Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Minotaur

    Bez wątpienia w wyposażeniu mieszkania Marka Nalibockiego najważniejszą rolę odgrywały liczne akwaria. Szklany zbiornik słusznych rozmiarów zajmował zaszczytne miejsce obok telewizora stojącego w głównym pokoju; ponadto każde wolne miejsce zostało w tym domu przeznaczone dla mniejszego lub większego akwarium. Nawet ciasny przedpokój wydał się Markowi doskonałym miejscem do ekspozycji niewielkiego szklanego pudła z wodą. W pudle tym znalazł swe lokum okazały, czerwono-granatowy samiec bojownika, ulubieniec Marka. Umiejscowienie tego akwarium w ruchliwym pomieszczeniu miało oswajać rybę z warunkami panującymi na wystawach akwarystycznych, których pan Nalibocki był stałym bywalcem. Na najbliższą wystawę zamierzał on zabrać swojego pupilka. Bojownik ten został przez swojego pana nazwany Minotaurem.
    Minotaur cieszył się doskonałą opieką ze strony swojego właściciela. Marek troszczył się o jego kondycję i samopoczucie do tego stopnia, że jego żona bywała czasem zazdrosna o kolorowa rybę. Wodne zwierzę nie zajmowało co prawda specjalnie dużych ilości czasu panu Nalibockiemu, ale wiele wskazywało na to, że było w jego sercu numerem jeden.
    Marek zdawał sobie sprawę z ogromnej roli, jaką odgrywa podawany rybom pokarm, więc troszczył się, aby dieta jego ulubionego bojownika była urozmaicona. Wiosną i latem jeździł do skrytego w podmiejskim lesie bajora, w którym łowił drobne skorupiaki, przeznaczane potem na żywy pokarm dla jego ryb. Odkrył tam nawet niezidentyfikowany przez siebie (czym bardzo się martwił) gatunek – były to dziwaczne, centymetrowej długości stworzenia, które budziły pewne skojarzenie z krewetkami. Karmił nimi przede wszystkim wielkie, afrykańskie pielęgnice zajmujące akwarium przy telewizorze, ale najdorodniejszy ze schwytanych bezkręgowców przypadał zawsze Minotaurowi.
    Karmienie Minotaura tajemniczym zooplanktonem było dla Marka wielką atrakcją, co narażało go na zarzuty o sadyzm, jakie z oburzeniem stawiała często jego żona. Nie przejmował się tym jednak i jak gdyby nigdy nic podchodził do akwarium, spokojnie podnosił klapkę pokrywy, a następnie wpuszczał żyjątko do środka. Bojownik, przedtem spokojnie opływający elementy wystroju swojej życiowej przestrzeni, od razu orientował się w sytuacji i ruszał do ataku. Marek jak oczarowany patrzył wtedy na bezskuteczne próby ucieczki bezkręgowej ofiary oraz ataki wściekłej ryby. Minotaur z zadowoleniem udowadniał, że w pełni zasługuje na swoje imię, kąsając oczy, czułki i odnóża nieszczęsnego stworzenia rozpaczliwie usiłującego się uwolnić od krwiożerczych szczęk. Im jednak bardziej paniczne były próby oswobodzenia się, tym agresywniejszy stawał się atak. Wreszcie bojownik dobierał się do słabo opancerzonego brzucha żywego wciąż skorupiaka i niebawem tylko pływające tu i tam okruchy świadczyły o makabrycznych wydarzeniach, mających miejsce w niewielkim akwarium. Minotaur majestatycznie zastygał wtedy w bezruchu i z dumą wpatrywał się w swojego zachwyconego właściciela jak gladiator po zwycięskiej walce.
- Piękna ryba – wzdychał zawsze Marek, widząc odpoczywającego po posiłku bojownika.
    Pewnego razu, a był to sobotni poranek, Marek postanowił wybrać się na kolejne połowy. Dzień zapowiadał się ładny, tak więc nie zwlekając ni chwili wylewnie pożegnał się z żoną i synkiem – 14letnim Edypem. Nim minęło pięć minut od podjęcia tego postanowienia, był już w drodze, lekko trzymając kierownicę wysłużonego roweru i plując sobie w brodę, że nie zjadł porządnego śniadania.
„Szybko wrócę” – pocieszał się w myślach.
    Zmienił zaraz temat swych rozważań. Przed oczami stanęły mu plany na następny tydzień. Czekały go odwiedziny Piotra, kolegi z Towarzystwa Akwarystycznego. Trzeba się będzie pochwalić dorodnym okazami i zademonstrować ucztę Minotaura! Pogrążony w takich rozważaniach Marek nawet się nie zorientował, kiedy dotarł do celu.
    Bajorko otaczały dość wysokie drzewa. Obumarłe, gnijące, wilgotne liście, jakie przez lata z nich pospadały stanowiły grząski, zapadający się brzeg. Także dno niewielkiego akwenu pokrywała gruba warstwa brunatnego listowia. Był to fakt znany Markowi, choć obecnie dno było niewidoczne; całą powierzchnię wody pokrywał szczelny kożuch zielonej rzęsy.
    Nie zrobiło to większego wrażenia na Marku Nalibockim. Chwycił rozłożystą gałąź leżącą na ziemi i ostrożnie podszedł na sam brzeg bajorka, uważając, aby mieć pod ręką rosnące tuż przy wodzie drzewo. Po chwili przy pomocy tego prostego narzędzia odgarnął nieco rzęsy. Grupa niewielkich skorupiaków pierzchła w przestrachu, by za moment znów zebrać się w stado. Akwarysta uśmiechnął się chytrze i wydobył z plecaka małą siateczkę. Uśmiech jego z sekundy na sekundę stawał się coraz szerszy, by nagle znieruchomieć i zacząć znikać.
    Oczom Marka ukazało się dość nietypowe zjawisko. Po drugiej stronie bagna, daleko, między drzewami, coś jaśniało. Kulista światłość unosiła się nad ziemią, budząc pewne skojarzenie z małym słoneczkiem. Akwarysta nie mógł oderwać wzroku od niecodziennego widoku. Postanowił za wszelką cenę zobaczyć źródło światła z bliska. Upuścił siateczkę do wody, rękoma objął rosnące obok drzewo i zabezpieczywszy się w ten sposób przed upadkiem w nieco śmierdzącą wodę bajora, zaczął ją obchodzić. Po kilku metrach zaniechał jednak ostrożności, chwytając ręką gałązkę zbyt słabą, aby mogła go utrzymać. Urwała się zaraz i zdumiony Marek wylądował w mokradle. Pierwszy szok szybko minął i pan Nalibocki zaczął wstawać; po chwili jednak znowu upadł, zagłębiając się w warstwie liści pokrywających grząskie dno płytkiego bajorka.
    Światłość zbliżyła się, tak jakby nie mogąc się doczekać przybycia Marka sama zechciała się do niego pofatygować. Kulista jasność wyjrzała zza drzew, uderzając oczy akwarysty oślepiającym blaskiem. Błędny ognik zawisł nad mokradłem. Światło odbite od wody, jaka ukazała się w wyniku dramatycznych ruchów Nalibockiego spomiędzy rozproszonych już liści rzęsy sprawiło, że przez chwilę nie było widać nic oprócz niewyobrażalnej wprost jasności. Wreszcie światełko zaczęło przygasać. Gdy zniknęło całkiem, ślad po Marku zaginął.

*

    Nie wiem, co się stało; moja pamięć kończy się na opuszczeniu mieszkania. Wiem tylko, że kiedy się obudziłem, nie było we mnie nic ludzkiego. Pierwsze, co zauważyłem po przebudzeniu to chyba to, że nie mam rąk, tylko kilka par okropnych, zakończonych szczypcami, sztywnych odnóży. Dopiero potem spostrzegłem, że unoszę się w wodzie i trzeba przyznać, że dokonałem tego w samą porę. Potężny, podłużny i niebywale płaski kształt oderwał się od pokrywającej powierzchnię wody rzęsy i runął w dół, prosto na mnie. W ostatniej chwili zdążyłem odskoczyć.
    Byłem skorupiakiem. Takim samym jak te krewetkoidy, którymi karmiłem moje rybki. Dość szybko spotkałem przedstawicieli swojego gatunku. Niewielkie stadko bezmózgich istot otoczyło mnie. Z przerażeniem zrozumiałem, że to teraz moje towarzystwo, z którym będę związany do końca swych dni. Wszystkie te bezkręgowce zdawały się darzyć mnie pewnego rodzaju respektem. Byłem, zdaje się, największy w całej grupie.
    Trzymaliśmy się zawsze razem. Od razu pojąłem zasady, jakimi rządzi się ten świat. Na dnie są butwiejące liście, które się je, a które także mogą zapewnić schronienie. Często jednak okazywało się, że schronienie to było zarazem grobem dla tych, którzy zapragnęli z niego skorzystać. Wiele stworzeń takich jak ja wstępowało między liście, by już nigdy stamtąd nie wyjść. Wiedziałem, jaka była tego przyczyna. Wirki – podłużne, płaskie stworzenia, takie jak to, które próbowało mnie zaatakować spadając z rzęsy, żyły głównie wśród zalegających dno liści. Często widywałem całe grupy tych ciemnoszarych paskudztw, żerujących na sterczących z dna gałęziach, kłębiących się między liśćmi, obłażących martwe lub żywe istoty.
    Nie mniej niebezpieczne były larwy rozmaitego robactwa, samotnie przemierzające ten świat, którego granice wyznaczały martwe liście drzew na dole i gęstwina korzeni rzęsy u góry. Wijące się, podłużne lub pękate stworzenia z wielkimi oczami i jeszcze większymi szczękami nie bały się niczego. Atakowały znienacka, wpadając nieraz w całe grupy takich jak ja skorupiaków; ich łowy zawsze okazywały się owocne. Nie potrzebowałem zatem zbyt wiele czasu na przekonanie się, że pobyt tutaj jest nieustanną walką o życie.
    Z początku zacząłem się przywiązywać do moich towarzyszy; można by rzec nawet, że zdarzyło mi się tam zakochać. Kiedy już oswoiłem się ze swą nową postacią odkryłem, że jedna z samiczek wyraźnie się do mnie zaleca. Ona też wpadła mi w oko. Głupia sprawa – myślałem – w końcu ona nie jest w najmniejszym nawet stopniu świadoma tego, czym jest i co robi, a jej działania dyktuje wyłącznie instynkt. Ale takie były realia świata, w którym się znalazłem. Zapłodniłem ją; kiedy lada dzień spodziewaliśmy się jajeczek, ogromna larwa ważki jak gdyby nigdy nic wpłynęła w nasze stado i porwała w monstrualnych szczękach moją dogorywającą samiczkę. Reszta towarzystwa uskoczyła na boki, by po chwili powrócić i kontynuować wegetację w praktycznie bezkresnej przestrzeni leśnego bajorka, przechodząc nad tragicznym wydarzeniem do porządku dziennego. Wtedy postanowiłem, że nigdy więcej nie przywiążę się do żadnego z tych stworzeń. Słowa Księgi Koheleta: vanitas vanitatum et omnia vanitas wręcz doskonale pasowały do realiów życia skorupiaka, którego okrutny los rzucił w miejsce takie, jak to bagno. Byłem w tym bajorze jedyną istotą w pełni świadomą beznadziejności swego położenia. Zazdrościłem beztroskiej bezmyślności wszystkim stworzeniom, które miałem tu okazję poznać.
    Mijały dni. W tym okrutnym świecie za dnia panował zielonkawy półmrok – zwarta warstwa rzęsy nie dopuszczała wiele światła. Kiedy zapadał wieczór i słońce nie świeciło już tak mocno, podwodny świat leśnego bagna spowijał czarny mrok. Pozwoliło mi to zachować pewną rachubę czasu, choć w sumie nie wiem, do czego mogłaby mi tu być potrzebna.
    Pewnego razu poczułem się strasznie obolały. Czułem, jak wnętrzności rozpierają mnie od środka. Domyśliłem się, że niebawem będę liniał. Poczułem, jak pancerz pęka mi na wysokości krzyża… Co ja gadam, przecież bezkręgowce nie mają wewnętrznych szkieletów. Uderzyłem odwłokiem. Twardy pancerz oderwał się ode mnie. Poczułem się nagle świeży i rześki. Uderzyłem po raz drugi. Byłem już wolny. Stary pancerz powoli opadł na dno, a ja, pozbawiony osłony, szybko usadowiłem swój miękki odwłok na gałązce, która na pierwszy rzut oka wydała mi się wolna od wirków. Czułem, jak z każdą chwilą moje ciało się powiększa. Wkrótce miałem już pewność, że jestem największym przedstawicielem mojego gatunku w tej wodzie. Gdy mój nowy pancerz stwardniał po paru dniach całkowicie, wyruszyłem na żerowanie.
    Przy brzegu, do którego się odruchowo udałem, panowała niezwykła jasność. Przez solidną lukę w zwartym zazwyczaj gąszczu rzęsy sączyły się niczym nie tłumione promienie słoneczne. Grupa moich pobratymców pałaszowała tam coś ze smakiem, co się tutaj rzadko zdarzało. Dziwny, niespotykany dotąd przeze mnie w tym bajorze aromat wydał mi się dziwnie znajomy. Zdecydowałem się sprawdzić, co jest grane. Podpłynąłem.
    Wtem zamarłem. Nad luką w rzęsowej pokrywie majaczyła skupiona twarz ludzkiego dziecka. Przyjrzałem mu się uważnie. Na wielką pijawkę, przecież to mój syn! Kochany Edypek pamięta o rybkach swojego taty. Podpłynąłem bliżej, jakby zapominając, czym się stałem. Edyp mnie zauważył; po chwili, wraz z kilkoma mniejszymi od siebie skorupiakami znalazłem się w siatce. Dobry Boże, jak on sprawnie się nią posługuje! Szczera duma z syna rozpierała to, co jako człowiek nazywałem moim sercem. Jak ja dawno nie widziałem swoich rybek…

*

    W mieszkaniu państwa Nalibockich rozległ się dzwonek do drzwi. Pani Nalibocka, z oczami czerwonymi od nieustającego od zaginięcia męża płaczu, zerwała się od stołu.
- To pewnie Edyp – stwierdziła, kierując swe kroki w kierunku drzwi.
Nie myliła się.
- Mamo, patrz co mam! – 14letni chłopiec pokazał słoik z kilkunastoma skorupiakami.
- Dobrze już, dobrze – westchnęła mama. – Idź pokazać te paskudztwa wujkowi Piotrkowi.
    Piotr, kolega Marka z Towarzystwa Akwarystycznego, zajrzał ciekawie do przedpokoju.
- Więc to są te dziwne bezkręgowce Marka? – zainteresował się.
- Największego tata zawsze dawał Minotaurowi – oznajmił Edyp.
    Piotr ujął słoik w rękę.
- Więc i my tak zróbmy – uśmiechnął się. – Spójrz, ten tutaj wygląda na bardzo wyrośniętego. Chcesz nakarmić bojownika?
    Chłopak chwycił słoik i popędził do stojącego w kącie przedpokoju akwarium.
- Nie chcę tego oglądać – westchnęła pani Nalibocka, po czym zaprzeczyła swym słowom udając się za synem.
    Minotaur dumnie tkwił w centralnej części akwarium, poruszając swoimi skrzelami i oczekując na dalszy rozwój wypadków. Edyp zdjął klapkę pokrywy i szybko, bez zbędnych czułości wyciągnął ze szklanego pojemnika najdorodniejsze żyjątko, po czym rzucił je bojownikowi na pożarcie. Cichy chlupot oznajmił udane wprowadzenie żywego pokarmu; Minotaur ruszył w kierunku desperacko pędzącego ku zaroślom roślin wodnych skorupiaka.
    Zgromadzeni przy akwarium w niemym zachwycie obserwowali dramatyczne zdarzenia mające miejsca za cienką, szklaną szybką.
- Piękna ryba – westchnął głęboko Piotr, kiedy było już po wszystkim.
 Autor: Szima
 Data publikacji: 2009-10-02
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 na kolana to mnie nie rzuciło...
+Generalnie bez błędów
+Opowiadanie ma sens, cel, zakończenie, jest spójne
- Nie porywa treść i przekaz
Autor: Whitefire Data: 15:07 3.02.10
 Niezłe
Jak to trzeba uważać czym się karmi rybki ;) No masakra po prostu.
Autor: kero Data: 23:45 22.04.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 18 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 18 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Słowo otuchy jest tak samo dobre jak dobry uczynek.

  - Klemens z Aleksandrii
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.