Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Czarcia chata

Czarcia chata

    Bruno bez większego namysłu rzucił kostką. Była już dość stara i zabrudzona, a piszczel krowy, z którego ją zrobiono pożółkł i zaczął wydawać nieprzyjemny zapach. Nie zraziło to jednak Bruna i nie wyrzucił jej mimo tego, że na rynku kusiły coraz to nowe, tanie i ładne kostki. Zapewne głównym powodem tego postępowania było to, że kość nie była zwykła. Dokładnie pod miejscem, w którym widniała cyfra 1 wstawiona była niewidocznie ciężka, stalowa płytka. Obciążała ona kostkę w taki sposób, że przy wprawnym rzucie zawsze upadała na tą ściankę odsłaniając w wyniku ściankę, która przedstawiała cyfrę 6. Był to dobry sposób na zarobienie kilku groszy w spelunce, tam gdzie zawsze znalazł się jakiś nowy głupek, który nabierał się na jego rzuty.
    Bruno miał też wiele innych tego typu sztuczek w zanadrzu. W jego zawsze gotowym do gry, brudnym zielonym woreczku można było znaleźć też takie rzeczy jak kostki, u których w miejscu jedynki widniała druga szóstka, albo karty, zawierające więcej królów i asów niż innych kart, a także bardzo przez niego pielęgnowaną plansze do gry w „Byka”, którą także wygrał w karty od jednego hiszpańskiego żeglarza. Gra była o tyle ciekawa, że miała pod planszą specjalne sznureczki, dzięki którym można było po kryjomu zmieniać ustawienie przytwierdzonych do planszy pionków.
    Sam Bruno jednak nie utrzymywał się jedynie z hazardu i oszukiwania graczy. Był typem włóczykija, który nigdy nie znajduje stałego miejsca pobytu, nigdy nie upodobuje sobie jakiegoś miejsca, piwa, ziela fajkowego, do których będzie wracał i poszukiwał.
    Wszystkie te jego cechy bardzo widoczne były także w wyglądzie zewnętrznym i zawartości tobołków. Był to dość krępy człowiek z wyglądu przypominający krasnoluda. Phi! Nawet krasnoludy dbają bardziej o higienę niż on sam i jeśli ktoś publicznie wypowiedział by to porównanie mógłby wrócić do domu mocno poobijany, lub z większymi urazami. Krasnoludy bardzo ceniły sobie swój honor i zwykły problemy rozwiązywać z użyciem topora, lub innej broni, którą akurat miały pod ręką. Można było bez wątpienia zapewnić, że takie negocjacje nie były przyjemne.
    Co do jego twarzy, to odstraszała przy pierwszym spojrzeniu. Skóra pokryta była starszymi lub nowszymi bliznami, a także grubą warstwą kurzu i błota. Jego broda, podobnie jak włosy schowane od skórzaną czapą, była długa poskręcana, stercząca na wszystkie strony i pozlepiana resztkami jedzenia i korzennego piwa. Największy przestrach siały jednak oczy, które miały dwa kolory – jedno zielone, drugie brązowe; i przez wielu ludzi uznawane były za oznakę opętania...
    Bruno jednak nic sobie z tego nie robił. On w takie rzeczy po prostu nie wierzył – on nie wierzył w nic. Śmieszyły go historie o groźnych smokach porywających dziewice, zamieszkujących las złych czortach, koboldach i trollach porywających i pożerających ludzi przechodzących przez jakiś most. To były dla niego jedynie bajki i przysiągł sobie, że uwierzy w nie jeśli kiedykolwiek coś takiego zobaczy i jak na razie nic nie wskazywało, że zmieni zdanie. Od lat przemierzał lasy i polany, spotykał się z różnymi kulturami i nacjami – z ludźmi, krasnoludami, elfami i niziołkami, dzikimi z północy, elegantami z zachodu, egzotycznymi osobami ze wschodu i czarnymi z południa; ale żadne z nich nie zdołało mu udowodnić istnienia magii, diabelskich sił, ani czarownic sprawiających, że krowy w danej miejscowości nie dają mleka, kury nie znoszą jaj, a z drzew zaczynają spadać wszystkie liście.
    Bruno był zatwardziałym realistą i akceptował istnienie różnych rzeczy tylko wtedy, kiedy zobaczył je na własne oczy. A wiele rzeczy w życiu widywał.
    Jego skórzana torba przepełniona była najrozmaitszymi przedmiotami, które były całym jego dobytkiem zebranym okazjonalnie u różnych handlarzy w różnych miastach, lub podkradzionymi na miejscowych targach i z bogatszych domów. Tylko część z nich była mu naprawdę potrzebna, resztę często sprzedawał, lub wyrzucał do lasu, kiedy nie miał już siły jej taszczyć, a do najbliższego miasta było jeszcze daleko. Te których używał na co dzień to miedziany garnuszek, hubka i krzesiwo, dość porządny lekki miecz jednoręczny, taki jakich używała straż w wielu miastach, bardzo ostry bagnet myśliwski opatrzony drogą rączką z kości jakiegoś gigantycznego zwierzęcia ludzi wschodu, duży bochenek, już czerstwego chleba zawinięty w liście jakiegoś równie egzotycznego drzewa jak kość z rączki od bagnetu, gliniana buteleczka z miodem pitnym, skórzany bukłak z wodą, cisowy łuk, kilka prowizorycznych strzał i rzecz, którą bardzo sobie cenił, czyli zrobiony z cienkiego  bardzo lekkiego materiału płaszcz zwiadowcy pozwalający tak ukryć się w lesie, że najczujniejszy dzik lub inna zwierzyna nie zorientowałaby się o twojej obecności nawet z pięciu metrów. Bruno wiele ryzykował aby go zdobyć i w efekcie o mało nie został wrzucony na sześć zim do więzienia.
- Wygrałem. – powiedział cicho zgarniając ze stołu kilka miedzianych monet.
- Ech... co powie żona...- westchnął żałośnie młodszy od trzydziesto pięcio letniego Bruna chłopak. Miał jasne blond włosy, lnianą tunikę na sobie i długą twarz z gęstym, nieudolnie golonym meszkiem.
    Bruno, ponieważ miał już dość dużo pieniędzy na swoje potrzeby na najbliższy tydzień, lub też dlatego, że sam nadal zachowywał się jak nastolatek niańczony przez mamusię; chwilę się zastanowił, po czym oddał pieniądze i rzekł.
- Słuchaj. Za to, że wygrałem grę, Ty dokładnie opowiesz mi co dzieje się  w mieście i okolicach. Jasne? – i po chwili namysłu krzyknął w stronę baru – Gospodarzu, dwa piwa dla mnie!
    Blondyn rozpogodził się i zaczął.
- No więc tak. Hmmmmm... Z tych najważniejszych to chyba to, że niedaleko stąd, pod krzyżackim Tannenbergiem, który niektórzy zwą Grunwaldem szykuje się duża bitwa, która ma zaważyć nad tym, czy Państwo Krzyżackie będzie nadal pruć granice pobliskich państw, czy ma się wynieść i poszukać sobie innych terenów na stolicę. Mówią, że w bitwie ma uczestniczyć wiele księstw i królestw, którym także zależy, lub wręcz przeciwnie na  rozwoju tego klasztoru rycerskiego. Będzie na co popatrzeć, Hihi!
- Taak... Będą wielkie fajerwerki. – skomentował Bruno, a jego towarzysz rozmowy wyraźnie stropił się na to ostatnie słowo.
- Jakie W... H... Fajher-erki...?
- No tak... – Bruno chrząknął, a dźwięk jaki wydał uznać można było za krótki śmiech. – Jesteś miejscowy i nigdy na pewno nie byłeś we wschodnich krainach... tam to dopiero jest cywilizacja... – westchnął rozmarzony.
    BACH!
    Dwa, ciężkie, stalowe kufle z wonnym, przyprawionym dużą ilością kminku piwem uderzyły o stół.
- Oto Pana piwo... Panie...
- Zwą mnie Albrecht. – Kolejną ważną cechą Bruna było to, że nigdy nikomu nie ufał. Zawsze mogła się przecież zdarzyć sytuacja, że ktoś znając jego imię, i wiedząc coś o drobnych złodziejaszkach z okolic miasta, mógłby go rozpoznać i straż miejska w całym państwie wiedziałaby kogo szukać. Z resztą, to i tak było mało prawdopodobne, bo szeroko znanym zwyczajem straży i równie często  wykorzystywanym przez bandytów i wiejską hołotę; było to, że łatwo można ich było przekupić ze względu na małe zarobki.
- Aha. Panie Albrecht... – odparł gruby gospodarz z ogoloną na łyso głową, gęstym wąsami i poplamionym różnymi nieokreślonymi świństwami już-nie-białym fartuchem. Masywny mężczyzna zmierzył go wzrokiem od stóp do głów, odebrał masywną ręką z czarnymi obwódkami brudu pod każdym paznokciem; dwa miedziaki, które podawał mu Bruno i w kilku ciężkich krokach pokonał odległość od stołu do lady baru.
    Siedzący przy stole blondyn złapał za jeden z kufli i pociągnął duży łyk ze środka.
- Oooo, nie! To nie dla ciebie! – burknął Bruno i pacnął chłopaka po ręce, sprawiając, że ćwierć zawartości kufla wylądowała na jago tunice. – Nie myśl sobie, że jestem taki hojny! – chłopak speszył się widocznie, ale Bruna to nie zainteresowało.
    Pociągnął łyk. Jego usta wypełnił smak mocnego, bardzo gorzkiego i smakującego różnymi ziołami mającymi widocznie zamaskować brzydki zapach napoju; piwa. Zakrztusił się wypluwając część płynu na sklejoną brodę i spojrzał do środka kufla, sprawdzając czy smak piwa jest wynikiem, tego jak napój zostało zrobiony, czy tego, co akurat tam wpadło i właśnie się topi. Nie znalazł niczego, toteż zabrał się do żłopania reszty zawartości pojemnika.
    -Prow..zszzę, prooszę. Móf dalei. – powiedział lekko przyćmiony alkoholem, który zaczynał robić swoje.
- No, to teraz trochę plotek z naszej wioski... Tak... Eeeee... O, właśnie. Katarzyna, wdowa z pobliskiego gospodarstwa skarży się na dziwne, skulone, chodzące na dwóch łapach zwierzę o diabelskich oczach, które przyłapała jak kradło jej zapasy ze spiżarni. Stwór podobno skradł jej kilka świeżo upieczonych placków i nazbieranych na zimę warzyw. – Chłopak przerwał, bo Bruno parsknął jedynym w swoim rodzaju śmiechem, mamrocząc jednocześnie coś pod nosem.
- Zwierzę... Phi... Mam diabelskie oczy... Ile ja już razy to słyszałem... Hehe.
- Przepraszam. – powiedział niepewnie blondyn. – Pana to śmieszy?
- Nie, nie... Wcale... Mów dalej chłopcze... – opamiętał się Bruno i jego twarz błyskawicznie przybrała stary, przesadnie poważny wygląd.
- ...Ostatnio ludzie szepczą, że jakieś licho znowu zamieszkało w starym dworku po drugiej stronie jeziora. Powiadają, że jakiś krzyżak przejeżdżał tamtędy informować wojska Grunwaldzkie. Rozłożył się tam z eskortą na nocowanie i go we śnie biesy na żywca w ognie piekielne zaciągnęły.
    W tym momencie Bruno, kończąc pić mocne, brunatne piwo z drugiego kufla i będąc już wyraźnie nietrzeźwy, wybuchł śmiechem.
- Biesy... Krzyżak... ognieee piekielneee! – mocno czerwony na twarzy zwalił się z krzesła i potrącając drewniane meble i ludzi dookoła, zaczął tarzać się na ziemi naznaczając swoje stare ubranie nową warstwą błota i trocin. Po chwili wstał niepewnie na nogi ocierając oczy i próbując utrzymać pion.
- Ppp-anie i ppp-anowie... Ja na proble-em... zaaraadzę... i wam ttt-tego biesa... Hehe... wyy-wyrzucę... Tak... mi dopomóż Bóg...


***

- Czy ja naprawdę to powiedziałem? – Spytał już chyba po raz dziesiąty Bruno.
- Tak! Ile jeszcze razy spytasz?! – Powiedział stary, ubrany w lnianą tunikę, taką jaką nosili prawie wszyscy ludzie we wsi i słomkowy kapelusz; krasnolud o dłuższej niż Bruno, siwej i bardzo zadbanej brodzie, w którą mężczyzna musiał włożyć dużo pracy, co widać było po tym jak misternie zaczesana była w rytualne warkoczyki i jak lśniła odbijając blask księżycowy. Mimo wspanialej brody nie był to bogaty krasnolud. Pochodził z rodu, którego prawa i zwyczaje zupełnie różniły się od tych typowych. Głównymi różnicami było to, że nie znosili oni wojen. Był to ród pokojowy, który za największe bluźnierstwo uznawał noszenie broni u pasa. Nie bali się także wody i pewnie właśnie z tego powodu wielu z nich tak samo jak ten jegomość zostawali rybakami, lub przewoźnikami po morzach, rzekach i jeziorach. Ta odrębność kulturowa przesądziła jednak nad tym, że nie byli oni lubiani przez pobratymców z innych klanów i ród szybko się rozpadł.
- A to zdradzieckie świństwo.... te piwo było stanowczo za mocne... mam nadzieję, że nie nagadałem nic innego... prawda?
- Nie...ale jeśli jeszcze raz spytasz mnie o coś z tego tematu to wbrew zasadom klanowym wyrzucę cię osobiście za burtę. – krasnolud był wyraźnie zdenerwowany, a ze zdenerwowanymi krasnoludami z zasady lepiej jest nie zadzierać.
Płynęli małą, lecz szczelną i misternie zbudowaną łódką, co rzadko spotykało się w tak małych wsiach. Musiała być dla niego bardzo ważna, bo była dość stara i nosiła klanowe znaki. Najprawdopodobniej był to jeden z takich rodzinnych przedmiotów przekazywanych w rodzie z pokolenia na pokolenie.
Była to jedna z takich nocy, podczas których pełny, idealnie okrągły księżyc oświetlał niebo i ziemię, zupełnie jak za dnia. Razem z zachodem słońca wszyscy chłopi i ludność małego miasteczka poszła spać, a razem z nią usnęły wszystkie dźwięki rozmów i pracy. Nastała zupełna cisza przerywana jedynie miarowym pluskaniem wody poruszanej wiosłami łodzi i świerszczeniem owadów w przybrzeżnych trzcinach.
Przed nimi malował się widok trawiastego brzegu i starej kładki z zamokłych desek oraz skrytych za nienaturalnie zsechłymi drzewami; ruin wielkiego starego dworku.
Na widok zawalonego dachu, zwilgotniałych ścian i wybitych, drogich okien, przez które ciągle wydawało się jakby ktoś na ciebie spoglądał; Brunowi zrobiło się nie do śmiechu. Można nawet powiedzieć, że po raz pierwszy w swoim życiu przestraszył się do tego stopnia. Niemal odruchowo wyciągnął ze swojego skórzanego tobołka fajkę, która już tak wiele razy pomagała mu w trudnych sytuacjach, nabił ją zakupionym tego dnia zielem i zapalił. W powietrzu rozniósł się ciężki zapach czarnego dymu, który uniósł się momentalnie z fajki. Bruno przeklął w myślach tanie świństwo i rzekł.
- Zaczynam rozumieć dlaczego ludzie boją się tego miejsca... przyprawia o dreszcze.
- Ja też go nie lubię, więc jak tylko przybijemy do brzegu, będzie miał Pan tylko minutę na zabranie swoich rzeczy z łódki. Wracać będzie Pan na piechotę. W mieście podobno czeka na Pana nagroda. Jeśli jednak Pan nie wierzy w to co tam siedzi to czemu się Pan boi...? – ostatnie słowa krasnolud wypowiedział z lekką pogardą.
- Ja się boję?! Chyba Pan sobie ze mnie kpi! – powiedział ostro, ale słychać było jak drży mu glos.
    Łódka dobiła do brzegu i Bruno niepewnie postawił nogi na lądzie.
- Czas leci! – pośpieszył go krasnolud szykując się do odbicia od brzegu. – A właśnie, zapomniałbym o najważniejszym! Musisz zapłacić za przewóz. No i jeszcze jedno, jeśli znowu będę miał tą przyjemność cię przewozić to proszę Cię, zadbaj wcześniej trochę o swoją brodę...
    Bruno podał krasnoludowi umówioną srebrną monetę i wyraźnie speszony uwagą co do brody ruszył w stronę starej, zniszczonej bramy do posiadłości. Spodziewając się, że „biesem”, którego bali się miejscowi, będzie jakiś wilk lub inna zwierzyna założył swój płaszcz zwiadowcy, wyciągnął łuk i założył na niego wygiętą i mało profesjonalną strzałę. W skulonej i stale czujnej pozycji przeszedł zarośniętą bluszczem bramę.
    PLASK!
    Bruno rozejrzał się nerwowo dookoła.
    PLASK!
    Postąpił kilka kroków i znowu:
    PLASK!
    No, tak. To tylko deszcz. Bruno odetchnął głęboko uspokajając łomocące w piersi serce. Kilka kolejnych kropel upadło mu na głowę i po chwili rozpadało się na taką skalę, że jego płaszcz przybrał od wody ciemniejszej barwy. Rozejrzał się wokół siebie. Coś się nie zgadzało. Ruszył do przodu i już po kilku krokach zorientował się o co chodzi. To nie było normalne. Silna ulewa jaka go zmoczyła, padała tylko w jednym miejscu, a poletko ziem jakie moczyła miało kształt idealnego kwadratu. Serce ponownie załomotało mu w piersi, lecz tym razem ze zdwojoną siłą.
    Bruno nie lubił nowych odkryć, to jak postrzegał świat jeszcze kilka minut temu bardzo mu odpowiadało, dlatego też nie miał zamiaru czekać wieczność w tym miejscu. Uciec także nie chciał. Wizja nagrody pieniężnej nie schodziła mu z oczu tak samo jak widok nietypowego deszczu. Nie było wyjścia. Musiał wejść do posiadłości.
    W tym momencie, zupełnie niewinna ćma, latająca ciągle w jego okolicy i nie potrafiąca za nic zwrócić jego uwagi przeleciała przez szerokie drzwi do wielkiego walącego się domu i na jej miejscu, nie wiadomo skąd, pojawiła się duża, ociężała mucha. Na szczęście jednak Bruno nie zauważył tego zdarzenia, bo jego serce z pewnością by już tego nie wytrzymało.
    Lekkimi, wyćwiczonymi podczas licznych polowań krokami, jak zwinny kot, Bruno zbliżał się do pokoju, który można by wziąć za salon. Wśród gruzów dało się rozpoznać takie przedmioty jak stłuczone wazy, stare, zjedzone przez robaki trofea myśliwskie, przerdzewiałe bronie ozdobne, pogruchotane na drzazgi stoły i krzesła, porwane książki, poszarpane dywany, a nawet szczątki dużego kominka. Jedna ze ścian była przewrócona, a jej szczątki mieszały się z resztą przedmiotów i gruzu, zaś reszta była zamokła i porośnięta bluszczem, lub grzybem zgnilizny. Wiele także leżących lub stojących rzeczy nosiło ślady podrapania lub pogryzienie, co było pewnie sprawą często przebywających tu za dnia dzikich zwierząt. Nawet do tego jednak Bruno miał wątpliwości, bo nie do końca wierzył, aby nawet zwierzę chciało przebywać w miejscu o tak mrocznym klimacie, a może i historii.
- Witam w moich skromnych progach... – odezwał się nagle chrapliwy głos zza pleców Bruna.
    Szybkim ruchem mężczyzna obrócił się i wystrzelił po krzywej trajektorii strzałę, która pół sekundy później przebiła na wylot rękę wysokiego jegomościa. Był to ubrany w czarny garnitur, spodnie, koszulę i cylinder mężczyzna. Podpierał się laską, a jego blada twarz nie wyrażała wcale bólu, ale jedynie zdziwienie. Bardzo przypominał Brunowi ludzi których widywał w zachodnich krajach, ten sam ubiór, postura i prawdopodobnie też zachowanie.
- Ładnie to tak strzelać do gospodarza?! – powiedział oburzony. – Mniejsza z tym. – dodał i w tym momencie rana w ręce zasklepiła się, a ciemna krew znikła z dłoni. – Może chciałby Pan w coś zagrać? Stawką będzie... garść informacji ze świata. Zgoda?
- A... ale... – Bruno nadal oszołomiony był sytuacją.
- Och! Proszę mi nie mówić, że się Pan mnie boi...
- Ja wcale nie...
- Aha! I widzę też, że ma Pan ze sobą jakąś z pewnością ciekawą grę.
- No... Tak... Dobrze... – Bruno wcale nie chciał  grać. Mężczyzna z pewnością nie wyglądał na osobę, którą można było oszukać i wyciągnąć jakąś solidną wygraną, tym bardziej nie w tych okolicznościach. Co jednak mógł zrobić. Głos osoby był tak władczy, że nie dało mu się sprzeciwić, gorzej – samo zachowanie mężczyzny było dość przerażające i Bruno po prostu nie chciał się sprzeciwić. Niepewnie wyciągnął tobołka planszę do gry w „Byka’’ i ustawił ją tak, że tylko on mógł oszukiwać przesuwając z pod planszy pionki.
    Sama gra była dość prosta. Gracze dostawali po jednej kostce do rzutów, trzy białe kamyki, dwa czerwone i jeden czarny oraz pionek, który od razu przytwierdzony był do planszy. Na drewnianym blacie do gry narysowany był byk, a wokół niego pola zataczające okręg. Gracze przesuwali oba pionki na pole startowe i rzucali kostkami o pierwszeństwo. Potem podczas swojego ruchu gracz rzucał kostką o ilość pól ruch. Mógł poruszać się tylko do przodu, a swój ruch wspomagać kamykami: biały – jedno pole do przodu; czerwony – dwa; a czarny – trzy. Celem gry było „złapać byka za rogi”, czyli jako pierwszy wejść na specjalne pole. Były także pułapki takie jak „kopniak”, „ubodzenie rogami” i inne, które spowalniały ruchy graczy.
    Bruno rzucił swoją szczęśliwą kostką. Przedmiot potoczył się po rozłożonej na kamiennej płycie posadzki planszy i zatrzymała się po chwili.
    Jeden.
    Bruno nie mógł uwierzyć. Kość, która służyła mu już tyle lat i zawsze wyrzucał na niej same szóstki zawiodła go w najbardziej potrzebnym momencie. Na początku gry! Co było źle? Może, rzeczywiście trzeba będzie zastanowić się nad zakupem nowej?
    Wysoki jegomość uśmiechnął się złośliwie i rzucił swoją, nowszą kością podaną mu przed chwilą przez Bruna
    Sześć.
    To był szczyt. Bruno nie wiedział co się dzieje. Jego szczęśliwa kostka nie działała, a pionki, jak się po chwili gry okazało nie chciały się przesuwać, kiedy manipulował nimi od dołu planszy jakby przytrzymywane jakąś nadnaturalną siłą. Nie, to musiał być jedynie jakiś fatalny zbieg okoliczności...
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    Jeden.
    JEDEN!
    Przegrał z kretesem.
To już nie przypominało zbiegu okoliczności. Bruno nigdy nie widział, ani nie słyszał o takiej sytuacji, kiedy gracz trzynaście tur pod rząd wyrzuca najniższą cyfrę na kości, mimo, że w zanadrzu ma bardzo dużo różnych sposobów oszukiwania w grze!
    Wynik rozgrywki był już przesądzony. Bruno przez wszystkie tury gry wyrzucał najniższą liczbę na kostce, wpadł na wszystkie możliwe pułapki i w pierwszych sześciu turach wykorzystał wszystkie swoje kamienie – w każdej turze po jednym. Przeciwnik jednak zdawał się wcale nie zauważać jego zadziwiająco podobnych rzutów. Głaskał ręką kozią bródkę na podbródku, marszczył czoło, wzrokiem penetrował całą planszę i głośno rozmyślał nad kolejnymi ruchami.
- Ha! – krzyknął wreszcie. – Złapałem byka za rogi! Dziękuję, miło się z Panem grało... a teraz moja nagroda. Proszę mówić Panie...
- Albrecht.
- Proszę mówić Panie BRUNO.
- Skąd Pan... – zdziwił się Bruno, ale dziwny mężczyzna przerwał mu wypowiedź.
- Nalegam, żeby Pan zaczął... Zbliża się świt... Czas nagli.
- No, dobrze. Szykuje się duża bitwa pod Tannenbergiem. Mają uczestniczyć w niej armie wielu narodów, które chcą lub nie, aby krzyżacy nadal sieli spustoszenie na tych ziemiach i  szerzyli swoje Państwo krzyżackie...
- Ach! Bitwa! Jak ja dawno nie widziałem porządnej bitwy! Ten szczęk mieczy o tarcze! Te wielkie majestatyczne armie! Ta tryskająca na wszystkie strony krew! Tak! Dziękuję Panu. Tyle chciałem usłyszeć. Teraz muszę szykować się do wyjazdu! Już nie mogę się doczekać. A! No, tak. Zapomniałbym. Mam do Pana małe pytanie.
- Proszę mówić. – powiedział niepewnie Bruno zdziwiony lekko staroświecką reakcją wysokiego, dziwnego jegomościa na słowo „bitwa”.
- Niech Pan Mi szczerze odpowie: W co Pan wierzy?
    Bruno zaśmiał się krótko.
- Ja w nic nie... – jednak nie dokończył, bo mężczyzny już tam nie było.

KONIEC
 Autor: Qua Numm
 Data publikacji: 2009-10-01
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Hm...
+ Prawie bez błędów; kilka niewielkich
+ Sensowna historia
- Mało fantasy jak na mój gust :D
Autor: Whitefire Data: 15:04 3.02.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 68 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 68 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Błogosławieni ci, co nic nie mają do powiedzenia i trzymają język za zębami.

  - Oscar Wilde
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.