Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Dni ostatnie

 

Ech, łza mi się w oku zakręciła….

Mała, ledwo widoczna biała plamka na tle gwiazd. Niepozorna, odrobinę raptem jaśniejsza od innych kosmicznych kropek. A jednak tak bliska, tak piękna, tak pełna wspomnień. Perła wszechświata, jedyna w swoim rodzaju.

Nie byłem na Ziemi już siedem lat. Nie widziałem od dwóch. Pięć lat towarzyszyła mi na niebie, kiedy odpracowywałem wyrok w marsjańskich karnych koloniach. Później jednak, kiedy pojawił się projekt “Centaur”, zgłosiłem się na ochotnika, mając dość zapylenia, zimna i marsjańskiego piwa. Problemów nie miałem. Tatuś małolaty, przez którą się tu znalazłem, miał odpowiednie układy, dzięki czemu pewnego pięknego dnia wsadzono mnie na pokład statku kosmicznego “SpaceWalker”, zaopatrzono na dwa lata (czas misji przewidywano na rok, może półtora) i wysłano w kosmos.

Fizyka ma to do siebie, ze czasem jedno niepozorne odkrycie burzy ład i porządek, wprowadzając nowe możliwości znane dotychczas jedynie z opowiadań SF. Tak było i tym razem. Okazało się, że między dwoma dowolnymi punktami wszechświata można się przemieszczać niezależnie od odległości między nimi nie naruszając zasad Teorii Względności. Wszelkie doświadczenia potwierdzały że jest to możliwe. Jedynym mankamentem był fakt, ze punkty te musiały znajdować się możliwie daleko od pola grawitacyjnego, wytwarzanego przez masywne ciało. Innymi słowy, aby skoczyć sobie w inny punkt wszechświata, należało odlecieć w miarę daleko od Słońca i ustalić punkt docelowy w odpowiedniej odległości od właściwego celu. Resztę podróży miał umilać szum konwencjonalnych silników anihilacyjnych.

Jako pierwszy cel podróży wybrano najbliższą towarzyszkę naszego Słońca, czyli Alfę Centauri (stąd nazwa projektu – “Centaur”). Kłopot był natomiast z pierwszym ochotnikiem. Szanse powrotu oceniano na 10-20 %. Ze względu na dylatację czasu podróż dla kosmonauty trwałaby 2 lata, ale już na Ziemi minęłoby 30. Łatwo sobie wyobrazić powrót do domu, w którym czeka posiwiała staruszka, niedawno będąca żoną, lub córka, biologiczna rówieśnica tatusia. Nic dziwnego, że optymalny kandydat – oprócz wytrzymałości fizycznej – powinien również mieć stosunkowo małą rodzinę, być bezdzietny i z nikim nie związany. Tak się składa, że nadawałem się idealnie, w dodatku moim hobby była astronomia i kosmologia.

Okazało się, że pomysł nie był zły a wręcz przeciwnie. Jako przyszłego “zdobywcę kosmosu” zaopatrzono mnie solidnie. Małe szanse powrotu zrekompensowały specjalnie spreparowane przysmaki, które po odgrzaniu w pokładowej kuchence miały smak nie odbiegający od naturalnych potraw. Ponieważ całe moje zadanie polegało na tym by być i obserwować (resztę wykonywały komputery i roboty), zaopatrzono mnie również w kilkanaście kartonów ziemskiego piwa (to na moje życzenie) oraz zestaw audio-video z kolekcją filmów i muzyki, dzięki czemu podróż tam i powrotem przebiegła wyjątkowo miło. Gagarin miałby czego zazdrościć.

Skoki przez przestrzeń udały się nadzwyczaj sprawnie. Obejrzałem – co prawda nieco rozchwianym wzrokiem – wszystkie planety układu Alfy Centauri. Może i trochę nadużyłem wtedy zapasów, ale po pierwsze – tęskniło mi się już strasznie za towarzystwem żywej duszy, a po drugie – tak gwoli usprawiedliwienia – ten, kto podjął decyzję o szukaniu życia na planetach gwiazdy podwójnej też za trzeźwy chyba nie był. Na planetach obiegających układy podwójne życie występować po prostu nie może, o czym wiedzą wszyscy poza specami od przybijania pieczątek. No ale skoro kazali obserwować – obserwowałem. Rezultat mnie nie zaskoczył, życia nie stwierdzono. Zresztą planet jak na lekarstwo – dwie skaliste i dwa olbrzymy gazowe, przynajmniej tyle udało mi się dostrzec. Kiedy wszystko już się posprawdzało, ponagrywało, porejestrowało, a w barku niebezpiecznie ubyło zapasów, udałem się w podróż powrotną.

Wylądowałem po skoku około pół roku świetlnego od Słońca, zatem tak jak planowano. Ponieważ wszystko wskazywało na to że misja przebiega zgodnie z planem, pozbyłem się nadwyżki zapasów, a następnie lekko skacowany wydałem polecenie powrotu. Z prędkością podświetlną ruszyłem w stronę trzeciej planety układu słonecznego.

Oczywiście oglądanie filmów czy tez gry komputerowe nie były jedynymi rzeczami które wypełniały mi podróż. Dużą część czasu poświęcałem rozmyślaniom. Zastanawiałem się, jakie zmiany w ciągu tych 30 lat zaszły na Ziemi. Kiedy odlatywałem tempo rozwoju przybierało już zastraszająco szybką formę. Dużo znanych z opowiadań wynalazków, wynaleziono lub uzasadniono teoretycznie ich istnienie. Jak teraz wyglądała Ziemia?? Rozkwitający Eden, a może zniszczona przez wojny pustynia? Szukający odpowiedzi naukowcy czy antropocentryczni konserwatyści? Bezproduktywny socjalizm czy krwiożerczy kapitalizm?

W okolicach Jowisza poczułem lekkie zaniepokojenie. Umieszczona na Io stacja kosmiczna milczała. Mimo iż próbowałem skontaktować się z nią na różnych częstotliwościach, nie słyszałem nic prócz szumu. Co dziwniejsze milczała również sama Ziemia. Było to o tyle niespodziewane, że już od Plutona wysyłałem non stop sygnał wywoławczy. Z drugiej strony, choć kontrolki nie wskazywały nic niepokojącego, nie mogłem wykluczyć awarii. Postanowiłem poczekać aż podlecę bliżej.

Po kilku godzinach w iluminatorze pojawiła się Ziemia w pełnej krasie. Choć żadna ze stacji nie odzywała się nadal, ku wielkiej uldze usłyszałem sygnał naprowadzający. Włączyłem autopilota i z narastającym podnieceniem oczekiwałem na lądowanie. Już za kilka minut poczuję pod nogami stały ląd, juz wkrótce się zaczną konferencje, wywiady, sława. Już wkrótce…

O dziwo, kosmodrom był pusty. Jak okiem sięgnąć, tylko goła płyta lądowiska i żadnego statku. Trochę mnie to zaniepokoiło, po namyśle stwierdziłem jednak, że zapewne nowa generacja statków kosmicznych nie potrzebuje tak olbrzymich przestrzeni i infrastruktury do startu. Być może nowy, zbudowany w innym miejscu kosmodrom nie ma możliwości przyjmowania takich antyków jak mój lądownik. I kiedy się już uspokoiłem, zdjąłem skafander, nacisnąłem przycisk i drzwi się otworzyły.

To było niesamowite – naprzeciwko mnie stało trzech ludzi, ubranych… Jak Boga kocham, ubranych w prześcieradła! Poza sandałami było to ich jedyne odzienie. Wyglądali jak starożytni Grecy czy Egipcjanie. Wszyscy mieli długie, rozczesane włosy. I wszyscy spoglądali na mnie z niechęcią.

Milczenie trwało długo. Ja zastanawiałem się co to za szopka, oni lustrowali mnie wzrokiem. W końcu najmłodszy z nich podniósł rękę, i wskazując na niebo spytał z wyraźnym oburzeniem:

- Przybywasz… Stamtąd???

Kiedy zastanawiałem się, co u diabła tu się dzieje, najstarszy z nich (i chyba wyższy rangą, bo na ramieniu jego sukmany wyhaftowana była złota gwiazdka) rzekł:

- Uspokój się, Shean… - po czym skierował wzrok na mnie i zapytał – Robert Usher?
- I owszem – odpowiedziałem. – Czy ktoś mi wytłumaczy co się tu dzieje?

- Pójdziesz z nami – odrzekł.

- Ale…

- Pójdziesz z nami – jego głos nie zachęcał do dalszych dyskusji.


* * *


Wydawało mi się, że śnię albo mam jakieś halucynacje. Moje rodzinne miasto zmieniło się nie do poznania. Znikły gdzieś wieżowce, taksówki powietrzne, nawet samochodów było jak na lekarstwo. Większość ludzi poruszała się przy pomocy rowerów. Ponieważ wszyscy ubrani byli na jednakową modłę, widok ubranych w powłóczyste białe szaty ludzi dziarsko pedałujących sprawiał komiczne wrażenie. Na ulicach tu i ówdzie widać było kilkuosobowe chórki, które śpiewały radosne pieśni klaszcząc rytmicznie w dłonie. Wszystkie utwory miały jednakowy refren – “Alleluja, alleluja”. Zdecydowana większość mieszkańców nosiła długie włosy. Czasami tylko dało się zauważyć muskularnie zbudowanych, łysych, ubranych na czarno osobników, którzy poruszali się parami, a na plecach nosili wyraźny napis – “Anioł Stróż”

Zmieniła się również architektura. I to jak… Wszystkie budynki utrzymane były w stylu neogotyckim, zwieńczone krzyżem. Sprawiało to wrażenie, jak gdyby każda budowla była kościołem, zaprzeczały temu jednak szyldy na niektórych budynkach. Zauważyłem “Pensjonat Sanhedryn”, “Karczmę Galilejską”, “Hotel u Zebedeusza” i tym podobne przybytki. Najwyraźniej miała tu miejsce jakaś eksplozja religijna.

Zaprowadzono mnie do budynku w centrum miasta. Od innych, otaczających rynek domów różnił się tylko wielkością. Jak się mogłem zorientować po tabliczkach przy drzwiach, mieściło się tu większość urzędów. Widocznie nawet w raju przybijacze pieczątek są niezbędni.

Wjechaliśmy windą na piętro. Z radością pomyślałem, że w końcu czegoś się prawdopodobnie dowiem. Korytarz którym szliśmy był niesamowicie długi. Po obu stronach było pełno przeszklonych drzwi, między którymi stały wykonane z ciemnego drewna konfesjonały. Ludzie, stojący w kolejce do jednego z nich (zauważyłem przybitą tabliczkę – “Rozliczenie podatkowe”) obrzucili mnie obojętnym spojrzeniem.

Doszliśmy do drzwi na samym końcu. Na przeszklonej tabliczce widniał napis “mgr inż. Szymon Opoka – Specjalista ds. Osób Stamtąd”. Prowadzący nas starszy mężczyzna skinął na młodszych towarzyszy, by pozostali na zewnątrz, a następnie wprowadził mnie do środka.

Za biurkiem siedział krótko obcięty, pucułowaty blondyn. Różowe policzki, niewinny uśmieszek i grube okulary spowodowały, że w myślach nazwałem go cherubinkiem. Na biurku walały się różne papiery, a na rogu stał duży, mosiężny krzyż. Cherubinek był chyba kimś ważnym – miał wyhaftowane na białej sukmanie aż trzy złote gwiazdki. Brakowało mu tylko aureolki. Również głos miał miękki i przyjemny.

- A więc to on? – zapytał osobnika, który mnie przyprowadził.

-Robert Usher, urodzony 12.10.2004, w wieku 30 lat skazany na karne roboty za molestowanie nieletniej, 5 lat później zgłosił się na ochotnika do projektu “Centaur”….

- Starczy, starczy, to już wszystko wiemy – uśmiechnął się, a ja nie wiem czemu nabrałem przekonania że za kobietami to on nie przepada. – Możecie wyjść, bracie. Pan z tobą.

Ten, który mnie wprowadził, spojrzał na mnie spod byka i mamrocząc pod nosem “i z duchem Twoim” wyszedł. Magister Opoka spojrzał na mnie, znowu się uśmiechnął i wskazał ręką na krzesło. Usiadłem.

- A zatem, panie Usher… - uśmiech wydawał mi się nieco obleśny. – Witamy na nowej Ziemi.

-Nowej? Zauważyłem... Co tu się do diabła dzieje??

Cherubinek nieco nerwowym ruchem wyłączył przycisk, który nagle zaczął mrugać na czerwono i wydawać krótkie, przenikliwe dźwięki. Zmrużył oczy i zacisnął usta, jednak już po chwili uśmiech pojawił się ponownie na jego twarzy.

- Na początek, w celu ułatwienia konwersacji i zapobieżenia nieprzyjemnym incydentom, pragnąłbym prosić pana o nieużywanie słów typu szatan czy diabeł. Oczywiście przeklinanie jest również jak najbardziej niepożądane – spojrzał na mnie znad szkiełek okularów. – Jest pan oczywiście wierzący??

- Oczywiście – miałem nadzieję że zabrzmiało to dostatecznie przekonująco.

- A zatem wie pan, że Mesjasz przed ukrzyżowaniem zapowiedział swoje ponowne przyjście. Umęczony, pełen grzechów świat z niecierpliwością oczekiwał jego nadejścia. Mnożyły się plagi, katastrofy, wybuchały wojny, brat występował przeciwko bratu… - Magister opoka pokiwał w zadumie głową. - I oto dwadzieścia lat temu nadeszła ta chwila. Oto Pan Nasz, w otoczeniu dwunastu apostołów, zstąpił na Ziemię. I ustały wszelkie wojny, wszelkie klęski i nieszczęścia…

- Dobra dobra – przerwałem mu widząc, ze osiąga stan ekstazy. – Zrobił to sam jeden??

- On i jego apostołowie - spojrzenie urzędnika stało się nieco mętnawe. – Od tej pory na Ziemi panuje szczęście i harmonia. Jedynym problemem są tacy jak pan.
- A co ja mam do tego?? – tym razem udało się mu mnie zaskoczyć.

- Sprawa jest dość skomplikowana… - wydawał się autentycznie zakłopotany. – Mieszkamy na Ziemi, a nad nami jest sklepienie niebieskie, w którym mieszka Bóg. Przybyć od niego może tylko Posłaniec Stwórcy, jak to miało miejsce niedawno. Wszyscy inni, którzy twierdzą że przybyli stamtąd, są bluźniercami, heretykami.

- Ale… - próbowałem przerwać, jednak cherubinek nieco podnosząc głos kontynuował:

- Widzi pan, ja mam już swoje lata, co nieco pamiętam, ale niech pan zrozumie – nasza młodzież wie, że nad nami jest niebo, na nim gwiazdy, które zostały stworzone na Chwałę Pańską, aby były ciałami jaśniejącymi na sklepieniu nieba i aby świeciły nad ziemią.

- Ale.. ja tam przecież byłem… - wydukałem skonsternowany.

- Niewątpliwie, jednak w obecnym świecie głoszenie takich rzeczy jest… Jakby to ująć…

- Zakazane?? – podpowiedziałem mu życzliwie.

- Właściwie nie… - uśmiechnął się szeroko – po prostu głupie. Nikt panu nie uwierzy, a w dodatku może pan stanąć przed Mesjaszem i Radą Dwunastu w trybie przyspieszonym, i to bez praw do wyjaśnień.

- Więc co mam teraz robić??

- Hm… Dostanie pan przydziałowe mieszkanie, trochę gotówki, a za tydzień góra dwa stanie pan przed Mesjaszem i Radą. Oni zdecydują o dalszych losach. Jeżeli będzie się pan zachowywał w zgodzie z Kodeksem…

- Kodeksem? – przerwałem mu nieco brutalnie.

- Kodeksem Zachowań, znanym w pana czasach jako dziesięć przykazań – jego palce zaczęły przesuwać się po długopisie, w górę i w dół, w górę i w dół. – To jedyna obecnie obowiązująca norma.

- I nie aresztujecie mnie? – zaryzykowałem pytanie.

- Aresztujecie? W społeczeństwie, w którym nie ma zbrodni, areszty i więzienia są niepotrzebne. Poza tym pozbawianie kogoś wolności wbrew jego woli także jest przestępstwem. Jedynie Mesjasz może to uczynić.

- A zatem jestem wolny?

- Do czasu spotkania z Radą… tak. Radziłbym jednak korzystać ze swobody z umiarem – Magister Opoka nacisnął mały przycisk znajdujący się na biurku. Ponownie wszedł osobnik, który mnie tu przyprowadził. – Proszę zabrać pana Ushera do dzielnicy Magdali i przydzielić mu apartament dla gości. Ma pełne uprawnienia G-1 aż do momentu rozmowy z Mesjaszem. – spojrzał na mnie niemal zalotnie – mam nadzieję, panie Robercie, ze jeszcze się spotkamy??
- Niewykluczone - odpowiedziałem, dodając w myślach: “Po moim trupie”.

* * *

Mieszkanko było całkiem przytulne, choć małe. Niewielka kuchenka, toaleta i średniej wielkości pokój szczytem luksusu nie były, jednak byłem zbyt roztrzęsiony i rozkojarzony by narzekać. Zwaliłem się na łóżko i próbowałem usnąć. W głowie kłębiły mi się setki myśli.

Przyjście Mesjasza, Rada… Pana przybycie jest herezją… Alleluja… Nie ma więzień… Co tu się kurwa dzieje?

Włączyłem telewizor, myśląc że czegoś się dowiem. Niestety byłem w błędzie. Na pierwszym programie leciały “Żywoty papieży” a na drugim trwała msza. Ku mojemu zdziwieniu, były to jedyne dostępne kanały. Pomyślałem, że jeśli mam tu mieszkać, to w przyszłości będę musiał wykupić jakiś większy pakiet TV bo inaczej zwariuję. Jednak natychmiast przyszła mi do głowy dziwna myśl. Na początku wydawała mi się nieprawdopodobna, jednak już po chwili stała się niepokojąco realna.

W tym świecie nie ma chyba więcej kanałów…

Mój wzrok przykuła sterta banknotów leżąca na biurku. Pomyślałem, że i tak nie usnę, zrobię więc sobie kawy i wyskoczę na miasto. Tam najpewniej się czegoś dowiem. Jednak mimo usilnych poszukiwań kawy nie znalazłem. O papierosach czy zimnym piwie nawet nie miałem co marzyć. Postanowiłem uzupełnić zapasy gdzieś na mieście.

Okolica, w której przyszło mi tymczasowo mieszkać, nie odbiegała swoim wyglądem od normy. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że idę ulicą pełną kościołów. Zmierzchało już, włączały się latarnie oświetlając całą okolicę. Mimo dość późnej pory wokół było pełno ludzi. Trwały uliczne śpiewy, obok mnie przejeżdżały rowery, Anioły Stróże patrolowali ulice. Coś jednak mi nie pasowało, coś było wyraźnie nie tak. Przystanąłem na chwilę, przyjrzałem się uważnie spacerującym. I w końcu zauważyłem.

Ci ludzie się nie uśmiechali.

Teraz spostrzegłem, że jedynymi którzy się bawili byli śpiewacy. Jednak kiedy im się przyjrzałem zauważyłem, że ich radość była pozorna. Usta śpiewały pochwalne pieśni, ale oczy były nieruchome i… czujne. Czyżby czegoś się obawiali?

Postanowiłem poszukać jakiejś przyzwoitej knajpy, tam bowiem spodziewałem się dowiedzieć najwięcej. Minąłem kino (hitem dnia był przedpremierowy pokaz filmu “Ojciec Dyrektor VII” ), teatr, kilka domów prywatnych. W końcu zauważyłem szyld z upragnionym napisem “Karczma Samarytańska”. Nie namyślając się długo otworzyłem drzwi.

Lokal był niewielki, raptem kilka stolików. Za kontuarem stał wysoki, potężnie zbudowany barman. Na białą sukmanę miał założony dodatkowo fartuch. Jak wszyscy barmani jakich widziałem monotonnym ruchem wycierał szklankę, wpatrując się w jakiś punkt w nieskończoności. Moje wejście w niczym nie zakłóciło jego zajęcia.

Poza nim w karczmie była tylko jedna siedząca przy stoliku klientka. Młoda, o intrygującej, przyciągającej wzrok urodzie. Przeklinałem tutejszą modę, zakrywającą skutecznie wszystko to, co facet po kilkuletnim pobycie w kosmosie chciałby podziwiać. Siedziała tam, czytając gazetę i pijąc jakiś sok z wysokiej szklanki. Również ona nie zwracała najmniejszej uwagi na otoczenie.

Podszedłem do kontuaru. Barman przerwał na chwilę swoje zajęcie, taksując mnie wzrokiem, po czym wrócił do wycierania szklanek. Spojrzałem na niego, położyłem banknot na ladzie i spokojnym głosem powiedziałem:

- Jasne pełne proszę!

Nagły skurcz wykrzywił twarz barmana. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, chcąc się upewnić czy na pewno dobrze usłyszał. Gwałtownym ruchem odstawił szklankę i nie bacząc na drżenie rąk chwycił mnie za klapy cedząc przez zęby:

- Zjeżdżaj stąd, prowokatorze!

Chwilę staliśmy w milczeniu, on nie chciał mnie puścić, ja nie miałem odwagi siłować się z kimś tak potężnej postury. W końcu jednak powoli rozluźnił dłonie. Poczułem nagłą słabość, nogi ugięły się pode mną. Usiadłem na krześle i spojrzałem na rozglądającego się wokół ze strachem barmana. Czego się można bać w raju?

Postawił przed mną szklankę, nalewając do niej przeźroczysty płyn. Spojrzałem na etykietę na butelce. Napisane było jak byk – “woda źródlana”. Dopiero teraz zauważyłem, że wszystkie butelki stojące na szafce za barmanem, mimo ze różniły się kształtem i kolorami etykiet, były tylko różnogatunkowymi wodami mineralnymi lub też sokami. Cóż było robić - wypiłem, obiecując sobie znaleźć jak najszybciej jakiś sklep.

Katem oka zauważyłem, że dziewczyna przygląda mi się. Jednak gdy obróciłem głowę, dalej czytała gazetę. To jednak nie był już ten obojętny wzrok, jej oczy błyszczały. Wyszedłem, kierując się ku centrum dzielnicy. Idąc do karczmy zauważyłem tam kilka sklepów, postanowiłem więc dokonać zakupów na kilka dni. Nie zdążyłem jednak ujść nawet kilku metrów, kiedy usłyszałem ciche “Zaczekaj”. Obróciłem się.

Przede mną stała dziewczyna z baru.

* * *

- Nie mamy czasu, chodź za mną!

Trudno było się sprzeciwić słysząc ten ton. Natychmiast jednak urywała wszelkie próby rozmowy z mojej strony. W końcu zamilkłem, widząc ze kierujemy się poza miasto w stronę pobliskiego lasu. Ba! Moje myśli stawały się, hm… nieczyste. Kiedy doszliśmy na niewielką polankę obróciła się ku mnie i powiedziała:

-Możemy usiąść. Tu nas nikt nie znajdzie.

-Kto mógłby nas szukać i po co? – zapytałem.

Spoglądała na mnie długo.

-Zaufałam ci, choć cię nie znam. Widziałam tylko w telewizji relację z twojego przylotu. Muszę jednak wiedzieć… - zawahała się.

-Tak?

Milczała, wpatrując się w ziemię. Wiatr delikatnie pieścił gałęzie drzew. Nad nami krwawo świecił Mars. W końcu spojrzała mi prosto w oczy.

- Urodziłam się 18 lat temu. Nie pamiętam innego życia niż to z Mesjaszem. Zawsze wiedziałam, ze nad nami jest niebo – dom Ojca. Zawsze chodziłam w tych sukniach, podobnie jak wszyscy. Ubierałam się jak kazali, czesałam się jak kazali, robiłam wszystko zgodnie z Kodeksem. Nie zastanawiałam się, dlaczego skoro wszyscy wokół mówią o szczęściu, na ulicach i w domach są wszechwidzące kamery, dlaczego skoro jest tak pięknie wszędzie chodzą Anioły Stróże, po co “Bezpieczne Służby” i “Komitet Obrony Moralności” i inne organizacje? Po co to wszystko skoro żyjemy w raju?

W oczach dziewczyny pojawiły się łzy.

- Dziadek mi opowiadał o dawnych czasach, kiedy ludzie ubierali się jak chcieli, pili co chcieli, robili co chcieli. Powiedz mi… - Delikatnie drżała.

Chwyciłem jej dłoń. Nie opierała się.

- Wiesz… To prawda, w moich czasach może i było inaczej, wcale nie znaczy to jednak że było lepiej. Ceną jaką płaciliśmy za rozwój była przemoc i gwałt. Natura zawsze dąży do równowagi. Jednostki wybitne równoważone są przez osobników zepsutych, przy czym geniusz jednych jest odwrotnie proporcjonalny do tendencji zbrodniczych drugich. Coś za coś. W świecie bez przemocy nie ma też rozwoju. Musisz zrozumieć, że ceną za raj jest stagnacja.

- Mesjasz mówił, że tam nad nami jest dom Ojca. Dziadek opowiadał mi, że tam jest dużo takich słońc i planet jak nasza. Ty tam byłeś. Opowiedz mi – dziewczyna przełykała łzy – kto ma rację?

Czyżby w raju nawet elementarna wiedza ograniczana była do minimum?

- Skarbie mój, są miliardy miliardów takich słońc jak nasze, miliardy miliardów okrążających je planet i zapewne miliardy planet na których żyją inteligentne istoty. I zapewne też mają swoich Mesjaszy.

Wpatrywała się długo w moją twarz, końcówki jej włosów zlepiły się w mokre strąki.

- Kłamstwo.. wszystko kłamstwo…

- Skarbie – przytuliłem ja delikatnie. – Nie zapominaj, ja tam byłem…

Opuszkami palców dotykałem jej drżącej twarzy, moje usta zbliżały się do ust dziewczyny, zdążyłem tylko wyszeptać:

- Muszę ci coś powiedzieć…

- Obawiam się, że pan nie zdąży, panie Usher! – głos otoczonego przez Aniołów Stróżów magistra Opoki zabrzmiał tym razem naprawdę stanowczo.

* * *

Sala była naprawdę olbrzymia. Miała kształt prostokąta, na którego jednym końcu stałem ja a na drugim siedział ON. Strop podtrzymywany był przez osiem bogato zdobionych kolumn. W wykonanych z drobnej cegły ścianach umieszczono olbrzymie witraże. Przechodzące przez nie dzienne światło barwiło wnętrze na niebiesko-czerwono. Całość uzupełniała marmurowa podłoga. W powietrzu wyraźnie widać było krążące drobinki kurzu.

Tylko aktorzy widowiska nie pasowali do scenografii. Przy okrągłym, dębowym stole siedziało dwanaście osób. Wszyscy, jak z jednej sztancy, ubrani byli w czarne garnitury, białe koszule i czerwone krawaty. Mimo że sala była słabo oświetlona, każdy z mężczyzn miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Przypominało to dwudziestowieczną partyjną nasiadówkę. Trudno było mi uwierzyć, że to właśnie dwunastu apostołów.

Niezapomniane wrażenie zrobił na mnie za to Mesjasz. Ubrany w przyozdobioną złotymi pszczołami czerwoną sukmanę, zasiadał na bogato zdobionym tronie. Uchwyty na dłonie miały kształt lwich głów, zaś szczyt tronu zwieńczony był symbolem Słońca oplatanym przez węże. Sam Mesjasz był, co tu ukrywać, konusem. Oceniałem go na półtora metra wzrostu, i to w złotej, wysadzanej rubinami koronie którą nosił na głowie. Mógł sobie liczyć około pięćdziesięciu lat, gęsty zarost przyprószyła już zaawansowana siwizna. Spoglądał na mnie wzrokiem głodnego pająka.

- Co my tu mamy… Prowokacja, nielegalne oddalenie się ze strefy zamieszkanej, szerzenie herezji… no i cudzołóstwo!

- Cudzołóstwo? – byłem autentycznie zaskoczony. – Przecież ja nic…

-Powiadam ci, synu – łagodnym głosem przerwał Mesjasz. – Wystarczy że spojrzałeś na nią z pożądaniem, a już dokonałeś grzechu.

- I to ma być ten wasz raj? Spojrzenie na dziewczynę – sąd? Napicie się piwa – sąd? A za powiedzenie “kurwa twoja mać” co? Biczowanie? Ukrzyżowanie? I w ogóle po co kamery, po co jakieś służby, kontrole, skoro tak tu jest pięknie?

- Po to żeby nadal było pięknie, panie Usher – w sali nieco się rozjaśniło, tak promienny był jego uśmiech. – Człowiek nie jest idealnym dziełem Boga. Za dużo wolności powoduje jego upadek moralny. Ta jeszcze prymitywna – powiedzmy sobie szczerze – istota potrzebuje ciągłego wskazywania mu drogi, pokazywania co dobre a co złe, a mimo to – niech pan zauważy – zawsze będzie się starać znaleźć jakieś obejście obowiązujących zasad. Mówi pan kontrola? Tak, to co dla dzisiejszego pokolenia jest kontrolą, dla następnych będzie już normą. Tak powstanie w końcu doskonałe społeczeństwo, które będzie krzewiło i pielęgnowało miłość, nie nienawiść, szczęście, nie cierpienie, wierność, nie cudzołóstwo.

- Obawiam się, Mesjaszu, że nie uwzględniłeś jednego czynnika – pokornie pochyliłem głowę, by nie zauważył mojego uśmieszku.

- A o czymże to zapomniałem? – w jego oczach widać było autentyczne zdumienie.

- O ludzkiej naturze, tak po prostu. Nie da się przewidzieć ruchu pojedynczej cząsteczki wody, ale można opisać zachowanie się cieczy w szklance czy butelce. Z ludźmi jest inaczej. Cząsteczki, czy też jednostki nie są równe. Są takie, które mają znacznie większy wpływ na inne niż pozostałe. Są jednostki z tendencjami zbrodniczymi, są w końcu rebelianci których jedynym celem życiowym jest występowanie przeciwko jakimkolwiek zasadom i regułom.

- Zgadza się, panie Usher. Po to właśnie są służby, kamery, po to ciągłe kontrole by te jednostki eliminować. Jak pan słusznie opowiadał tej dziewczynie, jednostki wybitne równoważone są przez jednostki skrajnie zbrodnicze. Po wyeliminowaniu tych drugich, zostaną tylko te dobre. Zgodzi się pan ze mną zapewne, że wkrótce podzielą się oni na mniej i bardziej dobrych. Eliminując tych.. hm… nieco gorszych, spowodujemy stały przyrost jednostek idealnych do naszych planów.

- Ale oznacza to stagnację! – zaprotestowałem głośno. – Przecież cała historia świata to historia buntu! Wiele rzeczy odkryto tylko dlatego że ktoś postanowił zaprzeczyć ogólnie obowiązującym zasadom!

- Ponownie ma pan rację – choć to wydawało się niemożliwe, uśmiechnął się jeszcze promienniej. – Nadal myśli pan w kategoriach swojego chorego świata. Czyż człowiek w pełni szczęśliwy może być jeszcze szczęśliwszy? Po co wynajdywać nowe rzeczy? Człowiek nakarmiony, kochający, mający dla kogo żyć i otoczony przez sobie podobnych jest szczęśliwy – cóż mu więcej potrzeba? Dążenie do jakichś mniej lub bardziej żałosnych celów, rywalizacja, wyścigi to przyczyny choroby która toczyła ten świat.

- Więc tak ma wyglądać raj? Banda odmóżdżonych, wiecznie uśmiechniętych kretynów? Bez marzeń, bez dążeń, bez pragnień?

Ciszę, która zapanowała, przerwało parskniecie jednego z apostołów. Za chwilę zaśmiał się drugi, trzeci, czwarty… Wkrótce całe zgromadzone przy okrągłym stole towarzystwo zaśmiewało się do łez. Nad wszystkimi górował żabi rechot Mesjasza. W końcu tenże ocierając łzy wstał i spoglądając na mnie przymrużonymi oczętami wyksztusił:

-Raj? A kto tu kurwa mówi o raju?

Szybkim ruchem ściągnął koronę z głowy. Na czole wyraźnie widoczne były małe, czerwone różki.

 
 Autor: Don Centauro
 Data publikacji: 2008-12-27
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Ciekawe
Dobrze napisane, z jajem, ciekawe zakończenie. Jak dla mnie - naprawdę niezłe, chociaż nie ma w sobie za wiele motywów SF. Gratuluję!
Autor: Whitefire Data: 17:29 10.02.09
 Hahaha
Wszystkiego bym się spodziewała ale nie tego, że tak się to zakończy, przez chwilę świat pokazany po powrocie wyglądał jak raj Świadków J. Zakończenie było świetne.
Autor: kero Data: 13:27 28.05.13
 xxx
Fajnie piszesz, Don Centauro, chyba nie lubimy tych samych rzeczy...
Autor: ewa Data: 17:33 3.10.15


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 190 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 190 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Mów tylko o tym, co rozumiesz. O innym milcz!

  - Lew Mikołajewicz Tołstoj
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.