Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Postearth - Przebudzenie

Postearth


 

Przebudzenie

 


 

„It’s safe to say you never alive

 A big part of you has died

And by the way I hope you’re satisfied

I’m alive for you. I’m awake because of you”

Godsmack “Awake”

 

„Bezpiecznie jest powiedzieć nigdy nie ożyjesz,

Duża część ciebie jest martwa…

I przy okazji, mam nadzieję, że jesteś zadowolony

Dla ciebie ożyłem! Z twojego powodu się przebudziłem.”

 


Intro

 

Z odległej perspektywy wyglądał jak głaz. Od kilku godzin był pochylony, oparty na swojej daikatanie. Jego długie, mleczno-szare włosy rozwiewał wiatr pustyni. Po bladej, doświadczonej twarzy, płynęły powoli, niczym kłoda drzewa po rzece w stronę wodospadu łzy, przyspieszając, by upaść w brunatno czerwony pył. Nie był młody. Miał około 180 lat. Sam nie wiedział dokładnie ile, bo przestał liczyć. Nie wiedział nawet, czym jest. Był człowiekiem, ale tylko w części. Wiedział o tym. Nie wiedział, czym była reszta. Wszystko zaczęło się w Dniu D. Wspomnienia przelatywały szybko i chaotycznie przez jego głowę. Wszystko przez sen. Nie śnił go od dawna, bardzo dawna. Teraz on przypomniał mu o sobie i zburzył jego spokój. Spokój łowcy. Spokój bestii. Przeszłość raniła bardziej niż jakakolwiek broń, z jaką miał do czynienia jego organizm. Mąciła myśli skuteczniej niż najmocniejsza toksyna, która płynęła w jego żyłach. Przypominała o tym, co powinno być zapomniane. Ale zapomniane nie zostało…

 

Spojrzenie wstecz I

 

22 październik 2023 roku. Godzina 10:12. Ćwiczył wtedy wraz z nowymi kadetami w EU Army – Paris Second Station. Żmudne ćwiczenia w PA, czy jak kto woli Power Amor lub pancerz wspomagany. Wyczucie środka ciężkości, koordynacja ruchów, bieg z przeszkodami. Wszystko to odbywało się w podłużnej hali treningowej. Ćwiczenia dobiegały końca. Nauczanie nudziło go, więc rozradował się, gdy do pomieszczenia wszedł jego kumpel z oddziału Mark, pseudonim Riper, specjalista od ciężkiej broni.

- Witaj Mark, co nowego?

- Słyszałem, że chcą nas wysłać na Africa Warzone. Mamy znowu jakieś zatargi z EATU (East Asia Technological Unity).

- W jakim otoczeniu?

- Miejsce lądowania: dawna Etiopia. Teren jak większość Północnej Afryki jest niemal praktycznie pozbawiony lokalnych form życia. To będzie typowy Instant Jump to Battle. Wyrzucą nas ze śmigłowców hybrydowych prosto na głowy chińczyków.

- Będą to Chińczycy? Nie Japońcy?

- Tak.

Odetchnął z ulgą. Wszyscy słyszeli o japońskich Fantomach. Wyposażeni w najnowszy system kamuflujący byli niewidzialni dla oczu ludzkich i radarów odczytujących fale elektromagnetyczne. A gdy podeszło się za blisko do nich, tradycyjne katany, wykorzystujące najnowsze zdobycze technologii, rozcinały całe oddziały. Chwilę później oprócz ciał nieszczęśników nie było znów widać nikogo. Rozmowa toczyła się dalej, gdyby Sven nie zobaczył aryjskiej, długowłosej blondynki Mary. Na takie wdzięki znudzony oficer nigdy nie pozostawał obojętny. Wyszedł z hali i podążył korytarzem za długonogą pięknością.

- Mary!

- Witam pana! Czyżby edukowanie młodych już znudziło doświadczonego oficera?

- Daj spokój… Wiesz, że tego nie cierpię. Co robisz wieczorem?

- Dziś zapomnij. Mam się udać na Bio-weaponry Lab. Jak wrócę za trzy dni, bez żadnego eksperymentalnego wirusa, to będzie dobrze. Poza tym wysyłają was na Strefę Wojny. Uważaj na siebie.

- Robię to cały czas. Mimo wszystko, z tego co wiem, w Strefie Wojny jest bezpieczniej, niż w waszym Bio-weaponry Lab. Co do mojego wyjazdu. Battlelust.

- Powinieneś to odłożyć… twoje serce nie wytrzyma, stres cię zabije.

- Może i masz rację, ale zabije mnie później niż kula z Gauss Rifle.

- U mnie w pokoju na biurku. Muszę lecieć, śpieszy mi się…

- Do zobaczenia.

 

Byli w śmigłowcu hybrydowym. Nazwa wzięła się stąd, że posiadał on dwa napędy. Pierwszy standardowy, typowy dla śmigłowca; drugi odrzutowy, pozwalający pokonywać duże odległości w krótkim czasie. Towarzyszyło im 12 innych maszyn. W każdej po 2 drużyny. Łącznie dawało to 144 osoby. W skład jednej drużyny wchodził: dowódca, ciężkozbrojny, gość od materiałów wybuchowych, medyk, snajper i tzw. Żołnierz Uniwersalny. Do wszystkiego, czyli w sumie do niczego. W jego drużynie za ciężkozbrojnego robił Riper, gościem od materiałów była murzynka. Bum-Bum. Medykiem był Niemiec Hans. Posadę snajpera zajmowała Deadly Eye. Uniwersalnym był Slayer.

Głos pilota oznajmił:

- Zbliżamy się do celu, przygotować się do opuszczenia pokładu!

Sven wyjął pistolet strzykawkowy. Przyłożył do lewego ramienia i wstrzyknął zawartość: Battlelust, silnie uzależniający. Zawierał ze znanych przeciętnemu człowiekowi środków: glukozę - paliwo, testosteron, adrenalinę, poza tym odrobinę środków halucynogennych i pełno tzw. syfu, tj. środków, z których rozpoznaniem i nazwaniem ma problem doświadczony chemik czy biolog. Celem stymulanta bojowego było wzbudzenie w biorcy agresji, żądzy zabijania, wzmożenie akcji serca (w warunkach laboratoryjnych nieraz ponad 5-o krotnie) i wzmocnienie mięśni, głównie sercowego, gdyż ten był najbardziej eksploatowany. Do tego poprawiał percepcję, zmniejszał opóźnienie reakcji. Organizm szalał, ale dla wielu żołnierzy był jedyną możliwością powrotu do domu. Jedynie żołnierze EATU nie korzystali z BL. Oficjalnie.

Czuł jak ciepły płyn rozlewa się po jego tętnicach, żyłach, dopływa do mózgu, serca.

-Wyskakiwać!

Krótki rozkaz, sprawdzenie spadochronu i skok w otchłań, w piekło, w wojnę.

Udało się im. Wylądowali w kraterze po małej bombie, nie musieli się okopywać. Pierwsze co rzuciło im się w oczy to posępnie stąpające mechwarriory, ogromne maszyny wzorowane na szkielecie człowieka, uzbrojone w równie ogromne działa. Siały niesamowite spustoszenie wśród piechoty. Jedna z nich była niecałe 100 metrów koło nich.

- Mark! Ściągnij go! Reszta do leju obok!

Riper załadował anihilatora. Wyrzutnię mini pocisków nuklearnych. Nie były zdrowe dla otoczenia, jednak jako jedyne zwalały z nóg po pierwszym strzale mechwarriora. Dokładniej rozrywały je na drobne części. Stąd się wzięło pseudo Marka – Riper. Pocisk poleciał. Zawierał dużo mniej niż gram uranu, jednak moc eksplozji była powalająca. Co prawda nie uderzyły żadne odłamki, byli przecież za zasłoną, jednak poczuli ciepły i śmiercionośny podmuch radioaktywnego powietrza. ARS(Anti-radioactive substance) automatycznie zaaplikował się do żył. Inne drużyny skopiowały manewr, po chwili główne zagrożenie zostało wyeliminowane. Zostało tylko dobić piechotę, a nie zostało jej wiele. Gdzieś w oddali wrzasnął ich kapitan:”Naprzód!!!”. Ruszyli. Szli , zapatrzeni w skanery, ciągle zmieniali tryb widoku, ze zwykłego na podczerwień, ultrafiolet i inne. Co chwila odkrywały się pancerze żołnierzy Unii Technologicznej, na to wojacy EU odpowiadali krótką serią ze strzelb elektromagnetycznych. Ferromagnetyczne igły przebijały pancerz i rozrywały organy swych ofiar. Wszystko szło dobrze, gładko… Za gładko, za dobrze. Sven zrozumiał i przeraził się:

- Stać! Tu muszą być Fantomy!

Za późno. Padły pierwsze ciała. Płynące masy powietrza dzierżące japońskie miecze rozcinały kolejnych pechowców. Ślepe strzały nie zmieniały położenia żołnierzy EU. Koniec był bliski…

Ale to był Dzień D. Na horyzoncie pojawiła się dziwna czerwona smuga. Przeszła nad nimi wysypując z siebie dziwny, różnobarwny pył. Nagle wszyscy upadli, omdleli, umarli…Obudził się kilka godzin później. Zauważył, że bok pancerza ma rozcięty. System ruchowy był uszkodzony, więc musiał zdjąć z siebie całe żelastwo. Miał na sobie tylko kombinezon. Potrzebował broni. Podniósł pierwszy lepszy karabin, ale linie papilarne się nie zgadzały. Spróbował kilka następnych, ale nigdzie nie mógł znaleźć swojego. Nagle kątem oka zauważył martwego Fantoma. W martwej, sztywnej dłoni trzymał daikatanę. Z trudem, przy pomocy rąk i nóg połamał, a następnie rozwarł trupią dłoń i wyjął z niej broń. Ruszył w drogę, przed siebie, na północ. Przez komunikator nikt nie odpowiadał.

 

Prawdziwe Oblicze

 

Przypomniał sobie, że potem dotarł do Frankfurt Bio-weaponry Lab. Spotkał tam kilku starych przyjaciół… i Mary, ale wolał o tym zapomnieć o tym, co zdarzyło się później. Jednak on żył, oni byli już dawno martwi. Byli tylko przeszłością. Przeszłością, która raniła najmocniej. Wyciągnął miecz z piachu pustkowi. Wyprostował się, odpędził ponure myśli kierujące go w przeszłość. Naprzód. Wciągną suche i mroźne powietrze. Skupił się na doznaniach węchowych. Wyczuł demony, fetor był mocny. Nie mogły być blisko, gdyż usłyszałby je albo zobaczył. Wywnioskował, że podążają za ofiarą. Na północ. Popędził przez pustynie wzbijając tumany kurzu. Nie wiedział, czym były demony. Ludzie mówili, że to kara zesłana prze boga, czy bogów. Inni, że to inkarnacje zmarłych, które przybyły by zabrać tych, co jeszcze żyją. Nie wierzył w ani jedno ani drugie. Wiedział jedno: umierają, i ten proces można łatwo przyspieszyć. Żył z zabijania, ochraniał wioski w zamian za żywność, jednak nie był częścią cywilizacji, a raczej tego, co z niej zostało. Gdy tylko zebrał tyle zapasów ile mógł unieść wyruszał w dalszą drogę. Gdy pożywienie się kończyło kosztował również mięsa swych ofiar, demonów. Wędrował bez celu. Nie czuł z niczym więzi, nawet z własnym ciałem. Szukał śmierci. Dziś miał ją spotkać…

Po pewnym czasie ujrzał czarnego mnicha. Oczywiście nie był to mnich. Po jego prawej i lewej stronie podążały dwa odrażające, psopodobne demony. Niemożliwym było by ich nie słyszał. Bestie zbliżały się równocześnie do wędrowca. Był zbyt daleko by zareagować. Nagle, niczym na przedstawieniu, bestie rzuciły się naraz na czarnego pielgrzyma. Ten zatańczył. Jednak coś błysnęło w międzyczasie. Bestie zaryły ryjami w piach. Przestały się ruszać. Nigdy czegoś takiego nie widział. Wyjął daikatanę. Powoli się zbliżał. Wędrowiec spostrzegł go. Ruszył w jego stronę, szybko i zdecydowanie. Wyciągnął również daikatanę. Krok, następny i się zaczęło. Atakował szybko, brawurowo, można by powiedzieć, że popełniał podstawowe błędy, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że mimo tego fełkownego stylu, miał w sobie kunszt arcymistrza. Uderzał jakby od niechcenia. W pewnym momencie zatrzymał się, odskoczył kilka kroków w tył i schował miecz.

-Widzę, że jest jeszcze na tym świecie ktoś, kto zasługuje na to, by trzymać w ręce coś innego niż kamień.

Na twarzy nieznajomego pokazał się szyderczy uśmiech.

-Twe imię wojowniku? – Zapytał Czarny Mnich.

- Zwą mnie Stalowym Szponem, albo po prostu Szponem.

- Ja imię swe po prostu dawno straciłem. Ale dla wielu ludzi byłem omegą. Końcem. Śmiercią. Tak możesz mnie nazywać.

- Jesteś zabójcą?

- Żyjesz. Więc chyba już nie.

Szpon pamiętał zabójców, nie wiedział, dlaczego ten tu żyje, jednak sam żył, więc rozmyślanie nad naturą tego problemu zostawił sobie na później. Byli utrapieniem wszystkich sojuszy: EU, EATU, CWU(Catholic War Union), NA(Northland Alliance). Łamali zasady dotyczące walk i swe działania prowadzili poza strefą wojny. Nikt nie wiedział, dla kogo pracują, ale wszyscy ich równo nienawidzili. Nienawidził ich również on. Obwiniał ich za to, co się stało. Poprawił miecz w dłoni i uderzył. Przeciwnik odskoczył, zakołysał się i skontrował z niewyobrażalną siłą. Trudno było sparować, ledwo co zatrzymał opadające ostrze. Następnie seria szybkich cięć i fint. Nie mógł wszystkiego ogarnąć, czuł zimny dotyk śmierci na szyi… Po raz pierwszy zrozumiał, że jednak pragnie żyć. Odbił się w tył, chcąc zdobyć czas na zastanowienie się nad taktyką. Nie dano mu go. Zabójca natychmiast skoczył w jego stronę, potężnym kopniakiem w brzuch strącił go z nóg i jakby z pogardą, od niechcenia przyłożył mu ostrze do tętnicy szyjnej.

-I co? Koniec? – Poza ruchem warg, na twarzy zabójcy nie skurczyły się żadne mięśnie, twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

Nie odpowiedział.

- Nie było mnie 153 lata i nagle się tak ludzie rozcwanili.

- Jak to ciebie nie było? – Odpowiedział zaskoczony.

- A nie było. Spałem. Hibernacja 4 stopnia.. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Koniec?

- Chciałbym móc powiedzieć: „Nie”- odparł stary weteran.

- To powiedz.

Wymowne spojrzenie w oczy zwycięzcy.

- Chwilę już chodzę po Postziemi. I powiem ci jedno, Stalowy Szponie: nie znajdziesz tu szczęścia dopóki nie zrozumiesz, że jedyną osobą stojącą ci na drodze do niego jesteś ty sam.

-Mogę się o coś zapytać?

-Pytaj. Najwyżej nie odpowiem.

-Czy ty  już je znalazłeś?

Twarz zabójcy spochmurniała. Zamyślił się, spojrzał w dal, jakby szukał kogoś na horyzoncie. Schował broń.

- Ja jeszcze siebie nie pokonałem.

Odszedł powoli, spokojnie. Roztaczał wokół siebie aurę pytań, na które nie było jeszcze odpowiedzi. Szpon zrozumiał, ze nie jest to przeciętny człowiek. Ruszył za nim. Zatrzymali się dopiero po jakichś 8 godzinach nieustannego szybkiego marszu, jednak czas nie miał znaczenia. Całą drogę milczeli.

- Zgłodniałem. Masz coś do jedzenia?

Co jak co, ale to pytanie ze strony nieznajomego zaskoczyło Szpona.

- Mam trochę sucharów… stare z przed Dnia D, ale nafaszerowane konserwantami, więc jeszcze niezepsute.

- O Mc Donald! Ciekawe czy jeszcze świeci w nocy. Trudno, nie takie rzeczy jadłem. Jak możesz potnij ten krzak przed nami, rozpalimy ogień, zimno na tych pustyniach, krew odpływa mi z palców… Tobie nie zimno?

- Nie odczuwam chłodu, do tego mam szybszy i bardziej wydajny metabolizm.

- Właśnie, był bym zapomniał. Czym ty do cholery jesteś? Spotykałem, zabijałem wielu ludzi, niektórzy nawet stawiali opór i nikt nie był w stanie trzymać się tak długo jak ty. Dodatkowo jesteś szybszy i silniejszy ode mnie, jednak brak ci koncentracji i dlatego przegrałeś. Wierzę, że przez te 153 lata nie próżnowałeś, ale nie sądzę, żeby ktoś jeszcze miał tak zjechaną psychę jak ja, by stać się tym, czym jestem.

- Nie wiem.

- Jeżeli chcesz dalej iść ze mną - zaakcentował ostatnie słowo- to musisz mi powiedzieć. Nie zabieram niespodzianek w podróż.

- W Dzień D byłem na polu bitwy. Spadł wtedy Wiatr Demonów, ten zabójczy pył. Usnąłem, a gdy się obudziłem, byłem już zmieniony w to czym teraz jestem. Mam wrażenie, że to coś żyje we mnie, ale nie może mnie zabić. Samo chce żyć, więc dba o swe środowisko. O mnie.

- Mam rozumieć, że ten „Wiatr Demonów” poprzedził nadejście demonów?

- Tak.

- Ciekawi ci ludzie, nie uważasz? Demony wg religii to istoty astralne, duchowe, a oni nazwali nimi zwykłe organizmy żywe. Co z tego, że odrażające, przypominające zdeformowane zwierzęta, silniejsze, szybsze, bardziej agresywne, znacznie szybciej się regenerujące, mają przecież płuca, serce, wątrobę, układ krwionośny i resztę flaków.

- Strach.

- Tak. Strach sprawia, że poszukujemy pomocy, nieraz, gdy z nikąd jej nie możemy dostać, oczekujemy jej od sił wyższych, nie ważne, czy jest to bóg, demon czy los.

- Jesteś areligijny?

- W naszych czasach było to modne. I tylko to mi się podobało.

W głowie Szpona rodziło się wiele pytań do jego towarzysza, jednak brakowało mu słów by je sformułować i odwagi. Towarzystwo zabójcy sprawiło, iż czuł się kimś nikłym. W jego głosie czuł pogardę, żal, smutek, ironię i szał, którego siłę można by porównać do siły tsunami. Nie rozumiał go, ale w jego słowach był sens. I zagadka. Drażniło go to, jednak polubił jego towarzystwo, mimo tego, że dotąd zamienili niewiele słów. Mimo tego, że wiele z słów Czarnego Pielgrzyma nie było skierowane do niego, tylko do wiatru pustkowi. Miał jednak wrażenie, że ta inkarnacja śmierci go rozumie. I tego się bał.

- Chciałbym się uczyć. U ciebie.

Uważne spojrzenie, w czasie którego w oczach zabójcy przepływały różne uczucia, różne myśli. Śmiech, wspomnienia, żal, smutek i płacz. Płaczu było najwięcej, jednak nie popłynęła po jego policzku ani jedna łza, nawet oczy się nie zaszkliły. Z jego ust wypłynął szept, niby słyszalny, odległy, dochodzący z odległej przeszłości, dziś tylko dla wypowiadającego zrozumiały:

-„ Just forwards, forwards, to win or to die…” Głupcze, czy ty wiesz czego chcesz? To oznacza, że chcesz, bym zrobił z ciebie drugiego mnie. Tego chcesz?

- Tak.

- Nie zgadzam się, jeden taki na cały wszechświat wystarczy, nawet to za dużo. Ale mogę cię uczyć, wskazać drogę, a raczej pomóc ci ją znaleźć. Drogę do celu, w którym się spełnisz. Czy tego chcesz?

- Tak.

- Więc będziesz robił to, co ci ja mówię.

- Jeszcze jedno, jak masz na imię, jak mam się do ciebie zwracać?

- Mistrzu.

- W porządku.

Rozpalili ogień, ogrzali się, spożyli posiłek i wznowili rozmowę.

- Słyszałeś Mistrzu, o hipotezie Centrystów?

- Kim są Centryści?

- Jedno z popularniejszych wyznań na tych obszarach. Wierzą, że w D-Day Ziemia wkroczyła w centrum wszechświata i my, ludzie zostaliśmy wybrani przez Prastarych, żeby nieść ich słowo, jednak nie wszyscy byli godni nieść ich ewangelię, więc zesłali pył demonów, którzy Centryści nazywają Puryfikatorem, jest to inkarnacja jednego z prastarych, by osądził i zgładził niegodnych. Jednak moment koniunkcji wykorzystali Pradawni, wysyłając swoje sługi, demony by zgładzili Oczyszczonych, czyli nas.

- Tfu! Prastarzy, pradawni, to brzmi jak jakiś system RPG. Dwa pytania, czy oni wiedzą co to jest, ewangelia, i jaka jest ich hipoteza?

- Ewangelia, to, wg nich Słowo Prastarych, natomiast hipoteza to Oczyszczenie.

- Ewangelia to „radosna nowina”…

- Ja to wiem.

-… a co do hipotezy, to tak, może był to swego rodzaju osąd, losu natury, czy jesteś wystarczająco silny, wytrzymały by przetrwać. Jednak ja byłem poza tym osądem. Mój czas jeszcze nie nadszedł, moje działania nie wynikały z mojej inicjatywy.

- Wierzysz więc w przeznaczenie?

- W nic nie wierzę, nie wierzę, że bóg jest, że go nie ma. To samo tyczy życia po śmierci. No może w „prastarych i pradawnych” nie wierzę, a co do przeznaczenia, to jeżeli jest gdzieś jakiś byt, który utożsamia przeznaczenie, to chyba jest na mnie cholernie wściekły, co odczuwam. Centrystów trzeba zabić. Są zagrożeniem dla siebie i dla innych, jeszcze nie widziałem, żeby z takich bajek wyszło coś dobrego. Jeżeli chcesz być moim uczniem, musisz to zrozumieć.

- Nie zwykłem wdawać się w sprawy cywilizacji. Poza tym, czy śmierć jest najlepszym rozwiązaniem?

- Jest najszybszym sposobem by rozwiązać problem, Nie, nie jest najlepszym rozwiązaniem, są inne, lepsze, łatwiejsze w realizacji, przynoszące lepsze owoce, ale ja nie mam środków. A dokładniej jednego z nich. Tego jestem pewny, a tym środkiem jest czas.

- No co powiesz, śpieszy ci się gdzieś?

- Powiedzmy. Jedno miejsce. Przybędę tam, poczekam ewentualnie chwilę, a potem, potem… potem to zobaczę. Nie wiem jak ty, ale ja ostatnio lubię się przespać. Dobranoc.

Mistrz usnął. Wiatr zdmuchnął mu z twarzy kaptur. Na jego twarzy Szpon nie zauważył ani jednego włoska, nie była to jednak konsekwencja wieku, twarz była pełna witalnej mocy. Podczas rozmowy uwagę starego żołnierza przykuły oczy zabójcy, obydwa miały inny kolor. Jedno było stalowej barwy, drugie natomiast w ogóle ludzkiego oka nie przypominało. Budowało je czarne, błyszczące ciało, na którym były pociągnięte cienkie, ledwie zauważalne dla oka obserwatora pomarańczowe i zielone linie zbiegające się wokół jednego miejsca, które jako jedyne było idealnie czarne, pozbawione jakichkolwiek „nitek”. Szpon był pewien, że jest sztuczne, jednak nie wiedział, czy jest to zwyczajny kawałek dobrze obrobionego szkła, czy coś o czym dopiero zaczynano mówić: AI(Aktywny Implant) oka. Jednak skąd zabójca mógł coś takiego mieć? Najwięksi władcy tamtego świata nie mogli sobie pozwolić na taki majstersztyk, a on miałby to posiadać? Kolejną rzeczą, która dziwiła weterana było to, że mimo swego fachu zabójcy nie posiadał żadnych blizn. Nawet jeżeli był rzeczywiście aż tak dobry, to od razu tańczącą śmiercią nie był, nabawiłby się kilku szwów w procesie szkolenia. Zwłaszcza na twarzy. Cisza męczyła go. Odszedł od ich legowiska. Zjawienie się nieznajomego zburzyło jego dawny spokój, ale nie rozczulał się nad tym. To tylko potwierdziło, że ten stan ducha był pozorny i łatwy do zburzenia. Wciąż nie uporał się ze swą przeszłością, a pojawienie się kogoś z przeszłości, kogoś kogo uważał za wroga, a teraz będzie brał u niego nauki mogło to zmienić. Lata na pustkowiach dały mu się we znaki, zdziczał, odizolował się, ale pozostało jedno: przeszłość. Ona była w nim, od niej nie mógł uciec. Z rozważań wyrwał go głośny szmer. Słyszał go wcześniej, ale nie zwrócił uwagi. Hałas dochodził ze strony obozowiska, od którego był oddalony dwieście metrów. Szybko pobiegł. Na miejscu zobaczył Behemota, specyficzny rodzaj demona. Swą nazwę otrzymał dlatego, że przede wszystkim był duży. Przypominał odrobinę wyprostowanego słonia, ale na ciosach i kształcie czaszki podobieństwo się kończyło. W miejscu przednich kończyn posiadał olbrzymie macki. Na dodatek, mimo pokaźnych rozmiarów, poruszał się bardzo cicho. Szpon nie miał pojęcia jak to stworzenie w ogóle żyje, ale było wystarczająco groźne, by na jego widok Szpon natychmiast zaczynał uciekać. I na szczęście niesamowicie rzadkie. Tym bardziej dziwiło go zachowanie jego mentora. Na początku było głośne, przejmujące:

- Cholera! Obudziłeś mnie! Nie możesz w tych swoich kajakach ciszej chodzić?

Stwór odpowiedział niezrozumiałym bełkotem, który zapewne miał być rykiem

- W porządku, obudziłeś mnie trudno. A teraz znikaj! – Behemot najwyraźniej nie zamierzał słuchać- Jeszcze krok a cię skrócę o łep… ok. dwa… trzy… pięć kroków moje ostatnie słowo!

Po zrobieniu pięciu kroków stwór stał przed zabójcą.

- W porządku będzie mi łatwiej.

Sięgnął po miecz. Nie zdążył. Lewa macka już próbowała go chwycić. Ledwo uniknął, wpadł w mackę, która natychmiast zacisnęła się wokół niego, jakby tego było mało, daikatana upadła na ziemię. Potwór powoli przesuwał swoją ofiarę w stronę rozwartej paszczy.

- Ale ci jedzie z ryja!

Szpon nie czekał dłużej. Tak jak zawsze, gdy widział behemota, pobiegł, i tak jak nigdy, w stronę potwora i ciął mocno, po skosie w jedną z podstaw potwora. Posiadanie dwóch nóg mało przypominającego słonia potworowi nie wyszło na dobre, zwalił się na klęczki, niczym jego kuzyn w cyrku upuszczając Mistrza, ten szybko podniósł swój oręż.

- Dzięki za pomoc, ale głowa jest moja.

Po tych słowach podskoczył do bestii, omijając macki we wdzięcznym tańcu wybił się na wysokość głowy potwora i zamaszyście ciął. Buchnęła purpura, martwa ofiara padła bez życia na piach pustyni, barwiąc go na ciemną czerwień.

- Wybacz Mistrzu, podziwiam to co zrobiłeś, ale czy rozumiesz co zabiłeś?

- Jakąś kupę mięcha.

- Można by go tak nazwać, ale nazywa się go behemotem, to jeden z najgroźniejszych demonów. Może i wierzysz w swe możliwości, ale następnym razem uważaj. Gdyby mnie nie było…

- Dzięki za lekcję, ale to ja mam cię uczyć. Poza tym, mam przy sobie Rzeźnika, Magnetyczny miotacz śrutów. Jego mózg niewiele by się różnił od jajecznicy po otrzymaniu strzału. Ruszaj się, zbieramy się! Spałem wystarczająco długo.

Spakowali wszystko co mieli, niewiele tego było, tylko koc, zapalniczka, skrzynka z sucharami i stara latarka.

- Acha, jeszcze jedno – powiedział Mistrz – Dzięki, że mogę ci ufać.

- Więc to była tylko próba?

- Dostałem kiedyś mocno po dupie przez to, że pracowałem z ludźmi, którym nie mogłem ufać. A ufałem. Następnych lepiej sobie dobrałem. Byli naprawdę świetni. Chciałbym ich chociaż jeszcze zobaczyć. Jeden raz…

- Mówisz o nich, jakby to była twoja rodzina…

- I masz rację. Rodziny jako takiej nie miałem, była tylko drużyna, a my pomagaliśmy sobie jak mogliśmy. Podobne problemy, wszyscy byliśmy sami, no może poza naszym medykiem, ale to była inna sprawa… Chciałbym wrócić do tych czasów.

- Ja też.

- Ale teraz też nie jest tak źle.

- Zależy komu, może ty nie miałeś wielu ludzi, ale ja straciłem tu wszystkich.

- Nikogo nie miałem?! W ostatnich dniach starego porządku naprawdę miałem dla kogo żyć! Ale może lepiej porozmawiajmy o tobie…więc jak ich straciłeś?

- No więc była Mary, moja dziewczyna, piękna niebieskooka, długowłosa blondynka, wg tradycji wtedy panującej należała do rasy aryjskiej, jak ja zresztą. Ruch neonazistowski może i się nie przebił po przewrocie w 2012, ale wniósł wiele do kultury europejskiej. Był również Gregori, zniemczony Rosjanin, stary przyjaciel z boiska. Tyle że ja wybrałem broń, a on, jak ją robić. I nie należałoby zapomnieć o Sierżancie. Był moim dowódcą w początkach mojej kariery. Nie wiem jak miał na imię, ale wszyscy tak na niego mówili, choć tam był Alfą i Omegą. Spotkałem ich przez przypadek, kilka miesięcy po D-Day. Byli w laboratorium pod Frankfurtem, pomagałem im się bronić. Z czasem dowiedziałem się, że Mary jest w związku z jednym członkiem personelu. Byłem wściekły. Opuściłem ich. W między czasie poznałem tam porucznik Lisę, próbowała mnie powstrzymać, zżyła się ze mną, ale ja tego nie widziałem, a może nie chciałem widzieć. Pamiętam to zdarzenie jak dziś. Stała przede mną, w jej oczach widziałem coś, czego dawno nie widziałem. Potem to zrozumiałem, wróciłem, ale było za późno. W miejscu szybu było wejście do gniazda. Dużo później okazało się, ze wyruszyła z pewna grupą do strefy wojny, w okolice dawnej Polski, jej ojczyzny. Jako jedna z nielicznych wyruszyła do nas. Większość przygarnęła EATU. Gdy ją spotkałem ponownie miała około 60 lat. Umarła w moich ramionach, ale o tym też chciałbym zapomnieć.

- Nie prawda.

- Słucham?

- Do EATU udali się nieliczni Polacy. Większość umarła. Z tych co przeżyli większość, czyli jakieś 40% przeszła do Catholic War Unity, aż 35% do was, około 20% wcielono do NA część szlag trafił, a nieliczni weszli do EATU.

- Jesteś Polakiem?

- Niepolscy tak mówili, Polacy nazywali mnie albo Żydem, albo Romem, albo…

- Albo czym?

- Śmieciem. – puścił mu tajemniczy uśmiech.

- Teraz twoja kolej.

- Kolej na co?

- Historia.

- Zabójcą zostałem po to, żeby o niej zapomnieć i odizolować się od ludzi. Nie będę jej sobie przypominał.

- Nigdy nikogo nie kochałeś?

- Lilith…

- Słucham?

- Nic. Śpijmy dalej.

***

Zbliżali się do Berlina. Niegdyś jedno z największych i najbardziej prężnie rozwijających się miast dziś składało się z ogromnego gruzowiska, kilkudziesięciu domów i Katedry Berlińskiej. Była ona zagospodarowaną ruiną po biurowcu. Budynek posiadał aktualnie już tylko trzy piętra, dach był odbudowany jakieś 30 lat temu, na wzór gotyckich wież, przez co cała katedra posiadała 50 metrów. Był to majstersztyk jak na możliwości ówczesnych ludzi, którzy nie posiadali żadnego ciężkiego sprzętu budowlanego. Cały gród był otoczony wałem zbudowanym z gruzów, po jego grzbiecie wędrowali strażnicy uzbrojeni w broń palną ręcznej roboty. Poza wałem roztaczały się ogrody. Hodowano w nich dziwne rośliny, które potrafiły wytrzymać gwałtowne wahania temperatury, wycisnąć coś z jałowej gleby i wykarmić się z kropel rosy. Oczywiście owoce nie były pokaźne, ale pozwalały wyżywić niewielką osadę, która znajdowała się wewnątrz wału. Berlin słynął jako centrum kultu Centrystów. Wielu pielgrzymów przybywało do świętego miejsca objawienia, by móc usłyszeć kilka słów od Wielkiego Mistrza, Oratora Prastarych. Mimo niechęci do ich kultu, jaką promieniował Mistrz, a którą objawiał w wyrzynaniu wędrownych grup pielgrzymów, po uprzednim udowodnieniu im o błędach logicznych w ich wierze, nie był to powód, dla którego przybyli do miasta. Cel był jasny: żywność. Kilku strażników rozpoznało postać Szpona.

- Witaj łowco. Co cię tu sprowadza? Gwardia Oratora radzi sobie ze Sługami Pradawnych, tak więc nie potrzeba nam tu cię. Kim jest twój towarzysz?

- Przyjaciel. Mam nadzieję, że użyczycie nam waszych zapasów?

- Musisz spytać kwatermistrza. Hej tam! Otworzyć wrota!

Weszli do wewnątrz. Chata kwatermistrza była bezpośrednio przy katedrze. Kwatermistrz siedział przy niej zajęty rozmową z sąsiadem.

- Witaj kwatermistrzu. Potrzebujemy żywności. Możesz podzielić się z nami waszymi zapasami?

- Ja nie mogę zrobić nic. Wydaję racje tylko za nakazem Oratora. Z nim porozmawiajcie. Jest wewnątrz Katedry.

Wnętrze nie wyglądało imponująco. Stare ściany, opadający tynk, kilka ław, ułożonych w półkole wokół ambony, czy ołtarza, za który służył przerobiony okrągły stolik. Na nim prawił kazania Orator:

-…Jak mówiłem, dzieci zawsze wracają do swego ojca! I oto widzicie, spragnione dziecięce uszy przyprowadziły tutaj naszego przyjaciela, by móc się nasycić Ewangelią. Każdy z nas jej potrzebuje, daje ona nam energię życiową, dzięki której żyjemy, jest to dar od Prastarych, dokładniej od Alfa, Pierwszego.

- Wybacz, że przerwę ci, Wielki Oratorze, ale przybyłem tu z prośbą, byś użyczył mi i mojemu przyjacielowi odrobinę waszych zapasów.

- Głód! Pragnienie! Senność! Pożądanie! Pokusy, które odciągają nas od źródła, pociągając do czynów, które są przyczyną naszych nieszczęść! To one pozwoliły Pradawnym przybyć do nas! Nie pragniesz więc, Wieczny Łowco, nasycić swej duszy?

- Z chęcią, ale aktualnie kiszki sprawiają, że mało co słyszę, a to co słyszę jest niewyraźne i niezrozumiałe, pozwól więc…

- To nie przez głód nie możesz słuchać! To demony, te z którymi walczysz, sprawiły, że twa cielesność zagłusza twą duszę! Nie, nie otrzymasz pokarmu! Chyba, że nauczysz się słuchać i zagłuszać swoją cielesność! Tam, w rogu- wskazał na gruzowisko w kącie budynku- uklęknij tam i módl się do Pierwszego, cały dzień, a wtedy będę pewny, że słyszysz już głos Pradawnych!

Mistrz ze Szponem mieli prostą umowę: Szpon załatwia pożywienie, a Mistrz siedzi cicho. Ale nie załatwił, więc Mistrz opowiedział z typową ironią w głosie:

- Przykro mi, ale nie mamy tyle czasu, więc czy mógłbyś nam rzucić racje na tydzień? Przyrzekam, że będę się co dzień pięć razy modlił do Pierwszego. Nawet do Drugiego jak będzie trzeba.

- Nieczysty! Głód, Pragnienie, Chciwość, Seks! To są powody naszych nieszczęść! Dlaczego tego nie rozumiesz?

- Rozumiem! Bardzo dobrze, szczególnie to ostatnie. Gdyby moi rodzice nigdy tego nie robili nie miał bym dziś żadnych problemów. Trudno mieć problemy, gdy się nie jest.

Wśród co bardziej rozumnych wyznawców pojawił się uśmiech na twarzy.

- Plugawe słowa rzeczesz!

-… mówisz. Widać, że retoryki tu nie uczą. Literatury też. Tak więc gdy już pokazałeś nam, że w mowie Cezarowi do stóp nie dorastasz mógłbyś dać nam trochę pożywienia? Pójdziemy sobie i będziesz dalej mógł sobie bredzić.

Oratora Prastarych najwyraźniej zatkało. Widać nigdy nikt nie próbował zachwiać jego autorytetu, a dziś robił to jakiś przybłęda, nie wiadomo skąd.

- Ppp…pomiocie Pradawnych! Przeklinam cię! Opuść te święte mury!

- Ty, właśnie, a kto jest bardziej „przedwieczny”. Prastarzy czy Pradawni?

- Na moc Alfa, Pierwszego, na mądrość Strigi, Opiekuna Mądrości, na potęgę Gargula, Strażnika…

- Radzę odpowiedzieć. Nawet Car NA musiał odpowiedzieć mi na kilka pytań zanim go zabiłem.

Orator pobladł ze strachu. Upadł na posadzkę, zaczął się oddalać od Mistrza na kolanach odpychając się rękami i krzyczeć w kółko: ”Pradawny, Pradawny, to Pradawny, on tu jest!” Zabójca wyciągnął daikatanę:

-Cholera, on naprawdę w to wierzył.

Po tym krótkim cięciu, rozpętało się piekło. Wierni pobiegli po pomoc. Nie wszyscy. W sumie tylko jeden. Reszta malowała posadzkę w fantastyczne wzory czerwoną farbą. Mistrz był szybki, pojawiał się szybko jak burza, pole śmierci powiększało się niczym pożar, Mistrz był Śmiercią. Bez uczuć, litości nawet dla kobiet i dzieci. Bez jakiegokolwiek bólu parł naprzód. Po zwycięstwo lub po śmierć. Nie swoją śmierć. Śmierć nie może umrzeć, bo gdyby tak się stało, kto zabrałby ją na drugą stronę? Szpon ograniczał się tylko do strażników, oni stanowili jedyne rzeczywiste zagrożenie dla nich dwojga. Mistrz wpadł w totalną żądzę krwi, oddał się jej całkowicie. Stary weteran nie widział nigdy nikogo w takim stanie, nawet ludzi, którzy mocno przedawkowali Battlelust.

- Mistrzu! Wynosimy się stąd!

- Skocz tylko po jedzenie!

Podbiegli razem do wyjścia. Kopnęli wrota i od razu schowali się wewnątrz. Strażnicy byli przygotowani. Przywitali ich salwą z pistoletów i strzelb skałkowych. Broń tą jednak długo się przeładowywało. Za długo dla Mistrza. Wypadł i jednym zaledwie ciosem położył trupem czterech strażników. Było jasne, że sobie poradzi, więc Szpon skoczył do kwatermistrza, zamienił w dwie, nie integralne części, załadował pożywienie do torby i wyszedł na zewnątrz. Tam zobaczył piekło. Na ziemi leżały zwłoki strażników, podzielone na segmenty, absolutnie wszystkich. Mistrzowi jednak to nie wystarczyło. Tańczył między domostwami zabijając kobiety i dzieci, chociaż w sumie nie było już kogo posyłać na drugi świat.

- Coś ty do cholery zrobił?

- Słucham?

- Rozumiem strażników, ale po jaką cholerę dzieci i kobiety?

- Śmierć nie wybiera.

- Ale ty kurwa nią nie jesteś!

- Naprawdę? Nie rozumiem co cię tak oburza. Widziałem gorsze rzeczy, jakie robili żołdacy EU. Może nawet ty tam byłeś?

- Ale to…

- To jest rzeź, To jest śmierć, element życia.

- Śmierci było wystarczająco przez ostatnie półtora wieku, powinniśmy kooperować! A nie kurwa rznąć jeden drugiego!

- No właśnie. Brawo

- Słucham?

- Właśnie twoja edukacja się zakończyła. Otworzyłem ci oczy.

- Co?

- Widzisz to czego nie dostrzegałeś.

- Rzeczywiście, nigdy nie widziałem dorosłego mężczyzny rozkoszującego się zabijaniem dzieci.

- Ja idę teraz na wschód, ty zdaje się zmierzasz na północ?

- Tak - wycedził przez zęby Szpon.

Ruszyli, każdy w swoja stronę. Po chwili Mistrz odezwał się:

- Zaczekaj- obrócił się do swojego byłego ucznia. Gdy ten zatrzymał się, kontynuował swoją wypowiedź. – Ironią jest to, że tu, gdzie życie jest niczym, podmuch wiatru może je skoczyć, znaleźliśmy się my, władcy śmierci. Siejemy ją, wybierając swoje ofiary, według swego kodeksu. Sami nie możemy umrzeć, dopóki tego nie zapragniemy, chociażby podświadomie. Jesteśmy ponad zasadami, które panują nad tym światem. Przynajmniej w pewnym sensie.

- Do czego zmierzasz? – Na jego twarzy widać było złość, zniecierpliwienie. Wolał odejść, jednak nie mógł. Coś związało jego nogi.

- Mimo naszej władzy, obydwaj jesteśmy niespełnieni, pokrzywdzeni przez los.

- Czyli?

- Czyli? Sam nie wiem, ale mam wrażenie, że powinniśmy się stać również władcami życia.

- Ty i życie? Widziałem twój potencjał. Śmierć jest tobie przypisana. Może i nią jesteś, może twoje ciało żyje, ale psychikę masz martwą. Ty już nie jesteś w stanie ożyć. Już nie. Część ciebie umarła. Ta ważniejsza część – popatrzył się mu w oczy, a raczej ich implanty, jak równy równemu. To co zobaczył przeszło jego oczekiwania. Twarz zabójcy zaczerwieniła się, oczy zaszkliły, szczęka zaczęła dygotać, w ręce trzymał miecz. Nie tak pewnie jak zawsze, mało nie wypadał mu z rozdygotanej dłoni.

- Co ty możesz mówić o mnie, ty, który sam siebie nie znasz. Nikt mnie nie zna do cholery! Cały ten chory świat widzi we mnie bezmyślną maszynę, coś co jest, a nie żyje. I ku ich radości tak egzystuje! Bo oni tego chcą. Wy tego chcecie! Znalazłem broń. Chłodny umysł, bezuczuciowe życie by przeciwstawić się wam! Tym którzy śmieją nazywać się ludźmi!

- Chłodny umysł?! Czy ty teraz siebie widzisz?

Zamilkł. Popatrzył się w ziemię. Ochłoną.

- Czy ty widzisz się? Stoisz dumny, nad posągiem ku czci klęski człowieka. Klęski starego świata. Ja przynajmniej rozumiem kim jestem, wiem czego chce, a ty? Uczysz się na swych błędach, ale złą naukę z nich wyciągasz. Zamiast zrozumieć, że cywilizacja cię potrzebuje izolujesz się od niej, chcesz uciec przed swą przeszłością. A przed nią nie uciekniesz. To jest najpotężniejsza broń przeciw nam samym. Ty o tym wiesz, ale nic nie robisz, uciekasz, jakbyś chciał zdobyć czas na myślenie, ale nie myślisz. Kto jest martwy? Czyja psychika umiera?

- A co ty zrobiłeś ze swoją przeszłością? Nie chcesz nawet o niej rozmawiać. Boisz się jej?

- Ale ja przynajmniej podejmuje działania. Co zrobisz, gdy odejdziesz? Wrócisz do cywilizacji? Nie, uciekniesz!

- Skąd ty wiesz co ja będę robił? To moja sprawa.

- Wbrew pozorom nie tylko twoja. Wbrew swojej ułomności posiadasz inicjatywę. Możesz wpłynąć na los swój oraz innych.

- A ty? Nie możesz?

- Ja o tym wiem, poza tym nie osiągnąłem jeszcze celu wędrówki. Ty go w ogóle nie posiadasz.

- A co nim jest?

- 56°21’03’’N 88°33’46’’E.

- Twój cel, to miejsce? Co tam w ogóle jest? Kupka piachu?

- Mam nadzieję, że tak.

- Nie próbuj mnie zachwycić, dla mnie pozostaniesz mordercą na zawsze.

- Ja zabijam ciało, masz rację, ale umysł zabijasz ty i tobie podobni. Zaczynacie od siebie, potem przechodzicie na bliskich…

Nie dokończył. Szpon nie wytrzymał. Gniew wciąż grał pierwsze skrzypce w jego umyśle. Nie mógł znieść tego, że jeszcze rozmawia z tym, którym tak gardzi. Nie mógł znieść tego, że nie może przerwać tej rozmowy, ani tego,że zabójca wyrzuca mu błędy. Błędy, które rzeczywiście popełniał. Normalnie by się skruszył, ale teraz nie mógł. Był wściekły, więc wyjął daikatanę i zaatakował. To był błąd. Gdy Mistrz zauważył jego szarże od razu ochłoną, ujął miecz i spojrzał na niego stalowym wzrokiem pozbawionym uczuć. Walka była zacięta, nikt nie posiadał przewagi. Szpon był silniejszy i szybszy, ale zabójca posiadał doświadczenie i zawsze był jeden krok w przód. O jeden za mało by zwyciężyć. Po morderczej wymianie ciosów odskoczyli na chwilę od siebie, by zmierzyć się wzrokiem. Z jednej strony żywe, gniewne, płonące nienawiścią oczy Szpona, z drugiej chłodne, obojętne oczy Mistrza. Drugi z nich ruszył pierwszy. Jakimś cudem sparaliżował przeciwnika wzrokiem na ułamek sekundy, co wystarczyło mu, by wbić ostrze pod żebra, w prawe płuco, i wybić broń z ręki mocnym kopnięciem. Przysunął Svena blisko siebie. Były żołnierz chciał zakląć, ale nie mógł zaczerpnąć powietrza.

- Przemoc nigdy nie rozwiąże problemów ludzkości, ale może rozwiązać problem pojedynczego człowieka. Tylko na jak długo?

Szpon wysłuchał słów, przed oczami robiło się coraz ciemniej. Wciąż nie mógł nic powiedzieć.

- Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy, że wtedy zobaczysz mnie takiego, jakim jestem, a nie takiego, jakim chcesz mnie zobaczyć.

Oddalił się. Szpon stracił wszelkie siły, nie mógł ruszyć nawet ręką, nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Zasnął. Jego nieludzki organizm zregenerował się, ale zmaza na psychice pozostała. Na spokojnie wszystko przemyślał, czarny pielgrzym pozostawił mu dwie rzeczy: chłodne spojrzenie i pustkę wewnątrz. Zdecydował,że powróci do cywilizacji, jednak uważał, że to nie ona go potrzebowała, ale on jej.

Szpon nie miał okazji widzieć jaki ból trawił jego mentora. Kilka dni po rozstaniu przez cały dzień leżał niemalże bez tchnienia. Jego poraniona dusza wiła się w konwulsjach. Uklęknął. Rozpłakał się, uniósł daikatanę, oparł rękojeść na ziemi, ostrze na klatce piersiowej, miedzy żebrami, tak, by przebiło serce. Chwila absolutnej ciszy. Tylko wiatr niósł swoją pieśń żałobną. Zdecydowanym, nagłym ruchem odrzucił miecz, następnie przetarł twarz. Podniósł miecz, wyprostował się. Mieli być nową rasą ludzi, idealną, nie skłóconą. Mieli być jednością, byli projektem Wolftribe. Ale ten projekt nigdy nie miał się udać. Teraz to widział. Człowiek sam o zdecyduje o swojej przyszłości. Spojrzał w niebo i wykrzyczał:

- Teraz widzę. Uśpiony się przebudził. Drżyjcie, gdyż to dla was! I przez was…

Z kieszeni wszytej pod płaszczem wyjął płaski wyświetlacz i włączył go. Na ekranie pojawiła się twarz starca: „ Witaj, katastrofa zniszczyła prawie wszystkich naszych ludzi. Ty przeżyjesz, dlatego zostawiam ci moje zakonserwowane oko oraz spis kodów dostępu. Udaj się do Kompleksu Obiecanej Krainy, wiesz gdzie to jest, i zrób to, co trzeba będzie. Ufam ci, nie zawiedź nas. Prawdopodobnie tylko ty zostałeś. Powodzenia.”

 Autor: szpieg
 Data publikacji: 2006-12-29
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Wrażenia
Wrażenia po przeczytaniu w ramach sędziowania konkursu "Ze słów - światy" były mniej więcej takie:

. Raczej brutalny, postapokaliptyczny pejzaż.
- Trochę błędów językowych, niektóre przeszkadzają w czytaniu.
- Trochę za dużo niewiadomych, sprawia to wrażenie nierozwiniętych wątków.
+/- Świat nie pozbawiony interesujących detali, chociaż ich dobór sprawia wrażenie jakby wziętych z jakiejś wojennej gry komputerowej.
+ Pewna głębia w opowieści i w postaciach.
+ Względnie płynnie się czyta
Autor: Whitefire


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 177 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 177 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Każdy autor sztuk komicznych wie, że większość widowni śmieje się, gdy kilku widzów zacznie rechotać... Cały problem sprowadza się zatem do tego, jak tych kilka osób zmusić do śmiechu...

  - Marcel Achard
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.