Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Kawałek Nieba

Kawałek Nieba

 

Strugi deszczu spływały po szybie, melancholijnie bębniły o parapety i rynny, zalewały zatłoczoną ulicę, po której przemykali Oni. Wszyscy jacyś śmiesznie bezosobowi, tacy podobni z daleka, a tak inni. Jedni gdzieś pędzili, inni szli z wyniosłą przewagą posiadacza parasola, ktoś tępo wpatrywał się w niebo nie zwracając uwagi na ulewę. Kłócili się, płakali, przytulali, szukali czegoś w szalonym zabieganiu. Ktoś się śmiał, ktoś kochał, ktoś nienawidził. I wszyscy na tej samej ulicy, w tym samym deszczu.

Stał z lekkim uśmiechem obserwując zalany strugami wody skrawek świata. Na tej ograniczonej scenie rozgrywało się przed Jego oczyma tysiące historii, czy raczej krótkich urywków, pojedynczych, nic nie znaczących zdarzeń. A może znaczących bardzo wiele?

Czy było Mu żal? Tak, trochę. Mogło być lepiej. Chociaż wszystko to... Z tymi wadami i zaletami tworzyło całkiem zgraną całość. Taką naturalną, zagmatwaną i oryginalną w swojej absurdalności.

Tak, całkiem ciekawie to wyszło.

Wreszcie mógł to ocenić.

*

Pod szarym, bezpłciowym blokiem stał szczupły blondyn w trochę znoszonej, lekkiej kurtce. Niezdecydowany przestępował z nogi na nogę, zaciskając w dłoni jakiś papier.

Chłodny wiatr zmiótł kilka liści ze spękanego chodnika. Tamte poderwały się niechętnie, i szeleszcząc cicho zawirowały ociężale jak przejedzone baletnice.

Będzie padało”, pomyślał chłopak obojętnie, bezwiednie mnąc w ręku karteczkę. „Będzie lało jak cholera. Czuć to w powietrzu. Widać po ludziach. Albo oni zawsze są tacy?”

Zmrużył oczy. Bardzo ładne, szare, w kolorze do złudzenia przypominającym odcień dzisiejszego nieba.

Pchnął drzwi prowadzące do bloku, które z żałosnym, rozdzierającym skowytem zawiasów wpuściły do wnętrza zacienionej klatki trochę światła. Śmierdziało moczem. Poszedł schodami, starając się jak najmniej oddychać nosem.

Dzwonek chyba nie działał, na pukanie też nikt nie reagował, więc chłopak po prostu nacisnął klamkę. Było otwarte, wszedł i zamknął za sobą. W mieszkaniu panował straszny zaduch, wypełniał je odór spalenizny i dawno niemytego ciała. Przedpokój i salon, podobnie jak kuchnię, jasnowłosy obrzucił jedynie krótkim spojrzeniem. Skierował się do sypialni.

Na widok leżącego bezwładnie na łóżku zarzyganego, bladego mężczyzny zapomniał o zdenerwowaniu, zastąpiły go smutek i bezradność.

- Michał... Kurwa... - jęknął blondyn z rezygnacją.

Tamten nie odpowiedział, leżał nieruchomo wpatrując się pustymi oczami w sufit. Jeśli o to chodzi, rzeczywiście było co oglądać. Z tego brudnego, cuchnącego pokoju ktoś uczynił konkurencję dla kaplicy sykstyńskiej. Malowidło na suficie zdawało się wręcz nierealne, powiedzieć, że zapierało dech w piersiach byłoby zdecydowanie za mało. Trzeba by długo wpatrywać się w dzieło, aby dostrzec wszystkie szczegóły, lecz od razu czuło się jego czar i bijącą od niego wielką tęsknotę. Na pierwszy rzut oka wszystko zdawało się barwną, tętniącą emocjami kompozycją, po chwili można było dostrzec ludzi, zwierzęta i rośliny, jakby zapętlone, tworzące jedną całość. Idealną harmonię obrazu zaburzała duża, chłodna, biała plama w środku sufitu, miejsce gdzie kierowały się twarze i dłonie postaci, zwierzęce pyski oraz kielichy kwiatów.

- Idź sobie - odezwał się w końcu Michał. - Idź. Zostaw mnie w spokoju, Dżibril.

Gabriel omijając walające się po podłodze farby, pędzle i szkice podszedł do łóżka.

- A co, będziesz tak leżał? - zapytał siadając obok.

- A mam coś lepszego do roboty?

- Wszystko jest lepsze niż tępe wpatrywanie się w sufit.

- Wszystko? - zakpił Michał. - Podaj jeden przykład.

- Nie wiem... skończ malunek – jasnowłosy wzruszył ramionami.

- Przecież jest skończony, idioto.

Gabriel patrzył w białą przestrzeń ze zmarszczonymi brwiami. Zrozumiał.

- No tak - skinął głową. - Jest.

      *

Przejmujący, zimny wiatr strącał z drzew ostatnie liście. Niebo jak zwykle było zasnute ciężkimi, niewzruszonymi chmurami. Czy ono zawsze tak wyglądało? Takie dalekie, takie obojętne, takie... puste. Jak ludzie kiedykolwiek mogli wierzyć, że coś tam jest? Coś bezgranicznie dobrego, coś, co przejmuje się ich losem, co słucha ich skarg i podziękowań... To wydawało się niedorzeczne, gdy patrzyło się na tą nierównomierną, szarogranatową, przytłaczającą kopułę. Autobus zatrzymał się na przystanku. Gabriel wszedł do grzechoczącego pojazdu, nie sprawdzając nawet jaki ma numer. Niewiele go to obchodziło.

Siadł przy oknie, odgarnął kosmyk jasnych włosów z czoła i popatrzył przez szybę.

W taką pogodę naprawdę ciężko zmusić się do życia. Ludzie są ospali, rozdrażnieni, jeszcze bardziej wredni niż zwykle. Wszystko jest takie szare, mdłe. Jesienią Anglia jest chyba najbardziej przytłaczającym miejscem na świecie.

Przejechał kilka przystanków tępo obserwując ulicę, chociaż nie było tam absolutnie nic wartego oglądania. Żałosne, odarte z liści drzewa, zatłoczone chodniki, głupie, sklepowe wystawy. I ci ludzie, wiecznie zagonieni, zdezorientowani w wielkim, niezmiennym bałaganie.

Zatrzymali się pod kościołem. Dużym, ładnym, bogato zdobionym. Pełnym dumy i przepychu. Drzwi autobusu otworzyły się z sykiem.

Wysiadł. Lodowaty wiatr zmierzwił mu włosy, szarpnął ubraniem. Gabriel zadrżał, wsunął ręce do kieszeni dżinsów i wolno ruszył brukowaną uliczką do małego parku okalającego Dom Boży.

Nagie drzewa wyciągały pogięte, kalekie konary w stronę nieba, jak żebrak łkający o litość. Ale niebo było puste.

Były archanioł stał przez chwilę przed ogromnymi wrotami kościoła. Przyjście tutaj nie miało sensu. Z drugiej strony… co teraz ma sens?

Liście zafurkotały, poderwane do tańca przez zimny podmuch.

Gabriel popchnął drzwi. W środku panował półmrok, pachniało wilgocią, kadzidłami, niepewnością i przepychem. To miejsce było ostatnim, jakie skojarzyłby sobie z Bogiem. Jemu powinno oddawać się pokłony na łąkach, gdzie ziemia jest rozgrzana, trawa nie mordowana ostrzem kosiarki, a powietrze czyste, przesycone wonią ziół i świeżości. A może ludzie zbudowali ten ogromny, przytłaczający budynek, żeby nie padało im na głowy?

Mężczyzna speszył się, kiedy podeszwy jego butów zastukały o kamienną posadzkę, mącąc świętą i pełną patosu ciszę. Nieruchome, kamienne twarze świętych wpatrywały się w niego z zastygłymi wyrazami ekstatycznego zidiocenia. Podszedł do przodu, w stronę ołtarza.

W ławkach siedziało niewielu ludzi, wszyscy zdawali się absolutnie pogrążeni w modlitwie.

Nie, nie wszyscy.

Jego pozbawiona emocji twarz nie była klasycznie przystojna, choć niewątpliwie interesująca i na swój niepokojący, drapieżny sposób, pociągająca. Pociągająca jak diabli, można by rzec. Kruczoczarne, proste włosy niedbale opadały mu na jasne czoło. Nie klęczał jak inni lecz siedział, z rozsuniętymi nogami i rękami skrzyżowanymi na piersi. Wpatrywał się w ołtarz mrużąc piękne, krystalicznie błękitne i zimne jak lód oczy.

- Lucyfer - szept nie był głośniejszy od trzepotu skrzydeł motyla, lecz niebieskooki mężczyzna dosłyszał go i zerknął na siedzącego obok siebie blondyna.

- Gabriel - mruknął w odpowiedzi unosząc lekko swoje regularne brwi. - Wiesz, dokładnie tak sobie wyobrażałem ciebie jako mężczyznę. Jasne włoski do ramion, wycmokana buźka, spokojne, szare oczy. Szare albo błękitne, jak niebo. Ale tak jest dobrze, szare bardziej mi się u ciebie podobają. Wyglądasz trochę jak biedne dziecko i trochę jak pedał. Dokładnie tak sobie ciebie wyobrażałem.

- Dziękuję, też wyglądasz świetnie - odparł Dżibril chłodno.

- Nie powiedziałem, że brzydki pedał - na ustach Lucyfera na moment zatańczył nieodgadniony uśmiech.

- Więc wyglądam jak ładny pedał? - parsknął Gabriel z lekką urazą w głosie. Ale przecież siadając obok samego Szatana, musiał się przygotować na co najmniej drobne złośliwości.

- Pewnie już widziałeś się z Michałem? - Niosący Światło niespodziewanie zmienił temat.

- Tak - przyznał Archanioł. - Ty też u niego byłeś?

- Byłem - czarnowłosy skinął głową. – Parę tygodni wcześniej. Znalazłem go zagłodzonego prawie na śmierć. Nie miał forsy, to sprzedałem kilka jego obrazów, które nabazgrał jak jeszcze był w stanie. Całkiem drogo poszły. Mam nadzieję, że za jakiś czas stanie na nogi, bo nie mam zamiaru cały czas spłacać jego długów.

- Dlaczego mu pomogłeś? - zapytał Archanioł z niekrytym zdziwieniem.

- Widzisz, do niego zawsze jakoś miałem szacunek. Jasne, był po drugiej stronie, ale jednak... miał swoje zdanie. Nie to co ty, wierny jak pies, co wyliże i stopy, i tyłek. Nie obraź się Dżibril, ale zawsze uważałem cię za chuja i dupowłaza.

- Tak myślałem.

- No - Lucyfer uśmiechnął się ukazując rząd równiutkich, białych zębów. - Ale teraz to już bez znaczenia, nie?

- No chyba.

Za nimi ktoś zachlipał cicho. Obrócili się aby zobaczyć młodą, czternasto, piętnastoletnią dziewczynę. Jej pryszczatą twarz przecinały łzy, w palcach wolno przesuwała paciorki różańca.

- Co się stało, mała? - głos Upadłego Anioła zabrzmiał dziwnie miękko i łagodnie.

Nastolatka chlipnęła i rozmazała rękawem smarki.

- Moja mama umiera na raka - szepnęła cichutko, mnąc w palcach różaniec.

Szatan uśmiechnął się łagodnie.

- I za nią się modlisz? - jego ton był spokojny i poważny, lecz w błękitnych oczach czaiły się chłód i kpina. - To ładnie z twojej strony. Szkoda, że On cię nie usłyszy.

Dziewczyna zamrugała i zerknęła na Gabriela, jakby szukając u niego wsparcia. Archanioł nie poruszył się. Nie, nie będzie kłamał. Mógłby kazać Lucyferowi się zamknąć, ale po co? Co to zmieni?

- Widzisz - Demon delikatnie ujął dłonie pryszczatej smarkuli - Bóg odszedł. Znudziło mu się słuchania wywrzeszczanych z ambon, nieszczerych podziękowań i żałosnych, chlipiących próśb. Zdenerwowało go, że szukacie go tam, gdzie go nie ma. Że nie umiecie słuchać, że Go nie rozumiecie. Stwierdził, właściwie słusznie, że nawet nie zauważycie, jak odejdzie. Więc odszedł.

Dziewczyna wyszarpnęła ręce i wstała. Kilku ludzi spojrzało w ich stronę. Kilku odprowadziło ją wzrokiem, gdy gniewnymi krokami przemierzała odległość, jaka dzieliła ją od wyjścia.

- Po co jej to mówiłeś? - westchnął Dżibril. - Przecież wiesz, że dla niej to bez znaczenia. Dla większości ludzi to bez znaczenia. Oni nie modlą się dla Boga, tylko dla siebie.

- Wiem - Lucyfer wzruszył ramionami. - Ale jako demon Zła powinienem odnajdywać sadystyczną przyjemność w doprowadzaniu ludzi do łez.

- Daj sobie spokój - Archanioł machnął dłonią. - Teraz jesteś nikim, takim samym człowiekiem jak oni, jak ja. Poza tym, ona już wcześniej płakała.

- Właśnie - mruknął Upadły. - Nie uważasz, że to niesprawiedliwe?

- Co?

- Że teraz wszyscy jesteśmy tacy sami. Tyle samo znaczymy.

Gabriel wzruszył ramionami. „Nie, nie wszyscy”, pomyślał zaciskając usta. „Pan zatrzymał Metatrona. Jak zawsze, on jest najważniejszy, najlepszy. Nieważne jak bym się starał, to zawsze Metatron był tym wspaniałym.”

 Pogrążony w zamyśleniu, nawet nie zauważył, kiedy towarzysz wstał i ruszył do wyjścia. Po chwili zastanowienia poszedł za nim.

Na zewnątrz, oczywiście, padało. Gabriel przez chwilę stał pod drzwiami kościoła czując jak strugi zimnego deszczu spływają mu po twarzy i karku. Ludzie chyłkiem, lekko przygarbieni przebiegali po ulicach, jakby chcieli schować się przed lecącą z góry wodą.

Lucyfer siedział na ławce bez zainteresowania obserwując przechodniów. Mokre włosy przylgnęły mu do twarzy. Gdy Archanioł stanął obok niego, przesunął się robiąc mu więcej miejsca.

- No i patrz - mruknął Niosący Światło. - Myślałeś kiedyś, że będziesz siedział koło mnie na ławce? Że będziesz sobie razem ze mną moknął pod jakimś kościołem?

- No chyba nie - Dżibril uśmiechnął się kącikiem ust.

- Wkurza mnie ta pogoda - odezwał się Lucyfer po chwili milczenia.

- Pewnie da się przyzwyczaić.

- Może - skinął głową. - Ale ja mam jej dość. Idziesz gdzieś?

- Już bardziej nie zmokniemy - stwierdził Gabriel rzeczowo.

- No nie. Ale możemy jeszcze zmarznąć. Zresztą, co ja mam się ciebie prosić - parsknął.

- A gdzie chcesz iść?

- Nie wiem. Gdzieś gdzie nie będzie nam padało na łeb?

- Świetny plan. Czasem porażasz mnie swoją inteligencją - Dżibril uśmiechnął się kwaśno.

- I widzisz, to nas tak strasznie różni. Ty zawsze jesteś głupi.

*

Szli ramię w ramię po zalanej deszczem ulicą. Musieli wyglądać jak para pomyleńców, bo pomimo ulewy szli spokojnym, spacerowym krokiem jakby nie zauważając, że ich ubrania dawno przesiąkły wodą. W takim wypadku logicznym posunięciem byłoby udanie się do domu i przebranie, lecz mimo wszystkich ludzkich naleciałości jakie przejął Lucyfer, logika wciąż zdawała się omijać ten nieznany i być może niebezpieczny teren jaki stanowił umysł byłego Cesarza Piekieł.

A Gabriel postanowił się dostosować. Bo co innego mu zostało?

Weszli do pierwszej napotkanej kawiarni. Była malutka i przytulna, panował tam przyjemny półmrok i ciepła atmosfera, czerwone ściany ozdabiały surrealistyczne malowidła, a na okrągłych stolikach z ciemnego drewna stały długie świece.

Dżibril przyjął okrycie towarzysza, aby powiesić je na wieszaku obok własnego. Z lekkim zmieszaniem stwierdził, że czarna kurtka Lucyfera jest nowa i porządna, mimo swojej ignorancji w tym kierunku zauważył, że dokładnie odpowiada aktualnym trendom.

Usiedli w kącie zamawiając kawę. Gabriel czuł się wyjątkowo źle, spodnie nieprzyjemnie lepiły się do ud i miał wrażenie, że w mokrych, przylizanych włosach wygląda idiotycznie. Lucyfer natomiast przeciwnie, zdawał się być w świetnym nastroju, siedział luźno, lekko obsunięty na krześle i z ręką przewieszoną przez oparcie, lepiące się do twarzy kosmyki czarnych włosów kontrastowały z jasną cerą i błyszczącymi, niebieskimi oczami, nadając mu jedynie więcej uroku i jakiejś szlachetnej nonszalancji.  

- Powiedz mi, Dżibril… - zaczął Niosący Światło wyciągając papierosa. – Jak znalazłeś Michaela?

- Mam trochę informacji od takiego jednego… zawsze zapominam jak ma na imię – Archanioł machnął ręką niedbale. – Był Stróżem…

- Jabdruasil – podpowiedział Lucyfer. – Tak myślałem, dziwię się tylko, że tak późno do niego trafiłeś… ja utrzymuję z nim kontakt już od dawna. Szczerze mówiąc chciałem poszukać też ciebie, ale zbyt często zmieniasz miejsca zamieszkania. Poza tym, zastanawiałem się też, jak mnie przyjmiesz – uśmiechnął się lekko i zmrużył oczy, po czym zerkając na towarzysza z ukosa zapalił i zaciągnął się dymem.

- Czyli masz informacje…

- O wszystkich – potwierdził Upadły. – No może, to trochę przesadzone, ale wiem co dzieje się z większością.

- Nie jestem pewien, czy można zupełnie ufać temu całemu detektywowi. To wariat.

- Czego się po takim spodziewać? – parsknął Demon. – Był Stróżem.

Jasnowłosy wzruszył ramionami. Przez chwilę z zafascynowaniem patrzył na siny obłok dymu wypływający z uchylonych, ładnie skrojonych ust Lucyfera. Upadły oblizał wargi i strzepał popiół.

- A czym się zajmujesz? – zainteresował się Gabriel wyrwany z krótkiego letargu.

- Pracuję w takiej… firmie. Sprzedaję kradzione wozy, czasem szmugluję przez granice… taki tam interes – wyszczerzył się radośnie. – Całkiem opłacalny, a tak szczerze mówiąc, miałem nieduży wybór. Bo bez wykształcenia to tu gówno można.

- Czyli masz sporo pieniędzy? – zapytał blondyn nim zdążył ugryźć się w język.

Szatan zdusił peta po czym przeciągnął się zupełnie jak kot, mrużąc przy tym szafirowe oczy i wzdychając cicho.

- Mam – odparł bardzo powolnym ruchem kładąc łokieć na gładkim blacie stołu i wlepiając w rozmówcę błyszczące, przenikliwe ślepia. Uniósł jeden kącik ust w nieodgadnionym półuśmiechu. W nikłym świetle wyglądało to naprawdę diabelsko. – Potrzebujesz ich, wiem – powiedział cicho.

- Nie chcę ich od ciebie – Dżibril znowu odpowiedział natychmiast, nim jeszcze zdążył się zastanowić. Jego dumna, ta bardziej niebiańska część wypięła pierś w przód. Natomiast ta ludzka, praktyczna i rozsądna, chciała rzucić się na nią i rozszarpać, wyjąc przy tym o idiotycznych przekonaniach i przywiązaniu do zasad nie tylko martwych, ale wręcz gnijących w bardzo głębokiej dziurze. Zasady te, według ludzkiej części umysłu Gabriela, należało zakopać i poskakać trochę po usypanym gruncie dla pewności, że nigdy już stamtąd nie wyjdą. Niebiańska część prychnęła.

Fakt jednak pozostawał faktem – potrzebował tych pieniędzy. Lucyfer wiedział o tym dobrze, widocznie nie kłamał na temat swojego żywego zainteresowania losami innych byłych aniołów.

- Oczywiście, że chcesz – odparł Demon przechylając lekko głowę. Wyraz jego twarzy wciąż pozostawał ten sam, krystalicznie niebieskie tęczówki przewiercały Gabriela na wskroś. – Podpiszesz ze mną cyrograf, Aniołku – zakpił, choć jego głos nie był tak zimny, jak spodziewał się tego Dżibril. Wręcz przeciwnie, był aksamitny, kojący.

Maska łagodności. Szatan, oszust, kłamca. Wąż, kusiciel. Kłamca, kłamca, kłamca.

- Nie – powiedział Archanioł ostro, chyba zbyt głośno bo kilku gości zerknęło w jego stronę.

Lucyfer wciąż się uśmiechał w ten tajemniczy, intrygujący sposób.

Zgrabna kelnerka przyniosła im kawę.

Gabriel napił się, parząc wargi i język. Zaklął pod nosem i odstawił filiżankę na spodek.

- Rozumiem, że nie chcesz darowizny, sam bym nie przyjął – odezwał się Demon po chwili milczenia, wreszcie odwracając wzrok od twarzy rozmówcy. – Ale może zastanów się…

- Nie potrzebuję od ciebie pomocy, dziękuję – tym razem Anioł powiedział to spokojnie i łagodnie, nawet uśmiechnął się lekko.

- Uparty jesteś – mruknął Lucyfer. – Nawet kiedy On odszedł, wciąż jesteś Jego wiernym pieskiem. Jakie to urocze – zakpił. – Czyżbyś liczył, że On nagle się tobą zainteresuje? Powie „o nie, jak mogłem zapomnieć o Gabrielu, zawsze był mi wierny i nawet teraz woli zginąć na ulicy niż pójść na układ z moim wrogiem! Nie mogę uwierzyć dlaczego wciąż wychwalałem Metatrona, podczas gdy to Gabriel jest mym najwierniejszym sługą”.

Archanioł pobladł. Szatan trafił dokładnie w jego czuły punkt.

Dżibril nie powiedział ani słowa, nie był w stanie. Czuł się wściekły i upokorzony, wiedział, że mogą go spotkać nieprzyjemności, lecz liczył, że jednak rozmowa potoczy się spokojnie. Chwycił kurtkę i wyszedł, zastanawiając się co właściwie skłoniło go do tej „towarzyskiej pogawędki” z Cesarzem Piekieł.

Na zewnątrz wciąż lało jak z cebra. Archanioł wtulił głowę w ramiona i ruszył zalanym chodnikiem przed siebie. Mimo pogody nie miał zamiaru wracać do swojego hotelu, czy raczej budynku, który został nazwany hotelem w jakimś dziwnym przypływie optymizmu, bo więcej miał wspólnego z przytułkiem. W sześcioosobowych pokojach wpychano ich po dziewięć, było ciasno, śmierdziało stęchlizną no i trzeba było tolerować pozostałych lokatorów – pomijając ośmiu nieznanych sobie mężczyzn o dość wątpliwych zasadach moralnych, Gabriel musiał znosić towarzystwo karaluchów i innych wielonogich stworzeń, których nazw nawet nie znał. Zaletą jednak było posiadanie łazienki, łóżka no i dachu nad głową. Niestety niedługo nie będzie mógł sobie pozwolić nawet na taki luksus. Zrezygnowany usiadł na krawężniku, przejeżdżające samochody co jakiś czas ochlapywały go brudną wodą z kałuż. Znosił to wszystko ze stoickim spokojem.

Wiedział już, czemu poszedł z Lucyferem. Bo mimo wszystko, mimo dzielących ich barier byli jednak bardzo podobni, przeszli to samo, a brak kontaktu z podobnymi sobie potrafi doprowadzić do bardzo nieprzyjemnych stanów. A rozmowy z Michałem bał się, bo obawiał się, dokładnie tego, co tam zobaczył. Bał się, że okaże się równie beznadziejny, że tak samo nie będzie umiał sobie z tym wszystkim poradzić. W głębi duszy liczył, że stary przyjaciel pomoże mu stanąć na nogi.

A zaoferował mu tu nikt inny jak sam Szatan. Okrutny oprawca, wielki kłamca, jadowity wąż.

Nie, to idiotyzm.

Przecież Szatana nie ma, umarł, umarł razem z Bogiem. Teraz zostali tylko ludzie, z których żaden nigdy nie będzie naprawdę zły. I żaden nie potrafi być naprawdę dobry.

Ktoś usiadł obok niego i trącił go kolanem.

- Zmokniesz, Aniołku – mruknął Lucyfer.

- Ja już jestem mokry – odburknął Archanioł nie poruszając się.

- Wiem, ale próbuję zagaić rozmowę i nakłonić cię do przejścia gdzieś, gdzie jest sucho. Czemu nie poszedłeś do siebie?

- Bo tam śmierdzi – odparł Gabriel zgodnie z prawdą.

- No to nie strosz białych skrzydełek tylko chodź – Upadły wstał i spojrzał na towarzysza wyczekująco. Dżibril skierował na niego oczy, szare niczym czysta platyna. Wzruszył ramionami i podniósł się stwierdzając, że jego zasady właśnie spłynęły razem z deszczówką do kanałów miejskich. Ludzka część umysłu Gabriela pomachała im na pożegnanie.     




Kiana


Kawałek Nieba cz.2

Wysiadł z taksówki. Odetchnął chłodnym powietrzem, pachnącym nocą i deszczem. Niebo miało barwę dojrzałych śliwek, nieśmiało połyskujące gwiazdy nie próbowały nawet konkurować z jaskrawymi neonami miast. Latarnie oświetlały ruchliwą jak zwykle ulicę, sprawiając, że było jasno jak w dzień. Tylko ludzie na chodnikach zdawali się jacyś bardziej weseli, więcej było roześmianych grupek młodzieży i romantycznie przytulonych parek, mniej sztywnych urzędników w garniturach.

- Ruchliwa dzielnica - zauważył Gabriel.

- Bogata - sprostował Lucyfer z dumnym uśmieszkiem, wpychając taksówkarzowi zapłatę.

Archanioł nie odpowiedział. Ruszyli równiutkim, nie skalanym pęknięciami chodnikiem. Na schodach prowadzących do klatki wysokiego wieżowca jakiś młody, ubrany w fantazyjnie poszarpane dżinsy i czarny

T-shirt chłopak wymiotował gwałtownie.

- Kurwa, kurwa, kurwa... - wybełkotał do siebie, kiedy obok niego przechodzili, po czym puścił kolejnego pokaźnego bełta.

Gabriel skrzywił się z obrzydzeniem.

- Rano posprzątają - Upadły wzruszył ramionami. - Gdyby nie sprzątali, utopilibyśmy się w rzygach - wyjaśnił.

Weszli do klatki. Okazała się całkiem czysta, ściany wyglądały na niedawno malowane, miały barwę zielonych oliwek, co ładnie komponowało się z ciemnobrązowymi drzwiami.

- Będziemy jechać windą? - Archanioł wzdrygnął się, kiedy Lucyfer nacisnął guzik.

- No jak lubisz sport, to możesz sobie pobiec na dziewiętnaste piętro, poczekam na ciebie - odburknął nie odwracając się w jego stronę. Po chwili jednak, nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, obejrzał się przez ramię. - Co jest, masz klaustrofobię, czy co?

- Nie - Dżibril potrząsnął głową. - Tylko... nie lubię wind. To wszystko.

- Nie lubisz, czy się boisz? - Upadły uniósł regularne brwi w pytającym geście.

- Chyba się boję - jasnowłosy mężczyzna na moment wykrzywił delikatne wargi w dziwnym grymasie. - Nie jakichś tam małych pomieszczeń - dodał szybko. - Tylko wind.

- Tak po prostu?

- Tak po prostu - potwierdził.

- Ludzie mają różne dziwne lęki - podsumował Niosący Światło, gdy metalowe drzwi rozsunęły się bezszelestnie. - No chodź, dziewiętnaście pięter to naprawdę dużo schodów. Będę cię trzymał za rękę, jak chcesz - zakpił.

Gabriel nie odpowiedział, wszedł do środka i natychmiast ustawił się pod ścianą. Gdy winda ruszyła, poczuł, że miękną mu nogi a żołądek podchodzi do gardła. Jaskrawe światło drażniło oczy, a jednostajny, ledwo dosłyszalny szum towarzyszący wjeżdżaniu w górę sprawiał, że Archaniołowi pociły się ręce i trzęsły ramiona.

- Ty się rzeczywiście boisz - stwierdził Lucyfer ze zdziwieniem.

Dżibril nie odpowiedział, skupiając się na obserwowaniu małej plamki na olśniewająco jasnym suficie.

- Jeszcze tylko chwila - powiedział Szatan łagodnie. Zbyt łagodnie. Jasnowłosy zerknął na niego, mocno zaciskając szczęki.

Kiedy winda się zatrzymała, Gabriel wypadł z niej jak oparzony i starł kropelki potu z czoła.

- Chodź, to tutaj - Lucyfer ruszył wąskim, zadbanym korytarzem, grzebiąc w kieszeni kurtki w poszukiwaniu kluczy. Po drodze wyrzucił kilka papierków po gumie do żucia i jeden po „Snickersie”. - Sprzątają tu codziennie o szóstej i osiemnastej. Rano już tego nie będzie - uśmiechnął się do towarzysza przez ramię i odnalazłszy wreszcie klucze, otworzył drzwi.

Archanioł przypatrzył się im, po czym przechylił głowę i wymownie spojrzał na gospodarza.

- No co, nie patrz tak na mnie - Demon wzruszył ramionami. - Po prostu nie mogłem się powstrzymać - wyjaśnił muskając palcami dumnie połyskujący numer mieszkania „666”.

Weszli do dużego salonu. Na przeciwległej ścianie znajdowało się ogromne balkonowe okno, przez które wpadały kolorowe błyski ulicznych neonów. Lucyfer zapalił światło i niedbale rzucił kurtkę na fotel. Gabriel rozejrzał się. Pomieszczenie było urządzone w nowoczesnym stylu, przeszklone szafki i niski stolik z tego samego materiału, biały komplet wypoczynkowy, jasny, wyczyszczony do połysku parkiet. Gospodarz bez słowa wskazał Archaniołowi kanapę, sam poszedł do kuchni.

- Chcesz coś do picia? - zapytał.

- Nie, dzięki - Dżibril przyjrzał się dwóm obrazom na ścianach. Szybko domyślił się, czyjego są autorstwa. Był w nich ten sam nieuchwytny czar, ta sama magia i dziwna tęsknota połączona z wyrzutem, co na ogromnym malowidle na suficie w mieszkaniu Michała.

- Wziąłem sobie w ramach zapłaty - wyjaśnił Upadły podchwytując spojrzenie gościa i usiadł obok niego. - Nie oponował. Właściwie to chyba nie skontaktował, co do niego mówiłem. Był zbyt zaćpany.

- Dlaczego bierze to gówno? - Gabriel pokręcił głową.

- Widzisz - Lucyfer bezwiednie musnął palcami bladą twarz. - Dzięki temu... To daje takie uczucie... - wyraźnie nie potrafił znaleźć słów. - Jakby On tam był. Jakbyś znów był przy Nim. Rozumiesz?

- Też próbowałeś - stwierdził jasnowłosy.

- Raz - odparł Demon po chwili, a rysy jego twarzy wyostrzyły się, przez co wyglądał jeszcze bardziej demonicznie. I jeszcze bardziej interesująco.. - Tylko jeden, pieprzony raz. Obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Chociaż bym chciał. Cholernie bym chciał.

Zamilkli. Siedzieli tak dłuższą chwilę, nieskrępowani zapadłą ciszą.

- Gdzie teraz mieszkasz? - zagadnął Lucyfer po chwili.

- Szkoda gadać. Ktoś nazwał to hotelem, ale chyba miał małe pojęcie jak powinien wyglądać hotel. Kiedyś miałem mieszkanie, nieduże, ale całkiem fajne.

- Ale?

- Przyszedł miły pan, pokazał niezapłacone rachunki i już nie mam – westchnął i potarł dłonią skroń.

- Chciałeś prosić Michała o pożyczkę, prawda?

- Sam nie wiem – Gabriel uciekł wzrokiem w bok, by nie musieć patrzeć w badawcze, niebieskie tęczówki. – Chyba… musiałem. Jedyne pieniądze jakie miałem dostawałem za jakieś dorywcze roboty, a to położyć kafelki, a  to coś. Brałem mało, dlatego czasem ktoś mnie zatrudniał. Teraz to nie starcza, a bez obywatelstwa nie dostaję zasiłku. Kiedy przypadkiem wpadłem na tego Stróża, poznałem, że jest jednym z nas, tak jak od razu rozpoznałem ciebie. Właściwie dzięki wyczuwaniu tej aury sam w końcu znalazłbym Michała, ale tamten podał mi adres i dał wizytówkę, gdybym chciał się czegokolwiek dowiedzieć. Właściwie nie byłem ciekaw. Chciałem po prostu znaleźć jednego z nas, kogoś kto przeżywa to równie mocno. Kogoś, na kim mógłbym się wesprzeć i wyjść na prostą.

-  Znalazłeś – przypomniał Lucyfer. – Mimo to odtrąciłeś moją pomoc.

Archanioł parsknął.

- To zupełnie co innego. Ty…

- Ja kochałem Go równie mocno jak ty, może nawet bardziej – Niosący Światło mówił łagodnie, jego miękki głos sprawił, że Gabriel umilkł i wpatrzył się w niego jak w obraz. – Przecież wiesz, że odszedłem, bo nie potrafiłem znieść myśli, że mam się pokłonić przed ludźmi. Ja, Jego najpiękniejszy, ukochany Anioł. Ten, którego ukochał nad wszystkich i sprowokował do odejścia. Wiedział, że tak zareaguję, znał doskonale moją dumę, porywczość. Sam stworzył mnie takim i za to właśnie tak bardzo mnie kochał. Jedynym, którego darzył tak silnym uczuciem byłeś ty, Dżibril. Podczas gdy ja zawsze chciałem być niezależny, ty byłeś tym dobrym, tym, który zawsze pragnął przypodobać się swemu Panu, byłeś zawsze taki ciepły, a twoją miłość widać było wyraźnie jak na dłoni, podczas gdy ja nie okazywałem mojego uczucia otwarcie. Wydaje mi się, że On zrobił to wszystko, abyśmy się znienawidzili. Ty mnie, jako zdrajcę i buntownika, ja ciebie, jako tego, który został przy Nim. Tak mi się wydaję, choć nie mam pojęcia dlaczego. Byłeś zazdrosny, że zawsze stałeś w cieniu Metatrona, a to my dwaj byliśmy Jego dwoma, najukochańszymi dziećmi. Ty i ja, Gabrielu. Mamy więcej wspólnego niż myślisz.

Jasnowłosy pokręcił głową, jakby w ten sposób chciał ułożyć swoje myśli.

- Nie zadręczaj się tym, Dżibril – powiedział Szatan spokojnie, niemal czule. – Teraz to wszystko jest już bez znaczenia. To przeszłość. Teraz powinieneś pomyśleć o przyszłości. Proponuję ci pomoc nie z litości, lecz dlatego, bo ja też potrzebuję ciebie. Mam mieszkanie, pieniądze, miałem nawet kilka kobiet. Ale mimo to, jestem sam. Też potrzebuję kogoś, na kim mogę się wesprzeć, chociaż może w innym sensie. Muszę wiedzieć, że inni też sobie radzą. Dlatego ciągle wypytuję Jabdruasila, dlatego pomagam Michałowi. Gabriel, nie masz nawet na jedzenie, a mieszkasz jak sam mówisz w jakiejś norze. Mógłbyś tu zostać przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie staniesz na nogi. Obaj tego potrzebujemy. Ciężko sobie samemu radzić z tym wszystkim. Nawet nie wiesz jak wielu z nas się zabiło, jeszcze więcej uciekło w nałogi. Nie chcę tego, Gabriel. Nie chcę się poddawać, uciekać z tego świata. Chcę w nim zostać i go zrozumieć, pokochać tak bardzo jak kochają go ludzie.

Archanioł na dłuższy moment zaniemówił. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, w głosie Lucyfera było tyle smutku i uległości, że przez chwilę go nie poznał. Miał zbyt ściśnięte gardło, aby cokolwiek odpowiedzieć, więc tylko skinął głową na znak zgody.

W odpowiedzi Lucyfer uśmiechnął się delikatnie i także nic nie mówiąc odchylił głowę w tył, przymykając powieki, które zasłoniły jego piękne, krystalicznie błękitne oczy.

*

      Zdenerwowany  walnął pięścią w klawiaturę.

- Nie możesz się zawiesić cholerna dziwko, po zresetowaniu utracę… - nie dokończył. Komputer zamrugał radośnie, po czym wyłączył się i zaczął uruchamiać ponownie.

Jabdruasil ze zdenerwowania zamiast odłożyć nadpalonego papierosa do popielniczki, wrzucił go do kubka. Zaklął wyjątkowo szpetnie jak na, bądź co bądź, byłego anioła, po czym podreptał do kuchni, aby wylać zmarnowaną kawę i zaparzyć jeszcze jedną. Miało to swoje dobre strony – dawno już wystygła i gdyby nie nagły bunt maszyny sączyłby zimną przez resztę wieczoru. A może nocy? Poranka? Która właściwie godzina? Zerknął na duży, okrągły czasomierz wiszący na cytrynowożółtej ścianie w malutkiej kuchni.

Dochodziła czwarta. Detektyw potarł dłońmi twarz. Licząc, że około godziny zajmie mu ponowne wyszukiwanie cennych informacji, a miał jeszcze parę innych rzeczy do sprawdzenia, znowu nie położy się przed ósmą. Spotkanie z rodzicami zaginionej Franny miał umówione na dwunastą, ale to już tylko formalność. Trzeba przekazać, że córka uciekła do Nowej Zelandii z chłopakiem, którego oni nie akceptowali. Na karteczce zapisał jej adres, miejsce pracy i nowy numer telefonu.

Nie było mu dobrze z tym, że wydał tę biedną dziewczynę rodzicom – doszedł do wniosku, że sam by przed nimi zwiał. No ale taka praca – z czegoś trzeba było żyć, a przede wszystkim musiał mieć skądś pieniądze, żeby w spokoju prowadzić własne dochodzenia.

Wrócił do gabinetu z kubkiem świeżej kawy i usiadł. Odchylił się na oparcie obracanego fotela i potarł dwoma palcami nasadę nosa. Komputer uruchamiał się z równomiernym szumem.

Zadzwonił telefon. Jabdruasil zmarszczył brwi ze zdziwieniem, ale odebrał.

- Cześć.

- Matt, ile razy ci mówiłem, żebyś przeliczał czas – warknął ze zdenerwowaniem. – Wiesz która u nas godzina?

- I tak nie spałeś – odparł radośnie głos ze słuchawki. – Miałem przekazać nowości – przypomniał.

- Miałeś to zrobić wczoraj. No ale mów.

- Mówiłeś, że szukasz kogoś o imieniu Metatron, prawda? Jest raczej mało popularne więc się rozejrzałem. Ciekawostka – na całym świecie są tylko trzy osoby noszące takie imię. Na moje oko wszyscy potężnie pierdolnięci, albo raczej mieli bardzo pierdolniętych rodziców. Wysłałem ci na maila ich adresy. Liczę na premię.

- Sprawdzę to, jeśli znalazłeś odpowiednią osobę… Wtedy dostaniesz taką premię, że do końca życia nie będziesz się musiał nawet schylać po pilota – wybełkotał Jabdruasil pobladłymi ustami. Jeśli udałoby mu się Go odnaleźć! Dostać się do Niego, porozmawiać! Otrzymać odpowiedzi na wszystkie dręczące pytania!

Mężczyzna po drugiej stronie telefonu zaśmiał się chrapliwie.

- Dobra, dobra, nie obiecuj bo jeszcze uwierzę. Będę w kontakcie, jeśli będziesz kiedyś chciał śledzić kogoś z okolicy daj znać, praca z tobą, to przyjemność…

- Jasne – mruknął Anioł sarkastycznie na wspomnienie horrendalnych sum jakie mężczyzna kazał sobie płacić za nawet najdrobniejsze informacje.

- Czy teraz mogę się ciebie o coś zapytać?

- Zapytać możesz – odparł obojętnie. – Tylko streszczaj się, jest mnóstwo ciekawszych od gadania z tobą rzeczy, które mógłbym robić o czwartej nad ranem.

- To chyba dość przewidywalne: dlaczego tak cię interesowali?

Stróż westchnął.

- Tak po prostu.

- Znasz ich skądś?

- Można tak powiedzieć – potwierdził zniecierpliwiony. – Wierzysz w Boga? – zapytał nagle.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

- Czasem – padła ostrożna odpowiedź.

- Więc to z Jego powodu. Bóg połączył nasze losy. Czuję się z nimi związany, po części odpowiedzialny za nich, podobnie jak za wielu innych z naszego rodzaju. Sprawdzam, czy nie potrzebują pomocy. Jeśli stwierdzam, że byłoby to dobre, kontaktuję się z nimi.

- Jabdruasil, o co w tym wszystkim chodzi? Wiesz, zwykle nie jestem taki ciekawski, ale te imiona, to twoje pierdolenie o aurach… o co w tym, kurwa, chodzi?

- Byliśmy aniołami, które po odejściu Boga wybrały sobie ludzkie powłoki i zeszły na ziemię, aby wieść życie śmiertelników, a ja dzięki szczególnemu darowi, skazie, jaka pozostała mi po utraceniu niebiańskiej natury, potrafię ich zlokalizować dzięki aurom – powiedział na jednym tchu.

- Acha – odpowiedział Matt bezbarwnym głosem.

- Idź spać, późno już.

- Tylko u was – przypomniał. Znowu zamilkł na moment. – To do usłyszenia. Może. Pa.

Rozłączył się.

Jabdruasil przez chwilę siedział nieruchomo wsłuchując się w ciszę po drugiej strony słuchawki. Zamrugał, jakby wyrwany z letargu i spojrzał na ekran komputera.

*

- Przepraszam, nikt nie odpowiadał na pukanie, drzwi były otwarte i... Pan Michael Newman?

- Spierdalaj - warknął Michał nie siląc się nawet, żeby unieść powieki.

- Jestem Claire Waibrawn.

Otworzył oczy i zerknął na dziewczynę. Była ładna i całkiem młoda, miała drobny podbródek, małe, ślicznie skrojone usta, zgrabny nosek pokryty kilkoma wdzięcznymi piegami, proste, rude włosy. Jej sylwetka także była całkiem miła dla oka, szczupła, choć nie pozbawiona przyjemnych krągłości.

- Pan Michael Newman? - powtórzyła pytanie udając, że nie dosłyszała wcześniejszej wypowiedzi. - Tak, to musi być pan - stwierdziła po chwili patrząc na malowidło pokrywające sufit sypialni. - Chcę pana sponsorować.

- Hę? - mężczyzna uniósł się do pozycji półsiedzącej i spojrzał na kobietę z wyrazem leniwego niezrozumienia.

- Chcę być pana sponsorem - powtórzyła spokojnie. - Załatwię panu wystawę, w zamian za zysk ze sprzedaży obrazów. Usłyszałam o panu od pewnego konesera, bardzo chwalił się pańskimi dziełami. Nazywał pana „największym nie odkrytym talentem” i uważam, że ma rację. Dlatego tu jestem. Zajmuję się, takimi jak pan, nie odkrytymi talentami. Czy pański... wspólnik, czy też menedżer jeszcze z panem pracuje?

- Wspólnik? - Michał uśmiechnął się kwaśno. - Nie. To była tylko... przyjacielska pomoc. To stary znajomy. Z… tak jakby z dzieciństwa. Tak, można tak powiedzieć – stwierdzenie to z niewyjaśnionych dla Clair powodów musiało go rozbawić.

- Więc może omówimy szczegóły współpracy? - zaproponowała.

- Ja... Nie jestem przygotowany - dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo żałośnie wygląda. Z tłustymi, dawno nie strzyżonymi włosami, kilkudniowym zarostem, w poplamionym farbami ubraniu. Farbami i chyba czymś jeszcze.

„Kiedy ja rzygałem?” pomyślał rozpaczliwie, czując wielką falę obrzydzenia do samego siebie. Ponadto zdał sobie sprawę jak potwornie musi śmierdzieć. To chyba cud, że ta dziewczyna jeszcze stoi na nogach! Ba, nawet nie dała nic po sobie poznać. Chyba liczy na spory zarobek. O tak, musi liczyć na naprawdę duże pieniądze.

- Nie szkodzi - zapewniła natychmiast. - To moja wina, powinnam była zadzwonić wcześniej, ale nie ma pan niestety telefonu, ani internetu, więc byłam zmuszona stawić się bez zapowiedzi. Jeśli to jednak panu nie sprawi kłopotu, chciałabym zaprosić pana na kawę, w celu omówienia dalszej współpracy.

- Nie mam niczego w planach. – „A to niespodzianka” pomyślał gorzko. - Tylko gdyby mogła pani... Dać mi trochę czasu.

- Ile tylko pan potrzebuje - uśmiechnęła się uprzejmie.

Złapał rozwalone pod łóżkiem świeże ubrania i zaprowadził Claire do salonu, choć był w niewiele lepszym stanie niż sypialnia. Nie powiedziała ani słowa, kiedy zgarniał z kanapy śmieci i przybory do malowania, kiedy składał walające się wszędzie rysunki. Udawała, że nie zauważa jak starał się ukryć niedbale rozrzuconą, brudną bieliznę. Kiedy Michał posprzątał na tyle, żeby było gdzie usiąść i postawić stopę, dziewczyna zapewniła go, że nie musi się spieszyć i spytała, czy może pooglądać szkice. Kiwając głową i kilkakrotnie przepraszając za bałagan, mężczyzna wreszcie znalazł się w łazience, gdzie poczuł niewysłowioną ulgę.

Zrzucił brudne ubranie i wszedł pod prysznic. Woda była zimna. Zacisnął zęby i zaklął cicho. Kąpiel nie należała do przyjemnych, mimo to zmył z siebie cały kilkudniowy (kilkutygodniowy?) brud i pot. Potem zaciął się przy goleniu. Szukając dezodorantu przypadkiem potrącił pastę do zębów, która wzbudzając reakcję łańcuchową poczyniła w szafce spustoszenie jak, nieprzymierzając, tornado.

Kiedy wykonał już wszystkie niezbędne zabiegi kosmetyczne włożył luźne dżinsy i T-shirt z jakimś trudnym do rozszyfrowania nadrukiem, po chwili narzucił jeszcze czarną koszulę. Spojrzał w lustro. Po raz pierwszy pożałował, że nie wybrał sobie jakiegoś bardziej imponującego ciała. Nie był może brzydki, a teraz z pewnością wyglądał o niebo lepiej niż wcześniej, ale prawdopodobnie nikt nie uznałby go za przystojnego. Dawno nie strzyżone, czarne włosy, jasna karnacja, pociągła twarz, podkrążone oczy, szczupła sylwetka. Nie, nie szczupła. Chuda. Na tyle chuda, że nie mogłaby być uznana za atrakcyjną. Nazywając rzeczy po imieniu, wyglądał jak ćpun. Gdyby ktoś chciał zaprezentować podręcznikowy przykład ćpuna, to Michał byłby kandydatem idealnym. Ćpun. Ćpun pospolity. Żałosny idiota, który nie potrafi sobie poradzić. Nawet sam Władca Piekieł poczuł litość nad istotą tak bezgranicznie beznadziejną.

Przez chwilę walczył z przemożną chęcią rozbicia zwierciadła, ale zdał sobie sprawę, że prawdziwym problemem nie jest odbicie, tylko właśnie to, co się odbija. I tego czegoś, stojącego przed lustrem jak jakaś ofiara, nie byłoby stać na nowe.

Kiedy wrócił do salonu, Claire pochłonięta była oglądaniem nabazgranych na kolanie szkiców.

- Ma pan niesamowity talent! - powiedziała z zachwytem gdy stanął tuż obok niej.

Mężczyzna potarł policzek z zakłopotaniem, nie do końca wiedząc jak zareagować na komplement.

- Możemy już iść? - dziewczyna jak zwykle wprawnie wybawiła go z opresji.

Skinął głową i uśmiechnął się lekko. Pomógł jej włożyć płaszcz, sam zarzucił kurtkę. Gdy włożył rękę do kieszeni natrafił na klucz. Wyszli na klatkę. Michał pierwszy raz w życiu zamknął drzwi. Z tego powodu poczuł się trochę dumny, jakby ten drobny gest był zwiastunem próby polepszenia dotychczasowej egzystencji.

Na zewnątrz pachniało wilgocią, lecz ciężkie chmury przerzedziły się odsłaniając skrawek błękitu.

- Ładnie się zrobiło - zauważyła Claire i uśmiechnęła się ślicznie.

Ruszyli wolno wzdłuż ulicy. Powietrze było świeże i orzeźwiające, słoneczne promienie igrały w osiadłych na samochodach kropelkach wody. Nie szli daleko, zatrzymali się w pierwszej napotkanej knajpie. Okazała się całkiem przyjemna, niewielka, gustownie urządzona. Pomalowane na kremowo ściany stwarzały atmosferę ciepła. Usiedli z boku, w przyjaźnie zacienionym, odizolowanym kątku. Zamówili kawę. Małą, czarną, espresso, bez cukru. Oboje pili taką samą.

Kawa była smaczna, ludzi niewielu. Rozmowa z interesów zeszła na przyjazną, miłą pogaduszkę o niczym.

Wracając nocą do domu Michał czuł dziwną lekkość w nogach, gdy przemierzał opustoszałe, oświetlone latarniami chodniki. Teraz zapach wilgoci wymieszał się z wonią drogich, kobiecych perfum, którą wciąż miał w nozdrzach.

*

Gabriel otworzył oczy. Promienie słoneczne wpadły przez wielkie balkonowe okno oświetlając jasny, przestronny salon. Jak zwykle w nowym miejscu, miał problemy z zaśnięciem, lecz o dziwo obudził się rześki i nawet mało obolały, choć kanapa nie należała do najwygodniejszych. Przeczesał palcami zmierzwione włosy i usiadł prosto. Z łazienki wyszedł Lucyfer.

- Cześć Aniołku – wyszczerzył zęby w uśmiechu, zapinając białą koszulę. – Wychodzę do pracy, wrócę pewnie dopiero wieczorem, nie przed piątą, w tym czasie się rozgość. Pewnie będziesz chciał przynieść swoje rzeczy czy coś – nawijał bez przerwy, nie przerywając zapinania guzików skierował się do kuchni. – Na stole leży zapasowy klucz, na razie możesz się wypakować do szafy w mojej sypialni, połowa jest praktycznie pusta, teraz już nie wiem po co kupiłem taką wielką, ale koniec końców wreszcie się na coś przyda.

Jego głos docierał teraz przez ścianę, lecz wciąż był dobrze słyszalny. Gabriel uśmiechnął się lekko.

Lucyfer właściwie nie różnił się zbyt od ludzi, których poznał do tej pory. Jasnowłosy spodziewał się atmosfery równie cieplutkiej co w lodówce, poza tym przygotował się na wysłuchiwanie ironicznych uwag dwadzieścia cztery godziny na dobę, tymczasem poza ciągłym, złośliwym nazywaniem go „Aniołkiem” Szatan był… miły. Tak jakby byli dobrymi przyjaciółmi.

„Może jednak nie będzie tak źle”, pomyślał uśmiechając się nieświadomie.

Wstał i otworzył okno. Miejskie powietrze trudno nazwać szczególnie czystym, ale chłodny wietrzyk podziałał na Archanioła orzeźwiająco.

- Chcesz kawy? – Demon wyjrzał z kuchni. W jednej ręce trzymał grzankę, drugą starał się zapiąć mankiet. Zapewne gdyby miał trzecią, usiłowałby jednocześnie wiązać przewieszony przez szyję, czarny krawat.

- Jeśli to nie problem.

- Nie, i tak robię, mogę zrobić dwie. Ale mam prośbę, umyj naczynia, bo znowu się spóźnię.

- Jasne, nie ma sprawy – nim Gabriel się odwrócił Upadły ponownie zniknął za ścianą. Po chwili wrócił z dwoma filiżankami. Jedną podał współlokatorowi, a z drugą udał się do sypialni. Przez uchylone drzwi blondyn dostrzegł, że jego nowy gospodarz przerzuca jakieś kartki na biurku jakby czegoś szukał.

Chłopak zastanowił się jak można robić tyle rzeczy na raz. Upił łyk gorącej kawy parząc sobie wargi. Skrzywił się i ponownie zerknął na towarzysza, pijącego duszkiem. Być może był tak zaabsorbowany szukaniem odpowiednich dokumentów, że nawet nie poczuł, iż pije niemal wrzątek.   

Gabriel westchnął i postanowił wyjść na balkon. Widok nie zapierał może tchu w piersiach, ale podobał mu się. Sieć ulic, budynki, maleńcy ludzie i miniaturowe samochody wyglądały trochę jak na makiecie.

Zatrząsł się. Było chłodno, a miał na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawem. Jego ramiona natychmiast pokryła gęsia skóra. Napił się gorącego napoju, aby choć trochę rozgrzać wychłodzone ciało.

- Przeziębisz się – burknął Lucyfer stając za nim. Widocznie w tym czasie zdążył już wszystko zrobić, miał na sobie swoją czarną kurtkę, krawat zawiązał, choć dość luźno, pozostawiając także jeden odpięty guzik przy szyi. Pod pachą trzymał plik dokumentów i laptopa.

- Nie mów, że aż tak się martwisz – Gabriel uśmiechnął się.

Lucyfer włożył do ust papierosa, którego wcześniej trzymał w palcach i sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki.

- Martwię się, że mnie zarazisz – odparł odpalając i zaciągając się dymem. – A ktoś tu musi zarabiać – spojrzał w szare jak popiół tęczówki towarzysza.

- Znajdę pracę i wszystko ci oddam – zapewnił Archanioł natychmiast.

Demon wypuścił z ust kolejny obłok dymu, po czym uśmiechnął się unosząc kącik ust i mrużąc oczy. Ich błękit wręcz przytłaczał. Gabriel wiedział, że niektórzy ludzie dla uzyskania takiego koloru noszą szkła kontaktowe. Byłby gotów pomyśleć, że i Lucyfer to robi, gdyby nie… no właśnie. Gdyby nie co? Przeczucie? Raczej pewność. Te oczy musiały być JEGO. Chłodny, krystaliczny błękit przywodzący na myśl odłamek lodu. Błyszczący złośliwą ironią i piękny.

- Zapytam się czy nie przyjęliby cię u nas – powiedział po chwili Upadły. – Tylko musiałbyś nauczyć się liczyć.

- Mówiłeś, że…

- Sprzedaję kradzione samochody – skinął głową. – Widzisz to spora i solidna firma, rozprowadzamy części nawet za granicę, chyba nie myślisz, że to jakiś garażowy gang, w skład którego wchodzą dzieciaki w dresach i z grubymi łańcuchami na szyi… No, paru takich też się znajdzie, ale pracuję z poważnymi ludźmi.  Ja tam prowadzę rozmowy, przeprowadzam transakcję… wiesz, mam charyzmę – błysnął zębami. – Ale potrzebujemy też kogoś do liczenia podatków… Ostatni księgowy dorobił się tyle, że zwiał na Hawaje. Potrzebujemy kogoś zaufanego, rzetelnego i niegłupiego. O ile spełniasz ostatni warunek, wprowadzę cię.

Gabriel zamrugał z zaskoczenia, lecz nim zdążył cokolwiek wydusić, Lucyfer zerknął na wyciągniętą z kieszeni małą komórkę z klapką i zaklął głośno.

- Zagadałeś mnie, muszę się spieszyć bo mam dzisiaj ważnego klienta, trzymaj się.

- Ja ciebie – wydusił jeszcze Gabriel, lecz drzwi frontowe zamknęły się już za jego rozmówcą.

*

Obudził go dzwonek do drzwi. Jęknął i uniósł głowę, kark natychmiast przeszyła igła paraliżującego bólu. Czuł, że na policzku odcisnął mu się ślad po klawiaturze. Spojrzał na alarmująco mrugający ekran, cały system trąbił o błędach, jakie wystąpiły.

Zaklął pod nosem i wstał, co spotkało się ze zdecydowanym protestem kręgosłupa. Wcale nie miał ochoty otwierać, najchętniej po prostu runąłby do łóżka, tak jak stał. Mimo to postanowił jednak zobaczyć kogo przywiało.

Podreptał do przedpokoju, dzwonienie powtórzyło się kilkakrotnie.

Kiedy zobaczył pulchną zakonnicę o dobrotliwej twarzy miał wielką ochotę trzasnąć drzwiami. Ostatkiem sił udało mu się wykrzesać bardzo złowróżbne:

- Słucham?

Kobieta sprawiała wrażenie lekko spanikowanej. Za grubymi szkłami jej oczy wydawały się niemal okrągłe.

- Pan… Jabdruasil Chamelli?

- Słucham? – powtórzył cedząc przez zęby.

Siostra niespokojnie zadreptała w miejscu. Ten wysoki, tyczkowaty blondyn o przystojnej, choć już wyniszczonej przez pracę i zmęczenie twarzy przerażał ją. W rozchełstanej koszuli i z dzikimi, jadowicie zielonymi oczami wyglądał na szaleńca. Właściwie niewykluczone, że nim był.

- Jest pan detektywem, ja w sprawie zaginięcia…

- Dziękuję, mam dość zleceń.

Nic ważnego, jak zwykle.

- Proszę posłuchać – zakonnica wykazał się niebywałym refleksem, biorąc pod uwagę jej tuszę. Błyskawicznie chwyciła drzwi, które Stróż miał zamiar zatrzasnąć.

- Chodzi o chłopca z sierocińca… to naprawdę niezwykłe dziecko.

- Każde jest niezwykłe – burknął Jabdruasil sceptycznie. Przeszył kobietę ostrym, spojrzeniem oczu jak u dzikiego kota. Zadrżała.

- Ma pan dar, słyszałam o nim, gdyby mógłby pan wyczuć aurę tego dziecka…

- Nie mam na to czasu – warknął. Górna warga zadrgała, ukazując na moment równiutkie, białe zęby. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał ugryźć rozmówczynię.

- Jak może pan tak mówić – jęknęła zdesperowana. – Ma pan dar, dar od Boga, powinien pan wykorzystać go…

Stróż zaśmiał się, głośno, chrapliwie. Szaleńczo.

- Boga nie ma – odparł bardzo spokojnie, wlepiając szmaragdowe ślepia w zakonnice. – Już nie.

Ku jego zaskoczeniu, kobieta nie oburzyła się, zamrugała tylko z lekkim zdziwieniem.

- Zabawne – mruknęła pod nosem. – On powiedział dokładnie to samo.

 

 



Kawałek Nieba cz.3

Jak zwykle pierwszą rzeczą jaką zobaczył po przebudzeniu był jego własny obraz na suficie. Przez chwilę leżał nieruchomo wpatrując się w niego, po czym wstał.

Już od jakiegoś czasu co rano wstawał. Wstawał, robił kawę, czasem jakieś śniadanie. Potem palił, brał prysznic (w ciepłej wodzie!), ubierał się i szedł na spacer. Łaził bez celu po ulicach Londynu, oglądał sklepowe wystawy i obserwował ludzi. Sam nie wiedział dlaczego, po prostu napawało go to dziwnym, wewnętrznym spokojem. Czuł się częścią tej dziwnej, miejskiej społeczności. Już nie wyobcowanym, samotnym fragmentem. Był jednym z nich, normalnym człowiekiem z mieszkaniem, pracą i wszystkim tym co powinien mieć. Nie miał już nic wspólnego ze strąconym aniołem, czyli godnym pożałowania ćpunem. Już nie, anioły przecież nie istnieją. Żadne.

Michał coś pamiętał, lecz wspomnienia zacierały się coraz bardziej, stawały się tak nierealne, że czasem myślał, że wszystko to było przywidzeniem, snem. Marzeniem. Marzeniem jego i wielu milionów innych ludzi, ale wciąż tylko marzeniem, niczym realnym. Marzeniem, które się rozmyło i wyciekło gdzieś między niedomówieniami.

Nosił w sobie pustkę po tym utraconym śnie, choć wszystko z wolna zaczynało odnajdować swoje miejsce na jawie. Tak, wciąż czuł się trochę jak ledwo wybudzony, jeszcze w strzępkach własnych urojeń. Pierwszą rzeczą jaką ujrzał po uchyleniu powiek była Ona. Piękna, wyraźna i taka rzeczywista. Z wolna przyciągała go do świata, jak latarnia morska rozbitka.

Po porannej toalecie upewnił się, że w mieszkaniu panuje idealny porządek. Już w dzień po poznaniu Clair wziął się za doprowadzanie tego chlewu do stanu używalności. I udało mu się, to miejsce nie wyglądało już na ćpuńską melinę. Teraz było to skromnie urządzone, lecz schludne zakwaterowanie młodego, obiecującego malarza. Malarza, który wygrał z nałogiem, był z siebie i dumny i zaczynał cieszyć się z życia.

Gdy usłyszał dzwonek, niemal pobiegł do drzwi.

- Cześć – powiedział z szerokim uśmiechem.

- Hej, jak samopoczucie przed wielkim dniem? – zaśmiała się pięknie i weszła do środka podając Michałowi płaszcz.

- Nieźle – odparł.

Dziś wyglądała po prostu niezwykle. Rude włosy pofalowały się lekko od wilgoci, delikatne, pokryte wdzięcznymi piegami policzki pokrywał leciutki rumieniec a szarozielone oczy błyszczały wesoło.

- To dobrze, nie  musisz się denerwować. Ta wystawa to na pewno będzie wielki sukces. Uwierz mi, znam się na tym – wręcz tryskała optymizmem, zdawało się, że zaraz zacznie tańczyć.

Serce Michała biło szaleńczo gdy patrzył na jej roześmianą, śliczną jak u porcelanowej laleczki twarz, gdy obserwował pełne gracji, kobiece ruchy. Zaprosił ją do salonu, poczęstował kawą i słuchał, jak opowiadała o wszystkich najdrobniejszych szczegółach dzisiejszej wystawy. Miało przyjść mnóstwo znanych i cenionych koneserów sztuki co, jak podkreśliła, bardzo rzadko zdarza się na debiucie. Zwykle malarze zabiegają o takie zainteresowanie przez lata.

- To tylko dzięki tobie – powiedział łagodnie, gdy przerwała na moment, aby zaczerpnąć tchu. – Gdyby nie ty, kto wie może byłbym…

- Nie mów tak – radość na chwilę zeszła z jej twarzy. – Nigdy tak nie mów, chcę żebyśmy nie wracali do tego, co działo się przed naszym poznaniem się. Nie warto do tego wracać – pokręciła głową. – Wzbudzasz takie zainteresowanie, bo masz talent, Michael. Mówię ci to jako znawczyni sztuki i twoja przyjaciółka, jasne? – ujęła jego dłoń w swoje, dużo drobniejsze i bardziej delikatne.

Uśmiechnął się w odpowiedzi. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi.

- Chciałem ci podziękować za wszystko. Wyciągnęłaś mnie z samego dna, Clair. Nawet nie wiesz jak bardzo potrzebowałem właśnie wtedy czyjegoś wsparcia, kogoś kto pokazałby mi, że coś znaczę.

- Dla mnie znaczysz bardzo dużo, Michael.

Z trudem powstrzymał się żeby nie wyznać jej teraz swojego uczucia, żeby nie wykrzyczeć jak bardzo ją kocha.

- Jesteś moim przyjacielem i zawsze nim będziesz, każdy czasem potrzebuje wsparcia – wciąż nie puszczała jego dłoni. Uśmiechała się łagodnie i subtelnie, przez co, choć zdawało się to niemożliwe, wyglądała jeszcze piękniej. – Znaczysz bardzo wiele, jesteś świetnym malarzem i dobrym człowiekiem. Przede wszystkim, dobrym człowiekiem, wiem o tym.

Uśmiechnął się. Tak, był człowiekiem. Ale nie dobrym. Człowiek nie może być całkowicie dobry. Nikt nie jest aniołem. A anioły nie istnieją.

Już nie.

*

Lucyfer bez zainteresowania badźgał widelcem w ziemniakach. Zjadł obiad w restauracji z klientem, więc po powrocie z pracy nie był głodny. Wsparł podbródek na dłoni i przyjrzał się surrealistycznej kompozycji z sosu pomidorowego i kartofli.

- Nie smakuje ci? – Gabriel uniósł na moment głowę znad dokumentów.

Upadły uśmiechnął się do niego.

- Nie, po prostu nic już nie zmieszczę.

- To trzeba było tak tego nie rozgrzebywać – Archanioł skrzywił usta w geście dezaprobaty.

Niebieskooki zmierzwił czarne włosy i przeprowadził jeszcze jeden zmasowany atak na swój posiłek. Krytycznie przyjrzał się czerwono-żółtej mazi.

- Tak też będzie dobre – stwierdził po chwili. – Odgrzeję sobie na kolację – dodał, po czym wstał od stołu i zaniósł talerz do kuchni.

- Smacznego – burknął Dżibril powracając do obliczeń.

- Ty ciągle pracujesz? Ileż można?

- Sam mi załatwiłeś tą robotę – przypomniał. – Nie przeszkadzaj, muszę to skończyć.

Upadły umilkł posłusznie. Skrzyżował ręce na piersi i stanął za towarzyszem patrząc ciekawie w ekran laptopa. Przez chwilę jedynym dźwiękiem był stukot klawiatury.

- Nie stój nade mną, rozpraszasz mnie.  

- Tylko patrzę.

- To nie patrz. Nie lubię jak mi się ktoś gapi przez ramię. Jutro sobie wszystko poczytasz jeśli tak bardzo chcesz.

Demon westchnął boleśnie, ale ponownie spełnił prośbę współlokatora i poszedł do sypialni. Kiedy kupował to mieszkania idealnie odpowiadało jego potrzebom, sypialnia i duży salon wystarczały dla jednej osoby. Jednak odkąd wprowadził się Gabriel stało się jakby ciasno. Wiecznie kłócili się o dostęp do łazienki, kuchnia okazała się za mała dla nich dwóch (Dżibril utrzymywał, że nic by się nie rozbiło, gdyby Lucyfer nie próbował jednocześnie gotować, zmywać i uczyć się grać na dudach), a poza tym nie stanowiło tajemnicy, że kanapa nie jest zbyt luksusowa, choć Gabriel  nigdy nie skarżył się na złe warunki. Tak naprawdę były o wiele lepsze, niż te w jakich żył poprzednio, to gospodarz stracił więcej wygody.

Mimo to za nic nie wyrzuciłby jasnowłosego lokatora. Prędzej oddałby mu do dyspozycji własne łóżko, niż pozwolił wrócić do przytułku.

Gdy żył sam wprawdzie radził sobie bez problemu, ale wszystko było zupełnie pozbawione sensu. Każdy dzień przebiegał do złudzenia tak samo, wypełniały go tylko zwykłe obowiązki i czasem miał wielką ochotę po prostu siąść i zaczekać aż to wszystko się skończy, bo tak naprawdę nie czuł żadnego przywiązania do tego, co go otaczało. Coś jednak kazało mu nie zatrzymywać się w biegu i nie oglądać się.

Z ciekawości wypytywał Jabdruasila o innych, jako, że na niedobór pieniędzy nie cierpiał nie szczędził środków, aby wspomóc jego poszukiwania. Stróż był dla Lucyfera przykładem, był kimś, kto miał cel. Wszystko poświęcił pomocy pozostałym Aniołom, chciał dotrzeć do każdego. Przynosiło to niezłe rezultaty, bo obecnie już nie tylko on się tym zajmował, miał kontakt z kilkunastoma skrzydlatymi rozmieszczonymi po całym świecie.

Upadły wszelkimi środkami wspierał tę osobliwą organizację, lecz nie było to w stu procentach tym, czego chciał. Wiedział, że Jabdruasil tak czy inaczej sobie poradzi.

Natomiast Gabriel go potrzebował. Miał jeszcze większe problemy w odnalezieniu się w tej obcej rzeczywistości, zdawał się poznawać ją wolniej, choć też jakby dokładniej, dogłębniej.

 Lucyfer zauważył, że koncentruje swoje myśli właśnie wokół niego. Sprawiało mu przyjemność obserwowanie swoistego rozwoju współlokatora, to jak z wolna zaczyna zyskiwać pewność siebie. Początkowo Archanioł zdawał się zagubiony, stąpał ostrożnie niczym po ruchomych piaskach. Teraz przejmował jakby coraz więcej ludzkich cech, można powiedzieć, że stawał się „wyraźniejszy”, mniej zamknięty we własnym umyśle i wspomnieniach, bardziej otwarty na ludzi i nowe doznania. Powoli poznawał go, jego przyzwyczajenia, reakcje, poglądy. Od cech tak przyziemnych jak to, że pije kawę z mlekiem, bez cukru, po jego dziwne napady zamyślenia, gdy nieświadomie uśmiechał się, a jego szare tęczówki zdawały się rozjaśniać.

Przyjemnie było kogoś znać. Czasem nawet Lucyfer zastanawiał się, czy więź, która ich łączyła można by nazwać przyjaźnią, lecz za każdym razem dochodził do wniosku, że rozumienie takich niuansów to już wyższa szkoła jazdy i, przynajmniej na razie, nie będzie się w to zagłębiał.

To była jedna z rzeczy, która bardzo ich różniła, Upadły starał się nie myśleć zbyt dużo, bo doszedł do wniosku, że to zwykle nie przynosi nic dobrego. Oczywiście, czasem nie dało się tego uniknąć, ale zwykle starał się zajmować umysł bardziej przyziemnymi sprawami, tak więc wiecznie coś robił, a najlepiej kilka rzeczy. Gabriel odwrotnie, zdawał się wiecznie nieobecny, jakby wszystko analizował.

Demon łapał się na tym, że często zastanawia się nad tym, co dzieje się w głowie jasnowłosego chłopaka. 

*

- Carol! Witaj skarbie!

Caroline odwróciła się wolno, aby stanąć twarzą w twarz ze swym koszmarem.

- Dzień dobry pani Lavery - dziewczyna zmusiła się do uprzejmego tonu.

- Dawno cię nie widziałam, dziecinko. Unikasz mnie?

Pani Lavery spojrzała badawczo na młodą sąsiadkę.

- Ależ skąd - zełgała Carol gładko. - Miałam dużo zajęć.

- Ach, wy młodzi zawsze macie tyle na głowie - starsza kobieta rozciągnęła uszminkowane usta w szerokim uśmiechu, lecz z jej małych, głęboko osadzonych, świńskich oczek nie zniknął błysk podejrzliwości.

- No tak, praca, a wolne chwilę spędzam z mężem na...

- Ach tak, twój mąż - paskudny, krwisto czerwony uśmiech nie schodził z szerokich warg. - Całkiem miły chłopiec, całkiem miły... Tylko taki jakiś nieporadny...

Dziewczyna starała się zachować uprzejmy wyraz twarzy. Czasami zastanawiała się, czy jako stateczna wdowa w podeszłym wieku też nie będzie miała do roboty nic lepszego poza szpiegowaniem sąsiadów. Musiała wiedzieć absolutnie wszystko o wszystkich  potem swoimi odkryciami dzieliła się z innymi. Z niewiadomych powodów do tego celu upatrzyła sobie Caroline, którą wiecznie zabawiała historyjkami o cudzych problemach.

- Tak bardzo chciałabym z tobą porozmawiać - westchnęła starsza kobieta.

- Tak? O czym? - dziewczyna z poczucia powinności udała zainteresowanie i otworzyła swoją skrzyknę na listy.

- Och jest tyle rzeczy do obgadania kochanie! Ale ty nigdy nie masz czasu dla starej, zrzędliwej...

Rachunki, rachunki, ulotki...

- Ależ nie, nie - bąknęła przerzucając stos korespondencji.

- Ach, a pomyślałabyś, złociutka, że ten nowy, no wiesz, ten brunet, spod sześćset... sześćset sześćdziesiąt sześć bodajże... no co za numer...

Reklamy, rachunki, pocztówka od siostry z Tajlandii...

- Właściwie to w sumie całkiem oczywiste, taki miły, przystojny... Aż szkoda faceta, no ale w sumie teraz każdy jak już porządny to gej...

Caroline upuściła listy. Westchnęła rozdrażniona i zaczęła zbierać je z posadzki.

- Acha, acha, tak... - mruknęła zgarniając koperty. Obok niej przykucnął jakiś młody mężczyzna i pomógł jej sprzątać.

- Słuchasz mnie kochaniutka?

- Tak, oczywiście... - Carol spojrzała z wdzięcznością na niespodziewanego pomocnika. Całkiem ładny chłopak, o delikatnych, przyjemnych dla oka rysach twarzy, jasnych włosach do ramion, sympatycznym uśmiechu i naprawdę pięknych oczach w kolorze rtęci.

- Na pewno? - spytała pani Lavery podejrzliwie.

- Oczywiście - odparła dziewczyna wstając. - Właśnie powiedziałaś, że facet spod sześćset sześćdziesiąt sześć jest gejem - wyjaśniła układając listy w regularną stertę. Blondyn gwałtownie poderwał się z ziemi i wyrżnął głową w skrzynkę.

- Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się dziewczyna i odwróciła się w jego stronę.

*

Archanioł zaklął cicho i roztarł guza. Otworzył usta, aby wyjaśnić pomyłkę jaka zaszła, nie zdążył jednak się odezwać.

- Cześć kochanie - powiedział Lucyfer i nim Gabriel zdążył zareagować, poczuł ramię czule obejmujące go w talii, a zaraz potem ciepłe wargi na policzku. Szczęka opadła mu jeszcze niżej, a w twarz uderzyła fala gorąca. Jeszcze nigdy nie był jednocześnie tak wściekły i zażenowany. Bezwolnie dał się pociągnąć w stronę windy.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał w końcu z wyrzutem.

- Żeby było śmiesznie. Cudnie się czerwienisz, kotku.

- Przestań mnie obejmować – syknął Archanioł przez zęby.

Upadły dopiero teraz się zorientował, że wciąż trzyma dłoń na biodrze chłopaka. Posłusznie włożył ją do kieszeni i odsunął się nieznacznie.

- Zrobiliśmy dobry uczynek, Dżibril. To stare babsko pewnie sika z radości, że wreszcie ma jakąś ciekawą informację i nie musi zanudzać ludzi opowieściami o chorobach pasożytniczych swoich sąsiadów.

- Opowieści o chorobach pasożytniczych psów nikomu nie zaszkodzą, a tobie… znaczy nam, to może popsuć opinię.

Lucyfer przewrócił oczami. Gdy zmysłowy, kobiecy głos oznajmił im dotarcie na siedemnaste piętro wysiedli i w milczeniu ruszyli do mieszkania.

- Czasem jesteś naprawdę śmieszny – powiedział w końcu Demon. – Czym ty się tak przejmujesz, że jakaś stara plotkara będzie gadała, że jesteśmy parą?

- Możemy mieć z tego powodu nieprzyjemności – burknął Gabriel. – Taki związek jest czymś nienormalnym. Innymi słowy to nic dobrego. Będą krzywo patrzeć i…

- I co z tego? – jęknął Lucyfer. – Przecież nawet z nimi nie rozmawiasz, dlaczego tak obchodzi cię ich opinia? Ludzie z którymi warto się liczyć nie będą sobie wyrabiali o nas opinii według tego, co mówią o nas inni. Po za tym, ty i ja wiemy, że nie jesteśmy parą i to wystarczy.

Archanioł spojrzał na niego ze złością.

- Nic nie rozumiesz – burknął. Wyminął rozmówcę i ruszył do salonu, gdzie natychmiast opadł na kanapę.

- Masz rację – Lucyfer nie wyglądał już na rozbawionego. Z jego głosu zniknęła kpina, zastąpiło je wyraźne rozdrażnienie. – Nie rozumiem – potwierdził siadając naprzeciw chłopaka. – Wyjaśnij mi, bo za cholerę nie wiem co takiego strasznego się stało.

- Bo jesteś tępy – odparł Gabriel spokojnie. – Nie zrozum mnie źle, nawet cię lubię… czasami – dodał po chwili – ale nie jesteś zbyt spostrzegawczy.

Upadły zmarszczył brwi.

- Nie zauważyłeś, że większość współpracowników traktuje nas co najmniej z rezerwą odkąd przypadkiem napomknąłeś, że mieszkamy razem. Owszem, my wiemy, że nic nas nie łączy, ale dla pozostałych wygląda to dość jednoznacznie. Może dla ciebie to nie jest problem, chociaż spodziewam się, że nawet tobie zrobiłoby się głupio, gdyby sekretarka zaczęła cię wypytywać jaki jestem łóżku.

Lucyfer zamrugał z zaskoczenia i zakasłał, aby ukryć zażenowanie. Nie łatwo było go zawstydzić, lecz teraz słowa Gabriela i nurtujące spojrzenie stalowoszarych oczu wprawiły go w zakłopotanie.

- Staram się wyprowadzać wszystkich z błędu, ale jakoś nie ułatwiasz mi zadania. Nawet jeśli sprawia ci sadystyczną przyjemność stawianie mnie w trudnych sytuacjach, to pomyśl też o sobie, bo kiedyś ciebie w drodze powrotnej z baru może spotkać kilku nawalonych kumpli z pracy i poobijać – to mówiąc Dżibril podciągnął w górę koszulkę, odsłaniając delikatnie umięśniony brzuch. Na jasnej skórze odznaczał się brzydki, żółknący siniak w okolicy żeber.

- Dlaczego nic nie powiedziałeś? – Demon nie mógł otrząsnąć się ze zdziwienia, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ciało przyjaciela, dopóki tamten się nie zasłonił.

- O czym miałem gadać – parsknął. – Nic mi się nie stało, przeprosili mnie na następny dzień. Nie chcieli mi nawet zrobić krzywdy, trochę za mocno mną szarpnęli.

- W ogóle nie powinni tobą szarpać – Lucyfer nawet się nie spodziewał, że tak bardzo się zdenerwuje.

- Fajnie, to im to powiedz – jasnowłosy uśmiechnął się kwaśno. – Tak samo powiedz złodziejom, że nie wolno kraść, politykom zabroń kłamać, a urzędnikom oszukiwać. Wielu rzeczy się nie powinno, ale ludzie tak robią i tyle, tego chyba zdążyłeś się w tym czasie nauczyć. Nie można tego zmienić, ale można nauczyć się z tym żyć i przewidywać niektóre mechanizmy, a to jeszcze nie najlepiej cię obchodzi. A wydaje się, że kto jak kto, ale ty powinieneś znać ludzką obłudę.

Szatan zacisnął dłonie w pięści.

- Powinieneś był mi powiedzieć – nie ustępował.

- I co byś zrobił? – zakpił. - To byś ich zmierzył zimnym wzrokiem? Wezwał na pomoc zastępy Upadłych Aniołów? Może zesłał do Piekła, które, nawiasem mówiąc, przestało istnieć? Kiedy ty, kurwa, zrozumiesz, że nie jesteś pieprzonym Cesarzem Piekieł, bo Piekła nie ma! Jesteś nikim! Takim samym śmieciem, jak oni i tak samo można cię pobić i poturbować i będziesz tak samo krwawił! Kiedy ty zrozumiesz, że ciebie też obowiązują teraz chore zasady tego świata, to nie jakaś gówniana gra, jak chcesz żyć, musisz wiedzieć jak. I… i po co.

- A po co? – Lucyfer uspokoił się, teraz znów był chłodno opanowany, mrużył krystalicznie błękitne oczy jak kot. Gabriel patrzył w nie dość długo, z niego również uszedł już cały gniew. Wpatrywali się w siebie w milczeniu, a Archanioł wciąż nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. W końcu wstał i ruszył do drzwi wkładając po drodze kurtkę.

- Na to już sam musisz wpaść – mruknął nie odwracając się do towarzysza.

- A ty wiesz?

Gabriel położył dłoń na klamce. Przez moment stał bez ruchu wpatrując się w jasny parkiet pod stopami. Wzruszył ramionami i wyszedł bez słowa na klatkę, zamykając za sobą.

Upadły Anioł jeszcze przez chwilę wpatrywał się w tamtą stronę.

W końcu westchnął i odchylił się na oparcie.

Dżibril miał rację, nie potrafi sobie jeszcze z tym wszystkim radzić, wciąż jeszcze mało rozumie, lecz powoli zaczynał wątpić, że kiedykolwiek zrozumie. Wątpił też, czy aby na pewno ma na to ochotę. Im więcej rozumiał, tym mniej mu się to podobało.

Wstał z fotela i poszedł zrobić sobie drinka.

Po chwili stał ze szklanką zimnej whisky w jednej, i papierosem w drugiej dłoni, opierając się o balustradę na balkonie. Poniżej kotłował się szary tłum, miejski zgiełk na tej wysokości brzmiał jak równomierny szum. Dobrze się tu myślało, alkohol rozjaśniał w głowie i rozgrzewał owiewane zimnym wiatrem ciało, a nikotynowy dym uspokajał i odprężał.

Dawno nie był tak skołowany od nadmiaru myśli, a chyba nigdy wcześniej nie czuł tyle sprzecznych emocji. Wielu z nich nie potrafił nazwać, a przejawiały się tylko dziwnym skurczem żołądka, dreszczem gdzieś na karku i niewyjaśnionym łaskotaniem jakby wewnątrz głowy. Jakiś strach, niepokój, złość, chyba smutek i może nawet troska oraz dziwna irytacja, że tak mało wie o kimś kto jest tak blisko, a tak mało mówi, jakby wciąż jeszcze mu nie ufał.

*

Siedział na krześle okrakiem, z oparciem między nogami. W palcach jednej ręki obracał zdjęcie, w drugiej trzymał czerwony kubek, z którego wolno sączył zimną, wczorajszą kawę. Nie trudził się, aby poczęstować czymkolwiek zakonnicę.

Westchnął i odstawił naczynie na biurko. Kobieta podskoczyła przestraszona nagłym stukiem. Jabdruasil nie zwrócił na to uwagi. Teraz trzymał fotografię tuż przed sobą, wpatrując się w nią intensywnie. Przedstawiała drobnego, około ośmioletniego chłopca, kosmyki brązowych włosów opadały na twarz o delikatnych rysach oraz bardzo duże, ciemnoniebieskie oczy, przywodzące na myśl głęboką wodę.

Stróż odetchnął i zaczął się koncentrować.

Trudno opisać aurę. Jest to zbiór najróżniejszych czynników, od barw, zapachów i dźwięków po proste uczucia.

Aura chłopca uderzyła go jak młot, nie była jak zwykle tylko ulotną mgiełką, była gęsta jak jesienne błoto, pachniała szarym, deszczowym dniem i wilgotnym świtem na łące, smakiem przypominała trochę gorycz przegryzionej pestki pomarańczy, drgała jak ciepłe, zaciśnięte w dłoni serce. Była też niewyobrażalnie, nieprawdopodobnie wręcz, niemal boleśnie, przytłaczająco dobra.

Wolno uchylił powieki, czując jak błogie uczucie zjednoczenia z boskością zanika, jakby wyślizgiwało mu się z palców.

- Tak… - mruknął w końcu. – To… niezwykłe dziecko. Proszę mi podać te dokumenty.

- Podejrzewamy, że zabrał go ze sobą jeden z pracowników, który przybył tam mniej więcej w tym samym czasie co on. Lukas – tak nazwałyśmy chłopca – darzył go jakąś szczególną sympatią. Proszę mnie dobrze zrozumieć, Luke nie jest zbyt… towarzyski. Nie wiem czy podczas jego obecności zamieniłam z nim więcej niż cztery zdania. Tylko z tym mężczyzną zdarzało mu się jakby… rozmawiać. Zawsze szeptem, albo przyciszonym głosem, jakby dyskutowali o czymś tajnym i bardzo, bardzo ważnym. Pewnego dnia po prostu znikli. Obaj.

Jabdruasil wzruszył ramionami siląc się na obojętność.

- Co w tym niezwykłego? Pewnie Lukas jest teraz szczęśliwy i ma ojca. Dlaczego miałbym go szukać?

Zakonnica wyglądała na zbitą z tropu.

- Bo… tak nie można – stwierdziła w końcu. – To wbrew prawu.

- Prawo jest dziurawe i wszyscy o tym wiemy. Można je traktować jako sieć wskazówek, ale żeby się do niego stosować trzeba być idiotą. Powiem tak – Anioł dobił resztkę zimnej kawy i dwoma palcami otarł kąciki ust. – Znajdę chłopca. Porozmawiam z mężczyzną, z którym mieszka, dowiem się czy wszystko porządku. Nie powiem siostrze, gdzie Lukas się znajduje, a siostra zostawi sprawę w spokoju. Są kwestie, które należy zostawić w spokoju i przemilczeć, nie próbując ich zrozumieć. Kilka… przestarzałych, niepotrzebnych kwestii.

Zakonnica wstała i ruszyła do wyjścia, Jabdruasil wyciągnął papierosa i wstał, aby za nią zamknąć.

- Panie Chamelli – stojąc w drzwiach obróciła się jeszcze w stronę zapalającego Anioła. – Mógłby mi pan wyjaśnić… To co pan powiedział… o Bogu.

Stróż zaciągnął się. Przez chwilę wpatrywał się w rozmówczynię szmaragdowymi oczyma ponad obłokiem tytoniowego dymu.

- To właśnie jedna z takich kwestii.

*

Żółte plamy światła rozlewały się na brukowanej uliczce co kilka kroków. Ciszę co jakiś czas przerywał szum przejeżdżającego gdzieś daleko samochodu, lub szelest poderwanych przez wiatr suchych liści. Niebo było ciemnogranatowe, ani jedna gwiazda nie zaburzała idealnej, ponurej nieskazitelności nieboskłonu.

Bury kot bez najmniejszego zaniepokojenia siedział w kręgu poświaty latarni i zielonymi oczyma wpatrywał się w szczupłego, dość niskiego chłopaka o jasnych blond włosach, który z dłońmi wciśniętymi głęboko w kieszenie ciemnozielonej, wojskowej kurtki szedł wolnym krokiem prosto w jego stronę.

Kocur nie drgnął nawet, gdy chłopak kucnął tuż przed nim. Nie wykazał najmniejszego zainteresowania, gdy blondyn łagodnym, miękkim głosem wołał go i szeptał słowa zachęty.

Zrezygnowany Gabriel opuścił dłoń. Zwierzak chociaż nie podchodził, wyraźnie nie miał zamiaru też uciekać. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w uporczywym milczeniu.

- Co jest, nie wiesz czego chcesz? – zapytał cicho, lecz i tak zdawało mu się, że dźwięk ten rozniósł się po opustoszałej uliczce rozbrzmiewając bardzo głośno.

W odpowiedzi kot przekrzywił łebek. Archanioł zauważył, że mruży oczy w bardzo podobny sposób, jak Lucyfer. Na początku zdziwiło go to porównanie, ale doszedł do wniosku, że w ogóle Demon ma bardzo wiele z bezpańskiego kota. Jeszcze przed odejściem Boga zawsze musiał chadzać własnymi ścieżkami, nie chciał by ktokolwiek mu rozkazywał. Mimo, że lubił, by ktoś był blisko, nie przyznawał się do tego otwarcie, jeśli nie musiał, nigdy nie okazywał przywiązania.

Archanioł pogłaskał zwierzę po łebku. Nie zaprotestowało. Uśmiechnął się.

- Nie boisz się? – zapytał czule. – To dobrze, nie masz czego, dobry kotek....

Czuł się dziwnie. Mimo, że niby nic się nie stało, żałował, że wyszedł bez słowa wyjaśnienia, nie powinien czuć się zobowiązany do mówienia współlokatorowi czegokolwiek, ale jednak… czuł. Na myśl, że Lucyfer mógłby się o niego martwić, zrobiło mu się dziwnie gorąco. Szybko jednak odrzucił taką ewentualność, prawdopodobnie jest tylko lekko rozdrażniony sprzeczką, ale pewnie zapomniał już nawet o tym.

Zapragnął przytulić do siebie kota, chociaż przez chwilę mieć przy sobie drugie, ciepłe ciało i bijące serce. Wyciągnął ręce, lecz wyraźnie chciał zbyt dużo. Kocur syknął i drapnął, zostawiając na jasnej dłoni Anioła czerwone smugi, po czym umknął w mrok, zwinnie i miękko jak cień.

Chłopak jeszcze przez chwilę klęczał na brukowanych kamieniach, delikatny podmuch wiatru zarzucił kilka luźnych kosmyków jasnych włosów na delikatne usta i szare jak popiół oczy, usilnie wpatrujące się w ciemność. W końcu wyprostował się i jakby po chwili wahania ruszył przez siebie, wciąż wyglądając na bardzo zamyślonego i zatroskanego.  

Nie mógł się powstrzymać przed ciągłym rozpamiętywaniem ostatniej rozmowy. Ciężko było mu uwierzyć, że Lucyfer naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego co o nich mówią, albo że nie robi mu to różnicy. Odkąd Gabriel przybył tu, na ziemię, wszyscy uparcie wpajają mu co uchodzi, a co nie, a bardzo wysoko na liście, gdzieś pomiędzy głośnym bekaniem, a lubieniem Busha, znajdowało się bycie w związku z innym mężczyzną. Większość ludzi uznaje to za obrzydliwe i niemoralne, więc pewnie muszą mieć rację. Nie chciał być postrzegany jako ktoś taki, szczególnie, że to mogło utrudnić mu poszukiwania życiowej partnerki. Bo już dawno zadecydował, że musi kogoś znaleźć. Może właśnie tego potrzebuje, odpowiedniej kobiety, która pomoże mu prowadzić zwyczajne życie, która zapełni pustkę i pokaże mu, jak być szczęśliwym.

Wiedział nawet dokładnie jaka powinna być. Nie za wysoka, najlepiej blondynka, wesoła, ładna i czuła. Taka, która zawsze będzie wsparciem, uśmiechnięta i ciepła. Zaobserwował jak to powinno być, powinni dzielić się obowiązkami, razem pracować i wychowywać dzieci, najlepiej dwójkę.

Dokładne, piękne, szkicowe małżeństwo. Takie powinno być szczęście.

*

Michał zachowywał się dokładnie tak, jak poinstruowała go Clair. Do wszystkich uśmiechał się uprzejmie, spokojnym, rzeczowym tonem wyjaśniał znaczenie poszczególnych obrazów, a gdy tylko ktoś poruszał kwestię ceny przyjaznym tonem proponował rozmowę z jego sponsorską i nie dawał się przekonać żadnym głupim gadaniem.

Przechadzał się spokojnym krokiem z dłonią w kieszeni czarnych spodni. Wystawa wzbudziła naprawdę dużo zainteresowanie i to wśród bardzo znacznych ludzi. To jednak nie wywierało na nim aż takiego wrażenia.

Szczerze uśmiechnął się dopiero gdy wyłapał z tłumu szczupłą, uśmiechniętą kobietę, w dopasowanej zielonej sukience idealnie podkreślające walory figury. Wysoko upięte rude włosy odsłaniały długą szyję. Rozmawiała z dwoma starszymi dżentelmenami gestykulując przy tym żywo. Archanioł przywitał się uprzejmie.

- Michael! – Clair wyglądała na naprawdę ucieszoną, że go widzi. Myśl, że lubiła jego towarzystwo dodawała mu skrzydeł. Mógłby tu chodzić całe życie z tym idiotycznym, sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust, bezmyślnie wyrzucając z siebie uprzejme uwagi i kretyńskie komentarze typu „Od razu wiedziałem, że jest pani osobą o wysoce wysublimowanym poczuciu smaku”. Mógłby robić to całe życie, żeby dostrzec jeden błysk w tych przepięknych, szarozielonych oczach.

Dwaj starsi mężczyźni przeprosili ich i odeszli powracając do podziwiania wystawionych obrazów.

- Michael, sukces to mało powiedziane! – kobieta niemal tańczyła ze szczęścia. – Jesteś geniuszem, po prostu geniuszem, wszyscy są absolutnie zachwyceni!

- Wszystko dzięki tobie – jak zwykle był zbyt oczarowany jej bliskością, aby dużo mówić. Stał tylko uśmiechając się lekko i wpatrując się w nią kompletnie zauroczony.

- Przestań z tą twoją skromnością – zaśmiała się.

- Mówię serio. Chciałem ci podziękować, może poszlibyśmy na kolację po wystawie, jeśli nie masz niczego w planach – powiedział to takim samym jak zwykle, spokojnym i ciepłym tonem, choć w rzeczywistości miał ochotę zrobić coś głupiego ze zdenerwowania. Na przykład włożyć nos w kieliszek, żeby na nią nie patrzeć. Albo położyć się na podłodze i czekać, aż wtopi się w czarno-białe kafelki. Ewentualnie spróbować obrócić się w taki sposób, aby mógł spokojnie schować głowę we własnych spodniach.

- Świetnie, mam nadzieję, że weźmiesz mnie do jakieś dobrej knajpy bo TAKI sukces, trzeba porządnie uczcić!

- Wzniesiemy toast najdroższym szampanem jaki będą mieli – obiecał, czując, jak organizm z wolna przypomina sobie o takich funkcjach jak oddychanie, czy pompowanie krwi. Nawet udało mu się zamrugać.

- Fajnie, w takim razie nie mogę się doczekać – ucieszyła się. Odgarnęła z czoła kosmyk miedzianych włosów. – I mam nadzieję, że to wszystko już długo nie potrwa, bo mam już dość ciągłego szczerzenia się i wymieniania uprzejmych uwag – dodała ciszej. – To jednak ciężka praca, musisz mi to wynagrodzić – mrugnęła.

- Zrobię co tylko rozkażesz, moja pani – skłonił się lekko, myśląc że wcale nie żartuje.

Wyszli na krótko przed dziesiątą wieczorem, złapali taksówkę i pojechali do wystawnej restauracji gdzie Michał już wcześniej zamówił stolik dla dwojga.

Jak zwykle rozmawiało im się bardzo dobrze, w swoim towarzystwie czuli się nieskrępowani, atmosfera z lekko napiętej, jaka panowała podczas wystawy, ustąpiła na taką jaka zawsze panowała między nimi, ciepłą, łagodną. Czas zdawał się płynąć wolno, wszystko znajdowało swój ustalony tor.

- Wiesz, naprawdę dobrze na mnie działasz – Clair uśmiechnęła się. – Masz w sobie coś, co sprawia, że nagle zwalniam, kiedy z tobą rozmawiam nic nie zdaje mi się wymagać takiego pośpiechu i czuję, że ze wszystkim dam sobie radę. Jesteś inny niż wszyscy, jakby nic nie miało takiego wielkiego znaczenia, jakbyś zawsze na wszystko miał czas. Kiedy słuchasz wyglądasz po prostu jakby nic innego cię nie obchodziło, jakby znaczenie miała tylko ta, bieżąca chwila. Jesteś fascynującym człowiekiem, Michael, cieszę się, że z tobą pracuję i że mogę nazywać cię swoim przyjacielem. Chcę żebyś wiedział, że i ty wiele wniosłeś do mojego życia, dzięki tobie mam inne spojrzenie na wiele spraw. Też powinnam ci podziękować. W takim razie może zaproszę cię na… chociaż już trochę za późno na kawę – uśmiechnęła się niezręcznie.

- Nie szkodzi, i tak późno chodzę spać – odparł pogodnie. W rzeczywistości miał ochotę płakać ze szczęścia. W jego umyśle nawet nie mieściło się, że właśnie usłyszał tak miłe słowa od Clair. W głowie natarczywie pulsowała teraz jedna, wyraźna myśl: „zaprosiła mnie do swojego domu”.

Ponownie pojechali taksówką, dziewczyna mieszkała niedaleko w ładnym, trzypokojowym mieszaniu. Zgodnie stwierdzili, że nie mają ochoty na kawę i skończyło się na zielonej herbacie.

Michał siedział na kanapie, czekając, aż pani domu wróci z kuchni. Czuł się jak we śnie, nie potrafił przywyknąć do myśli, że znajdował się tak blisko upragnionej osoby. Była późna noc, a on znajdował się w jej salonie. Przed kilkunastoma minutami usłyszał, że zależy jej na jego przyjaźni i że jest dla niej kimś szczególnym.

Jeszcze w to nie wierzył. Szczęście zwaliło się na niego jak potężny wór złota, jeszcze nie ochłonął po zderzeniu lecz już wiedział, że los właśnie się do niego uśmiechnął i że już za chwilę zanurzy dłonie po łokcie w kosztownościach.

Postawiła na stoliku dwie filiżanki z gorącym, parującym jeszcze napojem i usiadła tuż obok niego. Tym razem milczeli, choć nigdy nie czuli się skrępowani gdy panowała między nimi cisza, tym razem oboje siedzieli jak na szpilkach, czując jak atmosfera się zagęszcza.

Archanioł jak w transie patrzył na cudny profil ukochanej. Rozpuściła miedziane włosy pozwalając im łagodnie falować i opadać na gładką szyję oraz drobne ramiona. Wiedział, że właśnie teraz ma szansę dosięgnąć swego upragnionego celu, ma szansę zdobyć coś, co zastąpi mu utracony Raj.

Spojrzała na niego niepewnie. Wolno pochylił się ku niej i delikatnie musnął drobne, uchylone usta. Krew szumiała mu w skroniach a serce biło w zabójczym rytmie. Kobieta nie zareagowała, jakby czekając na kolejne posunięcie mężczyzny. Dotknął jej gładkiego policzka delektując się ciepłem skóry. Pocałował partnerkę tym razem trochę pewniej, choć wciąż niesamowicie delikatnie, jakby w strachu, że wyrządzi jej krzywdę. Objęła szyję przyjaciela, wplotła długie palce w ciemne włosy i pozwoliła na pogłębienie pocałunku.

Od zapachu dziewczyny kręciło mu się w głowie a jej gorący język pieszczący wnętrze ust doprowadzał go do szaleństwa. Ciało miał rozgrzane od pożądania.

Wstała i dała mu do zrozumienia, aby szedł za nią. Michał posłusznie ruszył na drżących nogach do drzwi sypialni. Gdy znaleźli się na łóżku objęli się czule i ponowili pieszczoty, które z wolna stawały się coraz śmielsze i bardziej namiętne. Kochali się bardzo powoli i delikatnie, bez słów, choć nie żałowali ciepłych gestów.

Czuł smukłe palce lekko muskające jego gorące ciało, ciepły, niespokojny oddech na karku, oplatające go w pasie smukłe uda i ten ulotny, upajający zapach drogich perfum. Usnął wtulony w jej miękkie, wilgotne od potu ciało, zmęczony i upojony nią bardziej niż najsilniejszym narkotykiem.

Zbudził się bardzo wcześnie, po zaledwie trzech, może czterech godzinach snu. Obok niego w białej, rozburzonej pościeli leżała Clair, jej miedziane włosy rozrzucone na poduszce wyglądały jak ognista aureola. Po chwili dostrzegł, że ona także już nie śpi. Ucałował ją w ramię, cudownie ciepłe i gładkie, nawinął na palec rude pasemko. Musnął wargami usta, potem kark, obojczyk. Tyle razy marzył o tym ciele, a teraz miał je, mógł rozkoszować się słodkim smakiem tej urzekająco miękkiej skóry, mógł ją dotykać i podziwiać każdy piękny szczegół. Ułożył twarz między jej piersiami, gdzie zapach Clair był szczególnie intensywny. Czuł się tym tak oczarowany, że aż mimowolnie uronił kilka łez szczęścia, które spłynęły po gładkiej skórze dziewczyny.

Po chwili poczuł, że jej klatka piersiowa także unosi się w szlochu. Zaskoczony spojrzał na twarz ukochanej.

- Przepraszam – chlipnęła. – Micheal, tak strasznie cię przepraszam… 

*

Michał siedział pod ścianą w swojej sypialni obracając w palcach pustą szklankę.

Wspomnienie bólu, który czuł po odejściu Boga zatarło się już i stało niewyraźne. Teraz usilnie starał się sobie przypomnieć, czy cierpiał równie mocno jak teraz.

Odcięto mu skrzydła po raz drugi. Po raz drugi spadł i znowu nie był pewien, czy na pewno ma ochotę wstawać. Z tej perspektywy, z perspektywy człowieka leżącego, wszystko wyglądało inaczej. I, co dziwne, nie był pewien, czy gorzej. Tak nisko na ziemi było cicho i spokojnie, nie musiał się martwić mnóstwem rzeczy, o których myślał jako człowiek stojący. Wprawdzie otaczała go wyłącznie pustka, ale może da się ją polubić. Przecież nie ma w niej nic złego. Dobrego też nie, ale dobre rzeczy mają dziwną tendencję do wyślizgiwania się z palców.

W myślach znowu odtwarzał scenę dzisiejszego poranka.

Płakała. Przepraszała go przez łzy łkając, że nie wie jak to się stało, że zrobiła coś tak głupiego. Powiedziała o swoim narzeczonym, który mieszka na południu Anglii i z którym pobiera się za pół roku. Po ślubie planuje wprowadzić się do niego. Tłumaczyła, że nie spodziewała się, że ich przyjaźń, jej i Michała, przerodzi się w taką dziwną fascynację, nie spodziewała się że się jej podda i ulegnie chwili. I cały czas przepraszała.

Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, co ona do niego mówi. Musiał bardzo powoli przetrawić informację. Potem wstał i ubrał się. W salonie wciąż stały filiżanki. Napił się herbaty, była gorzka i zimna. Gorycz skutecznie zmyła z ust słodki smak jej skóry. Czuł, że na odchodnym powinien powiedzieć jej coś błyskotliwego, coś co zabrzmi równie mądrze, co romantycznie. Nie był jednak pewien co. W głowie miał taki mętlik, że nie potrafił wymyślić nic sensownego, co jednocześnie podniosłoby ją na duchu, ale i pokazało, że bardzo go zraniła. W końcu zrezygnował i wyszedł, trzaskając lekko drzwiami, nie gniewnie, ale z wyraźnym, zrezygnowanym wyrzutem.

Nadal zastanawiał się co takiego mógł wtedy rzucić na odchodnym. Musiała czuć się okropnie, bo zdradziła narzeczonego i straciła przyjaciela, przez poddanie się impulsowi.

Chociaż z drugiej strony, trudno nazwać nieprzemyślanym zaproszenie go do swojego mieszkania o tej porze. Przecież musiała wiedzieć, jak to się skończy. No i musiała zdawać sobie sprawę z uczuć, jakimi darzył ją Michał, był pewien, że wyczuła, iż darzy ją niemal czcią.

W nagłym przebłysku trzeźwości doznał olśnienia. Wiedział już, co powinien był powiedzieć na odchodnym.

- Clair, ty kurwo.



Kawałek Nieba cz.4

Gabriel cicho zamknął za sobą drzwi. O tej porze Lucyfer powinien być już w pracy, ale nie chciał alarmować zawsze czujnej pani Lavery, która mogła się zastanawiać, dlaczego wrócił dopiero nad ranem. Mogła się zastanawiać głośno i w towarzystwie wielu ludzi. A on nie chciał dodawać jej zmartwień.

Na stole stała pusta butelka po Johnnym Walkerze. Tknięty nagłym przeczuciem Archanioł przemierzył przedpokój i pchnął drzwi sypialni.

Na wymiętej i poplamionej narzucie ze śliskiego, purpurowego materiału spał Lucyfer. Miał na sobie tylko dżinsy, leżał na boku z dłonią podłożoną pod policzek i lekko uchylonymi ustami. Czarne, lśniące włosy w nieładzie opadały na spokojną twarz, a ładnie umięśniony tors unosił się przy spokojnym oddechu. Wyglądał jakoś tak… niewinnie.

Dżibril usiadł obok niego i niepewnie dotknął nagiego ramienia. Lucyfer zmarszczył się, po czym uniósł powieki spoglądając na współlokatora z wyrzutem. Piękne, zwykle błyszczące chłodnym blaskiem błękitne oczy, teraz były matowe i zamglone.

- Nie powinieneś być w pracy? - spytał Gabriel łagodnie.

Upadły jęknął i ponownie zacisnął powieki. Przełknął ślinę, która wydała mu się teraz gęsta i śmierdząca. Bolała go głowa i miał wielką ochotę po prostu zakopać się pod kołdrę i spać do końca świata.

- Powinienem - odparł.

Archanioł podał mu telefon.

- Powiedz, że jesteś chory.

Lucyfer mruknął potakująco i podniósł się ostrożnie do pozycji pół-siedzącej.

Gabriel poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu gdy patrzył na cierpienie na twarzy przyjaciela. Niby nic wielkiego, schlał się i miał kaca, ale jednak jasnowłosy czuł jakiś dziwny smutek na widok powolnych ruchów i pustych oczu. Zdał sobie sprawę, że zdążył polubić impulsywnego, żywego współlokatora o miękkich, kocich ruchach i kocich naleciałościach, i jakby przyzwyczaił się do wiecznie błyszczących, krystalicznie błękitnych tęczówek.

- Gdzie byłeś? - zapytał Upadły patrząc na Dżibrila z ukosa. Tamten wzruszył ramionami obojętnie, choć w głębi ducha, sam nie wiedział czemu, cieszył się, że czarnowłosy zainteresował się tym.

- W kilku miejscach - odparł wymijająco. - Chyba nie wszystko musisz wiedzieć, nie?

- Tak tylko pytałem - wyjaśnił Demon odwracając wzrok. – Nie było cię całą noc, myślałem… bałem się, że znowu coś ci się stało.

Archanioł zająknął się.

„Bałem się, że coś ci się stało.”

- Nie, wszystko w porządku – uśmiechnął się niewyraźnie. – Zadzwoń, a ja zrobię śniadanie – zaproponował wielkodusznie.

- Dzięki – Lucyfer przechylił leciutko głowę odwracając wzrok. Uśmiechnął się kącikiem ust.

To zadziwiające, ale z jednej strony uśmiech ten zawsze był taki sam, ale za każdym razem wyrażał co innego. Czasem wyglądał kpiąco, drapieżnie, ironicznie. Gdy Upadły przelotnie spojrzał Gabrielowi w oczy, zdał sobie sprawę, że ten wręcz przeciwnie, był ciepły, pełen wdzięczności.

Czuły.

*

- Spóźnia się - mruknął Gabriel ponuro. Przystanek był zupełnie pusty. Z groźnego, smoliście czarnego nieba lały się strugi zimnej wody, szemrząc spływały po asfaltowej ulicy odbijając żółte światła latarni, jak marna karykatura górskiego strumienia.

- O której miał być? – zapytał Lucyfer i nie przejmując się ulewą ściągnął kaptur. Czarne włosy przylgnęły mu do twarzy, po której spływały krople deszczu. Jego chłodne, krystalicznie niebieskie oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle.

- O drugiej czterdzieści trzy. Jest już za dziesięć – odparł Dżibril i wsunął ręce do kieszeni dżinsów. Czuł się zmarznięty, przemoknięty i zły.

- Nocne autobusy mają nawyk nie przyjeżdżania w bardzo kluczowych momentach. Na przykład kiedy pada – stwierdził Upadły patrząc na towarzysza z ukosa.

- Tutaj zawsze pada – przypomniał Gabriel.

- No tak – Demon po swojemu zmrużył lekko oczy i uśmiechnął się kącikiem ust. Przez chwilę wpatrywał się w burzowe niebo, a deszcz padał mu wprost na twarz. Potem ponownie spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się szerzej.

- Co cię tak bawi? – parsknął Archanioł zirytowany.

- Ty – mruknął Lucyfer miękko. – Śmiesznie wyglądasz jak jesteś taki mokry – zakpił.

- Świetnie, pierwszy raz mnie widzisz w deszczu?

- Nie, ale teraz to zauważyłem. Nie wszystko się widzi od razu – dodał.

Gabriel westchnął i przewrócił oczami.

- Lepiej sprawdzę o której mamy następny autobus – burknął. Wyciągnął ręce z kieszeni i odwrócił się w stronę rozkładu. Upadły podszedł i stanął tuż za nim, patrząc mu ponad ramieniem.

Byli tak blisko, że Gabriel czuł jak Lucyfer drży lekko od chłodu, czuł jego zapach i słyszał oddech, jakby lekko przyspieszony. Miał przeczucie, że odległość między nimi jest zdecydowanie zbyt mała. Powinien się przesunąć, ale tak było jakoś cieplej.  

 - To ponad pół godziny - Demon sięgnął ponad ramieniem przyjaciela i wskazał palcem na tablicę.

- Mhm - mruknął Dżibril nie ufając swojemu głosowi. Odwrócił się twarzą do towarzysza. Teraz stali jeszcze bliżej, mimo to żaden z nich się nie odsunął. Przez dłuższą chwilę nie odzywali się, unikając swojego wzroku i udając, że wszystko jest naturalne. W końcu Gabriel zerknął na Lucyfera, na krótką chwilę zatrzymując spojrzenie na wilgotnych ustach przyjaciela. Zdawało mu się, że bicie jego serca zagłusza monotonny szum deszczu. Gdy poczuł niepewny dotyk chłodnych palców na karku zadrżał jeszcze mocniej i położył dłonie na biodrach towarzysza, nie do końca przekonany czy po to, aby go odepchnąć, czy żeby go przytrzymać. Lucyfer przechylił lekko głowę i spojrzał chłopakowi w oczy. Ciepłymi wargami musnął jego kark, najpierw bardzo lekko, niepewnie. Potem odnalazł jego usta, miękkie i lekko uchylone. Przywarł do nich na moment, jakby bał się spłoszyć partnera zbytnim pośpiechem, po czym delikatnie, lecz zdecydowanie wsunął w nie język.

Gabriel znów się zatrząsł, choć nie miało to już nic wspólnego z chłodem. Krew szumiała mu w skroniach, zapach Upadłego Anioła wypełniał nozdrza. Zaskoczenie i zawstydzenie szybko ustąpiły miejsca długo tłumionemu pożądaniu. Wplótł palce w mokre włosy Lucyfera i chętnie odwzajemnił pocałunek, który stawał się coraz bardziej odważny i intensywny. Namiętną pieszczotę przerwał odgłos silnika nadjeżdżającego, spóźnionego autobusu.

Gabriel odsunął się od przyjaciela i opamiętał w jednej chwili, na jego policzki wypełzł rumieniec. Speszony odwrócił wzrok i wsiadł szybko do niemal pustego pojazdu. Mimo to nie odtrącił ramienia czarnowłosego, gdy ten objął go w talii. Na początku stał sztywno, a na samo wspomnienie tego, co przed chwilą zaszło robiło mu się na przemian gorąco i zimno, a żołądek kurczył się i wywracał. Kątem oka spojrzał na Demona. Wyglądał na trochę niespokojnego, zerkał na towarzysza jakby w strachu, że tamten przestraszy się i odsunie, nie akceptując takiej sytuacji i tego dziwnego uczucia. Troska nadawała jego cudownie błękitnym oczom nieznanego wcześniej błysku.

Archanioł przymknął oczy, aby nie musieć patrzeć na zgorszone spojrzenia pozostałych pasażerów i lekko wtulił się w tors partnera. 

*

Łagodne światło poranka nieśmiało wślizgnęło się do sypialni.

Czuł pod policzkiem gładką skórę Lucyfera. Na ustach wciąż jeszcze miał jej smak. Uniósł się delikatnie, żeby go nie zbudzić. Położył się opierając na łokciu i przyjrzał śpiącemu kochankowi. Czarne włosy miał zmierzwione, usta lekko uchylone, jego pierś unosiła się przy spokojnym oddechu. Pod jasną skórą dokładnie rysowały się mięśnie. Gabriel nie potrafiąc się powstrzymać dotknął jego ciała. Demon westchnął cicho i leniwie uniósł powieki. Spojrzał na Archanioła błyszczącymi, niebieskimi jak szafiry oczami. Uśmiechnął się lekko i musnął palcami jego policzek. Dżibril przytrzymał ciepłą dłoń.

Spuścił wzrok, żeby choć częściowo ukryć zawstydzenie.

Nie tak to sobie wyobrażał. Nie potrafił pojąć jak to się stało, a przede wszystkim, dlaczego mu z tym tak dobrze.

Pozwolił się objąć. Czuł przy sobie ciepłe, miękkie ciało, bicie serca i ten niepowtarzalny, dziwny zapach Upadłego Anioła. Zadrżał lekko i przymknął oczy.

Wielu rzeczy nie rozumiał, ale wiedział tylko jedno.

Chciał po prostu żeby tak zostało.

*

Chłodny wiatr rozwiał jasne włosy, które w nieładzie okalały przystojną, szczupłą twarz i opadały na jadowicie zielone, trochę szalone oczy. Jabdruasil odgarnął kilka kosmyków niedbałych ruchem jasnej dłoni o smukłych palcach. Szedł szarym osiedlem mijając brzydkie bloki, straszące wypłowiałą, odłażącą farbą. Spękany chodnik był ciasny, a po obu jego stronach rosły zabiedzone drzewa. Nic oryginalnego.

Anioł stanął przed pomazanymi markerem drzwiami i oblizał spierzchnięte usta.

- A więc tu mieszka Bóg – szepnął sam do siebie. Wszedł po schodach na trzecie piętro i zadzwonił. Otworzył mu wysoki mężczyzna w jego wieku. Miał długie, czarne włosy, twarz o surowych rysach, wyraźne kości policzkowe, wąskie usta zaciśnięte w kreskę i głęboko osadzone, bardzo ciemne oczy o  bystrym, taksującym spojrzeniu. Przyjrzał się Stróżowi i skinął mu głową, bez słowa pozwalając mu wejść do mieszkania. Okazało się małe, właściwie niewiele różniło się od tego, w którym żył Jabdruasil. Meble były proste, wyraźnie miały po prostu spełniać swoją funkcję, a nie ładnie wyglądać. Ozdób było raczej niewiele, jakieś obrazy, kilka figurek i wazon ze sztucznymi kwiatami w salonie na stole. Wszystko to wyglądało równie przeciętnie i zwyczajnie jak osiedle.

- Od dawna cię szukałem, Metatronie – rzucił Anioł zamiast zwykłego „dzień dobry”.

Serafin nie odpowiedział, w jego twarzy czy oczach nie dało się dostrzec nawet najmniejszego sygnału, że cokolwiek usłyszał.

- Jak się pewnie domyślasz, mam sporo pytań – jasnowłosy wyminął gospodarza i przeszedł się po kuchni i salonie. – Odpowiesz na nie? – zapytał stając naprzeciw rozmówcy i patrząc wprost na niego.

- Jeśli tylko będę potrafił. – głos Metatrona był głęboki i ciepły.

- To dobrze – odparł Stróż wpatrując się intensywnie w spokojne, czarne tęczówki.

- Może usiądziesz? – zaproponował brunet.

Jabdruasil spojrzał na wskazaną przez niego kanapę. Skinął głową i spoczął, po czym znów zaczął wpatrywać się w poważną twarz rozmówcy, który usiadł w fotelu naprzeciwko.

- Dlaczego zatrzymał akurat ciebie?

- Znalazłem go tuż po tym, jak się urodził i pozwolił, abym z nim został. Nie wiem, dlaczego – mówił spokojnie, bez mrugnięcia wytrzymując jadowiciezielone spojrzenie. – Może dlatego, że było mi to obojętne.

- Jak to obojętne – warknął Stróż, jego wargi ściągnęły się lekko ukazując równe, białe zęby.

- Obojętne – powtórzył Metatron. – Widzisz ja wiedziałem o Jego decyzji już dawno. Nie jesteś w stanie zrozumieć więzi, jaka nas łączy. Wy wszyscy kochacie Go, wielbicie. A On kocha was, choć Jego miłość jest… trudna. Z jednej strony wam współczuję, ale z drugiej zazdroszczę tego zupełnie bezinteresownego, gorącego uczucia, którego nic nie jest w stanie zgasić.

- Więc dlaczego nas zostawił? Dlaczego odszedł?

- Nie potrzebujecie Go – odpowiedział po prostu. – Nie przekonam cię – Serafin widząc, że Anioł chce zaprzeczyć, wszedł mu w słowo. – Sam musisz to dostrzec. Zadaj sobie pytanie, czy teraz zostawiłbyś to, co masz. Czy potrafiłbyś to wszystko porzucić i nigdy nie dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego ludzie tak strasznie pokochali życie, tak bardzo, że nie chcą opuszczać nawet, aby połączyć się w miłości z Bogiem?

- Dlaczego? – szepnął Stróż. – Powiedz mi, dlaczego. Proszę.

Metatron uśmiechnął się łagodnie i bardzo smutno.

- Nie powinienem odpowiadać na to pytanie. W życiu chodzi o to, żeby znaleźć coś, za co jesteś w stanie umrzeć bez wahania, na jedno słowo, jedno skinienie jesteś gotów odejść stąd i nigdy nie wrócić. Zostawić wszystko. Wtedy droga staje się każda chwila.

Jabdruasil przez chwilę siedział bez słowa. Wszystkie pytania, które chciał zadać, nagle wydały się bez znaczenia. Zdał sobie sprawę, że nie chce zostawiać swojej pracy, swojego mieszkania i znajomych, aby znowu być blisko Niego. Że w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób związał się z tym światem i nawet jeśli denerwowały go te wszystkie niedoskonałości, niesprawiedliwość, wszechobecna chciwość i zdrada i mnóstwo innych rzeczy, na które nie miał wpływu, to i tak kochał ten świat, osobliwą, niewyjaśnioną, lecz niezaprzeczalnie silną miłością. Nie potrafił sobie wyobrazić swojej egzystencji bez smaku kawy i nikotynowego dymu, bez telefonów budzących go po nocach, wreszcie bez samych nocy, czarnych i gwiaździstych, podczas których spacerował po opustoszałych ulicach, czy pracował. Gdyby ktoś teraz ofiarował mu powrót, nie wiedział czy byłby w stanie porzucić każde z przeżytych doznań, promienie słońca, zapach wilgoci, dotyk zimnych płatków śniegu na skórze, wszystkie te szczegóły, których się nie dostrzega, bo wydają się oczywiste. Nie wiedział czy byłby w stanie się ich wyrzec.

- Wiem, że pomagasz innym.

Ciepły, głęboki głos Metatrona wyrwał go z zamyślenia.

- Odnajdujesz naszych i pomagasz im, jeśli tego potrzebują. To dobrze, niektórym uratowałeś życie. Może jeszcze nie do końca pojmujesz znaczenie pojedynczego życia, właściwie mało kto je pojmuje, dla większości ludzi, to tylko cyferka w statystyce. Ale jedno życie ma w sobie więcej głębi, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Jabdruasil siedział nieruchomo niczym posąg nie odzywając się.

- Mogę Go zobaczyć? – zapytał w końcu.

Serafin bez słowa skinął głową i wskazał drzwi po lewej stronie.

Stróż wszedł do małego pokoiku o jasnozielonych, nagich ścianach. Było tam prawie zupełnie pusto, tylko pod ścianą stało niewielkie, zaścielone łóżko. Naprzeciw drzwi znajdowało się dość duże okno, z którego rozpościerał się widok na ruchliwą ulicę. Na szerokim parapecie, bokiem do szyby, siedział drobny, brązowowłosy chłopiec.

Jabdruasil wolno podszedł w stronę Boga. Stanął tuż obok, dziecko jednak nie zaszczyciło go nawet spojrzeniem, całą swoją uwagę poświęcało uwijającym się po ulicy ludziom.

- Panie – szepnął Anioł niepewny jak ma zacząć.

- Nie tytułuj Go – powiedział Metatron stając w wejściu. – Nie lubi tego.

Jasnowłosy przez dłuższą chwilę nie odzywał się, wpatrując się w milczące bóstwo.

- Po co to wszystko? – zapytał w końcu.

- Nie odpowie ci. Rzadko cokolwiek mówi.

- Po co? – Anioł nie zwrócił uwagi na Metatrona. – Po co? – powtórzył czując, jak drży mu głos.

- Nie odpowie ci – Serafin podszedł w stronę blondyna. – Ale zdradzę ci tajemnicę – pochylił się nisko. Niemal muskając ustami ucho Jabdruasila szepnął bardzo cicho:

- Nawet On tego nie wie.

*

Gabriel rozglądał się nerwowo. Kobiecy głos zniekształcony trochę przez megafon oznajmił mu, że lot na Florydę jest za kilka minut i poradziła pasażerom zajmować miejsca.

Przeciskał się między ludźmi szukając znajomej, ciemnej czupryny. Rzucał się jak ryba wyciągnięta na brzeg, serce biło mu ze zdenerwowania, błądził wzrokiem po obcych twarzach, a nigdzie nie widział tej jednej.

Kiedy zaczęła ogarniać go panika poczuł jak silne ramiona oplatają go w pasie.

- Tu jesteś – usłyszał znajomy głos. Gdy się odwrócił zobaczył spoglądające na niego błyszczące, niebieskie oczy. Uśmiechnął się z ulgą i dał się poprowadzić ku pasowi startowemu.

- Bałem się, że cię zgubiłem – mruknął Gabriel obejmując partnera.

Lucyfer zaśmiał się cicho.

- Spokojnie, myślałeś, że polecę bez ciebie? – spojrzał wprost w szare tęczówki kochanka. Tamten uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową. Przecież obiecał. Szatan, wielki kłamca, obiecał mu, że nigdy go nie opuści. A on mu wierzył, wierzył w każde jego słowo.

Zatrzymali się przed stopniami prowadzącymi do samolotu. Ludzie cisnęli się do środka, żeby zająć miejsca, ale im się nie spieszyło.

- Lot trochę potrwa – zauważył Upadły i wyciągnął papierosa, zapalił i znowu objął partnera. Nie chciał go puszczać, lubił czuć to przyjemne ciepło u boku. – Przynajmniej trochę odeśpisz – zmrużył błyszczące oczy, lewy kącik ust powędrował lekko w górę.

Chłopak udał, że nie dosłyszał, lecz wydał go delikatny rumieniec na policzku.

- Pożegnaj się z Anglią – powiedział Upadły, czule głaszcząc twarz kochanka. – Będziesz tęsknił za domem?

Gabriel zapatrzył się w wiecznie zasnute ciężkimi chmurami niebo. Ostatnio raz wciągnął w nozdrza dobrze znany zapach wilgoci. Spojrzał partnerowi w oczy i uśmiechnął się. Jego dom jest przy nim. Chociaż zawsze wyrażał zdecydowany sprzeciw przed publicznymi czułostkami w obawie przed reakcją ludzi, tym razem pozwolił sobie na delikatny pocałunek. Przypominając sobie, że przez kolejne kilka godzin w samolocie nie będą mogli pozwolić sobie na żadne poufałości powtórzył to i wszedł po schodach na pokład.

Lucyfer odprowadził go wzrokiem, po czym zerknął w górę.

Być może nawet będzie mu brakowało tego nieba w odcieniu cudnej szarości. Przecież tak kochał ten kolor. Dopalił papierosa i ruszył za ukochanym. Czuł się dziwnie spokojnie, bezpiecznie. Miał wrażenie, że jakikolwiek problem teraz na niego spadnie, nie zostanie z nim sam. Podobała mu się ta świadomość, tak samo jak ta, że jest komuś potrzebny, że ktoś zawsze na niego czeka. Uśmiechnął na widok Gabriela zacięcie walczącego z zaplątanymi słuchawkami od odtwarzacza mp3.

Ostatni raz zerknął za siebie. Ciężkie, burzowe chmury przerzedziły się na moment ukazując skrawek czystego błękitu.

*

Złoty płyn na dnie szklaneczki zafalował, delikatnie obmywając spiętrzone kostki lodu.

„Nie ma to jak wpaść z jednego nałogu w drugi”, pomyślał Michał i jednym haustem opróżnił naczynie. Whisky zapiekła go w gardle.

Pewnie wyglądał teraz żałośnie. Znowu. Kiedy już zaczęło się układać... Zepsuło się. Właściwie to zjebało. Tak, to bardzo dobre słowo. Zaczynał doceniać prostą i brutalną wymowę przekleństw, którą tak ciężko jest uzyskać głupimi eufemizmami.

Rzeczywistość bezlitośnie zdzieliła go w łeb, a marzenia wyślizgnęły mu się z rąk i z głuchym trzaskiem roztrzaskały o podłogę. Rozpierdoliły.

Ktoś krzyknął i w barze wybuchło zamieszanie. Michał nie zwrócił na to uwagi, siedział nieporuszony nad pustą już szklanką i smętnie przyrównywał odłamki lodu do gruzów, w jakie obróciło się jego, tak zwane, życie.

Poczuł, że ktoś wpadł mu na plecy i miękko osunął się po nich na podłogę. Odwrócił się. Sprawczynią zamieszania była kobieta, dość młoda, o ciemnej karnacji i sięgających ramion czarnych włosach poskręcanych jak drobne sprężynki. Siedziała na ziemi i przekrzywiając głowę patrzyła wprost na niego zamglonymi od alkoholu, brązowymi oczami.

Archanioł dał znać zaabsorbowanym ludziom, że się nią zajmie. Uniósł kobietę z posadzki i spróbował posadzić na krześle. Ona jednak przywarła do niego kurczowo, wbijając długie, umalowane na krwistoczerwony kolor paznokcie w jego ramiona.

- Zabierz mnie stąd - szepnęła Michałowi do ucha głosem niezwykle opanowanym i trzeźwym. - Wyprowadź mnie na zewnątrz, proszę - powiedziała a w jej ciemnych, bardzo ładnych oczach, błysnęły łzy.

Na dworze lało jak z cebra, lecz żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. Dziewczyna osunęła się na kolana i zwymiotowała. Mężczyzna patrzył na to beznamiętnie. Kiedy tamta skończyła i otarła usta dłonią, przyklęknął obok niej i usiadł na piętach.

- Przepraszam - powiedziała cicho.

Ona też wyglądała żałośnie. W ubłoconych dżinsach i przemokniętej, białej koszuli lepiącej się do ciała, ze strugami wody lejącymi się z włosów. Klęczała obok kałuży własnych wymiocin w deszczu pod drugorzędnym barem, w którym wcześniej zalała się w trupa, obok kompletnie nieznajomego mężczyzny. Uśmiechnął się do niej. Wyglądali żałośnie. Ale było coś pocieszającego w tym, że wyglądali żałośnie razem.

- Czemu się spiłaś? - zapytał przyjaźnie. Kobieta nie wyglądała na taką, której często zdarza się przebywać w takich miejscach dla czystej przyjemności.

- Wszystko się zdupiło - odparła.

- To tak jak mnie - mruknął.

- Rodzina? Praca? Kobieta?

- Rodziny nie mam. Zakochałem się głupio i naiwnie. Tylko pracę lubię - wyjaśnił.

- Aha - pociągnęła nosem. - A ja mojej rodziny wolałabym nigdy nie poznać, a kochałam tylko psa. Ale wczoraj zdechł. A pracę też mam do dupy - powiedziała po chwili.

- Aha.

Chwilę milczeli siedząc obok siebie na mokrym chodniku.

- Lepiej ci? - zapytał Michał po chwili.

- Jeśli chodzi o uczucia - nie. Ale jeśli pytasz czy ciągle jestem nawalona, to już mi przechodzi.

Michał nie wiedział o co pytał.

- Możesz wstać?

- Chyba tak - odparł kobieta. - Tylko po co?

- Bo zawsze trzeba wstawać - wyjaśnił. - Nie wiem po co. Wiem tylko, że trzeba.

Dziewczyna przez moment siedziała bez ruchu pociągając nosem, po czym podniosła się na nogi i stanęła chwiejnie. Po chwili zastanowienia ściągnęła szpilki i wzięła je do ręki. Chodnik był zimny i mokry, nierówna, chropowata powierzchnia kaleczyła jej delikatne stopy.

Mężczyzna stanął obok i podał jej ramię. Oparli się o siebie nawzajem. Tak szło się trochę łatwiej. Ruszyli przed siebie.

Niektórzy ludzie przystawali w biegu, aby odprowadzić wzrokiem dziwną parę - chudego, czarnowłosego mężczyznę i opierającą się o jego ramię bosą kobietę. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki i trochę zalani. Ale w tym nie wyczuwali niczego osobliwego. Chodziło o to, jak szli. Wspierając się na sobie wzajemnie, chwiejnie i mozolnie, każdy krok zdawał się sprawiać im trudność. A mimo to uparcie parli do przodu, bez żadnego celu, po prostu jakby to, że idą naprzód, cokolwiek im dawało.

*

Nic już z tego nie rozumiał. Początkowo zdawało mu się, wszystko tu jest ułożone. Oczywiście, pojawiały się różne anomalia, ale miało to jakiś wyznaczony tor, istniał jakiś - bardzo ogólnikowy - szkic, który zapełniał się z każdym dniem tworząc często zaskakującą kompozycję. Ale po głębszym przyjrzeniu się złudzenie prysło. Wszystko to tylko chaos, odwieczne pytania, brak odpowiedzi, niewiedza, milczenie, strach. Czy można w tym trwać? Jak długo? I po co?

Być może każdy rozumie to wszystko na swój sposób. A może niczego nie rozumieją i żyją tylko szarpiąc i gryząc jak zwierzęta, żeby uszczknąć dla siebie jak najwięcej szczęścia, jakby było cenną tkaniną? Rozerwali i poszarpali Niebo, w którym nie ma już nawet miejsca dla Boga. Każdy chce go mieć tu i teraz, tak jak tu i teraz chcą mieć Raj. Więc je zabrali, bo wszystkiego było im mało, zabrali i rozdarli, rozszarpali, rozerwali, żeby każdy mógł coś mieć. Żeby każdy mógł mieć swój własny Kawałek Nieba.

 

 

 

 Autor: Kiana
 Data publikacji: 2008-05-12
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Ciekawie się czyta
czekam na resztę :)
Autor: Whitefire Data: 11:23 18.05.08
 I co my tu mamy? ;)
Zgadzam się z Whitefire, rzeczywiście czyta się ciekawie i przyjemnie. Poza tym lubię opowieści o aniołach :). Z pewnością zapoznam się z kolejną odsłoną Twego opowiadania, Kiano.
Autor: ~Carlin Leander Data: 19:39 25.05.08
 Smutne
Smutne i trochę depresyjne. Porzucone Niebo i Anioły próbujące poradzić sobie z żalem i opuszczeniem...
Autor: kero Data: 16:40 28.05.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 158 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 158 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Ten jest wielkim pieśniarzem, kto śpiewa o naszym milczeniu.

  - Khalil Gibran
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.