Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Pojedynek

Pojedynek

Od godziny siedział przed lustrem w ciasnym pokoju. Zmrok zapadł szybko, ale on nie zamierzał zapalać światła. Prąd kosztuje. Z tandetnego, ochlapanego farbą olejną zwierciadła patrzyły obojętnie pogardliwie zmrużone, niebieskie oczy, osadzone w opalonej, trójkątnej twarzy. Ismus przyjrzał się sobie raz jeszcze i skrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Cholerny świat. Żeby tak wspaniały wampir jak on musiał chować się w starych barakach dla ćpunów…
- Cholerny świat – powiedział do siebie, muskając palcami poplamioną taflę zwierciadła. Przetarł czoło rękawem skórzanego płaszcza, poprawił srebrne zapinki na wysokości piersi. Odrzucił na plecy zwieszające się z ramienia czerwone włosy i posłał uśmiech swojemu oszałamiającemu odbiciu. Nie mogło być na świecie przystojniejszego wampira. Ismus przemknął bezszelestnie przez mroczne korytarze, w ostatniej chwili uniknął zderzenia z wystającą deską, po czym przecisnął się przez szparę drzwi, zastawionych szczątkami mebli. Stanąwszy na zewnątrz, nabrał w płuca rześkiego, wieczornego powietrza, przesyconego zapachem dymu i rozkładu. Uwielbiał to miasto, z jego dzielnicami biedoty i prostytutkami, dealerami i nielegalnymi imigrantami. Raj na ziemi.

Stara fabryka broni straszyła pokraczną, zrujnowaną sylwetką pośrodku wypalonego placu na obrzeżach miasta. Ismus pokręcił z niesmakiem głową na jej widok. Nie lubił tego miejsca. Ociągając się, przeskoczył ogrodzenie z kłębów kolczastego drutu i ruszył przed siebie, zaciskając dłoń na lufie czeskiego Skorpiona, ukrytego pod płaszczem. Nigdy nic nie wiadomo...Od rosnącej plamy czerni oderwał się drobny punkt, zbliżył się szybko do nadchodzącego wampira. Nie był to jednak żołnierz, czy strażnik, a zwykły, czarny kot. Ismus zmierzył spojrzeniem dwa aksamitne ogony, chłoszczące boki zwierzęcia.
- Mały zwiad, co? – zagadał, szczerząc zęby. Kocur nie pozostał mu dłużny.
- Czego tu chcesz? – warknął obcesowo, kładąc po sobie uszy. Ismus schylił się, wyciągając rękę, ale kot opędził się łapą, sycząc.
- No, nie bądź taki chłodny. Koty lubią, kiedy się je głaska…
- Trzymaj ręce przy sobie. – miauknął kocur, podwijając ogony pod siebie. W mgnieniu oka zrzucił kocią skórę i wyprostował się, już jako chudy, obdarty wyrostek w cudacznym kapeluszu. Ismus uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy kapelusznik przejechał mu przed nosem pazurami długimi jak noże. – Mów, czego tu szukasz, nieśmiertelny wampirze albo skrócę cię o głowę.
- Możesz – zgodził się Ismus. – I tak odrośnie, jak sam zauważyłeś. A teraz prowadź mnie do środka.
- Jak śmiesz wydawać mi polecenia!
Niebieskie oczy zalśniły groźnie.
- Nie drażnij mnie, koci szpiegu. – wymruczał wampir, ze zgrzytem przesuwając paznokciem po lufie karabinu spod płaszcza. Koci szpieg odskoczył do tyłu, sycząc przez przednie zęby. Ismus przekrzywił filuternie głowę.
- To jak będzie?
Kocur nie odpowiedział. Opadł na kolana, z powrotem przybierając zwierzęcą sierść i potruchtał potulnie w kierunku fabryki.
- Uznam to za zgodę – parsknął śmiechem Ismus, podążając za kocimi ogonami. Doszedłszy do wysokich skrzydeł głównych drzwi, wampir zatrzymał się, od niechcenia bębniąc palcami po grubej stali. Koci szpieg zniknął, by sekundę później dać się słyszeć z wnętrza lekkim szmerem i następującym po nim, głośnym szczękiem metalu. Grube, ciężkie podwoje rozwarły się leniwie na tyle, by wpuścić wampira do środka i natychmiast się za nim zatrzasnąć. Ismus rozejrzał się po ponurym wnętrzu; tak jak się spodziewał, fabryka wyglądała coraz gorzej nie tylko z zewnątrz. Olbrzymi hol zaśmiecały nieczynne taśmy produkcyjne, oblepione pajęczynami tryby i zębate koła, połączone w obecnie niezrozumiałą całość. Było nawet ciemniej niż na dworze, ale Ismus przywykł do życia w ciemnościach. Nie czekając na reakcję gospodarza ruszył między wyciągi, specjalnie robiąc mnóstwo hałasu z każdym krokiem. Spodziewał się, że ktoś wyjdzie mu na spotkanie, lecz na razie hala robotnicza ziała brakiem żywych istot. Trudno.
- Hatake! – wrzasnął Ismus, z lubością słuchając własnego głosu, odbijającego się echem od wszystkich ścian. – Hatake! – powtórzył ze zdwojoną siłą, gdy pierwsze wołanie nie przyniosło pożądanego rezultatu. Coś brzęknęło w oddali i zapłonęły światła nieosłoniętych jarzeniówek. Ismus osłonił oczy ramieniem, wnosząc wzrok śladem majaczących z daleka schodów ku wzniesieniu piętra, tuż przy głównym kotle.
- Nie musisz tak wrzeszczeć, Ismus – odezwał się ktoś z wyraźnym niezadowoleniem. Niczym niezrażony wampir podszedł do żelaznych stopni, opuszczając rękę.
- Witaj, stary druhu – zażartował. – Jesteś jak zwykle, wspaniale niegościnny.
- To miło, że tak uważasz.
Schody zadygotały, kiedy gospodarz na nie wstąpił. Ismus kolejno przyjrzał się ostrzu miecza, kobaltowej zbroi, oraz wyniosłemu obliczu o wąskich, błękitnych oczach i bladych, uparcie zaciśniętych wargach. Za mężczyzną ciągnął się płaszcz sięgających kostek, złotych włosów.
- Powinieneś iść do fryzjera. – Ismus twórczo wzniósł do sufitu wskazujący palec. Hatake westchnął.
- Przestań błaznować…
- Myślałem, że ucieszy cię mój widok.
- Zbyt często cię widuję – odparł sarkastycznie Hatake, opierając się ramieniem o bęben kotła. – Przyszedłeś dużo za wcześnie. Nudziłeś się?
Ismus wzruszył ramionami.
- Czy ktoś taki, jak ja może się kiedykolwiek nudzić? – odpowiedział pytaniem. Hatake posłał mu ołowiane spojrzenie spod splecionego z przodu, złotego warkocza, przesłaniającego połowę twarzy.
- Przyłapali cię w końcu, co?
- Zaraz przyłapali – obruszył się wampir. – Jestem nieuchwytny…
- …bo ukrywasz się po opustoszałych dziurach. Jak szczur – dodał Hatake, przykładając palec do warg. Ismus przewrócił oczami.
- Znalazł się, cholera, koneser wnętrz – gderał. – Transport okazał się zbyt duży. Psy miały wtyczkę wśród moich ludzi…
- Ty mówisz o śmiertelnych? – zdziwił się Hatake. – No, to lepiej. Już myślałem, że zwiadowcy cię znaleźli.
- Są na to zbyt głupi – zachichotał Ismus. – Bez urazy, oczywiście.
Hatake potrząsnął złotą głową, podnosząc ramię z mieczem. Kliknęło i ostrze wsunęło się w przedramię blondyna z mechanicznym szelestem.
- Nie chowam urazy – odezwał się Hatake, odrywając wzrok od klingi, gdy jej koniec dopasował się do kształtu nadgarstka; opuścił rękę. – Już dawno temu przestałem być aniołem…
- Archaniołem – poprawił Ismus. – Wybacz – dorzucił zdawkowo na widok miny przyjaciela. Hatake uśmiechnął się lekko, wstępując na schody.
- Nie tylko ty przybyłeś za wcześnie. Chodź, pomożesz mi obudzić Ai.
- Już tu jest? – zdumiał się Ismus, podążając za blondynem. – Szybko…Obudziłeś go?
- Nie zdążyłem. Ale możesz to zrobić za mnie.
Żelazne schody poprowadziły ich na piętro, wąską platformą oplatające całą halę wszerz. Hatake skierował się na lewo, ze spojrzeniem utkwionym w najbliższych, stalowych drzwiach.
- Jak tam twoja załoga? – dopytywał niestrudzenie Ismus, zakładając dłonie za plecami. Przecięta siatką platforma dygotała pod ciężarem ich kroków. Hatake przytrzymał się ściany, jakby za chwilę miał upaść.
- Ciężko – brzmiała odpowiedź.
- Nie słuchają? – zatroszczył się wampir.
- Słuchaliby. Ale produkcja stanęła w miejscu. Pokażę ci.
Hatake minął stalowe drzwi, idąc do kolejnych, lekko uchylonych. Ismus stłumił westchnienie, podążając za towarzyszem. W końcu mieli jeszcze trochę czasu.
- Spójrz tylko – Hatake otworzył drzwi na całą szerokość z taką siłą, że oba skrzydła ze stali uderzyły mocno o ściany. Reagujące na ruch lampy oblały światłem rzędy taśm produkcyjnych, przerobionych ręcznie na wyciągi. Do wąskiej taśmy transmisyjnego pasa przyczepione były szeregi lalek, sprawiających wrażenie dziwnego nieposkładania. Ismus wychylił się przez barierkę schodów, odgradzającą od marionetek. Dostrzegł wówczas postrzępione, źle ucięte kawałki blach, wystające kable i cieniutkie przewody, które wychylały się z otwartych ran niedokończonych mechanizmów. Niektóre lalki miały czarne, kudłate czupryny, włosy innych były platynowe. Wszystkie patrzyły tępo ślepymi oczami kamer, przesłoniętych szklanymi szybkami. Ismus zacmokał.
- Androidy…fajne. Czemu ich nie wykończysz?
- Brakuje mi rąk do pracy. Poza tym to prototypy, jak ten tu.
Hatake wskazał palcem pierwszą lalkę, z charakterystycznymi obręczami na szyi. Robot był dziwacznie skrzywiony na twarzy, pozbawione warg usta rozciągnięto w grymasie uśmiechu, który się nie udał. Ismus wychylił się jeszcze, a wówczas coś zgrzytnęło głośno i pierwszy z androidów odczepił się od taśmy, lądując na posadzce. Ismus zmrużył odruchowo powieki, gdy lalka grzmotnęła o podłogę z dźwiękiem, przypominającym zwalenie kupy złomu. Robot podniósł się z płyt posadzki, chwiejąc się w kolanach i podpierając ciężki odwłok niedokończonym ramieniem. Podniósł szklane ślepia na wampira i byłego Archanioła, którzy przyglądali mu się ze średnim zainteresowaniem.
- Podoba mi się – przyznał Ismus, kierując wzrok na obojętnego blondyna. – Czemu w ogóle działa? Mówiłeś, że…
- Jest inny – Hatake uśmiechnął się drapieżnie. – Jako jedyny dostał mózg.
- Taki prawdziwy?
- Podobny. Syntetyczny. Ale działa – mówił Hatake. Android otworzył z trudem usta i zaskrzeczał przeraźliwie, jakby się czegoś domagał. Jednak wytwórca i jego gość nie poświęcili mu więcej czasu. Hatake wyprowadził Ismusa niemal siłą, zamykając za sobą drzwi.
- Pożycz mi jednego - nalegał Ismus. – Tego z obręczami…
Hatake pokręcił głową.
- No nie bądź taki – drążył niezrażeni wampir. – Odpalę ci za niego dwadzieścia procent zysku ze sprzedaży broni…
- Czekaj.
Hatake miał zamiar wrócić do sali, którą z początku ominęli, ale zatrzymał się. Drzwi rzeczowego pokoju były otwarte na oścież. Wampir zamknął usta, przerywając negocjacje, rozejrzał się po pustym korytarzu. Trzasnęło i z ramienia Hatake wysunęła się klinga, której koniec uderzył głucho w posadzkę platformy. Coś zaskrzypiało delikatnie i zza otwartego na zewnątrz skrzydła powoli zaczął wytaczać się kształt. Najpierw pojawiły się stopy, oparte o kawałek deski, za nimi zaś ramię w wypłowiałej szacie, przylegające do dużego, obracającego się leniwie koła. Poskrzypywanie ustało, postać łagodnie przekręciła wózek inwalidzki przodem do zastygłych demonów.
- Trzecia osoba – powiedział Hatake, chowając miecz. – Więcej nas nie będzie.
Ismus spojrzał na zgrzybiałego starca, praktycznie wtopionego w siedzenie wózka. Rysów twarzy prawie nie było widać spod warstwy gęstych, pobrużdżonych fałd skóry, długa, siwa broda opadała na kolana, pasem włosów ciągnąc się za wózkiem po podłodze. Widoczne na kołach ręce były węźlaste i poskręcane niczym gałęzie bardzo starego drzewa, opuchnięte palce potrącały szprychy kół, jakby grały na instrumencie strunowym. Ismus zbliżył się powoli, zagryzając wargi.
- Nieźle go urządzili… - przyznał. Starzec drgnął na dźwięk jego głosu, podnosząc głowę, osadzoną na pomarszczonej jak u żółwia szyi. Spod krzaczastych brwi nie sposób było dostrzec oczu, starzec otworzył usta i podobnie jak android, wydał z siebie serię nieartykułowanych jęków. Ismus się roześmiał.
- Mówię, że nieźle cię urządzili! – zawołał, obchodząc wózek dokoła. – Gdzie reszta? – zwrócił się do blondyna.
- Pracuje – poinformował go sarkastycznie Hatake, także podchodząc bliżej. – Azazel na moją prośbę pozostał w Piekle, by szkolić kadrę, a Asmodeusz…
- Nie musisz mi mówić. – Ismus uśmiechnął się złośliwie. – Tak zakochał się w tych szmatkach, że postanowił zostać na ziemi i się nie mieszać?
- Mówi, że już go to nie bawi.
- Pewnie, pewnie…Teraz będzie ludziom ubrania sprzedawał – nie mógł się powstrzymać Ismus. – Taki kreatywny…
Wózek inwalidzki zaskrzypiał znowu, kiedy starzec postanowił się podnieść. Nie dał jednak rady i opadł głośno na twarde siedzenie, zwracając uwagę towarzyszy.
- Już, już – uspokoił go Ismus. Nachylił się nad wózkiem i sięgnął kciukiem do pooranego zmarszczkami czoła. Nakreślił nań jakiś znak i cofnął się, jakby podziwiał swoje dzieło.
- Powstań z prawie umarłych, towarzyszu niedoli, paskudny demonie miłości! – wyrecytował wampir z przesadną gestykulacją. Symbol na czole starca rozbłysnął fioletowym światłem, rozświetlając całe ciało inwalidy. Rozległ się łoskot, kiedy wózek rozpadł się na dwoje, starzec skulił się w blasku i rozprostował, wyższy teraz i smuklejszy. Znikły zmarszczki i długa broda, opadły wypłowiałe szaty. Z kuli światła wystąpił młodzieniec o szlachetnych, azjatyckich rysach, przyobleczony w liliowe kimono. Platynowe włosy, zebrane z czoła, opadały kaskadą końskiego ogona na łopatki, brązowe, wąskie oczy uśmiechnęły się do towarzyszy.
- Jednak nic się nie zmienił! – skwitował Ismus, poklepując Hatake po kobaltowym naramienniku, jakby to była jego zasługa. Młodzieniec w kimonie skłonił się głęboko.
- Będę zaszczycony, mogąc wziąć udział w pojedynku, drodzy przyjaciele. – odezwał się melodyjnie. Hatake machnął ręką.
- Na grzeczności jeszcze przyjdzie czas, Ai. Lepiej zejdźmy już na dół.
- Długo spałeś w tamtej paskudnej postaci? – zaczepił bożka Ismus. Ai westchnął, osłaniając twarz wydobytym z obszernego rękawa wachlarzem.
- Cóż mogłem zrobić…Ludzie przestali szukać miłości, zastępując ją półśrodkami i Internetem. Pozbawili mnie pracy – żalił się.
- Skąd ja to znam – mruknął Ismus, schodząc po schodach za złotymi włosami gospodarza. – Teraz ci śmiertelni bardziej boją się złodziei i gwałcicieli niż pospolitego wampira…
- Od kiedy nieśmiertelny wampir stał się pospolity? – spytał przekornie Hatake, obracając głowę. Ismus zarechotał.
- A skąd pomysł, że mówiłem o sobie?
Demony zeszły do obszernego holu, wymieniając doświadczenia. Ismus nachylił się do Hatake, kiedy rozmowa urwała się i zmieniła w napięte oczekiwanie.
- Długo jeszcze?
- Nie.
- Jesteś pewien, że ta konstrukcja wytrzyma? – dopytywał Ismus, tocząc spojrzeniem po sklepieniu holu. Między jarzeniówkami połyskiwały belki szkieletu budynku, całość jednak wydawała się stabilna, niczym forteca. Ismus wciąż miał wątpliwości.
- Ostatnio wytrzymała… - wymamrotał Hatake. Wampir poznał, że jego przyjaciel nie jest pewien trwałości fabryki.
- To stare miejsce…
- Ale trwałe.
- Ile spotkań wytrzymało? – dociekał Ismus z niepokojem, zerkając na konstrukcję stropu. Ai wachlował się nerwowo, trzymając w garści rąbek kimona. Hatake nie odpowiedział, wpatrując się w sufit. Upłynęło jeszcze kilka sekund.
- Powinni już tu być – wampir trącił blondyna ramieniem. – Powiedziałeś im, że będzie nas tylko trzech?
- Za kogo ty mnie masz? – fuknął Hatake, nie spuszczając wzroku ze sklepienia. Ostre światło jarzeniówek wydawało mu się nie przeszkadzać. Ai nadstawił ciekawie ucha. – Liczba musi być równa, także przybędzie tylko trójka…
Gdzieś z oddali, ponad nimi dało się słyszeć metaliczne brzęczenie. Ismus uśmiechnął się obłąkańczo, odsuwając połę płaszcza, Hatake mocniej ujął miecz, Ai nastroszył wachlarz. Zbliżali się…
Wtenczas grzmotnęło potężnie i biała błyskawica przecięła dach fabryki tuż nad holem. Strop rozsypał się w metalowe drzazgi, odpadły podtrzymujące je belki i sypiące iskrami lampy. Spomiędzy odłamków do środka wpadł smok o długim, wężowym ciele, skręconym w ciasne sploty. Spomiędzy pastelowych łusek wysunęła się twarz kobiety o obłych, złotych ślepiach.
- Pochodnia! – wrzasnął Hatake, zasłaniając oblicze ramieniem od sypiących się jeszcze kawałków żelastwa. Ismus wycelował karabin, strzelił. Kobieca twarz zaskowyczała piskliwie, cofając się w wężowe ciało. Z grzbietu wystrzeliło dwanaście par skrzydeł, jeszcze mocniej poszerzając otwór w dachu. Złote szpony Pochodni natarły na Hatake, który zamachnął się mieczem z przedramienia. Brzdęknęło donośnie, smok odskoczył, wczepiając się szeregiem szponów w metalową ścianę, klinga Hatake przejechała ze zgrzytem po błękitnych łuskach cofającego się ogona.
- Chodź maleńki… - syczał Ismus, wciskając spust do oporu. Seria pocisków uderzyła gradem o szerokie łuski, odbijając się od nich i opadając na podłogę. Pochodnia zaryczała, odrzucając z twarzy srebrzyste włosy, zaatakowała znowu.
- Ismus! – krzyknął ostrzegawczo Hatake, ale wampir na to liczył. Pazurzasta łapa opadła ciężko na wampira, przygważdżając go do przeciwnej ściany, płaska twarz pochyliła się nisko nad więźniem. Hatake zaklął, chowając miecz z powrotem. Ramię zaskrzypiało, palce zmalały, zapadając się w siebie. Dłoń zmieniła się w lufę, Hatake podetknął ją pod brodę.
- Ai, rusz się! – warknął do nieruchomego demona miłości. Ai strzepnął wachlarz, odbił się od posadzki i wskoczył Pochodni na grzbiet. Ismus z uśmiechem przyjrzał się swojemu odbiciu w złotych źrenicach, wielkości pięści.
- Jesteś idealny… - wymruczał, wsuwając wskazujący palec na gładki cyngiel. Pochodnią szarpnął spazm bólu, smok z rykiem oderwał podziurawioną kulami łapę, ogon chłostał powietrze, uderzając rytmicznie o poharataną posadzkę. Ismus w ostatniej chwili odskoczył, zanim targany bólem grzbiet przeorał ścianę w konwulsyjnych drgawkach, rozlewając wokół krople niebieskiej posoki.
- Ale zabawa! – krzyknął Ismus do Hatake, przeskakując dygoczący ogon. Hatake posłał mu gorzki uśmiech, wymierzając szeroką lufę w płaskie czoło Pochodni.
- Ai, weź go przytrzymaj! – polecił demonowi miłości. Ai ze spokojem przeszedł po grzbiecie rzucającej się Pochodni, aż dotarł do karku. Z wachlarza wystrzelił rząd srebrzystych igieł, Ai machnął nim od niechcenia. Lśniące iglice przecięły ze świstem powietrze, wbijając się w miękkie ciało między płytkami łusek. Pochodnia zawyła prawie ludzkim głosem, obracając się na plecy, by zrzucić napastnika. Ai zgrabnie zeskoczył, obracając się na pięcie, Hatake poderwał przekształcone ramię, Pochodnia rzuciła się w jego stronę…
- Dość.
Obcy, chłodny głos przedarł się wraz z potokiem złocistego światła przez ogłuszający huk, z jakim Pochodnia zaryła szponami w posadzkę. Hatake powoli opuścił nieużytą broń, która zdążyła przekształcić się z powrotem w ramię.
- Witam cię, Namiestniku. – odezwał się w ciszy, jaka zapadła na pobojowisku. Zza skamieniałego cielska wyszło troje przybyszów, każdy z nich zaś emanował własnym, potężnym światłem. Środkowy z rzędu podniósł do góry rękę i wykonał nią skomplikowany gest. Pochodnia zagwizdała przeraźliwie, rozprostowała skrzydła i wzniosła się w powietrze, obiegając z łoskotem pomieszczenie, nim wreszcie wydostała się na zewnątrz.
- Co to za pomysł, żeby nasyłać na nas Pańską Pochodnię? – zapytał rzeczowo Hatake, ruszając w kierunku przybyłych. – Wiecie, że są nieobliczalne…
- Dlatego je wam zsyłamy – powiedział środkowy, najwyższy z przybyłych tym samym, przesadnie chłodnym tonem. – Musimy mieć pewność, że wciąż jesteście w stanie nam sprostać.
- I po co ją powstrzymałeś? – wtrącił się Ismus, poklepując Skorpiona. – Byłby świetny ubaw i mnóstwo mięsa do wykorzystania!
- Serafiny nie istnieją po to, by je zabijano – sprostował ozięble przybysz.
- Szkoda. Wielka szkoda.
- Nie pozwalaj sobie! – wyrwał się niższy, ciemnowłosy nieznajomy z okrągłym monoklem na prawym oku. Ismus z pogardą zmierzył śnieżnobiały, wyszywany czerwonym złotem płaszcz i parę wielkich skrzydeł, złożonych potulnie na łopatkach.
- To jakiś nowy – skwitował wampir, opierając się poufale o ramię Hatake. Namiestnik uniósł srebrną brew.
- Grzeczności?
- Grzeczności – zgodził się Hatake, zakładając ramię za plecy. – Hatake – przedstawił się. Ismus powtórzył jego ironiczny gest, skłaniając głowę.
- Ismus, nieśmiertelny wampir.
Ai zachichotał, składając ukłon.
- Ai-no-kami, bóstwo miłości.
Namiestnik zmrużył rtęciowe oczy, wychodząc Hatake naprzeciw. Jako jedyny z przybyłych nie był ubrany na biało: blade ramiona spowijał burgundowy szal, haftowany w złote krople, wyniosłe czoło otaczał diadem, misternie udrapowany na srebrnych, pajęczych włosach, wlokących się daleko po podłodze. Na piersi, okrytej szatą w kolorze krwi, spoczywał ciężki medalion, przepasany dwoma węzłami czerwonych i złotych nici, skrywając pieczęć. Namiestnik dotknął smukłymi palcami wyrytych weń, tajemnych znaków.
- Namiestnik Nieba – oznajmił chłodno. Z jego prawej strony zbliżył się anioł o czarnych, przylizanych do czaszki włosach, poprawiając wyniosłym gestem monokl, zaczepiony złocistym łańcuszkiem.
- Jehudiel, pierwszy podsekretarz – powiedział dumnie. Ismus parsknął śmiechem.
- Urzędas – szepnął Ai na ucho. Pozostał jeszcze jeden nieznajomy, w białej pelerynie i jasnych, sięgających ramion włosach. Spod przydługiej grzywki łypnęła fiołkowa, pozbawiona źrenicy tęczówka.
- Sartael.
- W porządku – Hatake splótł palce, aż trzasnęły kostki. – Możemy przystąpić do rzeczy. Ustawcie się, chłopaki.
Ismus złapał Ai za nadgarstek i przyciągnął do boku Hatake, Namiestnik wyniosłym gestem objął łabędzim ramieniem Jehudiela i pstryknął palcami przy przykuć uwagę Sartaela, który z niezdrową ciekawością przyglądał się wampirowi. Wszyscy ustawili się kołem pośród gruzów, szczątków rozbitego stropu i przygniecionych transmisyjnych pasów.
- Gotowi? – Namiestnik zwrócił się z przesadną uprzejmością do przeciwników. Hatake spojrzał na Ai badawczo.
- Wiesz o co gramy, tak? – spytał.
- Rozpoczynamy pojedynek – powiedział poważnie Namiestnik, bawiąc się pasmem srebrzystych włosów. – Stawką jest koniec świata.
- Super! – Ismus klasnął w dłonie. Namiestnik obdarzył go uśmiechem, podszytym łagodną drwiną.
- Przypominam, że od kilku tysięcy lat partia należy do nas…
- Tak, tak, nie musisz się przechwalać! – naskoczył na niego Ismus. – Przez to mieliśmy dość czasu na przygotowania…
- Zobaczymy, czy to wam wystarczy – pokusił się o złośliwość Jehudiel, podsuwając monokl. Hatake podniósł ramię z mieczem, prowokując ciszę. Aniołowie w milczeniu podnieśli ramiona, to samo zrobili wampir i bożek miłości. Stali tak chwilę naprzeciwko siebie, siły dobra i zła, patrząc sobie wzajem w oczy, jakby próbując odczytać pierwszy ruch.
- Raz… - szepnął Hatake, robiąc zamach.
- Dwa… - uśmiechnął się Namiestnik, wyplątując palce z włosów.
- Trzy!
Wzniesione ręce opadły i Ai, który spodziewał się huków wystrzałów, ukrytych pułapek i świetlistych promieni, srodze się zawiódł. Gdy już otworzył oczy, wcześniej zamknięte z nadmiaru emocji, zobaczył własną dłoń przy pięciu pozostałych dłoniach o najróżniej pozaginanych palcach. Zamrugał, myśląc, że to żart.
- Kamień – mruknął Hatake.
- Kamień – powiedział z satysfakcją Namiestnik.
- Kamień – Jehudiel zmrużył powieki.
- Kamień – oblizał się Ismus.
- Kamień – oznajmił pogodnie Sartael.
- Ojej… - Ai jeszcze raz przyjrzał się swojej ręce. Znak zwycięstwa w tym wypadku nie mógł mu pomóc. – Nożyce…?
- Odpadasz, cholera! – Ismus trącił go ramieniem. – Zwariowałeś z tymi nożycami? Przecież wiadomo, że na początku wszyscy stawiają na kamienie!
- Zostaw go, Ismus – Hatake nie spuszczał oka ze srebrzystowłosego Namiestnika, który uśmiechał się dobrotliwie, choć uśmiech nie zdołał objąć zimnych, rtęciowych tęczówek. – Mamy tu jeszcze coś do zrobienia.
- Bożek odpada – zadzierał nos Jehudiel, wymachując pięścią. – Słabniecie z partii na partię!
- Cicho bądź lepiej – Ismus wyszczerzył zęby. – Bo się inaczej policzymy…
- Druga runda – ogłosił beznamiętnie Namiestnik, podnosząc ramię. Ai odsunął się niepocieszony i przysiadł na wyrwanej taśmie produkcyjnej, nie martwiąc się wcale, czy zabrudzi drogocenne kimono.
- Raz…dwa…trzy!
Ręce znów opadły, ukazując najdziwniejsze symbole.
- Tytanowa osłona – powiedział mściwie Jehudiel, rozkładając płasko dłoń.
- Cztery laserowe działka – Hatake wystawił cztery palce.
- Rodzaj lasera?
- Niebieski, potrójna wiązka.
Jehudiel zagryzł wargi, żeby nie zakląć, cofnął dłoń. Tytan nie miał szans z laserem.
- Obręcz Tronów – Namiestnik nie wykazał żadnej emocji. Zetknął palec wskazujący z czubkiem kciuka i przyglądał się niewinnemu uśmieszkowi, igrającemu w kącikach warg nieśmiertelnego wampira.
- Jasne, jasne, obręcz jest silniejsza od laserów…ale nie od tego! – Ismus z dumą pokazał złożone dłonie. – Słońce.
- Słońce? – powtórzył Jehudiel, zerkając na Namiestnika. – To tak można? – szepnął.
- Sartaelu? – Namiestnik obrócił lekko głowę w stronę drugiego anioła. Sartael kiwnął głową, wychodząc naprzód.
- Android – powiedział cicho.
- Co? – warknął ostro Jehudiel, poprawiając monokl. Sartael postąpił jeszcze kilka kroków do przodu, stając przed Hatake, fiołkowe oko migotało niczym ametyst.
- Android – powiedział głośno. Hatake wzdrygnął się, kiedy Sartael obrócił się gwałtownie i ruszył pędem na zdumionego Jehudiela. Trzasnęło sucho i anielski podsekretarz poleciał z hukiem na ścianę, pozostawiając w niej sporej wielkości wgniecenie. Na posadzkę posypały się okruchy stłuczonego monokla.
- Zdrada! – wykrztusił Namiestnik, zarzucając połę czerwonego szala wokół szyi. Sartael roześmiał się piskliwie, kręcąc się w kółko; z każdym ruchem odpadały od niego kawałki metalu. Zatrzymał się nagle, opadł na podłogę, jakby czaił się do skoku. Ręka rozsypała się w drzazgi, ujawniając dwa lśniące ostrza i android z mechanicznie pobrzmiewającym śmiechem runął na Namiestnika Nieba niczym jastrząb. Namiestnik tylko westchnął, strzepnąwszy palce, a android wytrzeszczył szklane oko, bezładnie opadając do tyłu. Rozwalił następną ścianę, z której zsunął się na posadzkę, wciąż zgrzytając. Sztuczna głowa podrygiwała rytmicznie, sypiąc iskrami spod brody, palce całej dłoni drapały gruz, rozdzierając syntetyczną skórę. Hatake postukał palcami o policzek, wreszcie podszedł do robota i podniósł coś z posadzki.
- Jakiś słabszy model…którego nie zamawiałem – zadeklarował się twardo, łypiąc na wampira.
- No co? – obruszył się Ismus. – Chyba mnie nie podejrzewasz?
- Te szklane oczy, to firmowy znak Azazela – Hatake pokazał mu fioletowe szkiełko, przecięte wpół białą rysą. – Poza mną niewielu ma szansę na handel z nim…Co mu za niego dałeś?
- Nie obrażaj mnie! – Ismus wydął wargi. Ai zachichotał, zasłaniając usta wachlarzem.
- Co mu dałeś, Ismus? – drążył temat Hatake. – Co go zaciekawiło?
Namiestnik zbyt był zajęty poprawianiem burgundowego szala, by zajmować się przerywaniem dyskusji. Wampir przewrócił oczami.
- Kiedyś tam wpadły mi w ręce plany nowej broni masowego rażenia, nic szczególnego – Ismus wzruszył ramionami. – Chciałem je wywalić, ale wolałem zrobić interes.
- Kiepsko wyszło – Hatake wskazał na Namiestnika i nieprzytomnego Jehudiela. – I co ja mam teraz zrobić? Wyszło na to, że jestem…
- Nieuczciwy? – wpadł mu w słowo Namiestnik, podnosząc wzrok na demony. – Tak długo czekałem, żebyś pokazał swoje prawdziwe oblicze…
- Widzisz? Pomogłem ci… - chełpił się wampir, podnosząc z podłogi iglicę belki i dźgając nią sypiącego iskrami robota. Mechaniczny Sartael nadal podrygiwał lekko, otwierał i zamykał bezgłośnie usta z taką siłą, że wyłamywał sobie zęby. – Faktycznie, mizerna robota – stwierdził. – Wiedziałem, że mnie oszuka.
- W końcu to demon – odezwał się Namiestnik, nawet nie oglądając się na Jehudiela. – Tak jak i wy. Ale Hatake mnie zadziwił. Przez tyle tysiącleci czekałem na jakiś podstęp, pułapkę…Przecież mnie nienawidzisz – szeptał Namiestnik, głaszcząc krwisty medalion na piersi. Hatake wypuścił szkiełko z ręki.
- To nie ma nic do rzeczy – rzekł sucho. – Gramy na jasnych zasadach…
- Zasady są po to, by je łamać – Namiestnik nie dawał się przekonać. – Wydajesz się, jakbyś nigdy nie przestał być Archaniołem Poranka…
- Absurd – głos Hatake zadrżał. – Gramy dalej. Uznajemy, że Sartael odpada, grasz sam na nas dwóch. Wchodzisz w to?
- A może oddajesz walkowerem? – syknął Ismus, mrugając do Ai, który także zainteresował się androidem, poddając go oględzinom ze wszystkich stron.
- Albo nie – Hatake założył ramiona na piersiach, patrząc na wampira z wyższością. – Gramy jeden na jednego…
- Co? – Ismus natychmiast odsunął się od bożka miłości. – Żartujesz? Chyba nie zamierzasz…
- Wchodzisz w to? – Hatake już nie zawracał sobie głowy zawiedzionym wampirem. Namiestnik bez słowa podniósł ramię.
- Trzecia runda, zatem – ogłosił Hatake, ustawiając się. – Raz…dwa…
Wraz z ostatnim słowem opadła para ostatnich rąk. Ai przesłonił oczy błonką wachlarza, Ismus wyciągnął szyję ze zniecierpliwieniem.
- I co? – pytał natarczywie. – Jaki wynik? Wygraliśmy?
- Remis – powiedział Hatake, odsuwając zaciśniętą pięść. – Tytanowa osłona stoi na równi z kamieniem.
- To papier – odparł dumnie Namiestnik.
- Papier?! – Ismus zacisnął ze wszystkich sił szczęki, ręce same szarpnęły czerwonymi włosami. – Papier?!
- Papier zwycięża kamień… - zaczął Namiestnik, ale Ismus nie dał mu dokończyć.
- Pieprzony papier, Hatake! – wydarł się na blondyna. – Dałeś się wrobić jak dziecko! Przecież…
- Gratuluję – powiedział Namiestnik, łagodnie poruszywszy palcami prawej dłoni. Nieprzytomny Jehudiel uniósł się wolno w górę, a po chwili rozpłynął w drobiny złocistego kurzu.
- Możesz sobie darować szyderstwa! – Ismus robił się coraz bardziej wściekły. – To, że znowu wygraliście, nie znaczy…
- Przegraliśmy – sprostował ozięble Namiestnik. Nawet Ai wbił w niego zdumione spojrzenie. – Szala przechyliła się w waszą stronę. Możecie zacząć wojnę…
- Oszalałeś, czy oślepłeś? – wampir podbiegł do Namiestnika, wygrażając mu karabinem. – Papier bije kamień!
- Nie tym razem – Namiestnik ze spokojem obszedł Ismusa, jakby miał do czynienia z niezrównoważonym umysłowo. –Teraz macie prawo do wywołania końca świata. Poddaję się.
- Dlaczego to robisz? – Hatake władczym ruchem odsunął Ismusa. Namiestnik, który odwracał się, by odejść, wskazał palcem ziejącą w suficie dziurę.
- Siła wyższa.
- Nie no, to jakaś paranoja! – nie dawał za wygraną Ismus. – Tak wam zależało na grze według zasad, a teraz Namiestnik Nieba oszukuje! To kto tu ma być zły?
Namiestnik podniósł rękę, machając nią zdawkowo przez ramię, pajęcze włosy wlokły się za nim srebrzystym dywanem.
- W następnym świecie postaraj się o androida, którego naprawdę nie rozpoznam…
- Wiedziałeś o nim! – Ismus poderwał się do biegu, mierząc w odchodzącą czerwonawą sylwetkę, ale świetlista postać anioła zniknęła, zanim wampir odszukał spust opuszkiem palca. – Szlag by trafił te anioły…
- Wiedział o twoim podstępie… - zastanawiał się na głos Hatake, przechodząc nad gruzami sufitu. – Mógł wybrać kogoś innego, jakiegokolwiek anioła…
- Zamknij się! – zirytował się Ismus, ze skwaszoną miną chowając Skorpiona pod skórzany płaszcz. – Miała być rozróba, ty chciałeś pojedynku honorowego, a moja pułapka nie wypaliła! – wampir z furią kopnął kostkę skręconego żelaza. Ai wsunął złożony wachlarz za pas kimona, splatając palce. Porzucił zepsutego robota spod ściany, by dołączyć do przyjaciół, krążących niespokojnie po gruzach.
- Nie lubię, kiedy ktoś okazuje się ode mnie lepszy – warczał Ismus, zatrzymując się nad popękanym, fioletowym szkiełkiem, migoczącym między odłamami. – Przechytrzył mnie, drań z Nieba urwany…
- Wniosek jest jeden – Ai zwrócił uwagę towarzyszom. – Szykujemy wojnę!
- Daj spokój – burknął gorzko Ismus. – Jaką wojnę? Na warunkach Nieba? Ja sobie daruję…
- Nie ma co załamywać rąk, wiele pracy przed nami – Hatake poklepał wampira po barku. – Przywołam hordy z Piekła, uruchomię produkcję seryjną androidów…Lepszych, niż ten twój…
- Nie załamuj mnie…
- A ja powiadomię inne bóstwa! – ekscytował się Ai. – Biedni, pewnie mają już dość siedzenia w paśmie ziemi niczyjej…
- Powiemy Azazelowi…
- Nie wspominaj przy mnie tego dupka! – warknął nienawistnie Ismus.
- Zawiadomimy Asmodeusza, i Beliala…
- Beliala? – ożywił się wampir, podnosząc oczy na Hatake. – Będę mógł go zawiadomić? – zapytał dziecinnie. Hatake prawie się uśmiechnął, wespół z Ai ujął wampira pod łokcie. Silny wiatr rozgonił ciężką warstwę smogu i przez wyrwę w suficie widać było czarne niebo usiane gwiazdami. Trzy demony stały obok siebie w ciszy, zatopione w myślach.
- A zawiadomicie też Gerlaha i jego wilki? – zaczął cicho Ismus.
- Ty to zrobisz najlepiej – zapewnił go Hatake.
- I Panią Wizji też…?
- Jasne – przytaknął Ai z uśmiechem.
- I Bestię Starych Czasów… - Ismus nabierał rozpędu. – I kocie stado też, żałowaliby, gdyby nie wzięli w tym udziału!
- No widzisz…

 
 Autor: velveten
 Data publikacji: 2009-09-26
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 :)
Lubię twój styl :D co prawda odrobinę mi się mieszało, kiedy bohaterowie ironizują, a kiedy mówią serio, ale to pewnie dlatego, że niestety czytałam w pośpiechu. Bardzo mi się podobała postać Ai, a ta akcja z kamieniami powaliła mnie na kolana, tak samo jak jej wynik. To chyba najbardziej oryginalny sposób walki o jakim do tej pory czytałam :D A pod koniec Ismus był przeuroczy ^O^
Autor: Ruda Data: 07:00 25.10.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 113 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 113 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Książka jest lustrem: gdy zajrzy do niej małpa, nie odzwierciedli ona apostoła.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.