Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Zabić Fritza

Andrzej Trybuła

ZABIĆ FRITZA


        

 

Krótkie spojrzenie w lustro wyraźnie poprawiło mu humor. Dojrzał tam zdecydowaną na wszystko i budzącą respekt twarz niemieckiego oficera, dokładnie taką jaką chciał widzieć.

SS-Haumptsturmfuhrer Fritz Lange, dowódca doborowego batalionu grenadierów pancernych, wchodzącego w skład Korpsgruppe von dem Bach, w ostatnim geście poprawił guzik swojego munduru, zanim uznał, że jest gotowy do wyjścia. Dziś był jego wyjątkowy dzień, dlatego, jego poranna toaleta była bardziej dokładna niż zazwyczaj i poświęcił jej też o wiele więcej czasu. Wyjątkowo starannie przejrzał także swój mundur, wyposażenie i broń.

Od miesiąca siedział ze swoim oddziałem w Warszawie, dokąd został oddelegowany w celu ochrony, burzących miasto, oddziałów Brennkomanndo. Jak do tej pory kapitan Lange nudził się tutaj okropnie. Gdy przybył do tego niepokornego miasta, było już w zasadzie po powstaniu, a jego jedynym zadaniem okazała się walka z bandami na wpół zdziczałych dzieci i słabo uzbrojonymi oddziałami cywilów, co dla takiego doświadczonego frontowca jak on, było prawdziwą udręką.

Wszystko zmieniło się kilka dni temu, kiedy, do szpitala polowego zaczęto przywozić pierwsze ciała poległych żołnierzy, a z każdym dniem było ich coraz więcej. Ci którym udało się przeżyć kończyli z ostrymi objawami psychozy, bredząc coś o pojawiającym się znikąd i siejącym zniszczenie duchu. Wśród oddziałów Brennkomanndo zapanował strach uniemożliwiający prawidłowe wykonywanie ich zadania. Kapitan Lange wiedział że nastał jego czas. Doświadczenia z bitwy o Charków kazały mu od razu przypuszczać, że oto w tym wymarłym mieście, pojawił się godny jego uwagi przeciwnik, gwarantujący odrobinę rozrywki, w tej nudnej, codziennej, żołnierskiej robocie, a może nawet wieczną sławę i miejsce pośród wielkich germańskich bohaterów tej wojny.

Fritz wyszedł ze swej kwatery, przed którą, obok przygotowanych do odjazdu ciężarówek i wozów bojowych, stał przygotowany do przeglądu batalion jego dzielnych żołnierzy. Po ich minach poznał, że i im udzieliła się świąteczna atmosfera związana z czekającym ich polowaniem. Razem z porucznikiem Klupke, dokonał rutynowego przeglądu, którego wynik wprawił go w doskonały humor. Jego żołnierze stanowili prawdziwą elitę wśród oddziałów SS. Wszyscy byli doskonale wyćwiczeni i doświadczeni w bojach w Rosji, a ich prawdziwą specjalnością były walki w mieście. Żaden z żołnierzy nie zlekceważył czekającego ich zadania, stali wyprężeni i uzbrojeni po zęby, a z ich twarzy zniknął goszczący tam od wielu dni wyraz rozluźnienia i nonszalancji, który zastąpiły teraz wyrazistość i zdecydowanie.

- Tak, są zdecydowani na wszystko- pomyślał kapitan, a następnie odszedł kilka kroków w tył, odwrócił się i przemówił do swoich ludzi.

- Żołnierze!, czeka was dziś trudne zadanie, wytropienia i zlikwidowania dobrze uzbrojonego i wyszkolonego oddziału wroga. Zadanie, które może przynieść wam wieczną chwałę!. Czy jesteście na nie gotowi!?.

- tak jest, panie kapitanie! – odpowiedział mu chór doniosłych i zdecydowanych na wszystko głosów.

- Niektórzy twierdzą, – kontynuował dalej Fritz ze złośliwym uśmiechem na twarzy - że przyjdzie nam walczyć z duchami, albo inną niepokonana siłą nieczystą. Ale są to tchórze, niewarci tego żeby nosić na sobie niemiecki mundur. Prawdziwy Niemiec nie tchórzy nigdy, nawet w obliczu przeważających sił wroga…., a nawet duchów. – dodał z wyraźną pogardą w głosie – A my, jesteśmy prawdziwymi Niemcami i do tego mężczyznami, a nie dziećmi, które boją się duchów. I nawet, jeśli przyjdzie nam walczyć z samym diabłem – tu Kapitan wyraźnie podniósł głos – to pójdziemy za nim do samego piekła, i albo wyciągniemy go z niego za rogi, albo z honorem zginiemy za ojczyznę!.

- Huuuuuraaaaa!!!! – odpowiedział mu budzący grozę krzyk ponad czterystu mężczyzn.

- Zatem naprzód, w imię Fuhrera i ojczyzny i oby szczęście sprzyjało dziś najlepszym germańskim wojownikom. – to powiedziawszy, Fritz odwrócił się i szybkim krokiem wsiadł do czekającego obok Packarda. Za nim, w odgłosie wykrzykiwanych przez dowódców kompanii i sierżantów komend, biegali żołnierze, sadowiąc się na swoich miejscach, w czekających na nich ciężarówkach i wozach pancernych, by po chwili, na znak dany ręką przez kapitana, ruszyć kawalkadą w stronę widniejących w oddali ruin wielkiego miasta.       

 

*

 

Przed dojazdem do śródmieścia, lub tego co aktualnie z niego zostało, kawalkada rozdzieliła się na cztery mniejsze, z których każda podążyła w innym kierunku.

Po kolejnej godzinie jazdy przez ruiny, pojazd kapitana Lange zatrzymał się w umówionym miejscu, a z towarzyszących mu ciężarówek, szybko wyskoczyli siedzący tam żołnierze, zabezpieczając z wprawą teren i przygotowując obok wozu dowódcy, polowy punkt dowodzenia.

Porucznik Klupke, wyjął z wiszącej u jego boku, skórzanej torby mapy i rozłożył je na masce samochodu. Wszyscy oficerowie pochylili się nad nimi jeszcze raz przyglądając się zaznaczonym tam kwadratom i kreskom.

- Panowie!- zaczął kapitan, kładąc palec na mapie – nasz cel operuje od kilku dni w zaznaczonym tutaj kwadracie ulic. Jak ustaliliśmy wczoraj na odprawie, postępujemy zgodnie z klasycznymi regułami polowania, jest zwierzyna, jest nagonka i są myśliwi. Kompanie A, B i C dowodzone przez Poruczników Joschke,  Fiserbachera i Humple stanowią nagonkę. Ich zadaniem jest wypłoszyć zwierzynę, zacieśniając pierścień okrążenia od północy, zachodu i południa, w ten sposób, aby skierować ją prosto na linię rzeki, gdzie czekamy my…, czyli myśliwi. Naszym zadaniem, jest pokierować nagonką tak, aby zwierzyna wyszła z lasu prosto na nas. Czy wszystko jasne Panowie?.

- Tak jest panie kapitanie – odpowiedzieli zgodnie stojący przy nim oficerowie.

- Zatem do zajęć, i co godzinę oczekuję nowych meldunków z rozwoju sytuacji – zakończył Fritz.

 

*

 

Porucznik Georg Humple od godziny posuwał się ze swoim oddziałem w kierunku wschodnim, poruszając się tyralierą z żołnierzami rozstawionymi co pięć metrów i sukcesywnie przeszukując miejsce po miejscu, a w zasadzie rumowisko po rumowisku. Doświadczenie nauczyło go, żeby nie wchodzić do budynków. Do tego, żeby wypłoszyć siedzących tam ludzi, wystarczała wiązka granatów i salwa z miotacza ognia. Hałas, dym i szalejący wszędzie ogień robiły swoje i jak do tej pory była to najbardziej skuteczna metoda pacyfikacji. Jego żołnierze poruszali się dwójkami, szybko wykonując swoje obowiązki, jednocześnie utrzymując cały czas kontakt wzrokowy z sąsiednimi parami. Co jakiś czas z oddali do uszu porucznika dochodziły miarowe odgłosy wybuchów świadczące o tym, że pozostałe oddziały także nie próżnowały, a ukazujące się na horyzoncie dymy i coraz większy hałas, kazały przypuszczać, że cała operacja przebiega zgodnie z planem, a pierścień obławy powoli się zacieśnia.

Nagle, Humple przystanął uświadomiwszy sobie, że od dobrej chwili z jego lewej flanki nie dochodzą charakterystyczne odgłosy wybuchów. Podniesioną ręką z zaciśniętą pięścią, dał znać swoim żołnierzom, żeby się zatrzymali, sam zaś uklęknął na jedno kolano i z przygotowaną do ataku bronią zastygł w pozie wyczekiwania, zwracając się w kierunku północno-wschodnim.

Po krótkiej chwili ciszy, do uszu wszystkich, doszły dźwięki świadczące o toczącej się niedaleko małej bitwie, która jednak bardzo szybko się skończyła.

- Schultze, do mnie! – Humple, rzucił krótką komendę w kierunku klęczącego po drugiej stronie ulicy sierżanta, który szybko podbiegł do niego.

- Co o tym sądzisz? - zapytał porucznik.

- Sądząc z natężenia ognia, Fiserbacher stoczył potyczkę z dużym i dobrze uzbrojonym oddziałem. Walka trwała krótko. Wykorzystano element zaskoczenia. To była pułapka! – zakończył z pewnością w głosie Schultze.

Humple, przez krótką chwilę trawił w myślach to co usłyszał, po czym wydał z siebie kilka krótkich komend.

- Utworzyć kolumnę!,

- Wozy pancerne naprzód!.

- Przemieszczamy się w kierunku ostatniej pozycji Fiserbachera!.

- Nawiązać kontakt ze sztabem i przekazać nową marszrutę!.

- Naprzód! – zakończył

 

*

 

Od godziny posuwali się wolno naprzód, zachowując nakazaną przez dowództwo ciszę w eterze. Snujące się nad kikutami budynków dymy świadczyły o zbliżaniu się w rejon potyczki.

Wszyscy zwiększyli czujność w momencie kiedy zaczęli mijać pierwsze ciała.

- Snajperzy – rzucił krótko Schultze, kończąc oglądać kolejne zwłoki. – Dziwne, ale wygląda na to, że minęło sporo czasu zanim zorientowali się, że są w ogóle atakowani, widocznie przeciwnik korzysta z bardzo nowoczesnej broni tłumiącej odgłos wystrzału – zakończył patrząc wymownie na porucznika.

Po chwili cała kolumna wyszła spośród ruin budynków na jasno oświetlony przez słońce i niezabudowany, duży plac, otoczony ze wszystkich stron budynkami. To co tam zobaczyli, przyprawiło nawet najbardziej zatwardziałych z nich o dreszcz strachu. Cała okolica skąpana była we krwi poległych żołnierzy, spływającej dodatkowo strumieniem z umiejscowionego po drugiej stronie placu i sięgającego wysokością prawie do drugiego piętra, olbrzymiego stosu ciał. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś celowo i z użyciem ciężkiego sprzętu wtłoczył ciała między rozbite wraki pojazdów opancerzonych, tworząc w ten sposób, makabryczny wał ochronny dla znajdującego się za nim budynku.

- Co za koszmar – szepnął jeden z żołnierzy, ale zaraz ściszył głos skarcony zimnym wzrokiem sierżanta, który gestami nakazywał rozproszenie oddziału i zachowanie czujności. Żołnierze przykucnęli z bronią gotową do strzału, kryjąc się za wozami pancernymi i kawałkami gruzu. Ich wzrok, tak jak i lufy karabinów skierowany był w górę, w kierunku jarzących się w południowym słońcu otworów okiennych, kiedyś wielkich i pięknych kamienic, zredukowanych dziś, do wypalonych napalmem, żałosnych i postrzępionych kikutów, stanowiących ledwie wspomnienie dawnej świetności.

W powietrzu panowała złowroga cisza od czasu do czasu przerywana jedynie przez złowróżbne skrzeczenie wron. O tym, że coś zaczęło się dziać, świadczyły ledwo zauważalne ruchy żołnierzy, którzy nagle bez żadnego powodu zaczęli padać na ziemię jak ścięci.

- Snaaajpeeer!, ognia! – krzyknął głośno Schultze, wskazując palcem jedno z okien, w znajdującej się naprzeciwko kamienicy, jako kierunek ostrzału. Po chwili otwór okienny, który wskazał zasypany został gradem pocisków, tnących wszystko w co trafiły i  żłobiących w ścianach tunele, rozbryzgując przy tym pozostałości tynku po całej okolicy.

Po takim ostrzale, każdy przeciwnik powinien leżeć martwy z ciałem podziurawionym jak sito, jednak w tym wypadku chyba ta reguła nie zadziałała. Zamiast martwej ciszy, w odpowiedzi na salwę, żołnierze ostrzelani zostali przez przeciwnika z użyciem pocisków moździerzowych, które szybko w sposób znaczący przetrzebiły szeregi atakujących.

-Ki diabeł – zaklął pod nosem Schultze, przez którego umysł przeszła prawdziwa burza myśli. Z czymś takim zetknął się po raz pierwszy. Z kierunku pola rażenia wroga wynikało, że mają do czynienia z jednym albo dwoma ludźmi, ale tych dwoje dysponowało siłą ognia co najmniej całego batalionu. No i te dziwne pociski o olbrzymiej sile wybuchu, ale bez żadnych odłamków. Coś takiego Schultze widział po raz pierwszy.

- Ilu ich jest? – pytanie porucznika wytrąciło go z zamyślenia.

- Jeden albo dwóch – odpowiedział krótko. – ale dysponują siłą ognia jakby było ich stu, to wszystko jest jakieś dziwne?.

- Dziwne, niedziwne, trzeba działać, inaczej wszystkich nas tu wytłuką. Zrobimy tak. My zwiążemy przeciwnika ogniem, a ty Schultze, bierz dziesięciu ludzi i zajdź ich od tyłu. Jak już będziesz na miejscu, to nie baw się w ceregiele, tylko załatw sprawę granatami. Odgłos wybuchu będzie dla nas sygnałem do ataku. Wykonać!. – zakończył rozkaz Humple.

- Tak jest! – rzucił krótko Schultze i już po chwili razem z wybraną dziesiątką żołnierzy zaczął wycofywać się w kierunku bocznej ulicy.

Klucząc między runami, w ciągu dwudziestu minut dotarli do tylnej ściany budynku. Tam zwolnili tempo i bardzo ostrożnie zaczęli skradać się w stronę wejścia do środka.

Obawiając się pułapek, Schultze zdecydował się na ominięcie klatki schodowej. Kilkoma wyuczonymi ruchami rąk dał znać swoim ludziom, że wchodzić będą przez otwór widniejący w ścianie budynku na wysokości pierwszego piętra. Dla doświadczonych żołnierzy sforsowanie takiej przeszkody nie stanowiło jakiegoś specjalnego problemu. Bardzo szybko dwóch najsilniejszych, ustawiło się plecami do ściany, a pozostali w pełnym pędzie wskakiwali na przeszkodę używając rąk swoich kolegów jak trampoliny. Nie minęła nawet minuta, kiedy wszyscy znaleźli się w środku budynku gotowi do dalszej akcji.

Teraz przyszedł najbardziej niebezpieczny moment operacji. Sierżant rozglądnął się dookoła. Wszędzie wokół otaczała go pusta przestrzeń wypalonych i całkowicie pozbawionych mebli pomieszczeń, na ścianach prześwitywały jeszcze gdzie niegdzie resztki farby. Jednak Schultze nie patrzył na ściany, jego wzrok skierowany był ku dołowi gdzie wypatrywał ukrytych pułapek, z minuty na minutę stając się coraz bardziej niespokojnym.

Normalnie w tego typu sytuacji znalazłby już co najmniej kilka, ale tutaj nie było nic. Więc albo mieli do czynienia z wyjątkowo nieostrożnym przeciwnikiem albo czekało ich coś, czego jeszcze nie znali.

Schultze miał złe przeczucia, dlatego powoli i ostrożnie przemieszczał się w kierunku otworu po drzwiach wyjściowych na klatkę schodową, stąpając bardzo cicho, żeby nie zdradzić swojej pozycji. Gdy doszedł do celu, powoli wychylił głowę kierując swój wzrok na górne piętra. Nagle, jakiś niewyjaśniony impuls, wyczuwający niebezpieczeństwo, kazał mu gwałtownie rzucić się do przodu na ziemię, o włos unikając zetknięcia z cienką czerwoną strugą światła, która szybko przemieszczała się głąb pokoju, posuwając się mniej więcej na wysokości ludzkiej piersi. Leżąc już na ziemi Schultze, w ostatnim rozpaczliwym podrygu zdołał przeturlać się na bok, unikając kolejnego promienia. W tym samym momencie zdążył spojrzeć jeszcze w kierunku swoich ludzi, widząc jak krzyżujące się czerwone promienie, wypełniające teraz całą przestrzeń pomieszczenia, po prostu szatkują ich jak kapustę, w ułamku sekundy nie zostawiając nikogo przy życiu. Sierżant nie zdążył nawet pomyśleć o tym co się stało kiedy potężna eksplozja wypełniła wszystko ogniem, a siła wybuchu rzuciła nim o sąsiednią ścianę pogrążając go w całkowitej ciemności.

 

*

 

- Naaaprzód! – krzyknął głośno porucznik Hample, po tym jak potężny wybuch w budynku, spowodował przerwanie ognia przeciwnika. Zaraz potem zerwał się na nogi i pobiegł szybko w kierunku wolnej przestrzeni miedzy wrakiem wozu pancernego a budynkiem po prawej stronie. Za nim poderwali się do biegu wszyscy leżący dotąd w ukryciu żołnierze. Brak ostrzału ze strony przeciwnika wskazywał na to, że dopadł go Schultze.

Humple dobiegł już prawie na wysokość zapory z ciał, kiedy nagle silny podmuch spowodowany wybuchem dużego ładunku, zdmuchnął go na bok jak piórko. Gdyby nie to, pewnie już by nie żył, ponieważ w chwilę po tym olbrzymia ściana frontowa budynku, obok którego przebiegali, zawaliła się w ich stronę grzebiąc pod gruzami wozy bojowe i większość ludzi z jego oddział. W tej samej chwili pozostali przed rumowiskiem, żołnierze zasypani zostali gradem pocisków z ciężkiej broni maszynowej, który dopełnił tylko dzieła zniszczenia.

Chwile trwało zanim Humple zorientował się, że wpadł w pułapkę. Widok umierających obok kompanów kazał mu przełknąć gorycz porażki i zacząć działać.

-Ooodwróóót! – wrzasnął z całych sił  - Wszyscy do tyłu!- to krzycząc, wskazał leżącym obok niego żołnierzom drogę ucieczki. Ci szybko poderwali się na nogi i ostrzeliwując się chaotycznie zaczęli przemieszczać się do tyłu. Taktyczny odwrót pod gradem kul przeciwnika, szybko zamienił się w bezładną ucieczkę, której jedynym celem było jak najszybsze dobiegnięcie do zakrętu, gdzie czekało upragnione schronienie za murem.

Pierwsi żołnierze prawie dobiegli już do celu, kiedy jakaś niewidzialna siła powaliła ich na ziemię. Po chwili to samo spotkało następnych biegnących. Humple dobiegając jako ostatni zdążył wrzasnąć tylko do zdziwionych i oszołomionych żołnierzy, żeby wstawali i biegli dalej, kiedy i on także uderzył w coś w pełnym pędzie i upadł na ziemię. Nie stracił jednak głowy. Od razu zorientował się że dalszą drogę ucieczki zagradzała jakaś niewidzialna przeszkoda, uniemożliwiając dalszy bieg. Nie tracąc jasności umysłu wrzasnął do swoich żołnierzy żeby biegli za nim w kierunku widniejącego nieopodal gruzowiska.

Po przybyciu na miejsce mogli wreszcie trochę odpocząć. Ponieważ przeciwnik także wstrzymał ostrzał, Humple miał chwilę czasu, żeby na nowo, w spokoju, przemyśleć całą sytuację.

Niewątpliwie wpadli w jakąś misternie zastawioną pułapkę. Na dodatek w jakiś przedziwny i niezrozumiały sposób mięli odciętą drogę ucieczki. Porucznik rozglądnął się dookoła, z całego batalionu pozostało mu już tylko siedmiu ludzi. O pokonaniu przeciwnika mógł już spokojnie zapomnieć. W zasadzie pozostało mu tylko próbować jakoś wydostać się z tej pułapki.

- Bucker i Kranz do mnie – warknął Humple, przywołując do siebie gestem dwóch, siedzących obok, żołnierzy.

-Musimy wyrwać się z tej matni- powiedział kiedy do niego podeszli – pójdziecie na rekonesans. Jeden w prawo, drugi w lewo. Pójdziecie wzdłuż tej dziwnej zapory i sprawdzicie wszystkie możliwości ucieczki. Każdy właz kanalizacyjny, dziura w płocie albo przejście w piwnicy musi być sprawdzone. Dostajecie na to pół godziny. Zrozumiano!.

– Tak jest! – odpowiedzieli szeptem.

- To ruszać! – zakończył.

Wrócili szybciej niż się tego spodziewał.

- I co? – zapytał krótko.

- Po lewej nie ma żadnych przejść – wycedził wyraźnie zmartwiony Kranz.

- Po prawej też nie ma, ale jest jeszcze coś gorszego – tym razem odezwał się Bucker – Przy okazji sprawdziłem te dziwna zaporę. Nie przepuszcza tylko ludzkiego ciała, natomiast wszystkie inne rzeczy tak. Trzeba uważać, żeby w głupi sposób nie stracić karabinu. Ale to nie jest najważniejsze, najgorsze jest to, że ta cholerna zapora się przemieszcza i to w dosyć szybkim tempie. Według moich obliczeń zapora dojdzie do naszej kryjówki za jakieś dwie godziny, a za trzy będziemy przypominać wyciśniętą marmoladę.

Humple siedział chwilę zamyślony, przygryzając dolną wargę ze zdenerwowania, po czym zwrócił się do siedzących obok żołnierzy.

- Nie ma innego wyjścia, będziemy przebijać się przez pozycje przeciwnika. Ale tym razem zrobimy to trochę inaczej. Pobiegniemy co sił, bez krzyków i strzałów, w kierunku wolnego przejścia po lewej. Ale nie będzie to nasz cel. Na mój znak wszyscy skręcamy w prawo i przedzieramy się przez stos trupów. Liczę na to, że tak jak poprzednio przeciwnik nie będzie strzelał dopóki nie dobiegniemy do przejścia. Jeżeli zaczną strzelać wcześniej, od razu skręcamy bez rozkazu. Wszystko zrozumiałe? – zapytał retorycznie Humple, patrząc na zmęczone i przerażone twarze swoich ludzi, którzy lekkim skinieniem głowy dali znać, że wszystko zrozumieli.

- No to nie ma na co czekać, wszyscy za mną i gazu – To mówiąc porucznik poderwał się na nogi i ruszył pędem przed siebie, a za nim w zupełnej ciszy biegli pozostali żołnierze.

Przez krótki moment wszystkim wydawało się, że być może plan powiedzie się i uda im się uratować. Jednak tym razem przeciwnik zaczął strzelać wcześniej niż poprzednio. W tym samym momencie, w którym rozpoczął się ostrzał wszyscy jak jeden mąż wykonali skręt w kierunki stosu ciał, który teraz w ich oczach stracił całą swoja grozę jawiąc się jako oaza ratunku i spokoju. Widok góry trupów dodał im też wyraźnie energii pozwalającej na przyspieszenia tempa biegu.

Ich nagły manewr wyraźnie zaskoczył przeciwnika, który na moment przerwał nawet ostrzał, jednak trwało to tylko drobną chwilkę i już po chwili uciekający zostali zaatakowani z jeszcze większą zaciętością.

Humple dopadł do stosu trupów jako pierwszy, szybko starając się wspiąć na górę, co okazało się wcale niełatwym zadaniem. Ślizgając się po miękkich i mokrych od krwi i błota ciałach, całą siłą woli starał się nie myśleć, ani o świstających wokół kulach siejących śmierć wśród jego towarzyszy, ani o wszechogarniającym  i zatykającym drogi oddechowe odorze, skupiwszy się jedynie na celu, jakim był widniejący przed nim budynek. Po chwili wspinaczki, która dłużyła mu się w nieskończoność, wreszcie osiągnął szczyt. Momentalnie przerzucił nogi na drugą stronę  i szybko ześliznął się na ziemię, a następnie nie zwalniając tempa dopadł do budynku przed nim i w pełnym pędzie wskoczył do wielkiej dziury widniejącej w ścianie mniej więcej na wysokości ludzkiej piersi.

Był w środku i przez moment poczuł się bezpieczny. Odwrócił się żeby odezwać się do swoich żołnierzy, ale zamiast nich, zobaczył jedynie widoczny przez dziurę w ścianie stos ciał, wstrząsany konwulsjami wybuchów i rozrywany na strzępy salwami z broni maszynowej. W budynku, oprócz niego nie było nikogo. Humple został zupełnie sam.

Odgłos ostrzału dobiegający z podwórza zaczął tracić na sile, dlatego też nie tracąc czasu, porucznik wstał na nogi i zaczął szukać wyjścia na druga stronę budynku. Niestety na korytarzu czekał go wielki zawód, jedyne wyjście na drugą stronę było całkowicie zasypane gruzem. Zdał sobie sprawę, że tą drogą raczej nie zdoła wydostać się na zewnątrz.

Właśnie stał na korytarzu rozmyślając o czekającej go wędrówce w górę i potyczce z wrogiem, kiedy nagle jakaś mocarna ręka złapała go od tyłu, zatykając mu usta, a znajomy głos nakazał mu zachować ciszę. Przestraszony Humple odwrócił się gwałtownie, ale znieruchomiał widząc przed sobą twarz sierżanta Schultze, który stojąc przed nim z wysuniętym palcem, położonym na sinobiałych ustach, gestem nakazywał milczenie, druga ręką wskazując jednocześnie wąską na grubość ciała człowieka, szczelinę między podłoga a ścianą mieszkania obok, wyraźnie wskazując w ten sposób drogę ucieczki. Porucznik kiwnął głową, że rozumie, a następnie bardzo cicho i ostrożnie wśliznął się za Schultzem do szczeliny, przeczołgując się na drugą stronę. Tam obaj wstali, a następnie bez słów ruszyli w kierunku widniejącej w ścianie dziury po otworze okiennym. Szybko przeszli przez okno i zsunęli się na ziemię a potem biegiem, skierowali się najkrótsza drogą na wschód, w stronę rzeki, gdzie czekały na nich ich oddziały.

 

*

 

Porucznik Humple siedział w koncie pomieszczenia piwnicznego jednej z ocalałych jeszcze kamienic, tymczasowo przerobionej na areszt polowy. Obok niego na podłodze leżał odpoczywający sierżant Schultze. Siedzieli tak już od kilku godzin, od kiedy kapitan Lange postanowił dać upust swojej złości i przykładnie ukarać winnych utracenia trzech kompanii. Zgodnie z tym co zapowiedział, po powrocie do jednostki czekał ich sąd polowy. Jednak Humple nie myślał w tej chwili o tym co będzie później. Jego myśli zaprzątało rozpamiętywanie tego co stało się niecałe kilka godzin temu, a co teraz wydawało się jakimś koszmarnym snem.

- To nie był diabeł!.

- Co? –zapytał bezprzytomnie, wyrwany z rozmyślań Humple.

- W tym wszystkim nie było nic nadprzyrodzonego! – kontynuował mówiąc, jakby do siebie Schultze. – Była myśl, taktyka, technologia, której jeszcze nie znamy i olbrzymia przewaga ognia, ale na pewno nie było tam nic nadprzyrodzonego. Nie było tez żadnej improwizacji. Wszystko było od początku do końca przemyślane, tak jakby ktoś planował to od dawna a potem wszystko wykonał z chirurgiczną precyzją.

- Od początku nie mięliśmy żadnych szans! – kontynuował po chwili milczenia Schultze – W zasadzie to cud, że w ogóle żyjemy, chyba że nasze przeżycie też było wcześniej zaplanowane?.

- Myślisz, że mamy jeszcze szanse? – zapytał z niepewnością w głosie Humple.

- Skoro nie był to diabeł – odpowiedział Schultze – to był to człowiek, lub inna śmiertelna istota, która można podejść i zabić. Trzeba tylko znaleźć jakiś sposób.

- Idąc tym tropem – tym razem Humple starał się kontynuować tok myślenia poprzednika – wydaje się, że najmocniejszą stroną naszego przeciwnika jest precyzyjne planowanie i realizacja zadania. Masz rację, że w dzisiejszej potyczce mało było improwizacji. W zasadzie wszystko co zrobiliśmy było przez przeciwnika sprowokowane, a w wykonaniu zadania pomagała mu technologia której używał – W tym miejscu Humple opowiedział ze szczegółami sierżantowi o tajemniczej zaporze nie przepuszczającej ludzi, na co Schultze zrewanżował się szczegółowym opisem pułapki, w którą wpadł z żołnierzami wewnątrz budynku.

- W zasadzie  - kontynuował Humple – podczas całego zdarzeni był tylko jeden moment, kiedy udało się przeciwnika chociaż na chwilę zaskoczyć. Było to wtedy, kiedy wykonaliśmy nagły zwrot w kierunku sterty trupów.

- I to jest to! – przerwał mu wyraźnie podekscytowany Schultze.

- Co jest to? – zapytał zaciekawiony Humple.

- Czasami siła przeciwnika, może być też jego słabością – rozpoczął tajemniczo swe wyjaśnienia Schultze – Słabym punktem naszego wroga wydaje się być jego niechęć, lub też niezdolność do improwizowanych działań i należy to wykorzystać.

- Tak, ale jak? – zapytał wzdychając Humple.

- Trzeba działać niesztampowo, albo na odwrót – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem na twarzy sierżant. – Jak wszystko mówi żeby atakować, to trzeba stać i czekać. Jak widzimy prostą drogę to trzeba iść bokiem, choćby przez górę trupów. Jak do budynku jest tylko jedno wejście, to trzeba wywalić dziurę z boku i  wejść tamtędy. Takie działanie jest kluczem do tego żeby przeżyć – zakończył już poważnie.

W tym samym momencie do uszu więźniów doszły odgłosy strzelaniny na zewnątrz.

- O ho, zaczęło się – powiedział nasłuchując Humple.

 

*

 

Odgłosy walki trwały już od dobrej godziny, wyraźnie nasilając się z każdą upływającą chwilą. Kiedy nagle drzwi piwnicy, w której zamknięci byli więźniowie otworzyły się skrzypiąc głośno i przeraźliwie.

- Humple!, Schultze!, do kapitana – powiedział ostrym tonem porucznik Klupke, który pojawił się w drzwiach.

Nie dyskutując, wstali szybko z podłogi i udali się w stronę wyjścia z piwnicy prowadzeni przez adiutanta kapitana.

Po wyjściu na zewnątrz Humple zmrużył oczy przyzwyczajając je stopniowo do jasnego dziennego światla. Klupke prowadził ich w kierunku, znajdującego się niedaleko, zaimprowizowanego punktu dowodzenia, przy którym stało już kilku oficerów.

- Panie kapitanie, przyprowadziłem więźniów! – zameldował przepisowo Klupke.

Wszystkie pochylone nad mapą osoby, podniosły głowy, odwracając się przodem do nich.

- Będziecie mieli okazję do rehabilitacji, Humple – rozpoczął obcesowo kapitan Lange, próbując zachować pozory hardości, chociaż w jego oczach nie było już takiej determinacji jak poprzednio. – Nasz oddział – kontynuował – został zaatakowany przez przeważające siły wroga. W potyczce straciliśmy większość żołnierzy, a na dodatek jakaś zapora odcięła nam dostęp do wozów pancernych i większości ciężkiej broni maszynowej. Obecnie zostaliśmy zmuszeni do taktycznego odwrotu. Jedyna droga odwrotu to kierunek zachodni. Pozostałe kierunki zagrodziła nam ta dziwna, przemieszczająca się zapora, za którą zostały niestety, także nasze ciężarówki.

W tej chwili, potrzebujemy każdego człowieka, dlatego przywracam was Humple do służby. Ty i twój człowiek znacie teren i przeciwnika więc poprowadzicie odwrót. Jeżeli się spiszecie to potraktuję to jako okoliczność łagodzącą.

- A teraz do rzeczy panowie, trzeba opracować plan odwrotu – tu Kapitan zwrócił się ponownie do wszystkich oficerów, zapraszając ich gestem do pochylenia się nad mapą.

- Przeciwnik atakuje nas z kierunku północno-zachodniego, przy użyciu ciężkich karabinów maszynowych i moździerzy – rozpoczął, pokazując odpowiednią pozycję na mapie, stojący obok kapitana, sierżant Knach - W tej chwili resztki naszych sił okopały się w tym rejonie i związały przeciwnika w wymianie ognia. Brak nam łączności ze sztabem, a amunicji starczy ledwie na kilka godzin walki. Proponuję zatem poczekać do zmroku, który powinien zapaść za trzy godziny i pod osłoną nocy przebijać się w kierunku południowo-zachodnim, tak aby…

- Z całym szacunkiem panie kapitanie – zwrócił się do niego Humple, przerywając wywód Knacha. – Jak do tej pory, przegrywamy wszystkie dzisiejsze potyczki, ponieważ robimy dokładnie to, czego chce nasz przeciwnik i  wpadamy w zastawione przez niego pułapki. Wychodzi na to, że byliśmy zanadto przewidywalni, a plan sierżanta, skądinąd bardzo rozsądny, także wpisuje się w tę przewidywalność.



Zabić Fritza

– Tu Humple spojrzał ukradkiem na Schultze. – Proponuję coś zupełnie innego. Musimy natychmiast przerwać działania wojenne i zamarkować odwrót w kierunku południowym, a następnie, korzystając z osłony budynków cofnąć się wzdłuż linii rzeki do punktu wyjścia i kontynuować odwrót w kierunku północno –zachodnim, prosto na obecne linie wroga. Jestem pewien, że ten manewr pozwoli nam oszukać przeciwnika i zyskać sporo czasu przewagi. A nawet, moglibyśmy się pokusić o atak z zaskoczenia i wygranie tej bitwy.

- W argumentacji porucznika Humple jest pewna logika – powiedział siląc się na mentorski ton Kapitan Lange. – Dlatego, jeżeli nikt nie ma nic lepszego do zaproponowania, to jestem zmuszony ten plan zaakceptować. Oczywiście wizja ataku na przeciwnika jest całkowicie niemożliwa do zrealizowania. Dysponuje on zbyt dużą przewagą w ludziach i uzbrojeniu. Naszym priorytetem powinno być jak najszybsze dotarcie do linii naszych wojsk, a po przegrupowaniu, atak z użyciem wojsk pancernych i lotnictwa. Wykonać! – zakończył jak zwykle krótko Lange.

 

*

 

Grupka kilkunastu żołnierzy przedzierała się przez połyskujące czerwienią promieni, nisko zawieszonego nad ziemią słońca, ruiny zniszczonego miasta. Poruszali się dość szybko a na ich twarzach malował się wyraz najwyższego zmęczenia. Grupkę prowadziło dwóch żołnierzy, wyraźnie trzymających się razem. W pewnym momencie jeden z nich pochylił się w kierunku drugiego szepcząc mu coś do ucha.

- Niech pan się nie ogląda, panie poruczniku, ale wydaje się, że od dłuższej chwili jesteśmy obserwowani – Powiedział szeptem sierżant Schultze wprost do ucha porucznika Humple.

- Prędzej czy później to musiało się stać – odpowiedział Humple – na szczęście zyskaliśmy trochę czasu i pozbawiliśmy przeciwnika elementu zaskoczenia. Teraz nasza kolej na zastawienie pułapki – to mówiąc, Humple zatrzymał się, dając znać pozostałym aby uczynili to samo, a następnie odwrócił się i podszedł do kapitana.

- Panie kapitanie, za jakąś godzinę zajdzie słońce, musimy odpocząć a to miejsce wydaje się odpowiednie.

- Dobrze – odpowiedział wyraźnie zmęczony Lange.- Tylko proszę nie zapominać o odpowiednich środkach bezpieczeństwa. W końcu cały czas jesteśmy na terytorium wroga.

Schultze w ciągu pięciu minut wyszukał odpowiednie miejsce na postój. Gdy tam weszli, Humple z podziwem spojrzał na niego doceniając walory obronne schronienia. Znajdowali się w wolno stojącym budynku o grubości ścian zapewniającej przyzwoitą ochronę w razie ataku przy użyciu ciężkiej broni maszynowej lub nawet ostrzału artyleryjskiego. Brak połączenia z innymi budynkami uniemożliwiał atak z góry, a odpowiednia ilość otworów w ścianach pozwalała na odpowiednią penetrację otoczenia i obronę budynku w razie ataku z każdej strony. Przy odpowiednim zabezpieczeniu mogli tu w miarę bezpiecznie przetrwać noc, w razie potrzeby odpierając ataki nawet dużych oddziałów przeciwnika.

Budynek idealnie nadawał się też do zastawienia pułapki, no i do ucieczki. Do pomieszczenia, w którym przebywali można było wejść jedynie z dwóch stron. Z klatki schodowej oraz przez dziurę w ścianie wychodzącą na zewnątrz budynku. W razie ataku z jednej strony zawsze można było z drugiej strony oskrzydlić przeciwnika albo po prostu uciec niezauważonym.

Porucznik niezwłocznie przydzielił Schultzowi pięciu ludzi z rozkazem spenetrowania i zabezpieczenia terenu. Sam natomiast zajął się przygotowaniami do obrony wewnątrz budynku. Nie minęła godzina, a wszystko było już przygotowane.

 Do stojącego przy jednej ze szczelin w murze porucznika Humple, podszedł wolno Schultze. Przez chwilę obaj wpatrywali się w przestrzeń przed sobą, spoglądając na wyglądające zza gruzowiska ostatnie promienie słoneczne, kończące ten krótki, a zarazem bogaty w wydarzenia, jesienny dzień. Po chwili dzień był już tylko wspomnieniem, natomiast władze nad Warszawą przejęła noc i służące jej cienie, które niczym duchy zmarłych żołnierzy położyły się na gruzach budynków i  ulic pogrążając je w całkowitej ciemności.

Obaj żołnierze wzdrygnęli się jednocześnie na ten widok, przeszyci nagłym dreszczem wywołanym przez nieuchronność zbliżającego się niebezpieczeństwa.

- Myślisz, że na pewno przyjdzie tej nocy? – zapytał retorycznie Humple

- Przyjdzie na pewno – odpowiedział sierżant – i niech Bóg ma nas wtedy w swojej opiece.

 

*

 

Kapitan Fritz Lange obudził się w środku nocy tchnięty nagłym przeczuciem o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Błędnym wzrokiem rozglądnął się dookoła lecz nie zauważył nic groźnego. Obok niego oparty o ścianę spał jego adiutant. Pozostali żołnierze spali na podłodze zwinięci w kłębek i przytuleni do siebie w poszukiwaniu odrobiny ciepła. Jego powoli przyzwyczajające się do ciemności oczy, pozwoliły mu na rozpoznanie pozostałych szczegółów, jak chociażby stojących na straży wartowników, wypatrujących przez dziury w ścianie jakichkolwiek oznak działalności nieprzyjaciela.

-W zasadzie nic takiego się nie działo- pomyślał. W Charkowie przeżył ze swoimi ludźmi nie jedną taką noc i stawał czoła nie takim niebezpieczeństwom. Chociaż tym razem było zupełnie inaczej. Nigdy wcześniej, morale jego ludzi nie było tak niskie jak teraz, a Fritz za ten stan rzeczy winił przede wszystkim porucznika Humple i tego jego sierżanta, który nie odstępował go ani na krok. Nawet w tej chwili Lange widział ich stojących razem obok siebie przy wejściu do ich kryjówki. Nic tak negatywnie nie wpływa na morale jak brak wyraźnego przywództwa i niesubordynacja, a Humple wyraźnie go lekceważył, nie okazując należnego dowódcy szacunku. Niestety w obecnej sytuacji nic na to nie mógł poradzić. Potrzebował teraz każdego żołnierza a niewielu ich pozostało. Ale po powrocie do Koszar, sąd polowy Humpla nie minie, pomyślał Fritz a przez jego twarz przeszedł  grymas przypominający szyderczy uśmiech.

W tym samym momencie potężna eksplozja wstrząsnęła górnymi piętrami budynku zasypując wszystkich resztkami przylegającej do sufitu mieszaniny tynku i zaprawy murarskiej. Wszyscy śpiący do tej pory żołnierze zerwali się natychmiast w pełni gotowi do odparcia ataku wroga od strony klatki schodowej. Jednak minęła dobra chwila i nic takiego nie nastąpiło.

- Stać w pogotowiu na stanowiskach – Powiedział głośno Humple – widząc, że żołnierze powoli zaczynają tracić cierpliwość, kręcąc się ze zdenerwowania i patrząc jeden na drugiego. Uczynił to w dobrym momencie ponieważ w tej samej chwili druga eksplozja, od strony podwórza, wstrząsnęła murami. Jednak tym razem efekt wybuchu był inny. Na podwórzu zaczęły zapalać się specjalnie przygotowane w tym celu ogniska, które swym blaskiem rozświetliły całą otaczającą ich przestrzeń. W tej samej chwili, oczom zdumionych żołnierzy ukazała się stojąca, w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów od nich, postać, ubranego na czarno, wysokiego i potężnie umięśnionego mężczyzny z olbrzymim karabinem przewieszonym przez ramię, który wyraźnie oszołomiony tym co się stało, stał nieruchomo wpatrując się w ich stronę. Mężczyzna przecierał swoje oczy porażone otaczającym go światłem. Niestety całe to wydarzenie trwało tylko ułamek sekundy i zanim Schultze zdążył krzyknąć „ognia”. Postać mężczyzny zmieniła się w bezkształtną i spowitą  w gęsty dym kulę, która z dużą prędkością zaczęła przemieszczać się w kierunku leżących poza zasięgiem światła z ognisk, ruin budynków.

Pierwsze kule dosięgły ją, gdy była już prawie na granicy ciemności. Niemieccy żołnierze strzelali zawzięcie z wszystkiego co mieli w nadziei zniszczenia raz na zawsze znienawidzonego wroga. Ostrzał był tak intensywny, że w pewnym momencie uciekająca kula dymu rozbłysła intensywnym światłem i zaczęła płonąć,   wyraźnie przy tym wytracając prędkość. Wśród żołnierzy rozległ się krzyk radości i zwycięstwa. Przez moment wydawało im się, że wreszcie pokonali wroga. Jednak już po chwili krzyk ten zmienił się w jęk zawodu, kiedy kula znowu spowiła się dymem, przyspieszyła i po chwili zniknęła z widoku rozpływając się w otaczającej ją ciemności.

Wśród szeregów obrońców zapadła grobowa cisza. Humple rozglądnął się dookoła spoglądając na twarze swoich współtowarzyszy. Wszyscy sprawiali wrażenie przygnębionych i zrezygnowanych. W ich oczach porucznik zauważył strach. Chciał cos zrobić, powiedzieć, ale zły nastrój dopadł także i jego powodując zamęt w myślach, dlatego z wdzięcznością przyjął inicjatywę Schultza, który przerywając ciszę zaczął wydawać komendy, z powrotem ustawiając żołnierzy na swoich stanowiskach i ustalając zmiany wart. To wystarczyło, żeby wszystko wróciło do jakiej takiej równowagi.

Po sprawdzeniu, że wszyscy wrócili na swoje stanowiska Schultze podszedł do Humpla.

- Zniszczył wszystkie nasze zabezpieczenia i pułapki – powiedział cicho, tak aby inni żołnierze go nie usłyszeli. – Pułapka świetlna była naszą największą i jedyną nadzieją na zwycięstwo, teraz pozostała nam jedynie ucieczka. Wszyscy widzieli, że przeciwnika nie da się zniszczyć. W naszych ludziach nie ma już ducha walki. Musi pan porozmawiać z kapitanem – zakończył.

Humple bez słowa podszedł do kapitana Lange. Po krótkiej ale widocznie ostrej wymianie zdań wrócił do Schultza.

- Kapitan nie zgadza się na odwrót w nocy, decyzję podejmie dopiero rano. Musimy czekać.

 

*

 

Kapitan Lange ponownie siedział skulony w kącie pokoju wtulając się w plecy siedzącego obok adiutanta. Od ostatniej potyczki minęło już kilka godzin, a on do tej pory nie mógł opanować swojej wściekłości. Jak Humple śmiał, po raz kolejny podważyć jego autorytet, i to przy ludziach. Gdyby nie był teraz potrzebny, rozkazał by go rozstrzelać na miejscu, bez sądu. Ale po powrocie i tak czeka go stryczek, pomyślał z wyraźną satysfakcją. Nie należy marnować kul na kogoś takiego jak Humple. Jak Trzecia Rzesza ma wygrać tę wojnę kiedy ma takich oficerów, którzy swoją niesubordynacją niszczą morale żołnierzy?. Lange właśnie zaczął wyobrażać sobie jak celebruje egzekucję, kiedy do jego uszu doszedł cichy świst, przypominający trochę odgłos pary uciekającej z czajnika przez gwizdek. Świst stawał się coraz bardziej doniosły, a po chwili do pomieszczenia, w którym przebywali coś wpadło, wyraźnie stukając o podłogę, a potem wpadło coś jeszcze i jeszcze coś.

Rozwalający bębenki w uszach huk, zwalił wszystkich na podłogę pozbawiając ich na chwilę kontroli nad zmysłami, a jakby tego było mało, pomieszczenie zaczęło wypełniać się gęstym i duszącym dymem. Porucznik Humple leżał na ziemi zakrywając sobie usta kawałkiem munduru. Wybuch ogłuszył go tak jak i pozostałych, jednak doświadczenie nakazywało mu leżeć na miejscu i czekać na rozwój wypadków. Brak powietrza z każdą chwilą stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, dlatego postanowił że musi działać. Rozglądnął się dookoła starając się rozeznać w sytuacji. Jak przez mgłę zobaczył, że  ogłuszeni i otumanieni żołnierze, nie mogąc oddychać, zaczęli w popłochu, instynktownie przemieszczać się w kierunku dziury w ścianie i wyskakiwać na zewnątrz w poszukiwaniu nadającego się do oddychania powietrza. Dochodzące do niego tępe odgłosów wystrzałów i ogniki wybuchów świadczyły o tym, że oprócz powietrza znaleźli tam, też i śmierć. Ostatkiem przytomności umysłu przypomniał sobie o drugim wyjściu z pomieszczenia wiodącym przez klatkę schodową. Chciał krzyknąć do żołnierzy aby poszli za nim, jednak gryzący dym nie pozwolił mu nawet otworzyć ust wywołując u niego nagły atak kaszlu. Ostatkiem sił i woli porucznik nakazał swoim mięśniom skierować ciało w kierunku wyjścia.

Już przy pierwszym kroku potknął się o leżącego obok niego Schultze, którego rozpoznał jedynie po charakterystycznej siwiźnie włosów. Bez wdawania się w zbędne wyjaśnienia Humple złapał go za kurtkę i pociągnął za sobą w kierunku wyjścia, jednocześnie energicznie nim potrząsając, czym wyraźnie go pobudził, bo już po chwili tamten zaczął iść samodzielnie. Gdy byli już w pobliżu wyjścia, coś złapało go za nogi nie pozwalając mu się poruszać. Porucznik pochylił się i w obłokach dymu zobaczył przerażoną twarz kapitana, który z obłędem w oczach wpijał się w niego kurczowo palcami, tak jak rozbitek na tonącym statku wpija się we wszystko co pływa obok niego. Nie bawiąc się w ceregiele Humple złapał go za połę płaszcza i po prostu wyrzucił przed siebie w kierunku klatki schodowej i  upragnionego wyjścia na zewnątrz, z którego po chwili wszyscy trzej wypadli na zewnątrz, kładąc się na ziemi z wyczerpania i braku tlenu. Przez chwilę leżeli na ziemi łapczywie chłonąc powietrze, jednak wyraźnie już otrzeźwiony Schultze nie dał im długo odpoczywać. Jako pierwszy zerwał się na nogi wskazując kierunek ucieczki w ciemność.         

            

*

 

- Wszyscy zginiemy, wszyscy zginiemy -, jęczał leżący na ziemi kapitan Lange, który najwyraźniej wpadł w jakiś amok z którego do tej pory nie mógł się otrząsnąć.

Humple z politowaniem popatrzył na niego, przez moment odrywając wzrok od dziwnego zjawiska, które przykuwało ich uwagę od dobrej chwili. Zjawisko przypominało trochę zorzę polarną, którą porucznik znał dobrze z opowiadań swojego dziadka marynarza, jednak w tym przypadku, przyczyna zjawiska tkwiła na ziemi a nie w powietrzu.

Wyglądało to tak, jakby ktoś na chwilę rozświetlał całe kwartały miasta jasnym i wyraźnym światłem, którego odblask właśnie dawał wrażenie zorzy. Po czym gasił światło przenosząc je na kolejny kwartał miasta i tak po kolei.

- Szuka nas- skwitował krótko zjawisko Schultze – i znajdzie nas prędzej czy później. Dalsza ucieczka nie ma sensu, z czymś takim nie wygramy, ale przynajmniej mamy czas żeby się przygotować do walki - zakończył     

 - Masz rację, ucieczka z powrotem w kierunku rzeki tylko odłożyła w czasie to, co i tak było nieuchronne. Lepiej sprawdźmy jaką bronią dysponujemy.

- A co z nim? – zapytał sierżant, wskazując brodą leżącego na ziemi i trzęsącego się z zimna kapitana.   

- On nic nam już nie pomoże, trzeba schować go w jakiejś dziurze, żeby nam przynajmniej nie przeszkadzał – odpowiedział Humple.

 

*

 

         Światło było białe i bardzo jasne. Wychodziło z góry i pozwalało na dostrzeżenie każdego szczegółu otoczenia. Wyglądało to tak, jakby ktoś nad miejscem w którym przebywali zapalił wielką jasną lampę. Schultze wyczuwał całym swoim jestestwem, że przeciwnik ich odnalazł i kwestią czasu było tylko, kiedy zlokalizuje ich obecną kryjówkę. Razem z porucznikiem leżeli na ziemi przykryci płaszczem kapitana w oczekiwaniu na atak. Amunicji starczyłoby im zaledwie na kilka minut potyczki dlatego zdecydowali się wykorzystać ją w całości na pułapki i prowadzić walkę wręcz. Schultze ściskał w jednej ręce osadzony na znalezionym drzewcu długi nóż wojskowy, a w drugiej ręce ściskał kurczowo znaleziony nieopodal żelazny pręt. Oświetlenie nie gasło już od dłuższego czasu co tylko potwierdzało przeczucie sierżanta.

Delikatny szmer z prawej kazał mu popatrzeć w tamtą stronę. Jakieś dwadzieścia metrów od nich, na szczycie niewielkiego wzniesienia zobaczył samotną postać mężczyzny, którego już raz widział tej nocy. Mężczyzna ten rozglądał się wokoło stojąc obok dziwnej maszyny z wyglądu przypominającej motocykl ale bez kół. Był dobrze oświetlony, dlatego Schultze mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Był wysoki i potężnie zbudowany. Na oko miał jakieś dwa metry wysokości i ważył około stu dwudziestu kilogramów. Ubrany był w wojskowy, ochronny strój, z wysokimi butami spodniami i kurtką, który wyraźnie zmieniał kolor dostosowując się do otoczenia. Na głowie mężczyzna miał czapkę, na środku której wyraźnie dostrzegalny był emblemat wyobrażający orła w koronie. – Polak!- pomyślał bez zdziwienia Schultze. Mężczyzna uzbrojony był w ciężki karabin maszynowy zwisający mu z pleców i długi nóż wystający z kabury zawieszonej na pasie.

Sierżant ocenił go jako przeciwnika, poważnego, jednak możliwego do pokonania przez dwóch żołnierzy. Na dalsze przemyślenia nie było jednak czasu ponieważ tamten w tej samej chwili wsiadł na swój pojazd i skierował go w dół, prosto w zastawioną przez nich pułapkę.

         Odgłos wybuchu dał im znać, że pojazd przeciwnika właśnie wjechał na skleconą przez nich z granatów prowizoryczną minę. Nie marnując czasu zerwali się z ziemi na nogi i podważając wystające pręty, zrzucili na dół, przygotowaną wcześniej stertę gruzu i kamieni całkowicie zasypując wszystko co znajdowało się niżej. Następnie rozdzieliwszy się zaczęli zachodzić przeciwnika bardzo powoli z obu stron. Po opadnięciu kurzu który wzniecili, czekało ich wielkie rozczarowanie. Leżące na dole rumowisko zaczęło, podnoszone jakąś niewidzialną siłą unosić się do góry i opadając na boki uwolniło nienaruszony pojazd wraz z jego kierowcą. W ostatnim akcie desperacji porucznik Humple i sierżant Schultze rzucili się z nożami w kierunku przeciwnika, głośnym krzykiem dodając sobie odwagi. Jednak ten nic nie robiąc sobie z ich ataku dotknął tylko pasa i w tym samym momencie jakaś potężna siła zwaliła ich z nóg pozbawiając ich broni i przytomności.

         Porucznik ocknął się ciągnięty za nogi po ziemi. Obudziło go stukanie głową o nierówności, co nie należało do najprzyjemniejszych doznań. Po chwili coś podniosło go w górę i rzuciło na ziemię obok leżącego tam i wyraźnie nieprzytomnego Schultza. Próbował ruszyć się z miejsca, ale nie mógł. Jego ciało ogarnęła dziwna niemoc, uniemożliwiająca mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu, nawet wtedy, gdy przeciwnik podniósł go do góry patrząc w jego twarz a następnie z wyraźną złością rzucił z powrotem na ziemię z wyrazem twarzy świadczącym o tym, że nie otrzymał tego, czego się spodziewał.

Humple obserwował kątem oka, jak ogląda z kolei sierżanta wyglądając na coraz bardziej zdenerwowanego, czemu dał upust kopiąc potężnie leżący na ziemi kamień. Kiedy rozwścieczony, wyciągnął gwałtownie wiszący u jego pasa długi wojskowy nóż i powoli zbliżył się do porucznika, ten zamknął oczy i w myślach zaczął żegnać się z życiem przypominając sobie wyraźnie najważniejsze jego fragmenty.

Wizje wspomnień zniknęły szybko, kiedy zamiast zimnego ostrza noża na gardle, usłyszał wyraźny śmiech i odgłos bieganiny. Porucznik otworzył oczy szeroko i zobaczył dziwną scenę. Jakieś dwadzieścia kroków od niego stał Kapitan Lange, który najwyraźniej wyszedł ze swojej kryjówki a teraz zachowywał się tak jakby wygłaszał jakąś płomienną przemowę. Dookoła niego biegał wyraźnie uradowany tym spotkaniem przeciwnik, wykonując przy tym podskoki i gesty, bardziej przypominając tym rozbawione dziecko niż żołnierza. A potem stanął nagle, spojrzał na rękę tak jak spogląda się na zegarek i śmiejąc się do rozpuku, po prostu wycelował broń w stronę kapitana i nacisnął spust.

Po upadku na ziemię ciała Fritza Lange, cały świat zamarł nagle w bezruchu i pogrążył się w całkowitej nicości.

 

*

 

- Łaaaaał!. Udało się!. Nareszcie! -. Jaś Kowalski aż cały promieniał z radości, ściągając z głowy kask z przekaźnikiem neuronowym. - Nie mogę w to uwierzyć, udało mi się i to w ostatnim momencie. Zabiłem Fritza! – ostatnie słowa po prostu wykrzyczał przed siebie, jakby była to najważniejsza rzecz w jego życiu.

Zresztą, w ciągu ostatnich czterech miesięcy, faktycznie, „Gra” była dla niego całym życiem. Ile to razy, odrzucał ją już w kąt, załamany brakiem postępów, wracając później i rozpoczynając wszystko od nowa. I wreszcie dzisiaj wszystko ułożyło się tak jak należy. Udało mu się wywabić Fritza z koszar, pokonać jego żołnierzy i wreszcie zabić samego Fritza, ostatnią kulą, i to na kilka sekund przed zakończeniem rozgrywki – nie, to po prostu nie do uwierzenia!, a już myślał, że i tym razem skończy się jak zawsze, – gdyby tylko ci dwaj, na końcu, strzelili do niego z broni, byłoby już po nim, ale widocznie dzisiaj miał farta.   

Ochłonąwszy trochę z emocji, przypomniał sobie, jak to „Gra - Zabić Fritza” pojawiła się na rynku jakieś pół roku temu, wydana z okazji setnej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i od razu stała się hitem wśród młodzieży. Firma Czasotex sprzedawała miliony egzemplarzy „Gry”, nawet po tym jak Instytut Pamięci Narodowej i Dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, określili ją jako niezgodną z prawdą historyczną a potem władze Polskie i Europejskie potępiły ją, jako nieetyczną. „Gra” była tak popularna, że wyznaczono nawet bardzo dużą nagrodę dla tego, który jako pierwszy ukończy ją w całości.

Jaś był cały podekscytowany. – jutro, zaraz po lekcjach pojadę do siedziby Czasotexu i zgłoszę zakończenie gry. Może ja dostanę tę nagrodę? – pomyślał rozmarzony.                                               

Opole dn. 14.11.2008 Andrzej Trybuła

 Autor: Andrzej Trybula
 Data publikacji: 2009-10-12
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niezłe Opowiadanie
Opowiadanie niezłe chociaż autor nie ustrzegł się kilku niedorubek. fajne zakończenie,niestandartowe.
Autor: ~Blink Data: 09:43 20.10.09
 Okey
+ Pomimo nielicznych błędów bardzo gładki styl
+ Dość dobre zakończenie, nawet jeśli osobiście nie przepadam za rzeczami w stylu "to był tylko sen", trochę zawsze to spłyca całość.
+ Spójna, sensowna historia
- Trochę brak głównego bohatera
- Niewiele sf
Autor: Whitefire Data: 10:02 3.02.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 118 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 118 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Bądźcie uważnymi widzami tam, gdzie nie możecie być aktorami.

  - José Enrique Rodó
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.