Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Morrigan: Posłanka Bogów - rozdział I


Morrigan

Posłanka Bogów


Rozdział I


Uczta zapowiadała się bardzo apetycznie. W tym dniu na zamku w Youngshire mieli zasiąść przy biesiadnym stole najznamienitsi goście i w tym samym dniu, na oczach całego tłumu tych gości, pośledniej szlachty, rycerstwa i giermków, książę miał sobie wybrać oblubienicę.
Czy stanę na wysokości zadania? Czy nie zawstydzę ojca? Zastanawiał się spoglądając w lustro. Do uczty pozostały jeszcze trzy godziny a w nim narastały coraz większe wątpliwości. Wiedział, że po tych zaręczynach możni będą nalegać na szybki ożenek a wtedy, według prawa jego ojciec Ethelred będzie musiał mu ustąpić tronu. Jonatan wiedział, że jest jeszcze za wcześnie na tak poważne decyzje. Poza tym jego ojciec był w sile wieku i nie musiał mu jeszcze oddawać tronu. Co prawda słyszał po kątach zamku, że wywierane są jakieś próby nacisku ze strony możnowładców ale nie bardzo dawał temu wiary. Dawno w Youngshire nie panował tak sprawiedliwy władca jak jego ojciec. A teraz on, młody Jonatan miał objąć władzę.
Stał teraz przed lustrem i przyglądał się swemu obliczu. Nie musiał niczego wymagać od natury. Wiedział, że arystokratyczne rysy twarzy i wysokie czoło, podkreślone jasnymi, przyciętymi do ramion i nad lekko krzaczastymi brwiami włosami był nie do pogardzenia dla narcyzowatych księżniczek. I w tym właśnie przeklętym dniu miał sobie wybrać swoją królową i założyć jej symboliczną obrączkę zaręczynową. Tylko, że znał większość swoich adoratorek i żadna z nich nie była jego wyśnioną, ale nawet on nie mógł się sprzeciwić woli ojca.
Zamknął na chwilę swoje szmaragdowe oczy a gdy je ponownie otworzył nadal był sam w komnacie. Wreszcie usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi. Uroczystość jeszcze się nie zaczęła a on już marzył o jej zakończeniu.
- Wejdź - powiedział zniecierpliwiony. Drzwi uchyliły się i do komnaty wszedł jego osobisty garderobiany, krawiec i kilku pomocników niosących naręcze czystych, świeżych ubrań. Jonatan rzucił tylko na nie okiem.
- Panie...
- Czyń swoją powinność.
Garderobiany zamknął drzwi do komnaty i, chcąc nie chcąc książę został sam na sam ze swymi oprawcami w wypełnionej drogimi meblami, złotem i pięknymi materiałami komnacie.
Świadkiem upadku jego marzeń było kryształowe lustro.

Serce biło mu coraz głośniej i szybciej, z każdym krokiem zbliżającym go do sali balowej. Damy i goście mogą poczekać, i tak para królewska przybędzie na końcu.
W końcu stanął przed dwuskrzydłowymi drewnianymi drzwiami. Na ich środku wyryty widniał herb rodu Ethelreda. Żelazne okucia trzymały ciężkie drzwi i Jonatan miał nadzieję, że się teraz zatną. Odetchnął głęboko i dał znak strażnikom, żeby go przepuścili. Wartownicy w milczeniu rozsunęli skrzyżowane halabardy i odstąpili na boki. Książę drżącą dłonią nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Oślepiła go jasność, która zalała cały hall i odbijając się od szyb w oknach i luster podświetliła twarze rodziny królewskiej. Rzucił tylko na nie okiem i miał wrażenie dostrzegł złośliwy uśmieszek w kącikach ust Uriel - przyrodniej siostry króla Ethelreda. Poczuł ciarki na karku pod jej spojrzeniem. Jakby na złość znienawidzonej kobiecie zdecydowanie przekroczył próg sali.

Ogłuszyła go muzyka wszelakich instrumentów wśród których wyróżnił między innymi dudy, flet i harfę. Hymn miał dodać mu odwagi, podnieść go nieco na duchu ale zamiast tego działał mu tylko na nerwy.
Przywitała go niemalże pogrzebowa cisza. Szmery i rozmowy ucichły gdy tylko zgromadzeni goście ujrzeli wchodzącego do sali balowej młodego księcia i usłyszeli pierwsze akordy hymnu. Jonatan bez entuzjazmu omiótł ich spojrzeniem i wymuszonym uśmiechem odpowiadał na powitania. Na damy ubiegające się o miejsce przy jego boku nie miał ochoty nawet patrzeć - i tak większość z nich znał od lat dziecięcych.
Dostojnym, wolnym krokiem szedł przez środek ku balkonowi przeznaczonemu dla pary królewskiej. Koło niego był, specjalnie wybudowany drugi balkon dla niego i jego wybranki.
Kroki Jonatana zagłuszał dźwięk hymnu. Możnowładcy i skarby ich rodów, jak zwykle mawiali o swoich córkach w niemym zachwycie przyglądali się dwudziestoośmioletniemu księciu i już zapewne widzieli siebie w splendorach protegowanych przyszłego króla. A on, w szatach z jedwabiu - śnieżnobiałej, wyszywanej diamentami koszuli, zielonych spodniach i czarnej pelerynie z godłem Ethelreda na środku, z dumnie podniesioną głową kroczył przed siebie. Ukryty w pochwie miecz i przytroczony do paradnego pasa ze srebrną klamrą w kształcie kruka cicho odbijał się od szerokich nogawek spodni.
Nagle tuż pod jego nogi upadł świeży kwiat czarnej róży. Jonatan, gdyby nie zatrzymał się w porę, zgniótłby najpiękniejszy kwiat jaki do tej pory widział. Po sali wzniósł się szmer oburzenia, że taki incydent mógł mieć miejsce w tym szczególnym dniu. Nawet muzykanci przestali grać. Książę natomiast zaczął bacznie przyglądać się zebranym ale z twarzy każdego mężczyzny biło oburzenie, kobiety uciekały przed jego wzrokiem i nikt nie odważył przyznać się do winy.
Niespodziewanie, ku wszystkich wielkiemu zdziwieniu książę podniósł różę z krwistoczerwonego kobierca i raz jeszcze spojrzał na gości, ale tym razem uśmiech rozjaśnił jego oblicze.
Wszyscy odetchnęli z ulgą a najgłębiej pewna dwudziestoparoletnia dziewczyna. Jej kruczoczarne włosy, opadające aż na ramiona podkreślały podkreślały piękno oblicza właścicielki. Wysokie czoło, mały nos i pełne, harmonijne usta. Uciekała oczami przed jego wzrokiem a lica pokrył jej rumieniec wstydu. Jonatan przyznał w duchu, że jest piękna i z namaszczeniem zbliżył środek kwiatu do ust. Nigdzie nie dostrzegł opiekuna dziewczyny ale ona sama bardzo mu kogoś przypominała, tylko nie wiedział kogo.
W momencie gdy zbliżył usta do kwiatu otworzyło się okno osadzone nad przeznaczonym dla niego balkonem i, z przeraźliwym krzykiem do sali wleciał kruk. Nie wystraszył się ludzi i leciał wprost do wyznaczonego sobie celu. Książę poczuł tylko owiewające mu twarz czarne skrzydło i coś jakby ukłucie w rękę. Kruk wzbił się ponownie w powietrze z kwiatem w dziobie.
W sali zrobił się tumult. Słychać było przekleństwa kierowane pod adresem ptaka, lament i płacz kobiet. Niektórzy mężczyźni próbowali złapać kruka ale bezskutecznie. Ptak krążył ze zdobyczą w dziobie tuż nad głową księcia. Rwetes przerwał dopiero ponowny dźwięk hymnu poprzedzający nadejście pary królewskiej. Goście błyskawicznie wrócili na swoje miejsca w szeregach po obu stronach kobierca i zwrócili oczy ku drzwiom. Tylko książę nadal wpatrywał się w kruka siedzącego teraz na parapecie okna nad balkonem. Ptak nadal trzymał kwiat w dziobie. Jonatan tak był zaaferowany tajemniczym krukiem, że nawet nie zauważył kiedy drzwi się otworzyły, nie słyszał dźwięku hymnu - jakby nagle znalazł się w zupełnie innym świecie. Nie odrywał wzroku od ptaka. Czuł w nim jakąś moc i magnetyzm. Jednocześnie miał dziwne uczucie, że tego wieczoru coś jeszcze się wydarzy.
Gdy muzycy umilkli i para królewska stanęła już na podium, wszyscy w milczeniu i konsternacji patrzyli na księcia ale on nie dostrzegał świata poza krukiem. Jeden z gości, widząc co się stało zdjął z palca sygnet i z całej siły rzucił nim w stronę okna tak celnie, że omal nie trafił ptaka. Kruk wydał z siebie gniewny krzyk, wypuszczając z dzioba różę i zwinnie uskoczył na parapet okna nad balkonem pary królewskiej. Jego głos przywołał księcia do rzeczywistości.
Spojrzał po twarzach klęczących gości. Przed sobą widział gniewne oblicze króla. Przemógł w sobie wstyd i patrząc mu prosto w oczy podszedł dostojnym krokiem i stanął na podium po jego prawicy. Dopiero wtedy goście odważyli się wstać i spojrzeć w kierunku królewskiej rodziny. Swymi szatami przyćmiewała najprzedniejszych możnowładców. Ethelred nawet nie spojrzał na syna a jego zacięta twarz wyrażała gorycz zniewagi. Jonatan nie dał po sobie poznać, że obojętność monarchy go ubodła. Wiedział, że w tej sytuacji nie może liczyć nawet na protekcję matki.

Atmosfera nieco rozluźniła się w czasie przedstawienia odegranego przez specjalnie na tę uroczystość sprowadzony teatr obwoźny. Sztuka opowiadała o parze kochanków, których rozdzieliła mściwa macocha jednego z nich. Ale przedstawienie skończyło się dobrze. Wszyscy raz się śmiali a raz płakali i na końcu nagrodzili aktorów burzą oklasków. Nawet król momentami śmiał się ale książę wiedział, że jest to jedynie powierzchowny uśmiech. Cała rodzina królewska grała nie gorzej od zaproszonych aktorów. Jonatan wiedział, że zna skądś tą sztukę ale nie pamiętał skąd i czyjego była autorstwa. Aktorzy w nagrodę otrzymali od królowej Katriny purpurowe szarfy i zostali zaproszeni do wspólnej biesiady po zakończeniu ceremonii.
Już bez hymnu, w ciszy i skupieniu na środek sali wystąpił ubrany na zielono niski człowieczek. Jego bystre, małe oczka obrzuciły zebranych, po czym ukłonił się rodzinie królewskiej zdejmując beret i zwrócił się do zebranych. Niby zastanawiał się co ma mówić, rozmyślnie drapał się po szpiczastej, czarnej bródce a w rzeczywistości puszczał zalotne spojrzenia pięknym damom tak ochoczo, że niejedna zarumieniła się i spuściła głowę pod jego wzrokiem. Jonatan domyślał się, że to jest ciąg dalszy przedstawienia ale postanowił sprawdzić jakie wrażenie karzełek wywarł na ofiarodawczyni czarnej róży. Ale ku swemu wielkiemu smutkowi nie zdołał jej wypatrzeć. Pomyślał, że musi być bardzo nieśmiała i pewnie schowała się przed jego wzrokiem. Ale przecież rzuciła różę. Ona go już wybrała. Nie wiedział co myśleć. I jeszcze to dziwne przeczucie, że coś się wydarzy.
Niechętnie zwrócił uwagę na karzełka, który w tym czasie rozwinął rulon jakiegoś obwieszczenia i czytał pełen powagi. Księciu chciało się śmiać nie tyle z nader komicznej postaci herolda ile z całej tej farsy. Gdy mały człowieczek doszedł do słów "... ceremonia odbędzie się na zamku Króla Ethelreda 18.12.A.D.1803. Podpisano z ramienia Księcia Jonatana, Królowa Katrina M'Conaway" i zwinął pismo ponownie w rulon, wszystkie twarze skierowały się na króla. Ethelred kiwnął głową heroldowi i karzełek ustąpił środka sali; odwrócił się w stronę Jonatana i rzekł donośnie, tak, aby go słyszano nawet na końcu sali:
- Synu, jesteś krwią z mojej krwi i kością z kości, jedynym i godnym następcą tronu Youngshire - przy tych ostatnich słowach zrobił znaczącą pauzę.
Wszyscy mieli wrażenie, że patrzy na księcia, tylko Jonatan wiedział, że tak na prawdę patrzył gdzieś w dal, ponad jego głową.
- Jako, że ja w twoim wieku poślubiałem już twoją matkę i obejmowałem tron pragnę utworzyć tradycję Rodu Youngshire, żeby zawsze na tronie zasiadała prawowita, młoda i mocna krew. Dzisiaj ty pójdziesz w moje ślady. To twój pierwszy krok, żeby stać się wielkim - po tych słowach król Ethelred zwrócił się do zgromadzonych gości. - Oddaję Wam tego oto młodzieńca, mojego jedynego syna aby wśród bukietu wybrał najpiękniejszy kwiat.
Na salę weszło dwóch paziów królowej niosąc na aksamitnej, czerwonej ze złotymi obrzeżami poduszce obrączkę z przepięknym rubinem. W ich towarzystwie Jonatan zszedł z podium i po kolei przechodził koło każdej damy. Uśmiechał się, zamieniał kilka słów z nią a potem z jej rodzicami lub opiekunami i szedł ku kolejnej damie. Czynił wszelkie pozory dokonywania wyboru ale tak na prawdę szukał tylko jednej dziewczyny. Tak minęło pierwsze półtorej godziny i Jonatan już niemal namacalnie odczuwał presję wpatrzonych w niego oczu. Nie znalazł tej, której szukał. Odwrócił się w stronę króla i królowej - to był znak, że książę dokonał wyboru. Król Ethelred kiwnął przyzwalająco głową i Jonatan wziął do ręki obrączkę. Paziowie, którzy swoimi strojami nie odbiegali od wymogów ceremonii, cofnęli się o kilkanaście kroków i książę samotnie ruszył ku swojej wybrance. Była nią dziewczyna w jego wieku, wysoka, rudowłosa piękność. Dokonał chyba najlepszego, ze względu politycznego wyboru. Była córką hrabiego Westhorn, lorda Lericka, który był jednym z najznamienitszych polityków królestwa, strategicznym partnerem i miał duże posiadłości ziemskie.
Zapaliły się wszystkie żyrandole i w pełnym blasku świec, złota odbijającego się od obrazów, mebli, arrasów książę Jonatan stanął naprzeciwko Marthy Westhorn.
- Książę Jonatan dokonał już wyboru - wszyscy usłyszeli głos, którego w tej chwili nikt się nie spodziewał. Przepychając się przez tłum zebranych na środek sali wyszła znienawidzona przez księcia Uriel, ciągnąc za rękę opierającą się dziewczynę. Ubrana była na czarno jak na mszę pogrzebową a nie zaręczyny. Potargane, rozwichrzone włosy raziły oczy zebranych a skrzek zamiast głosu raził uszy.
- Nie jesteś mile widzianym gościem w moim domu - zagrzmiał król a jego oblicze ciskało pioruny.
- Może ja nie, ale moja córka owszem - przy tych słowach pchnęła czarnowłosą dziewczynę w ramiona księcia. - Oni już wcześniej się wybrali.
Jonatan w córce Uriel rozpoznał dziewczynę, która wcześniej rzuciła mu kwiat róży i w myślach zaczął sam siebie przeklinać i prosić bogów o pomoc. Gdy król ruszył w kierunku Uriel, Jonatan rzekł na całą salę:
- Mogę być przeklęty przez ludzi i bogów, i siebie samego ale ta dziewczyna zostaje królową mojego serca.
Uriel zaśmiała się na całe gardło, ukłoniła się ironicznie gościom, którzy teraz oprócz dziurawych, pożółkłych zębów, łysiny na czubku głowy i brudu pod paznokciami ujrzeli także duży, owrzodzony nos. Na oczach wszystkich owinęła się płaszczem i zniknęła jakby rozpłynęła się w powietrzu. Wśród zebranych rozległy się przekleństwa, krzyki i przepychanki.
- Nie pozwalam! Straż! - krzyknął Ethelred.

I ni stąd ni zowąd, gdy już Jonatan wbrew wszystkim miał założyć obrączkę na palec wybranki, kruk ponownie zerwał się do lotu. Znów wylądował na ręce księcia i tym razem porwał obrączkę. Wzbił się w powietrze i tak jak wcześniej krążył nad jego głową. Kilku gości próbowało złapać ptaka. Jeden z nich wyjął z pochwy sztylet i rzucił się w sam środek zebranych wokół księcia i polujących na ptaka mężczyzn. Potknął się o czyjąś nogę i upadł. Z początku nikt nie wiedział co się stało ale po chwili tłum rozstąpił się i oczom gości okazały się dwa ciała, leżące jedno na drugim. Spod obu wyciekała krew tworząc czerwoną kałużę. W mgnieniu oka król Ethelred znalazł się w środku. Chwycił potężną ręką leżącego u góry mężczyznę za kołnierz i jednym szarpnięciem odrzucił go na bok. Przerażonym oczom ukazał się leżący bezwładnie książę Jonatan. Z jego piersi wystawała rękojeść sztyletu. Król przyłożył ucho do piersi syna, odetchnął głęboko po czym spojrzał na obecnych i rzekł ze łzami w oczach:
- Nie oddycha.
Jakby na znak żałoby wszyscy uklękli i dało się słyszeć lament niewiast. Nikt nie zwracał już uwagi na kruka, który z obrączką w dziobie siadł na sercu księcia, tuż obok wystającej rękojeści sztyletu.


C.D.N.

Konrad Staszewski


Morrigan: Posłanka Bogów - rozdział II

Morrigan

Posłanka Bogów


Rozdział II

Iluminacja różnokolorowych świateł przyprawiała Maggie o zawrót głowy. Do tego dochodziły przekraczające dopuszczalną normę decybele muzyki, a raczej hałasu. Maggie nie słyszała swoich myśli i nie potrafiła ich na niczym skupić. I nie tylko na jej uczucia wpływała nadmierna ilość wypitego alkoholu.
- Chciałabym już jechać do domu - zwróciła się do siedzącego obok niej młodego mężczyzny. Ale on był zajęty rozmową z kolegami. Musieli głośno krzyczeć żeby się wzajemnie usłyszeć. Maggie szturchnęła go lekko łokciem a gdy się do niej odwrócił powtórzyła:
- Jestem zmęczona. Jedźmy już.
Johann uśmiechnął się delikatnie. Chociaż miał w swoich żyłach tyle alkoholu, że nie jeden wprawiony mężczyzna odsypiałby już pod stołem, ale po nim prawie niczego nie było widać. I za to go kochała - za młodość, siłę i witalność w każdej dziedzinie życia.
- A jak wytłumaczymy to Michell'owi? - zapytał.
- To twój kolega. Wymyśl coś - odpowiedziała mu wprost do ucha i uśmiechnęła się kusząco. Delikatnie pogłaskała go po dłoni.
Johann przeprosił swoich konwersujących znajomych, wstał od stolika i poszedł szukać Michell'a. Znalazł go tańczącego na parkiecie. Koło niego tańczyła długonoga, długowłosa blondynka. Nie widział jej twarzy ale cała jej figura była bardzo pociągająca. Johann położył rękę na ramieniu przyjaciela. Ten odwrócił się zaskoczony ale nadal nie przestał tańczyć.
- Dzięki za zaproszenie! My będziemy się już zbierać ale inni chyba jeszcze zostaną! - krzyczał mu do ucha. - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego i powodzenia. - Przy ostatnich słowach Johann poklepał łagodnie przyjaciela po plecach. Ten puścił mu porozumiewawczo oko i uśmiechnął się dwuznacznie. Johann odwrócił się i wolnym krokiem zbliżył się do stolika, przy którym siedzieli jego koledzy i Maggie. Pożegnał się z nimi i skinął na dziewczynę. Maggie ożywiła się już nieco na samą myśl opuszczenia dyskoteki i udania się do domu. Wyszli na świeże powietrze trzymając się czule za ręce.
Gdy już znaleźli się na parkingu dziewczyna zatrzymała się znienacka. Johann chciał się zapytać co się stało ale ubiegła go zarzucając mu ręce na szyję i całując prosto w usta. Ich języki spotkały się na chwilę. Pragnął ją objąć, czuł jak wzbiera w nim niepohamowana żądza i już wyciągnął dłonie, żeby ją do siebie przytulić ale zwinnie wyślizgnęła mu się prawie z samych objęć. Przeklął sam siebie w myślach za swoją opieszałość i niezdecydowanie. Zły na samego siebie nie odezwał się ani słowem do Maggie, tylko odwrócił się na pięcie i podszedł do swojego samochodu. Dziewczyna pobiegła za nim. Wyłączył przyciskiem przy kluczach alarm i otworzył drzwi, najpierw swojej towarzyszce a potem sobie jak prawdziwy gentelman. Maggie bez zastanowienia wskoczyła na przednie siedzenie pasażera i zatopiła się w aksamitnym pokrowcu. Chłopak zamknął za nią drzwi i dopiero usiadł za kierownicą.
- Gdzie chcesz jechać? – zapytał zapinając pasy.
- Moich rodziców dzisiaj nie ma w domu. Pomyślałam, że moglibyśmy to jakoś wykorzystać i zrobić sobie jakieś prywatne przyjęcie. Co ty na to? – jej głos był miękki i kuszący niczym śpiew słowika. - Poza tym... - zaczęła szeptać.
Johann nie słyszał jej słów i musiał się ku niej nachylić. Poczuł jej ciepły oddech na policzku i język wnikający w ucho. Bez zbędnych słów zapalił silnik samochodu a Maggie włączyła radio. Z piskiem opon wyjechali z parkingu.

- Możesz poszukać innej stacji, ta mnie męczy? - zapytała kusząco.
Johann poprzyciskał kilka przycisków na konsoli i z głośników zamiast ogłuszającego techno zaczęła płynąć cicha ballada.
- Kiedy kupiłeś nowy samochód?
- Kilka dni temu dostałem go od mamy, jeszcze nawet nie miałem kiedy go ochrzcić.
Maggie uśmiechnęła się do swoich myśli. Johann widział jej reakcję kątem oka i zapytał podejrzliwie:
- To ty znowu kombinujesz?
- Nic. - Odpowiedziała niewinnym głosem. - Pomyślałam tylko, że dzisiaj byłaby świetna okazja żeby go jakoś ochrzcić.
Przy tych słowach położyła lekko dłoń na kolanie Johanna. Chłopak nie patrzył na rudowłosą, kuszącą piękność siedzącą obok niego. Skupiony był na prowadzeniu samochodu. Za chwilę mieli zjechać ze spokojnej autostrady na bardziej zatłoczoną ulicę. Johann bał się, że w każdej chwili może stracić panowanie nad kierownicą. Ale Maggie nie dawała za wygraną.
- Przestań. - powiedział stanowczo gdy poczuł jak jej dłonie zaczynają głaskać jego jądra. Jedną ręką puścił kierownicę i próbował zrzucić dłonie dziewczyny. Jej głowa co raz bardziej pochylała się nad jego brzuchem. Ręce zaczęły mu się pocić i nagle kierownica wyślizgnęła mu się z dłoni.
- PRZESTAŃ! - krzyknął jednocześnie naciskając z całej siły pedał hamulca. Pisk opon na wilgotnej jezdni był nie do wytrzymania. Na ułamek sekundy odwrócił głowę i spojrzał na Maggie. Ale ta chwila wystarczyła żeby doprowadzić do tragedii. Zobaczył coś kątem oka. Coś mu mignęło czarnego jakby ptak. Ponownie stracił panowanie nad kierownicą. Spróbował ją chwycić. Udało mu się ale nie wyprowadzić samochodu z poślizgu. Zacisnął zęby z wysiłku i złości, żeby nie krzyknąć na dającą mu nad uchem upust swemu przerażeniu dziewczynę.
Nagle odczuli uderzenie, silny wstrząs i samochód zatrzymał się uderzając w barierkę. Zobaczyli jeszcze jak załamane drzewo spada na nich rozbijając przednią szybę. W tej samej chwili ogłuszył ich zgrzyt zgniatanego dachu i Johann poczuł jeszcze silne uderzenie w bok samochodu od strony kierowcy. Więcej już niczego nie usłyszeli. Nie zobaczyli także wielkiego, czarnego kruka, który nagle pojawił się nie wiadomo skąd i kracząc głośno, jakby ogłaszał wszystkim swoje zwycięstwo, siadł na zmiażdżonym dachu samochodu, tuż nad głową kierowcy.

*

Przed oczami migotały jej różnokolorowe światła jakby nadal była w dyskotece. Ale nie słyszała żadnej muzyki tylko jakiś dziwny dźwięk. Pomyślała, że śni się jej jakiś western bo wyraźnie rozróżniała rżenie konia. Chciała się obudzić, otworzyć oczy ale za bardzo ją bolały. Tańczące kolory były zbyt jaskrawe. Nie wiedziała co było ich przyczyną ani dlaczego powoli zaczynały zwalniać swój szaleńczy taniec, rozmywać się i znikać. Po chwili otaczała ją tylko pustka i ciemność. Ból oczu także stawał się coraz mniejszy.

Modliła się, żeby być u boku ukochanego gdy otworzy oczy. Nie wierzyła swoim myślom. Ukochanemu, dziwne ale do tej pory nigdy tak o Johannie nie myślała. Była jeszcze młoda, pragnęła zagarniać życie rękami a teraz? Przystojny był, to prawda. Mądry, miły i, co dla nie było najważniejsze, bardzo bogaty. Spełniał każdą jej zachciankę za odrobinę pieszczot a dla niej to był tylko czysty interes. Czasem ją pytał czy coś do niego czuje ale często obywał się milczeniem zamiast odpowiedzi. Teraz jednak, w obliczu zbliżającej się śmierci wszystko nagle traciło na wartości. Maggie dopiero teraz, w tak dramatycznych okolicznościach uświadomiła sobie, że czuje do Johanna coś znacznie głębszego niż do tej pory myślała. Nadal jednak nie umiała nazwać tego uczucia.

Po chwili zdołała otworzyć oczy. Nadal siedziała w samochodzie a na sobie dostrzegła kawałki szkła z rozbitej szyby. Całe jej ubranie było poprzecinane i zakrwawione. Nie odczuwała jeszcze bólu ale wiedziała, że ten ból niedługo przyjdzie.
Dziewczyna spróbowała odpiąć trzymające jej ciało pasy bezpieczeństwa ale nie mogła ruszyć ręką. Całe ciało miała jak sparaliżowane. Mogła jedynie obracać głową. Odwróciła ją w kierunku kierowcy i łzy popłynęły jej z oczu z bezsilności. Johann leżał nieprzytomny i nie dawał żadnych oznak życia. Jego klatka piersiowa, z której wystawał wbity kawałek szkła także nie unosiła się i nie opadała.
- Johann, kochanie. Johann - mimowolnie wyrwało się jej z ust. Ale chłopak nawet się nie poruszył.
Maggie zaczynała odczuwać ból i dziwny ucisk na głowie - jakby coś nią podtrzymywała. Domyśliła się, że podtrzymuje zgnieciony dach. Nagle poczuła tak silny ból w skroniach, że musiała zamknąć oczy. Zanim straciła przytomność zdawało się jej, że słyszy jakieś ludzkie głosy na zewnątrz samochodu i jakby krakanie kruka. Po chwili utonęła w mroku.

Rżenie konia - odgłos, którego zupełnie nie spodziewałaby się w niebie ani w piekle. Na dłoni poczuła coś wilgotnego, letniego i mięsistego zarazem. To coś systematycznie uderzało ją lekko jakby chciało żeby otworzyła oczy. Z tego samego źródła dochodziło do jej uszu także końskie rżenie. Maggie była lekko zdezorientowana nieznaną sytuacją. Była pewna, że przekroczyła już granicę między życiem a śmiercią i że jest już w niebie. Potwierdzało ją w tym uczucie błogiej lekkości, jakby unosiła się w powietrzu. Poza tym nie odczuwała żadnego bólu i nic nie ograniczało jej ruchów. Siedziała na czymś i przypomniała sobie pewien mit. Nie pamiętała z której religii pochodził ale wiedziała, że pojawiał się w nim most prowadzący do bramy bogów. Co prawda czuła jakiś dziwny ciężar przytwierdzony do pleców ale wiedziała, że to tylko skrzydła.
Nie miała się już czego obawiać. Koń, który teraz ocierał się nozdrzami o jej dłoń musiał należeć do jednego z herosów - pięknego, młodego, który zapewne po nią przyjechał. Chciała na niego spojrzeć, uśmiechnąć się i jakoś mu podziękować. Zrobiłaby dla niego wszystko czego by tylko sobie zażyczył. Otworzyła oczy ale uśmiech zamarł jej na ustach. Na pewno nie była w raju. Znajdowała się na ogromnej polanie, na której niby w ogrodzie z baśni rosły najpiękniejsze kwiaty. Maggie chciałaby je zerwać, rozkoszować się ich zapachem. Ale jak mogła to zrobić skoro siedziała w końskim siodle. Łeb zwierzęcia odwrócony w jej stronę był jak najbardziej rzeczywisty. Wpatrzone wymownie w nią oczy były pełne troski o swoją panią.
- Spokojnie - jej głos był obcy, głębszy i doroślejszy. Maggie nie wiedziała gdzie się znajduje, co robi z mieczem przytroczonym do pleców i tarczą przy łęku siodła.
Przyglądała się jak urzeczona białym, wysokim murom, basztom i różnorodnym flagom powiewającym na potężnym zamku. Do jego właścicieli zapewne należał ogród, w którym się teraz znajdowała i do głównej bramy prowadził brukowany trakt wiodący przez środek ogrodu. Maggie z wysokości widziała grupki ludzi krzątających się wokół zamczyska. Z odległości nie rozróżniała kolorów szat i płci zebranych ludzi.
Jej wierzchowiec zastrzygł niespokojnie uszami ale nadal nie spuszczał z niej oczu, jakby chciał jej coś powiedzieć. Dziewczyna wyciągnęła z lekkim wahaniem rękę i dotknęła nią łba zwierzęcia. Zwierzę jakby się uspokoiło, zmrużyło oczy i położyło uszy po sobie gdy je pogłaskała. Koń poddawał się jej pieszczotom. Jego sierść była ciepła i przyjemna.
Do uszu Maggie doleciały z wiatrem jakieś pojedyncze słowa i krzyki. Zobaczyła poruszenie wśród ludzi zebranych pod murami zamku. Wierzchowiec także widocznie je usłyszał bo ponownie nastawił pionowo uszy i parsknął zniecierpliwiony. Maggie zawsze miała bujną wyobraźnię i marzyła o przygodach, o życiu u boku księcia, turniejach rycerskich. Teraz jej marzenia się urzeczywistniały choć wiedziała, że tak naprawdę tylko straciła kontakt z rzeczywistością.
- Sprawdźmy co ich tak poruszyło - powiedziała na wpół do siebie a na wpół do wierzchowca i ścisnęła mocno piętami jego boki.
Koń jakby zrozumiał co do niego powiedziała. Zarżał w odpowiedzi, odwrócił łeb w stronę zamku i ruszył galopem przed siebie. Maggie bała się, że przy pierwszym ruchu konia wypadnie z siodła i na wszelki wypadek chwyciła się go mocno rękami ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, zdała sobie sprawę z tego jak wyśmienicie współgra z ruchem zwierzęcia - zupełnie jakby urodziła się w siodle. Bez strachu puściła siodło i dała się ponieść wierzchowcowi. Razem gnali niemal z szybkością błyskawicy i po chwili zatrzymali się pod murami zamczyska.
Wrzawa i krzyki nagle ucichły i wśród zgromadzonych ludzi zaległa konsternacja. Wszyscy ustąpili z drogi ognistowłosej, uzbrojonej wojowniczce w zbroi.
- Co się tutaj stało? - zapytała Maggie lekko zeskakując z siodła na ziemię. Wśród tłumu rozległy się szepty i niektórzy spoglądali na stojące wokół siebie kobiety, mężczyzn i dzieci nie wiedząc co powinni robić.
Maggie widziała ich stroje, różnobarwne, bogate i najpiękniejsze jakie można zobaczyć tylko u aktorów grających w filmach kostiumowych. Złote naszyjniki, obrączki, kolczyki i drogie kamienie, za które zabiłby niejeden człowiek aż kapały z tych ludzi.
Nieoczekiwanie wszyscy: i młodzi i starzy, i najprzystojniejsi młodzieńcy i najpiękniejsze niewiasty w całym królestwie padły przed nią na kolana. Dziewczyna także nie bardzo wiedziała jak powinna się zachować w takiej sytuacji.
- Wstańcie - powiedziała zawstydzona choć w głębi duszy jej się to podobało.
- Nie godzi się, Pani. - starszy, około siedemdziesięcioletni mężczyzna spojrzał na nią pokornie i nieśmiało. - Nasze i króla modlitwy zostały wysłuchane. Tylko ty możesz uratować nasze królestwo i księcia Jonatana.
Z każdym jego słowem wśród zebranych podnosił się coraz głośniejszy pomruk aprobaty.
- Pomóż nam, o potężna Morrigan - ostatnim słowom starca towarzyszył niemal krzyk tłumu.
A więc tym dla nich była. Była boginią Morrigan. Maggie uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Ale czego ode mnie oczekujecie?
- Jeśli książę Jonatan umrze tron Youngshire obejmie jego kuzynka i ciemność zapanuje nad światem. Jesteś naszą ostatnią nadzieją.
Dziewczyna spojrzała mu głęboko w oczy i zrobiło się jej żal tych wszystkich zgromadzonych przed zamkiem ludzi. Chociaż nie wierzyła w to, że może im w jakikolwiek sposób pomóc postanowiła chociaż zobaczyć tego księcia. Maggie odwróciła się w milczeniu i lekko wskoczyła na siodło. Wierzchowiec bez rozkazu ruszył stępa i dostojnie zbliżali się do głównej bramy zamczyska. Była zamknięta ale wystarczyło kilka potężnych uderzeń masywną rękojeścią miecza by zza opustoszałych na pierwszy rzut oka murów ukazała się głowa wartownika.
- Z rozkazu następczyni tronu nakazuję wam rozejść się do domów! W przeciwnym razie będziemy zmuszeni rozpędzić was siłą! - strażnik krzyknął z murów nawet nie spoglądając w dół i już miał odejść gdy niespodziewanie usłyszał butną odpowiedź:
- Otwórz bramę albo sama wejdę.
Maggie nie patrzyła w górę i strażnik nie mógł dostrzec jej twarzy. Zaśmiał się tylko widząc młodą dziewczynę.
- Może się troszkę zabawimy? Co dasz mi w zamian? - zaśmiał się obleśnie.
- Darowałabym ci życie ale sprzeciwiłeś się bogini i straciłeś swoją szansę.
Podniosła głowę i zobaczyła paniczny strach w oczach wartownika, który dopiero teraz poznał siedzącą na koniu kobietę.
- Otwierać bramę! Otwierać bo łby poucinam! - rozległo się na murach.
Za późno, pomyślała Maggie. Twoja i tak spadnie.
- To bogini Morgu! Otwierać!
Hałas i harmider opanował cały dziedziniec. Tupot nóg, zgrzyt podnoszonej bramy i otwieranych mosiężnych wrót dobiegł do uszu dziewczyny a ona tylko uśmiechnęła się złośliwie. Zebrani nieopodal mieszkańcy królestwa w milczeniu przyglądali się jak mocniej zacisnęła palce na rękojeści obusiecznego miecza a wolną ręką odczepiła od łęku siodła żelazną, okrągłą tarczę.
Przygotowaniom bogini nie towarzyszył żaden dźwięk zwiastujący zbliżające się wydarzenia. Bez ostrzeżenia wpadła niczym burza na plac zamkowy. Niespodziewający się niczego rycerze zostali zupełnie zaskoczeni atakiem bogini.
Maggie opanował morderczy szał, którego nie była w stanie opanować. Najbliżej niej stojący wojownik zdążył tylko otworzyć szeroko oczy ze zdumienia ale nie wydał z siebie żadnego jęku - jego odcięta głowa wykonała krwawy półokrąg w powietrzu i upadła pod nogi innego wojownika w momencie gdy miał zaatakować dziewczynę. Maggie uśmiechnęła się złośliwie gdy napastnik poślizgnął się na przeszkodzie i jak kłoda runął na ziemię. Bogini nie zsiadając z konia bez namysłu przebiła mieczem serce ofiary. Utworzony wokół niej krąg napastników zacieśniał się coraz bardziej. Morrigan nie wyciągając oręża z ciała rycerza rzuciła tarczę na ziemię, oparła się na nim i jak o tyczce wyskoczyła z siodła. Wylądowała przed mieczami trzech wojowników ale zanim ci zdążyli zorientować się co się dzieje, potężnym cięciem pozbawiła ich głów. Usłyszała świst ostrza przecinającego powietrze tuż za swoimi plecami ale było już za późno aby mogła uniknąć ciosu. Poczuła zimne ostrze na swojej szyi ale po chwili jej szyderczy śmiech rozległ się złowrogo po całym placu zamkowym. Ostrze nawet nie przecięło skóry bogini. Odwróciła się przodem do napastników i cięła mieczem szybciej od błyskawicy. Przykucnęła i przyglądała się z satysfakcją jak jej ofiary padły na ziemię - kilku nie miało kończyn i paru miało na pół poprzecinane tułowia. Pozostali napastnicy stanęli w miejscu nie wiedząc co czynić i przyglądali się przykucniętej bogini. Maggie uznała, że nic złego już jej nie grozi. Podniosła się, dostojnym krokiem podeszła do leżącej nieopodal tarczy i podniosła ją z ziemi. Wierzchowiec stał spokojnie w miejscu, w którym ognistowłosa bogini zeskoczyła z siodła jakby na nią czekał. Wyostrzony słuch dziewczyny ostrzegł ją przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Uniosła tarczę na wysokość swojej szyi i odwróciła się na pięcie. Tarcza zatrzymała się na szczęce rycerza, w którym Maggie bez trudu rozpoznała wartownika z murów.
- Dobrze się bawisz? - zapytała ironicznie.
Mężczyzna nie odpowiedział. W powietrzu dał się słyszeć suchy trzask jakby ktoś łamał drzewo. Wartownik wypuścił oręż i rękami złapał się za wypadające, krwawiące zęby.
- Su... - zaczął ale nie zdążył dokończyć przekleństwa. Morrigan ostrzem miecza przebiła mu krtań w pół słowa. Strażnik padł martwy u jej stóp. W jego oczach malowało się bezgraniczne zdumienie. Pozostałym rycerzom jakby odeszła chęć do walki z ognistowłosą wojowniczką.
Maggie nie kontrolowała swego umysłu ani ciała - miała wrażenie, że ktoś obcy w nim zamieszkał. Podświadomie także wiedziała co ma robić i mówić.
- Od tej chwili ja przejmuję ten zamek - ogłosiła wyniośle spoglądając na skonfundowanych obrońców. - Bez mojej zgody nikt nie może wejść ani opuścić placu zamkowego dopóki nie zobaczę się z księciem Jonatanem albo królem Ethelredem.
- Ciekawe jak nas powstrzymasz.
Jeden z obrońców hardo podniósł głowę. Wśród pozostałych rycerzy rozległy się ledwo słyszalne żarty. W tej samej chwili, jakby na potwierdzenie decyzji bogini ziemia się zatrzęsła, popękała i rozstąpiła w wielu miejscach ukazując piekielne otchłanie. Na oczach obrońców zamku ze szpar powstałych w ziemi zaczęły wychodzić ubrani w żelazne zbroje zastępy wojowników. Obrońcy zaczęli cofać się widząc ich śmiertelnie blade oblicza i nieruchome, jarzące się upiornym blaskiem oczy.
- Oni będą pilnować porządku. - Po tych słowach Maggie skierowała swe kroki do bramy prowadzącej do zamku a jej armia szczelnie otoczyła załogę twierdzy.

Kruk nagle poderwał się do lotu. Zgromadzeni na ślubie goście, którzy po wypadku odprowadzili rodzinę królewską prawie do komnat i ustawili się w oczekiwaniu pod drzwiami, usłyszeli krzyk przeklętego ptaszydła. Co niektórzy bardziej mściwi mężczyźni mieli zamiar chociaż przegonić kruka gdyby nie udało im się go tym zabić tym razem. Ale czarny posłaniec nie leciał w ich stronę tylko spokojnie siadł na ramieniu ognistowłosej dziewczyny stojącej po drugiej stronie korytarza. Patrzyła przez chwilę na zgromadzonych jakby była zaskoczona ich widokiem.
- Opuść to miejsce. Twój podopieczny nie jest tu mile widziany - odezwał się w imieniu zgromadzonych gości jeden z mężczyzn. Dziewczyna po bogactwie jego stroju domyśliła się, że jest on jakąś ważną osobistością w królestwie.
- Słyszałam, że teraz w imieniu króla Ethelreda ktoś inny wydaje polecenia. - dziewczyna wolno ruszyła w stronę zgromadzonego kwiatu rycerstwa Youngshire.
- Jak śmiesz mi się sprzeciwiać dziewko! - szlachcic poczerwieniał ze złości.
Dziewczyna stanęła tuż przed nim.
- Rozstąpcie się.
Zaśmiał się nerwowo słysząc jej słowa. Kruk siedzący na jej ramieniu zaskrzeczał jakby ostrzegając weselnych gości. Dziewczyna w tym samym momencie położyła dłoń na głowni miecza.
- Nie chciałaś po dobroci. To przeklęte ptaszydło udławi się twoimi długimi, rudymi kudłami! - mężczyzna także sięgnął po swój oręż.
Dziewczyna jednak okazała się szybsza. Nikt nie zauważył kiedy dobyła miecza, zadała cios i ponownie schowała oręż do pochwy. Usłyszeli tylko przeraźliwy krzyk bólu i dłoń nieszczęśnika upadła mu pod nogi. Kruk nawet na ułamek sekundy nie ruszył się z miejsca.
- Moi wojownicy opanowali już dziedziniec.
Jakby na potwierdzenie jej słów w korytarzu pojawił się rycerz, którego widok przeraził zebranych. Jego oczy były martwe a czaszka i dłonie obdarte ze skóry.
- W imieniu Morrigan rozejdźcie się - jego głos dochodził z najgłębszych zakamarków piekieł. Przerażeni goście rozstąpili się i Maggie mogła już bez przeszkód wejść do królewskich komnat.

**

Książę Jonatan leżał nadal nieprzytomny. Wokół jego łoża poukładano mnóstwo kwiatów i podarków ale nawet para królewska z wolna traciła już nadzieję. Królowa Kathrina cały czas płakała siedząc na łożu syna i trzymając księcia za rękę. Król natomiast postanowił błagać bogów o pomoc. W tym celu udał się też do swojej komnaty. Nie mógł jednak skupić myśli. Nie umiał sobie przypomnieć żadnych modlitw ani innych bogów prócz jednej. Na usta cisnęła mu się tylko bogini wojny, Morrigan.
- Modlitwy nic tutaj nie pomogą. Tutaj potrzeba czarów.
Królowa spojrzała wściekle na Uriel.
- Nie potrzebujemy twoich rad, wiedźmo - syknęła przez zęby.
- Gdyby nie ja w ogóle by nie żył - Uriel zaśmiała się sarkastycznie.
Niestety królowa Kathrina dobrze o tym wiedziała. Gdyby nie te czary, na których wspomnienie czuła obrzydzenie to... Ostrze z rany mógł wyjąć każdy ale nie każdy potrafił sprawić, żeby martwy człowiek ponownie zaczął oddychać. Królowa nigdy nie zgodziłaby się na pomoc Uriel, mimo tego, że zgodę na to wyraził jej królewski małżonek, gdyby nie to, że ta wiedźma należała do ich najbliższej rodziny.
- I co z tego skoro jest w śpiączce! - królowa nie panowała już nad swoimi nerwami.
- Obudzi się ale pod kilkoma warunkami. - odparła spokojnie Uriel.
Królowa szeroko otworzyła oczy z przerażenia.
- O czym ty mówisz?!
Zerwała się z łoża księcia i rzuciła się na wiedźmę. Razem upadły na podłogę. Dłonie Kathriny zacisnęły się na szyi Uriel tak mocno, że czarownica nie mogła złapać oddechu. Drzwi do sąsiedniej komnaty rozwarły się energicznie i w progu stanął król Ethelred.
- Klątwy i tak nie zdejmiecie - głos Uriel był już ledwo słyszalny.
Król widząc co się dziele podbiegł do walczących kobiet i siłą odciągnął żonę od czarownicy. Uriel wolno wymasowała szyję, na której jednak pozostały ślady i krwawe zadrapania po palcach królowej. Po chwili podniosła się z ziemi i dumnie spojrzała w oczy króla. Kathrina w między czasie ponownie usiadła na łożu księcia Jonatana.
- O co poszło? - król zapytał żony. Z jego głosu emanowała wściekłość. - Ona uratowała Jonatanowi życie.
- I rzuciła na niego klątwę. Też mi pomoc.
- To prawda? Co to za klątwa?
Uriel stała przy kominku tak jak przedtem, zanim zaatakowała ją Kathrina i nawet nie odwróciła głowy w stronę Ethelreda.
- Wybranka księcia, jego przeznaczenie musi zdobyć złote serce Jonatana i przynieść je na zamek.
- Przecież to... - król tak bardzo się przeraził, że słowa zamarły mu w gardle.
- Jej miłość musi być silniejsza od śmierci.
- Wiesz przecież, że może tego dokonać tylko ktoś, kto jest obeznany w magii. Dlaczego to zrobiłaś? Przecież wybranką Jonatana i tak jest twoja córka.
- Mam swoje powody - odparła tajemniczo nadal przyglądając się ogniowi płonącemu w kominku.
- Bądź przeklęta.
- Przeklęty jest ten kruk, który zniszczył uroczystość.
Odwróciła się i spojrzała królowi prosto w oczy.
- Wynoś się stąd.
- Dobrze, i tak tu wrócę. - czarownica spojrzała jeszcze tylko dumnie na królową i wyszła z komnaty. Gdy tylko przekroczyła jej próg poczuła jak nogi się pod nią uginają. Naprzeciwko niej stała bogini Morrigan.


C.D.N.

Konrad Staszewski

 Autor: Konrad Staszewski
 Data publikacji: 2007-12-06
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 157 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 157 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Bóg także był autorem: jego proza to mężczyzna, jego poezja to kobieta.

  - Napoleon Bonaparte
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.