Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 DZIEDZICTWO KRWI

      Księżyc emanował bladą, magiczną wręcz aurą, rozświetlając miejski cmentarz. Była pełnia. W powietrzu czuć było wilgoć. Gdzieś w oddali dało się słyszeć odgłosy burzy, nadciągającej w stronę śpiącego miasta. Tuż pod rzeźbionym nagrobkiem z napisem „Norman Cane” ziemia poruszyła się nieznacznie.
       - No dalej! Chyba nie sprawisz mi zawodu, co? – pomyślał mężczyzna, bacznie obserwujący grób pana Cane’a. Siedział tuż naprzeciwko, oparty plecami o sąsiedni nagrobek. Był dość młody. Nie starszy niż 27 lat. Ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i granatowe jeansy. Głowę przewiązaną miał ciemną bandaną, spod której wypadały falujące kosmyki jasnych, długich prawie do ramion włosów.
      Ziemia poruszyła się znowu, lecz tym razem znacznie gwałtowniej. Najpierw zobaczył kilka palców wypełzających spod ziemi jak małe oślizgłe larwy, następnie pojawiła się cała dłoń, a później ręka. Wilgotna glina piętrzyła się coraz bardziej, jednocześnie rozstępując na boki, by już po krótkiej chwili wypuścić na zewnątrz szanownego pana Normana Cane’a w całej swej, lekko nadgniłej, postaci.
      – A no witam serdecznie śpiącą królewnę – rzucił chłopak zniecierpliwionym tonem. – Doprawdy ileż można czekać?
      Stwór wydawał się nie zwracać na niego uwagi. Popatrzył tępo przed siebie i ruszył z miejsca. Wykonał zaledwie dwa kroki, po czym zawył i cofnął się jak poparzony. Młodzieniec uśmiechnął się lekko. Znał się na swojej robocie jak mało kto, a profilaktyka była zdecydowanie wpisana w jego profesję. Osiem świec ustawionych wokół grobu. Po trzy z każdego boku, plus jedna z tyłu i jedna z przodu. Wszystkie połączone cienką linią usypaną ze soli. Dla wskrzeszeńca bariera nie do przejścia. Zombiak zaczął się miotać jak szczur szukający ucieczki z klatki. Chłopak splótł palce w skomplikowany sposób, wyszeptał coś pospiesznie, a następnie wypchnął złączone dłonie przed siebie. Coś mocno szarpnęło przegniłym ciałem pana Cane’a. Zacharczał gardłowo, kiedy ugięły się pod nim kolana. Wyraźnie opadł z sił i o to właśnie chodziło. Teraz młody egzorcysta miał tylko kilka sekund na działanie. Błyskawicznie rzucił się do przodu, powalając stwora na ziemię i przywiązując mu nadgarstki oraz stopy do trzech sterczących z ziemi kołków, które wcześniej przygotował. Upewnił się, czy srebrne łańcuszki dobrze krępują ruchy pana Normana, po czym przyklęknął na nim, dociskając kolanem jego klatkę piersiową. Nie chciał żadnych niespodzianek. Stwór zawarczał ochryple, ukazując połamane, żółto-brązowe zęby. Chłopak pochylił się nieco nad jego twarzą i spojrzał mu w oczy.
      – Powiedz mi, stary, ale tak szczerze, nie słyszałeś nigdy o Colgate, prawda?
Stwór zaryczał w odpowiedzi, naciągając żylastą szyję i kłapiąc szczękami tuż przed nosem napastnika.
      – Dobra już dobra, daj spokój – powiedział chłopak, przewracając demonstracyjnie oczami. – Po prostu uważam, że powinieneś był umyć ząbki przed snem. – Wyszczerzył się na moment do leżącego, po czym całkiem spoważniał. – No dobra, chłopie. Dość tego dobrego. Trzymaj się teraz mocno, bo czeka cię jazda, jakiej nie zapomnisz do końca swojego rozkładu.
      Sięgnął do prawej łydki, przy której zawsze i wszędzie nosił pięknie zdobiony sztylet. Gdy tylko jego palce ujęły tę chłodną stal, znów poczuł to co zwykle. Charakterystyczne mrowienie, prastarą moc, energię tysięcy dusz ukrytą w tym niezwykłym ostrzu. Sztylet bynajmniej nie był przeciętnym kawałkiem żelaza. Pochodził z okolic środkowej Afryki i miał co najmniej kilkaset lat. Niezwykły artefakt z rękojeścią zdobioną mnóstwem pradawnych symboli i zaklęć. Z klingą pokryta chrześcijańskimi symbolami wiary, zarówno tymi znanymi, jak i tymi skrzętnie ukrywanymi przez Kościół. Jednym słowem, absolutny niezbędnik dla kogoś takiego, jak obecny właściciel. Nic więc dziwnego, że chłopak w ten właśnie pieszczotliwy sposób nazwał swój sztylet. Niezbędnik.
      Lewą dłoń położył płasko na czole delikwenta, a prawą złapał za broń i uniósł ku górze. Przymknął oczy. Szeptem, lecz bardzo wyraźnie rozpoczął inwokację prastarych zaklęć, których wyuczył go niegdyś pewien sędziwy Haitańczyk. Nieumarły wył i warczał wściekle na przemian. Ryczał przeraźliwie i upiornie, a jego ciało szarpało się i miotało na wszystkie strony, próbując ucieczki ze srebrnych okowów. Jego wrzask zdawał się pochodzić z samego dna piekieł. Wszystko to trwało nie dłużej niż minutę. Później zapadła zupełna cisza. Nastąpiła dokładnie w momencie, gdy ostrze Niezbędnika gwałtownie zatopiło się w klatce piersiowej pana Cane’a, aż po samą rękojeść.
      Księżyc skrył się zupełnie za ciężkim całunem deszczowych chmur. Cmentarz tonął w ciszy i ciemnościach, a wszyscy jego lokatorzy spali spokojnie otuleni chłodnym kokonem tej uświęconej ziemi. Wszystko wróciło do normy.
Logan Gray, młody szaman i egzorcysta, schował Niezbędnik do pochwy, podniósł się z kolan i spojrzał w górę. Potężny piorun przeciął horyzont, uprzedzając grzmot zaledwie o ułamek sekundy. Chwilę potem niebo zapłakało.

 ************

      Drobny deszcz siekł nieprzyjemnie po twarzy jak rój wściekłych pszczół. Logan szedł chodnikiem, spoglądając ukosem na jezdnię. Muszę sobie w końcu sprawić jakiś pojazd – przemknęło mu przez myśl. Jeśli nie dostanę w końcu jakiegoś konkretnego zlecenia, to mogę sobie pomarzyć. Sprawa z zombie to tylko spłata długu wdzięczności. Był to komuś winien i nadarzyła się właśnie okazja. Banda szczeniaków postanowiła zabawić się w szamanów voodoo. Gnojki musiały mieć niezłe miny, kiedy wujaszek Norman na serio postanowił opuścić trumienkę i przejść się na spacer. Gorzej tylko, że te spacery strasznie przypadły mu do gustu, więc postanowił wychodzić częściej. Gówniarze nie potrafili posprzątać po sobie, za to Loganowi nie mogło trafić się nic prostszego. Poszło szybko i gładko, jak dupą po lodzie, pomyślał. Szkoda tylko, że kolejny raz za friko. Sięgnął ręką do pustej kieszeni, pogmerał troszkę.
      – No pięknie – mruknął pod nosem. Zajebisty ze mnie filantrop, nie ma co. Pieprzona, chodząca akcja charytatywna.
      Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy, a on stanowczo nie miał jeszcze ochoty wracać do swojego mieszkania. Jeszcze nie teraz.


************

      „Blackout” jak zwykle przyciągał przechodniów miłym dla oka błękitnym neonem. Wszedł do środka. Wewnątrz klubu panował przyjemny półmrok, a zdecydowanie rockowy wystrój lokalu sprawiał, że Logan czuł się tu jak u siebie. Natychmiast podszedł do baru, wpakował się na wysokie krzesło i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
      – Cześć, Sue! – zawołał w stronę czarnowłosej dziewczyny, stojącej nieopodal.
Rozpromieniła się, kiedy go dostrzegła.
      – Ooo, hej Log! Co u ciebie? Rany, wyglądasz jak zbity pies. Co jest? –popatrzyła na niego z lekkim politowaniem.
      – Eh, w sumie to nic nadzwyczajnego – westchnął. – Po prostu ciężka noc. Miałem na mieście mały biznesik z jednym lunatykiem, a wiesz, jak to jest z tymi sztywniakami. Jak nie postawisz sprawy jasno, to potrafią być naprawdę upierdliwi. Na szczęście poszliśmy na kompromis. On obiecał, że wróci grzecznie do trumny, a ja w zamian nie będę go więcej nachodził.
      – Ty i te twoje negocjacje, Log – zachichotała i mrugnęła do niego konspiracyjnie. Odpowiedział uśmiechem.
      – A jak twój lokal? Widzę, że interesik się kręci.
      – Nie narzekam – odparła. – Napijesz się czegoś? – spojrzała na niego pytająco i od razu poznała ten wyraz twarzy, mówiący jednoznacznie: „chętnie, ale nie mam za co, mała”. Bez słowa złapała za kufel i napełniła go tym, czego nie odmówi żaden spragniony egzorcysta. Przynajmniej nie taki jak Logan.
      – Na koszt firmy – powiedziała, uśmiechając się ciepło.
      – Dzięki ci, skarbek, jesteś aniołem – odparł i spojrzał na nią z tym swoim zawadiackim i uroczym wyrazem twarzy. Zawsze mógł na nią liczyć. Zdecydowanie była jedną z niewielu bliskich mu osób. Susan Wong była nieco młodsza od niego. Pół krwi Chinka. Jej śliczna twarz o lekko orientalnych rysach i dużych, ciemnych oczach sprawiała, że mężczyźni mieli spory problem z oderwaniem od niej wzroku. Nie była wysoka, ale za to zgrabna, z bardzo kobiecymi kształtami, rysującymi się kusząco pod ciasnym, czarnym t-shirtem z napisem „Blackout” i równie zachęcająco dopasowanymi jeansami.
      – Słuchaj, Log – wyrwała go z zamyślenia – powiedz mi, kiedy ostatnio widziałeś się z Padre?
      – Jakiś czas temu. Raczej nie w ciągu ostatniego miesiąca. Sue? – zauważył, że spochmurniała. – Co jest maleńka? Coś się stało?
      – Nie wiem – odparła. Martwię się o niego. Pamiętasz tą niedawną sprawę z morderstwami bezdomnych, którą postanowił się zająć? Uparcie twierdził, że zamieszany jest w to jakiś demon. Pamiętasz?
      Logan skinął głową na znak, że pamięta.
      – A kojarzysz Baltusa? Przesiaduje tu czasem – ciągnęła.
     – Mówisz o tym rozrabiace? Jest zupełnie nieszkodliwy i słaby. Całkiem podrzędny demon. Czasem wda się w jakąś bójkę, ale poza tym jest niegroźny i stara się nie wchodzić nikomu w drogę. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to on miał coś wspólnego z tymi ofiarami?
      – Nie, nie – odparła pospiesznie. – Chodzi o to, że nasz mały przyjaciel miał pecha, bo podobno wiedział coś w tej sprawie, ale jak każdy szanujący się demon, mimo wszystko trzyma ze swoimi i nie chciał puścić pary z ust. Wyobraź więc sobie, że Padre dopadł go w jakimś brudnym zaułku, zaciągnął na zaplecze kościoła i przywiązał do tego swojego koślawego krzesła, które trzyma tam ciągle, Bóg jeden wie po co. Sam tymczasem rozsiadł się wygodnie naprzeciwko niego, w szerokim fotelu z pismem świętym w rekach i zagroził, że będzie mu cytował biblijne wersety i nakładał na niego błogosławieństwa tak długo, aż ten zacznie rzygać i srać gównem święconym. Biedny Baltus wytrzymał może z kwadrans. Potem wyśpiewał wszystko jak kanarek.
      Logan uśmiechnął się na myśl o swoim przyjacielu. Stary poczciwy Padre. Ksiądz z powołania i egzorcysta z zamiłowania, jak sam zwykł o sobie mówić. Były kapelan wojskowy, obecnie całkowicie oddany opiece nad miejskim kościołem pod wezwaniem św. Krzysztofa. Ksywkę „Padre” nadali mu jeszcze za czasów, gdy jako kapelan służył dzielnym wojakom w niejednej misji. Był serdecznym przyjacielem rodziny Wongów. Zresztą, to właśnie poprzez niego Log poznał się z Susan. Kiedy pan Wong postanowił wybrać się na tamten świat, Sue miała zaledwie trzy lata. Od tego czasu Padre był dla niej jak ojciec. Logan poznał go jakieś dziesięć lat temu, stawiając pierwsze kroki w świecie demonów i okultyzmu. Kaznodzieja nauczył go wszystkiego, co sam umiał. Stał się jego mentorem i serdecznym przyjacielem. Choć stary kapelan nie był może zbyt dobry w bezpośrednim starciu z demonami, to wiedzę o egzorcyzmach miał ogromną i to właśnie czyniło z niego śmiertelnie groźnego przeciwnika dla wszelkiego piekielnego plugastwa.
      – Hej, słuchasz mnie? – Susan szturchnęła go lekko. – Tak więc jakiś tydzień temu – kontynuowała – skontaktował się ze mną i oznajmił, że już po wszystkim. Sprawa załatwiona. Tyle że od tego czasu zachowuje się dziwnie. Nie chce, żebym go odwiedziła. Twierdzi, że jest chory i że nie może się ze mną zobaczyć. Wczoraj zadzwonił i mówił coś od rzeczy. Coś o starych błędach i pokucie za nie. Log, mógłbyś zajrzeć do niego? Bardzo się martwię, a on zdecydowanie nie chce mnie widzieć. Nie wiem, co jest grane.
      – W porządku, słońce – powiedział z troską. – Zajrzę do niego. Nie martw się. To na pewno nic poważnego.
      Podziękowała mu skinieniem. Odłożył pusty kufel.
      – Muszę spadać – rzucił. – Obiecuję, że dziś wieczorem zajrzę do niego, jak tylko troszkę odeśpię. Padam z nóg.
      – Dzięki Log. W takim razie trzymaj się i wpadaj częściej.
      – Masz to jak w banku mała – oznajmił radośnie. – No, to na razie – wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia. Przystanął na moment jakby o czymś jeszcze zapomniał. Odwrócił się przez ramię.
      – Hej, Sue! – zawołał.
      – Tak? – spytała lekko zdziwiona.
      – Wiesz, sprawiłem sobie ostatnio nową pościel na wyrko. Nie chciałabyś może obejrzeć? Z bliska? – wyszczerzył się łobuzersko.
      – A w zęby byś może nie chciał? Z piąchy? – zripostowała natychmiast i przechyliwszy lekko na bok głowę demonstracyjnie oparła pięści na biodrach.
      – Nie, to nie – udał obrażoną minę, po czym posłał jej ten swój powalający uśmiech, puścił oczko, odwrócił się i wyszedł.
      Zerknęła w kierunku zamykających się drzwi i uśmiechnęła spontanicznie. Lubiła tego aroganckiego gnojka. Lubiła go i to bardzo.

*************

      Strzelista wieża kościoła pod wezwaniem św. Krzysztofa zamajaczyła na tle pociemniałego nieba. Patrząc wysoko w górę na ten gotycki cud architektury, człowiek miał wrażenie, że jest niczym ziarnko pyłu, podziwiające dzieło samego Stwórcy. Logan pociągnął za klamkę skrzydła ogromnych drzwi i już po chwili znalazł się w kruchcie świątyni. Przystanął na moment, przyglądając się bacznie przepięknej rzeźbie, przedstawiającej Chrystusa, wiszącego na krzyżu. Widział ją niejeden raz, jednak dokładność, z jaką artysta wykonał to dzieło, sprawiała, że nie sposób było tak po prostu przejść obojętnie obok.
      – Nieźle cię urządzili, chłopie – mruknął Logan w stronę wiszącego. – Czczą cię, wielbią, modlą się do ciebie i proszą o wszelakie możliwe cuda, a mimo to wciąż każą ci wisieć, przybitym do tych dwóch kawałków drewna i trwać nieprzerwanie w momencie największej męki i cierpienia. Masz przechlapane na całej linii kolego, ot co. Nie zazdroszczę.
      Odwrócił się i ruszył do głównej nawy kościoła. Wewnątrz panował półmrok, co dodatkowo potęgowało niesamowity, sakralny i gotycki nastrój. Szedł wolno pomiędzy równymi rzędami dębowych ławek. W jego uszach pobrzmiewała dojmująca, mistyczna cisza, przeplatana zapachem kadzideł i olejków. Liczne, palące się świece dawały słabe, ale bardzo przyjemne i ciepłe światło, którego promienie, w niesamowity, magiczny wręcz sposób odbijały się i załamywały w kolorowych szybach wysokich witraży. W miejscu tym miało się nieodparte wrażenie, że już za moment, rozpocznie się jedyny w swoim rodzaju występ samych chórów anielskich.
      Logan dostrzegł go od razu. Matthew Saint, alias Padre, klęczał z opuszczoną głową tuż przed ołtarzem, wsparty o modlitewnik. Niespełna pięćdziesięcioletni mężczyzna swoją sylwetką i posturą mógłby wpędzić w kompleksy niejednego młodzieniaszka. Logan podszedł i przystanął tuż za nim. Pochylił się lekko tuż nad jego lewym uchem.
      – Niech będzie pochwalony, ty stary grzybie! – zawołał radośnie i klepnął przyjaciela w plecy.
      – Dobrze, że jesteś – odpowiedział Padre nad wyraz spokojnie. Klęczał wciąż w swojej nabożnej pozycji. Nie drgnął nawet na moment. – Musimy pogadać.
      Logan był nieco zaskoczony. Spodziewał się ciętej riposty, jak zwykle zresztą. Uwielbiał te gry słowne, jakie nieraz toczyli między sobą. Jednak nie tym razem jak widać. Coś było nie tak i musiało to być coś poważnego.
      – Co jest Padre? Co z… – nie dokończył pytania, bo Padre właśnie podniósł głowę i spojrzał na niego, a chłopak z wrażenia o mało nie udławił się własnym językiem. Stary ksiądz i egzorcysta wyglądał jak ćpun na detoksie. Podkrążone oczy i blada wychudła twarz, sprawiały, że Padre przywodził na myśl żywego trupa.
      – Ja pierdzielę! – wyrzucił spontanicznie chłopak – Stary, co z tobą, bo delikatnie rzecz ujmując, wyglądasz jak byś zaczynał już widzieć światełko w tunelu.
      – No prawie – odparł klęczący. – Słuchaj, Logan. Mam ci do powiedzenia coś, za przeproszeniem, cholernie ważnego.
      – No chyba nie chcesz powiedzieć, że ty faktycznie…
      – Nie przerywaj mi proszę, to bardzo ważne. Nie wiem nawet, jak zacząć. – Zwiesił na moment głos. – Najlepiej będzie, jak powiem wprost, bo tak szczerze, to nie mam zbyt wiele czasu.
      – Co rozumiesz przez…
      – Prosiłem cię o coś – wtrącił natychmiast. – Posłuchaj Logan, ja… ja zabiłem twojego ojca – dokończył, spoglądając niepewnie na chłopaka, który zrobił taką minę jakby usłyszał właśnie wyjątkowo kiepski dowcip.
      – Padre, co ty pierdzielisz? Gorzej ci? Może dzwonić po karetkę? Dobrze wiesz, że nie znałem swojego ojca. Odszedł od mojej matki, kiedy jeszcze była w ciąży. Więc tym bardziej ty nie mogłeś…
      – Owszem – potwierdził. – Odszedł, a ja troszeczkę mu w tym pomogłem i bynajmniej nie przez kupno biletu podróżnego.
      Logan otworzył usta, nie wiedział w zasadzie jak się zachować, co powiedzieć. Jego oczy błądziły po twarzy przyjaciela, błagając o wyjaśnienia.
      – Posłuchaj mnie teraz uważnie i nie przerywaj mi, proszę, bo nie jest mi łatwo powiedzieć to, co właśnie zamierzam – oznajmił ksiądz. – Otóż twój ojciec, którego miałeś szczęście nie poznać, był demonem i to bez mała nie byle jakim. Tropiłem go prawie dwa lata, idąc śladami okrutnych mordów. Był demonem wysokiej rangi. Zapładniał kobiety, by później w bestialski sposób złożyć ciężarną w ofierze jednemu ze swoich piekielnych władców. Nienarodzone dziecko, poczęte z własnego nasienia, pół krwi demon noszony w łonie ludzkiej kobiety, był doskonałą ofiarą. Oznaką najwyższego oddania. Twoja matka i ty mieliście być następni.
      Logan nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Stał po prostu nieruchomo, próbując od czasu do czasu otworzyć usta i coś powiedzieć. Padre jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.
      – Nasze spotkanie dziesięć lat temu – kontynuował – nie było przypadkowe. Obserwowałem cię podczas gdy dorastałeś, aż w końcu nadszedł czas, żeby się tobą zająć i nauczyć co trzeba. Byłem ci to winien.
      – To jest kurwa jakaś paranoja! – krzyknął w końcu chłopak. - Z tobą jest naprawdę coś nie tak! Matthew, przyrzekam, że jeśli to jakiś cholerny żart, to…
      - Mówię prawdę. Muszę. Logan, mnie nie udało się wtedy zabić go tak do końca. Był zbyt silny. Potrafiłem jedynie odesłać go do otchłani, ale on… Logan, on przysłał kogoś. Ta sprawa z bezdomnymi, to była pułapka. Na mnie.
      – Chuj z twoją pułapką! Nie rozumiesz? Ty właśnie próbujesz mi wmówić, że mój staruszek był pieprzonym piekielnym pomiotem, a co za tym idzie, że ja również jestem jakimś cholernym demonem! Czy tak? No już! Powiedz to w końcu! Śmiało kurwa!
      – Logan do cholery, czy aż tak nisko się cenisz?! To nie geny czynią cię człowiekiem lub demonem, tylko twoje czyny. To kim jesteś, jaka jest twoja dusza. A ty drogi chłopcze, jesteś bardziej ludzki niż niejeden syn Adama.
      – Dlaczego mam ci wierzyć, w to co mówisz – powiedział Logan już nieco spokojniej – i dlaczego mówisz mi to akurat teraz?
      – Posłuchaj, Log. Nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego twoje rany goją się znacznie szybciej od ran przeciętnego człowieka? Dlaczego wychodzisz cało z bezpośrednich starć z demonami, z którymi żaden inny egzorcysta nie miałby najmniejszych szans? Twój niesamowity refleks, siła – myślisz, że to tylko kwestia treningów?
      Oczywiście, że go to zastanawiało. Nie raz i nie dwa. Tyle że zawsze tłumaczył to sobie silniejszym metabolizmem, odpornością, a nawet niesamowitym szczęściem. Być może tak naprawdę wolał nie wiedzieć. Stał tak przez moment, patrząc na swojego starego przyjaciela z wyrazem niesamowitego żalu w oczach. W końcu odezwał się:
      – Mam to w dupie stary! Cały ten bajzel. Rozumiesz, Padre? Mam w dupie to wszystko i ciebie również!
      Odwrócił się gwałtownie i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.


 ************

      Kiedy wyszedł, na zewnątrz lało jak z cebra. Nie zwracał na to uwagi. Miał to gdzieś. Właśnie się dowiedział, że jest jakimś przeklętym odmieńcem. Jednym z tych bestii, z którymi walczył na co dzień. Ruszył przed siebie właściwie bez konkretnego celu. Byle jak najdalej stąd, modląc się, żeby to wszystko okazało się tylko nocnym koszmarem. Z całego serca pragnął się teraz obudzić i odetchnąć z ulgą.
      Skręcił właśnie w jakiś zaułek, gdy odezwała się jego komórka. Sięgnął po nią odruchowo i zerknął na wyświetlacz. Zielona słuchawka na ekranie migała radośnie, informując, kto dzwoni. „Matthew Saint”. Wahał się przez moment. W końcu odebrał.
      – Loghhan… pomocy… błagam…
      To, co usłyszał, zmroziło mu krew w żyłach. Stwierdzenie, że głos przyjaciela w słuchawce zabrzmiał nieco obco, to za mało. Głos brzmiał nieludzko i to bardzo nieludzko. Wręcz demonicznie. Logan zrozumiał natychmiast. Jak mógł być taki głupi? Jak, do jasnej cholery, mógł nie rozpoznać symptomów, no jak? Przekrwione oczy, blada, wychudzona twarz, poczerniałe paznokcie. Przecież to trzeci stopień „przejęcia”. Dopiero teraz przypomniał sobie słowa Padre: „… nie zabiłem go do końca…”, „… on przysłał kogoś…”, ,,…pułapka…”, „…nie mam zbyt wiele czasu…”. Co za cholerny idiota ze mnie! – skarcił się w myślach. – Pieprzony, zaślepiony własną dumą egoista! Trzymaj się stary. Nie poddawaj się. Proszę, wytrzymaj!
      Biegł przed siebie jak szalony. Nie mógł stracić nawet sekundy. Nigdy by sobie nie wybaczył.

************

      Wpadł do kościoła jak pocisk. Dostrzegł go już z daleka. Leżał na posadzce tuż przed ołtarzem, wijąc się w konwulsjach. Dopadł do niego natychmiast i już wiedział, że nie zdążył. Skóra Padre zaczęła pękać, niczym skorupka jajka na twardo. Przemiana następowała bardzo gwałtownie. Było za późno na jakiekolwiek egzorcyzmy. Demon był zbyt silny, żeby dać się wypchnąć z powrotem do otchłani. Logan mógł zakończyć to tu i teraz, ale wiedział, co to oznacza, a nie mógł przecież tak po prostu zabić przyjaciela. Została jeszcze ostateczna i jedyna szansa, której nie mógł przekreślić. Bezpośrednia walka z demonem. Pokonanie go, osłabienie na tyle, żeby spróbować go wypędzić, a potem tylko mieć nadzieję, że Padre przeżyje.
      Stał w bezpiecznej odległości, czekając, aż demon powstanie. Robiło mu się niedobrze, kiedy patrzył jak ciało przyjaciela przekształca się w makabryczny sposób, przy wtórze niesamowicie bolesnej agonii. Sięgnął do obu łydek. W prawej ręce zabłysnął Niezbędnik, w lewej Beretta 92 F. Gwintowana lufa, pudełkowy magazynek o pojemności 15 naboi kaliber 9mm. Pistolet, podobnie jak sztylet, obłożony był zaklęciami i błogosławieństwami. Nie był tak potężny jak Niezbędnik, ale mógł skutecznie spowolnić co większego demona. Mniejszego mógł nawet śmiertelnie ranić. Czego chcieć więcej? Stał tak, skoncentrowany i gotowy do starcia, w każdej ręce ściskając broń. Nie drgnął nawet przez moment.
      W końcu demon podniósł się z ziemi. Jego gładka skóra lśniła nienaturalnie, pokryta lepkim śluzem. Z ogromnej paszczy sterczały trzy rzędy ostrych jak brzytwa zębów, spomiędzy których kapała ślina.
      – Ale z ciebie ślicznota – parsknął chłopak – nie ma co. Tylko mi nie mów, że z taką facjatą chciałeś wyskoczyć na miasto! Wstydź się.
      Stwór uniósł głowę do góry, zawył potężnie w demonstracji siły i ruszył na Logana. Był nadludzko zwinny i zbliżał się niebezpiecznie szybko. Chłopak błyskawicznie skierował do przodu lewą rękę, pakując w niego cały magazynek. Jedyny, jaki miał przy sobie. W końcu nie spodziewał się dziś większej imprezy. Piętnaście kul zwolniło bestię na krótki moment, jednak nie wyrządziło jej większej krzywdy. Wszystko trwało ułamki sekund. Zaledwie dwa kroki dzieliły go od Logana, kiedy ten zderzył o siebie dwa przedramiona. Bestia wyrżnęła paszczą o niewidzialną barierę, która pojawiła się nagle tuż przed egzorcystą. Mistyczna tarcza wytrzymała tylko jedno uderzenie, po czym rozpadła się całkowicie. To jednak w zupełności wystarczyło. Logan również był szybki. Również nieludzko. Mięśnie nóg zagrały pod skórą. Chłopak wybił się w górę, spierając dłonie o łeb stwora i wykonując akrobatyczny skok tuż za jego plecy pokryte gdzieniegdzie dziwną naroślą. Jeszcze w locie, tuż przed zgrabnym lądowaniem w półprzysiadzie, zdążył przeorać sztyletem grzbiet poczwary. Głęboko i boleśnie. Jedną z zalet Niezbędnika było to, że rany, które zadawał demonom, nie zabliźniały się momentalnie. Pozostawały na długo otwarte i krwawiły obficie. Lepka posoka zaczęła wypływać ze stwora, pokrywając jego grzbiet soczystą czerwienią. Bestia zaryczała przeraźliwie. Odwróciła się, machając na oślep. Trafiła. Potężne szpony przecięły bok chłopaka jak masło. Zdążył odskoczyć na tyle daleko, aby uchronić żebra.
      – Sssskiniesz lussskie ścierrrwo!!! – wycharczał stwór w makabrycznej imitacji ludzkiej mowy.
      – I tu cię muszę zmartwić, misiu, bo widzisz, podobno to ścierwo wcale nie jest takie ludzkie, a poza tym, nie ma zamiaru ginąć. Jeszcze nie teraz – rzucił Logan wściekle, zaciskając gniewnie szczęki. Ruszył w stronę demona. W ostatniej chwili, zupełnie niespodziewanie, pochylił się i skoczył do przodu, wykonując przewrót tuż pod nadlatującą w powietrzu szponiastą łapą. Demon stracił na moment równowagę, a później zamarł bez ruchu. Jego podbrzusze, rozcięte aż do samego mostka, zaczęło wypuszczać z siebie wnętrzności. Bestia spojrzała w dół z niedowierzaniem, po czym upadła.
      Logan stanął w rozkroku, tuż nad leżącą i umierającą kreaturą. Wykonał w powietrzu znak krzyża i rozpoczął egzorcyzm:
      – Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto! – wołał. – … Credo in Deum, Patrem omnipotempem, Creatorem cael et terra…!
      Demon wył w agonii, przewracając ślepiami i wijąc się na kościelnej posadzce, tuż przed samym ołtarzem. Po dłuższej chwili rozpoczęło się zupełnie nowe przedstawienie. Jego ciało zaczęło się kurczyć i przekształcać, odzyskując powoli ludzką sylwetkę, aż w końcu u stóp Logana leżało nagie ciało jego najbliższego przyjaciela. Okrutnie krwawiące i umierające.
      – … in nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti! Amen. – dokończył chłopak i uklęknął tuż obok niego.
      Padre spojrzał przed siebie nieprzytomnym wzrokiem i kaszlnął, wypluwając na siebie spore ilości lepkiej, krwawej piany. Widok był tragiczny. Rozcięty brzuch wypluł na zewnątrz to, co zdecydowanie powinno znajdować się w środku. Matthew najwyraźniej nie mógł poruszać nogami, co mogło oznaczać uszkodzenie kręgosłupa, spowodowane raną zadaną przez sztylet. Wokół leżącego bezwładnie ciała, narastała powoli niemała kałuża krwi.
      Logan objął dłoń przyjaciela. Ścisnął mocno.
      – Trzymaj się, Matt. Proszę wytrzymaj – rozpaczliwie próbował pocieszyć konającego, ale przede wszystkim samego siebie – poskładamy cie do kupy. Zobaczysz, wszystko będzie ok. Nie próbuj mi tu nawet myśleć o umieraniu, stary.
      Padre uśmiechnął się lekko, z niemałym wysiłkiem.
      – Wciąż żartujesz, drogi chłopcze. Nawet teraz – spróbował się zaśmiać, jednak nie wyszło mu to najlepiej. Krwawa piana znów wypłynęła na usta.
      Logan milczał, wciąż ściskając dłoń konającego, a jego oczy rozpaczliwie błagały duszę przyjaciela o pozostanie w tym świecie.
      – Logan, obiecaj… mi… – z trudem wymawiał każde słowo – … Susan… ona… zaopiekuj się... Obie…caj…
      Logan w milczeniu skinął głową, na znak, że obiecuje. Nie mógł przemówić, choć bardzo chciał. Nie potrafił. Coś boleśnie ściskało go w klatce piersiowej, jednocześnie zaciskając bezdusznie swoje szpony na jego gardle, uniemożliwiając wydanie jakiegokolwiek dźwięku. Przez moment miał ochotę po prostu wsadzić sobie lufę w usta i pociągnąć za spust. Gdyby tylko została choć jedna kula.
      Padre uśmiechnął się i przestał się ruszać. Chłopak puścił powoli jego dłoń. Skrwawionymi palcami sięgnął do jego powiek i zamknął mu oczy.
      – In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen. – wyszeptał.
      Podniósł się z kamiennym wyrazem twarzy, odwrócił i odszedł powoli w kierunku wyjścia. Nie obejrzał się ani razu. Nie chciał patrzeć. Nie chciał widzieć.

************

      Logan Gray, młody szaman i egzorcysta, stał w strugach deszczu, na środku kościelnego dziedzińca. Jedyne o czym potrafił teraz myśleć, to Susan. Nie miał pojęcia, jak powiedzieć jej o tym, co się właśnie wydarzyło. Jak spojrzy teraz w oczy tej słodkiej i Bogu ducha winnej dziewczynie. Bo niby co miał jej powiedzieć?
      „ Cześć Sue. Słuchaj, a wiesz o tym, że nasz stary przyjaciel, człowiek, którego traktowałaś jak rodzonego ojca, został ostatnio przejęty przez demona? Nie potrafiłem mu pomóc, więc po prostu zaszlachtowałem go jak jakiegoś prosiaka. Tak z ciekawostek powiem ci jeszcze, że ja sam też jestem półdemonem. Fajnie, nie? Wiesz, taki prezent od mojego piekielnego tatusia. Poza tym wszystko po staremu. A co u ciebie?”
      Sięgnął machinalnie do kieszeni i wyjął komórkę, a następnie wybrał numer. Usłyszał kilka sygnałów, a później jej słodki głos.
      – Hej Log! No co tam? Aż tak się stęskniłeś? – zapytała wesoło.
      – Sue, jesteś w domu? Musimy się spotkać. Jak najszybciej.
      W jego głosie wyczuła coś niepokojącego. Przemożny ból, kipiący z każdego wręcz słowa. Przeraziła się i to bardzo.
      – Logan? Czy… czy coś się stało?
      Milczał przez moment. W końcu przemógł się, by mówić dalej.
      – Susan, skarbie ja… przepraszam… ja…
      Jego głos się załamał. Słowa grzęzły w okrutnie ściśniętym gardle.
      – Co się stało?! Log, na Boga, powiedz coś! Co jest?!
      Bóg nie ma z tym nic wspólnego – odpowiedział jej w myślach. – To wszystko moja wina kochanie. Tylko i wyłącznie moja wina!
      Nagle coś w nim pękło do reszty. Opadł bezwładnie na kolana. W błoto i w kałuże wody zalegające na bruku. Zamknął piekące boleśnie oczy. Słone łzy mieszały się z kroplami słodkiego deszczu, spływając strugami po jego twarzy.
      – Susan… wybacz mi, proszę… – zaszlochał nagle jak dziecko – … błagam cię… wybacz…


KONIEC
 Autor: Archangel
 Data publikacji: 2010-11-26
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niezłe
Dosyć sprawnie napisana historia egzorcysty, Logana. Trochę uproszczona fabuła, lekko sprawiająca wrażenie wyrwanej z kontekstu, jakby epizodyczna. Myślę, że Autor się ze mną zgodzi, jeśli przeczyta ten tekst po 2-3 miesięcznej przerwie. Ale fajnie się czyta. Kałamarz.
Autor: Whitefire Data: 13:22 14.02.11
 Autor się zgadza
Zgadzam się do opinii którą wystawił mi Whitefire. Wszystkie uwagi które przedstawił wynikają głównie z tego, że opowiadanie pisałem kiedyś na pewien konkurs, gdzie jednym z warunków bała ograniczona ilość stron.
Autor: Archangel Data: 12:16 3.10.12
 Fantastyczne
Lubię takie opowiadania jest akcja, humor, czyta się szybko i chce się jeszcze .
Autor: kero Data: 19:33 26.05.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 68 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 68 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Podobno strzela się bardzo celnie po kilku kieliszkach; zwróćcie uwagę na pokrewieństwo strzelania i poezji.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.