Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Królestwo

Dawno, dawno temu w krainie zwanej Morandią na wzgórzu, otoczony fosą stał wspaniały zamek. Był to prawdziwy cud ówczesnego rzemiosła, zbudowany przez najwybitniejszych mistrzów murarstwa. Ponoć jego strzeliste wieże można było w pogodny dzień dostrzec z najdalszych zakątków królestwa.

Główną część zamczyska otaczał pierścień muru wysokości siedmiu stóp, miał on na celu zapobieganie wtargnięciu nieproszonych gości na królewski dziedziniec i dalej w głąb sal mieszkalnych rodziny królewskiej. Tylnią część dziedzińca zamkowego zdobiły piękne i zadbane ogrody, którymi opiekowali się najbardziej uzdolnieni ogrodnicy, a jeśli pogoda dopisała nawet sam król, a potem także królewska córka. W zachodniej części dziedzińca znajdowały się koszary, w których na wypadek wojny królewscy dowódcy mieli obowiązek szkolić rekrutów. We wschodniej części dziedzińca znajdowały się królewskie stajnie, w których ćwiczono i pielęgnowano najszybsze i najpiękniejsze konie w całej Morandii. Poza wewnętrznym murem w części zachodniej, północnej i wschodniej zamek okalały ziemie oddane przez króla poddanym pod uprawę. Każdego lata z balkonów zamkowych można było podziwiać poruszane ciepłym letnim wiatrem łany mieniących się wszystkimi odcieniami złota zbóż zasianych pracowitymi dłońmi poddanych królewskich. Południową część znajdującą się za murem wewnętrznym zajmowały liczne domostwa poddanych. Jednak dwa spośród nich górowały nad resztą. Pierwszym z budynków była świątynia wybudowana w całości ze środków ofiarowanych z królewskiego skarbca, natomiast drugim była karczma, w której zmęczeni pracą w polu poddani mogli odpocząć przy smacznym piwie z okolicznych browarów.

Od wewnętrznego dziedzińca królewskiego prosto jak strzała ciągnęła się główna droga biegnąca pomiędzy domostwami aż do głównej wielkiej bramy zewnętrznej i masywnego zwodzonego mostu. Potężne mury i strażnicze baszty wznoszące się nawet trzydzieści stóp w górę otaczały wewnętrzny gród zamieszkały przez służących króla Stanisława Lubowida Mądrego.

Był to dobry, sprawiedliwy i światły władca bezgranicznie oddany swojemu ludowi i stawiający zawsze dobro poddanych ponad swoje własne królewskie potrzeby. Król Stanisław wzbudzał respekt i posłuszeństwo wśród poddanych samą swoją posturą, był człowiekiem wysokim i potężnie umięśnionym. Jego starannie przycięte i uczesane czarne włosy opadały na szerokie ramiona. Twarz miał jednak zawsze spokojną i dobrotliwą, wiecznie ozdobioną dobrym, szczerym uśmiechem, w oczach jednak widać było ten charakterystyczny dla każdego króla władczy, nieustępliwy błysk.

Należy tutaj wspomnieć, że Morandia była krainą urodzajną i piękną. Nigdy nie brakowało w niej zboża do wypieku chleba, ani zwierzyny łownej, którą można było wedle gustu upiec i spożyć razem z tymże chlebem. W rzekach przecinających królestwo płynęła krystalicznie czysta woda, w której pełno było wszelkich ryb urozmaicających mięsne posiłki mieszkańców Morandii, jeśli tylko zaistniała taka potrzeba.

Po wielu wolnych od bandytów szlakach wędrowali bogaci kupcy z sąsiednich królestw zaopatrujący królestwo Stanisława we wszelkie egzotyczne i luksusowe towary, jakich tylko jego poddani zapragnęli.

Król Stanisław nie posiadał ogromnej wspaniale uzbrojonej i znakomicie wyszkolonej armii. Nie dlatego, jednak, że nie mógł sobie na takową pozwolić, bo gdyby zaszła taka potrzeba wszyscy poddani dobrowolnie stanęliby w obronie królestwa i otrzymaliby od swego władcy najwspanialsze przeszkolenie i uzbrojenie o jakim słyszał świat. Powód braku takowej armii był tylko jeden- nie była ona Stanisławowi do niczego potrzebna gdyż nie miał wokół siebie wrogów. Żył w zgodzie ze wszystkimi ościennymi królestwami, a ich władcy nie zamierzali łamać pokoju, gdyż od początku panowania Stanisława Mądrego nie mieli ku temu najmniejszego powodu.

Nawet obskurne, ciemne lochy znajdujące się w piwnicach zamku zostały z czasem z braku lepszego zastosowania zamienione na ogromne magazyny wypełnione po brzegi winem, mięsiwem oraz zbożem, które to czekało tam na nadejście gorszych czasów, o ile miały w ogóle kiedyś nadejść, w co każdy w królestwie szczerze wątpił.

Życie w królestwie Morandii płynęło ludziom powoli i spokojnie, wszyscy morandyjczycy słynęli z pracowitości, pogody ducha, uczciwości, i bezgranicznej miłości i szacunku do wszystkiego, co żyje. Nawet, jeśli na początku panowania Stanisława królestwo było odrobinę „zanieczyszczone” ludźmi mniej uczciwymi od dobrych obywateli to jednak szybko zrozumieli oni, że pod rządami Stanisława nie ma tutaj dla nich miejsca i dobrowolnie opuścili królestwo zniesmaczeni panującą w nim sielankową atmosferą.

Wracając jednak do samego władcy, miał on córkę. Przepiękną, złotowłosą, smukłą, kształtną i mądrą Edettę. Księżniczka Edetta była pierwszym i jedynym dzieckiem Stanisława gdyż jej szlachetna matka zmarła wydając ją na świat. Stanisław bardzo kochał swoją żonę, ale nie rozpaczał zbyt długo po jej śmierci gdyż uznał, że jej nieśmiertelny duch będzie po wsze czasy czuwał nad ich wspaniałą córką.

Edetta jako królewskie dziecko otrzymała najlepsze wychowanie, najwytworniejsze suknie, najpiękniejsze klejnoty, najsmaczniejsze dania i najwygodniejsze łóżko w całym królestwie jednak zamiast zachować luksusy dla siebie, dzieliła się wszystkim, co miała z każdym potrzebującym mieszkańcem królestwa, czym już w młodym wieku zasłużyła sobie na przydomek „Dobra”

Tak, więc w dobrobycie i szczęściu upływały dni, miesiące i lata królowi Mądremu, księżniczce Dobrej i ich poddanym. Królestwo Morandii rozwijało się z biegiem lat i prosperowało znakomicie nieświadome zbliżającej się burzy.

Tymczasem daleko, daleko na mroźnej północy na samym krańcu świata na tle pokrytych wiecznym śniegiem mrocznych Gór Kajana wznosiła się upiorna wieża zbudowana z ludzkich kości tak czarnych jak serce jej właściciela.

A właścicielem wieży był znany nawet w piekle czarnoksiężnik, nekromanta i bardzo, bardzo zły człowiek Rober.

Już od czasu, kiedy Stanisław Mądry został królem Morandii straszne, błyszczące ślepia Robera zwróciły się w kierunku tejże pięknej krainy. Stało się tak, dlatego że Rober jako istota zła i zepsuta do szpiku kości nie mógł znieść panującego i rozwijającego się w Morandii dobra. Czarnoksiężnikowi nie brakowało jednak sprytu, inteligencji, a przede wszystkim cierpliwości. Wiedział on, bowiem że jakikolwiek nieprzemyślany lub zbyt bezpośredni ruch mający na celu zniszczenie piękna Morandii mógłby zniweczyć jego podły plan. Dlatego też czekał cierpliwie w swojej wieży, spoglądał codziennie w czarne magiczne lustro ukazujące mu tak bardzo znienawidzone, chociaż odległe królestwo i snuł cienkie nici intrygi tak podłej i straszliwej, że samo myślenie o niej spędziłoby sen z powiek uczciwemu człowiekowi.

Rober jednak spał spokojnie i twardo, a usta jego wykrzywiał potworny grymas, wiedział on bowiem o czymś, o czym nie wiedział jeszcze w owym czasie nawet król.

Czarne lustro pokazało mu, że za dwadzieścia lat Stanisław Mądry będzie poszukiwał młodzieńca godnego, aby poślubić jego nienarodzoną jeszcze w tamtym czasie córkę. Rober doskonale wiedział, kto pojawi się właśnie wtedy na dworze Morandii.

Należy wspomnieć o tym, iż podły czarnoksiężnik miał w zanadrzu o wiele więcej paskudnych sztuczek niż tylko magiczne lustro ukazujące odległe krainy i odległe czasy. Jego wieża wypełniona była po brzegi wszelkiego rodzaju obrzydliwymi ingrediencjami, z których Rober potrafił stworzyć najniebezpieczniejsze i najbardziej trujące mikstury. Albowiem oprócz zakazanej w owych czasach w większości krain sztuki nekromancji opanował on także w stopniu mistrzowskim tajniki alchemii, magii ognia oraz magii przemiany. Poznał także prastary sekret długowieczności dzięki czemu jego przepełnione nienawiścią ciało zachowywało młody wygląd mimo, że od środka drążyły je piekielne larwy.

Dwadzieścia długich lat zajęło mrocznemu czarnoksiężnikowi przygotowywanie i dopracowywanie jego diabolicznego planu.

Dwadzieścia długich lat podczas których księżniczka Edetta zmieniała się z uroczego szkraba w piękną, dobrą i mądrą kobietę wspólnie ze swoim sędziwym już ojcem rządzącą królestwem Morandii.

Jednak Stanisław zdawał sobie sprawę, że jako sędziwy król potrzebuje następcy. Wiadomo było bowiem, że w tamtych czasach królestwu mógł przewodzić tylko męski członek rodziny.

Stanisław zdawał sobie sprawę ze swojej śmiertelności i kiedy tylko Edetta osiągnęła odpowiedni wiek dwudziestu lat postanowił wydać ją za mąż i w ten sposób zapewnić królestwu przyszłość.

Edetta na początku nie chciała nawet słuchać kiedy ojciec wspomniał jej o końcu swoich dni, ale kiedy tylko zdała sobie sprawę z zagrożenia dla królestwa jakie mógłby spowodować brak męskiego następcy tronu zgodziła się na ojcowską propozycję zamążpójścia. Zastrzegła jednak, że to ona ostatecznie zadecyduje który z kandydatów zostanie jej mężem, a jej dobry ojciec, który kochał ją całym sercem zgodził się od razu gdyż nie uznawał zmuszania córki do czegokolwiek.

I tak wraz z nastaniem pierwszych wiosennych dni we wszystkie strony królestwa i poza jego granice wysłani zostali posłańcy niosący nowinę o tym, że Edetta królewna Morandii poszukuje kawalera, który chciałby zająć miejsce w jej sercu oraz obok niej na królewskim tronie. Przez pewien czas na zamku krążyły plotki o tym jakoby król nalegał, aby w ogłoszeniu wspomnieć również o miejscu w łożu królewny, ale to tylko plotki.



Czarne lustro przestało emanować energią i piękna twarz księżniczki Edetty rozpłynęła się pozostawiając zimną nieruchomą taflę szkła, w której odbijała się teraz niewyraźnie wykrzywiona w uśmiechu twarz czarnoksiężnika.

Rober podniósł się powoli ze swojego ozdobionego ludzkimi czaszkami krzesła.

Przeciągnął się leniwie aż coś trzasnęło mu w karku, po czym podszedł do jedynego okna w swojej wieży. Słońce zachodziło już w momencie, kiedy zasiadał do lustra, aby po raz ostatni upewnić się, że wszystko idzie po jego myśli.

Teraz po kilku godzinach czarne jak smoła niebo iskrzyło miliardami gwiazd, a blady księżyc błyszczał złowieszczo nad pustkowiami otaczającymi upiorną wieżę.

Rober wiedział, iż musi wyruszyć najpóźniej tej nocy, aby jego plan mógł w ogóle zadziałać, miał wszystko zaplanowane. Nieśpiesznym krokiem przeszedł do komnaty sypialnej znajdującej się na niższym poziomie wieży. Z krzesła stojącego przy łóżku podniósł swoją czarną koszulę i czarny płaszcz, ubierał się cały czas mając przed oczyma twarz pięknej księżniczki.

Resztę schodów prowadzących w dół pokonał biegnąc nie dlatego, że się śpieszył, chciał po prostu rozruszać mięśnie i rozgrzać się przed podróżą.

Na zewnątrz panował srogi mróz. Zmarznięty śnieg skrzypiał pod ciężkimi butami Robera, kiedy ten zamykał za sobą ciężkie drzwi wieży i pieczołowicie zakładał wszystkie niezbędne kłódki.

Czarnoksiężnik podszedł do zawalającej się, pochylonej upływem czasu niewielkiej stajni i energicznie zatarł dłonie, powietrze zafalowało i ziemia pod stopami nekromanty drgnęła lekko.

-       Natszet czas szebyś snowu saczoł mi słuszyś pszyjasielu.

Słowa, które wypłynęły z ust Robera były ciche i niewyraźne jak płacz dziecka w głębokiej studni. Czarnoksiężnik nie używał strun głosowych od kilku stuleci, nie były mu potrzebne. Wiedział jednak, że tak czy owak musi odrobinę poćwiczyć rozmowy. W końcu wybierał się odwiedzić rodzinę królewską.

Rober pochylił się i położył dłoń na niewielkim kopczyku ziemi, który to dawał schronienie jego przyjacielowi już od stu pięćdziesięciu lat. Czarnoksiężnik chrząknął i po raz kolejny przemówił.

-       Pora snowu zobaczyć czarne niebo pszyjasielu. Powstań se swego grobu, przerwij głęboki sen i zacznij mi służyć tak jak kiedyś.

Tym razem głos maga brzmiał melodyjniej i bardziej przypominał ludzką mowę.

Rober szybkim ruchem wyjął z cholewy sztylet i wyrył na skutej lodem ziemi tajemniczy nekromancki znak, zamruczał pod nosem formułę zaklęcia i zrobił dwa kroki w tył.

Nekromanta uniósł do góry rękę zupełnie jakby chciał dotknąć stropu stajni. Z jego dłoni powoli i jakby nieśmiało zaczęły unosić się wstążki zielonego dymu. Powietrze w stajni zawibrowało po raz kolejny. Rober wskazał dłonią kopczyk ziemi i zielone wstęgi dymu wystrzeliły z jego palców wprost w narysowany wcześniej znak.

Zapadła cisza.

Mijały sekundy, niewielkie grudki zamarzniętej ziemi zaczęły odłamywać się i staczać w dół kopczyka, pojawiło się kilka pęknięć i z ziemi w konwulsyjnych szarpnięciach wyłonił się pokryty zaschniętą gliną koński pysk. Na ten widok usta Robera wykrzywił paskudny grymas, który w jego mniemaniu był uśmiechem. Stwór tymczasem zdołał odkopać się z pokrywającej go ziemi na, tyle że widać było już jego całą głowę oraz dwa przednie kopyta. Z zapchanego ziemią pyska raz za razem wydobywało się stłumione rżenie.

Czarnoksiężnik czekał cierpliwie aż bestia zdoła całkowicie wygrzebać się ze swego grobu, po czym podszedł do swojego wierzchowca i z czułością pogładził go po obdartym, zgniłym boku.

Zwierzę potrząsnęło łbem wytrząsając resztki gliny z pyska, spojrzało na swojego władcę ślepym okiem i zarżało tak upiornie, że w najbliższej osadzie zaczęły płakać wszystkie wyrwane ze snu niemowlęta.

Czarownik poświęcił kilka chwil na to aby dokładnie obejrzeć swoje dzieło. Bestia wyglądem przypominała zwyczajnego czarnego konia i z pewnej odległości w taką noc jak ta nikt nie rozpoznałby w niej potwornego zgniłego, pokrytego ziemią ślepego ożywieńca.

Rober nie musiał jak na razie obawiać się o to, że zwróci czyjąś uwagę.

Starannie przygotował stwora do drogi, założył siodło, spakował swój bagaż i żwawo ruszył w długą drogę co chwilę mamrocząc coś do swojego rumaka.

Jego czarna wieża oddalała się coraz bardziej i po pewnym czasie na horyzoncie majaczyły tylko niewyraźne sylwetki gór Kajana- jego ojczyzny. Czarnoksiężnik nie obejrzał się za siebie ani razu. Przed oczyma miał cały czas piękną twarz księżniczki Edetty, usta znowu wykrzywiał mu jego oryginalny uśmiech.

Wśród pokrytych wiecznym lodem gór Kajana rzadko świeciło słońce. Noce były długie i mroźne, a w ciągu kilku godzin dnia niebo zasnute było gęstymi chmurami, z których prawie ciągle sypał śnieg.

Przywołany zza grobu rumak niósł na swym kościstym grzbiecie czarnoksiężnika poprzez mroźne pustkowia bez chwili wytchnienia. Po kilku godzinach jazdy dotarli do wielkiego spalonego lasu, na wtulonej w koński grzbiet twarzy Robera pojawił się grymas uśmiechu. Czarnoksiężnik doskonale pamiętał, co spowodowało pożar lasu. Przypomniało mu się jak dawno temu zgłębiał tajniki magii ognia.

Nekromanta wiedział, że aby opuścić swoją ojczyznę będzie musiał przejechać przez jedyną zamieszkałą jeszcze wioskę. Wiedział też, że z pewnością nie zostanie w niej ciepło powitany. Postanowił nie tracić czasu starając się ominąć jej bramy.

Kiedy tylko wyjechał ze spalonego lasu i dostrzegł niewyraźne kształty chłopskich chat oraz nikłe błyski pochodni zaczął intonować zaklęcie. Jego wierzchowiec słysząc głos swojego pana położył po sobie uszy i przyśpieszył jeszcze bardziej.

-       Mojej starej tylko jedno we łbie, powiadam ci. Tylko by się chędożyła, z kim popadnie.

-       No to masz szczęście przyjacielu, moja chce tylko ze mną…

Obaj strażnicy wybuchnęli gromkim śmiechem.

-       A wiesz, co ci powiem Macieju?- Starszy strażnik oparł widły o zaryglowaną bramę i chuchnął w zmarznięte dłonie

-       No, co?

-       Zimno tutaj jak na końcu świata, żywej duszy nie widać, napiłbym się ja dobrej gorzałki coby się trochę rozgrzać. Idziem do karczmy na jednego, i tak dzisiaj się nic nie stanie, po co na darmo dupy sobie odmrażać?

-       A wiesz Józefie, poszliby- młodszy strażnik idąc za przykładem starszego oparł widły o bramę i zatarł dłonie spoglądając tęsknym wzrokiem w kierunku karczmy- i ja poszedłby z tobą, ino sołtys kazał karczmę dzisiaj w nocy zamknąć i zabronił z posterunków schodzić.

-       A czemu to?- Starszy strażnik powiódł wzrokiem w kierunku karczmy i dopiero zauważył, że w rozświetlonych co wieczór oknach panuje ciemność.

Jego kolega ujął w dłoń widły i przezornie wyjrzał na zewnątrz przez małe okienko we wrotach bramy. Ujrzał tylko biały dywan śniegu biegnący aż do czarnej ściany spalonego przed wiekami lasu.

-       A toś nie słyszał, jaka tragedyja się dzisiaj w nocy stała? Trzy bobasy przed kilkoma mszami pomarło, w tym maleńki wnuk sołtysa.

-       Jakże to tak?- Starszy strażnik pobladł i chwycił za widły- wnuk sołtysa? Mały Kubuś?

-       Ano. On, synek młodej Jaszczurowej tej, co jej chłopa miesiąc temu wilcy rozszarpali i córka młynarza.

-       Bogowie…- strażnik pobladł jeszcze bardziej- jakże to?

-       Ano nie słyszałem wszystkiego, ale podobno w tej samej minucie wszystkie pacholęta we wsi wyrwały się ze snu wielce przerażone jakoby im sam diabeł do ucha krzyknął. A tej trójce serca nie wytrzymały i ze strachu pękły.

-       Bogowie…

-       Ano. I sołtys zobaczył w tym jakoby klątwę jakąś, abo omen zły i temu dzisiaj w nocy mamy stan wyjątkowy Józefie.

-       Bogo…

I w tym właśnie momencie dębowa brama przy której stali strażnicy rozsypała się na milion płonących drzazg. Obaj strażnicy pchnięci falą uderzeniową padli w śnieg. Młodszy przeleciał kilka stóp i runął twarzą w zaspę, widły które trzymał wbiły się w śnieg tuż obok jego głowy. Starszy upadł na plecy i umarł na zawał, kiedy zobaczył stojącą nad nim ślepą bestię, której z pyska lała się biała piana oraz dosiadającego ją jeźdźca z ognistą kulą zamiast prawej dłoni.

Drugą kulę ognia czarnoksiężnik cisnął w południową bramę, która podobnie jak pierwsza rozprysła się na małe rozżarzone pociski lądujące na pobliskich strzechach. W wiosce zaczął panować nieopisany zamęt. Dzieci płakały, baby piszczały ze strachu, a chłopi patrząc na pozostałości dwóch bram i płonące strzechy pobliskich domostw przeklinali dzień, w którym tutaj zamieszkali.

Mag nie poświęcił większej uwagi zamieszaniu, które wywołał w małej wiosce Siemiagród, pędził wciąż przed siebie na swoim upiornym rumaku w głowie mając tylko piękną księżniczkę Edettę.

I w ten sposób w ciągu jednej nocy szaleńczej jazdy mag opuścił swoją ojczyznę zostawiając za sobą góry Kajana, skute lodem pustkowia, cztery trupy i dwanaście sierot.

Zaczynało świtać. Rober zatrzymał się zdając sobie sprawę, że nadszedł czas, aby zmienić nieco sposób podróżowania. Znajdował się w królestwie Ryodanu, krainie po której nie mógł poruszać się jako czarny mag na nieumarłym koniu. Wcześniej zaplanował sobie wszystko dokładnie. Wypowiedział zaklęcie wykonując jednocześnie gest przypominający strzepywanie okruchów z ubrania i znajdująca się na nim czarna koszula falując lekko zamieniła się w elegancką jasnobrązową tunikę. Czarny płaszcz i buty przybrały kolor zielony. Mag przeczesał dłonią grzywę swego ożywionego konia i czule pogładził go po boku szepcząc kolejne zaklęcia przemiany.

Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na siwowłosego człowieka w zielonym płaszczu podróżującego na srokatym koniu poprzez królestwo Ryodanu.

Mag przejechać jeszcze musiał przez dwa królestwa za każdym razem zmieniając swój wygląd nim, przez nikogo nie niepokojony dotarł do granic Morandii.

Wjechał na najbliższe wzniesienie i jego oczom ukazał się znienawidzony od tak wielu lat obraz piękna, spokoju i dostatku. W rzeczywistości wydawał mu się jeszcze piękniejszy, niż gdy widział go w swoim czarnym lustrze. Jedna rzecz jednak wciąż wywoływała uśmiech na jego twarzy. Wiedział, że już niedługo stanie oko w oko z piękną księżniczką Edettą.

Po kilku godzinach drogi zatrzymał się na skraju niewielkiego zagajnika, z którego mógł dostrzec wyraźną sylwetkę zamku króla Stanisława Lubowida zwanego Mądrym.

Nadeszła pora na przybranie ostatecznej formy wyglądu. Mag doskonale znał gusta księżniczki Edetty. Wszystkie lata spędzone na „podglądaniu” jak dorastała pozwoliły mu na dokładne poznanie jej wymagań i oczekiwań względem swojego przyszłego męża.

Strój w którym podróżował przez poprzednie królestwo po raz kolejny uległ zmianie, twarz ukształtowała się odpowiednio do podświadomych oczekiwań księżniczki, włosy przybrały długość oraz kolor o jakim śniła młoda Edetta.

Nieumarły wierzchowiec parsknął czując w powietrzu magię, po czym zmienił się ze sfatygowanej czarnej klaczy w potężnego białego rumaka.

-       Witajcie nieznajomy- Rycerz uniósł dłoń w powitalnym geście na widok nieznajomego młodzieńca wyraźnie zaskoczonego jego obecnością na skraju lasu- imię me brzmi Sir Klaus von Hoffenberg III, jestem błędnym rycerzem z królestwa Erdonii. A wy, kim jesteście i co sprowadza was w okolice zamku króla Stanisława Mądrego?

Zamroczony wizją księżniczki czarownik aż podskoczył na dźwięk grubego głosu nieproszonego gościa. Odwrócił się powoli i ujrzał przed sobą krępego młodzieńca zakutego w srebrną zbroję uzbrojonego w wielki dwuręczny miecz umocowany starannie na szerokich plecach. Przeklinał się w myślach, że dał się tak zaskoczyć.

-       Zapomnieliście języka w gębie nieznajomy?- Rycerz przeszedł na ostrzejszy ton głosu spoglądając podejrzliwie na wysoką brązowowłosą postać odzianą w szare spodnie i błękitną kamizelkę, spod której wystawał kołnierz śnieżnobiałej haftowanej koszuli.

-       Jestem Sir Rober herbu Ognistej Lilii, przybywam do królestwa Morandii z dalekiej krainy zwanej Kajana, aby prosić królewnę Edettę o rękę- Czarownik po wielu godzinach podróży spędzonych na przypominaniu sobie ludzkiej mowy brzmiał teraz poważnie i przekonująco. Tym większe było jego zaskoczenie, kiedy nieznajomy wybuchnął gromkim śmiechem

-       Ha ha ha ha! No to nie masz szczęścia mój niedoszły przyjacielu- rycerz kątem oka dostrzegł białego wierzchowca spacerującego sobie jakby od niechcenia obok nich- to wasz rumak Sir Roberze? Zaiste wspaniały okaz. Kiedy wjadę na nim do zamku królewna od razu będzie moja.

-        Jakże to tak czcigodny rycerzu? Chcecie ukraść mi tego oto konia tylko, dlatego że jestem waszym konkurentem w zmaganiach o rękę księżniczki?- Obaj spojrzeli w kierunku konia, który czując nagłe zainteresowanie zarżał radośnie. Czarnoksiężnik uśmiechnął się lekko słysząc ten dźwięk i delikatnie skinął głową.

-       Wam już się ten konik do niczego nie nada mości rycerzu- powiedział Sir Klaus sięgając za plecy po miecz

Mag stał nieruchomo wpatrzony w ostrą jak brzytwa klingę z sykiem wyskakującą zza pleców Sir Klausa

-       Zabijecie bezbronnego z powodu kobiety mości rycerzu?

Sir Klaus uniósł miecz.

-       Chcesz coś powiedzieć zanim cię rozpołowię?

Czarnoksiężnik uśmiechnął się najpaskudniej jak tylko umiał.

-       Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.

Po lesie rozeszło się echo głuchego uderzenia w metal. Spłoszone donośnym dźwiękiem ptaki poderwały się do lotu.

Sir Klaus poleciał do przodu jak szmaciana lalka pchnięty siła uderzenia. Grzmotnął zakutą w hełm głową w trawę tuż przed stopami czarownika. Tył hełmu był całkowicie wgnieciony. Wgniecenie w kształcie dwóch kopyt było tak głębokie, że od razu skojarzyło się czarownikowi z metalowym nocnikiem leżącym w trawie, co wywołało kolejny uśmiech na jego twarzy.

Spojrzał z uznaniem na swojego nieumarłego rumaka.

-       Może i nie jesteś już tak piękny jak kiedyś przyjacielu, ale lata spędzone pod ziemią nie ujęły ci nic z twojej dawnej siły i sprytu.

Biały rumak zarżał radośnie wyczuwając pochwałę w głosie swojego mistrza.

Sir Rober herbu Ognistej Lilii wsiadł na swego białego konia i ruszył w kierunku zamku.

-       Doprawdy błędny to był rycerz… bardzo błędny

Śmiech czarnoksiężnika niósł się echem w dolinach jeszcze przez długi czas.

 



Edetta nerwowo chodziła po swojej komnacie. Jej aksamitna suknia szeleściła cicho.

Powód zdenerwowania był jeden: dzisiaj dwudziestego trzeciego dnia wiosny na zamek mieli przybyć kandydaci, spośród których miała wybrać tego, przy którym spędzi resztę życia.

Młoda księżniczka zdawała sobie sprawę z tego, że jej decyzja wpłynie nie tylko na jej życie, decyzja którą podejmie będzie miała wpływ na losy wszystkich mieszkańców królestwa.

Jednak ta z pozoru najważniejsza sprawa zeszła obecnie na drugi plan, bowiem ze wszystkich stron świata przybywali najprzystojniejsi, najsilniejsi i najzamożniejsi panowie, aby wzbudzić w niej chęć zamążpójścia. Młoda kobieta będąca jak zwyczaj nakazywał dziewicą nie mogła w żaden sposób pohamować narastającego w jej ciele podniecenia, bo chociaż była wychowana jako księżniczka, to przede wszystkim była przecież kobietą bez jakiegokolwiek doświadczenia w tematach miłosnych.

Edetta pamiętała jak kilka dni temu jedna z jej służek po wielu namowach opowiedziała jej wreszcie jak to jest być z mężczyzną. Pomimo, iż sama księżniczka musiała być dziewicą to jej służące nie stroniły od towarzystwa nadwornych mężczyzn.

Zdenerwowanie zbliżającą się ceremonią wpłynęło na księżniczkę do tego stopnia, że nie mogła sobie przypomnieć szczegółów jej rozmowy ze służką. Pamiętała tylko niektóre fragmenty. Służąca opowiadała, jakie to przyjemne jest obcowanie z mężczyzną, jak wiele radości sprawia połączenie ciała kobiety i mężczyzny.

Edetta nie mogła sobie do końca przypomnieć, na czym dokładnie polega to połączenie, pamiętała jednak bardzo dokładnie jak służka ostrzegała ją o tym, że za pierwszym razem może ją boleć tam na dole.

Księżniczka delikatnie dotknęła miejsca, o którym mówiła służka i poczuła gwałtowny dreszcz rozchodzący się po całym ciele, w tym momencie drzwi komnaty otworzyły się i stanął w nich król Stanisław.

Edetta gwałtownie ukryła dłonie za plecami i wbiła wzrok w swoje srebrne pantofelki sprowadzone na tę okazję z sąsiedniego królestwa.

-       Przepraszam, że ci przeszkadzam córeczko, ale powinnaś wiedzieć, że do ceremonii powitania twoich gości pozostało już niewiele czasu. Jesteś już gotowa?- Stanisław Mądry, pomimo że był wspaniałym królem nie zdołał oprzeć się nieubłaganemu upływowi czasu, który przez ostatnie lata zdołał pochylić jego niegdyś zawsze wyprostowaną sylwetkę, przysłonić bladą mgiełką dawniej przeszywające oczy oraz pokryć siwizną czarne jeszcze jakiś czas temu włosy. Jedyne, co jeszcze pozostało Stanisławowi z młodych lat to jego głęboki, władczy ton głosu, który nie zmienił się odkąd pamiętała Edetta.

-       Tak ojcze, jestem gotowa tylko…- Edetta zająknęła się na chwilę spoglądając na ojca, który mogłaby przysiąc w ciągu ostatnich kilku lat postarzał się, co najmniej o kolejne dwadzieścia. Królewna, u której od zawsze widok ojca wywoływał radość i szczęście teraz patrząc na niego czułą tylko żal i bezgraniczną tęsknotę za minionymi latami.

-       Rozumiem moja kochana. Wiem, że jesteś zdenerwowana i martwisz się nadchodzącymi godzinami. Musisz jednak zrozumieć, że przyszłość królestwa i rodziny królewskiej jest w twoich rękach. Wiem, jaka to odpowiedzialność, ale nie zamartwiaj się. Na pewno będziesz dobrą królową, wierzę w ciebie. A jeśli chodzi o twojego przyszłego męża to wiedz, że tatuś pomoże ci dobrze wybrać.

Stanisław uśmiechnął się dobrotliwie wyciągając niegdyś potężne, teraz słabe i drżące ramiona w stronę córki.

Uśmiech ojca na chwilę przypomniał księżniczce dzieciństwo i wszystkie rozterki uleciały jak za sprawą jakiegoś zaklęcia.

Edetta przytuliła ojca uważając przy tym jednak, aby nie ścisnąć go zbyt mocno.

W tym samym momencie nieznany jeszcze nikomu młodzieniec na białym rumaku wjechał na most prowadzący do zamku.

Strażnicy miejscy pilnujący wejścia na widok przybysza zerknęli na siebie, po czym utkwili spojrzenia w nadjeżdżającego nieśpiesznie jeźdźca.

Rober wstrzymał rumaka, zwinnie zeskoczył z siodła i ukłonił się lekko strażnikom.

-       Witajcie w zamku króla Stanisława Lubowida zwanego Mądrym przybyszu, czy moglibyśmy poznać cel waszej wizyty?

-       Moglibyście- Rober uśmiechnął się lekko na widok kamiennych twarzy strażników- Nazywam się Sir Rober rycerz herbu Ognistej Lilii, przybywam do waszego pięknego królestwa z odległej krainy gnany pragnieniem poślubienia słynącej ze swego dobra królewny Edetty córki miłościwie panującego króla Stanisława Mądrego.

-       A cóż to za odległa kraina, z której przybywacie?

-       Dajże spokój młodzieńcowi przyjacielu. Nie zadręczaj pana rycerza tymi pytaniami. Widzisz przecie, że zdrożony i pewnikiem głodny po wielu dniach w siodle- Starszy strażnik zdecydowanie wolał wrócić do swojego poprzedniego zajęcia, którym było jedzenie jabłka, niż brać na spytki każdego przybywającego do zamku- Przejeżdżajcie, zatrzymajcie się w karczmie i zjedzcie porządny posiłek. Witamy w zamku i życzymy szczęścia w turnieju szanowny rycerzu.

-       Dziękuje mości panowie.

Rober skłonił się obu strażnikom i wszedł przez bramę prowadząc za sobą swojego konia. Po kilkunastu krokach do jego uszu doleciały jeszcze odległe słowa strażników.

-        Dlaczego nie pozwoliłeś mi go przepytać? Nigdy nie słyszałem o rycerzach Ognistej Lilii. Widziałeś jego konia? Potężny wierzchowiec. Widać, że bojowa bestia, a on? Co to za rycerz bez zbroi i miecza? Wystrojony jakby już został królem. Chudy jakiś, co? Może by kapitanowi powiedzieć?

-       Gówno tam, od razu kapitanowi… chcesz jabłko?

Rober przestał się śmiać dopiero wchodząc do karczmy.

W budynku panował spory tłok. Większość mężczyzn ze względu na zbliżający się turniej porzuciła swoje codzienne obowiązki i pomimo wczesnej pory poprawiała sobie humor spożywając alkohol. Zatrudnione w karczmie dziewki miały pełne ręce roboty z uzupełnianiem trunków w kuflach klientów. Od czasu do czasu kilka osób wybuchało donośnym śmiechem.

Czarnoksiężnikowi udało się przecisnąć wreszcie w pobliże kontuaru, za którym spocony z wysiłku otyły karczmarz nalewał trunki gościom.

-       Witajcie panie- Karczmarz na chwilę przerwał pracę spoglądając ciekawie na przybysza- witajcie w Karczmie Pod Pękniętym Dzbanem, co podać?

-       Wodę- Rober musiał podnieść głos, aby przekrzyczeć gwar panujący w budynku.

-       Mogę wiedzieć, jaki macie interes w naszym pięknym zamku?- Zapytał karczmarz wytrwale poszukując pod ladą czystego kielicha.

-       Przybyłem starać się o rękę księżniczki.

-       Aaaaa- Karczmarz przetarł znaleziony kielich swoim niezbyt czystym fartuchem i napełnił go po brzegi wodą ze srebrnego dzbana.- Czyli waszmość szlachcic tak? Jak was zwą, jeśli wolno spytać?

-       Nazywam się Sir Rober, jestem rycerzem Ognistej Lilii.

-       Aaaaa… wybaczcie panie rycerzu żem nie odgadł od razu. Zmylił mnie wasz szlachecki strój, bo widzicie wszyscy rycerze, którzy przybyli po rękę księżniczki siedzą tam przy oknie.

Karczmarz stanął na palcach, wychylił się przez kontuar i grubym jak kiełbasa palcem pokazał coś ponad głowami siedzących za stołami gości. Rober spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył pod samą ścianą suto zastawiony stół, przy którym siedziało rozmawiając głośno kilku rosłych mężczyzn zakutych w połyskujące zbroje.

-       A zatem to są moi konkurenci karczmarzu?

-       Tamci panowie to rycerska część twoich jak ich raczyłeś nazwać konkurentów. Z tego, co mi wiadomo przybyło też na zamek kilku zamożnych szlachciców, jednak oni najwyraźniej nie uważają mojej karczmy za godną odwiedzenia.

Karczmarz skrzywił się i splunął potężnie w znajdujący się akurat pod ręką kufel, po czym zaczął go pieczołowicie polerować.

Rober nieśpiesznie wypił lodowato zimną wodę, odprowadził swojego konia do stajni i udał się w stronę zamku.

Na dziedzińcu zamkowym specjalnie przyozdobionym na tę okazję kolorowymi wstęgami i proporcami z herbem królewskim zebrały się tłumy mieszkańców. Każdy chciał uczestniczyć w tym historycznym wydarzeniu. Każdy chciał widzieć, którego z kandydatów wybierze księżniczka.

W centralnym punkcie dziedzińca, przed wejściem do zamku ustawiono dwa wspaniałe siedziska, na których już niebawem zasiąść miała księżniczka wraz ze swoim ojcem.

Rober podchodząc bliżej zauważył, a właściwie nie zauważył przesadnych jak to się przyjęło w okolicznych królestwach środków ochrony rodziny królewskiej. Gdzieniegdzie, co prawda stało kilku strażników miejskich jednak ich wypolerowane ceremonialne zbroje nie oferowały ochrony nawet przed umiejętnie użytym nożem do masła. Wyprężeni strażnicy stojący na baczność ze wzrokiem skierowanym w błękitne niebo przypominali czarnoksiężnikowi marnie wyrzeźbione posągi. A do ich obecnych obowiązków należało chyba jedynie wskazywanie ruchem głowy kierunków zbłąkanym gościom.

Mieszkańcy królestwa oraz zaproszeni goście zajmowali wyznaczone miejsca formując na dziedzińcu półokrąg zwrócony w kierunku dwóch pustych jeszcze siedzisk.

Rober obserwując panujące wokół zamieszanie dostrzegł pośród tłumu niskiego grubego człowieczka zmierzającego zamaszystym krokiem w jego kierunku.

Otyły jegomość ze zdecydowanie zrezygnowanym wyrazem twarzy przedzierał się przez grupę napotkanych po drodze wstawionych już lekko bywalców karczmy.

-       Cholerne chłopstwo!- ryknął grubas, kiedy kolejny zataczający się mieszczanin omal go nie przewrócił- Jeszcze jeden z was zastąpi mi drogę, to każę z niego pasy drzeć! Jestem królewskim namiestnikiem do cholery! Należy mi się cholerny szacunek od bandy zapijaczonych nierobów!

Przebycie zatłoczonego odcinka trzydziestu stóp zajęło przystrojonemu w jedwabną szatę namiestnikowi dobre kilka minut.

Rober cierpliwie obserwował zmagania urzędnika królewskiego uśmiechając się nieznacznie.

Namiestnik wyrwawszy się wreszcie z napierającego na niego ze wszystkich stron tłumu zatrzymał się dysząc ciężko i obejmując się za swój okazały brzuch.

-       Ty jesteś Rober- stwierdził raczej, niż zapytał ocierając białą chusteczką krople potu spływające mu po twarzy.

-       Rozpoznaliście mnie drogi panie namiestniku, jestem pod wrażeniem. Aczkolwiek proponuję jednak przenieść naszą rozmowę w cień tamtego drzewa, jako że jeszcze chwila w promieniach słońca, a gotowiście panie wypocić z siebie cały swój sumiennie zbierany przez te wszystkie lata tłuszcz.

Namiestnik skrzywił się wyraźnie na wzmiankę o swojej nadwadze, jednak bez słowa podążył za czarnoksiężnikiem ściskając w dłoni mokrą od potu chusteczkę.

Kiedy znaleźli się na uboczu urzędnik oparł się o pień drzewa, aż te zakołysało się lekko.

-       Miałem nadzieję, że się nie pojawisz czarnoksiężniku- namiestnik uniósł głowę, jako że był o wiele niższy od Robera.

-       A ja miałem nadzieję, że nie dożyjesz mojego przybycia Gebels.

-       No tośmy się wzajemnie zawiedli.

Namiestnik Gebels wyjął z kieszeni złożony na pół kawałek pergaminu i podał go czarnoksiężnikowi.

-       Co to jest namiestniku?

-       Nie tytułuj mnie namiestnikiem czarnoksiężniku. Na czas zmagań o majtki panny królewny zostałem awansowany na posłańca przez tego jej cholernego tatuśka. Do moich nowych obowiązków należy teraz latanie za napalonymi na jej cnotę szlachetkami, albo rycerzykami i dostarczanie im oficjalnie napisanych przez jej wysokość puszczalską lis…

Gebels nawet nie zauważył, kiedy dłoń czarnoksiężnika znalazła się na jego pulchnej szyi.

-       Gebels czy ty naprawdę jesteś aż tak głupi?- Twarz Robera zbliżyła się do zaskoczonej twarzy namiestnika. Urzędnik wyraźnie widział ogień w oczach człowieka, który krył się pod maską zielonookiego młodzieńca.

-       O co ci chhhh…- Przed oczyma namiestnika pojawiły się czarne plamy, kiedy dłoń na jego szyi zacisnęła się jeszcze mocniej.

-       Pamiętaj, komu zawdzięczasz ostatnie dziesięć lat życia parszywy wieprzu.

Twarz Robera zbliżyła się jeszcze bardziej. Namiestnik poczuł wyraźnie smród gnijącego ciała wydobywający się z ust czarnoksiężnika. Smród, o którym starał się zapomnieć przez ostatnie lata.

Gebels pamiętał doskonale, co wydarzyło się przed dziesięcioma laty. Chociaż bardzo starał się o wszystkim zapomnieć, nie potrafił.

Gebels mieszkał w swojej rodzinnej wiosce od trzydziestu lat. I mieszkałby tam zapewne do dnia obecnego ze swoją bogobojną matką, pracowitym ojcem i potulną siostrą gdyby nie fakt, że pechowa wioska stanęła pewnego razu na drodze czarnoksiężnika Robera, który będąc w podróży z zasady nie omijał przeszkód tylko usuwał je ze swojej drogi za pomocą ognistej kuli.

Jadąc stępem przez płonącą wieś wśród krzyku rozpaczy i jęku dogorywających ofiar uwagę czarnoksiężnika przykuł mężczyzna siedzący pośród dogasających szczątków chaty, otoczony nadwęglonymi ciałami i zaśmiewający się do rozpuku.

-       Na co się gapisz, do cholery?!- krzyknął nieznajomy widząc zakapturzoną postać przejeżdżającą obok.

Rober zatrzymał konia i z autentycznym zdumieniem zbliżył się do wychudzonego mężczyzny, który ignorując go całkowicie powrócił do zdejmowania obrączek ślubnych ze zwęglonych palców rodziców wciąż się przy tym śmiejąc.

-       Jak ci na imię hieno?

-       Nie twój interes- odburknął nieznajomy, po chwili dodał jednak- Gebels, i nie jestem hieną do cholery. Te usmażone przez ciebie ciała to moja rodzina. Więc mam chyba prawo do jakiegoś cholernego spadku prawda?

-       Nie boisz się mnie jak inni Gebels- Rober był wyraźnie zainteresowany osobliwym postępowaniem spotkanego człowieka.

-       Boję się nieznajomy, ale jest mi wszystko jedno. Myślisz, że co mi zostanie, kiedy odjedziesz? Prędzej czy później i tak zdechnę z głodu w jakimś rowie. Jaki jest, więc sens płaszczyć się przed tobą?

Właśnie wtedy mroczne myśli Robera dotyczące młodej jeszcze księżniczki Edetty zaczęły krążyć po nowych torach. Czarnoksiężnik uznał, że na pewno nie zaszkodzi mieć oswojonego szczura na zamku Stanisława.

I w ten właśnie sposób po nagłym i niewyjaśnionym zaginięciu poprzedniego namiestnika królestwo Morandii otrzymało nowego urzędnika.

Gebels szybko dostosował się do uczciwych i praworządnych zasad panujących na zamku, jednak, kiedy tylko nadarzyła się okazja bezlitośnie napychał sakiewkę królewskim złotem.

Teraz ciężko walcząc o każdy kolejny oddech Gebels przypomniał sobie po raz kolejny wydarzenia minionych lat. Jednak nawet teraz pomimo dłoni czarnoksiężnika bezlitośnie zaciskającej się na jego gardle Gebels nie żałował, że wtedy zgodził się pomóc Roberowi. Ostatnie dziesięć lat rozpustnego życia w luksusie było tego warte.

-       Śmiało… zabij mnie… dość już żyłem…- wycharczał ciężko łapiąc oddech.

Rober po raz kolejny uśmiechnął się prawie opiekuńczo i zwolnił uścisk. Gebels nie czuł już w nozdrzach wiercącego smrodu zgnilizny. Oddech Robera znowu pachniał miętą, a oczy na powrót zielone lśniły niewinnością.

-       Szkoda zachodu. Niedługo sam zdechniesz. Jeżeli jednak jeszcze raz źle się wyrazisz o królewnie zabiję cię bez ostrzeżenia, przywrócę do życia i zabiję jeszcze raz. Dotarło?

-       Tak, do cholery.

Podczas gdy Gebels krztusił się próbując rozmasować zaczerwienioną szyję Rober stał odwrócony do niego plecami ze wzrokiem utkwionym w pergaminie, który otrzymał od namiestnika.

Górna część listu ozdobiona była królewską pieczęcią. Pergamin zapisany był starannym odręcznym pismem królewny Edetty.

Czarnoksiężnik zaczął czytać.



Szanowny Panie.

 

Przede wszystkim pragnę powitać Cię za pośrednictwem tegoż listu w naszym pięknym królestwie i życzyć Ci udanego pobytu.

Piszę do Ciebie osobiście, jako że uznaję i doceniam Twe starania o mą rękę.

Radość przepełnia me serce na wieść, że przybyłeś z tak daleka na prośbę mojego miłościwie panującego ojca Króla Stanisława Lubowida zwanego Mądrym tylko po to, aby dowieść mi swojego męstwa i poddać się kilku próbom, które odbędą się jutro i wyłonią zwycięzcę, a co rozumie się samo przez się- mego przyszłego małżonka.

 

 

 

 

 

 

Żywię nadzieję, że Twoje intencje są szczere i uczciwe.

Życzę Ci powodzenia w nadchodzących zmaganiach.

 

Księżniczka Edetta

 

 

 

 

 

 

-       O rzesz w mordę, list od samej księżniczki Edetty…- Gebels zaglądał Roberowi przez ramię uśmiechając się ironicznie- a to ci dopiero zaszczyt panie czarowniku.

-       Zamknij się- warknął Rober składając delikatnie list i chowając go do kieszeni spodni.

-       No, no panie czarowniku, a to was szczęście uśmiechem obdarzyło.

-       Zamknij się Gebels.

-       Otrzymaliście właśnie panie list od księżniczki pisany własnoręcznie przez jedną z jej służek.

-       Zamknij się.

-       I z tego na ile mi wiadomo list ten jest oryginalną kopią numer trzynaście. Na szczęście ostatnią, jakie najwyższy urzędnik królewski roznosi dzisiaj od świtu jak jakiś cholerny chłopiec na posyłki.

-       Zamknij się Gebels, nie jesteś najwyższym urzędnikiem królewskim. Jesteś, co najwyżej najgrubszym.

Gebels w odpowiedzi na te słowa w końcu zamilkł.

Czarownik słysząc narastającą pośród tłumu wrzawę ruszył energicznym krokiem w stronę szeregu strażników oddzielających tłum poddanych od miejsc, na których już za chwilę miała zasiąść rodzina królewska. Gebels bez słowa ruszył jego śladem zachowując jednak na tyle duży odstęp, aby nie prowokować już więcej obelg pod swoim adresem.

Rober był już w połowie drogi, kiedy przed podniecony tłum wyszedł ubrany dostojnie mężczyzna i donośnym głosem oznajmił:

-       Szanowni poddani! Niech zapanuje cisza!

Rozmowy i liczne śmiechy powoli ustały i już po chwili słychać było tylko śpiew ptaków i pobrzękiwanie rozgrzanych słońcem zbroi strażników miejskich.

-       Szanowni poddani!- kontynuował mężczyzna- Jako nadworny herold mam obowiązek przekazać wam straszne nowiny!

Rober zatrzymał się w pół kroku słysząc te słowa i zaczął uważnie przyglądać się heroldowi.

-       Dzień dzisiejszy zmienił się w ostatniej chwili z wspaniałego w tragiczny! Drodzy poddani! Król nasz, miłościwie panujący Stanisław Lubowid zwany Mądrym NIE ŻYJE!

Pośród zgromadzonego tłumu przetoczył się pomruk zaskoczenia, gdzieniegdzie zapłakały pierwsze kobiety, mężczyźni zaczęli szeptać między sobą zdejmując nakrycia głów.

-       Tak drodzy poddani! Z wielkim smutkiem potwierdzam tę straszną nowinę! Nasz król NIE ŻYJE! Kostucha przyszła po niego nieoczekiwanie, kiedy to w swoich komnatach przygotowywał się do powitania was szanowni poddani przed turniejem o rękę córki swej, miłościwej księżniczki Edetty!- herold zawiesił na chwilę głos, po czym ostatni raz powtórzył- KRÓL STANISŁAW LUBOWID MĄDRY NIE ŻYJE!

Dopiero za drugim razem zaskakująca nowina dotarła do wszystkich zgromadzonych. Żołnierze zdjęli hełmy, kobiety szlochały w objęciach mężów, dzieci dotychczas biegające pomiędzy nogami zebranych stały cicho wpatrzone w swoje brudne stopy.

Wypalona słońcem ziemia na dziedzińcu zamkowym chłonęła słony deszcz łez swoich mieszkańców.

Czarnoksiężnik stał nieruchomo podnosząc wzrok na otwory okienne zamku. Za którymś z tych okien była Edetta. Jego księżniczka, którą miał dzisiaj osobiście poznać, zobaczyć błysk jej oczu i uśmiech na jej ustach.

Zamiast tego na jej twarzy gościły teraz łzy, a to bardzo psuło mu humor.

Czarownik zamyślił się tak bardzo, że nie usłyszał Gebelsa zbliżającego się z głupią miną na tłustej twarzy.

-       Oj, oj, oj panie czarowniku. A to ci dopiero tragedyja. Tego chybaś nie przewidział do cholery.

Rober nadal w milczeniu wpatrywał się w puste okna zamku.

-       Oj panie czarowniku… I cały twój plan psu pod ogon. Kraj w żałobie, księżniczka w żałobie, nawet nie pomyśli o weselu. Przyjdzie ci poczekać jeszcze kilka lat na następną okazję, a przez ten czas… kto wie, piękny kwiat jej kobiecości gotów zwiędnąć i pogubić płatki. I co teraz będziemy robić?

Rober odwrócił się powoli i dwa razy klepnął Gebelsa otwartą dłonią w klatkę piersiową.

-       Ja ożywię króla, a ty Gebels umrzesz powoli na tym dziedzińcu, bo już mi nie jesteś potrzebny.- Mówiąc te słowa czarownik ominął Gebelsa, który zaczął gwałtownie łapać powietrze chwytając się za pierś, i spokojnym krokiem ruszył w stronę głównej bramy. Po drodze zatrzymał się jeszcze w stajni. Stajenny z grobową miną wydał mu jego konia, który zarżał radośnie widząc swego pana.

Nim Rober dotarł do zwodzonego mostu na bramie powiewały już czarne proporce. Strażnicy pilnujący wejścia zdążyli już zdjąć hełmy i stali niczym posągi ze spuszczonymi głowami.

Żaden z nich nawet się do niego nie odezwał, nikt nie zadawał głupich pytań, nikt się nie naprzykrzał. Najwidoczniej śmierć ukochanego króla wstrząsnęła nawet awangardą największego chamstwa w królestwie.

Czarnoksiężnik udał się w stronę niewielkiego zagajnika w kierunku, z którego przybył jakiś czas temu.

Po drodze zauważył, że na polanie, gdzie zostawił zwłoki „błędnego rycerza” pozostały tylko pokrwawione resztki zbroi i jedna nadgryziona ręka. Przejechał jeszcze kawałek aż znalazł się po drugiej stronie wzniesienia tak, że nikt stojący na zamkowych murach nie mógł dostrzec ognia i dymu z jego obozowiska.

Czarownik rozsiodłał konia, rozniecił niewielkie ognisko i niemal natychmiast zasnął oparty o pobliskie drzewo. Spał spokojnie. Wiedział, bowiem że, z nieumarłym wierzchowcem pasącym się nieopodal nikt, ani nic nie zakłuci mu snu.

Nazajutrz do pogrążonego w żałobie zamku wjechał na starej klaczy nieznany nikomu z twarzy jegomość.

Przejechał przez główną bramę zignorowany przez żałobników tak samo jak dzień wcześniej.

-       Moja pani! Moja pani!

Edetta uniosła zaczerwienioną od ciągłego płaczu twarz i spojrzała nieobecnym wzrokiem na drzwi komnaty, w której rozpaczała od wczoraj nad ciałem ojca.

Jeszcze kilkanaście godzin temu, tuż przed powitaniem z poddanymi mówił jej jak bardzo ją kocha i jaki jest z niej dumny.

Chociaż była świadoma, że ojciec jest już stary i kiedyś umrze w najstraszniejszych koszmarach nie przewidywała jednak, że ten okropny dzień nadejdzie tak szybko.

-       Moja pani!- drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wbiegła jedna z jej służących.

W normalnych okolicznościach księżniczka pewnie zwróciłaby jej grzecznie uwagę, aby zachowywała się przyzwoicie. Dzisiaj jednak było jej zupełnie wszystko jedno.

-       Co sprawiło, że przeszkadzasz mi w żałobie moja droga?

-       Moja pani…- służąca z trudem łapała oddech- Moja pani, na zamku jest człowiek, który mówi, że potrafi uleczyć twojego ojca.

-       To… to niedorzeczne… mój ojciec nie żyje- Mimo wszystko serce księżniczki biło coraz szybciej.

-       Wiem pani- służąca z podnieceniem przestępowała z nogi na nogę- Wiem jak to brzmi, ale mężczyzna ten twierdzi, że twój ojciec nie umarł, tylko zapadł na bardzo rzadką, ale jednak uleczalną chorobę. Uważa, że może go uleczyć i chce z tobą rozmawiać wasza wysokość.

Księżniczka wstała powoli i podeszła do okna.

Od wczoraj nie spoglądała na królestwo, które teoretycznie nie miało następcy tronu.

-       Każ przyprowadzić tutaj tego mężczyznę moja droga, i miejmy nadzieję, że mówi prawdę.

Rober czekał cierpliwie w głównym holu zamku. Lekki uśmiech powrócił na jego usta, wiedział on, bowiem że niedługo stanie w końcu twarzą w twarz ze swoją wybranką.

Służka zbiegła szybko po wielkich schodach prowadzących na górne piętra zamku. Rober wpatrywał się w nią uśmiechając się półgębkiem i wyobrażając sobie jak potyka się i łamie kark.

Nic takiego się jednak nie stało. Służąca podbiegła do czarnoksiężnika, skłoniła się lekko i uprzejmym gestem zaprosiła go na górę.

Edetta zdecydowała się w końcu wstać z krzesła i odejść na chwilę od ciała swego ojca złożonego na katafalku pośrodku komnaty.

Podeszła do okna i z cichym westchnieniem spojrzała na królestwo pozbawione króla. W tej samej chwili drzwi do komnaty otworzyły się i do środka wszedł wysoki, na oko trzydziestoletni mężczyzna odziany w skromny, acz elegancki szaro-czerwony kubrak, szyte na miarę atłasowe spodnie i wysokie skórzane buty z miękkiej skóry.

Nawet przez piekące od łez oczy księżniczka dostrzegła uwodzicielski młodzieńczy blask w jego niebieskich oczach.

Nieznajomy skłonił się lekko księżniczce, po czym podszedł do spoczywającego na katafalku króla i ucałował z szacunkiem jego królewski pierścień.

Edetta ze wzruszeniem w oczach spoglądała na całe zajście. Płacz po raz kolejny zaczął wzbierać jej w gardle jednak, kiedy spojrzała w oczy nieznajomego smutek ustąpił miejsca zaskoczeniu, bowiem nieznajomy uśmiechał się dobrotliwie.

Tajemniczy gość podszedł do Edetty, opadł na jedno kolano i ucałował aksamitną dłoń księżniczki, która to mimowolnie powędrowała w kierunku jego ust. Edetta drgnęła lekko czując na skórze ciepło męskich warg.

-       Witaj moja pani- powiedział pięknym wibrującym głosem nieznajomy.

-       Powstań dobry człowieku- księżniczka nadaremnie starała się ukryć drżenie głosu.

-       Pozwól pani, że się przedstawię, na moich ziemiach, poddani zwą mnie Rober, jestem rycerzem herbu Ognistej Lilii.

Edetta schyliła się i delikatnie ujęła młodzieńca za rękę. Rober uśmiechnął się paskudnie czując dłoń księżniczki zaciskającą się na jego palcach. Nie podniósł jednak głowy. Niesforny kosmyk jasnobrązowych włosów opadł mu na oczy. Dopiero wtedy Czarnoksiężnik podniósł się szybkim ruchem głowy jakby od niechcenia odgarnął włosy zasłaniające mu jedno oko.

Księżniczka uśmiechnęła się niewyraźnie widząc ten chłopięcy gest.

Jednak jej uśmiech szybko znikł, kiedy myśli powróciły na dawne tory.

-       Sir Roberze, dotarły do mnie wieści jakobyś potrafił przywrócić życie mojemu ojcu, czy to prawda?

Rober delikatnie uwolnił swą dłoń z uścisku księżniczki, odszedł krok do tyłu i zerknął w stronę stojącej wciąż przy drzwiach służącej.

-       Wybacz, jeśli to zabrzmi nieodpowiednio moja pani, ale o takich sprawach wolałbym rozmawiać tylko z Tobą.

Edetta jakby przez chwilę nie rozumiejąc, o co mu chodzi wpatrywała się w Robera, ale po chwili skierowała wzrok na służącą, która natychmiast wyszła kłaniając się swojej pani.

-       Teraz, kiedy jesteśmy już sami możesz mówić śmiało dobry człowieku, pozwól jednak, że spocznę. Ostatnie wydarzenia pozbawiły mnie dawnej energii.

-       Ależ oczywiście moja pani- odpowiedział młodzieniec widząc jak księżniczka ciężko opada na krzesło ustawione przy oknie.

-       Tak, więc powiedz mi, Sir Roberze, czy naprawdę potrafisz przywrócić do życia mojego zmarłego ojca?

-       Przywrócić do życia? Ależ nie moja pani, nie zajmuję się zakazanymi sztukami nekromancji. Oboje przecież wiemy, że tego typu działania są sprzeczne z naszą religią i karane natychmiastową śmiercią.

-       Ale przecież mówiłeś panie…

-       Wybacz, że Ci przerwę moja księżniczko, ale twój ojciec żyje i nie potrzebuje czarnej magii, żeby powrócić do rządzenia królestwem.

-       Ale, jak to?- Wyraz twarzy księżniczki o mało nie wywołał u Robera wybuchu śmiechu, powstrzymał się on jednak i mówił dalej.

-       Postaram się ci wszystko wytłumaczyć moja pani. Otóż twój ojciec zapadł na bardzo rzadką chorobę zwaną siostrą śmierci. Dolegliwość ta jak już wspominałem dotyka bardzo nielicznych osób i w jakiś niewyjaśniony sposób odrywa je od rzeczywistości. Można powiedzieć, że jest to rodzaj bardzo głębokiego snu.

-       Ale mój ojciec nie oddycha, jego skóra jest blada i zimna, nadworny medyk…

-       Nadworny medyk moja pani jest człowiekiem raczej prostego pochodzenia, nie widział tyle świata, co ja. Zapewne potrafi wyrwać ząb, albo zaszyć ranę, ale nie ma pojęcia o chorobach takich jak siostra śmierci. Gdybym nie przybył w porę król skończyłby w grobowcu.

Edetta splotła dłonie na kolanach i zaczęła cicho szlochać.

-       Ależ nie płacz moja pani. Teraz, jeśli oczywiście pozwolisz ja zajmę się twoim ojcem i najdalej po północy będziesz mogła znowu z nim porozmawiać.

-       Naprawdę?- Prawie krzyknęła księżniczka- czy to nie sen, aby?

-       Żaden sen moja królowo- Odpowiedział z uśmiechem czarnoksiężnik.

-       Nie jestem jeszcze królową dobry człowieku, nie tytułuj mnie tak.

-       Kiedyś będziesz moja pani- Rober uśmiechnął się jeszcze szerzej- Kiedyś będziesz.

Słońce powoli zachodziło nad królestwem Morandii. W komnacie z ciałem króla trwały gorączkowe przygotowania do wyrwania Stanisława z objęć siostry śmierci.

Na wyraźne polecenie Robera przed drzwiami do komnaty wystawiono straże. Do komnaty wstęp miał tylko Rober, Edetta i jej najbliższa służąca.

Na rozkaz czarnoksiężnika poparty skinieniem głowy księżniczki, do komnaty wniesiono kilkanaście grubych świec, wiadro wody, trzy szklane puchary oraz dzban najprzedniejszej gorzałki z królewskich zapasów.

Rober tylko na chwilę zszedł do stajni po swój tobołek, po czym widząc za oknem wschodzący nad królestwem księżyc nakazał wszystkim obecnym opuścić komnatę.

-       Czy nie mogę zostać i obserwować?- Zapytała nieśmiało księżniczka widząc palec Robera wskazujący jej drzwi.

-       To jest absolutnie niedopuszczalne moja pani. Podczas warzenia mikstur muszę przebywać w pomieszczeniu sam. Nikt nie może mi przeszkadzać.

-       Ale ja będę cicho.

-       Nic z tego moja pani- odparł czarnoksiężnik- Muszę być całkowicie skupiony na tym, co będę robił. Pomyśl, co mogłoby się stać gdybyś pani nieoczekiwanie kichnęła? Mógłbym się pomylić i twój ojciec nigdy by się nie obudził.

Na dźwięk tych słów księżniczka kiwnęła tylko głową i wyszła.

Rober spojrzał z niesmakiem na martwego króla, zatarł dłonie i zaczął rozstawiać świece, swoją drogą zupełnie niepotrzebne gdyż czarnoksiężnik zawsze wolał pracować w ciemnościach, jednak pozory musiały zostać zachowane.

Kiedy skończył począł otwierać swoje pakunki.

-       I niech nikt nie podsłuchuje pod drzwiami!- Krzyknął nieoczekiwanie wciąż grzebiąc w śmierdzących zawiniątkach.

Na korytarzu rozległ się szelest sukni i cichy tupot aksamitnych królewskich bucików.

Czarnoksiężnik pomrukując coś pod nosem wyjął z tobołka małą czaszkę wyrzeźbioną misternie z jakiegoś świecącego, lekko zielonego minerału i ostrożnie położył ją na czole martwego króla.

-       Jeszcze nie czas na wieczny spoczynek Stanisławie- szepnął pochylając się nad zwłokami- Twoje stare ciało jest mi potrzebne do zdobycia pewnej ślicznej księżniczki.

Rober delikatnie zaczerpnął lodowato zimnej wody z wiadra do dwóch pucharów. Do jednego z nich wsypał przygotowany wcześniej jasnoczerwony proszek. Woda w pucharze zaczęła syczeć, po czym zmieniła kolor na ciemnozielony. Nad drugim pucharem Rober wykonał niedbały gest, woda zawrzała. Czarownik wyjął z cholewy swój misternie zdobiony sztylet i włożył jego ostrze do gorącej wody.

Do pustego pucharu wlał gorzałki, wypił wszystko jednym haustem, nalał jeszcze raz, tym razem tylko do połowy. Chwycił sztylet i szybkim ruchem rozciął skórę na nadgarstku króla, po czym podstawił napełniony do połowy gorzałką puchar tak, aby ani jedna kropla krwi nie spadła na posadzkę.

Chwilę zajęło mu wyciśnięcie z martwych żył odpowiedniej ilości krwi. Ranę owinął misternie czystą szmatką znalezioną na komodzie.

Jeszcze raz zerknął przez okno, księżyc był już na tyle wysoko, że nie było go widać z tej strony zamku.

Nadszedł czas.

Robert uniósł do góry obie dłonie, zaczął szeptać zaklęcie. Powietrze w komnacie zadrżało, świece zgasły. Czarnoksiężnik położył jedną dłoń na piersi króla, mała czaszka na czole Stanisława zaczęła świecić jaśniej.

Rober coraz głośniej intonował zaklęcie głębokim dudniącym głosem. Z jego wzniesionej ręki zaczął unosić się zielony dym.

Jeszcze przez chwilę czarnoksiężnik mamrotał zaklęcie, nagle przestał i uniesiona ręka opadła uderzając Stanisława w pierś. Na moment wszystko ucichło.

Po chwili zasyczała świeca znajdująca się najbliżej Robera, potem druga i trzecia. I nagle wszystkie zapłonęły jak na komendę. Rober zdjął czarną teraz czaszkę z czoła Stanisława właśnie w momencie, kiedy ten zaczynał łapać nierówne oddechy i głośno kaszleć.

-       No w końcu, już myślałem, że do nas nie wrócisz królu- Czarnoksiężnik odsunął się od katafalku, kiedy Nieumarły król próbował wstać.

-       Cóżeś uczynił- wycharczał król- Na bogów, byłem już po drugiej stronie… widziałem bramy niebios.

Rober zaśmiał się głośno.

-       No to pierwszy i ostatni raz, bo już ich więcej nie zobaczysz. Mam nadzieję, że dobrze się przyjrzałeś, bo teraz czeka cię tylko wieczna pustka.

-       Cóżeś mi uczynił!- Ryknął król i rzucił się w kierunku czarownika strącając puchar z krwią stojący na krawędzi katafalku.

Rober zręcznie zszedł mu z drogi i błyskawicznie chwycił kielich.

Nieumarły król odwrócił się w kierunku Robera, w jego oczach płonęła żądza mordu.

-       Dość tego!- Krzyknął Rober bardziej zły na siebie za to, że zapomniał o pucharze i uniósł naczynie do ust.

-       Wyrwę ci serc…- Stanisław zamilkł i zatrzymał się w pół kroku. Oczy mu zmętniały, ręce opadły wzdłuż tułowia.

Rober odstawił puchar, wierzchem dłoni otarł resztki krwi pozostałe na ustach i z uśmiechem powiedział:

-       A teraz grzecznie usiądziesz na katafalku i poczekasz na swoją córeczkę. Kiedy przyjdzie będziesz robił dokładnie to, o czym pomyślę.

Król usiadł i pustym wzrokiem wpatrywał się przed siebie.



Rober schował czarną czaszkę do kieszeni kubraka, otworzył drzwi komnaty i głośno zawołał:

-       Jaśnie pani! Król na Ciebie czeka!

Na schodach rozległy się pośpieszne kroki. Pierwsza na piętro wbiegła księżniczka, a za nią dwaj zdyszani strażnicy zamkowi.

-       Ojcze! Ojcze!- Zawołała Edetta widząc uśmiech na twarzy Robera.

-       Chodź do mnie córeczko, niech cię uściskam!- Z komnaty rozległ się gromki głos króla.

Strażnicy zatrzymali się na dźwięk królewskiego głosu, popatrzyli na siebie z rosnącym zdziwieniem, po czym ruszyli w kierunku komnaty.

Rober przepuścił biegnącą Edettę, zauważył tylko łzy radości w jej oczach. Jednak zdecydowanym gestem zatrzymał strażników za wszelką cenę próbujących zajrzeć do komnaty.

-       Jaśnie miłościwy król Stanisław jest jeszcze słaby i potrzebuje odpoczynku- Powiedział, po czym zamknął im drzwi przed nosem.

-       O… ojcze?- Edetta stała wpatrzona w siedzącego króla wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widzą jej zapłakane oczy.

-       Chodź do mnie córeczko- Stanisław uśmiechnął się słabo- Uściśnij tatusia.

-       Ojcze!- Edetta rozszlochała się na nowo. Wpadła w ramiona Stanisława i omal oboje nie spadli z katafalku.

Rober stał przez cały czas oparty plecami o drzwi, całkowicie ignorowany przez księżniczkę, całkowicie skupiony na bezgłośnym wydawaniu rozkazów bezmyślnej skorupie pozostałej po królu Stanisławie.

-       Jak się czujesz ojcze? Nie mogę uwierzyć, że wróciłeś.- księżniczka drżącymi dłońmi ocierała wilgotne oczy.

Rober z dumą zauważył, że udało mu się pozbawić rodzinę królewską całego majestatu, przynajmniej na tą jedną chwilę.

-       Pani, król powinien jeszcze trochę odpocząć zanim wróci do pełnienia obowiązków.

-       Nie- Stanisław uniósł się z katafalku i z niewielką pomocą córki podszedł do czarnoksiężnika. Spojrzał mu głęboko w oczy, po czym ujął delikatnie Edettę za ramię i ustawił ją obok Robera.

-       Ojcze, co robisz?- Edetta utkwiła wzrok w Stanisławie.

-       Wydaję cię za mąż córeczko. Ten oto młodzieniec zasłużył na Twoją rękę i moje królestwo. Wyleczył moją chorobę i przywrócił uśmiech na twoją twarz. A to najpiękniejsze, co mógł uczynić aby mnie uszczęśliwić i zyskać moje błogosławieństwo.

Księżniczka wciągnęła głęboko powietrze, a Rober tylko spojrzał na króla i przykląkł na jedno kolano.

Księżniczka poszła za jego przykładem.

Stanisław położył im dłonie na głowach i pobłogosławił.

-       Od teraz jesteście mężem i żoną. Powstań córeczko, i ty mój synu albowiem od teraz razem będziecie rządzić królestwem, kiedy mnie zabraknie.

-       Ojcze nie mów tak, przed tobą jeszcze wiele pięknych lat na tym świecie- Edetta objęła króla i nie dostrzegła podłego uśmiechu, który znowu zagościł na ustach czarownika.

-       A teraz wybaczcie drogie dzieci, ale muszę odpocząć. Synu, porozmawiajmy na osobności. Córeczko, zajmiesz się przygotowaniami? Jutro ślub.

-       Oczywiście ojcze, uważaj na siebie- Edetta uścisnęła Stanisława i uśmiechnąwszy się promiennie do Robera wybiegła z komnaty.

-       Straż!- Stanisław użył swojego donośnego, królewskiego głosu.

Do komnaty natychmiast wbiegło dwóch żołdaków, zasalutowali królowi, Robera ledwie zaszczycili spojrzeniem, mimo że stał tuż obok króla.

-       Jutro ten oto młodzieniec- Stanisław wskazał dłonią czarownika- bierze moją córkę za żonę.

Strażnicy spojrzeli po sobie.

-       Jednak już od dzisiaj wszyscy w królestwie mają traktować go jak mego syna i swego króla. Pojęliście?

Strażnicy energicznie pokiwali głowami.

-       I lepiej niech każdy się o tym dowie, bo wasze głowy spadną jako pierwsze!- wrzasnął Stanisław.

Strażnicy zawahali się przez chwilę zupełnie zaskoczeni tonem głosu jak i treścią wypowiedzi króla, ale zaraz zrozumieli, co powinni zrobić. Zasalutowali energicznie królowi Stanisławowi oraz Roberowi, po czym wybiegli z komnaty. Nieumarły król Stanisław wciąż stał wpatrzony w miejsce, gdzie przed chwilą stali strażnicy.

Rober podszedł do obitego atłasem siedziska stojącego przy kominku w którym nadal trzaskał wesoło płomień. Rozsiadł się na nim, nogi wyciągnął w kierunku bijącego od paleniska żaru. Wpatrzył się w hipnotyzujący taniec języków ognia.

-       Wiesz co starcze- rzekł nie odwracając wzroku od płomieni- podoba mi się tutaj. Jest zdecydowanie weselej niż w mojej wieży. Chyba zabawię się twoim królestwem trochę dłużej niż planowałem. Jednak teraz podaj mi najlepsze wino jakie chowasz pod łóżkiem, podnieś podatki, i nie żałuj złota na naszą ceremonię ślubną. Aha, byłbym zapomniał, każ swojej córeczce posłać nasze małżeńskie łoże.- Nekromanta roześmiał się perlistym śmiechem, którego echo niosło się jeszcze jakiś czas po murach zamku- Zobaczymy, jak długo zdoła opierać się mojemu urokowi.

 Autor: Robert Gierasimiuk
 Data publikacji: 2010-08-02
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Bajki dla dorosłych
Bardzo mi się podobało. Miło było czytać prosty podział na dobro i zło. Taki wyraźny. Po prostu taki jaki powinien być w bajkach. Tylko zastrzegam Robercie, że powinieneś dać zastrzeżenie: od 18 lat. Bo widzę, że się rozkręcasz w pewnym temacie.
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. Jest zaciekawiona czy po prowadzisz w klasyczny i nieskomplikowany sposób dalsze wydarzenia czy coś jednak zmienisz:)
Autor: Mitris Data: 18:19 15.08.10
 Błąd i długość.
Wieża! A nie wierza.
Po drugie to strasznie mało dopisałeś Robercie. Powinieneś trochę przystopować z akcją. Skupić się bardziej na otoczeniu, psychologii.
Podobało mi się, mam nadzieje, że coś jeszcze napiszesz. Choćby coś coś mi obiecał;P
Autor: Mitris Data: 16:20 7.12.10
 Nie powiem, żeby mnie zachwyciło, choć mogło być gorzej.
'Ożeż' nie 'o rzesz'. I trochę innych błędów, aczkolwiek bez przesady. Prosty podział na dobro i zło nie pasuje do części wydarzeń, zresztą taki podział, skoro już jest, powinien czemuś służyć, a tu nie ma nawet sensownego zakończenia. Poza tym, skoro już jest taki a nie inny podział na dobro i zło, to może przydałoby się jakieś głębsze znaczenie, drugie dno całej fabuły?

Poza tym, Mitris słusznie pisze.
Autor: Whitefire Data: 13:38 14.02.11


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 234 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 234 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Są ludzie, którzy zastanawiają się, aby pisać. Inni znowu piszą, aby nie musieli się zastanawiać.

  - Joseph von Ligne
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.