Szanowny Panie.
Przede wszystkim pragnę powitać Cię za pośrednictwem tegoż listu w naszym pięknym królestwie i życzyć Ci udanego pobytu.
Piszę do Ciebie osobiście, jako że uznaję i doceniam Twe starania o mą rękę.
Radość przepełnia me serce na wieść, że przybyłeś z tak daleka na prośbę mojego miłościwie panującego ojca Króla Stanisława Lubowida zwanego Mądrym tylko po to, aby dowieść mi swojego męstwa i poddać się kilku próbom, które odbędą się jutro i wyłonią zwycięzcę, a co rozumie się samo przez się- mego przyszłego małżonka.
Żywię nadzieję, że Twoje intencje są szczere i uczciwe.
Życzę Ci powodzenia w nadchodzących zmaganiach.
Księżniczka Edetta
- O rzesz w mordę, list od samej księżniczki Edetty…- Gebels zaglądał Roberowi przez ramię uśmiechając się ironicznie- a to ci dopiero zaszczyt panie czarowniku.
- Zamknij się- warknął Rober składając delikatnie list i chowając go do kieszeni spodni.
- No, no panie czarowniku, a to was szczęście uśmiechem obdarzyło.
- Zamknij się Gebels.
- Otrzymaliście właśnie panie list od księżniczki pisany własnoręcznie przez jedną z jej służek.
- Zamknij się.
- I z tego na ile mi wiadomo list ten jest oryginalną kopią numer trzynaście. Na szczęście ostatnią, jakie najwyższy urzędnik królewski roznosi dzisiaj od świtu jak jakiś cholerny chłopiec na posyłki.
- Zamknij się Gebels, nie jesteś najwyższym urzędnikiem królewskim. Jesteś, co najwyżej najgrubszym.
Gebels w odpowiedzi na te słowa w końcu zamilkł.
Czarownik słysząc narastającą pośród tłumu wrzawę ruszył energicznym krokiem w stronę szeregu strażników oddzielających tłum poddanych od miejsc, na których już za chwilę miała zasiąść rodzina królewska. Gebels bez słowa ruszył jego śladem zachowując jednak na tyle duży odstęp, aby nie prowokować już więcej obelg pod swoim adresem.
Rober był już w połowie drogi, kiedy przed podniecony tłum wyszedł ubrany dostojnie mężczyzna i donośnym głosem oznajmił:
- Szanowni poddani! Niech zapanuje cisza!
Rozmowy i liczne śmiechy powoli ustały i już po chwili słychać było tylko śpiew ptaków i pobrzękiwanie rozgrzanych słońcem zbroi strażników miejskich.
- Szanowni poddani!- kontynuował mężczyzna- Jako nadworny herold mam obowiązek przekazać wam straszne nowiny!
Rober zatrzymał się w pół kroku słysząc te słowa i zaczął uważnie przyglądać się heroldowi.
- Dzień dzisiejszy zmienił się w ostatniej chwili z wspaniałego w tragiczny! Drodzy poddani! Król nasz, miłościwie panujący Stanisław Lubowid zwany Mądrym NIE ŻYJE!
Pośród zgromadzonego tłumu przetoczył się pomruk zaskoczenia, gdzieniegdzie zapłakały pierwsze kobiety, mężczyźni zaczęli szeptać między sobą zdejmując nakrycia głów.
- Tak drodzy poddani! Z wielkim smutkiem potwierdzam tę straszną nowinę! Nasz król NIE ŻYJE! Kostucha przyszła po niego nieoczekiwanie, kiedy to w swoich komnatach przygotowywał się do powitania was szanowni poddani przed turniejem o rękę córki swej, miłościwej księżniczki Edetty!- herold zawiesił na chwilę głos, po czym ostatni raz powtórzył- KRÓL STANISŁAW LUBOWID MĄDRY NIE ŻYJE!
Dopiero za drugim razem zaskakująca nowina dotarła do wszystkich zgromadzonych. Żołnierze zdjęli hełmy, kobiety szlochały w objęciach mężów, dzieci dotychczas biegające pomiędzy nogami zebranych stały cicho wpatrzone w swoje brudne stopy.
Wypalona słońcem ziemia na dziedzińcu zamkowym chłonęła słony deszcz łez swoich mieszkańców.
Czarnoksiężnik stał nieruchomo podnosząc wzrok na otwory okienne zamku. Za którymś z tych okien była Edetta. Jego księżniczka, którą miał dzisiaj osobiście poznać, zobaczyć błysk jej oczu i uśmiech na jej ustach.
Zamiast tego na jej twarzy gościły teraz łzy, a to bardzo psuło mu humor.
Czarownik zamyślił się tak bardzo, że nie usłyszał Gebelsa zbliżającego się z głupią miną na tłustej twarzy.
- Oj, oj, oj panie czarowniku. A to ci dopiero tragedyja. Tego chybaś nie przewidział do cholery.
Rober nadal w milczeniu wpatrywał się w puste okna zamku.
- Oj panie czarowniku… I cały twój plan psu pod ogon. Kraj w żałobie, księżniczka w żałobie, nawet nie pomyśli o weselu. Przyjdzie ci poczekać jeszcze kilka lat na następną okazję, a przez ten czas… kto wie, piękny kwiat jej kobiecości gotów zwiędnąć i pogubić płatki. I co teraz będziemy robić?
Rober odwrócił się powoli i dwa razy klepnął Gebelsa otwartą dłonią w klatkę piersiową.
- Ja ożywię króla, a ty Gebels umrzesz powoli na tym dziedzińcu, bo już mi nie jesteś potrzebny.- Mówiąc te słowa czarownik ominął Gebelsa, który zaczął gwałtownie łapać powietrze chwytając się za pierś, i spokojnym krokiem ruszył w stronę głównej bramy. Po drodze zatrzymał się jeszcze w stajni. Stajenny z grobową miną wydał mu jego konia, który zarżał radośnie widząc swego pana.
Nim Rober dotarł do zwodzonego mostu na bramie powiewały już czarne proporce. Strażnicy pilnujący wejścia zdążyli już zdjąć hełmy i stali niczym posągi ze spuszczonymi głowami.
Żaden z nich nawet się do niego nie odezwał, nikt nie zadawał głupich pytań, nikt się nie naprzykrzał. Najwidoczniej śmierć ukochanego króla wstrząsnęła nawet awangardą największego chamstwa w królestwie.
Czarnoksiężnik udał się w stronę niewielkiego zagajnika w kierunku, z którego przybył jakiś czas temu.
Po drodze zauważył, że na polanie, gdzie zostawił zwłoki „błędnego rycerza” pozostały tylko pokrwawione resztki zbroi i jedna nadgryziona ręka. Przejechał jeszcze kawałek aż znalazł się po drugiej stronie wzniesienia tak, że nikt stojący na zamkowych murach nie mógł dostrzec ognia i dymu z jego obozowiska.
Czarownik rozsiodłał konia, rozniecił niewielkie ognisko i niemal natychmiast zasnął oparty o pobliskie drzewo. Spał spokojnie. Wiedział, bowiem że, z nieumarłym wierzchowcem pasącym się nieopodal nikt, ani nic nie zakłuci mu snu.
Nazajutrz do pogrążonego w żałobie zamku wjechał na starej klaczy nieznany nikomu z twarzy jegomość.
Przejechał przez główną bramę zignorowany przez żałobników tak samo jak dzień wcześniej.
- Moja pani! Moja pani!
Edetta uniosła zaczerwienioną od ciągłego płaczu twarz i spojrzała nieobecnym wzrokiem na drzwi komnaty, w której rozpaczała od wczoraj nad ciałem ojca.
Jeszcze kilkanaście godzin temu, tuż przed powitaniem z poddanymi mówił jej jak bardzo ją kocha i jaki jest z niej dumny.
Chociaż była świadoma, że ojciec jest już stary i kiedyś umrze w najstraszniejszych koszmarach nie przewidywała jednak, że ten okropny dzień nadejdzie tak szybko.
- Moja pani!- drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wbiegła jedna z jej służących.
W normalnych okolicznościach księżniczka pewnie zwróciłaby jej grzecznie uwagę, aby zachowywała się przyzwoicie. Dzisiaj jednak było jej zupełnie wszystko jedno.
- Co sprawiło, że przeszkadzasz mi w żałobie moja droga?
- Moja pani…- służąca z trudem łapała oddech- Moja pani, na zamku jest człowiek, który mówi, że potrafi uleczyć twojego ojca.
- To… to niedorzeczne… mój ojciec nie żyje- Mimo wszystko serce księżniczki biło coraz szybciej.
- Wiem pani- służąca z podnieceniem przestępowała z nogi na nogę- Wiem jak to brzmi, ale mężczyzna ten twierdzi, że twój ojciec nie umarł, tylko zapadł na bardzo rzadką, ale jednak uleczalną chorobę. Uważa, że może go uleczyć i chce z tobą rozmawiać wasza wysokość.
Księżniczka wstała powoli i podeszła do okna.
Od wczoraj nie spoglądała na królestwo, które teoretycznie nie miało następcy tronu.
- Każ przyprowadzić tutaj tego mężczyznę moja droga, i miejmy nadzieję, że mówi prawdę.
Rober czekał cierpliwie w głównym holu zamku. Lekki uśmiech powrócił na jego usta, wiedział on, bowiem że niedługo stanie w końcu twarzą w twarz ze swoją wybranką.
Służka zbiegła szybko po wielkich schodach prowadzących na górne piętra zamku. Rober wpatrywał się w nią uśmiechając się półgębkiem i wyobrażając sobie jak potyka się i łamie kark.
Nic takiego się jednak nie stało. Służąca podbiegła do czarnoksiężnika, skłoniła się lekko i uprzejmym gestem zaprosiła go na górę.
Edetta zdecydowała się w końcu wstać z krzesła i odejść na chwilę od ciała swego ojca złożonego na katafalku pośrodku komnaty.
Podeszła do okna i z cichym westchnieniem spojrzała na królestwo pozbawione króla. W tej samej chwili drzwi do komnaty otworzyły się i do środka wszedł wysoki, na oko trzydziestoletni mężczyzna odziany w skromny, acz elegancki szaro-czerwony kubrak, szyte na miarę atłasowe spodnie i wysokie skórzane buty z miękkiej skóry.
Nawet przez piekące od łez oczy księżniczka dostrzegła uwodzicielski młodzieńczy blask w jego niebieskich oczach.
Nieznajomy skłonił się lekko księżniczce, po czym podszedł do spoczywającego na katafalku króla i ucałował z szacunkiem jego królewski pierścień.
Edetta ze wzruszeniem w oczach spoglądała na całe zajście. Płacz po raz kolejny zaczął wzbierać jej w gardle jednak, kiedy spojrzała w oczy nieznajomego smutek ustąpił miejsca zaskoczeniu, bowiem nieznajomy uśmiechał się dobrotliwie.
Tajemniczy gość podszedł do Edetty, opadł na jedno kolano i ucałował aksamitną dłoń księżniczki, która to mimowolnie powędrowała w kierunku jego ust. Edetta drgnęła lekko czując na skórze ciepło męskich warg.
- Witaj moja pani- powiedział pięknym wibrującym głosem nieznajomy.
- Powstań dobry człowieku- księżniczka nadaremnie starała się ukryć drżenie głosu.
- Pozwól pani, że się przedstawię, na moich ziemiach, poddani zwą mnie Rober, jestem rycerzem herbu Ognistej Lilii.
Edetta schyliła się i delikatnie ujęła młodzieńca za rękę. Rober uśmiechnął się paskudnie czując dłoń księżniczki zaciskającą się na jego palcach. Nie podniósł jednak głowy. Niesforny kosmyk jasnobrązowych włosów opadł mu na oczy. Dopiero wtedy Czarnoksiężnik podniósł się szybkim ruchem głowy jakby od niechcenia odgarnął włosy zasłaniające mu jedno oko.
Księżniczka uśmiechnęła się niewyraźnie widząc ten chłopięcy gest.
Jednak jej uśmiech szybko znikł, kiedy myśli powróciły na dawne tory.
- Sir Roberze, dotarły do mnie wieści jakobyś potrafił przywrócić życie mojemu ojcu, czy to prawda?
Rober delikatnie uwolnił swą dłoń z uścisku księżniczki, odszedł krok do tyłu i zerknął w stronę stojącej wciąż przy drzwiach służącej.
- Wybacz, jeśli to zabrzmi nieodpowiednio moja pani, ale o takich sprawach wolałbym rozmawiać tylko z Tobą.
Edetta jakby przez chwilę nie rozumiejąc, o co mu chodzi wpatrywała się w Robera, ale po chwili skierowała wzrok na służącą, która natychmiast wyszła kłaniając się swojej pani.
- Teraz, kiedy jesteśmy już sami możesz mówić śmiało dobry człowieku, pozwól jednak, że spocznę. Ostatnie wydarzenia pozbawiły mnie dawnej energii.
- Ależ oczywiście moja pani- odpowiedział młodzieniec widząc jak księżniczka ciężko opada na krzesło ustawione przy oknie.
- Tak, więc powiedz mi, Sir Roberze, czy naprawdę potrafisz przywrócić do życia mojego zmarłego ojca?
- Przywrócić do życia? Ależ nie moja pani, nie zajmuję się zakazanymi sztukami nekromancji. Oboje przecież wiemy, że tego typu działania są sprzeczne z naszą religią i karane natychmiastową śmiercią.
- Ale przecież mówiłeś panie…
- Wybacz, że Ci przerwę moja księżniczko, ale twój ojciec żyje i nie potrzebuje czarnej magii, żeby powrócić do rządzenia królestwem.
- Ale, jak to?- Wyraz twarzy księżniczki o mało nie wywołał u Robera wybuchu śmiechu, powstrzymał się on jednak i mówił dalej.
- Postaram się ci wszystko wytłumaczyć moja pani. Otóż twój ojciec zapadł na bardzo rzadką chorobę zwaną siostrą śmierci. Dolegliwość ta jak już wspominałem dotyka bardzo nielicznych osób i w jakiś niewyjaśniony sposób odrywa je od rzeczywistości. Można powiedzieć, że jest to rodzaj bardzo głębokiego snu.
- Ale mój ojciec nie oddycha, jego skóra jest blada i zimna, nadworny medyk…
- Nadworny medyk moja pani jest człowiekiem raczej prostego pochodzenia, nie widział tyle świata, co ja. Zapewne potrafi wyrwać ząb, albo zaszyć ranę, ale nie ma pojęcia o chorobach takich jak siostra śmierci. Gdybym nie przybył w porę król skończyłby w grobowcu.
Edetta splotła dłonie na kolanach i zaczęła cicho szlochać.
- Ależ nie płacz moja pani. Teraz, jeśli oczywiście pozwolisz ja zajmę się twoim ojcem i najdalej po północy będziesz mogła znowu z nim porozmawiać.
- Naprawdę?- Prawie krzyknęła księżniczka- czy to nie sen, aby?
- Żaden sen moja królowo- Odpowiedział z uśmiechem czarnoksiężnik.
- Nie jestem jeszcze królową dobry człowieku, nie tytułuj mnie tak.
- Kiedyś będziesz moja pani- Rober uśmiechnął się jeszcze szerzej- Kiedyś będziesz.
Słońce powoli zachodziło nad królestwem Morandii. W komnacie z ciałem króla trwały gorączkowe przygotowania do wyrwania Stanisława z objęć siostry śmierci.
Na wyraźne polecenie Robera przed drzwiami do komnaty wystawiono straże. Do komnaty wstęp miał tylko Rober, Edetta i jej najbliższa służąca.
Na rozkaz czarnoksiężnika poparty skinieniem głowy księżniczki, do komnaty wniesiono kilkanaście grubych świec, wiadro wody, trzy szklane puchary oraz dzban najprzedniejszej gorzałki z królewskich zapasów.
Rober tylko na chwilę zszedł do stajni po swój tobołek, po czym widząc za oknem wschodzący nad królestwem księżyc nakazał wszystkim obecnym opuścić komnatę.
- Czy nie mogę zostać i obserwować?- Zapytała nieśmiało księżniczka widząc palec Robera wskazujący jej drzwi.
- To jest absolutnie niedopuszczalne moja pani. Podczas warzenia mikstur muszę przebywać w pomieszczeniu sam. Nikt nie może mi przeszkadzać.
- Ale ja będę cicho.
- Nic z tego moja pani- odparł czarnoksiężnik- Muszę być całkowicie skupiony na tym, co będę robił. Pomyśl, co mogłoby się stać gdybyś pani nieoczekiwanie kichnęła? Mógłbym się pomylić i twój ojciec nigdy by się nie obudził.
Na dźwięk tych słów księżniczka kiwnęła tylko głową i wyszła.
Rober spojrzał z niesmakiem na martwego króla, zatarł dłonie i zaczął rozstawiać świece, swoją drogą zupełnie niepotrzebne gdyż czarnoksiężnik zawsze wolał pracować w ciemnościach, jednak pozory musiały zostać zachowane.
Kiedy skończył począł otwierać swoje pakunki.
- I niech nikt nie podsłuchuje pod drzwiami!- Krzyknął nieoczekiwanie wciąż grzebiąc w śmierdzących zawiniątkach.
Na korytarzu rozległ się szelest sukni i cichy tupot aksamitnych królewskich bucików.
Czarnoksiężnik pomrukując coś pod nosem wyjął z tobołka małą czaszkę wyrzeźbioną misternie z jakiegoś świecącego, lekko zielonego minerału i ostrożnie położył ją na czole martwego króla.
- Jeszcze nie czas na wieczny spoczynek Stanisławie- szepnął pochylając się nad zwłokami- Twoje stare ciało jest mi potrzebne do zdobycia pewnej ślicznej księżniczki.
Rober delikatnie zaczerpnął lodowato zimnej wody z wiadra do dwóch pucharów. Do jednego z nich wsypał przygotowany wcześniej jasnoczerwony proszek. Woda w pucharze zaczęła syczeć, po czym zmieniła kolor na ciemnozielony. Nad drugim pucharem Rober wykonał niedbały gest, woda zawrzała. Czarownik wyjął z cholewy swój misternie zdobiony sztylet i włożył jego ostrze do gorącej wody.
Do pustego pucharu wlał gorzałki, wypił wszystko jednym haustem, nalał jeszcze raz, tym razem tylko do połowy. Chwycił sztylet i szybkim ruchem rozciął skórę na nadgarstku króla, po czym podstawił napełniony do połowy gorzałką puchar tak, aby ani jedna kropla krwi nie spadła na posadzkę.
Chwilę zajęło mu wyciśnięcie z martwych żył odpowiedniej ilości krwi. Ranę owinął misternie czystą szmatką znalezioną na komodzie.
Jeszcze raz zerknął przez okno, księżyc był już na tyle wysoko, że nie było go widać z tej strony zamku.
Nadszedł czas.
Robert uniósł do góry obie dłonie, zaczął szeptać zaklęcie. Powietrze w komnacie zadrżało, świece zgasły. Czarnoksiężnik położył jedną dłoń na piersi króla, mała czaszka na czole Stanisława zaczęła świecić jaśniej.
Rober coraz głośniej intonował zaklęcie głębokim dudniącym głosem. Z jego wzniesionej ręki zaczął unosić się zielony dym.
Jeszcze przez chwilę czarnoksiężnik mamrotał zaklęcie, nagle przestał i uniesiona ręka opadła uderzając Stanisława w pierś. Na moment wszystko ucichło.
Po chwili zasyczała świeca znajdująca się najbliżej Robera, potem druga i trzecia. I nagle wszystkie zapłonęły jak na komendę. Rober zdjął czarną teraz czaszkę z czoła Stanisława właśnie w momencie, kiedy ten zaczynał łapać nierówne oddechy i głośno kaszleć.
- No w końcu, już myślałem, że do nas nie wrócisz królu- Czarnoksiężnik odsunął się od katafalku, kiedy Nieumarły król próbował wstać.
- Cóżeś uczynił- wycharczał król- Na bogów, byłem już po drugiej stronie… widziałem bramy niebios.
Rober zaśmiał się głośno.
- No to pierwszy i ostatni raz, bo już ich więcej nie zobaczysz. Mam nadzieję, że dobrze się przyjrzałeś, bo teraz czeka cię tylko wieczna pustka.
- Cóżeś mi uczynił!- Ryknął król i rzucił się w kierunku czarownika strącając puchar z krwią stojący na krawędzi katafalku.
Rober zręcznie zszedł mu z drogi i błyskawicznie chwycił kielich.
Nieumarły król odwrócił się w kierunku Robera, w jego oczach płonęła żądza mordu.
- Dość tego!- Krzyknął Rober bardziej zły na siebie za to, że zapomniał o pucharze i uniósł naczynie do ust.
- Wyrwę ci serc…- Stanisław zamilkł i zatrzymał się w pół kroku. Oczy mu zmętniały, ręce opadły wzdłuż tułowia.
Rober odstawił puchar, wierzchem dłoni otarł resztki krwi pozostałe na ustach i z uśmiechem powiedział:
- A teraz grzecznie usiądziesz na katafalku i poczekasz na swoją córeczkę. Kiedy przyjdzie będziesz robił dokładnie to, o czym pomyślę.
Król usiadł i pustym wzrokiem wpatrywał się przed siebie. |