Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Ciężar Mocy: Początek

Podróż konna wydawała się najwygodniejszym ze sposobów, by przebyć te osiem mil dzielących go od portu. Przynajmniej taka odległość widniała na przydrożnym drogowskazie, który miał szczęście mijać. Również transport musiał dobrać do wagi swojej misji- w końcu mag bojowy nie będzie maszerował pieszo, czy gnieździł się pod plandeką wozu jadącego z karawaną, razem z dziećmi i kobietami… Chociaż ta druga opcja przy jego ładunku byłaby bardzo kusząca.
Jesień nadbiegała ku Południowym Wybrzeżom wielkimi susami. Nim zdążył się obejrzeć, ciepło promieni słońca, zostało zastąpione przez ziąb północnego wiatru, a liście poczęły kłaść się tysiącami na trakcie, co groziło poślizgnięciem każdej nieuważnej kobyle. Wojna zostawiła widoczne piętno w tej części Krainy- spalone kikuty drzew, gdzieniegdzie zgubiony oręż, czy jakiś zapomniany grób na poboczu drogi. Wojna- pojęcie, którego nie obejmowała żadna definicja, coś, co trzeba było zobaczyć, by dostrzec okrucieństwo dowódców, wysyłających swoich podwładnych na pewną śmierć od zatrutego bełtu, nadlatującego spośród drzew. „Ludzie są chciwi”- pierwsza lekcja o tej rasie w Akademii Abakanu zaczęła się od tego tematu. I także w tym wypadku wysłali swoje dzielne czterysta tysięcy mężczyzn, by przejęli skrawek lasu, który zajmowała świątynia elfów. I tym razem się zawiedli- z frontu wróciło niecałe sześć tysięcy, niosąc w kondukcie żałobnym truchło króla, zabitego w jakiejś zasadzce. Konwent Magów miał nadzieję, że tym razem Królestwo Ludzi pójdzie po rozum do głowy, lecz stało się coś zupełnie innego. Wewnątrz kraju rozgorzała wojna domowa, jeszcze zanim ciało zmarłego straciło ostatnie plamy ciepła. Konwent zawsze starał się pozostać neutralnym, wysyłając swoje poselstwa do każdej z ras zamieszkującej Krainę. Elfy, Driady, Cienie, Orki Wschodu, a nawet nienawidzące mocy Krasnoludy uszanowały postanowienia Konwentu i dopuściły wysłanych Mistrzów do swoich granic, korzystając z ich rad w każdej chwili. Tylko ludzie przypominali sobie o tym niezwykłym cechu, gdy nadchodziła jakaś wojna. Zwracali się zawsze z tą samą propozycją, traktując Wybrańców Mocy jak zwykłych szpiegów. To było już za dużo, sytuacja powtarzała się już od czterech wieków i Akademia postanowiła podjąć radykalne kroki, aż Ludziom nie wróci zdrowy rozsądek. Zaczajeni w pustelni Gór, oczekiwali jakiejś zdumiewającej wiadomości, która gotowa była odmienić ich stosunek do tej krnąbrnej rasy. Droga była prosta, niczym kij, usłana liśćmi i otoczona młodymi brzózkami, posadzonymi przez elfich druidów. Nie było pośpiechu, więc koń stąpał powoli po mokrej ściółce, a jeździec spokojnie szedł obok, co jakiś czas zatrzymując się, by popatrzeć na drzewo, czy też krzak. Przesyłka miała być dostarczona dopiero o zmierzchu, a słońce dopiero wychyliło się ponad korony wiekowych dębów Lasu Zmian. Nazwę swą nosił, gdyż to na tym trakcie zmieniała się historia prawie wszystkich ras Krainy. Krwawa historia. Cierpienie było tu tak gęste, że podróżny często zatrzymywał się w miejscu, by zacisnąć pięść z powodu niewypowiedzianego bólu, który został zawarty w tej kniei przez wieki. Droga pełna krwi i szczęku stuletnich mieczy, zaprowadziła go na szczyt wzniesienia, z którego mógł dojrzeć błękit morza.
Czas już najwyższy, by przedstawić naszego obieżyświata. Mądre zielone oczy, kruczoczarne, łapiące wiatr włosy i cwany uśmieszek na wysmaganej wiatrem twarzy- ten opis wystarczał w wielu karczmach, by magicy chowali głęboko swe ingrediencje, panienki grzały swe łono, a awanturnicy zacierali ręce, a konkretniej pięści. Chodzi mi tutaj o Północne karczmy, by później znów nie było na biednego narratora. Na Południu zaś nikt go nie znał, dlatego zazwyczaj tam wydzielano mu rejony, by niekojarzony ze swym cechem mógł pracować incognito. Młodszy Mistrz Emhyrus DeVries wciągnął w siebie haust jodowego powietrza i wypuścił je po dłuższej chwili, by móc nacieszyć się całkowicie swobodą, jaką ofiarowuje woda. Długi, powycierany i ubłocony płaszcz porwał mu wiatr, ukazując ukrytą pod nim tunikę, przepasaną pełnym sakiew pasem oraz pochwę z jego wiernym, Dwemerowym półtorakiem. Jego lewą dłoń zdobiła zaś namaszczona runami rękawica, koloru błękitu morza, które w tej chwili odbijały się od głębi jego oczu. Szarpiąc za płaszcz, udało w końcu ułożyć się go tak, jak powinien leżeć, szarpnął za uzdę swojego ogiera i począł schodzić ze stromizny, sapiąc pod tym jakieś przekleństwa. Mistrz, mimo swej atletycznej postury i giętkości, zdecydowanie za długo zasiedział się w tawernianych zaściankach i jego sprawność zdecydowanie się pogorszyła. Minęło południe, gdy zjawił się w drzwiach portowej karczmy, spocony, ubłocony i zły. -Oho, kolejny z traktu zszedł. – Zachichotał jakiś marynarz do swojego kompana, wskazując młodzieńca palcem, lecz szybko zamilkł i zbladł, gdy zobaczył w oczach przybysza własną śmierć. Jedna z wielu sztuczek, uroków, która tak bawiła wszystkich adeptów. Podróżnik zmarnowanym krokiem zbliżył się do szynku, zza którego wyłoniła się młoda, może nawet nie osiemnastoletnia dziewoja o włosach koloru dojrzałej orzechowej beczki i pełnych ustach, stworzonych do… Ekchm, może jednak to zostawimy świńskim myślom mężczyzn, sami zaś skupmy się na akcji- nasz bohater dziarsko zasiadł na stołeczku, jakby zejście nie było dla niego katorgą, tylko lekkim spacerkiem i przywołał na twarz głupawy uśmieszek, który… O cholera, ja już wiem co to będzie. No, ale lećmy dalej. -Co podać? – Padło pytanie z tych prześlicznych ust i na twarzyczce zagościł taki sam uśmieszek, jaki można było zauważyć u maga, wpatrzonego w oczy dziewczyny, jak w obrazek. No cóż, tak to już zazwyczaj jest- marynarz podróżuje po morzu, podróżuje i zapomina, jaką przyjemnością jest wpłynięcie do portu… Jeśli rozumiecie aluzję. - Rumu, najprzedniejszego. Pod warunkiem, że napije się Panienka ze mną. –Padła odpowiedź. Kobieta uważnie zlustrowała maga i położyła na ladzie dłoń, opierając się. Tylko idiota nie zauważyłby pierścionka na palcu. No, ale w tej chwili umysł naszego bohatera nie należał… Do zbyt lotnych. -Po pierwsze: Nie napije. -Ale dlacze… -Po drugie: Nie panienka. Coś w główce Emhyrusa zachrobotało i przeczucie kazało mu zerknąć najpierw na dłoń kobiety, a potem na to, co tak nagle zasłoniło światło za jego plecami.
Idealnie w momencie, by ujrzeć pędzącą w swoją stronę pięść.
I jak myślicie? Heros się wywinie? Będzie w stanie odgiąć się przed ciosem? Czy może wyczaruje magiczną barierę, która zatrzyma dłoń napastnika?
Tak! Tak, oto prawdziwe oblicze Mocy! Prawdziwa magia, która utkwiła w jego oczach!
Plask!
Prawdziwa magia została zastąpiona przez gwiazdy, nadlatujące z każdej strony w kierunku zalewającego się krwią nosa. Nie wiedział, kiedy runął ze stołka, kiedy uderzył głową o podłogę, kiedy ktoś kopnął go w żebra. Nie pamiętał też, czy sam wstał z zimnej podłogi, czy ktoś mu pomógł, lecz zapamiętał wysokiego, rosłego mężczyznę, przytulającego obiekt jego pożądań. A teraz siedział na stołku, ze szmatą przytkniętą do krwawiącego nosa, rozmyślając, czy nie przysmażyć owego kowala, jak po fartuchu i prawym sierpowym poznał, jakąś błyskawicą, czy też flarą. Ale powstrzymał się- trochę dumy będzie go kosztować anonimowość. Gdy gigant doszedł do wniosku, że jego ofiara jest na tyle trzeźwa, by rozpocząć rundę drugą, grzmot zatrzymał go w pół kroku. Brzmiało to, niemalże jak cała armada sunących ku brzegu statkom. Po chwili dźwięk rozbrzmiał dźwięk rogu, zwiastujących przybicie łodzi do portu. Za nim drugi, trzeci i następne. Emhyrusowi udało się naliczyć tuzin, nim dźwięki zlały się w jedno, przeciągłe wycie. Widocznie nikt dawno nie widywał Dwemerskich statków ani w tym porcie, ani w żadnym innym- Krasnoludy nienawidzą wody, podobnie jak ich bracia w innych krainach i na innych planach astralnych. Teraz ku przystani zmierzało koło dwudziestu bojowych łodzi Kartaczy- Bojowego Klanu Welgora. Oczywiście tylko mag zdołał zorientować się, do kogo owe łodzie należą, gdyż cała reszta tawerny, która wychynęła na pomost pierwszy raz widziała twory tak opancerzone i tak lekko płynące po niebieskiej toni. Z przerażenia, zmieszanego z ciekawością, wyrwał ich stukot krótkich stóp, lądujących na deskach pomostu. Pierwszy ze statków, zapewne szpica całego szyku, dobił szczęśliwie na molo, a ze środka poczęły wyskakiwać krasnale. Mimo pozornie małych rozmiarów niszczycieli Dwemerów, były one bardzo pojemne- ze środka wyszły dwa tuziny wojowników, odzianych w mithrilowe zbroje i noszące srebrne topory. Ktoś zerwał się do ucieczki. Ktoś pogonił po broń. A reszta stała wryta, tak jak stała minuty przedtem, tyle, że Mistrz DeVries wysunął się na czoło, panując nad zimną krwią, która dosłownie wylewała mu się z nosa. Czekali, aż reszta statków przybije do brzegu, patrząc na siebie nieufnie. Krasnale nerwowo pocierały topory o pancerze, sprawdzały kurki fuzji, a ludzie po drugiej stronie brali w ręce oręż, a kowal niebezpiecznie strzelał stawami, zmuszając Emhyrusa do często oglądania się za siebie, czy to czasem zęby mu nie szczękają ze strachu. Kiedy wszystkie krasnoludy wylądowały na nabrzeżu, z ich grona wyłonił się najbardziej pękaty, z największą brodą i najtwardszym pancerzem- jednym słowem przywódca. Śmiało, hałasując zbroją, jakby niósł na sobie stragan z żelastwem, zbliżył się do czekającego maga. - Jestem Welgor, Pierwszy Krasnolud klanu Kartaczy. – Odchrząknął w łamanej wspólnej mowie- Tu czekać miał odbiorca magów. -Tser Gar Welgor- odrzekł czarnowłosy i skłonił się nisko przed krasnoludem, na co lud za nim zareagował oburzeniem- Hrat Gwelar Hed Mer- tu spojrzał ze dezaprobatą na tłum schowany za jego plecami- Et Lar Hyaar Brun Egr. W tym momencie obaj zachichotali, jakby byli starymi znajomymi i niewiele w tym stwierdzeniu kłamstwa. Ale może najpierw przetłumaczę na wspólny przemówienie Mistrza, gdyż nie każdy włada językiem krasnoludów: „Witam Cię Welgorze, Ja wraz z całą moją dzielną świtą. To mnie nazywają odbiorcą.” Wtem krasnolud chwycił go za ucho i przyciągnął do siebie, szepcząc mu coś do ucha. Z każdym słowem oczy mężczyzny robiły się coraz większe i coraz częściej kręcił przecząco głową, tłumacząc coś energicznie. W końcu wódz znudził się tłumaczeniami sztukmistrza i odepchnął go w stronę swoich. Ten chwilę łapał równowagę, po czym zerknął na kowala, z którym stał oko w oko. -Czego chcą?- Zagrzmiał głos, szorstki niczym tępy miecz przejeżdżający po nierównym kamieniu. Nie będę wspominał o niebezpiecznych chmielnych wyziewach, gdyż to opowiadanie nie miało brzydzić gawiedzi. -Chcą przejść przez Trakt Zmian, by uczcić rocznicę pokonania Drasgonitów- Tu wtrącę, Drasgonici są umarłymi, zamieszkującymi ciała żywych na powierzchni, normalnie żyjąc w słonej wodzie- Oraz przywieźli to, co miałem odebrać z tego zadupia…- Ostatnie zdanie nie zabrzmiałoby magowi bardzo podobała się przesyłka. Taki zajęty był swoją nędzną wolą, że nie zauważył, że rybacy na brzegu sinieją, a do ich białek napływa czarny barwnik. -Czcić rocznicę pokonania Nieśmiertelnych?- Zasyczał tym razem żeglarz z prawej, ściskając w dłoniach pokaźny trójząb. Dopiero dźwięk wysuwanych z pochew toporów i krótkich, acz treściwych rozkazów w szeregach krasnoludów, pozwolił Emhyrusowi podnieść głowę i zastanowić, co się tak właściwie dzieje.
I drugi raz tego dnia, ujrzał lecącą w jego stronę dłoń, dla odmiany lewą. Zamknął mocno oczy, szykując się do upadku, gdy na twarz, miast ciosu, który ostatecznie miał zmiażdżyć jego czaszkę, polała się smolista, zimna ciecz. Zdziwiony tym faktem, otworzył oczy i przejrzał się w błyszczącym toporze Welgora, który odciął rękę kowalowi. Teraz dopiero dotarło do niego to wszystko, co powinien zauważyć już w karczmie. Marynarze pili wodę, co nawet w ówczesnych czasach jest niesłychane, a mimo jesiennego, ciepłego dnia, wszyscy mieli pozakrywane szyje, by ukryć wystający z tyłu kręgosłup. Krasnoludy ruszyły do boju, śpiewając pieśń do swoich bogów. Za to rybacy rozkręcili się na całego, drąc ubrania i rosnąc do ponad dwóch metrów wysokości. Drasgonita wygląda w przybliżeniu, jak skrzyżowanie nieumarłego z jaszczurką, tylko są od nich jeszcze brzydsze. Mali wojownicy otaczali każdego przeciwnika i rąbali mu nogi, próbując zmusić do upadku, lecz ci, napędzani siłami oceanu rozrzucali brodatych niczym kukiełki. Mag wyrwał z pochwy swój miecz, ledwo nadążając z odbiciem trójzębu, który teraz minął jego ucho. Prędko wyprowadził pchnięcie do przodu, całym ciałem, lecz nie napotykając oporu, na ślepo wykonał piruet i przyszykował się do bloku dolnej gardy. Uderzenie spadło trochę powyżej oczekiwań, muskając dłoń mężczyzny. Ten, nie przejmując się kolejnym potokiem, wyprowadził proste pchnięcie, lecz gdy zorientował się, że wróg przeskakuje go okrakiem, uderzył swą opancerzoną pięścią w czuły punkt, modląc się, by nieumarli też posiadali ten czuły punkt. Przeciwnik zwalił się parę kroków dalej, starając utrzymać postawę wyprostowaną, lecz poobijane krocze sprawiło, że ostro się pochylił. Mag obrócił zręcznie mieczem młynka i zanurzył ostrze w plecach jaszczurki, przebijając dawno niebijące serce. Zadowolony, splunął na truchło przeciwnika, gotując się do wygłoszenia jakiegoś nieprzyzwoitego cytatu, gdy dłoń wielkości koła zwaliła go na kupę gruzu. To ogromny kowal przeistoczył się w jakiegoś mistycznego tytana, przechylając szalę zwycięstwa na stronę umarłych. Teraz miał zamiar zemścić się za już zregenerowaną rękę. Mag leżał na plecach, skonfudowany wielkością kowala i energicznie uderzał rękawicą w kawał gruzu, klnąc pod nosem.
-Dlaczego to chędożone gówno znowu nie działa?- Cedził przez zęby, patrząc, czy runy na rękawicy nie zajaśniały czasem. A wróg zaskowyczał tylko, co miało być chyba tryumfalnym okrzykiem i uniósł dłoń do kończącego ciosu. I wtedy, w końcu, nareszcie, w samą porę, rękawica rozbłysła elfickim, prastarym pismem. Mistrz nie czekając długo wyrwał dłoń ku górze, drąc się z całych sił. -Pulsarum! Strumień zielonego ognia wystrzelił prosto w zdziwione ślepia Drasgonity, paląc je doszczętnie. Język ognia ogarnął też resztę monstra, które zaczęło się kurczyć. Jednak tak szybko, jak zaczęła się magia, tak szybko się ona skończyła. Resztkami sił mężczyzna uśmiechnął się i wydukał sentymentalne „A masz skurwielu” i zapadł w letarg. Ale magia nie zdołała zatrzymać potwora. Sięgnął on za topór i zamierzył się do ciosu z boku. Jedną z ostatnich rzeczy, jakie widział młodzian, był okropny uśmiech na twarzy przeciwnika, który zaraz potem został rozpłatany na dwie części, zgrabnym uderzeniem topora. Na konto zwidów zaś zrzucił to, iż krasnolud trzymający topór miał długie, orzechowe włosy…
-Dziękuję Ci Welgorze- klepał potem krasnoluda po ramieniu, trzymając zimną szmatę przy czole. Inne krasnoludy krzątały się, kopiąc doły pod Drasgonitami, a swoich rannych przenosząc na statek. Krasnolud spojrzał uważnie na maga, unosząc brwi. -Za co? –Wychrząkał. -Za ratunek. Za zabicie tego wielkiego. – Wskazał palcem mogiłę jak najdalej od morza. Brodacz zaśmiał się tylko krótko i uderzył Emhyrusa w żebra. - To nie ja. To ona. Wskazał palcem postać stojącą na krańcu pomostu wpatrzoną w słońce tonące w wodzie. Magik zmarszczył tylko brwi, po czym ruszył ku niewieście. Stanął przy niej i zamienili parę słów, po czym mężczyzna objął ją delikatnie ramieniem. Następnie oboje obserwowali, jak krasnoludy pakują się na statek, rezygnując ostatecznie z przejścia upamiętniającego zwycięstwo. Welgor przywołał ich gestem do siebie, dając Mistrzowi koszyk. Ten niechętnie, lecz z pokorą przyjął przesyłkę. Wódz popatrzył na niego jeszcze zamyślony, poczym zapakował się na statek i nakazał odbić od brzegu. I tak kończy się nasza opowieść. Mężczyzna i kobieta, wpatrzeni w armadę odpływających statków, ku zachodzącemu sło…
-Buuuuuuuu!!! Beeeeeeee!!
-Jak ja cholera nie znoszę tych chędożonych bachorów! Kobieto weź tego dzieciaka do siebie!
-Ja? To Twoje brzemie, Twoje zadanie!
-Ale to dzieciak, a Ty znasz się na dzieciakach!
-Ignorant!
-Egoistka!
-Idiota! …
No to już będzie koniec. Żegnam Was.
 Autor: Emhyrus
 Data publikacji: 2010-09-11
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Nie, nie chodziło mi w newsie o ten Początek :P
Ale do tego też postaram się przyczepić już po pierwszym rzucie oka - wejdź koniecznie w edycję i pooddzielaj od siebie akapity!

(pooddzielaj - ale słowo, jakby tak na same litery popatrzyć...)

W każdym razie, na pewno przeczytam w styczniu razem z innymi cudami ;P
Autor: Whitefire Data: 18:06 24.10.10
 Trochę poedytowałeś, ale nie wszystko
W dalszym ciągu trudno to przeczytać, ale mimo tego muszę Ci chłopie PODZIĘKOWAĆ. Bo to dzięki tobie już wiem, na czym polegał bug - otóż przy wklejaniu publikacji za pomocą Google Chrome likwidowały się m. in. akapity.

Już niedługo ten błąd zostanie poprawiony (w testowej wersji witryny to już działa poprawnie, ale niestety trzeba tam zrobić jeszcze kilka spraw zanim będzie można użyć tego na 'live'.)
Autor: Whitefire Data: 13:34 14.02.11
 Śmieszne
Jak ja lubię takie opowiadania :) i śmiać mi się ciągle chce z perypetii głównego bohatera :)
Autor: kero Data: 12:08 24.05.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 225 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 225 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Nie ma nic lepszego od milczenia.

  - Menander
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.