag nie miał jednak dość sił by podsycać długo tak potężny żywioł. Nie próbował już walczyć z gniewem. Skumulował wszystkie swoje siły na jednym impulsie i zaatakował karczmę. Na początku nic się nie działo, lecz po chwili chmury nad doliną zaczęły wirować dokładnie nad karczmą. Potem niebo wyciągnęło w stronę jej swoje ramię. Chmury zaczęły schodzić ku ziemi i dopiero teraz mag pojął ogrom zjawiska. Gdy tylko tornado dotknęło podłoża karczma zniknęła, rozsypując się, niczym domek z kart. Medvish popatrzył na to z dużą satysfakcją. Mimo, iż nie do końca to było jego planem, efekt końcowy go zadowolił. Po karczmie, jak i po samej trąbie powietrznej nie było już śladu. Niebo było zasnute lekkimi chmurami, a tu gdzie znajdował się mag powiał lekki wiaterek. Siewca Burzy przysiadł na stojącym nieopodal kamieniu i zaczął zastanawiać się nad dalszą częścią podróży.
- Mimo wszystko – powiedział do siedzącego na gałęzi ponad jego głową kruka - karczmarz miał racje. Zwykłe burze nie powstają tak szybko. Czyżbym znów miał jakiś zły sen – powiedział z uśmiechem, a na te słowa ptak zerwał się do lotu, głośno kracząc, jak gdyby chciał oznajmić światu całą historię. Mag wstał, otrzepał się, podniósł tobołek i poszedł dalej, nieznanym sobie traktem.
             
 Autor: Dantey
 Data publikacji: 2006-12-19
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niezłe
W trakcie oceniania do konkursu "Ze słów - światy" nasunęły mi się takie wnioski

- Drobne zgrzyty językowe: azot, amigo, Cię, pokoi; poza tym trochę błędów.
+ Świetna klasyczna fantasy z motywem magii
+ Spójna fabuła; łatwo mogłaby być fragmentem ciekawej, większej całości.

Osobiście wrzuciłem "Siewcę" na 5 miejsce (w moim własnym rankingu) - a mojej żonie podobało się nawet bardziej.
Autor: Whitefire
 Ciekawe
Lubię takie opowieści,tajemniczy człowiek wędrujący po okolicy z dziwnymi umiejętnościami, nie oczekujący nic w zamian. To aż się prosi o jeszcze trochę opowieści o nim.
Autor: kero Data: 14:52 15.04.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 480 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 480 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Krytykować łatwo, tworzyć trudno.

  - Philippe Destouches
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.