Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Warszawa II

Warszawa II

    Przygarbiony, naznaczony wiekiem mężczyzna, o wyraźnie kwadratowej twarzy i wiercącym na wylot wzroku wpatrywał się przez szybę pokoju kontrolnego na swoje dzieło.
    WARSZAWA II.
    Tak głosił wielki, częściowo już starty napis na grubej stalowej ścianie kolosa stojącego na posadzce, dwadzieścia metrów pod powierzchnią ziemi.
- Tak, taak...  – mruknął starzec i zakrztusił się własną śliną, usilnie próbując się zaśmiać. – Nie sądziłem... że kiedykolwiek uda mi się dopiąć swego... – tym razem z jego ust wydobył się, dźwięk, który można było brać za wyraz zadowolenia. – Wiesz, Karolu...?
- Oczywiście, Panie. – wysoki blondyn z gładko wygoloną twarzą był wyraźne zdziwiony, bo był to pierwszy raz kiedy jego przełożony mówił do niego po imieniu. Wcześniej jedyne nazwy jakimi posługiwał się starzec wobec swoich podopiecznych, z pewnością nie znalazłyby się nigdy w żadnym przyzwoitym słowniku języka polskiego... Z resztą i tak było takich mało. Był rok 2009, a Polski nadal nie było na mapach. Cała historia świata, zdawała się być zupełnie nie prawdziwa, zmyślona. Dokładnie tak jakby to wymyślił ją jakiś szalony umysł autora nędznych książek science-fiction i jakąś piekielną silą wprowadził w życie. Od dokładnie siedemdziesięciu lat licząc od pamiętnego roku 1939, trwa II wojna światowa ogarniając w coraz to większym stopniu kolejne państwa. Na świecie nie ma już bezpiecznego miejsca. Wojna toczy się na lądzie, w powietrzu, na wodzie, pod wodą, a ostatnio nawet w przestrzeni kosmicznej. Dwa wielkie mocarstwa – hitlerowskie Niemcy i Związek Radziecki - nieustannie szarpiąc swoje granice, paląc, niszcząc, wgniatając w śmierdzącą popiołem glebę wszystko na swojej drodze prowadzą do wzajemnej destrukcji. Ta wojna przestała mieć już sens. Hitler, kochany przez całą Niemiecką ludność wódz, w roku 1945 ożenił się z Ewą Braun i mimo swojego fałszywego testamentu nie popełnił samobójstwa. Przez dwa lata świat tętnił odradzającym się życiem w błogiej niewiedzy. Była to jednak tylko cisza przed nadchodzącą burzą. Władza Adolfa zaczynała tracić fundamenty, więc uznał, że potrzebuje następcy. Dokładnie 762 dni po jego zniknięciu z małżonką władzę nad wojskiem niemieckim objął jego potajemny syn Hans Hitler, który był tylko narzędziem w rękach ojca, a później po jego śmierci całego Niemieckiego rządu, który nadal pragnął kontynuować destrukcyjne marzenia Hitlera. Powróciły dni ognia, popiołu, krzyku i rozpaczy. Po śmierci ojca, żyjący zawsze w jego cieniu Hans stanął prawdziwie u władzy i swoim okrucieństwem odreagowywał nienawiść, którą żywił przez całe dotychczasowe życie do bezlitosnego rodziciela, jednocześnie upodobniając się do niego. Był on jednak słaby. Mdlał na widok krwi panicznie bał się bólu, dlatego też nigdy nie uczestniczył w żadnych bitwach ani niczym podobnym. To dprowadziło do tego, że władza w jego rękach stale słabła na korzyść innych pretendujących do zajęcia jego miejsca faszystów. Mimo, że Niemcy nadal pozostały wielkim mocarstwem, pałeczkę w wojnie zaczął przejmować ZSRR. Wojska Radzieckie Mimo, że bardzo słabo zaopatrzone, swoją liczebnością szybko przejęły wiele frontów bitwy w Stanach Zjednoczonych i bogacąc się na ich dobrach naturalnych. Polska po tylu latach stała się jałową, napromieniowaną przez liczne rajdy atomowe ziemią, na której skryty w podziemiach waleczny naród zbierał siły. Tereny te były słabo zamieszkane i służyły innym krajom jako mur nie do przebycia.
    Tym właśnie była Warszawa II. Była odrodzeniem. Efektem wieloletniej ciężkiej pracy Polaków, którzy pod wodzą jednego zmęczonego życiem mężczyzny, wylewając ostatnie poty utworzyli narzędzie ostatecznej krucjaty.
Wielkością nie ustępujący żadnej wcześniejszej machinie wojennej, jajowaty kolos, ociężale kołysał się na swoich ośmiu, pajęczych nogach. Z kołyszących się rytmicznie ogromnych dysz chłodniczych buchała co chwilę para wodna. Od widniejącego w górnej części giganta wiertła odbijały się światła lamp. Stale otwarte ładownie zaopatrywane były w serie wozów armatnich i rakietowych oraz w oddziały partyzanckich wojsk, które miały chronić najsłabsze w całej konstrukcji odnóża od zniszczenia, zaś cztery przeszywające maszynę na wylot pasy startowe dla samolotów zamykały właśnie ochronne grodzia.
Monstrum gotowe było do wymarszu.

***

    ‘Bydle godne podziwu’ pomyślał Noe przyglądając się potworowi od dołu. Odruchowo poprawił brudną, biało-czerwoną chustę na ramieniu i strącił grudkę błota z ukochanego, czarnego, długiego płaszcza po ojcu. Potem rzucił jeszcze raz na wszystko okiem i zaczął namiętnie dłubać w nosie z przejęcia. Z resztą, był jeszcze dzieckiem, miał dopiero dwanaście lat, a jego paskudne przyzwyczajenia wzięły się z tego, że jego matka, alkoholiczka nigdy nie poświęcała mu zbyt dużo uwagi, a ojca nie widział odkąd mając 4 lata wyjechał i ślad po nim zaginął. Noe nie przejmował się tym zanadto. Nie był jednym z tych dzieci, które jak ze starych hollywoodzkich filmów zawsze wierzą, że  „pewnego dnia ich tatuś wróci, ucałuje w policzek i będą żyli długo i szczęśliwie”. Nie. Na coś takiego nie było miejsca w jego głowie. Wojna zbyt dużo go nauczyła. Była to przede wszystkim zatwardziałość, umiejętność dostosowywania się do warunków i sytuacji, a także pogarda, dla tak zwanego „patriotyzmu” i ludzi, którzy się nim kierowali. Był to według niego tylko chwyt, wymyślony przez wielkich wodzów, już wiele wieków temu, dzięki któremu mogli oni podporządkowywać sobie setki, ba, tysiące osób robiących to z własnej nieprzymuszone woli. W końcu, czy to nie dzięki patriotyzmowi Hitler i jego potomkowie, a także Stalin i jego następcy, mogli mordować zimną krwią? Czy to nie patriotyzm kazał Niemcom, Rosjanom i przedstawicielom wielu innych państw siać chaos i panikę?
Czy to „coś” można było w ogóle nazwać patriotyzmem – czymś dobrym, pozytywnym? Tyle, że to była prawda. Tak widziano patriotyzm.
Tak widziano patriotyzm w 2009 roku...
    Wszystko to sprowadzało się do tego, że Noe nauczył się dbać jedynie o własne sprawy. To, że nosił teraz partyzancką, biało-czerwoną szarfę, było dla niego tylko rodzajem przepustki. Ludzie w podziemiu widząc ją na jego ręce nabierali swego rodzaju pewności, że temu człowiekowi mogą zaufać. Praca w polskiej partyzantce nie była jednak jego jedyną.
Phi! Pracował tutaj tylko dlatego, aby być blisko informacji, które mógłby przekazać Moskwie.
Ta płaciła o wiele więcej.
To w końcu dzięki niemu moskiewskie władze już od dawna wiedziały o projekcie „Warszawa II”. Jednak widocznie nie zainteresowało ich to zbytnio, bo nie kiwnęły w tę stronę nawet palcem. Najprawdopodobniej po prostu kpiły sobie z tak małych organizacji jak ta partyzantka i możliwe, że nawet o niej zapomniały. Papiery z zeznania Noego walają się pewnie gdzieś zakurzone w archiwach i ogólnie nie zwraca się na nie uwagi.
Szybkim krokiem chłopak ruszył do windy i wcisnął przycisk wiodący na poziom peronu pociągowego. Tory zostały tu położone już dwadzieścia lat temu, w celu dowożenia do podziemnej kwatery zapasów pożywienia i innych materiałów od bogatszych członków oporu. Był tylko jeden pociąg, który kursował bez przystanków do tylko jednego miejsca. Nie zabierał pasażerów, ale przejazd nim nie był trudny. Wagony były słabo strzeżone i wystarczyło wskoczyć do jednego, kiedy nikt nie patrzył i przejazd prosto do Augustowa gwarantowany. Potem z Augustowa można było wykupić bilet na ekspres do Moskwy. Noe wiele razy już tak robił i nie zdarzyło mu się jeszcze być złapanym.
- Hej! Ty, mały! – krzyknął jeden z chudych, wybrudzonych smarem, ogolonych na łyso mięśniaków, którzy pomagali w rozładunku pociągu i przygotowaniu go do dalszej jazdy. – Po co się tu kręcisz?
Serce zabiło mu mocniej. Musiał być teraz bardzo ostrożny. Chwilę stał tak w miejscu namyślając się co ma zrobić, po czym odezwał się niepewnie.
- Proszono mnie... abym pomógł panu w wyładowaniu tej skrzyni. – brzmiało to tak żałośnie, że Noe sam się skrzywił robiąc jednocześnie niewinną minę i mierzwiąc i tak już poplątaną rudą czuprynę.
- Sam se poradzę. – burknął mężczyzna, który widocznie nie zauważył nic niepokojącego; i dodał po chwili. – No, zmiataj już! Tylko tu kłopot z takimi jak ty!
    Chłopiec czmychnął szybko poza zasięg wzroku mięśniaka i wskoczył do jednego z opróżnionych już wagonów.
    Tym razem miał coś co na pewno zaciekawi Rosjan.
    „Warszawa II” była ukończona.

***

- Generale. – powiedział blondyn odkładając słuchawkę telefonu na  swoje miejsce w panelu kontrolnym. – Ostatnie próby zakończone. Maszyn gotowa do startu. Jest pan proszony na mostek sterowniczy.
- Ach! Zaczyna się! – westchnął chrapliwie staruszek. – No, dobrze. Chodźmy.
    To ostatnie słowo było dość ironiczne, bo generał samemu mógł zrobić ledwie kilka kroków. Dlatego też na mostek towarzyszący mu blondyn musiał go zawieźć. Staruszek przygładził starannie uczesane włosy, wytarł nos o jedwabną chustkę i usiadł ostrożnie na czerwonym wózku. Wysoki podwładny złapał szybko za wózek i zdecydowanym ruchem wyprowadził go z pokoju kontrolnego. Kiedy tylko otworzył drzwi, do ich nosów dotarł silny swąd smaru i ludzkiego potu, a także hałas tysięcy ludzkich stóp stukających o metalowe rusztowanie posadzki. Po chwili rozległ się także huk alarmu nakazującego wszystkim zajęcie swoich stanowisk w „Warszawie”. Wózek potoczył się po zardzewiałym metalu pokrywającym podłogę szerokiego balkonu prowadzącego do długiego mostku, który zaś kończył się przy małych, ale za to bardzo grubych grodziach w powłoce machiny. Mijające ich osoby krótko witały generała i czasami dorzucały kila słów próbując zaskarbić sobie u niego przyjaźń. Kółka wózeczka przetoczyły się przez grodzie, dotarły do wejść pięciu wind i obydwaj mężczyźni wjechali jedną z nich prosto do mostka sterowniczego. Był to szeroki pokój, z kilkunastoma stanowiskami komputerowymi, ustawionymi w równe rzędy, przy których siedzieli dobrze przeszkoleni na symulatorach piloci. Każdy z nich założoną miał na ramieniu biało-czerwoną szarfę, ale żaden nie miał jednolitego stroju. Nie było na to po prostu czasu i pieniędzy, tak samo jak na to, aby kable od wszystkich stanowisk komputerowych przeprowadzić w posadzce, a nie na niej. Każdy pilot obsługiwał któryś z modułów „Warszawy” i żaden z nich nie zauważył wejścia generała.
- Wstawać lenie! – ryknął blondyn. – Zasalutować do przełożonego!
    Dwudziestka pilotów jednocześnie wstała, odwróciła się do drzwi i  zasalutowała, co robiło niemałe wrażenie
- Nie krzycz tak. – staruszek zganił swojego pomocnika – Lepiej weź się do roboty i rozkaż ruszyć wreszcie tę kupę żelastwa... – i zakrztusił się silnie.
    Wyraźnie speszony blondyn przyjął władczą pozycję i powiedział już na szczęście cichszym głosem.
- Zamknąć dolne grodzie, aktywować silniki, schować wieżyczki strzelnicze i pierścienie magnetyczne, zamknąć hangary, włączyć górne wiertło, zabezpieczyć powłokę, odsunąć dźwigi zaopatrzeniowe, aktywować dysze chłodzące, odpalić stabilizatory odrzutowe i ruszyć ten śmieć do góry!
    Kolos zatrząsł się, a staruszek walczył z wózkiem, który ugrzązł między kablami komputerowymi. Blondyn pchnął wózek ustawiając go w dogodnym dla generała miejscu i przyjrzał się zajętym wykonywaniem rozkazów pilotom.
    Gigant strząsł z siebie warstwę kurzu, kamienia i rdzy po czym ruszył swoje osiem odnóży. Wszystkie odstające elementy schowały się do wnętrza maszyny i nadały jej jednocześnie opływowy kształt Osiem pajęczych nóg zaczęło opierać się po kolei na  przygotowanych do tego zardzewiałych, stalowych schodkach wiodących aż do skalistego sklepienia. Konstrukcja z brzękiem uniosła się do góry, a odpalone silniki odrzutowe kręcąc się co chwila na ruchomych głowicach odciążały ją o kilkadziesiąt ton. Potwór ciężkimi ruchami zbliżał się do sklepienia. Wtedy ruszyły silniki wiertła i czubek maszyny wbił się w skalisty sufit zrzucając na ziemię tony gruzu. Opływowy kształt pozwalał maszynie wcisnąć się między skały i ruszyć jeszcze wyżej.
    Kilka minut później wiertło dosięgnęło powierzchni i po chwili cała maszyna osiadła pokrytymi warstwą gumy odnóżami na suchej, jałowej, napromieniowanej, Polskiej ziemi.
    Tego dnia nikt z przebywających tam ludzi nie zauważył wschodu słońca.

***

    Kilka dni później w gazetach zaczęły pojawiać się wzmianki o dziwnych zdarzeniach, którym towarzyszył „wielki pająk”...

    20.12.2009 Gazeta „Dziennik zza światów”
    „AFERA WIELKIEGO PAJĄKA.
Wczorajszego dnia niedaleko miasteczka Augustów silnie naznaczonego promieniowaniem, pozostałym po rzucanych tu bombach atomowych, o godzinie 15.00 miało miejsce nietypowe zdarzenie. W mieszczących się tam koszarach nagle wzniecono alarm. Z relacji wynika, że zdezorientowani żołnierze musieli wybiec na mróz gdzie czekała ich niemiła niespodzianka. Nad koszarami przechodził WIELKI PAJĄK. Jego pancerz nie reagował podobno na żadne kule ani pociski, zaś sam pająk nie odpowiedział niczym na ich starania, a jedynie szedł dalej na wschód. Żołnierze troszcząc, ojczyznę i ukochaną stolicę, w stronę której maszerowało monstrum, nie zaprzestawali pościgu i zawiadomili koszary w Moskwie. Byli tak zawzięci, że wrócili dopiero rankiem  następnego dnia gdzie zastali naszych reporterów. Moskiewskie koszary jednak jedynie wyśmiały ich problem mówiąc, że cała sprawa jest jedynie powodem ich chorej wyobraźni, która pod wpływem alkoholu zbytnio się ‘rozbrykała’...”

    22.12.2009 Gazeta „Dziennik zza światów”
    „SENSACJA!!! WIELKI PAJĄK POWRACA!!!
    Dzisiejszego dnia, ledwie 3 dni od ostatniego pojawienia się Wielkiego Pająka, znowu widziano monstrum. Tym razem było to około 800 kilometrów od miejsca, w którym widziano go ostatni raz. Po trasie jaki przebył można potwierdzić, że kieruje się on prosto na stolicę naszego ukochanego kraju. Bestię widziało tym razem trzech chłopów, którzy kłusowali w lesie na dziką zwierzynę. Opisy były bardzo zbliżone, więc można sądzić, że nie jest to już efekt nadmiernego spożycia alkoholu ani innej substancji. Nasi reporterzy nie zdążyli przeprowadzić jednak zbyt długiego wywiadu z mężczyznami, którzy okazali się naszymi czytelnikami, ponieważ zostali oni zabrani przez milicję do sądu w oskarżeniu o kłusownictwo. Dowodem na oskarżenia były znalezione z nimi truchła lisa i zająca. Czyżby potwór był kolejnym stworem powstałym po napromieniowaniu wielkich połaci ziemi, czy też następnym dowodem na istnienie kosmitów, a także czy jest on krwiożerczą bestią, która  jedyne czego pragnie to zniszczenia stolicy i śmierci naszego ukochanego wodza.”

    25.12.2009 Gazeta „Kurier Syberyjski”
    „WIELKI PAJĄK – PRAWDA CZY FAŁSZ?
    Coraz częściej mówi się o jakimś tajemniczym monstrum, które wędruje w stronę Moskwy. To już szósty dzień od kiedy rzekomo widziano je pierwszy raz. Coraz więcej osób przysyła do nas i do rządu listy apelujące o interweniowanie i reakcję na zagrożenie. Coraz więcej historii dociera do naszych uszu. Jednak wielce szanowny rząd zachowuje spokój. Moskwa gotowa jest miło przyjąć potwora i zapewnić dobrobyt oraz negocjacje, a w razie potrzeby także go unicestwić. Stwór jednak stale przyczynia się do wymierzania sprawiedliwości co poprawia opinię o nim wśród ludzi. Dzięki niemu schwytano łamiących prawo kłusowników, a poprzedniej nocy także rodzinę wyznającą CHRZEŚCIJAŃSTWO – religię uważaną obecnie za herezję. Do redakcji naszego pisma przysłano ostatnio także zdjęcie zrobione przez naszą czytelniczkę. Przedstawia ono podobno owego pająka na tle pokrytych śniegiem wzgórz. Czy jest ono prawdziwe – nie wiemy, ale mamy pewność, że władza zadba o dobro wspólne i  wszyscy wyjdziemy w tej sprawie na plusie...”

    27.12.2009 Gazeta „Kurier Syberyjski”
    „ZDJĘCIE WIELKIEGO PAJĄKA JEST FAŁSZYWE!!!
    Przysłane ostatnio do nas zdjęcie Wielkiego Pająka okazało się być fałszywe! Kiedy jedna z naszych czytelniczek przysłała do nas zdjęcie wielkiego pająka bardzo się nim zainteresowaliśmy. Wysłaliśmy go do naszych specjalistów od zdjęć, aby sprawdzić jego wiarygodność. Ku naszemu rozczarowaniu były to tylko sklejone dwa zdjęcia – jedno z pejzażem usianego śniegiem lasu, drugie ze zwykłym domowym pająkiem, takim, jakiego wszyscy możemy znaleźć w naszych domach. Do rozszyfrowania tej zagadki nie była potrzebna nawet nasza agencja, ponieważ jak wiemy z wypowiedzi osób pracujących przy nim – kiedy zdjęcie do nich dotarło znaleźli je od dawna rozklejone. Co dzieje się jednak z prawdziwy pająkiem? Kiedy dotrze do swego celu? Tego nie wiemy...”

***

    Samolot ruszył po pasie startowym. Był to mały pasażerski aeroplan, który zabierał teraz ledwo kilku bogatych pasażerów. Jak każdy tutejszy samolot miał on kamuflujące barwy i wyposażony był w jedną wieżyczkę strzelniczą. W dzisiejszych czasach nikomu i niczemu nie można było ufać. Była to luksusowa maszyna. Nie miała zwykłych ustawionych rzędami siedzeń. Nie. To był samolot dla najbogatszych. Tutaj nie było miejsca dla takich rzeczy. Fotele ustawione były w kręgu obok stolika i szafeczki z najwymyślniejszymi  alkoholami oraz innymi smakołykami. Celem maszyny był będący w tym czasie pod władzą totalitarnych Niemiec; Paryż. Wokół siedzeń krzątały się też dwie stewardessy o smukłych kształtach i stałej chęci do wszelakiej pomocy. Z resztą, trudno się im było dziwić. Były najprawdopodobniej najlepiej opłacanymi stewardessami na świecie. Za oknami samolotu roztaczał się widok na Himalaje. Był oszałamiający i Iwan musiał przyznać, że lot tą maszyną jest rzeczywiście luksusem. Poza tym był to tym bardziej przyjemny luksus, że on mógł sobie na niego pozwolić. Lepiej! Doznawał tej przyjemności nawet za nią nie płacąc. Płacił rząd radziecki, który nie żałował pieniędzy dla swojego najlepszego szpiega i agenta, którym był właśnie Iwan. Najlepsze jednak było to, że czekały go jeszcze dwa tygodnie takiej rozpusty i szastania pieniędzmi. Był tylko jeden warunek jaki Moskwa postawiła Iwanowi – gdziekolwiek miałby być i gdziekolwiek się zjawić, musi zawsze mieć ze sobą telefon. Jednak nie zwykły telefon – taki, który w każdej chwili można podsłuchać, zagłuszyć, rozłączyć, lub po prostu zepsuć. To co miał nosić ze sobą Iwan przypominało raczej czarną, stalową skrzynkę. W środku, oprócz samego aparatu umieszczona była seria różnych urządzeń uniemożliwiających zagłuszenie, podsłuchanie, lub zafałszowanie sygnału. Żadne z nich nigdy zaś nie było rozpowszechniane, ba, ten egzemplarz, który posiadał Iwan i ten, który był w Moskwie  były jedynymi. Dla pewności kazano nawet zniszczyć wszystkie projekty i zapiski, a osoby uczestniczące w jego tworzeniu rozstrzelać, zachowując tylko jedną, o której istnieniu świat miał nic nie wiedzieć. Pierwszy sekretarz pozwolił mu żyć tylko po to, aby w razie potrzeby mógł naprawić wymyślną maszynę. Nie było przecież czasu na błędy, kiedy to w nadal trwającej wojnie każdy z nich mógł nieść poważne skutki i komplikacje.
    Iwan przejrzał się odruchowo w zawieszonym na ścianie lustrze,, poprawił fryzurę, przeczesał ręką siwe włosy na brodzie i podciągnął do góry czarny golf. W samolocie oprócz niego leciała tylko jedna osoba obecnie siedząca na jednym z foteli i sącząca klarowne wino. Był to starszy człowiek noszący małe okularki w drucianych oprawkach i kolistym kształcie. Ubrany był w pożółkłą od dymu tytoniowego koszulę, brązowy smoking i osobliwy czerwono-fioletowy krawat. Miał on nie wygolony zarost i zwisające policzki, a w jego małych oczkach malował się  ciągły, niewyjaśniony strach. Iwan podszedł do fotela obok, usiadł i pewnym ruchem wyciągnął do mężczyzny dłoń.
- Witam.
- Dzień dobry... – powiedział niepewnie mężczyzna podając Iwanowi rękę.
    Iwan ścisnął ją mocno zaskarbiając sobie tym gestem cząstkę zaufania.
- Jestem Iwan.
- Lech... – w jego głosie nadal dało się wyczuć nutkę strachu przed rozmówcą.
- Napije się Pan? – powiedział wyciągając z szafeczki butelkę pięćdziesięcioletniego wina i odkorkowując. Był to kolejny chwyt jaki nauczył się stosować, aby przekonywać do siebie ludzi.
- Nie, dziękuję... – starzec mimo wszystko nie wydawał się być skory do zaufania Iwanowi. – Muszę dbać o zdrowie. Już swoje wypiłem.
- Żartuje Pan sobie! Jest Pan u szczytu formy! – Iwan starał się nie zdradzić w swoim głosie wierutnego kłamstwa, bo staruszek był tak blady, jakby wyruszył w tę podróż prosto z kostnicy.
- A Panu jak widzę chyba płacą, żeby przeprowadził tę rozmowę, Panie Iwan. – Iwana zamurowało. Jeszcze nie spotkał się z przypadkiem, aby jego rozmówca rozszyfrował jego osobowość tak szybko. Ten ktoś musiał mieć rzeczywiście wiele na sumieniu. Kto to mógł być?
- Skąd Pan... Nie, jestem teraz na urlopie. Może Pan ze mną swobodnie rozmawiać. A Pan to... Eeee.  – Iwan kojarzył Go z akt, które kiedyś zmuszony był przeglądać. Był to dość znany Polski filozof, którego sposób myślenia i idee jakie głosił zostały uznane przez obydwa mocarstwa za „niepoprawne politycznie”. Dlatego też wspomagany pieniężnie przez często bogatych wielbicieli pałęta się po świecie szukając bezpiecznego miejsca. Sądząc po teraźniejszej sytuacji wojennej nigdy nie powinien go znaleźć... Tylko jak brzmiało jego nazwisko? Iwan nie mógł sobie go przypomnieć i nie spodziewał się, że przyjdzie mu ono jeszcze do głowy.
- Wiedziałem, że pracuje Pan dla związku radzieckiego. Jestem stary, ale widać nadal potrafię kojarzyć fakty.
- Nie jest Pan...
- Niech Pan przestanie... wszystko przemija. Jak nie umrę dzisiaj, umrę jutro, albo pojutrze. Świat się przez to nie zawali. Wszystko przemija... musi to zrobić, musi ustąpić miejsca dla nowych rzeczy... to należy do natury świata.
- I tu się Pan myli. Są rzeczy, które nie przeminą.
- Czyli?
- Związek Radziecki. – Iwan po chwili zastanowienia przeklął swoją głupotę, ale od konsekwencji, które mogłyby zajść w rozmowie wyrwał go znajomy dźwięk. – Przepraszam. Dzwoni mi telefon.
Podniósł słuchawkę umieszczoną w prawym, górnym rogu pudła i chwilę przysłuchiwał się głosowi, który się z niej wydobywał. Potem odłożył ją, wstał i spokojnym krokiem ruszył po miękkiej posadzce samolotu do kokpitu. Miękki, zielony materiał uginał się pod ciężarem jego ciała.
- Proszę nam nie przeszkadzać. Wszystkie problemy rozwiąże dla Pana stewarde... – powiedział jeden z pilotów odwracając się w stronę Iwana, ale nie dokończył. Momentalnie cała jego pulchna, różowa twarz zbladła jak biała kartka.
- Panie kapitanie. – powiedział Iwan celując w niego z czarnego rewolweru – Lecimy do Moskwy.

***

    Warszawa II kroczyła ciężko już dwa tygodnie. Były to trudne dni, podczas których wszyscy obecni w niej ludzie gotowi byli do ataku i obrony w każdym momencie. W pewnym sensie daremnie, bo droga do Moskwy nie przysporzyła wiele trudu. Wreszcie stanęli u celu. Największe i najlepiej strzeżone miasto na świecie stało przed nimi otworem, widzieli je i byli pewni, że nastał dzień, w którym to oni je oczyszczą. Zaprowadzą porządek. Zakończą wojnę.
- Generale. – szepnął Karol: towarzyszący staruszkowi blondyn – Jesteśmy u celu.
    Generał ocknął się gwałtownie z krótkiej drzemki, momentalnie doprowadził się do porządku i powiedział.
- To na co czekamy. Ogłosić gotowość bojową.
- Uwaga! Gotowość bojowa! Wysunąć wieżyczki strzelnicze, ciężkie działa artyleryjskie, otworzyć wszystkie hangary i wypuścić wszystkie samoloty, aktywować pierścienie magnetyczne, skierować maszynę do centrum miasta!
    „Warszawa” zabuczała. Z jej trzewi zaczęły wylatywać chmary małych myśliwców, które krążąc wokół konstrukcji formowały majestatyczne eskadry. Umieszczone w długich „kolcach” wieżyczki strzelnicze po trzy na każdej wysunęły się z otworów w ścianach konstrukcji nadając maszynie kształt gigantycznego jeża. Otwory chłodnicze wystrzeliły salwą pary wodnej, a cztery, wcześniej przylegające do konstrukcji pierścienie zaiskrzyły się między sobą wyładowaniami elektrycznymi.
    „Warszawa II” ruszała na czystkę.

***

    Już od piętnastu minut „Warszawa” siała spustoszenie w Radzieckiej stolicy. Jej ciężkie odnóża wgniatały w ziemię mury obronne, bunkry, wieżyce strzelnicze i zwykłe budynki. Setki jej dział rozbijały w pył samochody, samoloty, oddziały wojsk i wszystko co stanęło na drodze śmiercionośnych kul. To co zostawiał za sobą ten kolos dało się sklasyfikować jedynie jako pogorzelisko. Eskadry wypluwanych przez maszynę aeroplanów zrzucały bomby, rakiety i wszystko inne co nosiło za sobą ludzką zgubę. Rosyjska krew w pomieszaniu z pyłem, gruzem i różnymi coraz to bardziej odrażającymi odpadkami przelewała się między szczątkami ulic i dawniej wspaniałymi budowlami. Szerzące się w rynsztokach płomienie smagały dymem betonowe, potężne ściany bunkrów i prące do przodu stalowe odnóża kolosa, a wysyłane do niego pociski roztrzaskiwały się na atomy w zetknięciu z magnetyczną osłoną generowaną z pierścieni.
To wszystko działo się tak szybko, że stojący na Placu Czerwonym rudy chłopak nie mógł oderwać od tego wzroku. Od kiedy padły pierwsze wystrzały „Warszawa II” jakby rzuciła na niego urok. Przez wieki mógł nic nie robić, tylko wpatrywać się w kroczącego ni to jeża, ni to pająka, a w rzeczywistości narzędzie śmierci i zniszczenia. Nie wiedział czy o to właśnie chodziło autorowi. Twórca chciał widocznie, aby dzięki niemu i jego „Warszawie” wojna się zakończyła. Efekt końcowy niestety w pewnych aspektach mijał się z celem
    Pajęcze nogi przetoczyły się po ostatniej cerkwi w stolicy używanej już od kilkudziesięciu lat jako spichlerz. Kulisty dach jednej w wieżyc, pod naporem stalowego odnóża oderwał się od budowli i potoczył po Placu Czerwonym do którego podążało monstrum. Chwilę później cała majestatyczna budowla rozerwała się na kawałki, a zebrane w niej zapasy zboża i innych surowców wysypały się na ulice niemal od razu trawione ogniem. Kolos stanął na całej powierzchni placu i nie zaprzestając ostrzału przysiadł niżej na pajęczych nogach. Zabrzęczały wielkie siłowniki i potężna rampa opadła z dołu maszyny. Z wnętrza co chwila wynurzały się kolejne oddziały partyzantki i kolejne wozy bojowe wprowadzając do bitwy jeszcze większy chaos i zamęt. Ziemię usiała tym razem warstwa postrzelonych żołnierzy partyzantki i szczątki zniszczonych czołgów.
    I nagle...
    Trach!
    Noe nawet nie zauważył kiedy wpadł w środek potyczki.
    Trach!
    Wokół niego biegali żołnierze obu armii, a pociski karabinowe mijały go o zaledwie kilka centymetrów.
    Trach!
Serce zabiło mu szybciej, kiedy zorientował się w jakiej jest sytuacji, ale...
    Trach!
    ...nie mógł się ruszyć.
    Trach!
    Stało się.
    Trach!
    W przerażeniu spojrzał na swoje zalane posoką ręce i...
    Trach!
    ...poczuł błogi spokój i ciepło. Był szczęśliwy.
    Trach!
    Osunął się na ziemię.
    Nad czarnym dymem płonącego miasta zaszło słońce.

***

    Iwan przechadzał się spokojnie po zgliszczach na Placu Czerwonym pozostałych tam od kiedy do miasta wkroczyła „Warszawa II”. On się jej nie  bał. Może i była największą machiną wojenną jaka kiedykolwiek powstała, może i w swoich zasobach miała kilka miliardów pocisków karabinowych, z których każdy mógł nieść jego śmierć, może i każda z będących tam osób była dobrze przeszkolona i potencjalnie mogła go niemiło zaskoczyć; ale mimo wszystko była to maszyna zbudowana ludzkimi rękami, niedoskonała – i to właśnie miał zamiar wykorzystać.
    Poprawił założoną na twarz maskę gazową i szybkim krokiem, schowany pod warstwą gęstego, kamuflującego dymu, ruszył do wielkiej rampy, z której co chwila wychodzili kolejni żołnierze.
    Przypadkiem wpadł na jednego z nich.
    Nie sprawił kłopotu.
    Cichy huk wystrzału z rewolweru wyposażonego w tłumik przeszył gwar bitwy. Trafiony wyprężył się gwałtownie i padł na ziemię tarzając się po niej w konwulsjach.
    ‘O, i nawet ma tą ciekawą szarfę na ramieniu’ pomyślał ‘Przyda się’ i zdjął kawałek biało-czerwonego materiału z wijącego się na brukowanej ziemi Placu Czerwonego człowieka.
    Teraz był bezpieczny.
    Przebiegł pozostałą mu odległość i wbiegł do środka machiny wojennej. W środku bestia przypominała najnowsze łodzie podwodne. Miejsca było tylko tyle aby mógł stać tam przeciętny człowiek i najwyżej minąć się z kolegą. Na wierzchu plątały się sterty przewodów i rur, stalowa posadzka pokryta była nanoszoną stale przez przechodzących partyzantów warstwą błota i kurzu, a powietrze przesycone było zapachem stęchlizny, potu i rdzy.
    Iwan przeszedł spokojnie kilka kroków, po czym  zdecydował się przebiec wielką, mieszczącą armię halę i dotrzeć do windy. Nie było z tym problemów, tak samo jak z tym, aby dotrzeć windą do poziomu mieszczącego wielki silos z paliwem i system chłodzący główny silnik. Poziom niewiele różnił się od pozostałych. Silos i maszyna chłodząca oddzielone były od ściany ledwie metrem prześwitu, który rozszerzał się w miarę jak wchodziło się wyżej na stalowe rusztowania balkonów.
    Poczekał chwilę, aż w wąskim korytarzyku przylegającym do silosu nie będzie nikogo, kto mógłby zobaczyć co robi, po czym wyciągnął  plecaka „przylepki”. Były to zafundowane również przez jego mocodawców specjalne urządzenia, które pozwalały wspinać się bez problemu po każdej metalowej powierzchni.
    Wspinaczka także nie sprawiła mu problemu. Wszystko co teraz robił, robił już setki razy. Będąc małym chłopcem oglądał czasami różne filmy o Jamesie Bondzie i innych super-szpiegach i agentach. On musiał być lepszy.
    I był lepszy.
- Hej, ty! Co ty tam kombinujesz. – krzyknął jakiś gruby człowiek ubrany w widocznie skradziony niemiecki mundur. Stał on na jednym z wyższych metalowych balkonów wychodzących na silos.
    Iwan zaklął pod nosem i pospiesznie uzbroił ostatni z pięciu ładunków.
    Krew uderzyła mu do głowy i już po chwili wszystko co robił było machinalnymi ruchami wykonywanymi jakby w transie. Umysł pracował na najwyższych obrotach, a jego ruchy nabrały o wiele więcej gracji i zwinności
Mężczyzna na balkonie dobrze wiedział co się święci, ale na nieszczęście dla niego nie mógł strzelać. Co prawda silos był kuloodporny, ale przypadkowe trafienie w jeden z ładunków mogło zakończyć się detonacją.
    Po chwili rozległ się głośny alarm.
    Iwan musiał działać szybko. Na poziom już teraz zaczęli zjeżdżać się elitarni żołnierze i saperzy.
    Tym razem ucieczka nie wydawała się prosta. Nie mógł wrócić tą samą drogą, bo zagradzała ją gromada uzbrojonych żołnierzy. Spenetrował szybko wzrokiem otoczenie.
Tak! System chłodniczy! Nie zastanawiając się wiele zeskoczył szybko z silosu splunął kilkoma siarczystymi przekleństwami w stronę swoich nie przystosowanych do takich sytuacji butów. Rozległy się pierwsze huki wystrzałów. Kilka kul minęło blisko jego ciało, a jedna z nich drasnęła jego ramię. Odruchowo Iwan stłumił ból i zbagatelizował w myślach dokuczliwą ranę. W kilku susach znalazł się przy panelu obsługującym machinę chłodzącą. Składała się ona z kilku baków płynu chłodzącego, mniejszego silniczka, rur prowadzących do maszynowni i dwóch wielkich dyszli odchodzących na obydwie strony kolosa, które na zewnątrz rozszerzały się tworząc długie, wielkie tuby. Posłał kilka kul ze swojego rewolweru w stronę przeciwników powalając dwóch z nich na ziemię i silnym kopnięciem przesunął jedną z  dźwigni na panelu sterowania. Głośny, miarowy dźwięk wydobywający się z urządzenia ustał, a dysze przestały wypompowywać ze środka parę wodną. Kilka kolejnych pocisków odbiło się od maszyny rozlewając płyn chłodzący po posadzce. Zagrożenie ze strony strzelców zaczęło rosnąć, ponieważ większość z nich przesunęła się już na pozycje bliżej agenta. Iwan, słysząc kolejne wystrzały, schował się za płytą panelu i oddał kilka serii pocisków. Teraz to on musiał uważać na pociski, bo nie chciał, aby ładunki wybuchły wtedy, kiedy sam jest w pobliżu. Kolejne pociski z jego rewolweru pomknęły tym razem w stronę jednej z dysz tworząc w niej niewielką dziurę. To jednak wystarczyło, aby nie wyrównane jeszcze  otoczeniem ciśnienie w dyszy rozszerzyło znacznie otwór.
Mimo dobrego wyposażenia jakim posługiwała się „Warszawa II” i wszystkie pracujące w niej osoby, Związek Radziecki posiadał o wiele lepsze. Przez otwór w metalowej powłoce dyszy wpadało odbite światło księżyca, gwiazd i szerzących się w mieście płomieni.
    Rozległ się dźwięk włączanego silnika rakietowego i odrzutowy plecak w kilka sekund wyciągnął Iwana na zewnątrz.
    Klik.
    Nagle ogłuszający huk, który wydobywał się z wnętrza machiny zagłuszył na chwilę wszystkie inne dźwięki. „Warszawa II” momentalnie stanęła w płomieniach. Pozbawione energii pierścienie magnetyczne w ostatnim krzyku upadającej potęgi wystrzeliły snopami iskier. Powłoka mimo, że nienaruszona wewnętrznym wybuchem szybko poddała się wznowionemu, silnemu ostrzałowi wojsk przeciwnych. Osiem pajęczych nóg pozbawionych ciśnienia w siłownikach opadło na ziemię przygniatając pod sobą rampę oraz kilka wyjeżdżających właśnie ze środka bojowych wozów.
    W jednej chwili szala zwycięstwa przeciążyła na drugą stronę przesądzając wynik bitwy.
    ‘Widać, w niczym nie mylił się ten staruszek z samolotu.’ Pomyślał Iwan przyglądając się kupie płonącego złomu jaką była teraz „Warszawa II” ‘Wszystko przemija, nawet takie kolosy...’

***

    ‘I co ja teraz zrobię’ Karol, wysoki blondyn żyjący dotychczas w cieniu swojego przełożonego, po tak wielu latach służby zapomniał nawet co znaczy niezależność.
‘Może zostanę lekarzem?’ Rożne dziwne myśli tłoczyły mu się nieustannie do i tak rozbolałej po wstrząsie jaki wywołał wybuch paliwa; głowy.
Mostek sterowniczy, w którym przebywał zupełnie nie przypominał tego sprzed wybuchu. Stanowiska komputerowe były poniszczone i poprzewracane, przewody poprzerywane, kuloodporna szyba we frontowej ścianie pokoju rozbita na drobne kawałeczki, podłoga i strop miejscami wgniecione i rozerwane, a wszystkie przebywające w pomieszczeniu osoby – martwe. Przeżył tylko On.
    ‘Co do licha utrzymało mnie przy życiu?!’ Było to kolejne z wielu pytań jakie nie dawały mu spokoju. Na odpowiedź miał jednak dużo czasu. Nikt nie sprawdzał, czy w gigancie przeżyły jakieś osoby, ze względu na trudności w dostaniu się do środka.
    ‘Czy dopięliśmy swego?’ Rozpalona, poobijana i podrapana głowa nie dawała mu spokoju zarzucając go setkami pytań. ‘No, cóż. Mimo, że akcja się nie udała to na pewno wprowadziliśmy straszny chaos w funkcjonowanie państwa...’ Karol wyciągnął z paczki wymiętego papierosa, zapalił i zaciągnął się głęboko. Był wilgotny, ale w tym stanie Karol mógł wypalić każdego śmiecia.
    ‘Jeśli nie przemówiliśmy Moskwie do rozumu i nie zacznie negocjacji to przynajmniej wstrzymaliśmy na jakiś czas działania wojenne. Zanim wszystko wróci do normy miną lata...’  zgasił wypalonego papierosa na starym wózku generała i wstał na nogi.
    ‘Auć!’ musiał połamać sobie kilka palców u lewej ręki. To nie miało teraz większego znaczenia. Teraz nic nie miało znaczenia.
    Niepewnym krokiem, krzywiąc się z bólu jaki przysparzały drobne złamania i siniaki podszedł do wybitego okna, z którego widać było panoramę miasta. Resztki eskadr samolotowych toczyły już z góry przegraną walkę o wolność, a ostatni żołnierze i wozy pancerne nadal siały spustoszenie, zaś brygady strażaków próbowały ugasić szalejący po mieście pożar. Mimo tego bitwa już się skończyła.
    Nad ruinami niegdyś wspaniałego i majestatycznego miasta wstawał nowy dzień – koniec poprzedniej, początek nowej historii.

KONIEC
 Autor: Qua Numm
 Data publikacji: 2009-10-01
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Mogło i tak się zdarzyć ;)
+ Ładny, czytelny styl, generalnie bez błędów
+ Historia sensowna, zamknięta – alternatywny rok 2009 w którym II wojna światowa jeszcze nie ustała, potężna machina wojenna stworzona w tajemnicy przez Polaków. Ciekawe, co by powiedzieli Rosjanie czytając to opowiadanie... Oj niepoprawne politycznie, niepoprawne...
- Czegoś brakuje w zakończeniu
- trochę brakuje szczegółów opisujących świat, czym się różni od naszego? Oczywiście poza głównymi faktami.
Autor: Whitefire Data: 11:02 3.02.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 222 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 222 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Bibliofil ma w przybliżeniu taki sam stosunek do literatury, jak filatelista do geografii.

  - Karl Kraus
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.