Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 "Szum Wodospadu"

 

                               Prolog

 

              Był letni, przyjemny wieczór w stolicy Ugardii, w Ugargradzie. Niewielka karczma, znajdująca się w Dutt, jednej z najbiedniejszych dzielnic tegoż miasta, świeciła jeszcze pustkami. A to za sprawą wczesnej godziny. Było pięć po dziewiątej. Tradycyjni większość gości schodziło się tu po jedenastej. Chociaż po ostatniej bójce, karczmarz Czak nie spodziewał się licznej klienteli. Z resztą to nigdy nie była dochodowa praca... Od zawsze do karczmy schodziły się największe szumowiny w okolicy, wywoływali bójki i oczywiście nigdy nie mieli zamiaru płacić za uszkodzenia. To właśnie przez takich osobników, przeważnie nowych w mieście, Czak nie raz stawał na krawędzi bankructwa. Na szczęście zawsze znaleźli się jacyś starzy bywalcy, którzy z wielką przyjemnością wyratowywali swego ulubionego karczmarza z opresji. Dzięki czemu interes dalej się kręcił, a ich ulubiona karczma zawsze stała dla nich otworem.

              Jednymi z takich starych bywalców byli dwaj panowie, siedzący przy stoliku opodal lady.

   - Nie wiem jak ty , ale ja mój drogi, ale nigdy nie lubiłem czerwonej fasoli. – Powiedział jak najbardziej poważnie Higins Bikten.

              Był on dość sporej wysokości, jak na tę rasę Niziołkiem, o błękitnych oczach i kręconych, blond włosach. Jego odzienie stanowiła ciemnozielona toga, czarne spodnie oraz osłaniające jego owłosione stopy kozaki.

              Wywodził się z miasta Isten, znajdującego się daleko na wschód od Ugardii podnóża gór Krzemu na Wesołych Stepach. Jednak od wielu lat nie odwiedzał rodzinnych stron, prowadząc barwne życie podróżnika z bazą wypadową w Ugargradzie.

              W odróżnieniu od Higinsa, jego towarzysz zwany Krukiem lubił czerwoną fasolę jak i również wcześniej wspomniane potrawy z dzika.

              Był rasy ludzkiej. Rdzenny Ugardczyk o kruczoczarnych włosach, ułorzonych do tyłu przy pomocy brylantyny i ciemnych oczach. Młody, wysportowany. Należał do szczupłych osób a jego znakiem szczególnym buło lekko szpiczaste, lewe ucho. Ubierał się w ciemne, lekkie szaty, oraz w długi płaszcz z kapturem, obdarty na dolnej części.

              Tak jak jego mały przyjaciel nie urodził się w Ugargradzie. A przynajmniej nie był tego pewien. Nie miał rodziny,  imienia czy nazwiska. Będąc niemowlęciem został znaleziony i przygarnięty przez trupę artystów z teatru Mademann. Podczas lat spędzonych ze swymi opiekunami, został ochrzczony Krukiem. Zawdzięczał to jednej z postaci, którą często grywał w jednej z wystawianych przez teatr sztuk, czarnego ptaka.

              Kilka lat później teatr spłonął wraz z większą częścią aktorów. Nastoletniego Kruka  przygarnął wtedy pewien starszy człowiek, który jak się później okazało należał do Szmeru, siatki skrytobójczej z Ugargradu. Romuald Godz, czyli ów starzec pracował w profesji cichego zabójcy prawie czterdzieści lat. Wszelkie znaki na niebie i ziemi mówiły mu iż przyszedł czas na wycofanie się z tej branży. Nie miał dzieci, a marzył by pozostawić po sobie swoje wieloletnie doświadczenie. Dlatego gdy nadarzyła się okazja na przekazanie młodemu Krukowi bezcennej wiedzy o skrytobójstwie, Romuald nie wahał się ani chwili.

              Po śmierci mentora młodzieniec doszedł do wniosku, że nie chce poświęcać życia dla mordowania. Zdobyte umiejętności umożliwiły mu za to inną karierę. Poszukiwacza przygód. W ten oto sposób przez ostatnie cztery lata wędrował wraz z Higinsem przez królestwa i wiódł życie najemnika.

   - A wiesz co mnie naprawdę wkurza? – Zapytał nagle Higins, kontynuując swój nieprzerywalny monolog. – Że matka truła mnie czerwona fasolą od dziecka! Wyobrażasz sobie jakie miałem gazy?

              Kruk spojrzał się na przyjaciela utrzymując przez moment powagę, poczym nie wytrzymując ryknął śmiechem. Higins nie czół się przez to w żaden sposób zawstydzony. Wręcz przeciwnie. Chciał rozweselić towarzysza, a nawet sam do niego dołączył. Nie pierwszy raz z resztą opowiadał o czerwonej fasolce. Higins, zwany przez przyjaciół Ginsem był prawdziwym specjalistą od takich opowieści. Często wspominał słowa swego wujka Grinnego, który twierdził że „ nie można spędzić wieczoru w karczmie bez kufla dobrego piwa i opowieści niziołka ”. Te słowa zdawały się być dla młodszego niziołka jakąś świętością, lub też mottem życiowym.

              Choć Kruk w rzeczywistości słyszał tę opowieść dobre dziesięć razy, mimo wszystko nie chciał robić przykrości koledze, traktując to tak, jakby słyszał tę opowieść po raz pierwszy.

   - Skoro omówiliśmy już twoje kłopoty gastronomiczne, to może zarzucimy kolejny kufel i pójdziemy rozejrzeć się za jakąś pracą? – Zapytał Kruk w ten sposób wygodnie zmieniając obkuty już temat fasoli.

   - Dobrze. – Zgodził się Gins. – Ale musisz przyznać, że to nie był mój problem, tylko mojej pozbawionej wyobraźni ciotki, która uporczywie sadziła co roku całe pole czerwonej fasoli. Ktoś to musiał w końcu jeść jak się nie sprzedało...

   - Czak! – Krzyknął zdesperowany przyjaciel niziołka.

              Kufel piwa skutecznie pohamował dalsze gadulstwo Higinsa. A przynajmniej na jakiś czas. Sądząc, że kolejny kufel zatka usta niziołka w zupełności, Kruk zamówił jeszcze jedną kolejkę. Sadząc, że to działa zaproponował następną. Tak naprawdę działało to w zupełnie innym kierunku. Higins mówił teraz bez przerwy i nikt nie mógł go teraz  zatrzymać. Większy mężczyzna stawał się jednak już na tyle pijany, iż zdawało mu się, że niziołek powoli milknie.

              I tak wreszcie wybiła jedenasta. Do karczmy schodzili się goście i w niedługim czasie zapełniła się do ostatniego miejsca. Czak miał wiele roboty i spore obawy, że duża liczebność gości wywoła kolejną nieproszoną bójkę. Na szczęście szybko okazało się, iż do takowej nie dojdzie i barman w spokoju uwijał się w robocie.

   - Całkiem porządny z ciebie gość. – Stwierdził Kruk po siódmym z kolei kuflu. – Ale na mój skromny gust, to ty trochę za dużo gadasz.

   - Co ty  mówisz ? – Oburzył się równie pijany Gins.

              A to był dopiero zalążek lawiny słów, spowodowaną szczerą wypowiedzią większego mężczyzny. Kruk zrozumiał wtedy, że popełnił niewybaczalny błąd. Nie słuchał jednak szeregu protestów towarzysza. Był na to zbyt pijany lub po prostu wolał tego nie słuchać. Zastanawiał się za to nad zupełnie inną sprawą. Kiedy zaczynali pić, zaproponował by poszukali pracy. Dwojący i trojacy się mu Gins był oznaką, że już na to za późno. Tymczasem już przez wiele długich dni nie znalazło się dla nich żadne poważne zadanie. Ich ciągle zmniejszający się majątek sprawiał kłopoty na tyle, że Gins zaczął myśleć o powrocie do Isten. Kruk nie martwił się co będzie jutro. Martwił się za to poważnie co będzie za kolejne trzy dni, gdy pieniądze się skończą. Co oni zrobią?

              Kiedy podszedł do nich Czak wszystkie te kłopoty zostały nagle rozwiązane. Zarówno pieniężny jak i dotyczący nieskończonego monologu niziołka.

   - Zamknij się ty mały, głupi capie! – Warknął barman . – Był tu przed chwilą taki śmieszny ludek. I kazał przekazać, że Redo ma dla was robotę. Tylko wsadźcie ryje do zimnej wody zanim do niego pójdziecie. Bo jak was takich zobaczy, pijaczyny to nie sądzę byście dostali tę pracę. – Skończył i powrócił do swoich obowiązków.

   - Ty też jesteś porządny gość, Czak! – Zawołał za nim Kruk, z pijackim uśmiechem.

              To była wspaniała wiadomość. Redo zawsze dawał im poważne, dobrze opłacalne zadania. A obaj potrzebowali pieniędzy i to zaraz! Niezwłocznie udali się do siedziby Redo. Po drodze, słuchając rady Czaka, obmyli twarze w jednej ze studni.

 

 

              *****************************************

 

 

 

              Droga z karczmy do domu Redo zdawała się tego wieczoru znacznie dłuższa i pokrętna… Zimna woda ze studni najwyraźniej nie spełniła całkowicie pokładanych w jej oczekiwań. Kruk podejrzewał, iż Redo nie będzie zadowolony z ich obecnego stanu. Wielokrotnie robił im awantury za pijaństwo. Jakby nie patrzeć, był właścicielem gildii najemników, do której należeli. I jako jego najwybitniejsi ludzie, powinni reprezentować sobą znacznie wyższy poziom zachowania.

              Nie raz świecił oczyma przed pracodawcami, tłumacząc się, iż przychodzili na spotkania pijani. Nie raz narażał swoją reputację dla nich, przekonując ludzi, że ci dwaj są warci wynajęcia.

              Na szczęście, mimo słabego pierwszego wrażenia, nigdy go nie zawiedli. Wysokie umiejętności tropicielskie oraz pomysłowość Higinsa jak również gracja i dyscyplina Kruka gwarantowały mu sukces. Nie mniej jednak ich słabość do alkoholu co raz częściej wyprowadzała go z równowagi.

              Tego wieczoru było podobnie. Gdy dotarli do domu i zadzwonili dzwonkiem, zza uchylonych drzwi włości Redo, wychylił się sam gospodarz. Wystarczyło jego jedno spojrzenie, by domyślić się, że i tym razem go rozczarują.

              Redo wyskoczył z domu jak porażony. Zamknął za sobą drzwi, by goście znajdujący się wewnątrz nie słyszeli jego słów.

   - Niech was szlak jasny trafi. – Wyszeptał Redo, gładząc się nerwowo po lekko już siwawej czuprynie.

   - Stary przyjacielu. – Zaczął spokojnie Higins. – Czego ty od nas oczekujesz? Mieliśmy wolny wieczór. Skąd mieliśmy wiedzieć, że znajdziesz nam pracę? To chyba nic złego, że spędzamy wolne wieczory u Czaka?

   - Nie. – Odparł Redo. – To nic złego że tam bywacie. Złe jest to, że pijecie tam co wolny wieczór! Nie musze nawet kłopotać się by odnaleźć was w mieście, bo i tak wiem gdzie jesteście i co robicie.

   - No to chyba dobrze, nie? – Odrzekł z głupim uśmieszkiem Niziołek.

              Poirytowany Kruk westchnął głośno, kiwając głową z niedowierzaniem. Redo tym czasem wpatrywał się w milczeniu w małego przyjaciela, który nawet na chwile nie zmienił głupawej miny. Zaciśnięte wargi i podskakująca nerwowo brew właściciela gildii najemników świadczyły, iż Gins wybrał najgorszy moment na wygłupy.

   - W pokoju gościnnym czeka na nas czterech mężczyzn. – Powiedział Redo, tak spokojnie jak tylko w tej chwili potrafił. – To nasi potencjalni pracodawcy. Pochodzą z dalekiego zachodu. Z Arsyrii! – Podkreślił Redo, wymawiając nazwę ludzkiego królestwa, leżącego wiele mil od zachodnich granic Ugardii, państwa w którym mieszkali. – Przybyli do mnie późnym wieczorem w potrzebie. Właśnie do mnie! – Wrzasnął nagle Redo.

              Zwinny Kruk złapał go ramię. Z wewnątrz domu dały się słyszeć głosy czekających tam mężczyzn. Bez wątpienia usłyszeli krzyki z zewnątrz. Były cyrkowiec przyłożył palec do ust, w geście uciszenia swojego szefa. Redo przyznał mu rację i kontynuował swój wywód już na spokojnie.

   - Wiecie dlaczego właśnie do mnie? – Kontynuował. – Bo gdy tylko wjechali do miasta, dowiedzieli się, iż prowadzę jedna z najlepszych gidii nie tylko w Ugardii, czy też na wschodzie, ale w całym Bolenhoull!

              Młodszy człowiek i niziolek spojrzeli po sobie. Redo zawsze lubił ubarwiać rzeczywistość…

   - Co gorsza, słyszeli też o was dwóch i dlatego nie miałem wyboru, posłałem po was. – Zarówno Higins jak i Kruk wiedzieli, że starzejący się już człowieczek nie miał lepszych najemników od ich dwóch. Mimo to zdobyli się na niewielkie poświecenie, udając zaskoczonych.

              Przywódca gildii odsapnął i uspokoił się. Na jego napiętą z wściekłości twarz powrócił lekki uśmiech. Dla dwóch dobrze znających go najemników była to oczywista oznaka, że Redo przygotowywał się na resztę negocjacji.

   - Posłuchajcie. Gdy tam wejdziemy, trzymajcie się za moimi plecami i nic nie mówcie. Gins, błagam cię, nie otwieraj dziś przy nich ust! – Powiedział, zwracając się wprost do niziołka. – Przedstawię was i postaram się przełożyć dalsze negocjację na jutro.

              Plan Redo zdawał się być znakomitym rozwiązaniem. Obaj najemnicy przyjęli więc go z aprobatą. Redo odwrócił się do nich plecami, po czym otworzył drzwi. Weszli do środka. Przeszli przez hol domu, oraz krótki korytarz, prowadzący do pokoju gościnnego. Czekało tam na nich czterech siedzących na fotelach mężczyzn.

              Jeden, półelf o kościstych dłoniach i dużych niebieskich oczach bawił się małą, kryształową kostką. Zdawał się nie brać czynnego udziału w tym spotkaniu i bez wątpienia nie był przywódcą tej grupki.

              Dwaj następni ludzie, typowi Arysyjczycy. Blondyni o zielonych oczach. Jeden młody, barczysty. Drugi starszy, niski, lekko łysawy. Siedzieli po obu stronach człowieka, który wyraźnie nimi dowodził.

   - Jestem, panowie. – Powiedział Redo, wchodząc do pokoju. – Oto dwaj moi najlepsi najemnicy, o których poprosiliście. Niziołek Higins Bikten z Hilen oraz człowiek zwany Krukiem.

              Dwaj przyjaciele kiwnęli powitalnie oczekującym na nich mężczyzną. Tak jak im wcześniej kazano, nie odezwali się ani słowem.

   - Pozwólcie, że przedstawię wam naszego dobrodzieja, drodzy koledzy. – Powiedział Redo, zwracając się tym razem do swoich podwładnych. – Oto pan Gryfin z Arsyrii. – Powiedział, wskazując  na człowieka siedzącego pomiędzy dwoma blondynami.

   - Dokładnie z miasta Bergen w Ocerylii. – Sprostował Gryfin. Ocerylia była dawnym księstwem, obecnie obszarem należącym do królestwa Arsyrii.

              Gryfin zdawał się być najmłodszy z czterech obecnych przybyszy. Jego ciemno-brązowe oczy oraz długie i proste ciemne włosy świadczyły, iż nie był pochodzenia arsyjskiego, mimo iż mieszkał na jednym z najdalej wysuniętych na zachód krańcach tegoż państwa. Albowiem Bergen leżało tuż przy Wielkim Oceanie, naturalnej granicy Bolenhoull, a co za tym idzie, całego znanego świata.

              Był wyraźnym przedstawicielem rasy słowiańskiej. Ludzi zamieszkujących gównie centralne obszary Bolenhoull, ale występujących licznie również w pozostałych częściach tegoż świata.

              Gryfin mógł mieć coś ponad dwadzieścia lat, a mimo to pozostali, wyraźnie starsi mężczyźni byli jego podwładnymi. Obaj najemnicy byli pewni, iż owy młody jegomość musiał cieszyć się sporym powodzeniem u płci przeciwnej. Gwarantowały mu to jego przystojne młode rysy, zadbane włosy oraz ubranie, świadczące o wysokiej pozycji.

   - To jest Rudolf Bardfinger. – Mówił dalej Gryfin, przedstawiając swoich ludzi. – A to jego młodszy brat Oskar. – Wskazał wpierw starszego, a później młodszego Arysyczyka. – Ten półelf, siedzący na uboczu to Farhir En Dove. – Dwaj towarzysze kiwnęli w stronę półelfa, jednak wielkooki mężczyzna wyraźnie ich zignorował. – Wybaczcie mu jego brak manier. To nie jego wina, że nie został właściwie wychowany.

   - Zostaw te niepotrzebne uwagi dla siebie, Gryfin. – Odezwał się posępnie Farhir, nie odrywając wzroku o obracającej się w jego dłoni kryształowej kostki.

   - Eh… Bardzo nam miło. – Rzekł lekko zmieszany Higins, w imieniu zarówno swoim jak i byłego akrobaty.

   - Nam również. – Odparł Gryfin z lekkim uśmiechem.

   - Więc dobrze. – Wtrącił się Redo. – Skoro wszyscy zostali sobie przedstawieni, proponuję zakończyć to spotkanie na dziś. Wprowadzę moich podwładnych w powierzaną im misję i wraz nimi przybędę do waszego obozu, by domówić pozostałe aspekty naszej umowy.

   - Proponuję abyście przybyli do nas jutro już gotowi do podróży. – Zaproponował Gryfin. – Zależy nam bardzo na czasie. Chyba zdaje pan sobie sprawę, panie Redo, że nasza misja zaliczyła już parę dni poślizgu?

              Redo nie zamierzał kwestionować prośby pracodawcy. Pożegnał gości, a gdy ci wyszli, poprosił by jego dwaj podwładni doprowadzili się do porządku. Miał im w końcu wiele do powiedzenia, na temat ich przyszłej pracy, a nie zamierzał rozmawiać z nimi w stanie upojenia.

 

 

 

*************************************

 

 

 

              Prowadząc już dość długie życie podróżnika, Higins musiał przyznać, iż żadna gospoda nie mogła równać się z gościną u jego starego przyjaciela. Redo zawsze był przygotowany na wizytę niziołka, traktowanego już od wielu lat jako członka rodziny.

              Poznali się bardzo dawno temu, kiedy obaj byli jeszcze młodzi. Obaj byli w tarapatach i bardzo potrzebowali się w tedy nawzajem.

              Jakieś dwadzieścia pięć lat wcześniej obaj padli ofiarą napaści przez łowców niewolników. Była to frakcja jaszczuroludzi, działająca na południowym-wschodzie Bolenhoull. Spotkali się wówczas w obozie, gdzie spędzili razem ponad pięć lat.

              Za sprawą powstania, rozpoczętego przez pewnego nadzwyczaj mężnego goblina, oni i kilku innych uciekli z obozu. Pierwotnie Higins wrócił do rodzinnego Hilen, jednak jego wielka chęć podróżowania sprawiła, iż obaj panowie spotkali się w niedługim czasie.

              Redo założył gildię, a Higins był jego pierwszym najemnikiem. Tak to trwało dnia obecnego.

              Zadanie zdawało się być nadzwyczaj proste. Gryfin oczekiwał od nich tylko dwóch rzeczy: przewodnictwa i pomocy w razie nieprzewidzianego zagrożenia. Droga, przez którą mieli go przeprowadzić nie była daleka. Wschodnio-północna część miasta Ugargradu graniczyła z dość sporym jeziorem Ugardskim. Po drugiej stronie jeziora leżało miasto Rintiegrad. Było nieco mniejsze od stolicy Ugardii i nie miało dla nich w tej chwili żadnego znaczenia.

              Daleko z Wysokich Gór północy, przez Dziką Puszczę, zamieszkałą przez elfy, płynie niewielka rzeka, kończąc swój bieg w północnych wodach wspomnianego jeziora. Jej koniec jest dość gwałtowny.

              Poprzez trzęsienia ziemi, które panowały w tym regionie w dawnych czasach, doszło do załamania się ziemi przy samym jeziorze i wypiętrzenia się jej północnej części. Tak właśnie powstał uskok na drodze rzeki, tworząc w ten sposób niewielki, choć charakterystyczny wodospad, zaraz u podnóża jeziora.

   - Czego oni tam szukają? – Zastanawiał się Gins.

   - Ludzie z dalekiego zachodu przybywają aż tu, by zobaczyć mały wodospad, znany jedynie miejscowym? – Podsumował Kruk.

              Nastała chwila milczenia. Zadanie wydawało się być proste. Za proste, jak na oferowane wynagrodzenie. Za proste, jak na wynajętych przez pracodawcę najemników. Sam Redo zadumał się nad sensem tego wszystkiego, nim im odpowiedział.

   - Ludzie, zamieszkujący tamte rejony opowiadają o istocie mieszkającej w wodospadzie. – Mówił Redo. – Podobno pod wodospadem mieści się wejście do kompleksu jaskiń. Przez wiele setek lat były domem dla zwierząt takich jak wilki, niedźwiedzie czy nietoperze. Jednak w ostatnich latach, jaskinie miały się stać domem dla kogoś jeszcze. Tak przynajmniej mówią chłopi.

   - Najwyraźniej ich opowieści muszą mieć ziarno prawdy. – Odrzekł z namysłem Higins.

   - Kto, według chłopów miałby być tym tajemniczym mieszkańcem jaskiń? – Zapytał Kruk.

   - Nie wiadomo. – Odparł starszy człowiek. – Chłopi uwielbiają koloryzować. Ale, najprawdopodobniej to zwykły człowiek. Nazywają go Mieszkańcem Wodospadu. To jakiś samotnik, nigdy z nikim nie rozmawia, do wsi nie chodzi. Trzyma się okolic wodospadu, choć mówią, że zapuszcza się czasem do okolicznego lasu na polowanie. Przeważnie, koło popołudnia na niebie rozpościera się niewielka chmura dymu.

   - Piecze to co upolował? – Zapytał niziołek.

              Redo twierdząco skinął głową. Po pokoju roznosił się dźwięk palącego się w kominku drewna. Zrobiło się bardzo późno i dwaj przyjaciele musieli wypocząć przed jutrzejszą podróżą.

   - Ciekawe czego oni tam szukają. – Rzekł po chwili Gins, cichym, chłodnym głosem.

   - Być może jego. – Odrzekł były akrobata. – Tylko po co?

   - Dobre pytanie. – Przyznał Redo. – Na wszelki wypadek poślę za wami dwóch innych najemników. W razie kłopotów pomogą wam w walce. – Dwaj przyjaciele pokiwali mu z aprobatą. – A teraz śpijcie. Jutro czeka was dużo pracy. Dobranoc, panowie!

   - Dobranoc! – Odpowiedzieli obaj.



Szlakiem Wzdłóż Jeziora
Delikatne promyki porannego słońca przedarły się przez zasłony, zalewając pokój dziennym światłem. Było jeszcze bardzo wcześnie i dwaj towarzysze spali smacznie, wykończeni wrażeniami poprzedniego wieczoru. Nie było im jednak pisane wyspać się tego poranka. Po pojawieniu się pierwszych promieni słońca, do pokoju wszedł Redo, budząc ich dość gwałtownie. Chwilę później jedli śniadanie. Redo nigdy im nie żałował jedzenia. Goszcząc u niego mogli być pewni, że będą syci i wypoczęci. Niestety w tej dość ekstremalnej sytuacji, nie mogli na to liczyć. Ludzie z zachodu życzyli sobie ich rychłego pojawienia się i jak najszybszego ruszenia w drogę. Redo poczęstował ich więc skąpym śniadaniem, lecz zadbał o prowiant na drogę. Krótko po zapianiu pierwszego koguta, trzech przyjaciół wyszło z domu udając się w stronę umówionego miejsca spotkania. W centrum miasta mieścił się Wielki Pawilon. Było to miejsce postoju dla odwiedzających miasto podróżnych, posiadających konie i wozy. Nazywano go często Pawilonem Handlowym, ze względu na licznie zatrzymujących się w nim kupców, którzy za okazaniem dokumentów uprawniających do handlu, zyskiwali zniżki w opłacie za postój. W ten sposób Pawilon stawał się głównym punktem handlowym w mieście. Zadaszenie, wsparte wysoko na filarach, zajmowało sporej powierzchni obszar. Pod nim, mimo tłoku, panował porządek. Każde miejsce postoju było oznaczone odpowiednim symbolem i ograniczone wyznaczonymi liniami. Również drogi do ów stanowisk były zaprojektowane tak, by nie kolidowało to w czasie wjazdu i wyjazdu z Pawilonu. Grupa Gryfina zatrzymała się właśnie w Wielkim Pawilonie i właśnie tam mieściło się umówione miejsce spotkania. Dzięki dobremu oznakowaniu w Pawilonie, znalezienie obozu Gryfina nie kosztowało ich zbytniego wysiłku. Po dotarciu na miejsce, okazało się, iż ich pracodawca był już gotowy do drogi. Dwa zaprzęgnięte wozy oraz dwóch jeźdźców czekało już tylko na nich. - Miło mi was widzieć, panowie. – Przywitał ich Gryfin, wyciągając rękę w powitalnym geście. Siedział na jednym z wozów, w towarzystwie Farhira En Dove. Półelf nie siedział jednak zaraz przy nim. Znajdował się na pace wozu, tradycyjnie obracając w palcach małą, kryształową kostkę. Dwaj bracia Bardfinger zajmowali miejsca w siodłach, tym czasem drugi wóz prowadziła kobieta, która nie gościła u Redo zeszłego wieczoru. Przedstawiła się jako Joanna Fillister. Nie liczyła więcej jak trzydzieści lat. Była zgrabną i dość ładną blondynką o kręconych włosach i zielonych oczach. Jej wyraźnie arsyjska uroda musiała bardzo zaskakiwać mieszkańców wschodniego Bolenhoull, nie przywykłych do arsyjczyków. - Zdaje się, że przybyliśmy na czas. – Od parł Redo, podając Gryfinowi rękę, w geście powitalnym. - Jak najbardziej! – Powiedział wesoło młodzian. – Wszystko zgodnie z planem. I tak jak uzgodniliśmy wstępna wplata za usługi. – Kiwnął w stronę, siedzącego za jego plecami Farhira. Wielkooki półelf chwycił kryształową kostkę w jedną z kościstych dłoni. Tym czasem jego druga dłoń namacała wełnianą sakiewkę. Z wyraźną niechęcią, podał ją swojemu przełożonemu, następnie wracając do zabawy kostką. Gryfin przyjął sakwę, mierząc Farhira pogardliwym spojrzeniem. - Proszę bardzo. – Powiedział Gryfin. Redo przyjął wynagrodzenie z lekkim ukłonem. Kruk przyprowadził własnego konia, na którym miał zamiar spędzić podróż. Higins zaś dosiadł się do Joanny. Niedługo później opuścili Ugargrad, kierując się drogą, wzdłuż północnych brzegów jeziora ugardskiego. ***** - Zaiste przepiękny poranek. – Zagaił rozmowę Higins. – Czy zgodzisz się ze mną, panienko? - Tak. – Odpowiedziała Joanna. Wyjechali z miasta zaledwie paręnaście minut wcześniej, kierując się w stronę brzegów jeziora. Biegnący tam szlak prowadzi przez dwie niewielkie wioski, leżące na odcinku drogi, po między Ugargradem a wodospadem. Według wstępnych obliczeń niziołka, do pierwszej wioski dotrą koło południa. Będą tam jedynie przejazdem. Druga wioska nosiła nazwę Den i miała być miejscem ich postoju. Den leżało bardzo blisko wodospadu, wiec było doskonałym miejscem na pozostawienie wozów i koni. Przy sprzyjających prognozach, mieli tam dotrzeć jeszcze przed wieczorem. - Proszę mi wybaczyć wścibskość, ale rozumiem, że i panienka z Arsyrii? – Kontynuował rozmowę. - Owszem. – Odparła dziewczyna. Zajęta prowadzeniem wozu, nie odwróciła wzroku w stronę jej towarzysza podróży. – Pochodzę z Bergen, jak pozostali. Za wyjątkiem Farhira. - Półelf nie jest z wami? – Zdziwił się Higins Bikten. - Dołączył do nas w Tower Heel. – Wyjaśniła dziewczyna. Gins zadumał się nad tą odpowiedzią przez chwilę. Od razu zauważył, że Farhir En Dove nie pasował do tego całego towarzystwa. Cały czas trzymał się na uboczu i wyraźnie nie przepadał za Gryfinem i jego podwładnymi. Skoro półelf zastał wynajęty, to kim tak naprawdę był? - Farhir był waszym przewodnikiem po centralnym Bolenhoull. – Stwierdził Higins, choć w rzeczywistości było to pytanie. - Nie… - Odparła zajęta jazdą dziewczyna, zupełnie bez zastanowienia. Poczym poprawiła się szybko. – To znaczy tak… Przepraszam. Plotę bzdury. Kłamała. Był tego pewien. Higins rozpoczął jeden ze swych słynnych monologów, odwracając w ten sposób jej uwagę od faktu, że domyślał się prawdy. Półelf nie był przewodnikiem. Nie został też wynajęty dla ochrony, ponieważ ta grupa sama mogła o siebie zadbać. W jaskiniach pod wodospadem nie znajdowało się nic na tyle cennego, by wynajmować płatnego złodzieja. Na badacza jaskiń też nie wyglądał… Tym czasem w jaskiniach pod wodospadem mieszkał tajemniczy jegomość… Zatem były zatem dwie możliwości. Farhir En Dove był łowcą nagród, którego zadaniem było schwytanie nieszczęsnego pustelnika, albo płatnym zabójcą, który miał nieszczęśnika pozbawić życia. -… Tak więc wyobraź sobie, moja droga, że ów woźnica zupełnie zgłupiał, gdy zobaczył grupę świń, pakowanych na jego wóz. – Kontynuował swoją opowieść. – A tak przy okazji… Od jak dawna jest panienka woźnicą? - Właściwie to jestem służką. – Odparła nieśmiało. - Na pewno najlepszą służką w Ocerylii. – Pochwalił ją Higins, chwytając się przyjacielsko jej ramienia. Dziewczyna uśmiechnęła się na ten gest. – A więc twój pan, powierzył ci misję prowadzenia wozu? – Dziewczyna przytaknęła. – Od dawna pracujesz jako służka u pana Gryfina? - Gryfin nie jest moim panem. – Odparła. Tym czasem Higins zdobył kolejną istotną informację. - Wydaje się być eleganckim kawalerem… - Jest bardzo ważną osobą na dworze. – Odparła Joanna, która wyraźnie dała się złapać w pułapkę, zastawioną przez Higinsa. – Lord bardzo go ceni. Przypomina mu ojca Gryfina, który dawniej mu służył… - Urwała nagle, uzmysławiając sobie, że znów powiedziała zbyt wiele. - Pracujemy więc dla lorda. – Zauważył niby to przypadkiem niziołek. – Doprawdy niezwykłe są koleje losu… Lord mieszkający w mieście Bergen, rozszerzający swoje wpływy, można by rzec, na drugi koniec świata! Muszę przyznać, panienko Joanno, że masz wielkie szczęście, pracując dla tak wielkiego męża stanu. – Powiedział Higins, rozpoczynając opowieść o pewnym szlachcicu, którego spotkał lata temu. Tym czasem wgłębi ducha, wciąż się zastanawiał. Lord z dalekiego królestwa poszukiwał czegoś, a raczej kogoś daleko na wschód. Kim zatem mógł być Mieszkaniec Wodospadu? Może zaginionym spadkobiercą, a może wrogiem z dawnych lat. Może jednym i drugim. I jaki interes w tym wszystkim ma ten najemny półelf? Niziołek spojrzał na jadącego konno, dość daleko po prawej Kruka. Kompan spojrzał na niego, by odczytać wyraźny niepokój na twarzy Higinsa. ***** Koło popołudnia wreszcie dotarli do Den, mieszczącej się niedaleko celu ich podróży. Po krótkiej wizycie w domu chłopa, do którego należała największa stodoła we wsi, pozostawili tam wozy i zaprzęgnięte do nich konie. Ze względu na to, iż podróż, którą odbyli była krótka, aczkolwiek mozolna i dość wyczerpująca, pan Gryfin postanowił dać im kwadrans na przygotowanie się do jej dalszej części. Joanna, która jako jedyna nie kontynuowała dalszej wędrówki, pozostała przy wozach, czekając tam na ich rychły powrót. Tym czasem Gryfin i jego ludzie zapadli się pod ziemię, z faktu czego Higins był bardzo rad. Wraz z Krukiem poszukali ustronnego miejsca, gdzie mogli swobodnie omówić parę spraw. Znaleźli się w dość gęsto zalesionym zagajniku, znajdującym się opodal wioski Den. W trakcie drogi często oglądali się za siebie. Mieli nadzieję, że nie zauważył ich nikt o to nieproszony. Po chwili oczekiwania, pojawili się dwaj mężczyźni. - Miło mi cię widzieć, Mangucie. – Powiedział Higins na powitanie dwóch przybyszy. – Cieszę się, że to właśnie ciebie i twojego ucznia Redo posłał za nami. Mam bowiem wstrętne przeczucie, że dzieje się tu coś co najmniej dziwnego. Mangus był człowiekiem już w dość podeszłym wieku. Emerytowany żołnierz, którego Redo zwerbował parę lat wcześniej. Będąc jeszcze na służbie w ugardzkiej armii, Mangus zasłynął jako prawdziwy mistrz szabli. Był trzykrotnym zwycięzcą turnieju, organizowanego przez wojsko na terytorium Ugardii. Człowiek znajdującym się zawsze metr za Mangusem, z głową pochyloną ku dołowi był niezwykle zdyscyplinowanym młodzieńcem. Kosmo był bardzo oddany swemu mistrzowi i w dużej mierze podporządkowany jego woli. Nigdy nie wychylał się przed swego mistrza i wyrażał swoje zdanie tylko wtedy, kiedy Mangus o to poprosił. Mangus kiwnął głową na powitanie, od razu przechodząc do rzeczy. - W czym tkwi problem? - Na ile jesteś poinformowany o szczegółach mojego zadania? - O szczegółach nie wiele wiem. Miałem polecenie wsparcia was w razie problemów. Higins pokrótce wprowadził w szczegóły powierzonego mu zadania. Następnie podzielił się z nimi informacjami wyciągniętymi z Joanny. Cała trójka, po wysłuchaniu jego relacji doszła do wniosku, że istotnie Gryfin i pozostali nie byli do końca z nimi szczerzy, a cała sprawa zdaje się być dziwnie niepokojąca. - Wobec tego, nie pozostaje nam nic więcej, jak zwiększenie czujności. – Stwierdził stary szermierz. - Owszem. – Przyznał niziołek. – Jednak pamiętajcie żeby nie dać się zdemaskować. Chyba, że to będzie konieczne. W ten sposób ich krótkie spotkanie dobiegło końca. Dwaj towarzysze wrocili do wioski, tym czasem mistrz i uczeń rozpłynęli się leśnej gęstwinie… ***** - Mógłbym przysiąc, iż widziałem jak rozmawiali ze sobą przez całą podróż. – Podjął Rudolf Bardfinger. - Nie ufam temu małemu. – Dodał Farhir En Dove, który o dziwo włączył się do rozmowy. – Jest zbyt wścibski. - Zastanawiam się czy istotnie możemy na nich liczyć, jeśli dojdzie do konfrontacji. – Zastanawiał się Gryfin, drapiąc się po świeżo ogolonym podbródku. - Twierdzisz, że mogą stanąć po jego stronie? – Zapytał jeden z braci Bardfinger. - Nie jest to wykluczone. – Odparł ich młody przywódca. Następnie dodał. – Kiedy ja i Farhir zajmiemy się naszym celem, wy moi bracia miejcie na nich oko. ***** Po upływie kwadransa, grupa zebrała się z powrotem, gotowa do dalszej drogi. Wzięli ze sobą trzy konie. Na jednym jechał Gryfin, drugi był prowadzony przez Rudolfa. Trzeci należał do Kruka, lecz ten prowadził go tylko, pozostawiając siodło siedzącemu na nim Higinsowi. Farhir i Oskar szli tym czasem z przodu, prowadząc całą grupę przez las. Na świecie panowała wiosna i świeżo odradzająca się natura prezentowała się niezwykle malowniczo. Małe pąki na gałęziach drzew i krzewów, oraz rozkwitające polne, rożno kolorowe kwiaty powodowały, iż wędrowcy zapomnieli na moment o czekającym ich zadaniu. Prze krótką chwilę przedzierali się przez leśne poszycie w zupełnym milczeniu. Jednak, gdy znaleźli się na niewielkiej polanie, pan Gryfin zwrócił się do siedzącego w siodle, po jego prawej Higinsa: - Panie Bikten. Przyszedł czas abyśmy wraz z moimi towarzyszami wprowadzili pana i Kruka w drugi element naszego zadania. Niziołek i jego kompan spojrzeli się na niego z zainteresowaniem. Poczuli małą niepewność, względem swoich dotychczasowy podejrzeń co do Gryfina i jego ludzi. Czyżby ich obawy były nie uzasadnione? Gryfin tym czasem mówił dalej: - Jestem pewien, że macie wiele pytań dotyczących tego co tutaj robimy i czego dokładnie szukamy. Wybaczcie, że wcześniej was nie wtajemniczyliśmy. Mieliśmy wątpliwości jak zareaguje wasz zwierzchnik, jak i wy sami. Polanka skończyła się i na powrót zgłębili się w lesie. Przedzierając się przez krzaki, spłoszyli niewielkie stado jeleni. Zwierzęta szybko rozpierzchły się w panice, pozostawiając ich samych w leśnej głuszy. Niewzruszony tą sceną Gryfin mówił dalej: - Zapewne słyszeliście opowiastki chłopów dotyczące Mieszkańca Wodospadu. Otóż on rzeczywiście istnieje i zamieszkuje tamtejszy kompleks jaskiń. W rzeczywistości nie jest niegroźnym pustelnikiem. Nim sprowadził się w te rejony, przez długie lata był ścigany przez mojego zwierzchnika za zbrodnie, których dokonał w Ocerylii. Moim zadaniem jest doprowadzenie tego człowieka przed oblicze sprawiedliwości, a powodem, dla którego was wynająłem nie jest samo przewodnictwo, lecz również pomoc w ujęciu tego przestępcy. - Więc dlatego nasze wynagrodzenie jest takie wielkie? – Zapytał niziołek. - Owszem. – Odparł tamten. – Ze względu na fakt, iż wschodnie i zachodnie Bolenhoull nie lubią mieszać się wzajemnie w swoje sprawy, woleliśmy wprowadzić was w to wszystko dopiero teraz. Czy zatem zgadzacie się na pomoc w ujęciu poszukiwanego prze nas zbrodniarza? Ginsa dobiegła nagle myśl, że z jakiegoś powodu Gryfin starał się oszczędzić tej informacji jedynie staremu Redo… Sprawa nabierała coraz bardziej podejrzanego obrotu. Z jednej strony wysłuchali właśnie odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytania, z drugiej narodziło to jeszcze więcej wątpliwości. Poza tym Higins wątpił w szczerość ich pracodawcy, podejrzewając, iż sprawa posiada drugie dno. Jednego był pewien. Ludzie, z którymi mieli do czynienia nie należeli ani do straży miejskiej, ani do żadnych innych przedstawicieli prawa. Było oczywiste, że wraz z Krukiem musieli obdarzyć ich ograniczonym zaufaniem. Niziołek był teraz jeszcze bardziej tym wszystkim zaintrygowany. Wiedział jednak, że chcąc poznać prawdę, nie mógł o nią tak po prostu zapytać. Postanowił więc grać dalej, by zobaczyć jak to się potoczy. Spojrzał na swojego wyższego towarzysza, który znajdując się przed nim, nadal prowadził konia, na którym siedział niziołek. Były akrobata odwrócił się do niego i porozumiewawczym kiwnięciem, poinformował, że zdaje się na osąd małego towarzysza. - W porządku. Może pan na nas liczyć. – Odpowiedział Higins Gryfinowi, który w napięciu czekał na ich decyzje. Z oddali dało się słyszeć charakterystyczny szum. Im bliżej podchodzili do rozpościerającego się przed nimi skraju lasu, tym bardziej upewniali się, iż jest to szum wodospadu. Wyglądało na to, iż finał ich podróży zbliżał się nieuchronnie.
 Autor: Paul2122
 Data publikacji: 2009-06-15
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Proszę bardzo, moje myśli po lekturze:
- błędy interpunkcyjne i ortograficzne
+ pomijając powyższe, czyta się całkiem przyjemnie
- niestety historia jest tylko prologiem, nie ma zakończenia, nie prowadzi donikąd, nie warto jej czytać samej w sobie; w zasadzie nic się nie dzieje
Autor: Whitefire Data: 15:14 3.02.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 143 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 143 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Żadna inna książka nie była chętniej czytana i żadna nie wyrządziła więcej zła. (o Biblii)

  - Fryderyk Nietzsche
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.