Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Wampirze wariacje


Oświadczenie, że występujące poniżej osoby, miejsca i zdarzenia są fikcyjne, a jakakolwiek zbieżność z osobami rzeczywistymi jest przypadkowa - byłoby bezczelnym kłamstwem…

Początkującym literatom nie jest łatwo we współczesnej, polskiej rzeczywistości. Ową niełatwość odczułyśmy osobiście, próbując desperacko, acz z mizernym skutkiem wydać powieść. Mozolne wędrówki od wydawnictwa do wydawnictwa zaowocowały jedynie frustracją i odciskami, ponieważ okazało się, że istnego cudu trzeba, by ktoś zechciał CHOCIAŻBY ten twór przeczytać! Oświecił nas Pan z niejakiego Wydawnictwa Młodzieżowego: teraz to trzeba powieść na czasie napisać – geje, lesbijki, narkomani, przekleństwa, najlepiej doprawione polityką… Cóż. W naszej powieści nie było ani pół narkomana, ani czubka paznokcia geja. Z mądrymi minami podjęłyśmy decyzję. Nasza następna powieść będzie nimi naszpikowana! Gdybyśmy wiedziały… cóż… pewnych rzeczy po prostu się nie zaprzysięga…

Telefon zadzwonił akurat kiedy brałam prysznic. Zachrobotał radośnie o blat pralki, wdzierając się w jednostajny szum spływającej kaskadami wody. Zakręciłam kurki i na oślep pomacałam za nim z kabiny prysznicowej
- Słucham? – przekrzywiłam głowę, żeby woda z włosów nie leciała do głośnika, bo mój telefon bardzo tego nie lubił.
- Fu? Mam problem... – usłyszałam z drugiej strony grobowy głos Namidy
- Będzie musiał zaczekać kilka minut, kąpię się, oddzwonię! – odłożyłam go na miejsce i zmacałam ręcznik. Nie przejęłam się specjalnie, bo telefon o treści „Fu, mam problem” od Namidy zdarzał się mniej więcej co trzy dni, a jakoś do tej pory nie było to nic, co nie mogło poczekać kwadransa. Kwadrans spożytkowałam wszechstronnie – wytarłam się, omotałam szlafrokiem, narzuciłam na mokry łeb mały ręcznik, zalałam przygotowaną zawczasu herbatę, podlałam domagającego się tego fikusa, usiadłam w fotelu, przełożyłam nogi przez poręcz i wydobyłam z przepaścistej kieszeni małą nokię.
- No, słucham – rzuciłam do słuchawki, kiedy usłyszałam po drugiej stronie znajomy głos
- Fu, mam problem – powtórzyła, zapewne na wypadek, gdybym zapomniała
- No? – sięgnęłam po program telewizyjny. Gdzieś na Polsacie miał lecieć mój teleturniej...
- To nie na telefon!
- O! – zdziwiłam się uprzejmie, bo do tej pory nasz kontakt był wyłącznie telefoniczno – internetowy. Nikt mi nie wmówi, że w ten sposób nie da się zawrzeć przyjaźni. – No to faktycznie...
- Fu, ty masz teraz wakacje!
- Owszem – przytaknęłam. – Do października, znaczy do połowy września, bo mam poprawkę z Pająka...
- Nieważne, połowa września starczy! Fu przyjeżdżaj do mnie!
- Teraz zaraz? Znaczy w tej chwili?
- Tak! Nie! Czekaj! Późno jest. Jutro rano!
No dobrze, Namida jest dość osobliwym człowiekiem, ale taka nagła chęć spotkania w realu musiała o czymś świadczyć. O desperacji, albo szaleństwie. Desperacja – orzekłam. – Co mi tam!
- No dobrze – westchnęłam. – Zaraz sprawdzę, jaki mam pociąg do Milicza...
- Nie do Milicza, do Wrocławia. 5.52 – ekspres!
- Do Wrocławia – zgodziłam się ostrożnie. – Ale przed szóstą? To nieludzka pora jest...
- Owszem, nieludzka. Ja mam nieludzki problem!
- Dobrze, dobrze – zastopowałam ją zanim zaczęła się rozkręcać. – Na długo? Muszę wiedzieć ile ciuchów spakować....
- Połowa września!
- Aj waj! Nie stać mnie na tyle! Nam, opamiętaj się!
- Cichaj! Jeść ci dam, spać też jest gdzie, nie marudź!
Ona to sobie chyba zaplanowała...
- No dobrze – poddałam się, jednocześnie myśląc intensywnie, co powiem w domu. Zresztą, niech to szlag, mam 24 lata, nic nie będę mówić! Ha! – Mam wziąć coś ekstra?
- Siebie! 5.52 ekspres, czekam na ciebie na dworcu. Pa! – rozłączyła się.
Westchnęłam. Obejrzałam teleturniej, wypiłam herbatę. Umyłam nawet kubek po sobie. A potem zapukałam do drzwi rodziców.
- Mamo, tato, jadę jutro rano do Namidy. Na dwa miesiące.....

* * *

A było to tak...

We śnie poczułam, jak ktoś mnie szarpie za ramię. Przez moment myślałam, że jakiś delikwent o niespotykanym okrucieństwie budzi mnie do szkoły, jednak to nie zdarzało się odkąd skończyłam 10 lat. Odwróciłam się i podniosłam opaskę z oczu, drugą ręką zapalając nocną lampkę. Zmrużyłam oczy i znieruchomiałam.
Przy moim łóżku kucał jakiś blady ciemnowłosy facet. Zielonooki facet. I nader przystojny facet... To się przy moim łóżku nigdy nie zdarzało, więc w pierwszej chwili miałam ochotę obrócić się na drugi bok i śnić dalej sen o pięknym mężczyźnie klęczącym przy moim łóżku zapewne w niecnych zamiarach. Ach...
Jednak on odezwał się. A raczej poruszył kształtnymi ustami. Nic nie usłyszałam. Wyciągnęłam stoper z jednego ucha.
- Co mówiłeś? – zapytałam.
- Czemu tak ciężko... – urwał, patrząc jak wyciągam stoper z drugiego ucha. – Już wiem... – mruknął, wywracając oczami.
- Ale ty ładny jesteś... – westchnęłam, wciąż wierząc, że śnię. – Fajny mam sen, nie ma co! – uśmiechnęłam się, rozglądając po pokoju. – Ale gdzie masz swoje uke*?
Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Moje co? – wykrztusił.
- Nie co, tylko kogo... – burknęłam. – Uke! Wyglądasz mi na seme**. A skoro to mój sen, to wiesz... – wyszczerzyłam zęby. Przez moment przyglądał mi się ze szczerym niezrozumieniem. W końcu sam uśmiechnął się. Zapewne tylko po to, żeby pokazać mi swoje nadzwyczaj ostre „trójki”.
- O! – zawołałam. – Jakie fajne! Jak u wampirka. Wiesz, moja cioteczna kuzynka miała takie same. U nich wszyscy takie mieli. I do tego idealnie równe. Jej dzieci też. Jakieś genetyczne uwarunkowanie. A ja co? Dupa! Aparat przez cztery lata nosiłam, bo ortodontka znalazła sobie krowę dojną kurde... – zeźliłam się.
- Możesz na moment zamilknąć? – wybuchnął mężczyzna. Zamrugałam.
- Pewnie, że mogę... ale po co? – wzruszyłam ramionami. – To mój sen. Kompensacyjny. Rzadko paplam, więc we śnie sobie chociaż pogadam...
- To nie sen! – warknął zirytowany.
- Nie? – zdumiałam się. – Ściemniasz! – oceniłam. – A w ogóle to masz rację! – zgodziłam się, a on wytrzeszczył oczy. – Szkoda gadania...
- Tak? – mruknął.
- Tak! Rozbieraj się! – zażądałam. Facet zdębiał do reszty. Nawet nie drgnął. – No dalej! – ponagliłam go. – Skoro to mój sen, to żaden facet nie ma prawa mieć w nim ubrania... A już na pewno nie taki... – otaksowałam go wzrokiem. – ...jak ty... – westchnęłam z podziwem.
- Mogłabyś mnie chociaż wysłuchać? – jęknął.
- A potem się rozbierzesz? – zapytałam podekscytowana. Przez moment przyglądał mi się. Chyba coś kalkulował. W końcu rzekł sucho:
- Rozważę to...
- Oki. To słucham!
- To-nie-jest-sen-jestem-wampirem-przysłał-mnie-Diuk-który-ma-do-ciebie-sprawę! - wycedził.
- Jest równie przystojny? – zainteresowałam się.
- Namida! – krzyknął.
- Dobra, dobra... – pomachałam ręką. – Może przyjść jutro, ale po południu. Do południa śpię... – z tymi słowami, obróciłam się na bok i zaczęłam wkręcać stopery w uszy. Chwycił mnie za rękę.
- On nie przyjdzie! – zawołał.
- To on ma sprawę, więc niech ruszy cztery litery... – skwitowałam.
- On nie przychodzi do... – urwał, gdy na niego popatrzyłam.
- Do takich jak ja, co? – odgadłam. – Ojjjj... słyszę o tym Diuku od dwóch minut, a już mi zdążył podpaść. To jest rekord jakiś – oznajmiłam groźnie.
- Mam cię do niego zaprowadzić – odrzekł twardo. – Pójdziesz po dobroci, albo zaprowadzę cię tam siłą! – syknął.
- Matko! Ale po co ta przemoc?! – prychnęłam. – I co? Zwiążesz mnie i zawiniesz w ten mój zakurzony dywan? Ty jakieś skłonności sadystyczne masz, czy jak? – burknęłam, wychodząc z łóżka.
- Nie...ja... – zająknął się, tracąc pewność.
- Jak masz na imię? Chcę znać miano swego porywacza... – powiedziałam. – Szkoda, że nie podrywacza... – dodałam z rozczarowaniem.
- Aleksander – bąknął.
- Aleks... – westchnęłam. – Ładnie. Mój syn ma mieć tak na imię, wiesz? – mrugnęłam do niego. – Bo Aleksander Wielki to moja ulubiona postać historyczna, a kiedyś kochałam się w chłopcu o tym imieniu... Miałam wtedy sześć lat... – znowu westchnęłam. Te piękne wspomnienia...
- Musimy iść! – przypomniał, wyrywając mnie z rozmarzenia. Nie lubiłam tego. Spiorunowałam go wzrokiem, aż się odruchowo cofnął.
- W pidżamie przecież nie pójdę! – wrzasnęłam. – I najpierw, to ja muszę...siku... i wziąć prysznic! – oznajmiłam. – Wiesz... włosy umyć, wysuszyć... Daj mi godzinkę! – uśmiechnęłam się i ruszyłam korytarzem.
- Za godzinę zacznie świtać! – zawołał za mną desperacko.
- Posmaruj się kremem z filtrem. Jest gdzieś... gdzieś w pokoju! – odkrzyknęłam, wchodząc do łazienki.

* * *

Po raz kolejny ziewnęłam rozdzierająco, zastanawiając się ile jeszcze takich ekscesów wytrzyma moja szczęka. Aktualnie w rozwarciu mogłam konkurować z wygłodniałym krokodylem, a moja żuchwa zaczynała grozić wywichnięciem. Zegarek uparcie wskazywał siódmą trzydzieści dziewięć. Jeszcze czterdzieści minut – westchnęłam. Chłopak siedzący w przedziale naprzeciwko mnie chyba zaraził się moim ziewaniem, bo przez moment zobaczyłam jego migdałki. Interesujące.
We Wrocławiu padało. Jak miło. Namida czekała na mnie na peronie pod ogromnym czerwonym parasolem. Dopadłam ją z dzikim wizgiem, beztrosko porzucając torbę, fundując przepisowego miśka. Ludzie na dworcu patrzyli na nas dziwnie, cóż nie pierwszy raz. Powlokłam mój bagaż ku autobusowi, wysłuchując po drodze opowieści, która mogłaby być scenariuszem do niezłej książki.
- Ty serio to mówisz? – zdumiałam się, upychając torbę między dwoma siedzeniami i opierając o nią nogi – Gdybyś to nie była ty, popukałabym się palcem w czoło…
- Jak każdy normalny człowiek na twoim miejscu – wzruszyła ramionami.
- Uznam to za komplement – mruknęłam ostrożnie. – Ale że niby co ty masz o nich?
- Powieść.
- Taką jak „Wywiad z wampirem”? – uniosłam brwi.
- Tylko to spróbuj powiedzieć przy tym ich diuku i będziesz moją byłą przyjaciółką…
- Ej no! – obruszyłam się. – Grzecznie zapytałam!
- Martwych przyjaciół uznaje się za byłych, nic ci na to nie poradzę, Fu…
Zagapiłam się na mokry miejski pejzaż za oknem. Cała historia była dość, hum, niecodzienna, a diuk nie spodobał mi się już od pierwszego momentu. Całe szczęście to nie ja musiałam się z nim spotykać. Jako i z całą resztą wampirzego towarzystwa… Nieopatrznie wyraziłam tą opinię na głos…
- A jak myślisz, po co ja cię tu ściągnęłam?! – huknęła na mnie Namida sprawiając, że podskoczyłam, a większość pasażerów autobusu spojrzała na nas z niesmakiem. – Zgodziłam się, pod warunkiem, że będę mogła mieć ze sobą moją agentkę! Nie będę się sama z nimi użerać, jeszcze mi życie miłe!
- A-ha… - w milczeniu próbowałam przetrawić uzyskane informacje. – To mówisz, że ten Aleksander jest całkiem do rzeczy?
- Do rzeczy? On jest boski! – poprawiła mnie z pasją.
Usta rozciągnął mi szeroki uśmiech. Z gatunku tych, którym uszy przeszkadzają w zetknięciu się z tyłu głowy. Chytry plan powolutku nabierał kształtu, to mogły być naprawdę ciekawe wakacje.
- Dobrze – zachichotałam szatańsko – Jak dasz mi herbaty, to powiem ci, co wymyśliłam, ale najpierw jeszcze raz streść, co dokładnie chce od ciebie ten ich diuk….

* * *

Aleksander szedł szybko przodem, a ja wlokłam się trzy metry za nim i opatulałam głowę kapturem. Padało. I wiało. I było zimno!
- Nie dałeś mi dosuszyć włosów! – krzyknęłam z wyrzutem. – Teraz przeziębię się i umrę! Zobaczysz! – zakrzyknęłam, doganiając go. – Będziesz mieć mnie na sumieniu! – dodałam. Twarz wampira była ściągnięta, usta zaciśnięte w wąską linię. Uniósł oczy do nieba.
- Musisz tak marudzić? – jęknął.
- Dopiero się rozkręcam! – odparłam. – Nie lubię, jak się mnie budzi w nocy... – złowrogo zniżyłam głos. – Robię się wtedy...
- ...upierdliwa? – dokończył za mnie.
- Wredna! – sprostowałam. – To właściwsze słowo. Wredotus złośliwiec vulgaris! – wysyczałam. Wampir zatrzymał się nagle i niewiadomo skąd wydobył czarną chustkę. Spojrzałam na niego.
- Masz zamiar mnie udusić? – zapytałam sucho. Aleks znieruchomiał. Zgrzytnął zębami.
- Nie kuś mnie! – wyszeptał groźnie. Uśmiechnęłam się promiennie.
- Więc chcesz mi zawiązać oczy? – domyśliłam się.
- Żebyś nie poznała drogi do Diuka... – potwierdził.
- Mowy nie ma! – odparłam, nadal się uśmiechając.
- Namida!
- Nie pozwalam sobie zawiązywać oczu. Tak samo jak nie otwieram ust przed obcymi. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś tam czegoś znienacka nie włoży – wyjaśniłam. Aleksander stał zdębiały.
- Ale... – zaczął.
- Żadne „ale”! Idę jak człowiek, nie więzień, albo nie idę wcale. Oczywiście możesz mnie zmusić, ale wtedy nie liczcie na współpracę. A jak mnie zamordujecie, to będziecie sobie musieli znaleźć inną naiwną... A takich nie sieją! – ponownie uśmiechnęłam się. Grunt to uśmiech! Tak mi na studiach mówili... Wampir skapitulował.
- Boże... – westchnął, idąc dalej przed siebie.
- Na mnie Boże nie pomoże! – odrzekłam, podążając za nim.
- Jeszcze brakuje, żebyś zaczęła jęczeć...
- ...daleko jeszcze? – zajęczałam, odgadując jego myśli. – Nogi mnie bolą!
- Nie! – warknął, skręcając do wysokiego budynku, którego nazwy nie wymienię, bo mi życie jeszcze troszkę jest miłe.
Wiele tam nie zobaczyłam. Każda moja próba rozglądnięcia się kończyła się głośnym chrząknięciem Aleksandra, który chwytał mnie pod ramię i zmuszał do przyspieszenia kroku. W końcu poprowadził mnie do windy i wjechaliśmy dość wysoko. A potem prosto do dwuskrzydłowych drzwi, za którymi był elegancki duży gabinet. No i tam był diuk. O przepraszam! Diuk.
Diuk. Diuk był całkiem przystojnym mężczyzną w średnim wieku. Dość wytwornym. I wampirem. Siedział za biurkiem i przeglądał papiery. Kiedy weszliśmy od razu na nas spojrzał. Popatrzył na mnie w tak uprzejmy sposób, jakbym mu pół rodziny wymordowała. Pani w sklepie papierniczym patrzy na mnie podobnie. Ale nie jest tak przystojna, więc Diukowi mogłam wybaczyć. Aleks wypchnął mnie na środek pokoju i chrząknął znacząco. Spojrzałam na niego przez ramię:
- I co? – szepnęłam. – Mam dygnąć, czy jak?
- Trochę to trwało! – odezwał się Diuk. Zogniskowałam na nim spojrzenie.
- Raczy pan wybaczyć! – jęknęłam żałośnie, parodiując ukłon. – Następnym razem... – zaczęłam, podchodząc energicznie do biurka. - ...to ja cię wyciągnę z twojej trumny w środku dnia! – wysyczałam wściekle. Co za tupet! Wyciągają mnie z własnego łóżka w nocy, targają przez pół miasta, a teraz pretensje. O jak mnie zeźlili!!
Diuk popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Potem na Aleksandra.
- To na pewno ona? – zapytał.
- Niestety, ona! – odrzekł przystojniak. - Też się zdziwiłem, ale sprawdziłem dowód...
- Grzebałeś w moich dokumentach?!! – wrzasnęłam. Diuk westchnął i wstał, zbliżając się do mnie:
- Radzę się uspokoić! – powiedział, zniżając głos. Skupiłam wzrok na jego twarzy.
- Przecież jestem spokojna... – odparłam, marszcząc brwi. – Ale mogę się zaraz „zniepokoić”, jeśli chcecie...
Nagle duży szary mysi łeb wychylił się zza mojego dekoltu. Czarne paciorkowe oczka łypnęły z ciekawością na Diuka. Wąsiki poruszyły się badawczo. Mężczyzna wytrzeszczył oczy i odskoczył ode mnie jak oparzony.
- Co to jest?! – wykrzyknął, pokazując palcem stworzonko, które wylazło mi zza swetra i usadowiło się na ramieniu.
- Szczurzycy nie widziałeś? – mruknęłam, gładząc mojego pupilka po długim ogonie. – To jest Pestka... – powiedziałam, unosząc drugą rękę. – A to Szulerka... dla przyjaciół Szula – oznajmiłam, a z mojego rękawa pokazał się drugi mysi łeb, dla odmiany czarny. – Nigdzie się bez nich nie ruszam... – dodałam. Diuk zadygotał. Nie dało się określić, czy ze złości, czy strachu, jednak był wyraźnie zielonkawy. Popatrzył na Aleksandra, a jego spojrzenie wyraźnie mówiło, że oczekuje wyjaśnień. Szybko. I dokładnych. Ciemnowłosy wampir wzruszył ramionami:
- Nie miałem pojęcia... – wydusił.
- Pewno, że nie miał! – zawołałam. – Żeby je znaleźć, musiałby mi zajrzeć do stanika. A tego nie zrobił. A szkoda... – westchnęłam z rozmarzeniem. – No, ale mieliście do mnie jakiś biznes, czy tak?

* * *

- Sami nie wiedzą co sobie na głowę ściągnęli – zachichotałam – Biedne miśki… coś czuję że będą tego gorzko żałować…
- Tak, jasne – Nami podała mi parujący kubek z herbatą i klapnęła ciężko na drugi fotel – Ja im to napiszę, a oni zabiorą mnie na wycieczkę nad Odrę. W betonowych bucikach. I ciebie do kompletu…
- Nie damy się! No co ty? My? W życiu!
- W życiu to może i nie, w tej Odrze już nam będzie wszystko jedno… - westchnęła ponuro Namida. Umościłam się w siedzisku wygodnie, z nogami, opierając kubek o kolano. Trybiki w mózgu obracały się z cichym pozgrzytywaniem. Wampiry musiały być dość…hmmm… zdesperowane zwracając się do Namidy z taką „prośbą”. Pewnie kilku bardziej znanych autorów im odmówiło, było to nawet wielce prawdopodobne, zważając na informacje pojawiające się ostatnio w mediach – tu wypadek samochodowy, tam zawał serca, zadławienie, upadek ze schodów. Fakty wskakiwały na swoje miejsca jak elementy puzzli.
- No i? – z zamyślenia wyrwał mnie zniecierpliwiony głos.
- Co i?
- No przecież widzę, że coś ci się kluje Fu! Ty mnie nie denerwuj, ty mi radź!
- Już sekundka – zgodziłam się wypijając spory łyk herbaty i parząc sobie wargi – Dobra. Po pierwsze trzeba się zabezpieczyć i wcale nie mam tu na myśli gumek – uprzedziłam ewentualne pytanie – Coś w rodzaju „gdyby mi się coś stało, to znaczy, że…” – zawiesiłam głos – Za dużo ostatnio wypadków wśród naszych pisarzy jest…
- Ty coś wiesz! – spojrzała na mnie oskarżycielsko.
- Wiem, bo zdarza mi się czytać wiadomości na Onecie czy innym WP!
- Fu, ja cię zaraz uduszę!
- No dobra. Słyszałaś o Ewce Białołęckiej?
- Miała wypadek – Nam pokiwała głową. – Samochodowy.
- Jasssne! – sarknęłam. – Majka Kossakowska zadławiła się cukierkiem, Michał Studniarek spadł ze schodów, Ania Brzezińska zatruła się grzybkami marynowanymi – wyliczyłam odginając kolejno palce lewej ręki. – Wystarczy? Mogę więcej…. Wszystko od niecałego pół roku, ułóż to sobie…
- Łojezusmario – Namida pobladła. – A ja im z takimi tekstami…
- Jakimi tekstami? – zainteresowałam się łagodnie. A ona opowiedziała. - Dobrze, pójdę – skapitulowałam. – Chcę obejrzeć tego twojego Aleksandra…
- Nie mojego... – czyżbym dosłyszała w głosie Namidy zawód?
- Dobra, dobra – pomachałam ręką. – Jeszcze zobaczymy. Przyjdzie po nas?
- Tak, koło dziewiątej.
- To mamy jeszcze godzinę. Powiedziałaś, że jestem twoją agentką?
- Tak – wzruszyła ramionami. – Coś musiałam wymyślić.
- Spoko – uśmiechnęłam się diabolicznie. – Poradzę sobie.

Aleksander zadzwonił do drzwi punktualnie o dwudziestej pierwszej. Uwielbiam punktualność, w moim prywatnym rankingu dostał plus jeden na wstępie. I na jednym się nie skończyło. Aleksander NAPRAWDĘ był boski. Zapatrzyłam się na niego jak ciele na malowane wrota, przypuszczalnie z wytrzeszczem oczu, przypuszczalnie z rozdziawionymi ustami.
- Ależ cukiereczek! – wyrwało mi się z podziwem.
Wzdrygnął się. Prawdopodobnie słysząc łakomą nutę w moim głosie.
- Ha! Mówiłam! – ucieszyła się Namida. – Tylko mu uke!
- Mówisz? Ja bym go widziała na dole…
- Na dole czego? – zapytał ostrożnie, na wszelki wypadek odsuwając się o krok. – Co wy kombinujecie?
- Och… nic, nic – zatrzepotałam rzęsami. – Jestem Fu, agentka Namidy. Z tego, co słyszałam, nawiążemy bliższą współpracę. Aż mi ślinka cieknie! – uwiesiłam się na odzianym w skórę ramieniu, z lubością badając palcami fakturę materii. – Mieliśmy iść do tego jakiegoś diuka, chodź, chodź słodki…
Aleksander popatrzył na mnie z obrzydzeniem. Z jego miny wywnioskowałam, że najchętniej by mi się wyrwał i uciekł z krzykiem. Na wszelki wypadek trzymałam mocno. Poczuł. Zazgrzytał zębami i ruszył w kierunku drzwi. Mrugnęłam do Namidy, a ona zachichotała szatańsko.

* * *

Znowu padało. I znowu wiało. I znowu było zimno!
- Cholerna lodówka! Zmokły mi włosy!– krzyknęła Fu z wyrzutem. – Teraz przeziębię się i umrę! Zobaczysz! – zawołała.
- Nie rób mu nadziei! – powiedziałam, idąc obok i opatulając się kapturem. Twarz wampira była ściągnięta, usta zaciśnięte miał w wąską linię. Uniósł oczy do nieba.
- Ty też musisz tak marudzić? – jęknął.
- Ja się dopiero uruchamiam! – odparła. – Potrafię być bardziej upierdliwa! Mam zacząć?
Aleksander westchnął. Zaśmiałam się cicho.
- Daleko jeszcze? – zajęczała Fu. – Nogi mnie bolą!
Wampir znowu westchnął, nie odrzekł jednak nic.
- Właściwie to dlaczego niby mamy iść pieszo? – zirytowała się moja agentka. – Nie powinniście przysłać po nas jakiejś limuzyny??
Aleksandrem zatrzęsło. Wybuchnęłam śmiechem.
- Albo taksówkę chociaż?! – drążyła Fu.
Wampir zatrzymał się nagle i niewiadomo skąd wydobył czarną chustkę. Popatrzył na Fu. Fu popatrzyła na niego. Aleks desperacko spojrzał na mnie, a ja pobłażliwie na Fu. Znowu zerknęłam na mężczyznę. Pokręciłam głową. Aleks westchnął i schował chustkę do kieszeni.
- To daleko jeszcze?! – zawołałyśmy chórem.
- Nie! – warknął, skręcając do wysokiego budynku.

Weszliśmy do gabinetu Diuka. Znowu siedział przy biurku. Fajny zawód, nie ma co! Tylko pewnie te hemoroidy...

- Fajny...szpakowaty... – szepnęła mi Fu do ucha.
- No! I semowaty! – zgodziłam się. – Nie licząc lęku przed szczurami... Ale cóż. W końcu Napoleon bał się kotów! – wzruszyłam ramionami.
- Napoleon nie był semowaty... – mruknęła Fu.
- Racja... – zgodziłam się.
- Co tam szepczecie? – zniecierpliwił się Diuk.
- Nic takiego – odparłam. – Obgadujemy cię!

* * *

Zastanawiające, że wszędzie gdzie pójdę, napotykam wrogie spojrzenia. Diuk nie był wyjątkiem. Spojrzał na mnie wrogo. Całe szczęście Namida stała tuż obok i mogłam tę wrogość podzielić na dwa. Ja wrażliwa jestem. Szeptem wymieniłyśmy kilka uwag.
- Fajny, szpakowaty – mruknęłam jej do ucha, rozglądając się po gabinecie – Przytulna komóreczka – gwizdnęłam z podziwem na użytek właściciela - chociaż ten dywan… Gryzie się z boazerią. Kolega słyszał kiedyś o łączeniu kolorów?
Diuka aż dreszcz przeszedł, kiedy zrozumiał, że ten „kolega” był do niego. Mełł w ustach coś na kształt przekleństwa, ale na razie jeszcze się hamował.
- Jestem Fu, agentka Namidy – rzuciłam w przestrzeń, zanim zdążył zapytać, kim ja do cholery jestem – Od tej chwili, wszystkie prośby, groźby i zażalenia idą przeze mnie. Nie ma przebacz. Więc? Słucham!
- Może tak odrobinę… - chciał wtrącić oburzony Aleksander, ale błyskawicznie odwróciłam się do niego ze słodkim uśmiechem. Zatchnęło go. Mój słodki uśmiech zawsze odbiera chęć mówienia. – Z tobą rozmówię się za chwilę, cukiereczku…
Przez chwilę jeszcze przyglądałam mu się z lubością, zaspokajając zmysł estetyczny, po czym przeniosłam spojrzenie na Diuka. Zlustrowałam widoczną zza biurka górna połowę ciała i znów popatrzyłam na Aleksa.
Przełknął nerwowo.
- No co? – zapytał w końcu.
- Ty – trąciłam Namidę łokciem. – Toć mówiłam ci, że on na dole, no sama popatrz – wysyczałam konspiracyjnym szeptem.
Namida zamrugała. Popatrzyła na Aleksandra, potem na Diuka, potem znów na Aleksandra.
- No co?! – warknął.
Spojrzenie Namidy znów pomknęło ku mężczyźnie za biurkiem.
- Że niby pod nim?! – spytała z niedowierzaniem wskazawszy Diuka brodą
- No!
Aleksander zakrztusił się. Diuk gwałtownie uderzył twarzą w biurko. Zachichotałam. Namida jeszcze raz przyjrzała się potencjalnemu uke i potencjalnemu seme.
- Nie ma szans! – orzekła. – Aleksander na górze i już!
- Ale ja się nie zgadzam! – zawołał młodszy wampir.
- Widzisz, sam się rwie na dół – wzruszyłam ramionami.  - Coś jest na rzeczy…
- Jeżeli obie natychmiast nie przestaniecie… - krzyknął Diuk, ale przerwałam mu średnio uprzejmie:
- No. Słucham. Chciałeś coś od nas. Nie mamy całej nocy. My, normalni ludzie – Namida parsknęła dziwnie. – mamy w zwyczaju sypiać….
Palce Diuka zacisnęły się nerwowo, aż pobielały mu kłykcie. Potem odetchnął powoli, jakby sam sobie nakazywał spokój. Odezwał się łagodnie, acz przez zaciśnięte zęby. Przez chwilę słuchałyśmy. Cierpliwie i powściągliwie. Do momentu, kiedy wspomniał o strukturze władzy. Wtedy Namida drgnęła.

* * *

- Zaraz... – powiedziałam nagle. – Doznałam olśnienia!
- O Jezu! – jęknęła Fu, unosząc oczy do nieba.
- Dlaczego mówią do ciebie „Diuk”? – zapytałam, podchodząc do biurka. – Czemu nie jakiś książę, albo inny prince? – zawołałam i nie pozwalając mu dojść do słowa ciągnęłam dalej: - W Wielkiej Brytanii diuk nie miał w zasadzie żadnej władzy! Jeśli tu jest podobnie, to... GDZIE JEST TWÓJ PRZEŁOŻONY?!! – wrzasnęłam. Mężczyzna wytrzeszczył na mnie oczy.
- ...żona... – mruknął odruchowo Aleks. Popatrzyłyśmy na niego.
- Jego żona?! – zdumiałyśmy się chórem.
- Ej! Nie psuj mi yaoiowej wizji! – zaprotestowała Fu. Aleksander wywrócił oczami:
- Przełożona – uściślił.
- A-haaaaaa... – zawołałam. - Matriarchat? – uśmiechnęłam się promiennie. – Coraz bardziej mi się tu podoba!

* * *

- Matriarchat powiadasz – zmrużyłam oczy. – Przeło-ŻONA – zaakcentowałam ostatnie słowo – W takim razie, jeżeli mamy z kimś rozmawiać to tylko z nią – zadecydowałam. Obaj aż się zatchnęli na tak bezczelne żądanie.
- Co ty sobie myślisz? – wrzasnął Diuk. – Co ty...?
- Nie tykać!! – wrzasnęłam dziko. – Pozwoliłam mówić do nas na ty?!
- Infantka. Nie. Będzie. Z. Paniami. Rozmawiać. – wycedził przez zęby.
- Mów mi Fu – rzuciłam dobrotliwie.
- A mnie Nam – uśmiechnęła się promiennie Namida.
- Dobrze – westchnęłam. – Dobrze, dobrze – podeszłam do biurka, odsunęłam jedno z wyściełanych krzeseł i usiadłam ciężko. Rozpięłam torbę i zaczęłam w niej grzebać. – Siadaj Nam, nie lubię jak się za mną stoi – mruknęłam, wyciągając i odkładając na blat etui z okularami. Po chwili dołączyły do niego kolorowe flamastry, podpaska w pojedynczym opakowaniu, miniaturowy dezodorant, nóż myśliwski, duża kwadratowa chusta, podręcznik hodowli nutrii. – No gdzie on jest!? – wstałam i wysypałam całą zawartość na blat przed Diukiem. Ze sterty wydobyłam niebieski notesik z krokodylem na okładce i wściekle zielone pióro Parkera. – Dobrze – powtórzyłam, ramieniem zgarniając wszystko z powrotem. – Słucham...
- Ja chyba jednak zrezygnuję – Diuk uniósł oczy ku niebu, a Aleksander skwapliwie pokiwał głową.
- Ja ci zaraz zrezygnuję! – rozległ się jadowity damski głos za naszymi plecami.

* * *

Salon w apartamencie Infantki był zaciszny i elegancko urządzony. Nawet Fu ku swojej rozpaczy nie mogła niczego skrytykować, przez co humor jej się odrobinę zepsuł. Ale na szczęście na krótko! Sama Infantka była, szczerze mówiąc, gówniarą. No piwa to by jej na pewno nie sprzedali. (A testament mam w biurku, na wypadek, gdyby ktoś niepowołany przeczytał to zdanie...) Za to była śliczna. Długie blond włoski, niebieskie oczy, delikatna skóra. Gdybym była lesbijką, to ACH! (Wspominałam o testamencie?) Miała na imię Róża. I tak kazała się nam do siebie zwracać. Pokrótce wyjaśniła, czego od nas oczekuje, co Fu skrzętnie zanotowała w kajeciku i orzekła:
- Sporo tego. Najlepiej będzie, jak od razu zabierzemy się do pracy...
- Czegoś potrzebujecie? – zapytała uprzejmie Infantka.
- Cóż... – powiedziałam. – Na początek musimy znaleźć głównego bohatera... – spojrzałam na Fu, której usta rozciągnął diabelski uśmieszek.
- Czyli? – Róża popatrzyła na nas z wyczekiwaniem. Wymieniłyśmy z Fu spojrzenia i zawołałyśmy chórem:
- Robimy CASTING!
- Dobrze, ale chcę przy tym być... – oświadczyła Infantka.

* * *

Przeszłam długim korytarzem, wzdłuż rządku stojących pod ścianą postaci, każdemu wręczając gruby, dwustustronicowy, elegancko zbindowany formularz.
- Co to? – spytał podejrzliwie uroczy, blondwłosy wampirek, stojący tuż obok Aleksandra.
Zatrzymałam się i przyjrzałam chłopakowi z lubością. Po chwili zastanowienia wyjęłam z plecaka aparat i trzasnęłam mu lampą błyskową po oczach. Zamrugał. Ruszyłam dalej pogwizdując radośnie. Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju zacierając ręce.
- Różo, zazdroszczę ci dziko! – oznajmiłam z emfazą, zasiadając za stołem koło Namidy i Infantki.
- Widziałaś ich? – rozmarzyła się.
- Owszem! Zwłaszcza tego! – podałam jej aparat. Pokiwała głową i przekazała urządzenie Nam. Zamilkłyśmy wszystkie na dłuższą chwilę, kontemplując zjawisko na calowym ciekłokrystalicznym wyświetlaczu. – To co? Robimy ten casting?
- Jasne! – wrzasnęła Namida – Chcę ich zobaczyć bez koszulek!

* * *

- Następny! – krzyknęła Róża kiedy trzeci wampir zniknął za drzwiami. Do pokoju wszedł Aleksander z niezadowoloną miną.
- Mam zatańczyć, czy zaśpiewać? – mruknął stając przed nami w miejscu wyznaczanym przez snop punktowego światła.
- Powiedz wierszyk! – wyrwała się Namida, klaszcząc z uciechy jak dziecko.
- Na początek zdejmij koszulkę – doradziłam życzliwie, sięgając po aparat.
- Po co? – obruszył się.
- Ty się nie pytaj, ty zdejmuj! – warknęła Infantka i w ułamku sekundy czarna koszulka spłynęła na stojący pod ścianą taboret, a Aleksander założył ręce na piersi, podzwaniając Rodzinnymi medalionami i popatrzył na nas złym wzrokiem. Pstryknęłam. Zamrugał oczami. Pstryknęłam znowu.
- To co z tym wierszykiem? – dopomniała się Namida.
- Odwróć się – zażądałam.
- Więcej zdjęć! – zawołała Infantka.
- Może mam jeszcze zdjąć spodnie – sarknął.
- Dobry pomysł!
- Wierszyk!!
- Nie znam żadnego! Odczepcie się!! – krzyknął. Infantka odchrząknęła. – Z całym szacunkiem... – dodał.
- Powiedz coś o sobie! – zażądała Nam.
- Mam na imię Aleksander, jestem wampirem od dwóch lat, nienawidzę książek o wampirach, autorek książek o wampirach, menedżerek autorek książek o wampirach i zleceniodawców pisania książek o wampirach, chociaż żywię do nich szacunek...
- Do nas pijesz? – zaperzyłam się.
- Nie, wydaje wam się. Mogę już iść?
- Możesz. Chwilowo....
Drzwi się za nim zamknęły.
Przez chwilę trwałyśmy w ciszy. Cisza przedłużała się. Trwała. I trwała. W kieszeni zadzwonił mi telefon i otrząsnęłyśmy się wszystkie trzy.
- Ma u mnie dziesięć na dziesięć – mruknęłam – Następny!!

* * *

Kolejnym kandydatem był jasnowłosy ukeś (TAK! UKEŚ i nic innego!) ze zdjęcia, które wcześniej zrobiła Fu. Skinął na powitanie Infantce i uśmiechnął się niepewnie.
- Od razu zastrzegam, że nie będę się rozbierał! – oznajmił. Róża zmrużyła oczy:
- Jesteś pewien, Hugo? – zapytała miękko. Ręce blondynka powędrowały do guzików koszuli z długim rękawem. Po chwili stał półnago z opuszczonym wzrokiem. Zarumienił się nawet. Fu podeszła i obfotografowała Hugo z każdej strony. Nagle znieruchomiała. Przypatrzyła się rękom chłopaka. Oczy jej zabłysły.
- Ma blizny... – zawołała z zachwytem. Hugo popatrzył na nią jak na wariatkę.
- No to opowiedz nam coś o sobie... – zażądałam.
- No... jestem nudny, nic nie umiem robić, nikogo nie znam i w ogóle na nic się wam nie przydam!
- To już nie twój problem, kotku! – zawołała Fu.
- Nie doceniasz nas! – uśmiechnęłam się szeroko. Popatrzyłam na Różę. Przyglądała się wampirowi długo i uważnie. Baaardzo długo i baaardzo uważnie. Zamyśliłam się. Interesujące. Fu wyrwała mnie z zadumy klaśnięciem w ręce:
- Tamten miał dziesięć. Ale on ma jedenaście na dziesięć! – zakrzyknęła rozentuzjazmowana. Hugo popatrzył na zegarek na swoim nadgarstku.
- O której wschodzi słońce? – zastanowił się na głos.
- Ani mi się waż! – huknęłyśmy wszystkie trzy.
- Greta! – zawołała Infantka. Z cienia wynurzyła się niewysoka kobieca postać w czarnym stroju.
- Słucham? – powiedziała cicho.
- Zaopiekuj się Hugo, dobrze? – poprosiła Róża. – Nie chcę, żeby mu się coś stało.
Chłopak pobladł i popatrzył na kobietę o azjatyckich rysach, która podała mu jego koszulę, ujęła pod ramię i poprowadziła do wyjścia.
- I radziłabym zająć się formularzem! – zawołałam. – Na jutro ma być gotowy.



* * *

- Na imię mam Gilbert i bardzo chętnie się rozbiorę – oznajmił kolejny z wchodzących, wysoki blondyn o pięknych falowanych włosach.
- Chętnie popatrzymy! – uśmiechnęłam się do niego promiennie, pstrykając kilka fotek.
- Powiedz nam coś o sobie! – zażądała Namida, siadając wygodnie.
- Oficjalnie mam 24 lata, ale jestem wampirem od trzydziestu lat, jestem artystą, śpiewam w klubie, sam komponuję muzykę i piszę teksty...
- A-ha – Nam bez przekonania pokiwała głową. – I co jeszcze?
- Jestem przystojny, wygadany i w ogóle zajebisty i chcę być w tej książce!!!
Popatrzyłyśmy na siebie zszokowane. Żeby tak od razu włazić w paszczę lwa?
- Nie no, seme nie może być AŻ tak łatwe...- zaczęła Nam.
- Bierzemy! – machnęłam ręką. – Tylko weź się za formularz!
Gilbert raźnym krokiem opuścił pokój. W progu jeszcze odwrócił się na pięcie.
- A! I jestem gejem! – dorzucił.
- Domyśliłyśmy się – odparła Nam.
- Daje się odczuć – dodałam. Skinął głową i wyszedł, mijając się w drzwiach z kolejnym kandydatem.
Był nim postawny, krótko ostrzyżony mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy i w lustrzanych okularach. Wszedł, zsunął okulary na czubek nosa i popatrzył na nas tak, że obie z Namidą cofnęłyśmy się odruchowo i złapałyśmy za krzyżyki na szyjach
- Efekciarz... – mruknęła Infantka.
- Ja go nie proszę, żeby się rozebrał... – szepnęłam do Nam.
- Ja też nie – odszepnęła – Khem... mógłbyś...pan opowiedzieć coś o sobie?
- Jestem Natan.
- Aha... – skwapliwie pokiwałyśmy głowami – To my już dziękujemy....
- I jakbyś... jakby pan zechciał, to chociaż sto pierwszych pyt... – głos zamarł Namidzie na ustach, kiedy Natan spojrzał na nią od drzwi.
- Dobrze – powiedział. I wyszedł.
Odetchnęłyśmy z ulgą. Infantka tylko pokręciła głową.
- Dlaczego on właściwie miał okulary słoneczne!? – odzyskałam animusz natychmiast, jak zostałyśmy w pokoju same – Jest trzecia w nocy!!
- Jak chcesz to idź go zapytaj – doradziła Nam.
- Wolę nie wiedzieć...

* * *

Diuk wszedł ze słowami:
- Nie będę brał udziału w tej szopce!
Siedząca w fotelu Infantka spojrzała mu w oczy:
- Słucham? – zapytała półgłosem. Diuk skinął głową.
- Będę brał udział w tej szopce! – poprawił się.
- Dobrze! – zgodziła się Infantka łaskawie.
- Ty nie musisz ściągać koszuli – oznajmiła Fu. – I tak będziesz u nas występował.
- Tylko powiedz o sobie coś ciekawego! – zawołałam.
- Jestem tu Diukiem. Co mam więcej powiedzieć? Wszyscy mnie tu słuchają... oprócz Infantki... – zaznaczył. – Z całym szacunkiem! – dodał.
- Ciekawe, czy ktoś ma tutaj połowę szacunku... – szepnęła mi do ucha Fu. Pokiwałam głową:
- Albo nie-cały... – odszepnęłam.
- Skoro to wszystko, to wracam do swoich obowiązków! – oznajmił Diuk i odwrócił się na pięcie.
- Nudny jakiś taki... – mruknęłam do Fu. Kiwnęła głową.
- Szkoda baterii w aparacie – zgodziła się. Infantka wstała.
- Niedługo świta – oświadczyła. – Pora się zbierać...
- Racja! – zgodziłyśmy się, wychodząc z pokoju. W korytarzu stali wszyscy kandydaci, w tym Hugo pod kuratelą Grety. Fu pomachała do niego. Hugo udał, że jej nie widzi.
- Na jutro chcemy mieć wypełnione kwestionariusze – oznajmiłam zgromadzonym.
- Nie ma szans! Wybij to sobie z głowy! – zabrzmiało w tłumie. Kilku zaśmiało się ironicznie. W tym momencie dołączyła do nas Róża.
- Wieczorem wszystkie formularze mają być na moim biurku – powiedziała. – Wypełnione! Całkowicie...
Po korytarzu przepłynął szmer cichych przekleństw. Infantka popatrzyła na swoich podwładnych.
- Mogą być na za piętnaście minut – oświadczyła zniżając głos. Zapanowała grobowa cisza. – No! – powiedziała Infantka, ruszając korytarzem.
- NO! – zawołałyśmy chórem, podążając za nią.

* * *

- Teraz będziemy to wszystko czytać i oczy nam wypłyną… - marudziłam sunąc długim korytarzem ze stertą wypełnionych formularzy osobowych w ramionach – Spokojnie możemy sobie dać czas do przyszłego tygodnia…
- Nie, nie, nie – uśmiechnęła się Namida, przytrzymująca brodą swój stos. – Potrzebujemy tylko kilka. Zresztą, najpierw musimy wybrać głównego bohatera!
- Jestem za tym małym, słodkim…
- Zobaczymy, zobaczymy! Zagłosujemy.
Weszłyśmy do pokoju, w którym wczoraj odbywał się casting i rzuciłyśmy na stół kilogramy makulatury. Po chwili dołączyła do nas Róża. Uniosła jedną brew na widok stosu papieru.
- Co teraz? – zapytała.
- Teraz wybierzemy głównych i główniejszych – oznajmiła Namida, zaczynając rozkopywać kurhan formularzy.
- Na pewno Aleksander, na pewno Hugo – wydobyła dwa. – I ten taki straszny…
- Natan – podsunęła Infantka, a nas przeszły ciarki.
- Natan – zgodziłyśmy się.
– I Gilbert! – zawołała Nam. - No dobrze, to mamy czterech. Który będzie najgłówniejszy?
- Hugo – szepnęłam z nadzieją.
- Też mi się podoba – westchnęła Infantka. – Ale on nie da rady.
- Jak nie da rady? – zdziwiłyśmy się obie.
- Jak będzie miał być głównym bohaterem to zastygnie w słup. Nieśmiały strasznie – pokręciła głową, jakby nieśmiałość Hugo bolała ją osobiście. Popatrzyłyśmy na siebie z Namidą.
- W takim razie przyjrzyjmy się im jeszcze raz – zaproponowałam.

* * *

Weszli. Wszyscy czterej piękni. Każdy inny, ale każdy szalenie interesujący. Aleksander z morderstwem w oczach i zaciśniętymi pięściami. Hugo z zainteresowaniem oglądający wyposażenie pokoju i starannie omijający nas wzrokiem. Swobodny i uśmiechnięty Gilbert. I Natan w lustrzanych okularach. Powiało chłodem.
- Dajcie mi duże łóżko i świece, a wrócę za tydzień… – westchnęła Fu, przyglądając się im z zachwytem.
- Nie, Fu! – jęknęłam, zerwałam się i wybiegłam z pokoju. Podążyła za mną. – Ja tak dłużej nie mogę! – oparłam się o zamknięte drzwi.
- Czego nie możesz? – zdumiała się.
- Ich jest za dużo. I są za przystojni! – oparłam dłoń na czole. – Weź mi kup na urodziny ten wibrator – poprosiłam. – Jakiś turbo, maxi, super, extra, albo coś...
- Albo wszystko razem? – zaśmiała się.
- Najlepiej! – jęknęłam znowu.
- Dobrze – pokiwała głową. – Ale teraz idziemy wybierać….

* * *

- Hugo.
- Aleksander – zaprotestowała Namida.
- Hugo! – uparłam się.
Wymiana zdań trwała już od dłuższej chwili. Chłopcy usiedli na podłodze i jakby od niechcenia zaczęli grać w pokera wydobytymi skądś kartami. Ale uszy mieli czujne jak szpice. Gilbert i Natan odpadli w przedbiegach, co pierwszy skwitował zawiedzonym westchnieniem, a drugi wzruszeniem ramion.
- Głosujemy – zarządziła Nam.
- Jesteśmy dwie, to będzie „wyrównana” walka – sarknęłam kpiąco. Uszy skazańców urosły o kolejne kilka centymetrów, choć udawali, że wcale nie interesuje ich nasza dyskusja. Z westchnieniem po raz kolejny sięgnęłam do spontanicznie stworzonej listy za i przeciw. Po raz kolejny lista wskazała remis.
- Dlaczego, do cholery, Róża sobie poszła!? – zawyłam.
- Z szacunkiem do Infantki! – krzyknął Gilbert, dowodząc, że jednak słucha.
- Tak, tak, z całym… - machnęłam na niego ręką. - Namida!
- Aleksander!! – wstała gwałtownie i uderzyła dłońmi w stół.
- Tak! – krzyknął Hugo.
- Nie!! – wrzasnął jednocześnie Aleks.
- Hugo! – wysyczałam przez zęby
- Tak! – Aleksander rzucił karty na podłogę. – Poker!
- Nie… – jęknął Hugo błagalnie. I nie wiadomo, co wzbudziło jego protest.
W pokoju aż zaiskrzyło. I nagle zrobiło się zimno. Natan wstał bez słowa i zbliżył się ku nam szybkim krokiem. Przysięgłabym, że pod szkłami miał w oku błysk mordu. Odruchowo poszukałam ręki Namidy. Jej palce zacisnęły się na moich. Przełknęłyśmy unisono. Cofnęłyśmy się o krok, potem o drugi, rozpłaszczyłyśmy się na ścianie, żałując, że nie możemy się w nią wtopić. Natan uniósł pięść i potrząsnął nią w powietrzu.
- Grozi nam? – spytałam kącikiem warg, dość niewyraźnie.
- Chyba tak – skrzeknęła do mnie Namida usiłując nie poruszać ustami.
- Moneta! – syknął Natan rozchylając palce. Błysnęło. Odetchnęłyśmy z ulgą. – Orzeł czy reszka?
- Orzeł! – wyrwała się Namida, czyniąc krok do przodu. Błysk światła odbity w jednym ze szkieł osadził ją w miejscu. – Znaczy się, orzeł proszę…
- Niech przegra bardziej pechowy – westchnął Hugo zrezygnowany, wyciągając rękę do Aleksa.
- Tak – w głosie wampira zabrzmiał ton pogodzenia się z losem. Uścisnęli sobie dłonie.
Natan rzucił. Złota moneta połyskiwała, obracając się jakby w zwolnionym tempie.
- Reszka, reszka, reszka, reszka – powtarzałam jak mantrę, wtórował mi głęboki głos Aleksandra.
- Orzeł, orzeł, orzeł – modliła się Namida zgodnym chórem z Hugo.
Pieniążek zawisł w powietrzu na kilka upiornie długich sekund, po czym rozpoczął powolną drogę w dół. Złocisty brzęk monety o podłogę wstrzymał powietrze w naszych płucach. Potoczyła się po posadzce aż pod nogi Gilberta. Tam upadła.
- Orzeł! – ucieszył się wampir.
- Taaaak!! – krzyknęła Namida, a Hugo odetchnął z ulgą. Niemal usłyszeliśmy gruchot kamienia staczającego się z wampirzego serca. Aleks ukrył twarz w dłoniach.
- Przykro mi stary – mruknął Natan.
- Jak dobrze! – westchnął blondynek.
Przez chwilę patrzyłam na wstrętna monetę, jakbym chciała ją stopić wzrokiem, ale w końcu wzruszyłam ramionami.
- Fatum – skwitowałam. – A ty się nie ciesz! – pogroziłam Hugo palcem. – Mam plany co do ciebie!
Mina mu zrzedła.
- Niech mnie ktoś zastrzeli – jęknął Aleks.
- A teraz spać! – klasnęła w dłonie uradowana Namida. – Od zmierzchu zaczynamy!!

* * *

    Natarczywe pukanie do drzwi zamieniło się w łomotanie pięściami. Zaspany Aleksander podszedł i ściągnął łańcuch.
- Czego!? – warknął otwierając drzwi.
- Pobudeczka!! – zawołałam radośnie. Popatrzył na mnie z mieszaniną zdziwienia i nienawiści w oczach.
- Kurwa! Dopiero zmierzcha! – zawołał z wyrzutem.
- No właśnie! Pora na jogging! – uśmiechnęłam się do niego promiennie. Aleks zbladł.
- Ale ja nie biegam – powiedział zdumiony.
- Sam zaznaczyłeś, że biegasz. W pytaniu 632 podpunkt 12/c – otworzyłam trzymamy dotychczas pod pachą gruby plik kwestionariusza osobowego i znalazłam właściwy akapit. – Jogging, codziennie, 10 kilometrów – odczytałam. Wampir wytrzeszczył oczy.
- Namida! Zlituj się! Przestałem czytać te pytania na tym o pastę do zębów. Dalej strzelałem na chybił trafił – wyznał.
- Od 213 pytania – przytaknęłam. – No właśnie... Tak sobie myślałam, że kilka...set odpowiedzi mi do ciebie nie pasowało. Róża też tak stwierdziła i kazała sumiennie skonfrontować formularz z rzeczywistością... – uśmiechnęłam się. Aleksander zbladł jak papier do drukarek „HP extra white”.
- Mam przesrane... – jęknął, przecierając czoło.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo! – wyszczerzyłam zęby. Wampir westchnął.
- To daj mi chwilę... muszę siku... i wziąć prysznic...i włosy umyć... – powiedział, wolno zamykając mi drzwi przed nosem. - ...i zadzwonić! – zawołał, zatrzaskując je gwałtownie.
- Ej! – krzyknęłam. – Jeśli myślisz, że sobie stąd pójdę, to się mylisz. Wcześniej czy później będziesz musiał wyjść!
* * *

    Hugo przyciskał słuchawkę do ucha i smętnie kiwał głową, słuchając zwierzeń zrozpaczonego przyjaciela.
- Nie czytałem tych pytań... – zajęczał Aleksander. Hugo pokiwał głową.
- A ja czytałem... – wyszeptał skromnie. – Zaznaczyłem szachy... – z tymi słowami popatrzył na siedzącą przy stole przed szachownicą Fu, która patrzyła na niego z natarczywym wyczekiwaniem. – I wyznam ci, że również żałuję... – jęknął. – Bo to chyba też nie była prawidłowa odpowiedź – westchnął.

* * *

    Aleksander odłożył słuchawkę i odwrócił się, stając ze mną nos w nos. Cofnął się gwałtownie, łapiąc za serce.
- Zwariowałaś!? – zawołał z wyrzutem, uspokajając się nieco. – I jak tu... – zaczął zirytowany. Pokazałam mu wsuwkę.
- Kolega wampir ma kiepskie zamki – oceniłam. – Moi rodzice mają taki w altanie. Wystarczy wsunąć, pchnąć i przekręcić – uśmiechnęłam się.
- Dogadałabyś się z Hugo! Ty włamywaczko! – burknął rozeźlony, idąc w stronę łazienki.
- Z Hugo gada Fu... A ja jeszcze zdążę! – ucieszyłam się. – On jest na deser...
- Pewnie nie wyjdziesz z mojego mieszkania, jeśli cię poproszę? – westchnął, ściągając górę od pidżamy.
- Pewnie nie – westchnęłam, idąc za nim.
- Co ty wyprawiasz?! – zawołał zbulwersowany. – To jest jednoosobowa łazienka! – zdenerwował się. – I nie życzę sobie żadnego towarzystwa.
- Muszę być wiarygodna! – powiedziałam twardo. – Chcąc, nie chcąc, wylądowałeś w Big Brotherze – otworzyłam swój plecak i zaczęłam w nim szperać.
- Ale moja kąpiel nic nie wniesie do książki!
- Do książki może nie... – zgodziłam się, wydobywając aparat. – Ale co z tego?! – uśmiechnęłam się promiennie. – Masz być postacią trójwymiarową. Tak więc... muszę zobaczyć cię CAŁEGO! – przymierzyłam się do zrobienia wampirowi zdjęcia.
- Nie zgadzam się! – krzyknął oburzony Aleksander.
- Nie masz wyboru... Róża zamówiła zdjęcia... – pstryknęłam.

* * *

- Więc? – odczekałam grzecznie aż Hugo skończy rozmawiać i wbiłam w niego pytające spojrzenie. Zawiercił się nerwowo, desperacko spojrzał na okno, westchnął i w końcu wybuchnął.
- Dobra!! Nie umiem grać w szachy, słyszysz?! Nie umiem!! Zaznaczyłem to, bo wydawało mi się najbezpieczniejsze! Wy jesteście obie nienormalne!!! Ja się was zwyczajnie boję!!
Przeczekałam tyradę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy oklapł, szybko złożyłam szachownicę i wyszłam z nią do drugiego pokoju. Blondynek poczłapał za mną.
- Wyjeżdżasz? – zapytał z nadzieją, kiedy zaczęłam szperać w torbie.
- Nie – odparłam spokojnie. – Tak właśnie myślałam, że zaznaczyłeś szachy na odczepnego. I się przygotowałam na tę okoliczność!
Wydobyłam z czeluści dwie, grubaśne pożółkłe księgi i wręczyłam mu je z szerokim uśmiechem.
- Co to jest? - spytał z obrzydzeniem, biorąc je do rąk.
- Podręczniki! Róża obiecała, że wypełnicie formularze w stu procentach zgodnie z prawdą. A jeżeli nie, to mamy dopilnować, aby zaznaczone odpowiedzi stały się prawdziwe…
- O Boże… - jęknął.
- Na mnie Boże nie pomoże! Tak więc ucz się, słonko, a ja lecę na herbatkę do Gilberta…
- Jeżeli myślisz, że mam zamiar choćby zajrzeć, do którejś z tych cegieł… - wyciągnął je w moją stronę z groźną miną. W tym dokładnie momencie w drzwiach stanęła niewysoka kobieta, ubrana w czerń i zmierzyła Hugo od stóp do głów.
- Poprosiłam Gretę, żeby dotrzymała ci towarzystwa – oznajmiłam radośnie.
- To masz całkowitą rację! – dokończył pospiesznie chłopak, przyhołubiając księgi do piersi
- No widzisz! – ucieszyłam się. – Zobaczysz, współpraca nam się ułoży! Czuję że będzie świetnie!
- … - nie odpowiedział, chociaż wyraźnie cisnęło mu się na usta. Nie ma to jak silny instynkt samozachowawczy! Z westchnieniem usiadł na łóżku i otworzył pierwszą księgę na pierwszej stronie.
- Hej! Ale to jest po rosyjsku!! – zaprotestował. – W cyrylicy!!!
- Się zdziwił – prychnęłam kpiąco. – Najlepsi szachiści są Rosjanami, a ty zaznaczyłeś, że grasz dobrze!
- Ale ja nie znam rosyjskiego... – jęknął żałośnie.
- Byłabym zapomniała! – klepnęłam się w czoło otwarta dłonią i ponownie zanurkowałam w odmęty torby, skąd wydobyłam kolejną cegłę. – Mam dla ciebie słownik, proszę! – podałam mu.
- Ale to jest słownik angielsko – rosyjski! – znów zaprotestował, wytrzeszczając śliczne błękitne oczy.
- Tak! W pytaniu 737 C zaznaczyłeś dobrą znajomość angielskiego – stwierdziłam z satysfakcją.
- Nienawidzę cię... – zaszlochał.
- Dopiero się rozkręcam – pogłaskałam go po włoskach. – Twój formularz jest kopalnią niespodzianek!
- Pokaż mi go!! – poderwał się gwałtownie. – Co ja tam jeszcze napisałem?!
- Nie! – zaśmiałam się szatańsko. – Tajemnica spowiedzi! Bawcie się dobrze!!
Wybiegłam w pląsach na klatkę schodową, odprowadzana litanią mamrotanych pod nosem przekleństw. Jeszcze na schodach wysłałam do Namidy krótki sms z raportem. Przed budynkiem czekała już na mnie zamówiona zawczasu taksówka.
- Do Diabliq poproszę – zachichotałam na samą myśl o Hugo uczącym się z dziadkowych ksiąg. Było zaznaczyć kręgle!!
* * *

    Przemierzałam opustoszałe ulice Wrocławia na moim ukochanym, czerwonym skuterku. Na parkingu przy parku zatrzymałam się i obejrzałam za siebie. Spocony Aleksander biegł za mną truchtem, a wyraz jego pobladłej twarzy był jedną wielką personifikacją cierpienia.
- No szybciej! – ponagliłam go. – To jogging miał być! Nie spacerek! – zawołałam. Dobiegł do mnie i zatrzymał się.
- Ty... ty...chcesz... mnie zabić!! – wysyczał upadając na kolana i ciężko dysząc.
- Was się podobno nie da zabić – zdziwiłam się.
- Nikt nie stosował wobec nas tak brutalnych metod! – warknął, łapiąc oddech.
- Wolisz kołek w serce? – zapytałam.
- TAK! – pokiwał skwapliwie głową.
- Lekcja na przyszłość, żeby czytać i szczerze wypełniać wszystkie formularze – skwitowałam, wzruszając ramionami. Popatrzyłam na zegarek, a potem na licznik. Policzyłam szybko w pamięci. No, niech mu będzie, że zrobił te 10 kilometrów.
- Nienawidzę cię... – wyszeptał.
- Och jakżeż mi przykro! – parsknęłam, podając mu butelkę wody. – Łamiesz mi serce! A teraz do domu!
- CO?! – zdziwił się.
- Śmigaj! Ja mam spotkanie w Diabliq...
- I po mieście przegoniłaś mnie, bo? – wstał, ciskając zielonymi oczami pioruny. Sięgnęłam po aparat i błysnęłam mu w twarz lampą.
- Bo od wysiłku fizycznego ślicznie oczy ci błyszczą, a jak do tego jesteś jeszcze wkurzony to już w ogóle brrr...normalnie ciary! – uśmiechnęłam się do zdębiałego wampira. - Ciacho z ciebie! – dodałam, odpalając skuter i odjechałam.
* * *

- Odd... Proszę oddać mi aparat! – zażądałam dzielnie nieco drżącym głosem, wyciągając nieco drżącą rękę w stronę Natana. Odtrącił moją dłoń i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że odruchowo cofnęłam się o krok. – On jest mój! – kwiknęłam cichutko.
- Ładny sprzęt – pochwalił, majstrując przy obiektywie.
- Nikon – potwierdziłam zuchwale, podchodząc ostrożnie.
- Lustrzanka?
- Oczywiście – oburzyłam się – Reszta to badziewie!
- Dziesięć milionów?
- Dwanaście i jeden! – rzuciłam wyzywająco.
- No to ładne cacko! Mogę się pobawić?
 Skalkulowałam szybko w myślach. Wyglądał jakby był w dobrym humorze, a więcej taka okazja mogła się nie przytrafić. No nic, Infantka zagwarantowała mi nietykalność...
- Pod warunkiem – pisnęłam cichutko.
- No?
- Pozwolisz sobie kilka zdjęć pstryknąć...
- Ok.! – ucieszył się.
- Khem, bez koszulki?
- ... – popatrzył na mnie znad okularów – Przeginasz...
Westchnęłam. Spojrzałam na Nam siedzącą w wielkim fotelu. Na stoliku obok leżała kupka gazetek typu „Adam” i „On & On”, które moja przyjaciółka wyszperała z szafy Gilberta. Mimo jego usilnych protestów. I teraz je namiętnie przeglądała. A podobno to ja jestem zboczona. Namida każde pisemko oglądała w specyficzny sposób. Czasem odsuwała magazyn na odległość ramion i mrużyła oczy, innym razem przybliżała go prawie do samego nosa, niekiedy obracała o 90 stopni, lub w ogóle do góry nogami, a dochodziło nawet do tego, że przechylała głowę na boki.
- Co ty tam oglądasz? Gejowską kamasutrę? – mruknęłam zniecierpliwiona tymi jej ewolucjami. Ocknęła się.
- Nie – odparła. – Ogłoszenia drobne! – zawołała z odrobiną sarkazmu. Taak... ironia Nami to coś, co dziewczyna dopracowała do perfekcji. W najnowszym wydaniu Encyklopedii pod hasłem „cynik” będzie zapewne jej zdjęcie.
- Nie będzie. Nie jestem fotogeniczna – odezwała się Nam, biorąc kolejny magazyn. Popatrzyłam na nią z wyrazem szoku na twarzy.
- Znowu na głos powiedziałam? – domyśliłam się.
- Jak zwykle zresztą... – uśmiechnęła się promiennie i zagłębiła w lekturze.

* * *

    To nie był koniec naszych nocnych wypraw. Musiałyśmy przecież zapoznać się z każdym politycznie ważny członkiem czterech władających miastem wampirzych Rodzin.
Pan straszny okazał się właścicielem jednego z wrocławskich nocnych klubów. Właściwie… nie ma co się oszukiwać – burdelu! I była w nim masa Japończyków… No tak… podobno Rodzina Północna miała największe udziały w zagranicznym handlu usługami erotycznymi. Burdel, jak burdel… mówię, jako znawczyni burdeli i alfonsów. Za to pokoik Natana zdziwił mnie.
- To asceta jakiś! – syknęła do mnie Fu, gdy w końcu, po długich namowach wpuścił nas do prywatnej kwatery.
- Taaa… minimalista – orzekłam robiąc zdjęcia. – Podobno minimalizm jest cechą ludzi bez serca – popatrzyłam z ukosa na wampira. Natan uśmiechnął się do mnie. Ten uśmiech nie tylko sprawił, że przebiegły mi ciarki po karku, ale również…cóż… chyba potwierdził wcześniejszą tezę.
- Rozejrzałyście się już? – zapytał sucho mężczyzna.
- Już, już… - odparła Fu, siadając na przykrytym czarną kapą łóżku. Skrzywiła się. Pomacała materac. – Przecież to deska! – zszokowała się. – Deska i gąbka! – orzekła niemal przerażona.
- Nie każdy musi spać na poduchach – odrzekł zgryźliwie.
- Yyyy! Mam coś! Natan – Szatan! – wypaliłam nagle. – Jezu! Jestem genialna!
- Te! Poetka! – odezwał się jakiś głos za nami. Odwróciłyśmy się. Stał tam przystojny blondwłosy facet. Podał nam na tacy sok w wysokich szklankach. Czerwony i porzeczkowy. Zamówiłyśmy wcześniej i widać w końcu nas kelner znalazł…
- Ej! Przystojny jesteś! – stwierdziła Fu, biorąc swoją szklankę. Powąchała na wszelki wypadek. – Jak ci na imię?
- Właśnie! Czemu cię nie poznałyśmy?!
- Na castingu?! – zawołała wojowniczo moja przyjaciółka.
- Edgar – przedstawił się ze znużeniem. - Może dlatego, że nie jestem wampirem... – odparł zniechęcony.
- Ano faktycznie, nie wyglądasz... – skomentowałam.
- Ale... – zaczęła Fu.
- Hej! Mam propozycję! – odezwałam się nagle do Natana. Popatrzył na mnie jak na idiotkę. – Zrób z niego wampira!
Natan zdębiał. Facet się zakrztusił.
- Co takiego? – mruknął Natan.
- No...zrób z niego wampira – wzruszyłam ramionami. – Jakoś się tam robicie, nie? Przemieniacie, czy coś tam...
- Yyy... – odezwał się Natan. – Słuchaj... Ty wiesz, na czym polega przemiana w wampira?
- Nooo...na jakimś gryzieniu w szyję, czy coś...- odruchowo poprawiłam golf, a Fu nastawiła swój kołnierzyk i chustkę na szyi. Natan westchnął.
- Nie... niezupełnie tak... I nie mam zamiaru wam tłumaczyć! – zaznaczył szybko, widząc, że otwieram usta. Popatrzył na Edgara. Edgar patrzył na Natana i wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Pan straszny zmarszczył brwi.
- Nawet o tym nie myśl! – warknął. – Mowy nie ma! Idź do Miriam! – żachnął się i wstał.
- Ale o so chosi? – szepnęła mi do ucha Fu.
- Nie mam pojęcia – odszepnęłam.

    Szybko jednak dowiedziałyśmy się, o co chodziło i czemu Natan się tak wkurzył… Otóż przemiana w wampira, jak wyjaśniła nam Infantka wiązała się… z… seksem! Musiał odbyć się akt seksualny, w trakcie którego zachodziło nie tylko zespolenie ciał, ale również wzajemnie picie krwi – przemieszanie jej. I potem… człowiek stopniowo zamieniał się w wampira. Bardzo stopniowo. Przemiana mogła trwać nawet miesiąc. Wampiryzm postępował wolno, zmieniało się ciało, zachowanie, zdolności… Taki bajer! No co? W końcu ospa wietrzna też inkubuje dwa tygodnie.
- To dlatego Natan odsyłał tamtego do Miriam! – zawołała odkrywczo Fu.
- Natan jest w stu procentach hetero – zauważyła Infantka.
- Szkoda – westchnęłam. – Gdyby nie był taki straszny, to by mnie kręcił…
- A kim jest Miriam? – zainteresowała się Fu.
- To prostytutka… właścicielka burdelu i tak jakby… najbliższa kochanka Natana – wyjaśniła uprzejmie Róża.
- Aha… - Fu pokiwała głową. – Ale… możemy to jakoś nagiąć do fabuły…? – popatrzyła pytająco na Infantkę.
- Myślę, że Natan was za to zabije. Cóż… jest kilka rzeczy, za które warto umrzeć… - stwierdziła nostalgicznym tonem Róża.
- Wampir chyba nie powinien wypowiadać się w kwestii umierania… - skomentowałam grobowym głosem.
* * *
    Namida od ponad kwadransa chodziła po lesie i fotografowała coś, co przypominało… ruiny jakiegoś zamczyska, czy bunkra. Nie wiem, nie znam się! Stałam obserwując te jej zabiegi. Było prawie całkiem ciemno, ale lampa błyskowa dobrze spełniała swoją funkcję. No, ale chyba wystarczy tych oględzin… „miejsca zbrodni”?!
- Skończyłaś? – zniecierpliwiłam się. Byłam zirytowana. Jak oni w ogóle mogli nas tak potraktować?
- Już, już… - mruknęła, wyłączając lustrzankę i chowając ją troskliwie do przewieszonego przez ramię futerału. – Coś się tak zaperzyła? – zapytała, podchodząc do mnie.
- No bo ja się tu cieszę, że na wycieczkę jedziemy, a oni… - obruszyłam się. – Powinnam się na nich zafoszyć.
- Chyba zaFUszyć… - zauważyła wesoło. – Spodziewałaś się, że będziemy zwiedzać? – parsknęła. - Zabić im nas nie wolno, ale nigdzie nie było infantkowego zakazu wywożenia do lasu.
- I zostawiania z piskiem opon? – prychnęłam, zaplatając ręce na brzuchu. – Gnojki! Gorzej, niż psa! Już ja sobie z nimi porozmawiam! – zagroziłam.
- Pies byłby w trudniejszej sytuacji – powiedziała wyciągając telefon. – Nie ma GPSa – uśmiechnęła się.
- I co? Do najbliższej cywilizacji, a potem taryfą? – zapytałam kwaśno.
- W końcu Róża płaci… - Namida wzruszyła ramionami.

* * *

    Nalałam herbaty do obu kubków i zaniosłam jeden Fu, siedzącej przy biurku Aleksandra. Od godziny włamywała się do komputera wampira. Ciekawe, co znajdzie... Porno? Czy jakieś inne mhhhhrrroczne sekrety? Czym się może pasjonować taki „zwyczajny wampir”? Gwiezdnymi Wojnami? Usiadłam w fotelu, popijając aromatyczny napar. Westchnęłam.
- Długo ich nie ma… - zauważyłam.
- Martwisz się? – mruknęła, wciąż zła za to, że wywinęli nam taki numer.
- Może się zgubili? – znów ostrożnie upiłam łyk herbaty. – W końcu wieźli nas takimi krętymi drogami, że sami mogli się gdzieś… zawieruszyć!
- A dobrze im tak! – postanowiła Fu tonem usatysfakcjonowanej Temidy.
Nagle z klatki schodowej dobiegły odgłosy. Kroki i przyciszona rozmowa. Szczęknął zamek, a drzwi stanęły otworem. W progu pojawiły się nasze dwa ulubione wampiry. I jakoś tak… mimo przynależnej do rasy, tudzież gatunku białolicości, zbladły jeszcze bardziej. Czyżby na nasz widok? Ciekawe dlaczego? Hugo automatycznie zrobił na pięcie w tył zwrot.
- Wychodzę! – oznajmił kategorycznie.
- Nie zostawiaj mnie z nimi! – zawołał Aleks.
- One są niezniszczalne! – wrzasnął blondynek. – To nie jest na moje nerwy! Jestem na takie rzeczy ZA stary! – zirytował się. Wstałam.
- Proszę proszę… - odezwałam się wyniośle. – Panowie kidnaperzy wrócili. I co? Nie poszło? – skrzywiłam się z niesmakiem. – To peszek, bo Infantka trochę nas lubi…
- I nie będzie zadowolona – wtrąciła Fu, nadal szperając w plikach.
- Umm… - powiedział Hugo.
- Co chcecie w zamian za milczenie? – zapytał wprost Aleksander.
- Podkładasz się… - zanuciła Fu.
- A mam inne wyjście?! – wrzasnął na nią wampir.
- Nie masz – odparłam poważnie.
- Noooo?! – ponaglił mnie, wściekle mrużąc oczy. Zastanowiłam się.
- Odpowiesz mi na jedno… ważne pytanie – powiedziałam wolno. – I wtedy będziemy kwita!
- Jakie? – zainteresował się.
- Jak was można zabić? – zapytałam. Twarz mężczyzny stężała.
- Chyba zwariowałaś! – prychnął. - Jeśli myślisz, że ci powiem…
- Hugo? – przeniosłam spojrzenie na drugiego wampira. Blondynek wytrzeszczył na mnie oczy, po czym szybko chwycił za rękaw kurtki Aleksa i szarpnął lekko dwa razy.
- Powiedz jej – poprosił płaczliwie. – Ona JEST wariatką! Zapominasz? – jęknął przestraszony.
- Albo nam powiecie, albo będziemy eksperymentować! – oświadczyłam ostro.
- To sobie eksperymentujcie! – wywarczał Aleks. – Na nim! – wypchnął Hugo przed siebie.
- Ale z ciebie przyjaciel! – zawołał urażony do kości chłopak.
- Żyjesz dłużej… – skwitował.
- Toteż jestem bardziej przyzwyczajony! – zauważył cierpko Hugo.
- Wiesz Nam… - odezwała się nagle Fu. – Nie musisz ich naciskać…
- Czemu? – zdziwiłam się.
- Bo znalazłam tutaj dokumenty na temat zabijania wampirów – oznajmiła, przeglądając pliki. - Badania… Chyba jakiegoś szalonego profesorka.
- Bardziej szalonego, niż my? – uśmiechnęłam się promiennie. – Niemożliwe…

* * *

Namida spała cicho, odwrócona twarzą do ściany, opancerzona opaską na oczy i stoperami do uszu. Aż dziw, że niczym nie zatykała sobie nosa, ust i… i innych naturalnych otworów ciała. A ja pisałam. Siedząc po turecku, nakryta kołdrą na głowę, z latarką w zębach, subtelnie waląc w klawisze mojego podstarzałego laptopa. Kiedy ktoś ze mnie gwałtownie zerwał przykrycie, niemal dostałam zawału. Wrzasnęłam dziko, wypluwając latarkę i srebrnym widelcem z nabitym na niego ząbkiem czosnku, obwiązanym srebrnym łańcuszkiem z niemniej srebrnym krzyżykiem, skropionym wodą święconą wycelowałam w…
- Hugo… Ty mnie chcesz do grobu wpędzić?! – krzyknęłam z wyrzutem.
- Daj Boże… - jęknął wampir, trzymając się za miejsce, w którym u każdego, normalnego śmiertelnika bije serce. – Co ty robisz o tej godzinie?
- Ja? O tej godzinie? – oburzyłam się. – Jest piąta po południu, to ty powinieneś przewracać się na drugi bok w swojej trumnie!
- Wiesz, że nie sypiamy w trumnach, tak?
- Zauważyłam – przyznałam. – No i?
- Odkąd tu jesteście nie mogę spać – wyznał smętnie. – Prześladuje mnie myśl o… kołku…
- Ale, że dlaczego? – spytałam niewinnie, chowając za plecy przenośny odwampirzacz.
W spojrzeniu chłopaka było wszystko: narastająca bezradność, czająca się pod nią złość, spora doza strachu i przemożne pragnienie znalezienia się jak najdalej ode mnie. Metodą wysłania mnie gdzie indziej. Możliwie daleko. Ze słodko śpiącą pancerną Nam do towarzystwa.
- Więc… - zagaił po przedłużającej się chwili niezręcznej, acz całkiem wymownej ciszy. – Co tam skrobiesz?
- Piszę – ucięłam.
- Ale co? – drążył. – To chyba o-n-a… – „ona” pełne było źle skrywanego obrzydzenia - … miała pisać powieść dla Infantki. – wskazał na Namidę, która zamruczała coś przez sen i naciągnęła sobie kołdrę na głowę. No tak… widać nadal jej za jasno i za głośno…
- No powieść tak… - przytaknęłam.
- Pokaż!
Hugo był szybki. Jak na wampira przystało. Zabrał mi laptopa, wyrywając zasilacz z gniazdka i odsunął się na bezpieczną odległość, błyskawicznie przebiegając wzrokiem zapisane linijki. Dużo nie zdążył. Komputer zdegustowany utratą pożywienia piknął i zdechł. Hugo wlepił we mnie zszokowane spojrzenie.
- Ty jesteś nienormalna! – powtórzył chyba z tysięczny raz. – Ja cię o to pozwę!
- Ale to specjalne zamówienie – zełgałam. – Widzisz… siedzę tu całe wakacje, normalnie poszłabym gdzieś do pracy, jakoś muszę dorobić!
- Ale ja? Z Gilbertem?! NIGDY!! Czyje to zlecenie?!
- Róży – mruknęłam niewinnie.
- O Boże… - jęknął przecierając dłonią twarz. – Ja chyba naprawdę przejdę do innej Rodziny – wyszeptał wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę słyszałam jeszcze beznadziejne szuranie i pełen rezygnacji szczęk zamka w sypialni Aleksandra.
- Fu, coraz lepiej idzie ci sztuka manipulacji – znów podskoczyłam, słysząc grobowy głos Namidy.
- Uczę się od najlepszych – opadłam na poduszkę i przyhołubiłam laptopa do piersi.
- Myślisz, że nie zapyta Infantki?
- Jestem pewna. Zresztą, zamierzam pokazać jej to opowiadanie.
- Na pewno się ucieszy – orzekła Nam.
- No…
- W końcu też yaoistka…

Skończywszy oglądać pod lupą opakowanie serka wiejskiego ze szczypiorkiem, wyciągnięte z przymusowo uwspólnionej lodówki Aleksandra, podałam je Nam i wyjęłam następne, po czym przystąpiłam do oględzin. Trwało śniadanie. Dochodziła dwudziesta, siedzieliśmy w kuchni we czwórkę, w miłej, rodzinnej, nienawistnej atmosferze.
- Powstrzymałem się od wstrzyknięcia cyjanku – oznajmił grobowym głosem Aleks, zakładając ręce na piersi – Wiecie, co by nam zrobiła Infantka, gdybyśmy chociaż spróbowali…
- Jakoś nie do końca wierzę waszemu poczuciu… lojalności… - mruknęła Namida, która z natury nikomu nie wierzyła. Czasem nawet samej sobie.
Uznawszy serek za jadalny, sięgnęłam w głąb lodówki po ogórka, podając jednocześnie chłopakom po woreczku krwi. Dziś szef kuchni polecał smakowitą A+, mocno schłodzoną. Ogórka obejrzałam równie dokładnie jak serki, chociaż przyznam się: nie wiem jak można zatruć ogórka! Położyłam lupę na wyciągniętej do mnie wyczekująco dłoni Hugo i przekroiwszy ogórka na pół, zaczęłam swoją część umieszczać w serku. Młodszy wampir natomiast dokładnie badał powierzchnię plastiku, pomagając sobie szkłem powiększającym. Zbadaną torebkę oddał koledze i zabrał się za drugą.
- Powstrzymałam się od wstrzyknięcia ekstraktu czosnkowego – zauważyłam sarkastycznie, mieszając serek widelcem. – Zresztą wiecie, co Diuk by nam zrobił na polecenie Infantki, gdyby coś wam się stało…
- Jakoś nie do końca wierzę waszemu poczuciu… zdrowego rozsądku… - odciął się Aleks, wbijając w torebkę szklaną słomkę. Zjedliśmy w pełnej napięcia ciszy.

* * *

- Nami? – zapytałam kilka godzin później, moszcząc się wygodnie w łóżku, w mieszkaniu Aleksandra. Kotary były zasunięte, żaluzje za nimi opuszczone, a zewnętrzne okiennice przymknięte tak, że w środku panowała nie tylko ciemność, ale i przyjemna cisza, co nie zdarza się w centrum miasta o godzinie siódmej rano. W pokoju wciąż spałyśmy obie, nie zgadzając się nigdy na rozdzielenie z nam tylko wiadomych przyczyn (pojedynczą ofiarę łatwiej zagryźć/zamordować/wywieźć nad rzekę/zakopać w ogródku). W sypialni obok pewnie właśnie zasypiali Aleks i Hugo. Żaden z nich nie zgadzał się zostać z nami sam na sam w środku dnia z im tylko wiadomych przyczyn (pojedynczą ofiarę łatwiej podejść/molestować/zmanipulować/ogólnie skrzywdzić).
- Nooo? – zapytała sennie. Wciąż dziwiło mnie, jak słyszała mój głos przez stopery do uszu, których nie wiedzieć czemu ciągle używała.
- Ty myślisz, że to się dzieje tak naprawdę, czy to tylko wyjątkowo porypany, piękny sen?
- …koszmar chyba… - dobiegło mnie zza ściany ciche mamrotanie – widomy dowód świetnego wampirzego słuchu. Walnęłam łokciem w ścianę.
- Ała! – pisnęła Namida, która zapewne się uszczypnęła w jakąś strategiczną część ciała – Dzieje się – orzekła autorytatywnie – A jeżeli to sen, to ja się nie chcę budzić… i idę zgwałcić Aleksa! – sprężyny skrzypnęły, kiedy podniosła się z łóżka.
- DZIEJE SIĘ! – dobiegł nas z pokoju obok zrozpaczony wrzask wampira. Nam usiadła z powrotem na łóżku. Czyli na jawie gwałcić nie mogła. Położyła się grzecznie z powrotem.
- Mhum – pokiwałam głową do siebie. – A na fabułę… to ty już masz jakiś pomysł?
- Szczerze? – zapytała.
- Aha. No to kicha… - westchnęłam.
- A czy jakikolwiek pisarz potrzebował kiedyś fabuły, żeby napisać książkę? – wymruczała sennie.

* * *
   
    Chomik biegł w karuzeli jak oszalały. Ten to ma życie… nigdy do celu nie dobiegnie, a w razie kryzysu Aleksandra skończy jako przekąska.
- O czym myślisz? – zapytał wampir, stawiając na stoliku przede mną kubek z herbatą. Spojrzałam na niego.
- O tym, co powinno być w tej książce… - zełgałam gładko. Właściwie była to po części prawda. Materiał „postaciowy” miałam, teraz trzeba było sklecić sensowną fabułę. Jakąkolwiek fabułę! – Bo przecież nie o „próbie przejęcia władzy nad światem”… - mruknęłam unosząc kubek do ust.
- Może o miłości? – zaproponował Hugo, siedzący z Fu na łóżku i grający z nią w szachy. Prędko się chłopak uczył. Nie miał wyboru…
- Ech tam! O miłości! – prychnął zirytowany Aleks, siadając w fotelu naprzeciwko mnie. – Wszędzie to samo! Dziewczyna spotyka wampira, zakochują się blablabla… - splótł ręce na torsie i naburmuszył się. – BLA! – zakończył zafoszony. Nagle szczęknął zamek w drzwiach. Wszyscy obejrzeliśmy się. Zapadki kliknęły, następnie drzwi otworzyły się i weszła… ładna blondynka, mniej więcej w moim wieku. Była w szerokim płaszczu i targała za sobą walizkę na kółkach. Obaj mężczyźni dżentelmeńsko poderwali się i podeszli do niej. Hugo wziął od dziewczyny walizkę i odstawił ją, ciemnowłosy wampir zabrał jej torebkę, zamknął za nią drzwi i ustawił się tak, by pomóc jej zdjąć płaszcz.
- Część kochanie – powiedziała ciepło, obróciwszy głowę i cmoknęła Aleksandra w policzek. – Dziękuję, Hugo… - uśmiechnęła się do chłopaka, zdejmując prochowiec. Dopiero wtedy nas dostrzegła. Uśmiechnęła się miło, skinęła głową. – Dobry wieczór – powiedziała. Taaaak… ona dostrzegła NAS. A ja dostrzegłam… stan błogosławiony. Owa dziewczyna, która powiedziała do Aleksandra per „kochanie” była w najzwyklejszej, choć mogłam się mylić, i zaawansowanej, tu na pewno się nie myliłam, CIĄŻY!
Zamrugałam zszokowana. Kiwnęłam głową, bo jakoś zabrakło mi słów, co samo w sobie było przerażające. Dla mnie. Dla Fu pewnie też, bo pochwyciła moje spojrzenie i wtedy nabrałam animuszu. Splotłam ręce na piersi, odchyliłam się w fotelu i patrząc na Aleksandra z wyrzutem tak potężnym, jak jaki mnie tylko było stać powiedziałam:
- BlablaBLA?
Wampir wywrócił oczami, przysunął fotel ciężarnej. Zajęła miejsce, gładząc się odruchowo po brzuchu.
- Wy jesteście pewnie tymi pisarkami – powiedziała. – Aleks trochę mi o was opowiadał przez telefon.
- No z pewnością w samych superlatywach – skomentowałam. Przez telefon? No tak! Wiedziałam, że trzeba było im zamontować podsłuch. WIEDZIAŁAM!
- Za to nam o tobie nie wspomniał ani słowem – odezwała się Fu. W końcu! Chwała jej za to. Sytuacja była nieco niezręczna.
- Mam na imię Julia – przedstawiła się. – A o tym, że się mną nie pochwalił, to ja z nim porozmawiam na osobności. Dziękuję, Hugo – powiedziała, gdy blondynek podał jej kubek z herbatą. Aleksander nachylił się ku dziewczynie.
- Wybacz, kochanie – szepnął. – Chciałem cię przed nimi uchronić. Miałem nadzieję, że zdołam się ich pozbyć, zanim wrócisz z konferencji – wyjaśnił.
- Nadzieja matką głupich – skomentowała złośliwie Fu. Upiłam łyk swojej herbaty. Coś zaczęło mi się kluć…
- Sztampowo? – skrzywiłam się sama do swoich myśli. Zebrani popatrzyli na mnie. – Życie JEST sztampowe! Nawet wampirze! Nie ma co udziwniać – postanowiłam, wzruszając ramionami. - No to jak to było? Inaczej, niż „blablabla”? – zagaiłam. – Zmajstrowałeś jej dziecko i jej rodzina ruszyła za tobą z siekierkami, a że jesteś pod pewnymi względami nieśmiertelny…
- Nie! – warknął na mnie, marszcząc się nieprzyjaźnie. – Akurat… - zaczął, jednak uciszyłam go gestem ręki.
- Cicho! – zawołałam i pokazałam Julię palcem. – Chcę usłyszeć to od… - popatrzyłam na rękę dziewczyny. Gdzieś już widziałam taką obrączkę. Zerknęłam na rękę wampira. Ha! Genialnie! - …od twojej żony! – zażądałam twardo.


    I tak właśnie napisałam książkę o wrocławskich wampirach… Ale to było dawno dawno temu, na odległych studiach… i to już… zupełnie inna historia.

KONIEC
Przypisy:
* „uke” - termin stosowany w mangach (japońskich komiksach) i anime yaoi do przedstawienia strony pasywnej w związku homoseksualnym pomiędzy dwoma mężczyznami. Odnosi się głównie do sytuacji intymnych, jednak bywa przenoszony również na całkowite relacje między partnerami.

** „seme” - termin stosowany również w m&a o tematyce yaoi. Tutaj z kolei mężczyzna jest stroną dominującą, agresywną. Ponownie termin odnosi się głównie do sfery intymnej, jednak bywa przenoszony na ogólne relacje partnerskie.

Autorki:

Roksana Kulik
Agnieszka Grzenkowicz
 Autor: Roksana Kulik, Agnieszka Grzenkowicz
 Data publikacji: 2010-05-01
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Nie takie złe :)
Pewne znane mi osoby (sprawcy znani policji ;) psy wieszały, że to infantylne jest.

No dobra, infantylne, ale ma swój pomysł, napisane jak najbardziej czytelnie, no i wreszcie są czytelnicy którym tylko w to graj, żeby infantylnie i z zafoszeniami było. Jak się dobrze wczytac to przecież śmieszne jest nawet.

Może być, powtarzam.
Autor: Whitefire Data: 22:51 1.05.10


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 475 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 475 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Cóż znaczą najlepsze słowa, jeśli rozmijają się z rzeczywistością.

  - Kurt Tucholsky
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.