Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Outsider

 

            Twarze -  wykrzywione grymasem bólu, zmęczone, przygnębione, wystraszone – i te zadowolone, syte, radosne. Na tych pierwszych wymalowana jest frustracja i żal, na tych drugich jest jeszcze świeży ślad jakichś przyjemnych doznań. W oczach tych pierwszych tli się złość – w drugich rodzą się nadzieje i plany.

            Sylwetki – brzydkie i piękne, wygaszone i tryskające energią, duże i małe, brzydkie i piękne, interesujące i nudne.

            Tłum – setki, tysiące, miliony ludzi. Bezkształtna masa.

            Ruch – ciągły i nieustający. On ich łączy. Ludzie przemieszczają się z miejsca na miejsce. Coraz szybciej, coraz liczniej. Wędrują w sieci miejskich ulic niczym krew w żyłach. Zatrzymują się i ruszają, znów zatrzymują i znów ruszają – miasto tętni. Jak krew w tętnicach.

            Miasto – morze tętniącej ludzkiej KRWI.

            A pośród nich, ja – Zenek – polski wampir.

Idę z puszką piwa i palę papierosa. Muszę pić, bo nie mogę patrzeć na brzydotę współczesnego miasta. Przeraża mnie. Właśnie taki tego pijaństwa powód... między innymi.

            To, że krwi nie miałem w ustach długi czas, to też, ale brzydota świata współczesnego może zabić tak samo, jak brak pokarmu.

            Pokarm – na śniadanie jadłem bułkę i coś tam – nieważne. Potem piwo, drugie piwo i tak dalej. Dzień jak co dzień.

            A krew – raz na parę dni odrobinka i wystarczy. Można przeżyć tak setki lat.

Jestem całkiem mądrym facetem, ale ze względu na to jak żyję, nikt mnie nie zna z tej strony. Raczej się mnie boją. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wiedzieli, że jestem wampirem, ale nikt tego nie wie. Boją się, bo jestem wysoki i mam taki nieprzyjemny wyraz twarzy. Sam się czasem krzywię, gdy spoglądam w lustro.

            Aktualnie zajmuję się ... recyklingiem. Modny wyraz. Bardzo współczesny, lecz ładny. Dlatego tak nazywam swoje zajęcie.

            Jutro wczesnym rankiem mam swoją godzinę na osiedlowym śmietniku. Ugadałem się też z gościem na piecyk gazowy i stare rury z wody. Wprowadza się blok dalej od mojego. Wymienia instalację wodną. Na plastikową, hę, hę. Zapytam go czy taka lepsza. Pewnie tańsza.

            W każdym bądź razie będę potrzebował Józka. Idę więc do niego. Weźmiemy mój wózek i coś opylimy na złomie a piecyk na razie do piwnicy. Ktoś go weźmie w końcu na sto procent.

            Gość kupi sobie nowy, ale starego nie chciał sobie pozostawić. Mówi, że pewnie zepsuty. Cóż tam się mogło zepsuć? Za komuny i przed wojną - nie do pomyślenia.

            Kiedy tak szedłem do Józka, minąłem grupkę ładnych dziewczyn. Ich zapach zupełnie mnie wytrącił z równowagi. Dziwnie na mnie spoglądały.

            Za ostatnie grosze kupiłem więc wino z kartonika i pociągnąłem parę łyków. Jeśli nie napiję się krwi jak najszybciej, stracę panowanie nad sobą i oni w końcu mnie zabiją.

            Jacy oni? Tacy jak ja – wampiry. Zorganizowani i zakonspirowani. Handlują krwią, kontrolują nas wszystkich i siebie nawzajem. Nienawidzą outsiderów a jeśli ktoś zabija na własną rękę – ginie z ich rąk. Oficjalnie przecież nas nie ma i tak ma pozostać.

            Muszę zatem uzbierać minimum stówę, żeby dostać od nich parę łyków. Na miesiąc może wystarczy, choć będzie ciężko. Jeśli zrobię coś głupiego, lub zostawię jakiś ślad – już po mnie.

            Urodziłem się na niemieckim Śląsku w 1898 roku. Za cesarza „Wilusia” było fajnie, ale potem byłą wojna. Na froncie wszystko się zaczęło. To tam poczułem podniecenie związane z zapachem krwi. Nie wiedziałem co się ze mną  dzieje.

            Pewnego dnia podczas walki straciłem przytomność. Kiedy ją odzyskałem, miałem na sobie konającego Soldata pruskiej armii. Po moich rękach ciekła jego krew. Najpierw ją zlizałem a potem rzuciłem się na niego. Wyssałem z niego chyba wszystko.

            To uczucie jest nie do opisania, zaś siłę jaką daje krew jest nadludzka.

            Pamiętam, że rozejrzałem się po polu. Widziałem tylko leżących. Uniosłem jednego z nich jednorącz i podrzuciłem parę metrów w górę. Wydawało mi się, że nikt inny tego nie dostrzegł, ale byłem w błędzie. Oni są wszędzie i widzą wszystko. Wiedzieli o mnie już wcześniej, ale tylko obserwowali.

            Tacy jak ja po prostu rodzą się z tym. To taka mutacja. Można żyć i umrzeć nie skosztowawszy krwi. Można zakończyć żywo, nie wiedząc nawet, że było się wampirem. Moim zdaniem to najlepszy z możliwych scenariusz dla wampira.

            Wampir różni się od człowieka tym, że ludzka krew daje mu nadnaturalną siłę i nieśmiertelność. Gdyby nie ludzka krew, już dawno bym nie żył, lub wyglądałbym na swój wiek. Teraz wyglądam jak czterdziestoletni menel.

            Od ilości wypijanej krwi zależy wiek biologiczny wampira. Piję więc mało, żeby zanadto nie odmłodnieć.

            Oficjalnie zginąłem podczas drugiej wojny światowej. Potem byłem czterdziestoletnim budowniczym stolicy, potem młodym uciekinierem z Polski w RFN, który zaginął.

            Jako dwudziestolatek w latach 80 dostałem pracę na śląskiej kopalni a teraz mam emeryturę dołową i dorabiam na złomie. I piję jabole.

            Nienawidzę siebie za to, kim jestem. Nienawidzę innych wampirów, szczególnie tych zorganizowanych, handlujących krwią i decydujących o tym, który z nas zasługuje na życie.

            Dlatego chleję, przeklinając swój żywot. Żyję tylko po to, aby kiedyś spotkać jakiegoś młodego wampira i ostrzec go, by nie pił przenigdy ludzkiej krwi. Poznam go po zapachu. Może zdążę przed nimi. Może ustrzegę go przed moim losem, zanim oni przejmą w swoje łapska jego życie.

           

 

*

 

            Umówiłem się z Józkiem. Był u siebie – sam. Był pijany, ale na pewno zapamiętał rozmowę. Tylko czy dostrzegł w moich oczach ten straszliwy głód? Pewnie myślał, że mam kaca. I dobrze, bo co by było, gdyby wiedział o co mi naprawdę chodziło...

            Nie miałem wyjścia – kasa się skończyła i zanim umówiłbym się z dealerem, mógłbym kogoś zabić.

            Zrobiłem to profesjonalnie, choć ręce mi drżały.

            Poczekałem, aż zaśnie, włamałem się, zdzieliłem go w potylicę i strzykawką upuściłem niecałe pół litra krwi.

            Józek będzie jutro do dupy, ale ja będę robił za dwóch. Pozostało mi teraz tylko umówić się dealerem, uzbierać kasę, udać głód, zakupioną krew zamrozić. Potem wypijać małymi porcjami, żeby nie odmłodnieć zanadto. I chlać.

 

*

 

            Miałem nosa. Na śmietniku ktoś wyrzucił dużo zdrowego drewna. Eleganckie, jeszcze pachnące w środku, chociaż stare. To niewiarygodne, że stare ramy okienne, które parę dekad sterczały w ścianie pokryte farbą, mogą jeszcze pachnieć lasem.

            Wózek toczył się po nierównym chodniku, który po każdej zimie stawał się gorszy. Tak to jest, kiedy daje się za mało materiału. Tak to jest, kiedy przetargi na remont ulic są już poustawiane, zanim taka ulica powstanie. Tak to właśnie jest w Polsce, gdzie nie ma kultury technicznej.

            Chciałem o tym pogadać z Józkiem. Pewnie by się zgodził. Nie wyglądał jednak zbyt dobrze, więc zostawiłem go w spokoju.

            Tymczasem sam się odezwał:

-        Po tych chodnikach się, kurwa, chodzić nie da!

-        Bo to, Józek, jest tak  - zrobią dach, to się zawali, zrobią ulicę, to się zarwie...

-        Co chwycą, to zdupczą

-        Ja. To jest prowda.

 

 

Ucieszyłem się z tej rozmowy. Nie zrobiłem mu większej krzywdy. Mogłem być z siebie

dumny. Ludzie, aby przeżyć zabijają zwierzęta, a ja – wampir – przeżyłem, bo posłużyłem się fortelem.

O tym fortelu dużo rozmyślałem w radiowozie, kiedy zatrzymała mnie policja. Podejrzenie włamania, świadkowie, areszt... Dobrze wiedziałem co to wszystko oznacza. Ktoś od nich chciał ze mną pogadać. Spotkamy się w celi. Tylko my dwoje.

 

Bruno – potężny brunet, z wyglądu około trzydziestoletni, łysiejący. Z trzydniowym zarostem. Siedział w podkoszulku, pod którym rysowała się dość atletyczna sylwetka. Siedział tak i czekał na mnie.

Znaliśmy się. Był pierwszym kontaktem w sprawach zmiany mojej tożsamości. Pewnie uznali, że przyszedł już czas a może wiedzą o Józku.

Zanim zaczęliśmy rozmawiać, oboje przez dłuższą chwilę spoglądaliśmy sobie w oczy, próbując w nich wyczytać myśli. Mierzyliśmy się wzrokiem niczym bokserzy przed walką. Wygrany pojedynek wzrokowy był dobrym omenem przed ostatecznym starciem. Tutaj padł chyba remis ze wskazaniem na Brunona.

Rozmowę rozpoczął on jako strona dominująca

 

-        Domyślasz się pewnie, po co tu się spotykamy

-        Nie

 

 

Prowadziliśmy grę psychologiczną niczym przestępca i prokurator. Pomiędzy każdym zdaniem zapadała przerwa wydająca się trwać wiecznie. Przerwa na czytanie pomiędzy wierszami i obserwację gestów.

 

-        Obawiasz się czegoś?

-        Żyję z dnia na dzień. Wszystko mi wisi. Niczego się nie boję. A ty?

-        Ja boję się, że źle skończysz

-        Życie zawsze się źle kończy. Przez sto lat zdążyłem się z tym faktem oswoić. Czego chcecie?

-        Uznaliśmy, że źle się prowadzisz i możesz być nieostrożny. Wiesz dobrze, czym to grozi.

-        Oczywiście, że wiem. Śmiercią. Nie wiem tylko, czy zdajecie sobie sprawę, że uczyniliście moje życie krótszym

-        Nie nadążam. Chyba jestem zbyt trzeźwy, żeby zrozumieć twój pijacki bełkot.

-        Gdyby nie wy, moje życie dobiegłoby już końca, ale żyłbym! Miałbym życie a nie to co mam. Ciągła kontrola, inwigilacja, zrzutki na krew.

-        Czy ty się słyszysz, idioto? Pragniesz śmierci? Żaden problem. To się da zrobić!

-        Jesteście skurwysyny!

-        Zenek, Zenek. Ty i my to jedna krew. Trochę szacunku. Mam propozycję. Potrzebują górników w Australii. Polaków. Dostaniesz dużo krwi, odmłodniejesz. Potem nowe papiery, nowa praca, nowa tożsamość. Wytrzeźwiejesz, ochłoniesz. A kiedy ci już rozum wróci, docenisz nas i może zajmiesz kiedyś wśród nas miejsce. Tylko bądź rozsądny, człowieku.

-        Tylko nie człowieku. Nie obrażajmy ludzi

-        No, to, Zenek, wiesz na czym stoisz. To wszystko. Dasz dealerowi znać, co postanowiłeś.

 

 

*

 

 

            O strzykawkowych fortelach nic nie wiedzieli. To dobrze. No, chyba, że udawali. Z aresztu mnie wypuścili, bo poszkodowany wycofał zarzut itd. Normalka. Tak się po prostu odbywają rozmowy z Brunonem.

            Józek pilnował wózka. Poczciwy chłop. Menele też mają swoją moralność, która rządzi się swoimi prawami. Trzeba je znać, żeby wiedzieć, jak tańczyć.

            Wróciłem do swoich codziennych zajęć, rozmyślając o rozmowie z Brunonem i wtedy zdarzył się cud.

            Szedł szybko, spiesząc się na autobus. Był już trochę spocony a wiatr zawiewał od jego strony. Poczułem to od razu. Znajomy, swojski zapach krwiopijcy. Był zbyt młody, zbyt zwyczajny, nikogo nie udawał. Dlatego uznałem, że był nieświadomy.

            Nie musiałem się jakoś specjalnie wysilać, żeby zapamiętać twarz, bo była to znajoma twarz z osiedla.

            Dlaczego nigdy wcześniej tego nie poczułem? Może byłem zbyt pijany. A może myślałem, że to ja sam. Zignorowałem to, lecz teraz byłem pewien. To był wampir. Jeszcze do odratowania.

            Poprosiłem nawet o pomoc Boga: Boże, jeśli tylko jesteś i takich jak ja tez uznajesz za swoje dzieci, pomóż mi i spraw bym uczynił tego chłopaka człowiekiem. Spraw by nie stał się potworem.

            Postanowiłem działać.

 

 

*

 

 

Pierwsza rozmowa była o niczym. Wybadałem go – był czysty. Młody gimnazjalista. Ubrany na sportowo, na bluzie emblemat ulubionego klubu, który to dał mi pretekst do kolejnych rozmów. Pytałem o wyniki i takie tam. Był uprzejmy. Była nadzieja.

Przyszła kolej na mnie. Musiałem trochę o siebie zadbać. Po co młody sportowiec miałby zadawać się z menelem? Musiałem zdobyć jego zaufanie. Przestać pić, wkręcić się w towarzystwo, może pojechać raz, drugi na mecz. Coś musiałem wymyślić.

Przestałem pić. Józkowi powiedziałem, że mnie zaszyli.

 

-        pierońsko ci współczuję – powiedział tylko i machnął ręką

 

Dałem młodemu kasę, żeby kupił mi szalik. Powiedział ile a ja dałem mu więcej, żeby wzbudzić jego zaufanie. Wszystko szło gładko. Pojechałem z jego ekipą na mecz. Byłem dla nich tylko starym błaznem, ale krzyczałem z nimi, to, co oni krzyczeli i to nas jednoczyło. Żartowali sobie ze mnie, ale akceptowali. O to chodziło.

Od dealera kupiłem podwójną dawkę. Potraktowałem go dobrze i przekazałem dalej, że się zgadzam na propozycję Brunona. Poprosiłem tylko o trochę czasu. To normalna prośba. W końcu tyle lat w tym miejscu... i jedna ważna rzecz do zrobienia. Musiałem go ostrzec, ale tak, żeby uwierzył i nie dał się im.

Dealer uwierzył w to, co powiedziałem. Przekazał pewnie dalej, że jestem trzeźwy i umyty. Dobrze nastawiony. Niegroźny. Brunon dostanie oklaski a ze mnie spuszczą swoje czujne oko. A ja im wtedy taki numer! Nie posiadałem się z radości. Moje nędzne życie nabrało sensu.

Nadszedł w końcu ten dzień, w którym należało powiedzieć mu, o co chodzi. Cały czas się zastanawiałem, jak to rozegrać. Czy powiedzieć wprost, czy tak, żeby zrozumiał w  momencie, gdy zacznie interesować się krwią.

Układałem sobie w głowie tę rozmowę, lecz do końca nie byłem pewien ostatecznej wersji. Poza tym nie wiedziałem, jak on zareaguje.

Zareagował podejrzliwością i agresją

 

-        Jacy oni? Co ty pierdolisz?

-        Rozumiem cię, że mi nie wierzysz. Nie musisz. Tylko proszę cię, błagam cię! Kiedy ktoś zacznie się tobą interesować, nie daj się. Kiedy poczujesz, że lubisz krew – nie pij jej!

-        Odwal się! Jesteś nienormalny!

 

Spieprzyłem to, spieprzyłem! Młody tylko się zniechęcił. Pocieszałem się tylko myślą, że choć znienawidził mnie, to jednak zrozumie wszystko, kiedy przyjdzie czas. Kiedy przyjdą oni. Może nie zrobiłem tego idealnie, ale zrobiłem dużo, by go uratować. Tak myślałem do dnia, w którym zostałem dotkliwie pobity.

Był wieczór. Ciemno. Nikogo nie zauważyłem. Zresztą i tak niewiele pamiętam. Obudziłem się na urazówce. Połamane żebra, siniaki, stłuczenia. Nie było najgorzej, jeśli nie liczyć wstrząśnienia mózgu.

Więc jednak oni wiedzieli. Obserwowali mnie cały czas. Już mają na młodego oko. Na mnie też. Zabiją mnie a jego w to wciągną. Dają mu skosztować mojej krwi...do końca.

Wiedziałem, że należy z tego szpitala jak najszybciej prysnąć. Ich ludzi było tu zawsze pełno. W końcu szpitale to najlepsze źródło krwi.

Był tylko jeden problem. Słaby byłem i to cholernie. Tylko krew mogła dać siłę i sprawić, że żebra zrosną się w ciągu kilku minut. A potem trzeba uciec! Uciec, tylko dokąd?

Wygramoliłem się z łóżka. Ledwo się poruszałem. Chciałem znaleźć jakąś krew w pojemnikach, ale nie miałem sił na szukanie. Musiałem zabić.

Ten staruszek i tak już ledwo żył. Nie lubiłem tego robić, ale w końcu byłem potworem. Potworem w sytuacji zagrożenia własnego życia.

Wyszedłem cichutko. Krew zalatywała starością i chorobą, ale takiej ilości już dawno nie zakosztowałem. Każdy łyk był jak orgazm. Nikt niczego nie zauważył.

Raźnym krokiem ruszyłem w stronę ubikacji. Tam zaszyłem się na kilka minut. Zwinąłem się w kłębek i zamknąłem oczy. Energia wracała, wypełniając jasnym, ciepłym światłem każdą komórkę. W lustrze dostrzegłem wampira. Sytego i zadowolonego. Pierwszy raz od dawna uśmiechnąłem się do siebie.

 

-        Śliczny jesteś, Zenek! A teraz idziemy na miasto zrobić rozpierduchę!

 

Najpierw do Józka. Pewnie będzie wiedział, kto to zrobił. Wiedział

 

-        Te młode kibole, coś się z nimi skamracił. Trzeba ci tego było? A co? Jużeś zdrowy?

 

Sprzedawczyki! Dostali kasę od nich i tak mnie obili. No to ja im pokażę!

 

Wystawali tam, gdzie zawsze. Był wśród nich i młody. Pomyślałem, że pokażę im, jak traktuje się sprzedawczyków a młodemu wytłumaczę parę rzeczy. Tym razem wprost.

Kiedy mnie zobaczyli, zdziwili się bardzo. Zaatakowałem od razu. Piszczel, szczęka, brzuch, dynia, szczęka, kopa w brzuch itd. Nie pomogły im godziny spędzone na kibolskich treningach. Stary wampir urządził sobie krwawą vendettę.

Młody uciekł z 200 metrów, ale dorwałem go. Złapałem za gardło i podniosłem w górę.

 

-        Co? Zdziwiony? Jestem wampirem, kolego! Ty też nim jesteś! Domyślasz się skąd taka nagłą zmiana we mnie? To krew! Ale kiedy ją tylko skosztujesz, oni dorwą cię I zabiorą twoją wolność i radość.

-        Puść go, cwelu!

 

Jeden z kiboli dobiegł do nas. Był ostro napakowany i strasznie wkurwiony.

 

-        Cwelili cię w pierdlu i się spodobało, ale jego nie wyruchasz, pedale

 

Tak mnie zdenerwował tym, co powiedział, że straciłem panowanie nad sobą. Doskoczyłem do niego, powaliłem i wyssałem wszystko. Młoda, świeża krew sprawiła, że moje oczy zapłonęły szaleństwem.

Wydałem z siebie dziki okrzyk triumfu. Otarłem z siebie krew i spojrzałem na młodego. Trzymał się oburącz ściany bloku. W jego oczach strach mieszał się z fascynacją. To co powiedział przeraziło mnie.

 

-        Naprawdę jesteś wampirem. Oni myśleli, że jesteś pedałem i się do mnie dostawiasz. Dlatego oberwałeś. Jak przegryzłeś tętnicę? Zawsze tak chciałem zrobić, ale nie wiedziałem dlaczego.

-        Uwierz mi, lepiej żebyś tego nigdy nie robił.

 

 

*

 

 

            Hałdy i śmietniki mają wspólny mianownik, którym jest przemijanie. Nigdzie indziej bardziej tego nie odczuwam, nawet na cmentarzu.

            Na cmentarzu nie widać tych, którzy odeszli. Są tylko kamienie i napisy. Na śmietniku i na hałdach rzeczy nadal trwają, ale są nikomu niepotrzebne. Zupełnie tak jak ja.

            Przez chwilę myślałem, że moje życie jednak ma sens. Uratuję jednego wampira, uczynię go człowiekiem. Tymczasem spieprzyłem sprawę. Stałem się równie bezużyteczny jak przedtem. Byłem jak ta hałda i na tej właśnie hałdzie mnie znaleźli.

            Zrobili to w moim przekonaniu dość pretensjonalnie. Pokazowo. Zabolało, kiedy przywiązywali młodego a potem musiałem patrzeć jak go mordują. Zrobił to jakiś młody szczyl. Młody wampirek nastawiony na robienie kariery wśród tych zwierząt. Pogrzebano ostatecznie moje nadzieje.

             A potem podszedł Bruno.

 

-        Widzisz, Zenek, kiedy  my kogoś werbujemy, robimy to z głową. Tak, żeby byłó jak najbezpieczniej. Dla nas i dla ludzi. Taki mamy system i on działa. Kiedy ty coś robisz na własną rękę robisz tylko syf. Przez twoją głupotę giną ludzie. Ty dziś też zginiesz. Wśród nas nie może być outsiderów. Przykro mi, Zenek.

 

Przegrałem w tej nierównej walce.  

 

 

 

 

 Autor: vedymin
 Data publikacji: 2010-12-20
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 171 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 171 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

W literaturze jest dużo seksu i nie ma dzieci, w życiu na odwrót.

  - David Lodge
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.