Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Złota Klatka

OD AUTORKI

 

Świat przedstawiony w „Złotej klatce” opiera się na nietypowym połączeniu dwóch mitologii – chrześcijańskiej i unikatowej mitologii Williama Blake’a. Nazwy miejsc są zaczerpnięte właśnie z Blake’a i każda z nich symbolizuje coś innego. Blake podzielił człowieka na cztery sfery Zoa: Urizen, Tharmas, Luvah oraz Urthonę. Każdej z tych czterech sfer odpowiadały ich cztery żeńskie Emanacje: Enitharmon, Vala, Ahania oraz Enion, tak jak Zoa odpowiada Emanacja. Moja teoria opiera się na stwierdzeniu, że człowiek może być zarówno Piekłem, jak i Niebem, w zależności od tego, jaką jest osobą i jakich dokonuje wyborów. Tak więc równie dobrze można powiedzieć, że męskie Zoa jest Piekłem, a żeńska Emanacja Rajem. Jak już wspomniałam, to tylko moje osobiste założenie.

Aby pomóc czytelnikowi swobodnie poruszać się w nazewnictwie, które występuje w opowiadaniach, przygotowałam mały słowniczek. Mam nadzieję, że nieco przybliży specyfikę świata Zoa i Emanacji i rządzących nimi reguł.

·       Emanacja – nazwa stosowana na określenie Raju, względnie anielskie państwo; administrator palatyn Emanacji, Metatron.

·       Empireum – „rzeka promienistej światłości”; miejsce w Raju, które znajduje się najbliżej Boga; u mnie Empireum jest stolicą Emanacji.

·       Enitharmon – górzysty, najbardziej artystyczny i snobistyczny rejon Emanacji, czyli Raju jego administratorem jest milord, archanioł Gabriel, minister kultury i dobrych obyczajów.

·       Luvah – jedna ze sfer Zoa, symbolizuje miłość i emocje; jej podległą sztuką jest muzyka, kolorem – czerwony, a porą roku – lato, stąd w mojej historii Luvah zamieszkują demony obdarzone ciemną skórą; Luvah jest przemysłową prowincją, odpowiedzialną za wydobywanie szlachetnych kamieni; administratorem krainy jest księżna Lamia.

·       Orc – symbol krwi, rewolucji oraz żądzy; u mnie to odrębna, letnia rezydencja Lucyfera, gdzie król właściwie spędza cały czas w oddaleniu od gwaru i intryg Beulah oraz prawdziwego królewskiego pałacu, Rintrah.

·       Tharmas – jedna ze sfer Zoa; symbolizuje zmysły oraz fizyczne pożądanie; jej podległą sztuką jest malarstwo, kolorem – zielony, a porą roku – zima; u mnie Tharmas to najodleglejsza prowincja Zoa, zwana Marchią; charakteryzuje się mroźnym klimatem oraz przewagą demonów, które mają wyjątkowo bladą skórę, a szczególnie wśród kobiet zdarzają się nawet blondynki, co jest niezwykle egzotyczne, gdyż generalnie demony nie mają jasnych włosów; administrator krainy, margrabia Belzebub, jest również marszałkiem Zoa.

·       Thiralatha – symbol erotycznego marzenia kobiety, które nie może zostać zaspokojone; w Zoa Thiralatha to nazwa tendencyjnej szkoły dla młodych dziewcząt, które już od najmłodszych lat uczą się swojej pozycji w tym dyskryminującym kobiety społeczeństwie; administratorem szkoły jest najpotężniejsza czarodziejka w Zoa, Astarotte.

·       Urizen – jedna ze sfer Zoa; symbolizuje rozum, podległa jej sztuka to architektura, kolor – biały, złoty albo czarny, pora roku – wiosna; u mnie Urizen to artystyczna, najbardziej liberalna obyczajowo prowincja Zoa, to właśnie z Urizen pochodzi większość wynalazców, naukowców oraz uzdolnionych artystów; wśród demonów z Urizen mogą się zdarzyć oczy ciemnoniebieskie, w odcieniu indygo, choć pełnokrwiste demony ogólnie nie miewają niebieskich i zielonych oczu; administrator krainy to hrabia Eblis.

·       Ulro – u Blake’a świat ego, wrogości i ograniczenia; u mnie nazwa Ulro określa tzw. ziemie niczyje, Czyściec.

·       Urthona – jedna ze sfer Zoa; symbolizuje wyobraźnię, podległą jej sztuką jest poezja, kolorem – niebieski, porą roku – jesień; u mnie to środkowa, najbardziej strategiczna prowincja Zoa, posiada status autonomii, na jej terenie znajduje się stolica kraju Beulah oraz Orc, rezydencja króla; jej administratorem jest markiz Azazel, mer Beulah.

·       Zoa – nazwa stosowana na określenie Piekła; dzieli się na cztery główne prowincje: Tharmas, Urizen, Luvah oraz Urthonę.

 

 

Złota klatka

 

            Padało.

            Już od dłuższego czasu siedział z palcami splecionymi na brzuchu, wtulony w miękkie oparcie swojego zamszowego fotela. Była to jego ulubiona pozycja do podjęcia rozmyślań. Nawet nie zauważył momentu, kiedy ogarnął go melancholijny, nostalgiczny nastrój.

            Pewnie przez pogodę.

            Na jego kreślarskim stole leżała czysta kartka papieru, kilka rodzajów szkieł powiększających i czarne pióro, a tuż obok niego stała buteleczka atramentu. Miał się zająć kaligrafowaniem wiersza dla Gabriela. Obiecał mu ten mały prezent podczas wczorajszej, wspólnej kolacji. Gabriel jak nigdy nalegał, żeby przybył do jego zamku Enitharmon i spędził trochę czasu w towarzystwie przyjaciół. Na swój specyficzny, hałaśliwy sposób oznajmił przy tym, że się o niego martwią, bo siedzi w swojej bibliotece jak niedźwiedź w jaskini i w ogóle się z niej nie rusza. Niedługo zapomną jak wygląda!

            Wcześniej jakoś nikt się nie martwił jego samotnością z wyboru i przesiadywaniem w bibliotece. Co w tym takiego dziwnego? Przecież zawsze tak było.

            Przypomniał sobie troskliwą minę Tubiel, kiedy zaproponowała, że dostarczy mu świeży bukiet jakichś subtelnych kwiatów, by choć odrobinę rozweselić jego książkową pustelnię. Wtedy parsknął ironicznym śmiechem i zapytał co zatem zamierza mu ofiarować jej obrażalska kochanka Izrafiel. Może jakiś prywatny koncert? Obie poczuły się urażone i dały mu spokój. No bo czy ta Tubiel zwariowała? Po co mu kwiaty? A od rozweselania gabinetu ma Rhetta…

            Potem było jeszcze gorzej. Gabriel przejętym szeptem zrelacjonował mu jak bardzo wszyscy się przejmują jego stanem i że może liczyć na jego wsparcie, a jakby chciał porozmawiać, zawsze jest na jego zawołanie… Akurat. Musiałby nie znać tego rozhisteryzowanego pieniacza i jego chronicznego braku cierpliwości do słuchania kogokolwiek w jakiejkolwiek, choćby najbłahszej sprawie. Odpowiedział mu, że w najbliższym czasie nie zamierza popełnić samobójstwa, ani nie czuje też, żeby jego sławna moc nagle się krytycznie zmniejszyła doprowadzając go do naturalnej śmierci. Wobec tego nie potrzebuje spowiedzi.

Zupełnie nie rozumiał o co im chodzi.   

            Szum deszczu się nasilił. W Enitharmon, północnym rejonie Emanacji ulewy były na porządku dziennym. Ani trochę nie ochładzały jednak gorącego klimatu, który panował na obszarze całego anielskiego państwa. Deszcz w Enitharmon był tylko letnim, ciepłym deszczem, przynoszącym ulgę w upałach i zraszającym imponujące ogrody archanioła Gabriela. Lady Tubiel sprawowała nad nimi pieczę. Jej umiejętności w dziedzinie ogrodnictwa zasłynęły nawet w Zoa, szczególnie kiedy na tronie Piekła zasiadł stosunkowo młody król Koryu…

            Tak się złożyło, że archanioł – milord Enitharmon Gabriel, minister kultury i dobrych obyczajów Emanacji oraz marszałek dworu niebiańskiego palatyna dysponował prawdziwym zbiorem talentów na swoim dworze. Razjel – mag, pisarz i kaligraf w jednym był najznakomitszym z nich obok lady Tubiel i archanioł muzyki, przywódczyni Anielskiego Chóru – Izrafiel.

            Razjela mało to wszystko obchodziło. O ile w ogóle. Nie interesowały go sława, blichtr i błyszczenie na świeczniku. Nie miał za grosz ambicji, by podbić świat swoimi czarami, pisaniem, czy też zgryźliwym dowcipem. Miał za to nieprzebrane pokłady zapału do pracy, usposobienie wyrozumiałego mizantropa i żądzę podejmowania coraz nowszych i coraz bardziej szalonych wyzwań. Zwłaszcza w dziedzinie magii. Mówiono, że jego moc dorównuje mocy samego Serafiela, przywódcy Serafinów i tak samo, jak Serafiel dostąpił zaszczytu rozmów z Bogiem. Poszedł jednak inną drogą niż surowi, konserwatywni Serafini. Nie wyrzekł się świata i jego marnych rozkoszy, ale na stałe osiadł w dumnym, pompatycznym Enitharmon, by zająć się wnikliwym doskonaleniem swoich talentów. Lubił też strojne szaty i wcale nie uważał tego za przejaw demońskiej próżności. Bo co to w końcu jest ta demońska próżność? Każdy szanowany anioł został o nią choć raz w życiu oskarżony i nic strasznego się nie stało.

            Ze swojego marnego, politycznego doświadczenia Razjel wiedział, że właściwie problemy zaczynają się ze strony tych, którzy innych oskarżają o demońską próżność. Weźmy chociaż dawną palatyn Cassielle. Skazała na śmierć pierwszą parę aniołów darzącą się uczuciem miłości. Grzmiała, jak Mojżesz na Górze Synaj, że to niedopuszczalne i grzeszne! Owoc demońskiej próżności!

Demońska próżność.

Jakież to piękne określenie. Jakże łatwo jest nim szafować i chować się w cieniu jego okropnej wymowy… Ale w końcu ta bezpieczna zasłona opada i wszyscy dowiadują się prawdy o święcie zgorszonych oskarżycielach. I to jeszcze jedna prawidłowość anielskiej mentalności. Najgłośniej krzyczą i burzą się ci, którzy mają to samo przewinienie na sumieniu… Cassielle została wygnana na Ziemię z zakazem wstępu do Emanacji, po tym jak wydało się, że romansuje z człowiekiem…

Tyle hałasu o nic.

Razjelowi nie przeszkadzała moda na miłość. Nie przeszkadzało mu też, że jego przyjaciele zakochiwali się i przeżywali różnorakie przygody miłosne. Nie przeszkadzało mu, choć tego nie rozumiał. Albo po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiał.

Tak. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Był takim szalenie wysublimowanym filozofem, a zupełnie nie rozważał problemu miłości. Co prawda on też kilka razy doświadczył bezpośrednich ataków zauroczonych nim osób. Nawet ze strony starszej siostry Gabriela, Koronis jeszcze zanim na zawsze odeszła z Emanacji na dobrowolną banicję do Ulro.

Za każdym razem Razjel bardzo się dziwił, że wzbudza czyjeś zainteresowanie.

Erotyczne zainteresowanie.

Kiedyś zdarzyło mu się, że jedna z jego uczennic przyszła nago do jego pracowni i powiedziała, że albo ją posiądzie, albo się zabije. „Włóż coś na siebie, bo się przeziębisz, moje dziecko.”  – odparł spokojnie, a na wspomnienie tego incydentu niezmiennie chciało mu się śmiać. Potem długo rozmawiał z ową napaloną anielicą i tak jej wyperswadował miłość do siebie, a przy okazji rozbudził ochotę do rozwijania talentów, że została najlepiej poczytną pisarką w Emanacji, a także zapisała się do Chóru Izrafiel, gdzie dokonała małej rewolucji, wnosząc  powiew nowoczesności do wykonywanych utworów. Szczerze powiedziawszy był bardzo dumny z małej Ariel. Z resztą do tej pory dziewczyna odwiedza go, by pochwalić się swoimi sukcesami. I nigdy więcej się przed nim nie rozebrała. Punkt dla niego.

W samotności przeżył okres obecności Boga w Emanacji, burzliwe czasy po Jego odejściu, bunt Lucyfera, sielankowy okres rządów pół – Serafina Metatrona, aż w końcu dotarł do momentu zwrotnego w historii Emanacji. I pierwszy raz w życiu brał bezpośredni udział w toczących się wydarzeniach. Notabene dzięki swojej nienasyconej żądzy podejmowania szalonych wyzwań...

Bo to rzeczywiście było szalone. Szalone było pozwolić, by wiedźma Astarotte znowu przekroczyła próg jego biblioteki. Ale bardziej szalone było zgodzić się jej pomóc…

Niegdyś Astarotte należała do grona uczniów jego Akademii Magicznej. Wykazywała nieprzeciętne zdolności, a jej moc zdawała się nie mieć granic. Razjel ze wzrastającym niepokojem obserwował jej postępy. Miał bowiem nieprzyjemne przeczucie, że powoli schodziła na złą drogę…

Nie mylił się. Astarotte popadła w nadmierną pychę i podczas buntu Lucyfera dołączyła się do rebeliantów. Razem z Amaimonem, chorążym Lucyfera, najechała na Enitharmon. Gdy Gabriel zabił Amaimona, wskrzesiła go używając potężnych czarów. Razjel musiał się wtedy wtrącić i za grzech nekromancji wyrzucił Astarotte z Emanacji. Została najbliższą współpracownicą Lucyfera w Zoa i żoną marszałka Belzebuba.

Mag nie spodziewał się, że ich losy ponownie się splotą i to jeszcze w tak tragicznych okolicznościach…

W Zoa dokonano przewrotu pałacowego, na skutek którego Lucyfer musiał abdykować. Tron objął jego jedyny syn, książę Koryu. Wkrótce potem Lucyfer zginął. Mówiło się, że za jego śmiercią stał sam Koryu oraz żądna zemsty za śmierć ojca i całkowite zniszczenie jej prowincji hrabina Urizen Cherry.

Palatyn Metatron wypowiedział wojnę świeżo upieczonemu królowi Zoa, nie zważając na uwłaczające opinie, że porywa Emanację do walki w odwecie za śmierć swojego kochanka. Do konfrontacji również doszło w Ulro. Jej wynik był dla aniołów miażdżący. Całkowita klęska i prawie śmiertelna rana Metatrona. Prawie. Palatyn jednak przeżył, ale stracił jedno płuco i zaczął miewać poważne problemy z oddychaniem. Podobno kaszlał krwią.

 



A pewnego dnia po zakończeniu wojennych działań, wiedźma Astarotte zapukała do mało gościnnych drzwi maga Razjela i poprosiła go o pomoc. W ramionach trzymała sprawcę straszliwej rany Metatrona. Jej syna. Jej i Belzebuba. Rubinowowłosego Rhetta, wyniszczonego wyładowaniami swojej niemożliwej mocy, której nie kontrolował.  

Razjel chciał ją wyrzucić, lecz na kolanach błagała go, żeby tylko dotknął dłoni jej syna i przekonał się jak wielki drzemie w nim potencjał...

Teraz, zagłębiony w swoim fotelu i dziwnie przygaszony wspominał moment, kiedy po raz pierwszy poczuł ogrom mocy Rhetta. Jedno dotknięcie odrzuciło go na ścianę…

Astarotte wiedziała. Znała swojego dawnego nauczyciela lepiej, niż on mógł to przypuszczać. Wiedziała, że nie cofnie się przed takim wyzwaniem. Przed młodym, zaledwie dwudziestoletnim demonem, przeklętym przez dar swojej matki i chorobę ojca, która polegała na tym, że z dnia na dzień Belzebub coraz bardziej tracił magiczne umiejętności. Niezrozumiałym dla nikogo sposobem jego moc powróciła do jego dzieci, zwłaszcza kumulując się w Rhecie…

Tak, Astarotte powiedziała mu także o Lirze, bliźniaczej siostrze Rhetta. Tylko ona potrafiła kontrolować morderczą moc brata. Ale Lira zginęła podczas bitwy w Ulro. Śmiertelny cios zadał jej nie kto inny, a sam palatyn Emanacji Metatron, kiedy próbowała ochraniać króla. Była postępową dziewczyną. Po tym jak Koryu ogłosił pełne równouprawnienie kobiet w Zoa, zaciągnęła się do wojska.

Rhett nie brał udziału w walkach, ale gdy Lira umarła, dzięki magii od razu się tego dowiedział i przeniósł na miejsce wydarzeń. Kompletnie stracił nad sobą panowanie i na oczach zrozpaczonego dowództwa Anielskiej Armii rzucił się na palatyna. Mało brakowało, a rozszarpałby go na strzępy. Powstrzymał go banita Uriel, niegdyś marszałek dworu Metatrona i jego najlepszy przyjaciel. Rhett również jego zranił, ale nie tak poważnie, jak palatyna. Mimo to Urielowi udało się zahamować przypływ jego destrukcyjnej energii. Młody demon całkowicie opadł z sił i stracił przytomność. Przed rozwścieczonym atakiem generała Anielskiej Armii Michaela, uratowała go Astarotte i zabrała z pola walki. Potem długo próbowała ocucić syna, ale niestety żadne jej starania nie przyniosły rezultatów… Mimo że odzyskał przytomność, stan jego umysłu i równowaga magiczna były w katastrofalnym stanie.

Razjel wciąż pamiętał wyraz jej twarzy, kiedy powiedziała: „ Straciłam już córkę. Proszę uratuj mojego syna, bo nie zniosę podwójnej żałoby!”

To była najbardziej nierozsądna rzecz, jaką zrobił w całym swoim życiu. Przyjął demona do swojej akademii. W dodatku demona, który rozpłatał jego władcę, jak pierwszego lepszego aniołka służebnego!

Co za moc! Co za moc! Razjel nadal czuł zachwyt zmieszany z przerażeniem za każdym razem kiedy uświadamiał sobie, jak potężny jest Rhett. I że on – anielski mag Razjel powinien zawisnąć na głównym placu Empireum za zdradę. W jego mniemaniu to jednak nie była zdrada. W końcu prowadzi Akademię Magiczną. Kto powiedział, że nie może uczyć w niej demonów?

Gabriel zemdlał, gdy dowiedział się, że oprawca Metatrona przebywa na terenie Enitharmon. A potem zemdlał jeszcze raz, gdy złośliwa Izrafiel uświadomiła mu, że za to co wyprawia Razjel, on także z powodzeniem może zawisnąć na stryczku jako wspólnik zdrady. Przecież Enitharmon jest rejonem Gabriela i to on za niego odpowiada…

Mimo to z biegiem czasu wszyscy zaakceptowali decyzję maga i niebezpieczną obecność energicznego, narwanego demona, w którym rozkochała się cała żeńska część akademii. Nawet Izrafiel i Tubiel wzdychały do niego po kryjomu mimo swoich odmiennych preferencji seksualnych.

Rhetta po prostu nie dało się nie lubić. Tryskał dobrym humorem. Zawsze można było liczyć na jego uczynność, był otwarty i spragniony nowych znajomości. Poza tym wszystko go interesowało, a zwłaszcza anielska kultura. Przesadzał kwiaty z Tubiel, uczył się czytać nuty z Izrafiel, dyskutował z Gabrielem i droczył się z częstym gościem Enitharmon, chorążym Anielskiej Armii Konstantem.

Gabriel bardzo trafnie stwierdził, że Rhett nie może być synem wiedźmy i „skurwiela z Zoa”, bo tak właśnie nazywano jego rodziców. A już szczególnie milord nie wyobrażał sobie, żeby ten pogodny dzieciak zaatakował i okrutnie okaleczył palatyna…

Razjel o tym nie zapomniał. Ani o tym kim byli rodzice „ich” demona, ani o tym do czego był zdolny. Ostrożności nigdy nie za wiele, choćby syn Belzebuba okazał się najukochańszą istotą na świecie.

Najukochańszą.

Może rzeczywiście coś w tym było?

Jego życie zmieniło się odkąd zawitał w nim Rhett. Na początku musieli się dotrzeć i obaj działali sobie na nerwy. Demon czuł się nieswojo w nowym otoczeniu, a poza tym nie przywykł do żelaznej dyscypliny, jaką Razjel narzucał swoim wychowankom, szkolącym się na emanacyjnych czarodziejów. Buntował się także kiedy przyszło mu się uczyć wszystkiego od podstaw w dziedzinie, w której dotąd uważał się za niedoścignionego.

Bez przerwy się ze sobą kłócili. Po raz pierwszy ktoś odważył się dyskutować z nieomylnym magiem Emanacji i co więcej podważać zasady jego nauczania i może rzeczywiście trochę hermetyczne podejście do magii. Pod wpływem złości Razjel już kilka razy prawie wyrzucił obrzydłego demona z Enitharmon, ale wówczas przypominał sobie przyrzeczenie złożone Astarotte oraz stan ducha w jakim znajdował się Rhett. Szybko zauważył, że chłopak wcale nie jest w sobie zadufany, ani tym bardziej arogancki, tylko po prostu Anielska Akademia Magiczna go przeraża, jak również własne braki w najprostszych dziedzinach magii i ciągle towarzysząca mu świadomość, że być może nigdy w pełni nie zapanuje nad swoją mocą. Za żadne skarby nie chciał się do tego przyznać nawet, gdy Razjel mu to wygarnął.

Poza tym, jak każdemu potomkowi starodemońskiej arystokracji, wpojono mu głęboką pogardę do aniołów i ich cywilizacji. Chociaż, jak wyczuwał czarodziej, nie łączyły go najcieplejsze stosunki z ojcem, w pełni podzielał negatywne zdanie Belzebuba na temat Emanacji. Poza tym niebiański palatyn zabił jego bliźniaczą siostrę. Rhett twierdził, że to wystarczający powód, żeby od razu znienawidzić cały kraj za jeden haniebny czyn jego władcy.

A potem niespodziewanie jego podejście się zmieniło. Duże w tym zasługi towarzyskiej Ariel, kilku widowiskowych, filozoficznych kłótni z cynicznym, starym magiem, jak demon zwykł nazywać Razjela, ale przede wszystkim kaligrafii…

Któregoś dnia Rhett zastał czarodzieja w bibliotece kaligrafującego wstęp do swojej nowej powieści. Miał chyba ułożoną krytyczną mowę, bo nawet otworzył usta, żeby ją zacząć, ale tylko głośno wypuścił powietrze z płuc, a w jego stalowych oczach pojawił się błysk niekłamanego zachwytu.

-       Nie przypuszczałem, że to takie piękne…– powiedział cicho.

Od tamtej pory szwendał się po gabinecie maga i domagał możliwości obserwowania jego pracy. Ten na różne sposoby próbował go zniechęcić, ale skończyło się na tym, że rozkazał przynieść dodatkowe krzesło. Wcześniej Rhett po prostu klękał na podłodze i opierał łokcie na jego kolanie, z dołu przyglądając się precyzyjnym ruchom pióra, prowadzonego jego dłonią. Tak tym rozpraszał Razjela, że zaczął popełniać rażące błędy, które wcześniej mu się nie zdarzały. Wreszcie uznał więc, że jednak nie warto czekać aż Rhett znudzi się jego obojętnością, bo zanosiło się, że raczej za szybko nie znudzi się sztuką kaligrafii.

Poddał się.

Przyszło mu to z zaskakującą łatwością, bo z drugiej strony zainteresowanie i podziw demona bardzo mu schlebiały.

Nie zauważył, kiedy Rhett stał się nieodłącznym elementem jego imponującej biblioteki i partnerem niekończących się rozmów na przeróżne tematy. Ich rozpiętość samego Razjela wprowadzała w zakłopotanie. Demon mógł mówić absolutnie o wszystkim. Począwszy od zagadnień spornych, jak istnienie Boga, czy słuszność systemów politycznych w obu wrogich państwach, poprzez zagadnienia o zabarwieniu osobistym, a nawet traumatycznym, jak śmierć Liry, zaognione kontakty Rhetta z ojcem, czy rola jaką Razjel pełni przy Gabrielu, skończywszy na zagadnieniach trywialnych i zwyczajnych, jak na przykład najlepsze rodzaje papieru do kaligrafowania, albo w jakim kolorze powinny być ubrania czarodziejów. Niby w zielonym, bo to ich międzynarodowy kolor, ale co, gdy jakiemuś czarodziejowi było w nim nie do twarzy?

Razjel poprawił się w fotelu i zdał sobie sprawę, dlaczego czuje się dzisiaj tak nieswojo. W ogóle nie widział się z Rhettem. Przywykł, że syn Astarotte cały czas był gdzieś w pobliżu, a jego komentarze i opowiadania z przebiegu dnia umilały mu codzienne obowiązki i samotność, którą sam sobie narzucał.

Nagle znowu przypomniał sobie przebieg wczorajszej kolacji u Gabriela i zmartwione oblicza jego przyjaciół, nawet zarozumiałej Izrafiel. Intuicyjnie powiązał to z nieobecnością Rhetta i ogarnął go niepokój.

Ulewa nie ustawała. Może nawet przybrała na sile.

W chwili gdy chciał się zerwać z fotela i wreszcie porzucić rozmyślania, drzwi od jego biblioteki lekko się uchyliły.

Do środka wszedł Rhett.

Jego ekscentryczny strój był mokry od deszczu, a mocno falowane, rubinowe włosy przykleiły mu się do twarzy.

Nie uśmiechał się.

Wręcz przeciwnie. Był poważny i jakby zasmucony.

Ten smutek mieszał się z niepewnością i jeszcze jedną emocją, którą Razjel nie widział u niego od czasu ich pierwszego spotkania, kiedy wiedźma Astarotte przyniosła go do jego gabinetu – z bezsilną i właśnie przez tę bezsilność tak niebezpieczną złością.

***

            Przez moment mierzyli się wzrokiem. Rhett pierwszy oderwał od niego spojrzenie, jak zawsze speszony przeszywającą uwagą i inteligencją szafirowych oczu czarodzieja. Były niczym dwa błękitne łepki od szpilek. Te szpilki przekuwały jego najskrytsze myśli, uczucia i pragnienia. Nienawidził ich, a zarazem nie umiał się obyć bez tego wszystkowiedzącego, wyrozumiałego spojrzenia. Szafirowe szpilki mocno trzymały go w niewoli. Uczyniły z niego osobistą własność Razjela.

Tak się właśnie czuł. Jak jego własność. Jak jego czarne pióro, z którym się nigdy nie rozstawał. Jak jego ulubiony biały szal w niebieskie paski. Jak jego posrebrzany kałamarz niezmiennie stojący na blacie stolika w bibliotece. Jak jego długi, srebrny kolczyk z błyszczącą perłą. Jak rzecz, a nie żywa, myśląca istota. Ale z przyjemnością pozostałby jego rzeczą do końca świata, gdyby to tylko było możliwe… A nie było.

Dlatego postanowił odejść. Jego miejsce było w Zoa przy boku króla i królowej ku radości jego ukochanej matki i satysfakcji wiecznie z niego niezadowolonego ojca.

Teraz będzie zadowolony.

Rhett odejdzie tam, gdzie jego miejsce, choćby musiał opuścić prawdziwy dom. Anielski Enitharmon otoczony łańcuchem gór Chaldea i wstęgą rzeki Perat. Dumny, zarozumiały Enitharmon od tysięcy lat tkwiący na północy Emanacji.

To tutaj odnalazł swój spokój. To tutaj nauczył się, co znaczy być prawdziwym magiem. To tutaj nauczył się rozpoznawać i smakować szczęście. Jego szczęście składało się z małych kawałeczków, krótkich niby nieistotnych chwil. Skrzętnie je zbierał i zachowywał na nowo odbudowując z nich roztrzaskane serce. Kiedy Lira zginęła myślał, że już nigdy nie uda mu się tego zrobić…

Stał teraz zmarznięty i przemoczony i chciał wypowiedzieć wiele mądrych i potrzebnych słów. Może nawet podziękować. Tymczasem jego gardło było ściśnięte, jak w imadle, a oczy błądziły po pozłacanych grzbietach książek z biblioteki Razjela i szukały jakiegoś neutralnego tematu do podjęcia niezobowiązującej rozmowy.

-       Wydaje mi się, że wreszcie coś zrozumiałem. – czarodziej odezwał się pierwszy swoim miłym, przyjemnym dla ucha głosem, przeciągając spółgłoskę „r” – Nigdy nie chciałeś zostać magiem.

Rhett po prostu skinął głową.

-       Nie. Nie prosiłem o to. Nie prosiłem o moc. Jest dla mnie jedynie straszliwą spuścizną po ojcu.

-       Na pewne sprawy nie mamy wpływu… Wówczas o naszej szlachetności i niezależności świadczy to, jak się zachowamy w obliczu nieuniknionego. – urwał zaskoczony drwiącym uśmiechem demona.

-       Ciekawe. Ciekawe jak ty się zachowasz w obliczu nieuniknionego, Razjelu.

-       A mianowicie?

-       Najwyższy czas, żebym wrócił do Zoa.

Mag gwałtownie uniósł dłoń, by nerwowym, wyuczonym gestem odgarnąć grzywkę z oka. Po drodze potrącił łokciem bakałarz. Atrament wylał się na czystą kartkę i brązowy blat. Razjel mruknął z niezadowoleniem, z powrotem stawiając butelkę w pozycji pionowej.

-       Masz r-rację, R-rhett. Ukończyłeś szkolenie, nauczyłeś się wszystkiego, co powinieneś… – powiedział, bardziej niż zwykle przeciągając „r”.

Demon spodziewał się, że właśnie to mniej więcej usłyszy. Mimo to milczał po raz kolejny wnikliwie przyglądając się czarodziejowi. Czekał łudząc się, że może Razjel jeszcze coś doda, chociaż wiedział, że nie powinien na to liczyć. Był jego rzeczą. Niczym więcej.

Mag Emanacji słynął ze swojego ekscentryzmu. Jego uroda także taka była, podobnie jak sposób ubierania. Pod tym względem idealnie się dobrali. Razjel miał krótkie, brązowe włosy, wpadające w orzechowy odcień z prostą, przydługą grzywką zaczesaną na bok, którą nawet teraz nieświadomie odgarniał z oka. Sięgały mu do końca uszu i lekko kręciły się na końcówkach. Rysy jego twarzy były po trosze ostre, dzięki miękko zaznaczonym kościom policzkowym i gęstym, ciemnym brwiom, a po trosze delikatne dzięki prostemu, szczupłemu nosowi i wydatnym, sercowatym ustom.

Całkiem przystojna twarz. Całkiem na swój sposób pogodna.

Tak pomyślał, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. W tej chwili wydała mu się wroga i bardzo, bardzo nieznana. A przecież od paru miesięcy codziennie na nią spoglądał, na pamięć ucząc się każdego szczegółu.

-       Słucham cię, Rhett.

Mag również mierzył go wzrokiem. Ironicznym wzrokiem.

Rhett uświadomił sobie, że bezbłędnie rozszyfrował stan jego ducha.

Prowokował go do mówienia.

-       Słucham cię, Razjelu. – odparł twardo – Z rozkoszą wysłucham czegoś szczerego z twoich ust.

-       Aha. Sądzisz więc, że do tej pory nie byłem szczery?

-       Nigdy nie jesteś szczery. Posiadasz tak niesamowicie rozległą wiedzę, zgłębiasz najskrytsze tajemnice świata, a nie potrafisz rozpoznać i nazwać prostych rzeczy. Ignorujesz je, albo uciekasz przed nimi do książek.

-       Być może. – Razjel przygryzł wargę – Wciąż jednak nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Co mam powiedzieć, żeby cię usatysfakcjonować?

-       Zapytaj dlaczego odchodzę, a wyznam ci prawdę.

-       Ukończyłeś szkolenie. – mag zaciekle się bronił, choć jego oblicze zmieniło wyraz z opanowanego na poirytowany i jakby… skrzywdzony.

A może tak mu się tylko wydawało?

-       Zapytaj. – Rhett pozostał niezłomny.

-       Dlaczego odchodzisz? – głęboko westchnął.

-       Po pierwsze moja obecność w Enitharmon naraża ciebie i Gabriela na wielkie niebezpieczeństwo. Jestem demonem, w dodatku demonem, który w Emanacji cieszy się bardzo złą sławą. Mam dwadzieścia lat, a na swoim koncie kilka pokazowych mordów. I nie mów mi, że byłem wówczas niepoczytalny, pod wpływem mojej śmiercionośnej mocy. Owszem, byłem, ale to nie zmienia faktu, że zabijam. Rozumiesz? Zabijam.

-       Jeśli o mnie chodzi, tak łatwo nie dam się zabić. – odparł czarodziej z przekąsem, uśmiechając się kącikami ust; jego oczy pojaśniały od figlarnego błysku – Gabriel też nie. Ani tobie, ani tym bardziej Metatronowi i Serafinom. Poza tym miałeś się tutaj nauczyć panować nad swoją mocą. Moim zdaniem doskonale ci się to udało.

-       Mówisz tak, jakbyś mnie przekonywał do pozostania w Enitharmon! – Rhett nie wierzył własnym uszom.

Razjel demonstracyjnie wzruszył ramionami, niewinnie mrugając powiekami.

-       To ty tak sądzisz. Ale słucham dalej. Skoro powiedziałeś po pierwsze, pewnie dodasz po drugie…

***

            Wyłamywał palce.

Wydawało mu się, że Rhett skończył już z tym szkodliwym przyzwyczajeniem, ale on robił to teraz prawie tak mocno i gwałtownie jak na samym początku, gdy przysłuchiwał się jego rozmowie z Astarotte.

            Czarodziej nie mógł znieść przejmującego dźwięku chrupiących stawów.

-       Przestań. Połamiesz sobie palce! – powiedział rozdrażniony.

Rhett go posłuchał, ale zaczął przechadzać się po bibliotece, splatając ręce za plecami. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ten gest upodobnił go do ojca. Miał jego rubinowe włosy i duże, namiętne usta. Poza tym powielał niektóre jego upodobania. Nawet chodził w ten sam dumny sposób. Na tym jednak wzajemne podobieństwa ojca i syna się kończyły. Oczy Rhetta były stalowe, lekko wpadały przy tym w ołówkowy odcień szarości. Z rubinową barwą, mocno falowanych włosów do ramion, kontrastowały jego ciemne rzęsy i brwi. Wyostrzały delikatne rysy jego oblicza, czyniąc je o wiele bardziej interesujące, niż idealne, porcelanowe oblicze Belzebuba. Rhett preferował również specyficzny styl ubierania wręcz niemożliwy do zaakceptowania przez prawdziwego, zoańskiego arystokratę. Dzisiaj na jego strój składała się biała, anielska tunika z wykrojeniem, które otaczał błękitny, metalowy naszyjnik wysadzany szafirami zatopionymi w złocie, czarny, demoński surdut bez rękawów zarzucony na tunikę oraz purpurowa peleryna ze złotymi, zoańskimi wzorami. Przedstawiały godło jego rodzinnej krainy, Tharmas – kwiat o pięciu płatkach z ostrymi brzegami. W pasie ściągała go biała szarfa również z szafirem do ozdoby. 

-       Po drugie…– zaczął i na chwilę urwał, ukradkiem zerkając na zasępionego Razjela – Już dłużej nie mogę. Nie mogę przebywać w twojej złotej klatce. Duszę się.

-       Słucham?! – nie rozumiał, albo nie chciał rozumieć jego słów.

-       Jak mam to dobitniej powiedzieć? – demon zanurzył dłoń we włosach i zaczął je czochrać, równie niespokojnie, jak wcześniej wyłamywał palce i przechadzał się po bibliotece – Zamknąłeś mnie w klatce i obserwujesz, jakbym był cudownym okazem egzotycznego ptaka. Jestem jeszcze jednym elementem wystroju twojej biblioteki. Tyle, że żywym.

-       Sam tego chciałeś. Sam do mnie przychodziłeś!

-       Tak, ale… Ale ty nie jesteś dla mnie egzotycznym ptakiem w klatce, rozumiesz? – głos mu się załamał.

-       Nie.

-       Właśnie. Nie rozumiesz. – powrócił do wyłamywania palców, a co gorsza do spacerowania – Wiesz, ta klatka jest naprawdę piękna. Złota. Mógłbym w niej zostać do końca życia, bo czuję się w niej naprawdę szczęśliwy…

-       Ale wracasz do Zoa przypodobać się ojcu i jego pupilkowi, któremu pomógł wspiąć się na tron!

Razjel nie przypuszczał, że ma w sobie tyle złości. Złości na Rhetta. Złości na jego chęć odejścia…

-       Wiesz co zrobi z tobą Koryu? Zamknie cię w klatce. Tylko, że w innej. Dużo gorszej. Nawet nie żelaznej. Twój talent do magii i moc są błogosławieństwem i zarazem przekleństwem. Dlaczego sądzisz, że klatka Koryu okaże się lepsza od mojej?!

-       Nie pozwolę mu się zamknąć!

Mag ironicznie prychnął.

-       Tak jak nie pozwoliłeś mnie?! Powodzenia! Odlatuj ptaszku! Otwieram przed tobą drzwi! Leć! Leć prosto w następną niewolę! Od początku takie było twoje przeznaczenie, sam się na nie godzisz!

Rhett obdarzył go długim, miażdżącym spojrzeniem, zaciskając dłonie w pięści. Przez chwilę wydawało mu się, że go uderzy, albo zaatakuje mocą.

-       Wiesz kim jesteś, Razjelu? – wycedził przez zęby – Starym, zgorzkniałym dziadem!

Obrócił się i wyszedł z biblioteki, zostawiając nieruchomego, oniemiałego maga za brązowym stołem, zaplamionym atramentem.

***

            Biegł między regałami książek. Ich niekończący się labirynt oplatał gabinet Razjela, broniąc do niego dostępu. Rhett wiedział w którą uliczkę skręcić, żeby się nie zgubić i odnaleźć wyjście. Teraz jednak w ogóle nie myślał o tym co robi i w jakim zmierza kierunku.

To i tak nie miało znaczenia.

Nic nie miało.

Ani imponująca kolekcja książek maga, ani ciepłe poranki w leniwym Enitharmon, ani wspaniałe dywany z kwiatów przed pałacem Gabriela, ani złudne poczucie bezpieczeństwa, które zapewnili mu jego nowi przyjaciele…

Był demonem. Demonem rodem z mroźnego Tharmas. Kiedyś zostanie jego margrabią. Emanacja nigdy nie przyjmie go na stałe.

Łudził się, że jest przygotowany na każdą reakcję Razjela. W końcu okazało się, że nie jest. I że Izrafiel się wczoraj nie myliła. Długo rozmawiał z nią i Gabrielem na temat swojego odejścia. Mimo, że na początku jego pobytu w Enitharmon, milord reagował na niego wrzaskiem i potokiem mało wyrafinowanych przekleństw, z biegiem czasu stali się sobie bardzo bliscy. Zwłaszcza, gdy Rhett odkrył, że pod maską pieniacza i nieokrzesanego choleryka, kryje się nieco nerwowy, ale wciąż wrażliwy i inteligentny anioł. Z Izrafiel sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Była wyniosła, chłodna i nieprzyjemna. Wcale się to nie zmieniło, kiedy Rhett poznał ją lepiej. Dużo od siebie wymagała, zarazem dużo wymagając od innych. Jednak to ona zaproponowała, że nauczy go czytać nuty. Na jego zdumienie, odpowiedziała cierpkim uśmiechem i stwierdzeniem, że jest wystarczająco przystojny, a poza tym imponuje jej jego magiczny talent.

To właśnie Izrafiel pierwsza nazwała Razjela starym, zgorzkniałym dziadem. Był to jej komentarz a propos zafrasowanej reakcji Gabriela na plany dotyczące odejścia Rhetta z Emanacji.

-       Cholera jasna! – krzyknął wtedy milord – Co teraz będzie z Razjelem?

-       A co ma być? – archanioł muzyki wzruszyła ramionami; blask zachodzącego słońca tańczył na jej kasztanowych lokach, wydobywając z nich odblaski zgaszonej czerwieni – Razjel jest starym, zgorzkniałym dziadem. Nawet nie zauważy nieobecności Rhetta!

Demon uśmiechnął się do siebie na wspomnienie tamtej konwersacji. Ale z niego skończony idiota! Kompletnie nic nie wie o życiu. Ojciec w kółko mu to powtarza. Czego się spodziewał po tym zadufanym w sobie i wiecznie obojętnym czarodzieju? Że choć odrobinę wychyli się ze swojej złotej klatki, by spojrzeć na niego przychylniejszym okiem? Przez minione miesiące, Rhett był z nim, ale jakby nie był. Całymi dniami, a czasem nawet wieczorami przesiadywał w jego bibliotece i mimo to nie opuszczało go nieprzyjemne wrażenie, że ani na milimetr nie zbliżył się do dumnego Razjela.  

Mag sam wybudował dla siebie klatkę, a potem dla niego.  

Jak długo można tak żyć? Czy warto? Czy warto, nawet gdy jest się tak niesamowicie szczęśliwym?

Mocno zacisnął powieki. Szczypały go oczy. Przynajmniej nie pozwoli popłynąć łzom. Otarł je rękawem tuniki i nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. Nie rozpoznał uliczki w której się znajdował. „Nie, to niemożliwe! Zabłądziłem!” – pomyślał w popłochu.

-       Tak długo ze mną jesteś, a wciąż nie zdajesz sobie sprawy, jak niebezpiecznie jest zgubić się w mojej bibliotece…

Zamrugał powiekami, wyostrzając obraz. Przed nim stał Razjel w swojej białej tunice ze sztywno postawionym kołnierzem zdobionym złotą obwódką, przy nadgarstkach spinaną szerokimi, złotymi bransoletami z wyrytymi ornamentami. Przez lewe ramię przewiesił pistacjową pelerynę, w pasie wiążąc ją niebieską szarfą. Na tunikę, ale pod pelerynę jak zwykle zarzucił swój ulubiony biały szal w szafirowe paski. Idealnie współgrały z odcieniem jego oczu.

Patrzyli na siebie, obaj skonsternowani i niepewni co dalej robić. W końcu mag ruszył w jego stronę, zamiatając skrajem pistacjowej peleryny. Rhett instynktownie cofnął się do tyłu i natrafił plecami o regał. Od twarzy Razjela dzieliły go zaledwie milimetry. Czuł dotyk jego rzęs na swoim policzku i dostrzegł, że perła w jego kolczyku była zatopiona w błyszczącym białym złocie. Czarodziej miękkim, płynnym ruchem pochylił się nad nim, a demon na chwilę wstrzymał oddech, przekłuty szafirowymi szpilkami. Razjel sięgnął dłonią za jego plecy i wyciągnął książkę z półki. Potem odwrócił się i zaczął ją przekartkowywać, tracąc zainteresowanie poruszonym Rhettem.

-       Przyda mi się. – wyjaśnił, wciąż na niego nie patrząc – Powinienem znaleźć w niej odpowiedni wiersz dla Gabriela. Miałem mu dzisiaj coś wykaligrafować.

Rhett wyprostował się i poprawił splątane włosy. Nawet się uśmiechnął.

-       Na pewno mu się spodoba. – odparł głucho, bez żadnego wyrazu, jakby zdziwiony, że potrafi wydobyć z siebie głos.

Razjel przelotnie na niego zerknął i niespodziewanie znowu do niego podszedł. Odłożył książkę na półkę i spojrzał mu w oczy.

-       A jednak mi się nie przyda. Rozmyśliłem się.

Jego szeroki, pogodny uśmiech po raz pierwszy był naprawdę szczery. Taki jak Rhett go sobie zawsze wyobrażał. To prawie znowu doprowadziło go do łez. Bez namysłu mocno przytulił do siebie Razjela, zaciskając dłonie na jego pelerynie. Pachniał atramentem.

-       Będę za tobą tęsknił. – wyrzucił z siebie, jak najtajniejsze i najtrudniejsze zaklęcie, jak obietnicę niemożliwą do spełnienia, a tym bardziej do zaakceptowania.

Bo tak też było.

Dlatego nie zdziwiła go odpowiedź Razjela.

-       Zapomnisz, kochany. Zapomnisz.

***

            Wieczór był okropny. Wieczór spędzony w samotności. I nie spodziewał się, że jego okropność zmusi go do zapukania do drzwi Gabriela. Milord chyba szykował się do snu, bo miał na sobie tylko alabastrową, spodnią część tuniki i bardzo niewyraźną minę na jego widok. Nerwowo poprawiał długie, jasne włosy i co chwila obracał głowę do tyłu, jakby czymś zaniepokojony, albo skrępowany. Dopiero wtedy Razjel uświadomił sobie, że pewnie gości swojego kochanka Konstanta i przez ten zbieg okoliczności znalazł się w niezręcznej sytuacji. Mag postanowił się dyskretnie wycofać, ale milord ciężko westchnął, ciągnąc go za rękaw, by jednak wszedł do środka.

-       No cóż, trudno. – burknął – Ostatecznie możemy stworzyć jakiś trójkąt! Obiecałem, że cię wysłucham, choćbyś nie miał nic do powiedzenia.

-       Istotnie, nie wiem co tak właściwie chciałbym ci powiedzieć. A za ten trójkąt podziękuję. Aż tak zdesperowany nie jestem.

Gabriel niedbale machnął ręką, psotnie mrużąc chabrowe oczy.

-       Więc nie mów nic i zostań. A jutro z samego rana Tubiel dostarczy ci świeże kwiaty do gabinetu. Chyba teraz nimi nie pogardzisz?

Razjel pomyślał, że bez wątpienia przystroją jego złotą klatkę.

Ale czy zastąpią Rhetta?  

KONIEC

Tekst: Magdalena Pioruńska

Ilustracja: Julita Mastalerz

 Autor: MiSS_P
 Data publikacji: 2008-12-09
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Drobiazgi edytorskie
Sugerowałbym sprawdzić, czy rzecz wygląda zgodnie z zamierzeniami - i przede wszystkim dodać krótki opis, widoczny z poziomu listy utworów. Nie wiem też, czy 'Proza różna' jest właściwą kategorią - będę miał czas przeczytać utwór dopiero w okolicach Nowego Roku, a może nawet nieco później.
Autor: Whitefire Data: 19:56 9.12.08


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 103 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 103 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeżeli to możliwe, powiedzieć parę rozsądnych słów.

  - Johann Wolfgang von Goethe
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.