Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Oblivious

- Nie możesz jeszcze odejść! Jeszcze nie teraz! Jeszcze nie!...- Rozległ się krzyk w jego przepełnionym mrokiem umyśle. Ten głos... Dźwieczny... Delikatny... Ale zarazem tak władczy. Jakby już gdzieś go słyszał. Nagle jego świadomość zaczęła się rozjaśniać. Ocknął się i otworzył oczy. Ujrzał nad sobą kapłana próbującego swą modlitwą przyspieszyć gojenie się jego ran.

- Nie pora teraz na wypoczynek! Wstawaj Obliviousie! Jesteś nam potrzebny. - Poczuł silną rękę zaciskającą się na jego ramieniu. Obruciwszy się ujrzał wojownika potężnej budowy w lśniącej pełnej zbroji "zdobionej" krwistym szkarłatem. Mężczyzna odszedł kawałek widocznie czegoś szukając. Po chwili pochylił się i podniósł coś z ziemi. Wyprostował się z wyraźną satysfakcją.

- Trzymaj swój oręż chłopcze - powiedział rzucając doń dopiero co podniesiony przedmiot. Błyskawicznym ruchem złapał za rękojeść lecącej w jego stronę broni. Zbadał ją niepewnym wzrokiem. Trzymał przed sobą wielki miecz. Przesiąknięte krwią, zakrzywione ostrze wywarło na nim olbrzymie wrażenie. Choć nie pamiętał, by kiedykolwiek trzymał go w rękach, czuł się z nim wyjątkowo swobodnie. Wojownik spojrzał jeszcze raz na niego, uśmiechnął się i odszedł.

- Caliburn... - Pomyślał, a dźwięk tej nazwy rozbrzmiał echem w jego umyśle, jakby próbował mu coś przekazać, rozświetlić drogę. Nagle poczuł dotkliwy ból. Pochodzący jakby z jego świadomości. Wewnętrzny ból. Upadł na oba kolana. Upuszczając broń złapał się obiema rękoma za głowę i wydał z siebie stłumiony, głuchy krzyk pełen przerażenia. Co tu się dzieje?! Kim są ci ludzie?! Gdzie ja wogóle jestem?! Kim ja jestem?!?!. Pytania te niespodziewanie nawiedziły jego myśli. Nie potrafił się ich pozbyć. Co gorsza... Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Głowa bolała go coraz bardziej. Nie miał pojęcia co dzieje się wokół niego. Wogóle nie zwracał na to uwagi. Strach... Przerażenie... Niemoc... Niepewność... Nienawiść... Osamotnienie... Wewnętrzny ból... Wściekłość... Bezsilność... Emocje targały nim beż żadnych skrupułów.

- Obli! Obli idioto, rusz się! - Krzyk wyrwał go z bezkresnej matni jego wnętrza. Ze wszystkich sił zapragnął powrócić do rzeczywistości. W końcu zamglone dla niego otoczenie zaczęło nabierać ostrości. Z przerażeniem rozejrzał się wokoło. Znajdował się w samym środku ogromnej bitwy. Na kamienistej równinie rozgrywały się sceny, które przeszyły go lodowatym dreszczem. Setki... Nie... Tysiące osób walczyło ze sobą w śmiertelnym boju. Nie mniejsza ich ilość zakończyła już swą walkę. Gęsto zdobili szary, skalisty teren, tracąc jednocześnie litry soczystego czerwonego płynu. Nie mógł znieść tego widoku. Zamknął oczy beznadziejnie marząc, iż pozwoli mu to oddzielić się od tego świata. A może to tylko sen... Zwykły sen... Za chwilę obudzi się i wszystko zniknie, rozpłynie się i wymarze z jego pamięci. Myśl ta dodała mu otuchy. Może naprawdę ma rację. Tylko na powrót otworzy oczy, a zapomni o tym koszmarze i jego wspomnienia wrócą. Myśli te jednak zostały gwałtownie wyparte przez rzeczywistość. To nie może być senna mara. Dźwięki bitwy były aż nazbyt realne i bliskie. Szczęk ostrzy zderzających się w szaleńczym tempie. Ostry świst setek śmiercionośnych strzał przeszywających powietrze. Ogłuszające wybuchy, oraz przerażające grzmoty piorunów i błyskawic przywołanych potężną magią. Trzask łamanych kości. Krzyki wypełnione strachem bądź wściekłością ranionych osób. Jęki umierających w agonii na skutek odniesionych ran, których jedynym marzeniem jest w tej chwili jak najszybsza śmierć kończąca te męki.

- Co ty robisz głąbie?! - Dał się słyszeć nagły, bliski krzyk.

Przerażony otworzył oczy. Ze zdumieniem zobaczył piękną zabójczynię, która z niesamowitą wręcz szybkością pojawiła się tuż przed nim odbijając katarem lecącą w jego kierunku strzałę. Powoli podnosił swoje spojrzenie. Stała przed nim pełna gracji, swobodnie unosząc głowę do góry. Miała czerwone włosy sięgające jej do ramion oraz lekka skórzaną zbroję w odcieniu ciemnego różu. Odwróciła się przystawiając jednocześnie prawą rękę, uzbrojoną w katar, do jego czoła.

- Chcesz zginąć ośle?! - krzyknęła - Co ty wogóle odwalasz?! Wstawaj i walcz, bo inaczej czeka cię śmierć!

Przestraszony odwrócił wzrok. W ostatniej chwili zobaczył Postawnego mężczyznę nadbiegającego z flanki, który zamierzał się na dziewczynę ogromnym młotem. Chciał krzyknąć i ostrzec ją, ale zdołał jedynie szeroko otworzyć dygocące usta. Niestety za późno zrozumiała co miał na myśli. Gdy tylko odwróciła się w stronę napastnika, ten trafił ją z całym impetem w głowę. Wtem ku jego zdziwieniu młot odbił się i wyleciał mu z rąk. Dziewczę spojrzało na niego w sposób tak przerażający, że wydawało się iż zabije go jedynie wzrokiem. Zdezorientowany zaczął uciekać. Nie miał jednak żadnych szans przeciw tak szybkiej i zwinnej przeciwniczce. W mgnieniu oka wyprzedziła go wbijając jednocześnie oba katary w jego grubą umięśnioną szyję. Po czym jednym cięciem sprawiła iż głowa przeciwnika spadła na ziemię, a jego cielsko bezwładnie zwaliło się na plecy. Zabójczyni kucnęła przy nim i skrupulatnie wytarła katary z krwi o łachamy, w które był przyodziany.

- Mori, prosiłem cię byś się nie oddalała! - krzyknęła jakaś nadchodząca postać. Oblivious obrócił się i ujrzał zdyszanego kapłana w czerwono-białej szacie biegnącego z otwartą księgą. Jego potargane ciemne włosy sterczały w różne strony.

- W... - mówił zasapany - W ostatniej chwili zdążyłem z tym zaklęciem ochronnym... Mówiłem ci żebyś trzymała się blisko!

- Oj daj spokój Vita - powiedziała kładąc mu rękę na ramieniu - gdyby nie ja Obli, by trochę ucierpiał...

- Niech ci będzie, ale powinnaś być ostrożniejsza - odrzekł rozgoryczony.

Kapłan spojrzał z ukosa na trzęsącego się wojownika z rozdziawioną jamą ustną.

- Przyjmij te oto błogosławieństwo potężnego Boga Audacesa! Niech prowadzi cię nieustraszenie przez tą wojnę i pozwoli zasłynąć twym czynom o waleczny rycerzu! - mówiąc to dotknął rękoma jego głowy i przepłynęło przez nie ciepło docierając aż do serca. Było to tak kojące uczucie, jakby wszystkie zmartwienia rozpływały się w niebycie. Uspokoił się i odzyskał kontrolę nad swym ciałem. Powoli wstał i wyprostował się. Spojrzał na kapłana i jego towarzyszkę.

- Możecie wyjaśnić mi co tu się dzieje?

- Rany, Obli zachowujesz się jak idiota! - krzyknęła zabójczyni - przecież sam to dobrze wiesz!

Obli... Oblivious... już nie pierwszy raz ktoś się do mnie tak zwraca... Czyżby to było moje imię? Zastanawiał się przez chwilę.

- Właśnie... Chodzi o to, że nie do końca wiem... - próbował tłumaczyć się rycerz.

- Nie ma czasu na głupie pytania Obliviousie - przemówił kapłan - Via potrzebuje twojego wsparcia na prawym skrzydle. Lepiej się pospiesz!

- Via? Prawe skrzydło? Czy mógłbyś mi to... - kapłan widocznie zdenerwowany wskazał ręką kierunek po czym wraz z Mori rzucił się w wir walki.

Wojownik stał przez chwilę trochę zdezorientowany. Podniósł z ziemi swój miecz i pobiegł we wskazanym kierunku. Po drodze unikał walki, nie zatrzymując się w żadnym miejscu. Nie rozglądał się na boki, nie przejmował się toczącą wokół walką, cały czas biegł. Ktoś potrzebował jego pomocy... Nawet mimo iż nie miał pojęcia kto... Nie wiedział także w jaki sposób mógłby pomóc... Jednak pragnął to zrobić... Nawet wbrew wszelkiej logice. Pragnienie to było silniejsze od niego.

W pewnym momencie zobaczył jednak trójkę rycerzy dzielnie stawiających czoło całym zastępom wroga. Jednym z nich była kobieta o lśniących długich srebrnych włosach i szlachetnych rysach twarzy. Nie ustępowała jednak żadnemu z mężczyzn siłą, ani umiejętnościami. Można było wręcz powiedzieć, że ich pod tym względem przewyższała.

- Via, schyl się! - krzyknął do niej jeden z dwóch pozostałych rycerzy, rzucając w jej stronę włócznią. Zręcznie uchyliła się i broń trafiła prosto w środek twarzy zamierzającego się od tyłu przeciwnika.

- Dzięki Telumie - powiedziała, gdy tamten podbiegł, by wyjąć broń z martwego ciała.

Chwycił ją błyskawicznie i powrócił do walki. Jego gęste ciemnozielone włosy wystawały spod hełmu. Oczy miał zadziorne, a walka wydawała się dla niego zabawą. Mimo iż broń jego wyglądała z pozoru nieporęcznie, sposób w jaki nią władał budził jednocześnie zachwyt i przerażenie.

- Nie wytrzymamy tu długo! Musimy się wycofać! - krzyknął trzeci z ryczerzy. Miał na głowie złoty okrągły hełm, a z ramion jego zwisała błękitna peleryna. W rękach dzierżył potężny dwuręczny miecz, którym siał postrach wśród wrogów.

- Musimy Furorze, przynajmniej do czasu, gdy Auxilius nie zaatakuje ich oddziałów od tyłu. - powiedziała Via.

Oblivious ruszył w ich stronę wołając.

- Via! Przybyłem jak kazałaś!

- Cieszę się - spojrzała na niego uradowana - Ruszaj więc i wspomóż oddział naszych magów znajdujący się na wschód stąd.

Wojownik poczuł się odrobinę zmieszany.

- Mam was tu tak zostawić? Nie miałem wam tu pomóc?

- Tam pomocjest bardziej potrzebna Obliviousie - powiedziała delikatnie.

- Ale ja...

- To rozkaz! - Wykrzyknęła wbijając miecz w pobliskiego napastnika.

- Przecież zginiecie! - zaprotestował.

- Jeśli nie odejdziemy stąd żywi nic się już nie zacznie Obliviousie... Nic... - powiedziała, po czym zniknęła w tłumie walczących.

Rycerz stał przez chwilę w miejscu. Nie wiedział co tak naprawdę ma robić. Pragnął zostać tu i pomóc tej dzielnej wojowniczce... Ona jednak chciała, by niósł pomoc innym... Poczuł jak bardzo zaczyna ją szanować i podziwiać.

- Mam pomóc oddziałowi magów... Mam pomóc... Nie... Muszę pomóc! Tak jak życzyła sobie tego Via! - krzyknął.

- Nie zawiodę twych oczekiwań o srebrzystowłosa - powiedział odchodząc.

Z daleka widział wiele wyładowań elektrycznych, a także wybuchów ognia. Zapewne tam właśnie znajduje się ta grupa czarodzieji. Torując sobie drogę mieczem dotarł we wskazane miejsce. Z północy nadchodził potężny zastęp nieprzyjaciela. Liczba przeciwników wstrząsnęła nim. Nie mamy żadnych szans... Chyba spotka nas tu niestety koniec.

- Obli, przyjacielu! - krzyknął jeden z magów i przerywając przygotowywanie zaklęcia podbiegł do rycerza.

- Przysłała mnie tu Via, jednak widzę, że sytuacja wygląda tu gorzej niż się spodziewałem.

- Wiem, jednak nasze ściany ognia może choć na chwilę ich powstrzymają. - odrzekł mag - Mam nadzieję, że pozwoli to wycofać się części wojska i zająć pozycje obronne.

- Zamierzacie się poświęcić?!

- A widzisz jakieś inne wyjście? - odpowiedział wzruszając ramionami - Jeśli byśmy uciekli to reszta oddziałów nie zdążyłaby się odpowiednio przygotować. W ten sposób będzie mniej ofiar.

- Ale mielibyście szansę przeżyć!

- Naprawdę tak myślisz? - spytał zdumiony mag - Nawet jeśli, nie zniósłbym myśli, że żyję kosztem innych istnień. Zawsze mówiłeś, że człowiek sam powinien zdecydować jak chce umrzeć. Wtedy można o nim powiedzieć, że umarł spełniony. - odwrócił wzrok w stronę nadchodzącego wroga, po czym znów spojrzał na rycerza - A ja chcę umrzeć chroniąc tych, których kocham.

Rycerz przyjrzał się kruchej posturze maga i jego dumnej twarzy. Miał długie zielone włosy związane w kitkę, podłużną szatę oraz drewnianą laskę. Wyglądał niepozornie jednak duchem przewyższał niejednego potężnego wojownika.

- Cuniculi, przestań się obijać i nam pomóż! - wykrzyknął jeden z pozostałych magów.

- Tak, tak, już idę - powiedział lekko flegmatycznie, po czym odszedł w kierunku reszty czarodzieji.

- Poczekajcie! - krzyknął rycerz - Jak mogę wam pomóc?

Czarodzieje spoglądali po sobie ze zdziwieniem, po czym jeden z nich odrzekł.

- Naprawdę zamierzasz tu zostać? Nie chcesz uciec?

- Taki otrzymałem rozkaz.

- Dobrze więc, mam nadzieję, że twoja odwaga idzie w parze z umiejętnościami. - wskazał różdżką na olbrzymią ścianę z ognia - Widzisz to? Czar ten zatrzyma wroga na jakiś czas, gdy się jednak przez niego przedrą twoim zadaniem będzie zatrzymanie ich jak najdłużej, by dać nam czas na postawienie następnej ściany.

- W porządku, dam z siebie wszystko.

Nagle z grupy wystąpił Cuniculi.

- Pomogę mu, dacie sobie radę beze mnie!

- Niech i tak będzie! idźcie i niech Virtus ma was w swojej opiece! - odezwał się najstarszy mędrzec.

Ruszyli oboje w stronę ognistej ściany.

- Dlaczego idziesz razem ze mną? - zapytał rycerz.

- Jak mógłbym cię zostawić Obli. - odrzekł z uśmiechem.

Czekali patrząc na zbliżające się hordy wrogów.

- O co wogóle toczy się ta walka? Mamy jakąkolwiek szansę na zwycięstwo? - zapytał wojownik.

Zielonowłosy mag spoważniał.

- W tej wojnie nie ma zwycięzców ani przegranych.

Zdziwiony rycerz spojrzał na towarzysza pytającym wzrokiem.

- To Ragnarok. Wojna przynosząca śmierć Bogom...

- Bogom?

- Bogom znajdującym się w każdym z nas... Nadszedł kres dla wszystkich idei... Honor... Męstwo... Odwaga... Poświęcenie... Miłosierdzie... Bezinteresowność... Miłość... Nadszedł kres Obliviousie... Nadszedł kres...

Wtem nagle rozpętała się straszliwa ulewa. Ogień powstrzymujący przeciwnika zgasł. Czarodziej odwrócił się błyskawicznie w stronę grupy magów.

- Uciekajcie! Cały plan szlag trafił! Postaramy się ich powstrzymać ile tylko się da! - krzyknął z paniką w oczach, po czym zwrócił się do rycerza - To chyba nasza ostatnia bitwa przyjacielu.

Wymamrotał cicho jakieś zaklęcie po czym w ręku jego pojawiła się olbrzymia kula ognia.

- Tanio skóry nie sprzedamy! - po czym rzucił nią w najbliższych przeciwników.

W szeregach wroga nastała panika. Oblivious wykorzystując ten moment rzucił się w zastępy napastników. Cuniculi ruszył za nim.

- Dlaczego nie trzymasz się na dystans?! - krzyknął rycerz.

- W końcu jestem magiem bojowym! Tu bardziej ci się przydam!

Przeciwnik rozproszył się i odstąpił od dwójki wojowników. Byli całkowicie otoczeni. Jedna chwila nieuwagi mogła zakończyć się tragicznie.

- Obli! Uważaj! - krzyknął mag rzucając sie przed niego.

Nadlatujący pocisk magiczny ugodził go prosto w serce. Oblivious widząc to znieruchomiał. Dostrzegł w oddali mordercę swego kompana. Rzucił się w szeregi przeciwnika w morderczym szale. Nikt nie mógł umknąć jego mieczowi. Przeciwnicy zaczęli uciekać ze strachu. Wyglądało to tak jakby został opętany przez demona. Nie panował już zupełnie nad sobą. Pragnął tylko zabijać... Zabijać... Ciągle. Bez przerwy. Wszystkich, którzy staną mu na drodze. Dotarł wreszcie do wrogiego czarodzieja i wbił miecz prosto w jego usta, które rozpaczliwie próbowały wymówić ostatnie wersy zaklęcia. Wszyscy rozstąpili się. Nikt nawet nie ośmielił się do niego podejść. Ablivious odwrócił się i ruszył ku konającemu towarzyszowi. Schylił się i włożył swą rękę pod jego głowę podnosząc ja troszeczkę.

- Brawo Obli... Wiedziałem, że wiele potrafisz... - wyszeptał z trudem.

- Dlaczego... Powiedz dlaczego mnie uratowałeś? - zapytał rycerz przez łzy.

- Głuptasie... Ty... Uratowałeś mnie... O wiele więcej razy... - odrzekł i splunął krwią.

- Już nic nie mów... Proszę... Cuniculi...

- Chcesz... Skończyć... Tą wojnę...? - wyszeptał mag.

- Jeśli tylko byłbym w stanie...

- Ten świat... Potrzebuje... Odrodzenia... - odchrząknął wypluwając trochę krwi - Widzisz... Ten kryształ...?

- Kryształ?

- Tam... - podniósł trzęsącą się rękę i wskazał na olbrzymią kryształową górę - Musisz... Zniszczyć go... Może wtedy... Spotkamy się... Ponownie... - po czym znieruchomiał.

Rycerz przymknął mu ręką powieki, po czym wstał ocierając łzy. Spojrzał we wskazanym kierunku. Czy jego przyjaciel bredził? A jeśli nie, to czemu nikt tego jeszcze nie zrobił? Nie zastanawiając się jednak długo ruszył w kierunku kryształu. Nikt nie zamierzał mu przeszkadzać. Wrogowie rozstępowali się przed nim. Nie śmieli się nawet odezwać. Wokół zapanowała głucha cisza. Słychać było tylko równy krok rycerza. Stanął przed kryształem. Wzniósł w górę Caliburna i uderzył z całych sił. Miecz wbił się głęboko, a z szpary zaczęło wypływać oślepiające światło. Po chwili cały kryształ zaczął pękać. Oślepiające światło dochodzące z jego wnętrza wypełniło całą przestrzeń. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Czy to nadal jest to olbrzymie pole walki? Gdzie się wszyscy podziali?

- Obliviousie... - odezwał się znajomy, delikatny głos w jasności - Obliviousie... Ty, który nie pamiętasz... Ty, który zaznałeś ciemnej natury tego świata... Ty, któremu dane było drugie życie... Ty, który poznałeś czym jest prawdziwa odwaga... miłość... poświęcenie... Stwórz z nami nowy świat... Zupełnie inny świat... Piękny świat...

- Nie rozumiem... Niczego nie rozumiem! Co tu się dzieje?!

- Obliviousie... Nic co znasz już nie istnieje. Teraz możesz tylko... Przyłączyć się do nas.

Poczuł jak ciepło przepełnia cały jego organizm. Wydawało mu się, że się rozpływa... Rozpływa...

- Obliviousie, stworzysz z nami nowy świat.

 Autor: Schen
 Data publikacji: 2007-01-01
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 164 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 164 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Powieść nie ma przyszłości? Zmierzch powieści to zabobon literackiej gawiedzi. Jak w innych środowiskach wróżby o końcu świata.

  - Maria Dąbrowska
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.