Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Szepczący Bóg - Początek Nowej Ery

Wyrażam zgodę na bezpłatną publikację załączonego dzieła na witrynie www.mythai.info i akceptuję regulamin konkursu określony na stronie http://www.mythai.info/info/konkurs.php, poza tym zachowując wszystkie prawa autorskie. Oświadczam również, że jestem Autorem tego dzieła i nie dokonałem plagiatu.

I zstąpi Pan Unicestwienia
Z niewinnego ciała się wydrze
A krew zastąpi morza i rzeki
A niebo ogniem zaiskrzy
Drogą usłaną trupami ruszy
I klątwę na świat sprowadzi

(Luojani, Przepowiednia pierwsza – początek)

 

            Wodny ptak zabłysnął w świetle księżyca, unosząc się nad Tajemniczym Jeziorem. Rozłożył powoli skrzydła i rozejrzał się wokół. Badał uważnie leśne ciemności, a każdy szmer przykuwał jego uwagę. Sasterion o tej porze jest pełen niebezpiecznych istot, ale i niechcianych gości, pragnących odkryć jego sekrety. Gdy Dag Nahar uznał, że nikt go nie obserwuje, wzleciał, by zaraz po tym pikować w dół i zanurzyć się w lodowatej wodzie jeziora. W górę wzbiły się wysokie fale, a księżycowe światło zaiskrzyło w nich srebrem. Mknęły szybko w stronę brzegu, by się na nim uspokoić. Gdy tafla wody znów stała się gładka, z jeziora wynurzył się wysoki mężczyzna, trzymający w ramionach ciało Alquagil, która utonęła po tym, jak została trafiona w ramię zatrutą strzałą. Miał krótkie, czarne włosy oraz oczy świecące zielonym blaskiem. Rysy twarzy były bardzo delikatne, można by rzec, że zbyt kobiece. Był blady, a wargi miały barwę nocy. Ubrany w czarną, pełną zbroję płytową z kolcami na ramionach, do której przyczepiona została długa, czerwona peleryna. W skórzanej pochwie u boku schowany był dwuręczny miecz, którego rękojeść wydawała się płonąć własnym, żywym ogniem. Dag Nahar w ludzkiej postaci wyszedł na brzeg i ułożył zmarłą kobietę na mokrej trawie. Przyjrzał się jej dokładnie, po czym począł mówić sam do siebie:
- Elfy... Taka mądra i piękna rasa, a jednocześnie najgłupsza i najbrzydsza ze wszystkich – jego głos był niski i zawierał w sobie ziarno pogardy wobec świata. – Niby ładne i utalentowane, a w rzeczywistości naiwne i nie potrafiące sprzeciwić się siłom wyższym. No i ta wasza rzekoma nieśmiertelność, którą się tak szczycicie i wywyższacie ponad innych. Jednak wystarczy strzała... – Dag Nahar wyrwał pocisk z ramienia Łabędziej Gwiazdy i cisnął nim w leśny gąszcz. – ... by przerwać tę długowieczność i zakończyć nędzny żywot. Nie wiem, jakie bóstwo obdarzyło was tymi przywilejami, lecz należy mu się za to kara i gdy zasiądę na Najwyższym Tronie, to zadbam o to, by zapamiętał popełniony przez siebie błąd do końca swej egzystencji. Tak naprawdę wy, elfy, jesteście bezbronnymi robakami potrafiącymi jedynie mówić ładne słówka, a nie czynicie nic, by pomóc  swoim przyjaciołom w potrzebie. Uważam was za zadufane gnojki, dla których możliwość istnienia jest zbyt dużym darem! – Wieczny Pan westchnął, po czym kontynuował. – Cóż, rozgadałem się, przez co straciłem wiele cennych chwil. Czas zakończyć mój bezsensowny monolog i udać się do mych sług, aby Nowa Era się rozpoczęła! Era Pana Unicestwienia!
Dag Nahar zaniósł się gromkim śmiechem, a następnie wyciągnął przed siebie dłonie, których palce utworzył trójkąt. Przymknął oczy, a usta poczęły się szybko i bezgłośnie poruszać, pozwalając jednocześnie słowom w nieznanych języku zatańczyć na wietrze, który zerwał się nagle nad Tajemniczym Jeziorem. Kiedy bóstwo zakończyło wymawiać magiczne inkantacje, otworzył się przed nim krwistoczerwony portal. Dag Nahar uśmiechnął się jadowicie i zniknął w przejściu między sferami.

*

            Rauko Dur siedział cicho na grubej gałęzi klonu i bacznie  śledził wszystkie poczynania mężczyzny w czarnej płytowej zbroi. Szczerze powiedziawszy, to drow był nieco przerażony sytuacją, w jakiej się znalazł. On sam przeciw jakiemuś wodnemu ptakowi, w którym drzemała ogromna magiczna moc, a co gorsza, który potrafił polimorfować w człowieka! Mroczny elf postanowił poczekać, aż nieznana siła zniknie mu z oczu, gdyż czuł, że gdyby doszło do potyczki między nimi, to Rauko musiałby pożegnać się ze światem i zapłatą za wykonanie zadania, która czekała na niego w Gildii Zabójców. Drow słyszał dokładnie słowa wypowiedziane nad ciałem elfki i z każdym kolejnym wyrazem strach przed tajemniczym mężczyzną rósł. W końcu, ku uldze Rauko, nieznajomy zniknął w krwistoczerwonym portalu. Ciemny Demon założył łuk na ramię, a następnie po zgrabnym skoku znalazł się na ziemi. Ostrożnie rozejrzał się i zagwizdał na palcach. Po chwili z gąszczu wybiegła gniada, osiodłana klacz, w której żyłach płynęła gorąca, arabska krew. Mroczny elf pogłaskał konia po chrapach, mówiąc:
- Mam nadzieję, że wypoczęłaś, gdyż czeka nas dość długa podróż. – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kostkę cukru. – Mam tu coś dla ciebie... Smacznego!
Wierzchowiec zlizał przysmak z ręki swego pana i zarżał radośnie. Drow włożył nogę w strzemiono i po chwili znalazł się w siodle. Schwycił wodze i po ściśnięciu łydkami boków zwierzęcia, klacz ruszyła przed siebie kłusem. Szalone podmuchy wiatru przemykały obok nich, a wycie wilków dźwięczało w uszach. Sasterion, mimo że niebezpieczny, był piękny. Wymarzone miejsce do spacerowania w świetle księżyca z ukochaną osoba przy boku. Wszystko wokół przepełnione było magiczną energią, przez co w lesie panował niepowtarzalny klimat. Ścisnął mocniej boki konia, a zwierzę w odpowiedzi pognało szybciej. Gałęzie pokryte ciemnozielonymi liśćmi biły niemiłosiernie po całym ciele, jednak wydawało się to nie przeszkadzać mrocznemu elfowi w podróży. Co prawda, miał problemy ze złapaniem oddechu, lecz chciał jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu, by moc zważyć w ręku sakiewkę wypełnioną w całości złotem. Pragnął usłyszeć ten przyjemny dla ucha dźwięk zderzających się monet. Uśmiechnął się na myśl o zapłacie i krzyknął:
- Gnaj szybciej, Silvanio!
Wierzchowiec zarżał i przyspieszył. Spod kopyt leciały iskry, które po chwili kończyły swój żywot w niepokonanych ciemnościach Sasterionu. Rauko złapał palcami czarną grzywę, której niektóre kosmyki zaplecione zostały w długie warkocze. Nagle stało się coś niespodziewanego. Zwierzę zatrzymało się i stanęło dęba, a drow z ledwością utrzymał się w siodle. Gdy koń się nieco uspokoił, zsiadł z niego, by sprawdzić, co wywołało u Silvanii niecodzienne zachowanie. Kiedy to zrobił, przed oczami namalował się straszny widok. Na ziemi leżało martwe stworzenie znane jedynie z baśni – jednorożec. Miał śnieżnobiałą sierść, grzywę oraz ogon. Kopyta były złote i wyglądały jakby stworzone zostały z mithrilu. Spiralny róg wyrastający z czaszki legendarnego wierzchowca miał długość około połowy sążnia i był srebrny. Grafitowe oczy straciły blask i nieprzytomnie wpatrywały się w gwiazdy na ciemnoniebieskim firmamencie. Szyja była rozszarpana, a z rany sączyła się lśniąca, srebrzysta posoka, która podobno daje nieśmiertelność temu, kto ją spożyje. Całe ciało jednorożca pokrywała jakaś magiczna i jasna poświata. Drow przyklęknął i dotknął stworzenia. Gdy tylko opuszki palców musnęły baśniową istotę, ta rozpłynęła się w powietrzu, a jedynym śladem, jaki po niej pozostał była kałuża krwi. Rauko powstał i podszedł do swojego wierzchowca. Nagle przyszła mu do głowy straszna myśl – skoro jednorożec został zabity, to gdzieś w lesie czai się niebezpieczne monstrum, które to uczyniło i być może teraz ma zamiar zaatakować Ciemnego Demona... Morderca Magii przełknął głośno ślinę i powoli wsiadł na konia. Pogłaskał delikatnie Silvanię. Po chwili usłyszał szmer. Klacz zastrzygła uszami, a drowowi serce zamarło w piersiach. Poczuł, jak na czole pojawiają się ciężkie krople słonego potu. Nastały chwile pełne napięcia i zdenerwowania. W głowie zabójcy rozbrzmiał nieznany mu głos:
Nie masz się czego obawiać, drogi Rauko. Stworzenie, które zabiło jednorożca już dawno uciekło. Pozostałam jedynie ja i wierz mi, że nie mam najmniejszego zamiaru cię krzywdzić – to nie leży w mojej naturze.
Z pobliskiej sosny sfrunął pomurnik i wylądował na ramieniu mrocznego elfa.
- Ty... Ty mówisz? – wyjąkał zdziwiony. – Jak to możliwe? Przecież jesteś zwykłym, durnym ptakiem!
Wypraszam sobie! Nie jestem zwykła, a tym bardziej durna! Mogłabym się założyć, że jestem o wiele mądrzejsza od ciebie.
- Nie obruszaj się tak! Wybacz, ale byłem zszokowany i to, co powiedziałem było impulsywne.
Niech ci będzie, ale następnym razem zastanów się najpierw, nim coś powiesz… Co do komunikacji, to ja wcale nie mówię, lecz porozumiewam się z tobą za pomocą telepatii. Wiesz w ogóle, co to jest? Polega ona na tym, że…
- Wiem, czym jest ta cała telepatia! – wtrącił drow. – I nie to mnie teraz trapi. Zastanawiam się nad tym, skąd znasz moje imię?
Sądzę, że nie uwierzyłbyś mi na słowo. Potrzebujesz dowodu…
Ptak zleciał na ziemię. Po chwili zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. Polimorfował! Z biegiem czasu przyjmował humanoidalne kształty. Pióra znikały, a w ich miejscu pojawiały się krótkie, czarne włosy. Skrzydła uległy przekształceniu w ręce, a dziób zanikł, stając się po chwili krótkim pyskiem uzbrojonym w szereg ostrych kłów. Z ptasich nóg zniknęły łuski, a kończyny te stały się następnie nogami palcochodnego zwierzęcia. Ostatecznie przed Rauko stanął kotołak płci żeńskiej. Miała zielone oczy, a na końcach palców widniały mocno zaostrzone pazury. Ubrana była w skórzaną zbroję, a na głowie widniał kaptur, zaś szyję dekorował naszyjnik wykonany z owoców magicznej jarzębiny. W materiałowej pochwie znajdował się sejmitar. Drow od razu ją rozpoznał. Była to Kalterit, znana również jako Pazur Natury, druidka i wojowniczka zarazem. Widział ją zaledwie kilka razy, gdyż dopiero niedawno dołączyła do Gildii Zabójców, a dokładniej do Morderców Magii.
Mroczny elf wytrzeszczył oczy i otworzył szeroko usta. Wpatrywał się w nią z szokiem zanurzonym w atramentowoczarnych źrenicach.
- Co się tak gapisz, jakbyś ducha zobaczył, hę? – zaczęła druidka. W życiu kotołaka nie widziałeś? Opanuj się!
- Wybacz, ale zaskoczyłaś mnie tą nagłą przemianą. – Rauko otrząsnął się. – Zdolność polimorfowania wymaga dużych umiejętności magicznych i to mnie zszokowało. Swoją drogą… Co ty w ogóle tutaj robisz? Nie powinnaś teraz przebywać w Gildii?
- Wiesz… Valkor wysłał mnie, gdyż obawiał się, że nie podołasz misji…
- Słucham? – wtrącił Ciemny Demon. – Ja miałbym nie wykonać zadania?! Przecież jestem w czołówce Morderców Magii! Jak on mógł postąpić w taki sposób?!
- Uspokój się i z łaski swojej nie przerywaj mi! Daj mi dokończyć!
- Wybacz…
- Zatem... Alquagil była naprawdę potężną czarodziejką. – Kalterit wzięła głęboki oddech, a następnie kontynuowała. – Druidzi, którzy mają zdolność polimorfowania siebie w zwierzęta obserwowali tą elfkę przez kilkanaście lat, gdyż w chwili jej narodzin magiczna energia wstrząsnęła światem. Okazało się, że Łabędzia Gwiazda dysponowała niespożytą mocą, a Zabójcy nie wiedzieli, co było tego źródłem. Postanowili ją wyeliminować, a jako że ty wykazywałeś ostatnio wielkie umiejętności, zostałeś wybrany na egzekutora. Jednak wysłano mnie, bym cię obserwowała i w razie ewentualnych kłopotów wspomogła.
- Teraz wszystko rozumiem... – drow podrapał się po brodzie i dodał. – Dobra, dość tych pogaduszek. Czas wracać, bo zapłata czeka. Jedziesz ze mną czy wolisz tu pozostać? Myślę, że znajdzie się dla ciebie miejsce w siodle i Silvania nie będzie miał nic przeciwko podwójnemu bagażowi.
- Nie, dzięki. – odparła. – Nie lubię koni... Wolę inne zwierzęta.
Klacz zarżała cicho i odwróciła łeb dając znać, że poczuła się urażona. Drow poklepał ją po szyi, a Kalterit uklękła i wzniosła ręce ku niebu. Przymknęła oczy, a jej wargi poczęły się bezgłośnie poruszać. Modliła się. Przy wykonywaniu tej czynności była mocno skoncentrowana. Żaden szmer wydobywający się z gąszczu, z serca Sasterionu, nie mógł rozproszyć jej skupienia. Wokół druidki zaczęła tworzyć się aura magiczna, powietrze wirowało szybciej, a z wnętrza towarzyszki mrocznego elfa wydobywało się nikłe, bladoróżowe i pulsujące światło. Druidka splotła dłonie i cicho szepnęła:
- Sinussa kuonan ava karjenoin.
Niespodziewanie otwarł się przed nimi żółty portal. W lesie zaświszczał wiatr. Nagle usłyszeli wycie wilka, dobiegające z drugiej strony czarodziejskich wrót. Z przejścia wychynęła przednia łapa. Zakończona była długimi i ostrymi pazurami. Zdawała się być dużo większa niż ludzka dłoń. Następnie pojawiła się wilcza głowa, a w chwilę potem całe zwierzę. Stworzenie było wielkie. Miało około trzech łokci wysokości w kłębie i pokryte było brudnoszarą sierścią, a z pyska kapała ślina. Przywołany podszedł do Pazura Natury i usiadł koło niej, po czym zawarczał cicho, mierząc uważnie Rauko.
- Przedstawiam ci mojego Chowańca. – zaczęła Kalterit. – Dostałam go od Kręgu Druidów za specjalne zasługi. Wabi się Tuan’nessan.
Drow skinął głową na znak, że zrozumiał, a następnie wskoczył na konia. Spojrzał na towarzyszkę i powiedział:
- Czas ruszać... Długa podróż nas czeka.

*

            Przez szpary grubej okrywy liściastej przebijały się powoli słabe i jeszcze nieśmiałe promienie słoneczne. Rauko oraz Kalterit podróżowali od kilku godzin bez żadnego odpoczynku i do tej pory nie znaleźli się na krańcu Sasterionu. Nocne mary, które wydawały się śledzić podróżników i nie spuszczać z nich wzroku nawet na krok, odeszły w zapomnienie z chwilą, gdy światło wychynęło zza horyzontu. Na jasnobłękitnym niebie pojawiło się mnóstwo ptaków, a ich śpiew roznosił się na wszystkie strony i wibrował chaotycznie pomiędzy kolejnymi podmuchami porannego wiatru. Spod kopyt gniadej klaczy sypała się sucha ziemia spragniona orzeźwienia. Wilk, na którym podróżowała druidka, spoglądał co chwilę na lewo, w stronę Rauko i jego wierzchowca i warczał cicho. Miał jedno oko zielone, zaś drugie czerwone, a w tych zwierciadłach zanurzona była niespotykana na tym świecie mądrość. Każdy niezidentyfikowany dźwięk przykuwał uwagę ogromnego drapieżnika, co można było poznać po tym, jak strzygł uszami. Kotołaczka z uśmiechem na fizys, spoglądała zalotnie na drowa, który z kolei pełen był nieufności wobec ssaka i jego jeźdźca. Nie był pewien co do zamiarów czarodziejki natury. Może ma ona jakiś związek z dziwnym i niezwykle potężnym bóstwem, które zostało przywołane przez Alquagil? Jeśli Dag Nahar wiedział, że Rauko go obserwuje i wysłał służebnicę, by wyeliminowała niewygodnego widza, to sytuacja Ciemnego Demona nie była ciekawa i godna pozazdroszczenia. Gdy tylko nastanie noc, Kalterit może wbić mu w plecy nóż, bądź poderżnąć gardło. Drow przełknął głośno ślinę, co usłyszała kotołaczka:
- Denerwujesz się czymś? Wyglądasz na zestresowanego.
- Czemu tak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – A poza tym… Co się tak mna przejmujesz? Nie bój się, sam sobie dam radę.
- Nie wiem, tak po prostu… Dziwnie się zachowujesz, przez co budzisz we mnie niepokój. Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, w jak najlepszym. Nie przejmuj się mną, Kalterit. – Rauko spuścił głowę i dodał. – Widocznie nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje. Będziesz musiała przyzwyczaić się do niektórych moich zachowań.
Druidka wzruszyła ramionami i zapadła grobowa cisza. Las zaczął rzednąć. Odległości między kolejnymi drzewami zwiększały się wraz z mijającymi sążniami. Słoneczne promienie pewniej padały na leśną ścieżkę, która powoli stawała się coraz bardziej kamienista, aż w końcu przerodziła się w gościniec. Sosny oraz dęby zastąpione zostały krzakami malin i jeżyn. Po kilku dłuższych chwilach las został za podróżującymi. Rauko zauważył, że nad nimi krążył cały czas olbrzymi ptak. Jego skrzydła przysłaniały światło i na moment zalegały ciemności. Zjawisko to spotęgowało niepokój hulający wewnątrz mrocznego elfa. Jednak z chwilą, gdy otoczyły ich złote łany zbóż, nienaturalnie wielkie zwierzę zniknęło z błękitnego nieba. Wiatr napływał ze wschodu sprawiając, że pola przypominały niekończące się morza, falujące gwałtownie. Druidka nagle się zatrzymała i zsiadając z wilka, dała znać Ciemnemu Demonowi, by poszedł w jej ślady. Kalterit zanurzyła się w złociste zboże i po zrobieniu zaledwie kilku kroków przystanęła, a następnie zerwała jeden kłos. Zmięła go w ręce, lecz zamiast ziarniaków zauważyła na swojej ręce różowe, dziwnie wyglądające twory. Kotołaczka wyrzuciła znalezisko, po czym zerwała kolejne zboże. Okazało się, że ten kłos krył tę samą tajemnicę, co poprzedni. Kiedy zbadała żyto po raz trzeci, odwróciła się do drowa i mruknęła:
- Buławinka czerwona…
- Słucham?! – zapytał zaskoczony Rauko. – O czym ty do mnie mówisz? Co to jest ta cała bułanka jakaś tam?
- Po pierwsze, to nie jest żadna bułanka, tylko buławinka czerwona. Jest to niebezpieczny grzyb i całe pole jest nim zarażone. Koniecznie muszę wyleczyć te rośliny, to mój obowiązek. – wytłumaczyła druidka.
- O nie! Nie mamy czasu na jakieś cholerne obcowanie z naturą! Musimy jak najszybciej wrócić do Gildii, by poinformować Valkora o tej istocie przywołanej przez Alquagil i odebrac należną nam nagrodę.
- Czemu ty cały czas myślisz o dobrach materialnych? Przecież to są zwykłe wartości wanitatywne! – oponowała druidka. – Przeminą wraz z czasem, tak samo jak uroda. Nie ruszę się stąd na krok, jeśli wpierw nie uczynię tego, czego oczekuje ode mnie Matka Natura.
- Sama się w tym wszystkim gubisz! Przecież ta cała twoja przyroda również przeminie – liście uschną, a owoce zgniją!
- Natura jest wieczna! – skonstatowała Kalterit.
Ciemny Demon, wiedząc, że nie odniesie zwycięstwa w tym sporze, rzekł:
- Rób, co chcesz, ale wiedz, że ja nie mam zamiaru ci w tym pomagać. Stanę sobie na uboczu i poprzyglądam się tobie.
- Jak chcesz. Do niczego cię nie zmuszam. – odburknęła kotołaczka i odwróciła się do rozmówcy plecami, po czym rzekła sama do siebie – No, czas zabierać się do roboty.
Zamknęła oczy i wyciągnęła ze swojej torby przewieszonej przez ramię niewielki, skórzany worek. Z niego natomiast wydobyła drobny pył, świecący złociście, pozostawiający wszędzie jaskrawe ślady. Kotołaczka przyłożyła dłoń do ust i dmuchnęła, rozsiewając wokół magiczny proszek. Podmuchy zimnego wiatru rozsiały filigranowe ziarenka, które następnie opadły powoli na słoneczne łany zboża.
- Arya kiton moikanen! – krzyknęła druidka, po czym pole zaczęło płonąć.
Ogień trawił kolejne kłosy swoimi syczącymi językami, nie cofając się przed niczym. Obłok dymu wzniósł się ponad nich, jednak szybko został rozproszony przez macki wiatru. Całe pole zniknęło zaskakująco szybko. Gdzieniegdzie dogasały jedynie niewysokie już płomienie. Córka Natury ściągnęła z szyi naszyjnik i zerwała z niego jeden owoc jarzębiny, a resztę schowała do torby. Podrzuciła owoc do góry, krzycząc jednocześnie:
- Mina sumaku!
Nagle błysnęło światło i z niebo spadły miliony ziaren, które kiełkowały z chwilą, gdy dotknęły ziemi. Wzrastały niezwykle szybko i wkrótce złote, falujące morze ponownie rozciągnęło się od krańca gościńca aż po horyzont. Z drewnianej chatki oddalonej o kilkadziesiąt prętów od miejsca, w którym znajdowali się Rauko i Kalterit, wybiegła trójka mężczyzn. Złapali się za głowy i po schwytaniu w ręce kos, ruszyli w stronę Morderców Magii. Wyglądali na zdenerwowanych.
- Czego oni od nas mogą chcieć? Czyżby nie podobało im się to, że uzdrowiłaś pole? – zagaił drow.
- Nie wiem… - odparła, po czym dodała – Może pragną mi podziękować za to, co zrobiłam. Miło z ich strony. Nie spodziewałam się tego.
- Szczerze powiedziawszy, to nie wydają się być przyjaźnie nastawionymi. Zwróć uwagę na ich gesty, te chaotyczne i gwałtowne ruchy! Nie podoba mi się ich zachowanie. – Ciemny Demon włożył lewą nogę w strzemiono i po chwili znalazł się na grzbiecie Silvanii. – Chodź, jedziemy! Znikajmy stąd, zanim dobiorą się nam do skóry!
- Przesadzasz, Rauko! Dlaczego mieliby rościć do nas jakieś pretensje? Przecież nie uczyniliśmy nic złego!
Gdy rolnicy znaleźli się w połowie odległości dzielącej ich od podróżnych, ich krzyki były już na tyle głośne, że dwójka zabójców usłyszała:
- Dziewka szatańska! – awanturował się jeden z nich. – Wyrwała się z łona Zła, by plugawić nasze pola!
- Mordercy roślin! Pozbawili nas naszego złotego skarbu! – dodał drugi.
- Tacy jak oni winni być mordowani! Na stos z nimi! – zakrzyknął trzeci.
Kotołaczka wybałuszyła oczy, odwróciła się do Rauko i powiedziała:
- Co za idioci! Prostaki! W taki sposób okazywać wdzięczność? Miałeś rację, przyjacielu. Uciekajmy! – podbiegła do monstrualnego wilka i wskoczyła na jego grzbiet.
Bez zastanowienia pognali przed siebie, ku wsi, która rysowała się na tle niebieskiego nieba. W niedługim czasie cwałowali już po brukowanych uliczkach wijących się między drewnianymi i słomianymi domostwami. Plebs krzyczał coś w niezrozumiałym języku i rzucał w jeźdźców wszystkim, co znalazło się w zasięgu rak. Przejażdżka przez to małe osiedle nie trwała długo i już po chwili Rauko i Kalterit gnali na swoich zwierzętach przez las rozpostarty za miejscowością, a cienkie gałęzie rozcinały skórę ich policzków. Zieleń rozmywała się po bokach, a odróżnienie poszczególnych pni drzew przy tak dużej prędkości było nie lada wyzwaniem. Spod kopyt Silvanii pryskały wilgotna ziemia i kamienie. Końskie mięśnie pracowały nieprzerwanie, jednak powoli zaczynały się męczyć. Po przebyciu kilkuset sążni wierzchowiec przeszedł do galopu. Wilk, na którym podróżowała Kalterit, dotrzymywał klaczy kroku. Zerkał co chwilę na Silvanię, aby upewnić się, że biegnie koło niego. Gdy zwolnili, przyroda stała się bardziej wyraźna. Ich uszu dobiegł ptasi śpiew, który wcześniej nie mógł pokonać świszczącej bariery otaczającej jeźdźców. Okazało się, że barwą budującą ten las nie jest jedynie zieleń. Puszcza tętniła mnóstwem kolorów. Przepiękne kwiaty porastały niewysokie krzewy, a samce tokujących ptaków stroszyły swe pióra, by przywabić partnerki, z którymi mogliby założyć gniazdo i wydać na świat potomstwo. Wilk zawarczał i podróżni wyjechali na ogromną polanę. To właśnie na niej mieściła się Gildia Zabójców, dom Kalterit i Rauko. Był to potężny zamek, który okalały wysokie i grube mury wykonane z bloków kamiennych. Naprzeciw leśnej drogi stała masywna brama wykonana z metalu. Zamek charakteryzował się trzema masywnymi, zbudowanymi na planie kwadratu wieżami, które miały liczne otwory, z których można było ostrzeliwać wroga. Na płaskich dachach budowli stały katapulty i balisty. W licznych oknach zapalały się powoli światła, gdyż dzień miał się ku końcowi. Nagle las zaszumiał i wyleciał z niego olbrzymi ptak, który kołował wcześniej nad Rauko i Kalterit. Zwierzę wydało z siebie piskliwy dźwięk i usiadło na murze nad bramą i zamieniło się w kamienny posąg. W tej samej chwili wrota się otwarły.

*

            Dag Nahar przeszedł przez krwistoczerwony portal, który zamknął się po chwili za nim i nie pozostawił po sobie śladu. Wieczny Pan rozejrzał się wokół i na jego fizys zagościł niezwykle jadowity uśmiech, mogący zniechęcić wielu do dalszej egzystencji. Przed bogiem wznosiła się świątynia zbudowana ku jego czci. Był to budynek wzniesiony na planie koła. Otoczony był szczelnie przez powykrzywiane kolumny wyciosane w nieskazitelnie białym marmurze. Reszta konstrukcji zrobiona była natomiast z kości słoniowej. Tympanon znajdujący się nad głównym wejściem, ozdobiony był barwnym, jednak wyblakłym już nieco od słońca freskiem. Malowidło przedstawiało ogromnego feniksa oraz błękitnego półsmoka, zasiadających na złotych tronach. Na dachu budowli znajdowało się kilkanaście gargulców, które swoje ślepe spojrzenia wlepione miały w ścianę drzew rozpostartą przed miejscem kultu. Ich sylwetki były nienaturalnie skręcone, a skrzydła poszarpane. Ich kły zaciśnięte zostały w szyderczym uśmiechu, pełnym pogardy dla świata.
           Bóstwo uśmiechnęło się jeszcze raz, po czym ruszyło w stronę świątyni, a pełna płytowa zbroja zgrzytała metalicznie przy każdym kroku. Dag Nahar pchnął drzwi swego domu i rozpoczął wędrówkę ciemnym i wąskim korytarzem, rozświetlanym jedynie światłem rzadkich pochodni. Gdzieniegdzie zwisały z sufitu srebrzyste sieci pająków, które miały nadzieję na zdobycie pożywnego posiłku w tym wyklętym przez wszystkich obiekcie. Na końcu korytarza widniało światło, które rosło z każdą mijającą sekundą. Ostatecznie Dag Nahar znalazł się w pomieszczeniu, którego nie odwiedzał od bardzo dawna. Miało ono kształt półkola, a na jego środku stał niewielki ołtarz przykryty warstwą zaschniętej krwi. Po bokach paliły się wysokie świece. Naprzeciw ołtarza i głównego wejścia do komnaty postawiony został złoty tron zdobiony szlachetnymi kamieniami, głównie rubinami i szmaragdami. W sali zgromadzonych było około dwudziestu kapłanów. Jeden z nich wyróżniał się od pozostałych swoim ubiorem, gdyż jego szaty miały kolor purpurowy, a reszty biały. Akolita podszedł do Wiecznego Pana i upadł przed nim na kolana. Odziani w biel poszli w jego ślady.
- Powstańcie, słudzy moi! – nakazało bóstwo.
- Dzięki ci, o wielki! – zabrał głos ubrany w purpurę. – Niezmiernie cieszymy się z twego powrotu, Dag Naharze, Wszechpotężny i Najwyższy, Panie Unicestwienia, który zaleje świat krwią i oczyści go z grzechu i stanie się Jedynym! Czegóż od nas oczekujesz? Jakie są twoje rozkazy, nasz Mistrzu?
Dag Nahar zastanowił się chwilę, po czym odparł:
- Aarnionie, mój wierny sługo… - głos bóstwa wibrował złowieszczo i wwiercał się głęboko w umysły zebranych. – Jednym z najważniejszych naszych zadań na najbliższy czas jest zorganizowanie systemu mającego zapanować wewnątrz naszego ruchu religijnego. Myślę, że w roli organizatora najlepiej sprawdziłby się Najwyższy z moich wyznawców. Dlatego pragnę, byś go odszukał. Wyślij w świat oddział mający odnaleźć Yviana – Bękarta Diabła.
- Rozumiem, mój władco. Czy to wszystko? Czy masz może jeszcze jakieś rozkazy, mój panie?
- Oczywiście, że to nie koniec! Chcę także, byś rozesłał listy do dowódców naszej armii z rozkazem rozpoczęcia rekrutacji wojsk. Aby osiągnąć sukces, będziemy potrzebowali dużej liczby zbrojnych. Zajmij się tym natychmiast!
- Ależ naturalnie, o Wielki! Możesz być pewny, że wykonam twoje rozkazy pokornie i dokładnie.
- Liczę na to, Aarnionie. Nie zawiedź mnie, bo w wypadku niepowodzenia czeka cię los niegodny pozazdroszczenia!
Kapłan ukłonił się i zniknął po chwili za drzwiami prowadzącymi do niewielkiego bocznego pomieszczenia. Dag Nahar natomiast zasiadł na swoim złotym tronie, westchnął, po czym w jego zielonoczarnych oczach zalśniły niebezpieczne ogniki.
- Nadszedł czas panowania Dag Nahara! Nowa Era się rozpoczęła!

 Autor: Sammael
 Data publikacji: 2006-12-28
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 171 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 171 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Duch rodzi się z imitacji ducha i pisarz musi udawać pisarza, aby w końcu zostać pisarzem.

  - Witold Gombrowicz
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.