Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Trójprzymierze

Trójprzymierze

 

Właściwie dlaczego lubił go bardziej od Serafiela? I co to w ogóle znaczy kogoś lubić?

            Bóg twierdził, że to naturalna kolej rzeczy – anioły są z góry skazane na życie w grupie, a w tej grupie z czasem zawiążą się jakieś sojusze, ktoś z jakiegoś powodu okaże się bardziej „lubiany”, niż inni i dzięki temu zostanie wybrany na przywódcę.

            Lubić kogoś. Czy zatem znaczy to przyznawać mu wyższość? Lubić, czyli szanować za siłę charakteru, która czyni go tym kim czyni, sprawia że nie jest kimś innym, niż jest?

            A może „lubić” znaczy coś do kogoś „czuć”? Bezustannie szukać czyjegoś towarzystwa, zatracać się w rozmowie z nim, wchłaniać jego zapach i dostawać od niego zawrotów głowy? Może nawet można się posunąć do trzymania jego dłoni w swojej?

            Razjel ciągle nie wiedział i ciągle próbował dociec, jaka jest odpowiedź. Jednego był na sto procent pewien. Nie lubi Serafiela aż tak bardzo, jak jego – ulubieńca Boga, lekko szyderczego, ale zawsze ciepłego i otwartego Metatrona. I tutaj pojawiał się kolejny dylemat do rozważania. Czasem odnosił bowiem wrażenie, że wcale, a wcale nie lubi Serafiela. A przecież wszystkie anioły powinny się lubić. Tak powiedział Bóg.

            Tak powiedział i odszedł.

            Zostawił ich na pastwę wątpliwości, niewiadomych aspektów świata i możliwych błędów, z których konsekwencjami będą zmuszeni radzić sobie sami. Serafiel bał się, że do czegoś takiego dojdzie, że anioły zapomną boskie nauki i zejdą na „złą” drogę. Metatron wręcz przeciwnie – powtarzał, że dopiero teraz mają prawdziwą szansę się rozwinąć, zagospodarować świat według własnych potrzeb, nadziei i ambicji. Błędy zaś są wpisane w proces rozwoju: bez poznania gorzkiego smaku, nie docenia się słodkiego.

            Natomiast Razjel nie miał konkretnego zdania na temat odejścia Pana. Tęsknił za nim, jak wszyscy, brakowało mu ich filozoficznych dyskusji i nauk magii, których mu udzielał, ale nie potępiał go za zniknięcie, ani też się szczególnie z niego nie cieszył. Być może zabrakło mu czasu, by się nad tym zastanawiać, gdyż bardziej wciągały go rozważania, co dokładnie oznacza stwierdzenie: „zła droga” i kiedy będą na pewno wiedzieć, że akurat na takiej się znajdują. Bardzo intrygowało go też poznanie dwóch smaków życia: gorzkiego i słodkiego.

            Na przykład w obecnej sytuacji jako gorzki określił perspektywę długiego debatowania we trójkę nad bieżącymi sprawami Emanacji w sali, gdzie kiedyś urzędował Bóg, a jako słodki widok Metatrona, czekającego na niego przy wylocie korytarza. Dla niego zniesie dowolną ilość czasu w jednym pomieszczeniu z wymądrzającym się Serafielem i nudne, gospodarcze tematy, które mieli dzisiaj poruszyć.

            Anioł opierał się biodrem i ramieniem o ścianę, zakładając ręce na piersi. Jego długa tunika miała nowy, dwuwarstwowy krój w kolorach świeżo odkrytych barwników: wierzchnia: złocistego brązu, spodnia: bordowej czerwieni, a szeroka szarfa, która podkreślała jego talię ożywiała całość błękitem o odcieniu indygo. Ten odważny zestaw oraz ekstrawagancka obręcz z białego złota krępująca mu nadgarstek lewej ręki czyniły go największym indywidualistą na tle tak samo skromnie ubranych aniołów. Metatron zapoczątkował rewolucję w anielskiej modzie odkrywając, że można nosić inne kolory, niż biel, blady błękit i beż. Zwłaszcza anielice wykorzystały ten nowy trend, dodając naszycia, wzory oraz ozdobne haftki przy stójkach do swoich tunik. Ostatnio utarło się też, że mężczyźni noszą gładkie stroje bez żadnych ornamentów, które na stałe przypisano kobietom.

            Anioł oderwał się od ściany i powolnym, nonszalanckim krokiem ruszył mu na spotkanie. Wszedł w smugę światła, bijącą z prostokątnego okna i na chwilę zalała go oślepiająca jasność. Razjel zmrużył oczy i mimowolnie się do niego uśmiechnął, przepełniony radością, że znowu ma okazję go zobaczyć. Metatron odwzajemnił się na swój specyficzny sposób. To nie usta decydowały bowiem o niezwykłym uroku jego uśmiechu, tylko inteligentne, granatowe oczy,  które emanowały wewnętrznym ciepłem za każdym razem, gdy kąciki jego ust nieznacznie unosiły się do góry.

-       Jak się miewasz pierwszy magu Emanacji? – zapytał szorstkim, niskim głosem.

To za jego sprawą archanioł muzyki Izrafel wyrzuciła go z anielskiego chóru. Ten incydent paradoksalnie zaskarbił mu zainteresowanie Stwórcy. Wszystkie anioły umieją śpiewać. Do tego na początku stworzył je Bóg: żeby umilały mu czas cudowną muzyką. Sam się więc zdziwił, że powołał do życia śpiewaka bez odrobiny talentu do śpiewu. Okazało się, że inteligencja i dowcip Metatrona przypadły mu do gustu nawet bardziej, niż anielska muzyka. Miał on bowiem inny, o wiele ciekawszy talent – odwagę.

-       A ty, ulubieńcu Boga? – odparł Razjel, uważnie spoglądając mu w oczy.

Raz po raz przeszywał go przyjemny dreszcz na samą myśl, że Metatron zaraz weźmie go za rękę i poprowadzi do sali.

-       Ja spytałem pierwszy. – zauważył,  wyraźnie rozbawiony – Jestem też bardziej ciekawy co u ciebie, niż ty co u mnie.

-       Skąd ci to przyszło do głowy?

-       Bo zawsze mówię więcej od ciebie.

-       Bo zawsze masz więcej do powiedzenia. Robisz więcej rzeczy, masz też mnóstwo interesujących pomysłów…

-       Ty się za to więcej ode mnie zastanawiasz nad życiem. – Metatron wzruszył ramionami – Zamierzasz się tak ze mną licytować?

-       Czemu nie? Jeśli to choć na chwilę odwlecze moment spotkania z Serafielem…

Ulubieniec Boga roześmiał się swoim lekko szyderczym śmiechem. Jego posągowa uroda znacznie przyczyniła się do ugruntowania jego popularności wśród postępowych, emanacyjnych frakcji. Określenie „posągowa” stosował wobec niego Bóg, ale przy tym nigdy jasno nie wskazał, jak powinno wyglądać wcielenie piękna i czy Metatron nim jest. W tym wypadku Razjel zgadzał się ze Stwórcą – bez wątpienia Metatron jest „posągowy”, ale nie do końca piękny. Coś nieuchwytnego w wyrazie jego twarzy nadaje mu dzikiej zadziorności, bezwzględnej przekory, jakby niezbadane pragnienia jego duszy odcisnęły się na obliczu.

-       Co takiego drażni cię w Serafielu? To, że jest taki zachowawczy, wszystkowiedzący, czy pewny siebie?

-       Co to znaczy „drażni” mnie? – Razjel aż westchnął z wrażenia.

Metatron zachichotał.

-       Ale przyznaj, że to trafne określenie?

-       Wszystkie anioły powinny się lubić…

Ironicznie prychnął.

-       Taki z ciebie wysublimowany filozof, a pleciesz wierutne bzdury! Czy sądzisz, że to sympatia kierowała Izrafel, kiedy wyrzucała mnie z chóru?

-       Nie, po prostu nie umiesz śpiewać.

Metatron przewrócił oczami.

-       Oprócz tego mam niewyparzony język i nie waham się z niego korzystać, kiedy powinienem, a także kiedy nie powinienem.

-       No tak, byłeś wobec niej złośliwy, ale to jeszcze nie dowodzi, że wyrzuciła cię z powodu braku do ciebie sympatii…

-       Jak tam sobie uważasz. Nie będę próbował cię przekonać, sam musisz to dostrzec.

Razjel skinął głową, coraz bardziej zniecierpliwiony faktem, że Metatron nie wziął go za rękę. Przygryzł wargę i w końcu postanowił o to zapytać.

-       Dlaczego jeszcze nie ująłeś mojej dłoni?

Na jego obliczu odmalował się ponury cień, mącąc dotychczasową pogodę ducha i zadowolenie.

-       A dlaczego ty tego nie zrobisz?

Mag otworzył usta, ale w końcu tylko nabrał powietrza w płuca i wypuścił je ze świstem. No właśnie. Dlaczego on tego nie zrobi? W końcu bardzo chce. Co by go miało powstrzymać? Metatron nigdy nie pytał o jego zgodę i zapewne nawet o tym nie pomyślał – kierował się impulsem. Jeśli on to potrafi, to chyba nie jest to nic szczególnie trudnego?

Delikatnie sięgnął po jego rękę. Długie palce Metatrona były chłodne i jak zwykle zachłanne – od razu mocno zacisnęły się na jego dłoni. Mag zagłębił się w znajomym uczuciu przynależności. Spojrzał mu w oczy, szukając w nich potwierdzenia, że on także je z nim dzieli. Metatron przypatrywał mu się jednak z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Miodowe włosy splecione w długi warkocz nieco łagodziły granat jego spojrzenia. Razjel pomyślał, że „lubi” ten kontrast, tak samo jak kuszący rysunek jego bladych ust i lekko haczykowaty kształt nosa.

-       Nareszcie. – burknął w końcu – Już zaczynałem spisywać cię na straty tak, jak przemądrzałego moralistę Serafiela!

-       Przestań. Serafiel mnie „drażni”. Nie jestem taki, jak on.

-       Ale też nie taki, jak ja. Co sprawia, że moje towarzystwo lubisz, a jego nie?

-       Mój drogi, „przemądrzały” rewolucjonisto… a kto powiedział, że je „lubię”?

Metatron skwitował to śmiechem i pozwolił mu się poprowadzić korytarzem wprost do sali Stwórcy, gdzie czekał na nich Serafiel.

***

            Filozofia nie była jego ulubioną dyscypliną. Nigdy szczególnie nie analizował podstawowych prawd, które przekazał im Bóg. Po co je analizować skoro pochodzą od potężnej, nieskończonej siły, odpowiadającej za stworzenie świata? Na pewno solidnie je przemyślała – Serafiel nie miał w tym względzie żadnych wątpliwości. Poza tym nie był też szczególnie ciekawski z natury. W głębi ducha podziwiał Metatrona za jego kreatywność, ale jednocześnie uważał, że wszystkie jego działania są właściwie niepotrzebne, bo anioły spokojnie obyłyby się bez kolorowych ubrań, błyskotek, wymyślnych mebli i innych wygód.

Owszem, Emanacja stawała się przez to przyjemniejszym miejscem do życia, lecz w jego mniemaniu było tak i wcześniej, nim Metatron wprowadził wszystkie swoje rewolucyjne pomysły. A Serafiel nie lubi zmian, nie pociąga go także perspektywa zastanawiania się nad znaczeniem słowa: „lubić”. Nigdy nie kwestionował jednak wyboru Boga – skoro najbardziej wyróżniał ich trójkę to znaczy, że nie robił tego bez powodu: to oni powinni rządzić Emanacją po Jego odejściu.

            Jak dotąd ten system doskonale się sprawdzał mimo pewnych tarć i różnic zdań szczególnie między nim a Metatronem. Najczęściej wchodzili ze sobą w konflikty, lecz mimo to Serafiel potrafił się z nim lepiej dogadać, niż z wiecznie rozmyślającym, uduchowionym Razjelem. Po pierwsze brak jakichkolwiek ambicji pierwszego maga Emanacji był dla niego podejrzany i po stokroć irytujący. Po drugie zawsze popierał Metatrona, choćby na początku nie podobały mu się jego wnioski. A po trzecie i najistotniejsze – sam Bóg chciał nauczyć go magii. Jakby tego było mało, poprosił go także o pisanie kroniki i umieszczanie w niej wszelkich odkrytych przez niego tajemnic, żeby anioły miały z czego czerpać wiedzę. Zdaniem Serafiela było to zbyt wielkie wyróżnienie dla tego cichego nudziarza, który nie wydawał się być obdarzony szczególnym polotem do odkrywania nowych czarów i opisywania rzeczywistości.

            On także zajmował się magią dla swoich własnych potrzeb. Jako jedyny z całej trójki samodzielnie zadbał o łaskę i zainteresowanie Pana. Któregoś razu po prostu przyszedł do tej samej sali, w której teraz oczekiwał na przybycie swoich towarzyszy i przedstawił Mu swoje odkrycia w dziedzinie tak zwanej magii mentalnej. Tak przynajmniej określił ją Bóg. Opierała się na komunikacji umysłów i czytaniu w myśli. W nagrodę za jego postępy, Stwórca zaczął nauczać go innych rodzajów magii, dokładnie tak jak Razjela.

            Serafiel odchylił się na krześle i oparł głowę na skrzyżowanych łokciach. Spojrzał na sufit, podziwiając misternie zdobione sklepienie złożone z nakładających się na siebie wnęk pokarbowanych na kształt rozłożonego wachlarza. Każdą, najmniejszą wnękę zajmowało malowidło składające się z symetrycznych wzorów w różnych odcieniach zieleni ożywionej akcentami brązu, bieli, czerwieni i granatu. Wzory te zlewały się z mozaikami utrzymanymi w tej samej kolorystyce pokrywającymi ściany.

Od samego patrzenia bolały oczy. Całość sprawiała wrażenie nieuporządkowanego chaosu, ale on już tyle razy przyglądał się tym wzorom, że zauważył w nich pewną prawidłowość. Z czasem stała się dla niego alegorią świata i kierujących nim wydarzeń, które z pozoru nieogarnione i chaotyczne, po głębszym poznaniu zamykają się w jedno koło. Zatem wystarczy zachować cierpliwość i oczekiwać odpowiedniej okazji, żeby w odpowiednim momencie włączyć się do jego obiegu…

Ktoś popchnął podwójne drzwi sali i przy akompaniamencie ich skrzypienia wszedł do środka. Serafiel oderwał wzrok od sufitu, kierując go na wejście. Spodziewał się zobaczyć Metatrona, gdyż to on zawsze pierwszy przekraczał próg, a dopiero za nim podążał Razjel. Tym razem było na odwrót.

Mag zdawkowo skinął mu głową na przywitanie. Odpowiedział mu tym samym, ogarniając jego sylwetkę uważnym spojrzeniem. Ubrał jednowarstwową, długą tunikę z szerokimi rękawami i stójką w kolorze ciemnej zieleni, swoim odcieniem przypominającą barwę liści drzew w dzikich, valowskich lasach. Nie nosił ekstrawaganckiej szarfy, jak Metatron, ale jego tunika była dość mocno dopasowana w talii, a przy rękawach i stójce zdobił ją naszywany, turkusowy ornament. Długie, orzechowe włosy związał w wysoki kucyk, tak by nie opadały mu na twarz. Dobrze widoczne, szafirowe oczy rzucały mu nieme wyzwanie.

Serafiel uśmiechnął się do siebie, rozbawiony jego buńczucznym nastawieniem. Ulubieniec Boga przepuścił go w drzwiach – rzeczywiście ma powód do triumfu! A może wręcz przeciwnie czuje się tym wyróżniony, uskrzydlony…? To by nawet pasowało do jego rozbrajająco prostej osobowości.

Zza jego pleców wyłonił się Metatron, jak zawsze górując nad nim wzrostem. Elektryzował posągową urodą, granatowym spojrzeniem i krzykliwym strojem w aż trzech różnych kolorach. Serafiel uśmiechnął się szerzej na myśl, że niedługo zacznie malować sobie twarz i nosić ozdoby we włosach. Szkoda, że Bóg tego nie widzi! Przednie by się razem uśmiali. Bóg często się śmiał, a nawet przyjaźnie sobie z nich pokpiwał. Serafiel podzielał Jego poczucie humoru, dlatego w takich chwilach, jak ta, kiedy pragnął podzielić się z Nim zabawnym spostrzeżeniem i rozczarowany zostawiał je tylko dla siebie, najmocniej odczuwał Jego nieobecność.

Nim pogrążył się w odmętach tęsknoty i melancholii dostrzegł, że Razjel i Metatron trzymają się za ręce. Tego już nie wytrzymał. Parsknął głośnym śmiechem, dobity wizją ich trzech trzymających się za ręce w słodkim, małym kółeczku. Metatron pewnie złamałby mu rękę, a on wyrwał Razjelowi kość ze stawu!

-       Miło widzieć, że dobry nastrój niezmiennie ci dopisuje. – odezwał się ulubieniec Boga tym swoim skrzekliwym głosem zmarzniętej wrony.

-       Oczywiście. Cieszę się na wasz widok. – zripostował, spoglądając wprost na skonsternowanego Razjela.

Biedaczek, zawsze miał poważny problem ze zrozumieniem fenomenu śmiechu. Pewnie właśnie próbuje ustalić, co go tak niemiłosiernie rozbawiło. Zimna zawziętość na obliczu Metatrona świadczyła zaś o tym, że za to on doskonale wie z czego się śmiał i że był to śmiech szyderczy.

-       Dziwne. Odniosłem zupełnie odwrotne wrażenie. – przystąpił więc do natychmiastowego ataku.

-       Masz trochę racji, Metatronie. To dlatego, że ja też chciałbym potrzymać cię za rękę. Czuję się wykluczony z naszego trójprzymierza... – rozszerzył usta w uroczo- ironicznym uśmiechu.

-       Nie ma sprawy. – odparł natychmiast – Tylko nie wiem, czy będziesz w stanie znieść mój dotyk.

-       Najwyżej zemdleję. Razjel mnie ocuci solidnym kopniakiem.

-       Mogę cię tak ocucić nawet w tej chwili. – wtrącił wreszcie mag – Dość tego gadania o niczym. Metatron nie będzie cię trzymał za rękę, bo nie lubi cię tak, jak mnie.

Serafiel z politowaniem pokiwał głową, zerkając na ulubieńca Boga. Doświadczył niezrozumiałego dla siebie napadu wesołości na widok zdumienia oraz jeszcze jednego tkliwego uczucia malującego się na jego obliczu. Między jego współpracownikami działo się coś dla niego niepojętego, jednak nie na tyle, żeby nie pobudzić jego instynktu szydercy. Jak może to wykorzystać dla swoich celów?

Jego umysł w całości skupił się na analizowaniu sytuacji, ostatecznie odganiając wesołość. Intuicja podpowiadała mu, że jeśli dobrze rozegra tę partię, może wreszcie nadarzy się okazja, żeby i on dołączył do koła wydarzeń…

-       Skąd ta pewność, Razjelu? – zapytał całkiem poważnie, gestem wskazując im krzesła, żeby wreszcie usiedli.

-       Nie wiem. Jak się nad tym zastanowię, to ci powiem.

-       Obiecujesz?

-       A mam obiecać?

-       Zaciekawiłeś mnie. Obiecaj.

-       Chwileczkę! – Metatron ujął maga za ramię i obrócił go w swoją stronę tak, by mógł stanowczo spojrzeć mu w oczy – Nic mu nie mów!

Serafiel ironicznie prychnął.  

-       Pozwalasz się tak obrażać, Razjelu? On sugeruje, że nie umiesz sam zdecydować, co powinieneś odpowiedzieć, więc należy to zrobić za ciebie.

-       Nonsens! – oburzył się ulubieniec Boga – To raczej ty chcesz wykorzystać tę sytuację przeciwko nam!

-       A da się ją tak wykorzystać?

Serafiel oparł brodę na dłoni, świdrując go wszystkowiedzącym, uważnym spojrzeniem.

-       Właśnie. – niespodziewanie poparł go Razjel – Na pewno nie mamy do czynienia z niczym niestosownym.

Odsunął od siebie Metatrona, wytrzymując jego urażony wzrok i podszedł do okrągłego stołu, szeleszcząc tuniką.

-       Obiecuję, że jak to przemyślę, to ci powiem.

-       Doskonale. Zatem siadajcie i zajmijmy się poważnymi sprawami!

***

            Podobno Serafiel go drażni! A tu taka nagła zmiana nastawienia!

            Metatron był podenerwowany.

            Podobnie, jak Serafiel, nigdy nie zastanawiał się nad rozległą paletą swoich uczuć. Wystarczyło mu je znać, zaś nazywać je nauczył się od Boga. Teraz dołączyła do nich zupełnie nowa emocja po tym, jak Razjel podkreślił, że trzymanie za rękę jest zarezerwowane tylko dla niego. O dziwo, przyznał mu rację, ale to pociągnęło za sobą istotne pytanie: dlaczego? Przebiegły Serafiel zadał je na głos, a spragniony refleksji Razjel obiecał udzielić mu odpowiedzi. Przynajmniej na pewno wiedział, czemu tak bardzo go to przeraziło. Mieli bowiem do czynienia z zupełnie nowym, może nawet rewolucyjnym uczuciem. Metatron posiadł szczególny zmysł do wyłapywania takich niuansów. Był ich wręcz szalenie spragniony i jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak bardzo Serafiel ich nie cierpi. Zrobi więc wszystko, żeby zdławić problem w zarodku, bez względu na to do jakich wniosków dojdzie Razjel.

            Ulubieniec Boga nie uważał tego uczucia za problem – wręcz przeciwnie. Było przecież przyjemne, wywołało szczególny dreszcz na jego plecach. A jeśli coś jest przyjemne nie należy się tego wystrzegać.

            Od samego początku napawał Boga zdumieniem, może nawet strachem, że pozwolił sobie na niespodziewaną kreację, popełnił błąd w dziele stworzenia i zwyczajnie tego nie zauważył! To on zapoczątkował proces zainteresowania Pana osobowościami aniołów. Nie potrafił śpiewać, ale za to potrafił składnie mówić, żartować, ba, nawet wyrażał swoje niezadowolenie.

            Bóg zaprosił go do siebie i zapytał, co sądzi na temat Emanacji, zwyczajów w niej panujących i zasad anielskiego postępowania. W charakterystyczny sposób wzruszył wtedy ramionami i odparł, że mógłby wszystko znieść, gdyby to nie było aż takie nudne.

            Pan odpowiedział na to:

-       Więc spraw, żeby przestało być nudno.

Metatron przyjął jego wyzwanie i od tamtej pory nie przestał poszukiwać nowych dróg rozwoju. Serafiel pozostał w tym względzie niewzruszony, ale udało mu się wciągnąć do współpracy Razjela. Polami jego działania były wiedza i magia, on zaś zajął się wprowadzaniem jego teorii w praktyce. Oprócz tego wykorzystywał spostrzeżenia czerpane z natury i zjawisk atmosferycznych. Eksperymentował też z ubraniami, jedzeniem, wystrojem wnętrz, a nawet z środkami lokomocji. Był zapalonym wynalazcą, architektem i odkrywcą. Ostatnio wyznaczył sobie nowy cel: podróże. Szczegółowo zwiedzał i poznawał Emanację, opisując najciekawsze miejsca, gatunki zwierząt i roślin. Przekonał się przy tym, że potrafi wykorzystywać pióro do odtwarzania rzeczywistości na kartce. Nazwał to zarysem świata, a samą czynność w skrócie: „rysowaniem”.

Kiedyś z każdym, nowym odkryciem biegł prosto do Boga, żeby zebrać pochwały i usłyszeć szczegółowe wyjaśnienia, co tak w ogóle rozgryzł. Teraz zwracał się z tym do Razjela. Mógł godzinami opowiadać o nowych pomysłach, podczas gdy on siedział obok niego i słuchał, analizując wszystko w myśli. Czasami przelewał swoje wnioski na papier i potem głośno mu je czytał. Metatron był tym zawsze zachwycony, bo refleksje maga dopełniały jego nowatorskie idee. Podczas tych rozmów zdał sobie sprawę, że jego uduchowiony towarzysz stał mu się bardzo bliski. I to tak bardzo, że zapragnął mu to jakoś okazać. Któregoś razu kiedy dyskutowali nad użytecznością kryształu, przypadkiem dotknął jego dłoni i kierując się impulsem mocno zacisnął na niej palce.

Od tamtej pory weszło mu to w nawyk. Razjel nigdy przeciwko temu nie protestował, wydawał się nawet z tego cieszyć. Metatron był z siebie bardzo zadowolony zwłaszcza, gdy wtedy przypatrywał się jego lekko zarumienionej twarzy. O jej uderzającej urodzie decydowały miękko zarysowane kości policzkowe, prosty, szczupły nos i przeszywające, szafirowe oczy. Jego kształtne, wąskie usta zawsze zastygały w grymasie zastanowienia, podszytego zniecierpliwieniem, że znowu przeszkodzono mu w kontemplacji, albo opracowywaniu magicznych teorii. Ten grymas znikał tylko, gdy się do niego uśmiechał.

Ukradkiem na niego zerknął uświadamiając sobie, że właściwie mag uśmiecha się tylko do niego. Serafiel sobie na to nie zasłużył, a inne anioły spoza ich trójki nie wzbudzały jego zainteresowania.

-       Jestem rozczarowany. – zwolennik stagnacji teatralnie westchnął.

-       Niby czemu? – odparł, odwracając na niego wzrok – Niewystarczająco się dzisiaj dowartościowałeś?

-       Owszem, bo się w ogóle ze mną nie kłóciłeś.

-       Powinieneś być zatem usatysfakcjonowany. – wtrącił Razjel – Lubisz słuchać dźwięku własnego głosu.

-       Zwłaszcza jak ci nikt nie przeszkadza. – poparł go Metatron.

-       No cóż. Mnie przynajmniej nie wyrzucono z chóru. Mam dobrą dykcję i barwę głosu też.

-       To w czym problem, Serafielu? – podjął dyskusję, nonszalancko wyciągając przed siebie nogi i krzyżując je w kostkach – Mam się z tobą pokłócić na temat sposobów wypasania owiec na ahańskich pastwiskach? Zgadzam się, że trzeba je wypasać. Zgadzam się też, że trzeba je trzymać w specjalnych zagrodach, żeby nie uciekły. Zgadzam się też, że trzeba wyznaczyć konkretnych aniołów, żeby się nimi zajmowali. Może Razjel ma jakieś obiekcje i się z tobą pokłóci.

Serafiel oparł łokcie na blacie okrągłego stołu, przekrzywiając głowę w charakterystycznym geście oznaczającym jego rozbawienie.



-       Zanim się nad tym zastanowi, obaj zdążymy tutaj zasnąć.

Mag wymownie prychnął.

-       W tym wypadku nawet ja nie mam się nad czym zastanawiać. Nie wierzę, że zebraliśmy się tutaj jedynie w tak trywialnej sprawie.

-       Jak zawsze nieufny. – pogodne, jasnobłękitne oczy Serafiela nagle zasnuła nieprzenikniona mgła, jakby jego przebiegłe myśli wydostały się na powierzchnię – Lecz tym razem całkiem słusznie. Chciałbym podzielić się z wami moim pomysłem.

-       Ha! – Metatron nie powstrzymał okrzyku zdumienia – Od kiedy to ty masz pomysły?

-       Zdziwiłbyś się. – odparł z przekąsem, odgarniając dłonią włosy do tyłu.

W staroświecki sposób gładko je zaczesywał, całkiem odsłaniając płaskie czoło. Miały barwę bardzo jasnego blond, wręcz wpadającego w platynowy odcień. Na domiar złego nadal nosił się w bieli. Jego tunika była pozbawiona wszelkich ozdób i modyfikacji. Serafiel wyglądał w niej surowo i niedostępnie. Nic dziwnego, że w pewnych anielskich kręgach wzbudza przerażenie. Czasem Metatron szczerze podziwia jego upór w trwaniu przy konserwatywnych ideach. Pod tym względem byli do siebie podobni – obaj tak samo chorobliwie uparci. Razjel zaś pewnie nawet nie rozumie, co to znaczy być upartym.

-       Zatem zadziw nas. – burknął mag, co chwila wiercąc się na krześle.

Był dogłębnie znudzony owcami, pastwiskami i zagrodami. Metatron pokrzepiająco poklepał go po ręce. Od razu się wyprostował i przestał nerwowo podrygiwać nogą.

-       Z przyjemnością. Otóż słuchając o podróżach Metatrona, doszedłem do pewnego wniosku. Zapewne wiecie, że Bóg nie stworzył tylko Emanacji. Wspominał, że próbował kiedyś rozwijać starszy świat zwany Zoa, ale z jakiegoś powodu zrezygnował i przeniósł się do nas…

-       I co z tego? – nie zrozumiał Razjel, ale on już wiedział, co Serafielowi chodziło po głowie.

-       Nie wierzę. – rzekł, nim ten zdążył przedstawić dalsze tłumaczenie – Chcesz nas wysłać w podróż do Zoa? TY chcesz odkrywać inny świat?

Serafiel uniósł brwi, a jego pociągłe, lekko szydercze oblicze przybrało wyraz niedowierzania zmieszanego z rozbawieniem.

-       Nie powiedziałem „was”. Myślałem tylko o tobie. Razjel jest mi potrzebny w Emanacji.

-       Do czego jestem ci potrzebny? – zaciekawił się mag.

Jego oczy błyszczały z podniecenia, a policzki pokrył słaby rumieniec, który szczerze powiedziawszy Metatron uwielbiał.

-       A co? Też marzy ci się zostać podróżnikiem? – odparł Serafiel flegmatycznie – A może nie wytrzymasz bez ulubieńca Boga?

-       A może Pan kazał mi pisać kronikę mającą stanowić anielskie kompendium wiedzy?

Zwolennik stagnacji przygryzł wargę, nagle tracąc na elokwencji.

-       Czyżbym przedstawił argument, którego nie umiesz odeprzeć? – Razjel poszedł za ciosem, intensywnie wpatrując się w jego błękitne oczy.

-       Och, mój drogi. Myślałem, że będziesz wolał pozostać w Emanacji, żeby pilnować jak…

-       Jak liczysz owce? – dokończył za niego, a Metatron parsknął śmiechem.

-       Czyli postanowione. Zabieram mój notes od zarysów, a Razjel swoją Księgę Tajemnic i wyruszamy w podróż! A ty Serafielu zostajesz liczyć owce…

-       Policzę i zdam wam z tego szczegółowy raport. – oczywiście nie dał po sobie pokazać urazy – Tak samo jak wy z waszej podróży i poczynionych postępów. Pamiętajcie – jesteśmy wybrańcami Boga. To nas wyróżnia, ale i zobowiązuje do godnego kontynuowania Jego tradycji.

-       Ani na chwilę o tym nie zapominam. – zapewnił go Metatron.

-       Ani ja. – dodał Razjel.

-       To dobrze, bo ja też.

Zapadła chwila ciszy. Badawczo na siebie spoglądali w poszukiwaniu potwierdzenia łączących ich więzi lojalności i obowiązku. W powietrzu zawisło napięcie, ale szybko się ulotniło, gdy zrelaksowany Serafiel odchylił się na krześle i rzekł:

-       Nie pozostaje nam nic innego, jak udać się do strażniczki światów Abaddon i poprosić ją o stosowny klucz. – przeniósł swoje ponownie pogodne spojrzenie na maga – A ty będziesz miał okazję i czas zastanowić się nad tym, co mi obiecałeś.

-       O, tak. Dużo czasu i… dużo okazji. – zgodził się Razjel.

KONIEC

By: Mi$$_P ^.^

 

 

           

 

 Autor: MiSS_P
 Data publikacji: 2010-01-09
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Napisane fajnie
No i nie wiem co tu więcej powiedzieć, bo po prostu historia jest sensowna tylko w zestawieniu z resztą Twoich publikacji. Z jednej strony fajnie się to czyta - zwłaszcza jak ktoś ma czas, żeby usiąść do wszystkiego, co publikujesz. Z drugiej strony - jako pojedyncze opowiadanie nie jest to dość zadowalające, żeby wygrywało konkursy.
Autor: Whitefire Data: 13:45 14.02.11


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 110 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 110 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Aforyzm świeci i kłamie krótkością.

  - Karol Irzykowski
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.