Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Żelazna klatka

Żelazna klatka

    „Rhett wygląda tak poważnie. Czy to na pewno on?” – pomyślał mag Razjel w samym środku burzliwej dyskusji, toczącej się na pierwszym od ponad trzydziestu lat spotkaniu dyplomatycznym demonów z aniołami. 
    Jednakże na początku tego długiego wieczoru, to wystrój przestronnej, królewskiej komnaty bardziej przyciągał uwagę Razjela niż jego młody, demoński przyjaciel. Przez pierwsze dziesięć minut utarczki słownej króla Zoa Koryu z marszałkiem Emanacji Gabrielem, w którą od razu zamieniły się pokojowe pertraktacje, mag pochłaniał wzrokiem piękne przedmioty zapełniające apartament: grube gobeliny, przedstawiające sceny z krwawej historii Zoa, posrebrzany świecznik z fantazyjnie wygiętymi ramionami, miedzianą popielniczkę w kształcie wyżłobionego liścia, gdzie bezustannie trafiał popiół z papierosa Belzebuba, oraz niezwykle realistyczną figurkę kobiety trzymającej pod pachą wiklinowy kosz z drobnymi białymi kwiatuszkami.
Wszystko to od razu trafiło do wyobraźni próżnego Razjela. Po prostu uwielbiał otaczać się błyskotkami. Jego wrodzona miłość do materialnego przepychu przyćmiła miłość do Rhetta, szczupłego demona o rubinowych włosach, czarodzieja w służbie u zoańskiego króla.
    Ale tylko na moment.
    Kiedy Gabriel swoim irytującym głosem pełnym fałszywej słodyczy, podszytej jego wrodzoną jadowitością nazwał Koryu niechcianym bękartem jego starszej siostry Koronis i Lucyfera, Razjel poczuł się zobowiązany złagodzić ton tej zażartej konwersacji. Nim czerwony z oburzenia król zdołał ułożyć jakąś równie nieprzyjemną ripostę, emanacyjny mag uniósł złoty puchar, upił solidny łyk słodkiego, uriziańskiego wina i powiedział:
-    Gabrielu powinieneś spróbować tego trunku! Jest arcysmaczny!
Marszałek ze świstem wypuścił powietrze, mrużąc bystre, chabrowe oczy. Razjel przyglądał się jak na jego małej, prawie dziecięcej twarzy rozbawienie walczy z zawziętością. W końcu jednak rozbawienie zwyciężyło, bo Gabriel uśmiechnął się znacząco i nagle zupełnie zmienił temat:
-    Zdam się na twój gust, Razjelu! Drogi siostrzeńcze, czy poczęstujesz mnie tym samym winem?
Wyciągnął rękę z pucharem, podstawiając go pod nos Koryu, który nie miał innego wyboru, jak tylko dwornie nalać wujowi alkoholu. Kiedy obaj panowie zajęli się prawieniem sobie wymuszonych uprzejmości, Razjel skorzystał z okazji i ukradkiem powędrował wzrokiem w stronę zmieszanego Rhetta.
Jego dawny podopieczny siedział po lewej stronie króla. Dłonie trzymał splecione na blacie stołu, jakby obawiał się, że zaraz swoim starym, nerwowym przyzwyczajeniem zacznie wyłamywać palce. Miał na sobie aksamitną kamizelkę w kolorze przybrudzonej bieli, zapinaną na dwurzędowe, srebrne guziki z postawionym kołnierzem oraz prostą, alabastrową koszulę, jedynie przy nadgarstkach zdobioną subtelną koronką. Na tle tej bieli idealnie odznaczały się jego rubinowe włosy i stalowo- szare oczy z ciemną oprawą niespotykaną u rodowitego demona z Tharmas.
Od tej pory czarodziej widział tylko jego. Gwar rozmów przycichł, soczyste barwy bogatych strojów zoańskiej arystokracji rozmyły się, jak nadmiernie rozcieńczone farby na płótnie malarza, a dotąd tak wielbione przez niego efektowne wyposażenie komnaty poszło w całkowite zapomnienie. To wtedy doszedł do wniosku, że sztywno wyprostowany Rhett wygląda o wiele poważniej, niż siedem lat temu podczas ich ostatniego spotkania w Enitharmon, północnym rejonie Emanacji, gdzie mieściła się Anielska Akademia Magiczna Razjela. Przez pięć miesięcy Rhett uczył się w niej panować nad swoją ogromną, nieujarzmioną mocą…
Emanacyjny mag przyjął go do siebie, łamiąc wszelkie zasady, a nawet dopuszczając się zdrady własnego kraju i palatyna. Notabene to w jego imieniu przybył dzisiaj do Zoa, by uczestniczyć w spotkaniu pokojowym z demonami. Palatyn Metatron wysłał jedynie swojego marszałka, jakby w rzeczywistości wymierzał solidny policzek Koryu, a nie pokornie prosił go o złagodzenie handlowych restrykcji, wprowadzonych po pamiętnym najeździe aniołów na Urthonę, centralną prowincję Zoa. Ponoć okazało się, że zmiany w anielskim społeczeństwie zaszły już tak daleko, że dotąd samowystarczalna gospodarka Emanacji nie radziła sobie bez handlu z demonami, który prężnie rozwijał się za czasów poprzedniego króla Zoa – Lucyfera.
Tymczasem Metatron prowokacyjnie powierzył zadanie dogadania się z Koryu marszałkowi Emanacji, potocznie zwanemu „Świętą Rajską Inkwizycją”… Ten ironiczny przydomek mówił sam za siebie, sugerując że archanioł nie jest raczej wcieleniem anielskiej ogłady i dobrych manier. Poza tym Gabriel nigdy nie ukrywał, co myśli na temat swojego drogiego siostrzeńca…
Mimo, że nikt o to Razjela nie prosił, postanowił towarzyszyć marszałkowi w roli doradcy. Chciał zapobiec ewentualnemu pogłębieniu się konfliktu z demonami, gdyż cięty język „Świętej Rajskiej Inkwizycji” mógł nawet doprowadzić do takiego kryzysu. A może po prostu szukał pretekstu, żeby znowu zobaczyć „swojego” demona? Choćby z daleka? Albo choćby znaleźć się w pomieszczeniu, w którym wcześniej on mógł przebywać? W najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczał, że teraz już margrabia Tharmas, jak krótko przedstawił Rhetta król, osobiście będzie uczestniczył w spotkaniu.
Oprócz niego i Koryu przy okrągłym, konferencyjnym stole znaleźli się także: ojciec Rhetta – niegdyś marszałek Zoa i twórca całego państwa – Belzebub, markiz Urthony Azazel, hrabina Urizen Cherry, diuk Luvah Asmodeusz i jego adoptowany syn Dagon. Arystokratyczna śmietanka Zoa zebrała się specjalnie na spotkanie niebiańskiego palatyna, który okrutnie z nich zadrwił, bez żadnej zapowiedzi na swoje miejsce przysyłając najbardziej wrednego anioła w Emanacji! Razjel uśmiechnął się do siebie w duchu na wspomnienie miny Koryu, gdy zobaczył Gabriela na progu królewskiego pałacu. Krótką chwilę mierzył zebranych uważnym wzrokiem, nieco dłużej zatrzymując oczy na szmaragdowej kolii Cherry, podbitym prążkowanym, brązowym futrem płaszczu króla i granatowym surducie Belzebuba, który w zależności jak padało na niego światło wydawał się nawet szaro- błękitny. 
W towarzystwie zacnych dworzan króla Koryu, „jego” demon wyglądał na kompletnie zagubionego. Razjel nie dał się zwieść jego szykownemu strojowi, ani ujarzmieniu jego bujnych, falowanych włosów poprzez spięcie ich w krótki kucyk na wysokości karku. Znał Rhetta tak dobrze, że potrafił czytać emocje, malujące się na jego twarzy. Bez trudu odkrył więc jak bardzo przeraża go cały ten blichtr i jak bardzo ucieszył się na widok emanacyjnego maga.
Przez siedem lat powinien przywyknąć do dworskich konwenansów. Przez siedem lat powinien zapomnieć o swoim nauczycielu. Tak powinno być.
Powinno…
-    Widzę, że oprócz uriziańskiego wina, czarodziej Razjel polubił także wpatrywać się w mojego syna… – słowa Belzebuba pozornie rzucone od niechcenia i niekierowane do żadnego konkretnego odbiorcy spowodowały, że wszystkie oczy zwróciły się właśnie na niego, a potem na skonsternowanego anioła.
Policzki Rhetta pokrył słaby rumieniec, ale to wystarczyło, żeby niektórzy z zebranych uśmiechnęli się w jednoznacznie ironiczny sposób. Nie umknęło to czujności Razjela i poczuł napływającą falę gniewu. Spojrzał wyniośle na Belzebuba, nonszalancko odchylonego na krześle. Między palcami prawej dłoni, niemal całkowicie zakrytej bogatym koronkowym mankietem, trzymał długiego, karbowanego papierosa. Co chwila zaciągał się nim i wypuszczał dym, a potem jego ręka powracała na blat, by strzepnąć popiół do liściowej popielniczki.
-    Owszem, jest na czym oko zawiesić. – Razjel przypomniał sobie o napiętych relacjach Belzebuba z Rhettem, co podsyciło jego niechęć wobec bezczelnego demona – Bez wątpienia odziedziczył urodę po ojcu. Ale słyszałem, że ponoć brak mu twojego cynicznego poczucia wyższości, panie!
-    Cynicznego poczucia wyższości?
Ku jego ogromnemu zdumieniu, Bell parsknął cichym śmiechem i z zadziornym błyskiem w oczach odwrócił się w stronę syna.
-    Słyszałeś, Rhett? To chyba największy komplement, jakim w ogóle można cię obdarzyć!
W odpowiedzi Rhett uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby. Wreszcie nieco rozluźnił splecione palce.
-    I chyba nie do końca na niego zasługuję! Ale zgadzam się, że można na mnie oko zawiesić! Czarodziej Razjel zaskarbił sobie moją wdzięczność za tak dalece posunięte zainteresowanie… Z przyjemnością na osobności złożę mu jej dowody. – skinął głową w stronę maga.
Koryu parsknął krótkim śmiechem, okazując aprobatę dla tej zgrabnej riposty. W jego ślady poszedł markiz Azazel i o dziwo nagle solidarny z demonami Gabriel.
„A więc wcale nie jesteś tak zagubiony, jak udajesz!” – pomyślał zirytowany Razjel, kiedy uświadomił sobie jak zręcznie Bell i Rhett wmanewrowali go w typową, dworską gierkę. Nie spodziewał się, że do czegoś takiego dojdzie! Nie spodziewał się, że Rhett okaże się nagle tak solidarny z ojcem. A tym bardziej nie spodziewał się, że król jeszcze doleje oliwy do ognia:
-    Panie Razjelu, twoja milcząca odpowiedź na propozycję mojego nadwornego maga wydaje się nam bardzo obraźliwa!
Demonstracyjnie wzruszył ramionami.
-    Nie mam nic przeciwko okazaniu mi tej… wdzięczności!
-    Doskonale. Zatem po spotkaniu? – wypalił Rhett.
Razjel tylko skinął głową i konwersacja przy stole ruszyła odmiennym torem. Młody margrabia skorzystał ze zmiany nastroju. Swobodnie rozparł się na krześle, sięgając po wino. Odważył się nawet do niego uśmiechać.
Mag obserwował go z niemałą konfuzją, która jeszcze wzrosła, gdy w chwili zakończenia spotkania, Rhett rzeczywiście do niego podszedł i zaproponował spacer po królewskich apartamentach udostępnionych dworowi.
-    Ich wystój powinien przypaść ci do gustu, panie! – powiedział głośno, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę wiecznie pochmurnego Koryu, a potem w stronę ojca najwyraźniej bardzo ukontentowanego jego zachowaniem.
Razjel nieznacznie się skłonił.
-    Cieszę się, że potrafisz telepatycznie wyczuć jakie są moje gusta, panie! – zadrwił, znowu przywołując blady rumieniec na twarz demona.
Jego karnacja była po prostu tak jasna, że nawet zbyt intensywnie się nie rumienił.
-    Po tym jak uważnie przyglądałeś się temu wnętrzu założyłem, że inne komnaty w pałacu Rintrah również przyciągną twoje zainteresowanie, panie!
-    Przekonajmy się. A więc pan prowadzi, margrabio?
***



    Wieczorne, urthońskie niebo powoli zasnuła mgła. Rhett przyglądał się wyraźnemu półksiężycowi, którego srebrny blask przebijał się przez mleczną zasłonę, niczym kojące światło latarni na morzu szarpanym sztormem. Spacer po salonach Koryu jedynie wprowadził go w coraz bardziej postępującą melancholię. Nie mógł zamienić z Razjelem choć jednego słowa na osobności. Prowadzili banalną rozmowę o architektonicznym stylu Rintrah zewsząd ścigani parami zawistnych męskich oczu, bądź też pożądliwych, damskich, które znienacka wyłaniały się znad wielobarwnych wachlarzy. Nienawidził tego. Im bardziej starał się nie budzić sensacji, tym częściej stawał się przedmiotem powszechnych plotek. Zazwyczaj dlatego, że wykonał jakiś niepoprawny gest, szokował nowym strojem, albo w przypływie dobrego nastroju palnął zbyt szczery komentarz, zapominając o wymogach etykiety.
    Tym razem to towarzystwo emanacyjnego czarodzieja przysporzyło mu zainteresowania dworzan oraz wielu, niewybrednych drwin pod jego adresem. A tak się starał nie rzucać dzisiaj w oczy! Ubrał nawet całkiem poprawny strój i to w białym kolorze, związał włosy i prawie nic się nie odzywał przekonany, że na formalnych kolacjach z jego gadania przychodzi więcej złego, niż dobrego!
    Oczywiście wiedział, że ma uczestniczyć w podejmowaniu gości z Emanacji. Po trzydziestu latach zimnej wojny anioły pierwsze wyciągały rękę z prośbą o choć minimalne złagodzenie handlowych restrykcji. Pewnie niedługo będą żebrać o całkowity pokój! Królewska administracja ogłosiła to ogromnym sukcesem nowej, nieustępliwej polityki Zoa. 
Rhettowi od początku niezbyt się ten pomysł podobał. Gdy tylko o nim usłyszał, zaczęły dręczyć go niewyjaśnione obawy. Odważył się podzielić nimi z ojcem, który owszem na początku wykazał zdumienie, ale potem, o dziwo, widoczne zadowolenie, że jego syn tak dobrze potrafi się wczuć w sytuację polityczną i rozszyfrować motywy kierujące aniołami. Rhett uważał to jednak za mocno przesadzony wniosek. Po prostu tak podpowiadała mu jego intuicja.
Belzebub uskrzydlony wsparciem syna nie omieszkał w kilku, aluzyjnych słowach skarcić króla za przedwczesne odśpiewanie pochwalnych peanów. Koryu natychmiast zareagował ostrą reprymendą. Stwierdziwszy, że Bell bezczelnie wtrąca się w jego politykę i pozwala sobie na znieważanie królewskiego majestatu, nie zaprzestał świętować triumfu nad „złamanym” Metatronem i z udawaną niecierpliwością oczekiwał jego przebycia na bankiet do Rintrah.
To było jednak do przewidzenia, że palatyn nie pojawi się w Zoa osobiście, choćby z obawy o własne życie. Od czasu dziejowej inwazji aniołów na Urthonę i spustoszenia przez nie całej stolicy, zrozumiała niechęć do anielskiego przywódcy zamieniła się w dozgonną nienawiść. W chwili dostojnego wjazdu gości z Emanacji do Beulah przez główną bramę, Rhett mentalnie wyczuł przynajmniej czterech morderców, ukrytych wśród gapiów. Czekali na zatopienie w piersi Metatrona wszelkiego dostępnego rodzaju broni. Dwóch z nich wyposażyło się w podręczne kusze, jeden w sztylet, a ten ostatni stanowił największe niebezpieczeństwo, bo przygotował całkiem silny atak magiczny.
Ani ponuro milczący tłum, ani tym bardziej sam król i zgromadzona wokół niego arystokracja nie spodziewali się zobaczyć archanioła Gabriela w towarzystwie przystojnego szatyna o paląco niebieskich oczach, z wrodzonym wdziękiem i ogładą trzymającego się w siodle pegaza, jakby był jakimś wojskowym, a nie zarozumiałym czarodziejem z Enitharmon. Razjel nie był osobą publiczną, więc choć wielu o nim słyszało, nikt go nie rozpoznał. Nikt oprócz Rhetta…
Uszczypnął się w rękę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie śni. Teraz w tym samym miejscu miał ogromnego siniaka, bo przesadził z udowadnianiem sobie, że uczestniczy w prawdziwych wydarzeniach. Na szczęście nie zemdlał, gdy Razjel zsiadł z konia i lekkim krokiem podążył za Gabrielem przywitać króla. Rhettowi wydawało się, że słyszy dzwony, a cały świat zamiera i blaknie. Jedyną wyraźną barwą był granat tuniki maga, ożywiony srebrnymi wykończeniami oraz przejmujący szafir jego oczu, który idealnie współgrał z niebieskimi paskami na jego ulubionym szalu.
Tak bardzo stracił nad sobą kontrolę, że gdy Koryu wciąż na progu pałacu, oficjalnie przedstawił go Razjelowi jako margrabiego Tharmas i swojego nadwornego maga w żaden sposób nie zareagował. Po prostu stał, jak skamieniały, wpatrując się w czarodzieja na poły zaskoczonym, a na poły zachwyconym wzrokiem.
-    Dziwne. Margrabia Rhett zazwyczaj nie zaszczyca nas swoim milczeniem. – skomentował złośliwie król – Musi nas pan częściej odwiedzać, Razjelu!
Wredny Koryu! Jego drwina zupełnie wyprowadziła Rhetta z już mocno zachwianej równowagi i przez całą kolację przeżywał w myślach owo wielkie upokorzenie przed Razjelem. W końcu był nadwornym magiem. Król powinien go szanować i okazywać mu swoje względy. Tymczasem cyniczny, oschły Koryu zwyczajnie nie darzył go sympatią, ani tym bardziej szacunkiem. Tak przynajmniej sądził Rhett. Ale czy od razu musiał szydzić z niego na oczach anielskiej delegacji i dawać Razjelowi satysfakcję, że nie mylił się co do dworskiej kariery swojego podopiecznego? Rhett zdecydował się wrócić do Zoa, by swoją obecnością więcej nie narażać Enitharmon na gniew Metatrona oraz przede wszystkim, by udowodnić emanacyjnemu czarodziejowi, że nie jest jego własnością, kolejnym pięknym przedmiotem, zdobiącym wnętrze jego gabinetu. Że sam decyduje o swojej przyszłości i jeżeli Razjel nie ma ochoty traktować go poważnie, to ich drogi na zawsze powinny się rozejść! Mimo to podczas ich pożegnania powiedział, że będzie za nim tęsknił, na co mag z wielkim przekonaniem zapewnił go, że o nim zapomni…
Tak więc Rhett starał się zapomnieć.
Niestety okazało się to trudniejsze od koegzystowania na zoańskim dworze, trudniejsze od poznawania jego ojca, trudniejsze od znoszenia humorów króla i w końcu trudniejsze od spełniania żmudnych obowiązków margrabiego Tharmas i nadwornego maga.
Nigdy, choćby na krótką chwilę, nie zapominał o Razjelu. Skrycie marzył, że znowu mieszka z magiem w Enitharmon, droczy się z nim, zaciąga na długie spacery w góry, przeszkadza w kaligrafowaniu, opowiada o wszystkim, co tylko przyjdzie mu do głowy i nawet próbuje odebrać mu jego ulubiony szal… W tej fantazji Razjel oddaje mu go bez słowa sprzeciwu i jeszcze się przy tym uśmiecha. A potem… potem niespodziewanie go całuje…
Na kolacji od razu przypomniał sobie o tej wyobrażonej scence i gdy czarodzieja zajmowało admirowanie wystroju komnaty, on pożądliwie przyglądał się jego szalowi, a potem kuszącemu rysunkowi ust. Jakie one są w dotyku? Może wbrew pozorom jedwabiście miękkie i ciepłe?
Jakby w odpowiedzi na jego rozterki szafirowe szpilki wbiły się w niego z niespodziewanym impetem. Rhett musiał gryźć wargę do krwi, żeby się do niego nie odezwać.  Z trudem powstrzymywał się przed wyłamywaniem palców w stawach. Tak naprawdę pragnął jedynie znaleźć się w jego ramionach…
Nie spodziewał się, że to właśnie ojciec pomoże mu w urzeczywistnieniu jakiegokolwiek kontaktu z magiem. Rhett zaskoczył samego siebie wdając się w publiczną konwersację i sądząc po rozbawieniu Koryu i usatysfakcjonowanej minie Belzebuba po raz pierwszy udało mu się tak dobrze wypaść. Jakby obecność Razjela dodała mu inspiracji.
Ale co z tego skoro, w końcu będąc razem nie powiedzieli sobie nic interesującego, nic intymnego…? A Razjel wydał mu się tak zaintrygowany tą pieprzoną architekturą Rintrah, że pewnie nie odczuwał potrzeby, żeby rzeczywiście znaleźli się na osobności! Na dworze Rhett nauczył się chociaż w połowie panować nad swoimi rozbujanymi emocjami i dość swobodnie prowadził z magiem uprzejmą, choć równocześnie sztuczną rozmowę o tych wszystkich freskach, gobelinach i wszechobecnych koronkach.
W momencie, gdy wreszcie zebrał się w sobie, by zapytać jak się miewa, z naprzeciwka nadszedł Gabriel w towarzystwie króla i dosłownie porwał ze sobą Razjela, pozostawiając skonsternowanego Rhetta na środku sali. Na domiar złego Koryu na odchodne zdążył poklepać go po ramieniu i szepnąć: „Dobrze się spisałeś, mały!” Mały?! On mały?! Przecież ma 27 lat, do cholery! Dlaczego nikt tego nie zauważa?!
Właściwie było mu zimno. Stał na obszernym balkonie, który łączył wizytową komnatę z dwoma innymi, królewskimi apartamentami i obejmował się ramionami.
„Przeklęty Razjel! Nic, a nic go nie obchodzę! – myślał, szybko mrugając powiekami, bo rozmazywał mu się obraz, a oczy zaczynały dziwnie szczypać – No, nie! Jeszcze tego brakowało, żebym się rozkleił, jak baba!”
Nagle usłyszał czyjeś szybkie kroki i odwrócił głowę w stronę wejścia na balkon. Zdyszany Razjel zmierzył go zdumionym, ale również niezwykle czułym wzrokiem. Rhett nie zdawał sobie bowiem sprawy, że jedna łza popłynęła mu po prawym policzku i zatrzymała się w okolicach kącika ust.
-    Podejdź. Coś ci powiem. – powiedział mag, wyciągając do niego rękę.
Rhett pokręcił głową.
-    Podejdź!
Przynaglająca nuta w głosie Razjela i coś w zawartego w jego spojrzeniu, zmusiło demona do zrobieniu kilku kroków w jego stronę.
-    Jeszcze.
-    Jeszcze? Razjelu, nie ma za mną półki z książkami! – prychnął, wspominając, jak czarodziej przyparł go plecami do regału i zamiast zrobić coś bardziej wyrafinowanego po prostu wyjął zza niego książkę.
Wobec tak kategorycznego sprzeciwu, Razjel sam pokonał resztę dzielącej ich odległości.
-    Tym razem nie mam ochoty czytać! – odparł.
Objął go ramionami i wtedy Rhett poczuł jego wargi na swoim policzku. Chwilę po nim błądziły, aż dotarły do kącika jego ust i właśnie tam się zatrzymały. Demon zamarł bez ruchu, a potem nieśmiało odwzajemnił jego uścisk. Czarodziej oparł czoło o jego skroń. Rhett czuł na twarzy jego spokojny oddech i ogarnął go błogi stan bezpieczeństwa oraz świadomość przynależności, której ani razu nie doświadczył przez długie siedem lat ich rozstania.

***

     Gdyby mógł teraz zatrzymać czas, zrobiłby to bez żadnego wahania. Wydarzenia nie posunęłyby się do przodu, król nie usłyszałby strzępów ich rozmowy, Belzebub nie dowiedziałby się prawdy o swoim synu, a on nigdy nie wróciłby do Enitharmon… Po prostu trwałby w tym uścisku, odurzony zapachem skóry i falowanych włosów Rhetta, przesiąkniętych mocnymi, korzennymi perfumami. Po prostu nie myślałby o niczym innym poza jego ciepłem i bliskością oraz własnymi, rozbudzonymi pragnieniami, które domagały się, by wsunął dłoń pod jego koszulę i powiódł palcami po skórze jego brzucha… Po prostu nie martwiłby się niczym innym, jak tylko samopoczuciem zmarzniętego Rhetta; oddałby mu swój anielski płaszcz, a nawet szal, żeby przestał drżeć.
    Niestety chwila minęła.
    Razjel położył dłonie na ramionach demona i odsunął go od siebie, tak by mógł spojrzeć w jego twarz. Szaro- stalowe oczy Rhetta błyszczały od niewylanych łez. Ich wyraz stanowił swoistą mieszankę radości, zniecierpliwienia oraz tłumionego gniewu, który sygnalizował również wykrzywiony grymas jego pełnych ust i lekko uniesiona lewa brew.
-    Jak mnie tutaj znalazłeś? – zapytał, nie przestając wpatrywać się jego oczy.
Razjela bardzo to peszyło. Obawiał się, że jego oblicze zdradza więcej emocji, niż by pragnął przed nim odkryć. A co jeśli, on je dostrzeże, lub co gorsza od razu rozpozna i rozwikła wszystko to, czego dotąd nie rozwikłał czarodziej? Niektóre z tych emocji sam wciąż nie potrafił nazwać, choć towarzyszyły mu odkąd w jego życiu pojawił się ten żywiołowy, ekscentryczny demon…
-    Uważnie słuchałem, co masz mi do powiedzenia na temat architektur-ry R-rintrah…– uśmiechnął się z wymuszoną swobodą, ale jak zwykle, gdy był wzburzony, lub nadmiernie wzruszony przeciągnął spółgłoskę „r” – Co jedno zdanie wspominałeś o kr-rólewskim balkonie z widokiem na całą panoramę Beulah… Oto jestem. Któż by się opar-rł temu miastu?
Przeszedł w stronę barierki i położył na niej ręce. Stolica wcale nie wyglądała aż tak czarownie, jak wcześniej zapewniał go Rhett. Strzeliste wieże kamienic tonęły we mgle, a na domiar złego zaczęło mżyć. Kropelki drobnego deszczu osiadały na przydługiej grzywce Razjela, którą co chwila niekontrolowanym gestem odgarniał z prawego oka.
-    Ja bym się oparł… –  odparł Rhett – Powiem więcej – opieram się!
Złośliwa nuta w jego głosie sprawiła, że mag odwrócił na niego zdumiony wzrok.
-    Przecież to twój dom. – zauważył.
-    Moim domem jest Enitharmon.
Razjel zadrżał i szczelniej opatulił się płaszczem. Wydawało mu się, że jego drżenie spowodował chłodny powiew urthońskiego wiatru. Ale wcale nie było mu zimno. To wyczekujące spojrzenie Rhetta na nowo wywołało w nim lawinę ledwo okiełznanych uczuć.
-    Co konkretnie chcesz mi powiedzieć? – zapytał, kiedy zaległa między nimi cisza zaczęła się niebezpiecznie przeciągać.
-    Zabierz mnie ze sobą do Enitharmon.
Nim zdumiony czarodziej zdążył cokolwiek odpowiedzieć, młody margrabia wybuchnął potokiem słów:
-    Coraz trudniej sobie z tym wszystkim radzę! Wiem, że gdy teraz odejdziesz dotychczasowe niedogodności staną się dla mnie już nie do zniesienia! – zaczął długimi krokami spacerować po balkonie, docierając nawet w okolice sąsiednich okien; ręce trzymał splecione za plecami, a sposób w jaki chodził bezbłędnie upodobniał go do Belzebuba – Nie wiem co jest właściwie najgorsze! Oczekiwania mojego ojca, który jest zapewne przekonany, że całkowicie spełniam się w roli jednego z najbliższych doradców Koryu, wyrachowana nienawiść mojej matki do ojca i jej usilne próby znalezienia dla mnie odpowiedniej kandydatki na żonę, ten cały zblazowany dwór, gdzie wszyscy traktują mnie, jak niezrównoważonego kretyna, czy wisienka na torcie: perwersyjnie zadurzony w moim ojcu król, darzący mnie szczerą niechęcią, ale także, jak mnie ostatnio osobiście uświadomił, pożądaniem z tytułu mojego fizycznego podobieństwa do Belzebuba! Tak wygląda moje życie w Zoa! Istne szaleństwo! A tęsknota za tobą i całym Enitharmon po prostu mnie zabija! Tęsknię nawet za krzykami Gabriela, wyobrażasz sobie?!
-    Dziewczyny kazały cię pozdrowić. – powiedział ze ściśniętym gardłem, dusząc się tym co naprawdę chciał mu wyznać; zabrakło mu jednak odwagi, by choć jedną z kłębiących się w nim emocji ubrać w jakiekolwiek słowa.
-    Izrafiel i Tubiel?
-    Tak. Były pewne, że się spotkamy.
Rhett przystanął. Wsunął palce w gładko zaczesane włosy i zapominając, że są związane zaczął je czochrać. Kompletnie zniszczył sobie fryzurę. Razjel utkwił wzrok w coraz bardziej niewyraźnych zarysach miasta. Nie mógł na niego patrzeć. Nie wytrzymałby wyrazu zawodu, malującego się na jego twarzy. Wiedział, że zaraz odczyta jego milczącą odpowiedź i może nawet go za nią znienawidzi…
-    Dlaczego? – zapytał cicho demon.
Mag nie zareagował, uparcie wpatrzony we mgłę, opatulającą spadziste dachy kamienic.
-    Razjelu, dlaczego?!
Rhett szarpnął go za rękaw płaszcza. Kiedy to nie przyniosło rezultatu, złapał jego rękę za nadgarstek i mocno ścisnął. Zabolało. Czarodziej posłał mu karcące spojrzenie, ale on nie rozluźnił uścisku.
-    A więc nie jestem wart żadnych wyjaśnień?!
-    Nie wypędzałem cię z Enitharmon. Ani ja, ani tym bardziej Gabriel. To ty chciałeś wrócić do Zoa.
-    Musiałem…
-    A teraz nie musisz zostać?
-    Teraz… chcę być w Enitharmon!
-    Po co? Żebym znowu zamknął cię w złotej klatce?! – nie potrafił powstrzymać się przed tą złośliwością.
Nieznacznie się uśmiechnął, lecz zaraz cierpienie w oczach margrabiego zmazało mu go z twarzy.
-    Przepraszam. – wyrwało mu się z głębi serca.
Rhett nie zareagował. Pochylił głowę i utkwił wzrok w czubkach swoich butów. Puścił jego rękę i włożył dłonie do kieszeni ciemnych, marszczonych spodni. Razjel doskonale rozumiał kierujące nim motywy, jednak gdzieś w zakamarkach jego umysłu pozostawała uraza, że Rhett zdecydował od niego odejść. Sam sprowadził na siebie ten kataklizm, sam wybrał życie na dworze króla Koryu, zamiast w leniwym, dumnym Enitharmon. Razjel ochroniłby go przed Metatronem i Serafinami, czy roszczeniami jego rodziców. Razjel zrobiłby dla niego wszystko! Wszystko oprócz tego. Teraz było już za późno na jego powrót do Enitharmon. Zbyt wiele łączyło go z zoańskim dworem, jego obecność w Emanacji nie przeszłaby bez echa, tak jak siedem lat temu, kiedy na dobrą sprawę niewiele o nim wiedziano, może poza szokującym faktem, że podczas bitwy w Urthonie ciężko ranił niebiańskiego palatyna.
-    Rhett, pomyśl… Jeżeli cię ze sobą zabiorę po pierwsze wszyscy na czele z królem i Belzebubem pomyślą, że cię uwiodłem podczas spaceru po salonach królewskiego pałacu. Misja dyplomatyczna zamieni się w zarzewie nowego konfliktu. Koryu bez wątpienia się o ciebie upomni, ale co gorsza również Metatron. Enitharmon znajdzie się w niezwykle trudnej sytuacji z jednej strony osaczone przez własny kraj, a z drugiej przez demony. Poza tym… co się wtedy stanie z twoim ojcem? Chyba zaczęliście się ze sobą dogadywać. Zawsze powtarzałeś mi jak bardzo ci zależy, żeby zdobyć jego akceptację… Stracisz ją, jeżeli pozwolę ci ze mnę odejść. Rhett, twoje miejsce jest w Zoa. Sam tak wybrałeś!
Mżawka zamieniła się w słaby deszcz. Margrabia dygotał z zimna raz po raz szarpany podmuchami wiatru. Nie uniósł głowy. Nie spojrzał na niego. Nie powiedział nic.
-    Muszę już iść. Gabriel na mnie czeka…
Razjel sądził, że to wreszcie wywołała jego odzew, ale Rhett wciąż się nie poruszył. Wtedy pod wpływem nagłego impulsu mag odwiązał swój ulubiony szal i okręcił nim jego szyję.
-    Zmarzłeś. – wyjaśnił krótko, kiedy demon posłał mu spojrzenie pełne niedowierzania i wdzięczności – Chyba nie chcesz się przeziębić?
Cofnął się o krok i prawie niezauważalnie rzucił zaklęcie teleportacji. Pozwalało przemieszczać się jedynie na małe odległości, ale wystarczyło, żeby błyskawicznie dostał się na dziedziniec. Odszedł tak, jak potrafił najlepiej. Bez zbędnego pożegnania, bez zbędnego tragizmu i łez… Nie pozwolił, by Rhett zaprotestował choć jednym słowem, bo wówczas pewnie uległby jego prośbie. Wówczas pewnie zrobiłby jakieś głupstwo, albo nawet mnóstwo głupstw…
 Na dziedzińcu zniecierpliwiony Gabriel zabawiał się konną jazdą wokół starannie przyciętego żywopłotu. Razjel z szaleńczo bijącym sercem wsiadł na swojego pegaza i ignorując litanię pytań archanioła, pogalopował prosto na spotkanie swojego długo odroczonego przeznaczenia w Enitharmon.

***

„Ta scena się tak nie kończy! Niech cię szlag, Razjelu! Czy chociaż raz w życiu nie mogłeś zachować się tak, jak tego po tobie oczekiwałem?!” – myślał Rhett, zaciskając palce na szalu czarodzieja.
Deszcz przybierał na sile tak samo, jak poczucie pustki w jego sercu. Teraz naprawdę wszystko się skończyło. Razjel miał rację. Sam wybrał dla siebie Zoa. Sam wybrał dla siebie towarzystwo zawistnych dworzan i służbę u złośliwego króla. Zamienił złotą klatkę Razjela na żelazną Koryu.
„Czy kiedykolwiek będę wolny? Czy kiedykolwiek będę mógł robić to, co chcę? Tylko dlatego, że jestem uzdolnionym magiem ciągle do kogoś należę. Do mamy, bo to po niej odziedziczyłem magiczne umiejętności, do króla, bo stanowię cenną broń w ewentualnej wojnie z aniołami, do Razjela, bo dorównuję mu zdolnościami i wzbudzam jego zazdrość… Paradoksalnie chyba tylko ojciec nigdy niczego ode mnie nie chciał z tytułu mojego talentu do magii. Ale dla niego jestem więźniem z innego powodu. Potrzebuje dziedzica i zapewnienia sukcesji w Tharmas. Tak, on też nigdy nie pozwoli mi odejść…”
Otarł rzęsy grzbietem dłoni. Krople deszczu osiadały na nich i tracił widoczność. A może to nie był deszcz? Może to znowu łzy? Z przekąsem stwierdził, że jak na jeden dzień stanowczo zaaplikowano mu nadmiar emocji! Czuł się, jakby uczestniczył w oglądaniu tkliwej sztuki teatralnej. Problem w tym, że to on był jej głównym bohaterem…
Ogarnęło go ogromne zmęczenie, ale i tak pewnie nie zaśnie tej nocy. A jeśli zaśnie, będzie śnił o Enitharmon i obudzi się z jeszcze większym poczuciem nieszczęścia i straty. Nie. Lepiej nie kłaść się spać. Tylko co robić? Do kogo się zwrócić? Kto zechce poświęcić mu czas?  Jego przyjaciółka Gladys wyjechała do Luvah na weekend do swojego przystojnego narzeczonego Agaresa. Marszałek Sandalphon na czas odwiedzin anielskiej delegacji demonstracyjnie wybrał się na krótki urlop za miasto podobno w towarzystwie ochmistrzyni dworu Julii. Sandalphon jest bliźniaczym bratem niebiańskiego palatyna. Teraz obaj bracia znaleźli się po dwóch różnych stronach barykady – nic dziwnego, że marszałek wolał się z nim nie spotkać. Tym sposobem pozbawił jednak Rhetta swojego towarzystwa. Sandalphon otaczał go przyjaźnią i opieką odkąd bliźniacza siostra Rhetta – Lira zginęła z rąk Metatrona podczas bitwy w Beulah. Awanturniczego anioła łączył z nią płomienny romans.
Te rozmyślania sprawiły, że nagle zatęsknił za Lirą. Minęło już niecałe osiem lat od jej tragicznej śmierci, zdążył się pogodzić z jej nagłym odejściem, choć stracił wtedy część swojej duszy. Lira na pewno tak by się nad sobą nie użalała. Lira na pewno znalazłaby wyjście z tej sytuacji. Była taką mądrą i przewidywalną siostrą… Tak dużo o nim wiedziała. Nawet więcej, niż on sam.
-    Jak długo zamierzasz jeszcze stać na tym deszczu? – dźwięczny głos ojca w melancholijnej ciszy urthońskiego wieczoru zabrzmiał, jak dzwony sądu ostatecznego.
Obrócił się z konsternacją i napotkał jego twarde spojrzenie. Zazwyczaj twarz Belzebuba nie przekazywała zbyt wiele emocji. Tym razem jednak malowała się na niej prawdziwa wściekłość. Rozkruszyła jego porcelanową maskę, uplastyczniła rysy, ale przede wszystkim odbiła się w jego ciemnobrązowych oczach. Rhetta natychmiast ogarnęło ogromne przerażenie.
„Dlaczego jest taki zły?! Czyżby słyszał…?”– nie dokończył myśli, bo ojciec błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość. Tak mocno zacisnął palce na jego ramieniu, że sprawił mu tym niespodziewany ból.
-    Co tutaj robisz? Radzę ci mówić prawdę! – warknął, spoglądając mu prosto w oczy.
-    Prawdę powiedziawszy myślałem o Lirze…
-    Zabawne! Ja też! Cóż za synchronizacja!
-    Nie rozumiem czemu się tak zachowujesz…– spróbował delikatnie mu się przeciwstawić, ale Belzebub jedynie ironicznie prychnął.
-    Jak ja się zachowuję?! Ja nie mam potajemnych kochanków w Emanacji!
Rhett z trudem przełknął ślinę. Ojciec mierzył go szyderczym wzrokiem w oczekiwaniu na odpowiedź: zaprzeczenie, lub potwierdzenie rzuconego oskarżenia. Rzecz w tym, że Rhett nie znał tej odpowiedzi. Z Razjelem nigdy nie łączyło go nic fizycznego, chociaż owszem zakochał się w nim w jak najbardziej romantyczny sposób. Poza tym nie czuł się na siłach, by teraz toczyć bitwę z ojcem. Nie, nie teraz…
-    Co takiego myślałeś o Lirze? – zapytał więc z nutą zrezygnowania w głosie.
Belzebub skrzyżował ramiona na piersi.
-    Coś, co ci się zdecydowanie nie spodoba.
Rhett uśmiechnął się smutno.
-    Że byłaby lepsza w roli margrabiny Tharmas? Obdarzyłaby cię gromadką wnuków i przodowała w polityce? Wiem, że właśnie tak myślisz.
-    Nie. – uśmiech Belzebuba był miażdżący, ironiczny, okrutny…– Przypomniałem sobie, jak przyszła mi powiedzieć, że zamierza wyjść za mąż za Sandalphona. Za anioła. Niesamowicie się wtedy wściekłem. Ale nie aż tak, jak teraz. Lira miała odwagę wiedzieć czego chce. A co więcej się do tego przyznać!
Zranił go w najczulsze miejsce, rozdrapał najboleśniejszą ranę! Z trudem pohamował napad złości.
-    Uważasz, że nie wiem czego chcę? – gdy się odezwał jego głos drżał pod wpływem kłębiących się w nim uczuć.
Belzebub był za to irytująco spokojny, pewny siebie i doskonale nad sobą panował.
-    Tak, Rhett. Zupełnie nie wiesz.
-    A czy w twojej głowie zrodziła się może myśl, że po prostu ci tego nie powiedziałem? Że po prostu ci nie ufam, bo wiem, że mnie nie zrozumiesz, a co więcej potępisz tak, jak teraz?!
-    Nie potępiam cię.
-    Akurat! A jak się przed chwilą pięknie wyraziłeś o Razjelu?! Że to mój potajemny kochanek z Emanacji!
-    Nie kochanek? – szczerze się zdziwił – Więc kto? Bo na pewno nie taki sobie zwykły przyjaciel!
-    Nie wiem kim dla mnie jest i akurat teraz to nie jest istotne!
-    Jak się poznaliście?
-    Ani to jak się poznaliśmy!
-    Więc powiedz mi! – Belzebub złapał go za ramiona i mocno nim potrząsnął; jego oczy wyrażały desperację – Dziecko, powiedz mi czego chcesz?! Czego naprawdę chcesz?! Powiedz mi, bo nic o tobie nie wiem! Tracę cię, o ile już dawno cię nie straciłem!
Rhett otworzył usta, ale nie wydał z siebie głosu.
-    Mów! Muszę to wiedzieć!
Twarz ojca znajdowała się tuż obok jego twarzy. Widział nawet nieliczne zmarszczki pod jego oczami i że z przejęcia, albo ze wzruszenia wyginał lewy kącik ust. Rhett zauważył to już wcześniej. Pierwszy raz, gdy Bell żegnał się z Lirą przed jej wyjazdem do Beulah w towarzystwie Koryu i Sandalphona, a drugi raz gdy Koryu został koronowany na króla Zoa. Rhett stał wówczas obok ojca i bardziej od całej ceremonii zaintrygowały go emocje malujące się na jego obliczu. Tak rzadki widok, że aż wart zapamiętania.
-    Chcę… Chcę, być z Razjelem, tato. W Enitharmon. – powiedział w końcu – Kiedy Lira zginęła, mama zaniosła mnie do swojego dawnego nauczyciela – czarodzieja Razjela, by pomógł mi odzyskać równowagę magiczną i nauczył mnie kontrolować moją moc. Spędziłem u niego pięć miesięcy. Tak, te pięć miesięcy, podczas których niby przebywałem z mamą w Ulro, żeby dojść do siebie. To kłamstwo. Mama wymyśliła je, żebyś nie zadawał nam pytań. Wiesz ja… Ja tam czuję się, jakbym był w domu. Mam przyjaciół… Nie muszę nikogo udawać. I tak. Zakochałem się w Razjelu, ale nie jest moim kochankiem w znaczeniu, o którym mówisz. To wszystko jest…
-    Bardzo w twoim stylu! – dokończył za niego ojciec i przeszedł w stronę barierki.
Na chwilę odwrócił się do niego plecami. Deszcz osiadł na jego prostych, rubinowych włosach i opalizującym, granatowym surducie. Rhett głęboko westchnął. Zaraz pewnie usłyszy na siebie skazujący wyrok i nie pozostanie mu nic innego, jak szukać sobie jakiegoś taniego mieszkania w Ulro, bo na pewno nie zostanie dłużej margrabią Tharmas. Jak nic jest w Zoa spalony!

***

    Zalewała go fala nieprzyzwoitego rozbawienia, jak zwykle wtedy, gdy zdecydowanie nie było żadnych powodów do śmiechu. A wszystko zaczęło się od tego, że Metatron postanowił zagrać im na nerwach w niezwykle perfidny sposób nasyłając na zoański dwór archanioła Gabriela.
Belzebub ostrzegał, że może do czegoś takiego dojść, ale Koryu uniósł się honorem i ostentacyjnie zlekceważył jego dobre rady. Potem boleśnie się na tym przejechał, ale jak mu sam oświadczył, nie zamierza go przepraszać za podejmowanie samodzielnych decyzji. Podejmowanie samodzielnych decyzji. Jasne. Gdyby czasem zechciał po prostu wysłuchać, co Bell ma mu do powiedzenia, uniknąłby wielu politycznych pułapek, które wciąż czyhały na młodego króla, dopiero zdobywającego autorytet i szacunek w oczach poddanych.
    Ostatecznie wcale nie był usatysfakcjonowany, że jego przewidywania okazały się słuszne. Przez chwilę mile połechtało to jego zranioną przez Koryu dumę, lecz kiedy bałwochwalcze samozadowolenie mu przeszło, poczuł się przeraźliwie stary i nikomu niepotrzebny. Pocieszył się tylko tym, że wciąż ma swojego słodkiego syna i nadzieję na lepsze czasy dla niego i dla Tharmas… 
Gdyby nie treść pewnej, przypadkowo usłyszanej konwersacji, może nawet nieco poprawiłby mu się humor. Zdobył się bowiem na szczerą rozmowę z Koryu zaraz po zakończeniu negocjacji z aniołami. O ile negocjacjami z aniołami można nazwać stroszenie piórek Gabriela i kilka w miarę rozsądnych komentarzy towarzyszącego mu maga. Owy mag całkiem się Bellowi spodobał, co było dość rzadkim zjawiskiem. W jego mniemaniu wszyscy mieszkańcy Emanacji byli tacy sami: nudni, przewidywalni, pozbawieni charakteru… Szafirowooki mag przynajmniej wykazał nieco błyskotliwości.
Szybko jednak jego przychylność wobec enigmatycznego kompana Gabriela zamieniła się w chroniczną niechęć…
Wizytowa komnata sąsiadowała z małym pokojem, gdzie król mógł się przebrać w trakcie jakiegoś ważnego spotkania, albo po prostu chwilę odpocząć. To tam Belzebub zastał Koryu po odprawieniu anielskiej delegacji. Siedział w fotelu przy oknie, zakładając nogę na nogę i pił napar melongi z małej filiżanki. Bell zapytał go o wrażenia z bliższego poznania jego szanownego wuja, co tak podgrzało napiętą atmosferę, że prawie na dobre się pokłócili, wypominając sobie wszystkie taktyczne błędy, jakie tylko udało im się przypomnieć. Kiedy zbulwersowany Koryu odważył się nazwać go „tharmasiańską skamienieliną w koronkach”, odpowiedział mu ze zwykłą sobie nonszalancją, że owszem może nią jest, ale wciąż ma w sobie wystarczającą ilość uroku, by uchodzić za najprzystojniejszego mężczyznę w Zoa, o czym przecież Jego Wysokość również dobrze wie… Król spłonął mimowolnym rumieńcem i tylko odgłosy rozmowy toczącej się na balkonie, łączącym sekretny pokój z wizytową komnatą, uratowały go przed niezręcznością. Ale nie na długo… 
W pierwszej chwili nie dowierzał, że to jego własny syn intymnie zwierza się temu emanacyjnemu magowi, teraz dokładnie pamiętał jego imię: RAZJELOWI, a nawet obejmuje go i prosi, żeby zabrał go ze sobą do Enitharmon! Belzebuba ogarnął prawdziwy szał. Tylko obecność Koryu powstrzymała go przed wyskoczeniem na balkon i rozpętaniem piekielnej awantury! I może powinien był to zrobić, bo wówczas nie dowiedziałby się, że zdaniem jego syna król jest w nim „perwersyjnie zadurzony” oraz co gorsza, że czyni także zakusy na Rhetta i nawet bezczelnie mówi mu o tym wprost! Posłał wtedy wymowne, oburzone spojrzenie Koryu, który odwrócił twarz, żeby ukryć przed nim kolejny rumieniec. Jak podejrzewał Bell – rumieniec wstydu. I dobrze. Niech się wstydzi! Jest czego! Jak mógł wmieszać Rhetta w ich skomplikowane relacje i dawne zatargi? 
Paradoksalnie to dojrzałe zachowanie anioła uratowało sytuację. Oczami wyobraźni Bell widział już jak zarządza pościg za własnym synem i wystosowuje notę dyplomatyczną do Metatrona w sprawie skandalicznych nadużyć jego dygnitarzy!
Kiedy mag zniknął z balkonu, Belzebub odczekał chwilę, by poskromić swój gniew. To wtedy w jego głowie pojawiło się kilka niezbyt pozytywnych refleksji. Na przykład, że z biegiem czasu stał się bardzo podobny do swojego ojca, którego przecież tak szczerze nienawidził. Tymczasem dokładnie tak, jak on zaczął stawiać Rhettowi kolejne wymagania, nie zadając sobie trudu, żeby go lepiej poznać. Z córką nie miał takich problemów. Po pierwsze dlatego, że była kobietą, nigdy nic od niej nie wymagał, więc potrafił zdobyć się na obiektywny osąd jej działania i charakteru, a po drugie to właśnie Lira odziedziczyła po nim talent do polityki i nienasycony głód wrażeń. Jej śmierć zmusiła go do głębszego zainteresowania się ekscentrycznym synem. Bell nie poświęcał mu tak dużej uwagi, jak Lirze, z tego prostego powodu, że niezbyt dobrze go rozumiał, a czasami nawet jego zachowanie budziło w nim irytację.
Z czasem dostrzegł w nim jednak pewne pozytywne cechy: niezawodną intuicję, dużo osobistego uroku oraz przede wszystkim rozbrajającą szczerość, z jednej strony stanowiącą jego wadę, a z drugiej niepodważalną zaletę. Chociaż niechętnie się do tego przed sobą przyznawał, polubił Rhetta i postanowił wesprzeć go w dworskiej karierze. Tej karierze, która okazała się być dla niego jedynie „oczekiwaniami ojca”. I to pewnie bardzo przez niego znienawidzonymi oczekiwaniami…  Czyżby aż tak mocno pomylił się w jego ocenie?! I jak powinien teraz wobec niego postąpić, żeby nie popełnić karygodnego błędu? Wyzwanie trudniejsze od jednoczenia Zoa. Wyzwanie trudniejsze od zdobycia korony. Ba! Wyzwanie trudniejsze od wyrachowanej zemsty na Lucyferze!
Rhett stanął obok niego i położył mu dłoń na ramieniu. Jego włosy jeszcze bardziej poskręcały się od deszczu. Belzebub spojrzał mu w oczy i wyczytał z nich niemą prośbę zmieszaną z poczuciem winy i strachem. Potem przeniósł wzrok na szal czarodzieja, niedbale zarzucony na jego szyję.
-    Zapomnijmy o tym, tato. – powiedział w końcu Rhett, kładąc dłoń na szalu, jakby w obawie, że ojciec mu go wyrwie i wyrzuci za barierkę – Nie zamierzam nigdzie uciekać. Wszystko jest w porządku.
-    Mylisz się. Nic nie jest w porządku!
-    Przepraszam cię. Naprawdę ten epizod z Razjelem nie ma aż takiego znaczenia… On… Ja… – zawiesił głos i Bell poczuł napływ dobrze mu znanej irytacji, jaką zwykle budziła w nim infantylność syna.
-    Wy co?! Niech zgadnę! Kochacie się, ale nie możecie być razem?!
-    Nie wiem, czy Razjel mnie kocha…
-    Kocha cię. Słuchaj mnie, jestem starszy i w końcu nie jeden romans w życiu przeżyłem! Znam się na tym!
-    Ale… on nie chciał mnie ze sobą zabrać do Enitharmon!
-    To udowodnij mu, że podjął błędną decyzję! Stać cię na to?
Belzebub przyglądał się jak na twarzy Rhetta pojawia się rozległa paleta uczuć począwszy od zdumienia, poprzez zrozumienie na dzikiej radości skończywszy. Nie był jednak przygotowany, że syn zarzuci mu ramiona na szyję i mocno go uściska! Z całej siły przygryzł wargę. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu był tak wzruszony, że prawie popłynęły mu łzy. Po chwili wahania odwzajemnił jego uścisk i pogłaskał go po głowie. Nie wiedział ile tak trwali. Zatracił się w tym jednym tak dla niego cennym momencie, który przerwały … oklaski!
Bell wypuścił syna ze swoich objęć i odwrócił się w stronę wejściowych drzwi prowadzących do sekretnego, królewskiego pokoju. Napotkał agrestowe spojrzenie Koryu. Stał przy ścianie i klaskał, ironicznie się uśmiechając. Wyglądał niezwykle dostojnie w długim, ciemnym płaszczu podbitym brązowym, prążkowanym futrem i z królewskim diademem wysadzanym oliwinami we włosach. Na tle ich ciemnowiśniowej barwy doskonale odznaczał się oliwkowo- przezroczysty odcień kamieni.
-    Brawo! Jestem dogłębnie wzruszony! Chylę czoło przed prawdziwymi wyrazami ojcowskiej miłości! – powiedział, nieznacznie się kłaniając.
-    Jego Królewska Mość! – jęknął Rhett z rozpaczą w głosie; musiał sobie przypomnieć co mówił na temat Koryu Razjelowi…
-    Nie. Raczej wisienka na torcie, jak to mnie pięknie określiłeś!
Młody margrabia zarumienił się pod jego nieco frywolnym, rozbawionym wzrokiem.
-    Wybacz, panie, ale czyż nie jesteś wisienką tego kraju? – odparł, nieśmiało się uśmiechając.
Król parsknął krótkim śmiechem.
-    Odpowiedź godna twojego ojca!
-    W którym jesteś perwersyjnie zadurzony, panie!
-    A to już odpowiedź, która dyskredytuje cię w moich oczach i za którą natychmiast wyrzucam cię z mojego dworu!
-    Jak to?! – zamierzał zaprotestować Belzebub, ale Koryu nie pozwolił mu dokończyć, wciąż zwracając się tylko do swojego maga:
-    Powinieneś wiedzieć, Rhett, że to w tobie jestem perwersyjnie zadurzony! Za to, że nie dałeś mi się zaciągnąć do łóżka, wylatujesz z Zoa i udajesz się prosto do Enitharmon prosić mojego wuja o azyl! Myślę, że to wystarczająco surowa kara!
Rhett roześmiał się i powiedział coś, czego Bell nigdy się nie spodziewał usłyszeć z jego ust. Wiedział bowiem, ile przykrości przeżył za sprawą docinków króla.
-    Dziękuję, Koryu…
-    Nie, nie. Wasza Królewska Mość!
-    Właśnie wyrzuciłeś mnie z dworu! Konwenanse już nas nie obowiązują!
-    Dobrze więc – pakuj manatki i zejdź mi z oczu!
-    Nie mam na to czasu! Zamierzam od razu jechać do Enitharmon! Przecież nie mogę pozwolić twojemu kochanemu wujowi Gabrielowi czekać! Tato, prześlesz mi moje rzeczy?! – poprosił Rhett, łapiąc ojca za rękaw surduta.
Bell westchnął ciężko i pokręcił głową.
-    Rhett, do Enitharmon jest zbyt daleko, byś ot tak po prostu przebył tę odległość na koniu!
-    To co mam począć?! – zmartwił się, bezradnie rozkładając ręce.
-    Nie wierzę, że to robię…– mruknął do siebie Belzebub.
Sięgnął do kieszeni spodni. Odkąd w podstępny sposób zdobył klucz międzywymiarowy do Empireum, stolicy Emanacji, prawie nigdy się z nim nie rozstawał. Może właśnie nadszedł czas, żeby przekazać go komuś innemu? A komu, jak nie synowi? 
-    Klucz? – zdumiał się Koryu – Klucz Abaddon?!
-    Tak. Klucz do Empireum. – potwierdził i podał go Rhettowi – Sądzę, że z Empireum jest znacznie bliżej do Enitharmon, niż z Beulah…
Stalowo- szare oczy syna rozszerzyły się ze zdziwienia.
-    Tato, ty to dopiero jesteś czarodziejem! Aż nie wiem co powiedzieć!
-    Ale ja wiem, co powiedzieć tobie.
-    Na przykład, że mnie kochasz? – zaciekawił się Rhett.
-    Nie! Na przykład, żebyś nie zgubił mi klucza!

***

-    Nie przypuszczałem, że cię na to stać… – odezwał się po długiej chwili milczenia, która zapadła pomiędzy nim a Koryu, kiedy Rhett zniknął w przejściu międzywymiarowym.
Bell był cały mokry od deszczu, ale nie zwracał na to uwagi. Zresztą i tak wreszcie przestawało padać. Było mu jakoś lekko na duszy, jakby pozbył się wielkiego ciężaru z serca. Nawet oddychał z większą swobodą.
-    Czasem przytrafiają mi się przebłyski wspaniałomyślności. – odparł król – Ale nie wiem, czy ty na nią jeszcze kiedykolwiek zasłużysz!
-    Przez ten klucz?
-    Przez ten klucz.
-    Przekonajmy się.

***

    Razjel niedbale rzucił na krzesło wierzchnią część swojej granatowo- srebrnej tuniki. Przeczesał włosy palcami, strząsając z nich kropelki deszczu. Cóż za paskudna pogoda panuje w tej Urthonie! Cóż to był za paskudny dzień!
    Odwrócił się w stronę regału, by sięgnąć po jakąś książkę. Dobra lektura powinna odwrócić jego uwagę od obsesyjnego myślenia o Rhecie…
    Wtedy go zobaczył.
    Stał przy regale i przekartkowywał album poświęcony kaligrafii. Na serdecznym palcu jego prawej dłoni błyszczał okazały rubin zatopiony w złotym pierścieniu.
    Powoli, jakby leniwie uniósł wzrok znad książki i utkwił w nim nieprzebrany błękit swojego spojrzenia. Jego sercowate usta ozdobił arogancki uśmiech, zarezerwowany tylko dla nielicznych osób, które znały jego prawdziwą naturę.
-    Serafiel. – powiedział głośno Razjel w tym jednym słowie zawierając wszystkie myśli i emocje, jakie wywołał w nim widok przywódcy Serafinów.
-    A więc rzeczywiście zajmujesz się kaligrafią...– zagadnął Serafiel tonem przyjaznej konwersacji – Jesteś w tym dobry?

KONIEC
Tekst: Magdalena Pioruńska
Ilustracja: Julita Mastalerz




 Autor: MiSS_P
 Data publikacji: 2009-05-06
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 komentarz
Przyjemnie napisane i aż prosi się o kontynuację!
Autor: ~Marika Data: 12:58 13.06.09
 Dziękuję
Może kiedyś powstanie, jak się odpowiednio zmobilizuję. ;P
Autor: MiSS_P Data: 19:40 3.01.10
 Inna część tej samej historii.
Ogólnie rzecz biorąc, te same uwagi co przy „Bogini z Tharmas”, tyle tylko , że jeśli traktować to opowiadanie jako rzecz samą w sobie, zakończenie jest mniej zrozumiałe.
Autor: Whitefire Data: 11:09 3.02.10
 ;)
Postaram się,żeby kontynuacja nastąpiła najszybciej jak się da, o ile najpierw nie wciągnie mnie inna część tej historii. :P
Autor: MiSS_P Data: 13:35 27.03.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 104 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 104 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Co wielki dureń napisze w książce, byłoby może znośne, gdyby potrafił wyrazić to w trzech słowach.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.