OPOWIEŚCI Z PRZEKLĘTEJ DOLINY:
JęZYK PLONóW
Rozdział I
Chodził po pokoju w tę i z powrotem z założonymi na plecach rękami i lekko opuszczoną głową. Co chwilę spoglądał tylko na wiszący na ścianie zegar. Minuty dłużyły mu się niczym godziny a oznajmiająca upływ godziny kukułka przyprawiała go o palpitację serca. Ponownie spojrzał na zegar gdy usłyszał denerwujący śpiew kukułki. Dopiero siódma rano ale jemu zdawało się, że od godziny piątej minęła cała wieczność. Żeby zdążyć na ustaloną godzinę najpóźniej za kwadrans musieliby wyjechać. On już był gotowy od dwóch godzin i jego spakowana walizka stała w przedpokoju przy drzwiach wyjściowych ale jego żona znowu się spóźniała. Usprawiedliwiał ją tylko tym, że niedługo miała nastąpić rozwiązanie. Mimo to i tak nie potrafił ukryć swojej irytacji nadal przedłużającemu się oczekiwaniu. Odwrócił się słysząc otwierające się drzwi do pokoju. W progu stała około trzydziestoletnia pokojówka i nie miała odwagi wejść do pokoju. - Panie, hrabina czeka już w powozie. Spiorunował ją wzrokiem. Widząc zachmurzoną twarz i ściągnięte brwi hrabiego pokojówka spuściła pokornie głowę. Nie liczył już ile razy zwracał uwagę służbie, żeby nie zwracała się do niego tak oficjalnie. Jego żona i młodsza siostra to lubiły ale jemu wyraźnie to przeszkadzało. Nie mógł się przyzwyczaić do swojego obecnego statusu. Zaledwie dziewięć miesięcy temu był jeszcze tylko zwykłym detektywem. Nawet nie wiedział, że jest żonaty. Jednak odkąd przyjechał do Przeklętej Doliny całe jego życie uległo całkowitej zmianie. W tej chwili jednak nie miał już czasu udzielać reprymendy. - Od kiedy czeka? - zapytał gniewnie. - Przed chwilą wsiadła - odpowiedziała pokornie nie podnosząc na niego wzroku. - Dobrze. W pośpiechu chwycił walizkę i wyszedł z pokoju. Pokojówka w milczeniu ustąpiła mu z drogi. Hrabia wybiegł na dziedziniec i rzucił groźne spojrzenie woźnicy. W milczeniu podał mu walizkę a ten bez zwłoki położył ją na dachu powozu, tuż obok walizek hrabiny i lekarza, i zapiął mocno pasy trzymające. Otworzył drzwi powozu, w którym czekali już hrabina i lekarz ale hrabia jeszcze nie wsiadał. Odwrócił się do stojącej obok powozu młodszej od siebie o kilka lat dziewczyny. - Pożegnałaś się już ze swoim narzeczonym? - Tak braciszku - odpowiedziała smutno. - Nie bój się, spróbuję przywieźć ci go żywego - starał się zażartować i nawet lekko się uśmiechnął. Dziewczyna jednak nie odwzajemniła uśmiechu. - Nikki, Pierre jest lekarzem, w dodatku chirurgiem a Agnes lada dzień będzie rodzić. O nic się nie martw. - Próbował ją pocieszyć. - Jedziemy tylko na wakacje. Agnes potrzebuje teraz spokoju, musi zebrać siły. Najlepszym miejscem będzie Forgotten Lake na obrzeżach doliny. To potrwa tylko kilka dni. Nikki przytuliła się do niego w milczeniu. W oczach iskrzyły jej łzy. - Jedźcie już - szepnęła. - Zaraz otworzę bibliotekę. Odstąpiła o parę kroków od brata a hrabia w milczeniu wsiadł do powozu. Stangret zamknął drzwiczki i lekko wskoczył na zydel. Jedną ręką chwycił lejce a drugą bat i lekko smagnął nim zady gniadoszy. Bat był wystarczająco długi i gdy tylko dotknął pierwszych koni, powóz z tabliczką przytwierdzoną do drzwi, o treści "Państwo Mothman", zaprzęgnięty w dwa rzędy po trzy konie ruszył z miejsca. Nikki została sama na dziedzińcu. Dopiero po chwili poszła w kierunku budynku biblioteki znajdującego się na tyłach dziedzińca.
Słońce zbliżało się już do zenitu. Hrabia był pewien, że powinni zbliżać się już do Zapomnianego Jeziora. Odsunął kotarę i wyjrzał przez okienko. Przejeżdżali przez metalowy most długi na kilkanaście metrów. Pod nimi wartkim strumieniem płynęła rzeka. Hrabia z tej wysokości nie dostrzegał dna rzeki. Dostrzegł tylko jedną, samotną barkę płynącą wzdłuż brzegu. W oddali zobaczył duży jaśniejszy plac, nad którym unosiła się jeszcze poranna mgła. - Dojeżdżamy - powiedział odwracając się do współtowarzyszy podróży. Agnes także wyjrzała przez okno i zobaczyła to samo co hrabia. Zobaczyła także otaczające krajobraz góry i lasy. Słońce na chwilę wychynęło zza chmur i promieniami oświetliło otoczenie. Lasy zazieleniły się a rzeka przybrała piękny błękitny odcień. - Pięknie tu - rzekła zachwycona i przytuliła się do męża. Chirurg nie okazał żadnego zainteresowania, myślami był gdzie indziej - błądził pomiędzy uczuciem swego lekarskiego obowiązku a miłością do narzeczonej. Zaledwie kilka godzin temu się pożegnali a już tęsknił za Nikki. - Obudź się - hrabina szturchnęła go łokciem. Chirurg spojrzał nieobecnym wzrokiem na Lady M. - Dojeżdżamy. Spodoba ci się tu. Sam zobacz. - przy tych słowach odsunęła kotarę przy jego oknie. Lekarz od niechcenia wyjrzał na zewnątrz powozu. Jak na złość właśnie w tej samej chwili słońce schowało się za chmury i krajobraz znów stał się szary i odpychający. - Rzeczywiście - odburknął tylko lekarz. Mothman chciał coś powiedzieć ale Lady M. powstrzymała go mówiąc: - Zostaw, przejdzie mu. My tez kiedyś byliśmy tak zakochani. Pamiętasz? Co prawda nie pamiętał ale odpowiedział jej twierdząco. Konie zarżały głośno nagle ściągnięte za cugle. Zaczęły zwalniać z kłusa do stępa, po chwili stanęły spokojnie w miejscu. Mothman odsłonił kotarę i wyjrzał przez okienko. Zobaczył ładnie zachowany parterowy domek z ogródkiem i balkonem wychodzącym wprost na jezioro i molo. Patrząc na ten domek nikt nie pomyślałby nawet, że liczy sobie ponad trzysta lat. - To chyba tu. - Powiedział Mothman nie mogąc oderwać wzroku od otoczenia. Jakby na potwierdzenie jego słów drzwi do powozu otworzyły się i pasażerowie zobaczyli rumianą, uśmiechniętą twarz woźnicy. - Jesteśmy na miejscu. - Pozwólcie, że ja pierwszy opuszczę ten środek lokomocji. Bardzo ścierpły mi nogi. - Powiedział chirurg i nie czekając na odpowiedź czy jakiekolwiek pozwolenie wstał i wyskoczył przez otwarte drzwiczki. O mało co nie przewrócił kobiety w sędziwym wieku czekającej na podróżnych tuż przed powozem. - Przepraszam najmocniej - skonfundował się chirurg zatrzymując się tuż przed nią. Nie zauważyłem pani. - To pewnie z pośpiechu - odezwała się chrapliwym głosem kobieta. - Wielu naszych gości reaguje w ten sposób widząc ten domek na własne oczy. Jest fascynujący, prawda? - To prawda, dlatego wybraliśmy pani ofertę wynajmu gdy tylko zobaczyliśmy ją w gazecie. - odezwał się hrabia, który w międzyczasie zdążył wysiąść z powozu. Przez chwilę przyglądał się chirurgowi, który pierwszy raz spojrzał na domek i zafascynowany nie mógł oderwać od niego wzroku. Mothman pomógł także wysiąść swojej żonie. - Nazywam się John Mothman a to moja żona Agnes. Doktora Pierre'a Poitosa już pani poznała. - przedstawił ich hrabia. - A ja... - zaczęła mówić właścicielka domu ale nie dokończyła bo hrabina nagle jęknęła z bólu, chwyciła się za brzuch i omal nie straciła przytomności. Mothman i Poitos zareagowali równocześnie. Hrabia podtrzymał Lady M., żeby nie upadła a lekarz nie zwlekając przeskoczył ogrodzenie, dobiegł do drzwi i naparł na nie całym swoim ciałem. Ustąpiły dopiero za drugim uderzeniem. Wpadł jak burza do środka. Znalazł sypialnię z łożem małżeńskim i czekał na wejście Mothmana i Agnes. John wprowadził żonę do sypialni. Razem z lekarzem ostrożnie ułożyli ją na łożu. Hrabia pootwierał okna i wpuścił do pomieszczenia świeże, rześkie powietrze a Poitos porozpinał jej ubranie. Dłonią dotknął czoła hrabiny. - Gdzie jest ta kobieta? - zapytał. - Zaraz przyjdzie. Została, żeby pokazać woźnicy gdzie ma wnieść bagaże, i zamknąć furtkę. Co się dzieje? - Twoja żona ma gorączkę. Potrzebuję szmat i lodu. Szybko. Mothman wybiegł do przedpokoju gdy właścicielka domu właśnie wchodziła do środka. - Gdzie są jakieś czyste szmaty i lód? - Lód? - Cokolwiek byleby zimne. - Tylko noże. - Niech będą. Tylko o zimnych ostrzach - podkreślił. - Proszę za mną. Zaprowadziła go do kuchni. Wyjęła z szafki kilka noży i podała hrabiemu. - Proszę iść do żony. Ja zaraz przyniosę jakiś czysty materiał. - Dziękuję. Dobra z pani kobieta. - Może, ale dobrzy ludzie są już na wymarciu w tej części Przeklętej Doliny. Mothman usłyszał jej słowa gdy już stał w progu kuchni i nie miał teraz czasu żeby się wrócić. Udał, że nie dosłyszał jej słów.
- Dzisiaj nastąpi poczęcie? Poitos odszedł z Mothmanem na bok i rozmawiali przyciszonymi głosami. - Jeszcze nie. To był fałszywy alarm. Dzisiaj miała bardzo silne skurcze. Lada dzień nastąpi poród. Teraz nieco się uspokoiła i zasnęła. Gorączka także nieco spadła. Zostawmy ją teraz samą. - Po tych słowach Poitos skierował się do wyjścia z pokoju. Mothman podążył za nim. W progu tylko jeszcze raz spojrzał na żonę - hrabina leżała z rękami złożonymi na podbrzuszu. Twarz miała spokojną. Oddychała miarowo i powoli. Przykryta lekką kołdrą Lady M. miała położone w pobliżu czyste ręczniki. Zużyte lekarz zabrał ze sobą. Po wyjściu z sypialni delikatnie zamknęli za sobą drzwi. - Ty tez powinieneś odpocząć, John. - Zrobię to gdy tylko znajdę właścicielkę tego domu. Chcę jej podziękować. Potem będę w jakimś pokoju w pobliżu sypialni. - Ja też - lekarz uśmiechnął się lekko i wszedł do pobliskiego pokoju.
Niestety Mothman nigdzie nie znalazł właścicielki domu. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zniechęcony zamknął się w pokoju po lewej stronie sypialni. Znalazł w nim krzesła, stół, szafę, segment i szafkę. Na niej stał odbiornik radiowy. Mothman przekręcił gałkę i radio zadziałało. Z głośnika poleciała jakaś relaksująca melodia. Usiadł ciężko na krześle i miał zamiar zasnąć. Zamknął oczy ale w tym samym momencie melodia płynąca z radia umilkła i zastąpił ją jakiś wywiad. Wbrew własnej woli hrabia słuchał każdego jego słowa. Po chwili odstąpiło od niego całe zmęczenie. "...A może opowiesz nam wszystko do początku - zasugerował redaktor. - Myślę, że to może być dla niego zbyt duże obciążenie. Niech pan nie zapomina panie redaktorze, że ten chłopiec to jeszcze dziecko. Pozwólmy mu mówić to co on chce nam powiedzieć - odezwał się silny ale młody męski głos. Redaktor zamilkł oddając głos chłopcu. - Proszę, pomóżcie mi odnaleźć moją matkę. Ona jest w ciąży. Ten potwór może z nią zrobić to samo co uczynił z moim ojcem". - Mothman usłyszał, że po tych słowach chłopiec się rozpłakał. Był wstrząśnięty nie mniej aniżeli błagająca o pomoc ofiara tragedii. Hrabia jako detektyw nie mógł pozostawić zagadki bez rozwiązania. Postanowił odnaleźć tajemnicze stworzenie i rozszyfrować tajemnicę morderstwa ojca chłopca. Wiedział, że w takich małych miejscowościach wici szybko się roznoszą i był pewny, że lokalne gazety też się rozpisują na temat ostatnich wydarzeń w okolicy. Postanowił to sprawdzić i kpić jedną z nich. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. - Proszę. W progu stanął Poitos. - Obudziła się? - zainteresował się hrabia. - Nie. - Słuchałeś radia? - Tak i postanowiłem ci to odradzić - wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i stanął tuż przed Mothmanem. - To? - zapytał zaskoczony hrabia. - Nie traktuj mnie jak głupka. Za dobrze cię już poznałem. Nie mamy teraz czasu na rozwiązywanie zagadek.
- Jestem detektywem. Moim obowiązkiem jest służyć i pomagać ludziom. - Od tego są Strażnicy. Sam się przekonałeś jacy oni są. W tej sytuacji Poitos nie mógł znaleźć żadnego kontrargumentu. Dobrze wiedział co Mothman miał na myśli. Z najdrobniejszymi szczegółami pamiętał sprawę Zakonu Ansuzyjczyków sprzed dziewięciu miesięcy i nieocenioną pomoc Strażników. - Poza tym nie marnuj czasu, i tak mnie nie przekonasz. Detektyw wstał i skierował się do wyjścia z pokoju. - Jakby Agnes się obudziła i pytała o mnie to coś wymyśl. - A za ile wrócisz? - Za chwilę, idę tylko po gazetę. Mothman wychodząc z pokoju nie zamknął za sobą drzwi. Poitos patrzył jak hrabia zakłada na siebie płaszcz. Po chwili widział przez okno jak nie oglądając się za siebie, zatopiony we własnych myślach przemierzał ogród energicznym krokiem. Okno w pomieszczeniu było uchylone i chirurg usłyszał nawet odgłos zamykanej furtki. - John! - krzyk rozległ się w całym domu. Wyrwany z zamyślenia lekarz wyszedł z pokoju. Nie miał pewności czy słuch nie spłatał mu figla ale na wszelki wypadek podszedł do drzwi małżeńskiej sypialni. Gdy ponownie usłyszał ten sam przejmujący krzyk był już pewny, że Lady M. się obudziła. Otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia.
- Gdzie jest John? - zaatakowała go gdy tylko pojawił się w progu. Siedziała na łóżku a cała zmiętoszona pościel leżała na podłodze. Rozpalone czoło i szkliste oczy świadczyły o tym, że gorączka znowu przybrała na sile. - Wracaj - pomyślał chirurg ale wiedział, że Mothman nie wróci. Lekarz musiał jak najszybciej coś wymyślić.
*
Bez najmniejszego trudu znalazł gazeciarza. Jego wózek stał trzy ulice od domku, w którym mieszkał Mothman. Detektyw podszedł do starszego, chudego mężczyzny trzymającego w garści plik gazet i machającego nimi nad głową. - Dzień dobry. Co dziś ciekawego w gazetach? - Dzień dobry Jaśnie Panie - odpowiedział sprzedawca. Mothman zorientował się, że zaledwie w ciągu jednej nocy wszyscy zwiedzili się o jego statusie społecznym. - Prawie we wszystkich gazetach tematem numer jeden jest popełnione niedawno morderstwo i ostatni wywiad z chłopcem. W jednej z nich piszą o tym nawet na trzech stronach. - Rozgadał się gazeciarz. - Poproszę właśnie tę gazetę. Sprzedawca podał mu ją skwapliwie ale nie chciał przyjąć zapłaty. - Dla takiej osobistości jak Pan wszystko powinno być darmowe. Mothman nauczył się już, że w Przeklętej Dolinie warto jest czasem za coś nie zapłacić. Podziękował tylko i schował gazetę pod połę płaszcza. Postanowił jeszcze nie wracać do domu. Po kilku minutach spaceru znalazł skwerek z kilkoma ławeczkami. Przy jednej z nich umieszczona była lampa. Jej światło rozpraszało nieco poranną mgłę. Detektyw rozsiadł się wygodnie i rozłożył gazetę. Chciał jak najwięcej dowiedzieć się o sprawie chłopca i jego rodziców zanim przystąpi do pracy. Może w gazecie napisali coś więcej niż usłyszał w radiu. Tu, w skwerku, na ławce miał czas na rozmyślania. Nie chciał nikogo angażować do rozwiązania tego rzekomego morderstwa, jeśli to nie będzie niezbędne. Postanowił niczego nie mówić nawet swojej żonie - Agnes powinna mieć teraz jak najwięcej spokoju. Sam tytuł artykułu nie pozwalał przejść obojętnie obok gazety. "Tropy mordercy". Mothman zastanawiał się skąd ta pewność dziennikarzy, że popełniono morderstwo skoro ani w artykule ani w wywiadzie nie było ani słowa o przeprowadzeniu jakiegokolwiek śledztwa czy pobycie Strażników na miejscu tragedii. Sam sprawdzi to miejsce nim przybędą Strażnicy.
Znał imię i nazwisko chłopca z radia i gazety i nie stanowiło dla niego problemu znalezienie domu, w którym rozegrała się rodzinna tragedia. Cała okolica o niej huczała i wystarczyło zapytać pierwszego lepszego mieszkańca, żeby otrzymać adres zamieszkania rodziny Aarona. Wiązało się to niestety z wysłuchaniem najdziwniejszych teorii o śmierci ojca chłopca. W swojej karierze detektywistycznej Mothman nauczył się nie słuchać niczyich bajań i ufać tylko swojemu przeczuciu i doświadczeniu.
Obejrzał dokładnie domostwo, w którym jedynym mieszkańcem teraz był Aaron. Detektyw wszedł na ganek i nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Na kilkakrotne naciśnięcie dzwonka także nikt nie odpowiedział. Dziwne mu się zdawało, że wokół domu nikt się nie zatrzymywał, nie było żadnych gapiów jakby, pomimo wielkiego zainteresowania tragedią w radiu, gazetach wszyscy interesowali się tylko na pokaz. Jednocześnie miał wrażenie, że jest przez kogoś czujnie obserwowany odkąd przekroczył próg furtki przed domem. Odstąpił od dzwonka i jeszcze raz przyjrzał się znakowi namalowanemu na drzwiach. Nie miał najmniejszych wątpliwości - znów miał do czynienia z runami. Pamiętał, że taka sama runa była wśród alfabetu namalowanego w Autobiografii Mary Mothman. Ponownie obszedł dom i skierował się w stronę, w której według relacji chłopca zniknął tajemniczy osobnik. Zasnuwająca wszystko, raz gęstsza, raz rzadsza mgła ograniczała widoczność i nie dostrzegł nawet śladów nóg mordercy. Nadal czuł na sobie czyjś wzrok. Wrócił w okolice domu. Przy furtce ktoś na niego czekał. - Czego pan tu szuka? Tu nie wolno wchodzić bez pozwolenia. - Szukam odpowiedzi, rozwiązania zagadki - odpowiedział Mothman. - Pan... - John Mothman a pan? - Sean Mclean. Nie wiem czy pan o mnie słyszał. Imię i nazwisko hrabiego - detektywa działało chyba jak narkotyk bo głos i ton jego rozmówcy nagle złagodniał. - Tak, to pan pomagał chłopcu w trakcie wywiadu. Sean nie umiał ukryć swego zaskoczenia ale uśmiechnął się nieco przyjaźniej. Mothman postanowił mimo to mieć się przed nim na baczności - nie raz zawiódł się na takich szczerych ludziach. - Nie jestem jego prawnym opiekunem ale staram się mu pomagać tak jak umiem. - To się chwali. Rozumiem, że to pan ma klucze do domu chłopca. A może ich panu nie dał? - Mam, mam - Sean odpowiedział szybko. - W takim razie chciałbym nieco dokładniej obejrzeć miejsce zbrodni. - Oczywiście, ale nie noszę ich wszędzie ze sobą. Na przykład teraz. Widzi pan, jestem tu akurat przypadkiem. Przechodziłem w pobliżu, zobaczyłem pana i chciałem poznać. Klucze są u mnie. Przy okazji może pan porozmawiać z chłopcem. - Z przyjemnością - odparł Mothman. Detektyw uśmiechnął się do własnych myśli. Sprytnie Sean. Grasz na czas. Ciekawe co masz do ukrycia. Mothmanowi przyszło coś do głowy ale nie mógł teraz tego sprawdzić.
- Gdzie jest Aaron? - Zapytał Sean Steve'a gdy wraz z Mothmanem weszli do domu. - Na górze. A kto to jest? - Przyjaciel, syneczku. Ten pan chciałby tylko porozmawiać z twoim kolegą - Sean pogłaskał chłopca delikatnie po głowie. - Proszę za mną. Poprowadził Mothmana na piętro kręconymi schodami. Drzwi do pokoju, w którym gościnnie mieszkał Aaron były przymknięte. - Aaron, masz gościa. Możemy na chwilkę wejść? Chłopiec zastanawiał się chwilę nim się zgodził. - To jest hrabia John Mothman. Bardzo ważna osoba - podkreślił Mclean a Mothman skrzywił się słysząc te słowa. - Chciałby zadać ci kilka pytań. - Jak każdy detektyw. Chłopiec był zimny i bardzo konkretny co zaskoczyło Mothmana. Albo bardzo dobrze grał wyuczoną rolę albo był bardzo inteligentny. Tak czy inaczej potwierdzało to tylko wcześniejsze podejrzenia detektywa. - I zapewne chciałby to zrobić na osobności - Aaron czujnie wpatrywał się w hrabiego. Sean także na niego spojrzał a Mothman tylko w milczeniu skinął głową. - Przyniosę klucze w tym czasie. - Mclean wyszedł z pokoju. Gdy zostali sami detektyw przymknął drzwi i usiadł na krześle naprzeciwko chłopca. - Cieszę się, że coś o mnie słyszałeś. To nam nieco ułatwi rozmowę. - To pan dziewięć miesięcy temu odniósł opiewane przez wszystkich mieszkańców Przeklętej Doliny zwycięstwo nad Zakonem Ansuzyjczyków. Hrabia ledwo zdusił w sobie irytację wywołaną ironicznymi słowami chłopca. - Dlaczego chce mi pan pomóc? - Słyszałem przeprowadzony w radiu wywiad z tobą i zainteresowała mnie historia tajemniczego mordercy. - A ja myślałem, że namalowana na drzwiach runa - chłopiec znowu uśmiechnął się ironicznie. - Co o nich wiesz? - Dziwny zbieg okoliczności. Myślę, że ta runa przeznaczona jest dla pana. Mothman chciał zadać Aaronowi jeszcze kilka pytań ale drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł Sean przerywając ich rozmowę. - Mam już klucze. Myślę, że możemy obejrzeć miejsce zbrodni. Detektyw podniósł się z krzesła. - Chciałbym, żeby Aaron poszedł z nami. Nalegam. Mclean spojrzał na hrabiego zaskoczony. - Myślę, że to niezbyt dobry pomysł. Przeżycia mogą być jeszcze za świeże. - Tym lepiej. Może sobie coś jeszcze przypomni. - Zgadzam się z detektywem - niespodziewanie wtrącił się Aaron.
Mothman z przyjemnością stwierdził, że fundamenty jego pierwszej teorii zostały mocno podkopane. Ale Mothman lubił wyzwania. To, że początkowo o popełnienie morderstwa podejrzewał chłopca nie było jednak zupełnie bezpodstawne, ale pozory często mylą. Detektyw musiał przyznać, że Aaron był dziwny, jakby dwuosobościowy. Zastanowiły go ostatnie słowa chłopca o przeznaczeniu. W Przeklętej Dolinie nie ma przypadków - te słowa, zniekształcone czasem i doświadczeniem, które usłyszał dziewięć miesięcy temu na zawsze już utkwiły mu w pamięci. Ten chłopiec coś wiedział i Mothman musiał się dowiedzieć o co chodzi. Ale nie mógł o to pytać w obecności Seana. Hrabia miał już kolejną teorię. Krąg podejrzanych nagle się poszerzył. Mothman poczuł się jak ryba w siatce.
Mothman poczuł ciarki na całym ciele. Uczucie podniecenia opanowywało go za każdym razem gdy przekraczał próg miejsca zbrodni. Sean przekręcił klucz w zamku i gdy otworzył drzwi powiew stęchłego, słodkiego powietrza przyprawił ich o mdłości. Chłopiec nie czekając ani chwili wbiegł do domu. Hrabia i Mclean spojrzeli na siebie zupełnie zaskoczeni. - Myślę, że nie powinniśmy... Nim Sean dokończył swoją myśl detektyw pobiegł za Aaronem. Hrabia uśmiechnął się do swoich myśli. Wbiegł za chłopcem do pomieszczenia, które jeszcze niedawno służyło zapewne jako sypialnia jego rodziców. Aaron stał na środku pomieszczenia z szeroko otwartymi oczami. Mothman podszedł do chłopca, objął go i przytulił do siebie jakby przytulał własnego syna. Aaron zapłakał i Mothman czuł, że jego reakcja nie była udawana. Sean natomiast nie umiał powstrzymać swego okrzyku przerażenia gdy tylko wbiegł do sypialni i zobaczył co się stało. - Niech pan zabierze chłopca do domu - polecił mu hrabia. - Sam się tu rozejrzę a potem do was przyjdę. Aaron podszedł do Seana i razem wyszli z pomieszczenia. Mothman jeszcze długo słyszał szczery płacz chłopca. Musiał przyznać, że i on nie spodziewał się takiego widoku.
**
Poitosowi kończyły się już pomysły a Mothman jeszcze nie wrócił. Chirurg stał w przedpokoju plecami oparty o drzwi. Przekręcony klucz wystawał z zamka. Lekarz musiał siłą powstrzymywać Lady M. przed wyruszeniem na poszukiwania męża. Nawet środki uspokajające już nie skutkowały. Poitos bał się, że za chwilę kobieta wyważy drzwi tak jak zerwała sznur, którym musiał ją związać. Zastanawiał się co może jeszcze zrobić żeby jakoś uspokoić hrabinę gdy niespodziewanie jej krzyk wściekłości przerodził się w krzyk bólu. Poitos bez namysłu otworzył drzwi i wbiegł z powrotem do sypialni.
Dobrze wiedział, że prędzej czy później nastąpią kolejne skurcze porodowe ale nic nie wskazywało na to, że od poprzednich minie zaledwie kilkanaście minut. Dziecko mogło urodzić się w każdej chwili - takimi mniej więcej słowami chciał nastraszyć nieco detektywa choć tak na prawdę sam nie wierzył w tak szybkie rozwiązanie. To dziecko za szybko chciało wyjść na światło dzienne i to akurat w chwili nieobecności Mothmana.
Stał jak skamieniały w progu sypialni. Ręce opadły mu na widok stojącej przed nim Agnes. Jej pałające wściekłością oczy i zacięte oblicze wskazywały, że nikt ani nic jej nie powstrzyma. Poitos nie chciał ponownie używać siły wobec hrabiny a inne środki perswazji były bezużyteczne.
Z przegubów jej dłoni zwisały zerwane więzy.
- Nie zbliżaj się do mnie bo nie odpowiadam za swoje czyny. Dla własnego dobra powiedz mi gdzie jest John.
- To i tak niczego nie zmieni.
- Już mi to mówiłeś - syknęła w odpowiedzi. - Potrzebuję pomocy i ochrony. Zgadza się. Dlatego powiesz mi gdzie jest John i pójdziemy tam razem.
Pierre musiał się zgodzić. Czuł się odpowiedzialny za zdrowie hrabiny. Nie mógł jej powstrzymać ale nie mógł też pozwolić jej działać samej. Tak czy inaczej detektyw będzie na niego wściekły.
- Dobrze - Lady M. nie była zaskoczona jego odpowiedzią. - ale najpierw powinnaś spojrzeć w lustro. Wtedy pójdziemy poszukać twojego męża.
Energicznym krokiem wyszła z sypialni do przedpokoju i stanęła przed lustrem. Z je just wyrwał się okrzyk przerażenia. Wróciła do sypialni ze łzami w oczach i bezradnie stanęła przed lekarzem.
- Co się ze mną dzieje?
- Nie wiem. - Poitos przyznał ze smutkiem przyglądając się siniakom, ranom na jej ciele i potarganej koszuli nocnej. - Tak jakby dziecko biło cię od środka ale tak mocno? Nie spotkałem jeszcze takiego przypadku.
Hrabina spojrzała na niego ironicznie.
- Na rękach i twarzy też? Chyba oszalałeś! - krzyknęła ze złości.
-Właśnie te ślady najbardziej mnie niepokoją. Przychylam się raczej do twierdzenia, że to ktoś lub coś z zewnątrz cię maltretuje.
- Musimy odnaleźć Johna.
- Albo egzorcystę - dokończył niechcący chirurg.
Nagle na jego oczach Agnes stęknęła z bólu i na jej policzku pojawiła się głęboka, krwawiąca rana. Lekarz przyglądał się jej zafascynowany. Agnes odwróciła się na pięcie i wyszła z sypialni.
- Za chwilę wychodzimy - rzuciła tylko w progu a Poitos odetchnął głośno zrezygnowany.
Mothman nie wiedział od czego powinien rozpocząć śledztwo. Gdy Sean z Aaronem wyszli z domu detektyw został sam na sam z tuzinem trupów w środku.
Konrad Staszewski
|