Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Kasieńka i Wodnik

Pewnego razu był sobie rozległy staw, albo jak ktoś woli małe jezioro. Dookoła niego rozciągały się pola i błotniste, grząskie grunty. Ludzie mówili, że w jeziorze  mieszka wodnik. Co prawda nikt, z żyjących w okolicznych wsiach i miasteczku nie widział go na oczy, jednak ludzie nie zapuszczali się w tamtym kierunku. Choć doprawdy, trudno zrozumieć, dlaczego. Przecież, jak twierdzili nieliczni, którym zdarzyło się zajść na bagna, jeziorko było rybne. Idąc przez błotniste łąki można też było skrócić drogę do lasu. Mimo wszystko miejscowi woleli dłuższą trasę, przez okoliczne wsie, a ryby można też było złowić w rzece za lasem. W pobliżu stawu wiodły więc tylko wąskie ścieżki wydeptane przez zwierzęta. Z resztą wyprawa na bagna była niebezpieczna. Grząskie grunty mogły wciągnąć nieuważnego wędrowca. Dlatego rodzice z osad położonych najbliżej bagien zakazywali swoim dzieciom chodzić w tamtym kierunku. Ale dzieci chodziły tam czasem, właśnie dlatego, że było to zakazane.

Któregoś wiosennego dnia grupka dzieci zaszła w tamtą stronę. Dziewczęta rozglądały się za kwiatkami, a chłopcy przepychali się i popisywali. Jeden z nich rzucił kamieniem w stronę stawu. Niektóre dziewczęta krzyknęły słysząc plusk wody, chłopcy roześmieli się.

- Cicho głupie, chyba, że chcecie zbudzić wodnika.

- To po co rzucasz kamieniem w wodę. Sam jesteś wodnik, nie ma żadnego wodnika.

- Jest. Łapie co ładniejsze dziewczęta, topi je, a potem jako Topielice usługują mu w jego pałacu na dnie stawu.

- Oj pleciesz żeby pleść.

Jednak rozmowa o wodniku zrobiła swoje. Jedna z dziewcząt rozejrzała się wokoło:

- Gdzie jest Kaśka? Wracajmy bo matka mnie prześwięci.

- Kasia, Kasieńka – ta zawsze się gdzieś pałęta – narzekali inni.

Nagle usłyszeli krzyk:

- Ratunku, ratunku bagno mnie wciąga. Ludzie pomocy!

- O rety! Wodnik Kaśkę złapał – uciekajmy, bo i nas dopadnie – wrzeszczały dzieci uciekając.

 I mimo rozpaczliwych błagań, nikt nie pospieszył dziewczynce na pomoc. Ona zaś czuła jak grząski grunt wciąga ją nieubłaganie. Próbowała podciągnąć się, łapała rosnące w pobliżu kłącza i trawy, jednak nie miała dosyć siły. Zapłakała ze strachu i bezsilności.

Nagle poczuła, że bagno przestaje ją więzić, zobaczyła wyciągniętą rękę i usłyszała głos:

- Nie bój się, pomogę ci.

Mężczyzna przez chwilę podtrzymał ją, żeby mogła stanąć na własnych nogach. Odruchowo przytuliła się do niego, ale zaraz odskoczyła i ponownie zaczęła się trząść, tym razem ze strachu. Ubranie nieznajomego było wilgotne, a w dotyku przypominało wodorosty. Przerażona spojrzała na jego dłoń, którą przed chwilą kurczowo ściskała. Była blada, chłodna, a palce u nasady łączyła delikatna błona. Mężczyzna nie był ani stary ani młody, ani piękny ani brzydki. Jednak jego oczy…świetliste, raz szare raz zielonkawe, zbyt jasne, aby można było w nie patrzeć bez wrażenia niepokoju, zdradzały jego prawdziwą istotę.

Od wsi słychać było krzyki nadbiegających ludzi.

- Lepiej będzie jak o tym nie powiesz. Pamiętaj. – powiedział i zniknął. Tylko w miejscu, gdzie dotychczas stał rozlała się kałuża, która wsiąkła w grunt.

Wszystko działo się tak szybko, że Kasia nie zdążyła nawet wypowiedzieć jednego słowa. Tymczasem nadbiegli ludzie. Zobaczyli ją, jak stała cała brudna, trzęsąc się z zima i strachu.

- Bogu niech będą dzięki – krzyknął jej ojciec – Dziecko, jak udało ci się wyjść z bagna?

Nie odpowiedziała, straciła przytomność.

Potem długo chorowała. Dopiero latem odzyskała siły na tyle, aby powrócić do swoich obowiązków, zabaw z dziećmi. Jednak od tamtego wydarzenia nie przestawała już chętnie z rówieśnikami. Oni też unikali jej towarzystwa, a po cichu nazywali ją topielicą.

Prawie uwierzyła, że to, co wydarzyło się na bagnach było przywidzeniem. Dorosłym powiedziała, że wyciągnęła się z trzęsawiska dzięki trawom. Nikt nawet nie zastanowił się nad tym, że była zbyt słaba, aby to uczynić.

Mimo to, pewnego dnia, kiedy po raz pierwszy samodzielnie upiekła chleb, wzięła jeden bochenek, zawinęła w najładniejszą chustę, jaką miała i niepostrzeżenie wymknęła się nad staw.

Na bagnach panowała cisza, słychać było tylko odgłosy przyrody i rechot żab zwiastujący nadejście wieczoru.

Kasia zostawiła zawiniątko na dużym kamieniu i powiedziała głośno:

- Babcia mówiła zawsze, że nie-ludzie najbardziej lubią chleb, dlatego, że sami nie potrafią go wypiekać. Dziękuję za ocalenie mi życia.

Odwróciła się i chciała odejść, kiedy nagle usłyszała za sobą głos:

- Twoja babcia dużo o nas wie, ale zachowaj swoją chustkę, na pewno ci się przyda.

Przez chwilę stała bez ruchu, a później powoli odwróciła się. W świetle zachodzącego słońca zobaczyła Wodnika. Tym razem miała pewność, że to działo się naprawdę.

Patrzyli na siebie bez słowa może długo może krótko, nad bagnami zaczęły unosić się wieczorne mgły i on nagle w nich się rozpłynął.

Kasia podniosła z ziemi chustę i mnąc w rękach zawilgocony materiał wróciła do domu. Jej zniknięcia, na szczęście, nikt nie zauważył.

Minęła zima, wiosna i w czerwcu, jak zwykle, dziewczęta wybrały się na łąki, żeby nazbierać kwiatów na wieńce. Cieszyły się na wieczorną zabawę przy ogniskach. Kasia, która po raz pierwszy miała wziąć udział w zabawie świętojańskiej, także z niecierpliwością oczekiwała zmierzchu. Jednak rówieśnice nie zaproponowały jej wspólnej wyprawy po kwiaty. Poszła więc sama w kierunku stawu. Bała się bagien, ale świadomość, że jest tam Wodnik, który bądź co bądź ocalił jej życie, sprawiała że chciała tam wracać. Kiedy doszła do stawu powiedziała głośno:

- Wodniku, nie chcę cię niepokoić, poszukam sobie tylko kwiatów na wianek i wrócę do domu. Nie było odpowiedzi.

Początkowo ostrożnie, a później coraz śmielej szła w głąb mokradeł. A kwiaty, które znajdowała były wyjątkowo piękne, kolorowe i duże. Bardzo szybko uzbierała naręcze. Gdy w drodze powrotnej przechodziła obok jeziorka, powiedziała: ”Dziękuję”.

Minął jakiś czas i tak jak przed rokiem, któregoś popołudnia, kiedy zakończyła już swoje prace, Kasia wzięła świeżo upieczony bochenek chleba i poszła nad staw. Tak jak poprzednio położyła go na dużym kamieniu ale tym razem usiadła obok i czekała. Nic się nie działo, tylko żaby rechotały i czasem rozległ się krzyk ptactwa. Jakaś ropucha wyskoczyła na brzeg.

- Chciałaś zobaczyć jak wychodzę z wody? Podskoczyła, gdy nagle tuż obok siebie zobaczyła Wodnika. Mimo, iż jego twarz była spokojna jak lustro gładkiej wody i nie wyrażała żadnych uczuć, Kasi wydawało się, że jest lekko rozbawiony.

- Chciałam podziękować.

- Ach – za kwiaty? Nie musisz, sam miałem z tego przyjemność, życie na bagnach nie jest zbyt pasjonujące. To była miła rozrywka. Na pewno twój wianek był najpiękniejszy?

 - Tak – uśmiechnęła się do niego nieco śmielej – wszystkie mi zazdrościły. Zapadła cisza. A po chwili jej słowa popłynęły wartkim strumieniem. Opowiedziała mu o radości tego wieczoru, wspaniałej zabawie i tym większym smutku, że inni nie chcieli bawić się razem z nią. Wreszcie – nieco onieśmielona jego milczeniem – przestała opowiadać.

Wodnik w zamyśleniu żuł kawałek chleba i wydawało się, że nie przywiązuje wagi do tego co mówiła. Kasia przyglądała mu się ukradkiem.

- Dziwne, że tu przychodzisz, po tym co się wydarzyło, że się mnie nie boisz – przerwał milczenie.

- Przecież mnie uratowałeś?

- Uczyniłem to, bo pożałowałem, że i tak bardzo krótki żywot śmiertelnika zostanie żałośnie skrócony i nie będziesz miała szansy doświadczyć tych nielicznych radości, jakie niesie za sobą wasze życie. Zadziałałem pod wpływem chwilowego współczucia.

To wyznanie ośmieliło dziewczynę jeszcze bardziej.

- Moja babcia mówiła, że kiedyś ludzie i nie-ludzie żyli razem, w zgodzie, pomagali sobie. Nie tak jak teraz obok siebie, bojąc się siebie nawzajem.

- Bojąc się? – zakpił Wodnik - twoja babcia trochę to ubarwiła. Czy naprawdę myślisz, że się ciebie boję? Albo innych ludzi z twojej wioski? To prawda, jesteście okrutni w swojej nienawiści do nas i potraficie – z pewnym trudem – nas unicestwić. Jednak dla kogoś, kto – tak jak ja - istnieje tutaj od wieków, wasze uczucia, lęki nie są czymś, czego należałoby się obawiać. Nie rozumiecie istnienia, trwania, bo sami przemijacie, dlatego boicie się wszystkiego, co was jakkolwiek przerasta. A jeżeli nawet ktoś chciałby mnie unicestwić, przyjąłbym to ze spokojem. Po tak długim trwaniu tutaj, mógłbym wreszcie spróbować czegoś innego. Z resztą ten staw, te bagna kiedyś wyschną a wtedy zniknę i ja. My nie próbujemy przetrwać mimo wszystko, ale ty tego nie zrozumiesz – zakończył.

Miał rację. Rozumiała tylko tyle, iż uważa że ludzie są źli i podstępni. Dlatego też odparowała.

- Wy też nie jesteście bez winy. Mówi się, że porywasz panny, topisz je a potem jako Topielice usługują ci w podwodnym zamku. Ile ich już utopiłeś?

Wodnik nie odpowiedział. Zniknął, tylko srebrna ryba plusknęła o powierzchnię wody i zapadła w głębinę.

Kasia poderwała się i krzyknęła:

- Przepraszam Wodniku wróć, bardzo cię przepraszam.

Jednak on więcej się nie pojawił. Słońce już schowało się za horyzont, robiło się zimno. Dziewczyna złapała niedojedzony chleb i pobiegła do domu.

- Gdzie ty się włóczysz, wszędzie cię szukam, trzeba zwierzęta pozamykać, zaraz będzie wieczerza – zbeształa ją matka.

Kasia dużo i często myślała o tej rozmowie. Chciała pójść i spróbować jeszcze raz przeprosić Wodnika, ale nie miała szans wymknąć się niezauważona.

Nadeszła kolejna wiosna, gdy tylko trochę się ociepliło i odpuściły lody, dziewczyna pobiegła nad staw. Tym razem miała ze sobą świąteczny, słodki placek. „Mam nadzieję, że to pomoże” – pomyślała. Położyła ciasto tam gdzie zawsze. Ziemia była zbyt zimna, żeby mogła usiąść, więc zaczęła chodzić, starała się też nie patrzeć w stronę stawu. Trwało to dobrą chwilę, zanim wreszcie się zjawił. Kasia chciała podbiec, ale brak emocji na jego twarzy, bijący od niego chłód, powstrzymały ją.

- Czemu tu przychodzisz? – zapytał - Już mi za wszystko podziękowałaś i już zdążyłaś mnie rozgniewać. Nie musisz mnie przepraszać, wystarczy, że przestaniesz tu przychodzić. Więc czemu znowu przyszłaś?

Chwilę się wahała

- Sama nie wiem, trochę z ciekawości, trochę z wdzięczności, a najwięcej chyba z samotności. Odkąd mnie ocaliłeś, ludzie mnie unikają, rozmawiają tyle ile muszą, a po cichu nazywają Topielicą. Jesteś mi więc bliższy niż myślisz.

Twarz Wodnika pozostała nieporuszona.

 - Pierwsza Topielica, którą udało mi się schwytać – powiedział i wreszcie się uśmiechnął. Po raz pierwszy odkąd go spotkała. Zastanowił się przez chwilę.

 - No cóż, muszę powiedzieć, że brakowało mi twojego towarzystwa i ….twojego chleba - Ponownie się uśmiechnął. - Trwanie tutaj bywa nudne, jeżeli więc chcesz mnie odwiedzać, to twój wybór. Nie obiecuję, że przyjdę zawsze. Pamiętaj tylko, żebyś nie przychodziła zbyt często, bo ludzie nabiorą podejrzeń i któregoś dnia przyjdą, żeby zburzyć tutaj mój spokój, a tego chyba nie chcesz?

Pokręciła głową.

- Dzienne światło mi nie służy. Najlepiej przychodź o zmierzchu, kiedy słońce już zachodzi albo w nocy. Przy świetle księżyca łatwo odnajdziesz drogę, a tutaj ja nie pozwolę ci zabłądzić. Przyjdziesz?

Kiwnęła głową.

- Jak ci na imię? – zapytał jeszcze.

 – Kasia – szepnęła.

- Do zobaczenia Kasiu. – odrzekł i zniknął. Woda w stawie zmarszczyła się lekko i uspokoiła.

Przez następne miesiące Kasia co jakiś czas ukradkiem wychodziła na spotkania z Wodnikiem. Z reguły wieczorami, ale czasem też i nocą. Siedzieli nad brzegiem stawu, ona opowiadała mu o tym co się dzieje we wsi, on raczej słuchał niż mówił. Najczęściej opowiadał o bagnach, pokazywał jej różne rośliny, mówił o ich właściwościach leczniczych i trujących, uczył obserwować zwierzęta.

Kiedyś zapytała go jak ma na imię.

- Miałem ich kilka, do żadnego z nich nie jestem szczególnie przywiązany, więc możesz mnie nazywać jak ci się podoba. Możesz też dalej mówić do mnie „Wodniku”, a ja potraktuję, że to moje imię.

I tak zostało. Wodnik nie chciał opowiadać o swoich magicznych umiejętnościach, niewiele też mówił o tym jak żyje, chociaż Kasia podpytywała go o dom na dnie stawu. Kiedyś wyjaśnił jej tylko, że to nie jest taki dom, jaki budują ludzie.

Zimą nie mogli się widywać. Kiedy woda zamieniała się w lód, jego moc była uśpiona. Jednak słyszał przytłumione odgłosy ze świata, zwierzęta chodzące po lodzie, wycie wiatru. Dlatego też zimą Kasia wymykała się czasem i pukała w lodową pokrywę, a on – na wpół tylko świadomy – słyszał ją.

Po jakimś czasie zauważył, że oczekuje wspólnych spotkań. Dziewczyna była – o czym doskonale wiedział – osobą z innego świata, jednak jej żywiołowość, radość, zaskoczenie, czasem smutek, kiedy mu się wyżalała, były dla niego fascynujące. Tak jak słońce, w szczycie dnia zabójcze, o zachodzie przyciągało go swym pięknem.

Mijały kolejne lata. Przezwisko – „Topielica” – przylgnęło do Kasi. Młodzi unikali jej towarzystwa. Dziewczęta nie dzieliły się z nią sekretami ani nie prosiły o pomoc w pracy. Starsi zaś, jedynie z grzeczności wobec jej rodziców, poprzestawali na krótkich codziennych rozmowach.

Czasami zastanawiała się, czy nie opuścić wsi i nie udać się na służbę do miasta. Wiedziała jednak, że nawet w małym mieście młoda, samotna dziewczyna nie jest bezpieczna.

Z resztą były jeszcze bagna i Wodnik. Tylko jemu mogła opowiedzieć o przytłaczającym ją smutku i poczuciu wykluczenia. Zawsze w skupieniu słuchał tego co mówiła, jednak nie próbował jej pocieszyć. Raczej starał się odwrócić jej uwagę od spraw związanych z codziennym życiem. Wspólnie z nim odkrywała nieznane nikomu w okolicy podmokle łąki i grzęzawiska.

Jednak Wodnik zauważył, że chociaż Kasia chętnie z nim się spotyka, wydaje się zamyślona i roztargniona. Zrobiła się też milkliwa i wielokrotnie nie odzywali się, siedząc obok siebie lub spacerując po bagnach. Domyślał się co było przyczyną jej zachowań dlatego też nie zdziwił się, gdy któregoś dnia zapytała go czy jest ładna.

- Na swój ludzki sposób – oczywiście.

- Ale żaden kawaler nie chce ze mną rozmawiać, nikt jeszcze nie wyłowił mojego wianka w noc świętojańską. Inne dziewczyny mają narzeczonych, którzy kupują im chusty i korale, a kilka nawet już wydało się za mąż.

Po chwili zapytał:

- Czy tego byś chciała?.

Wolno pokręciła głową.

- To nie tak, czuję się po prostu coraz bardziej obco pomiędzy ludźmi.

Zapadło milczenie. Kasia westchnęła głęboko i zaczęła mówić:

- Czy jest możliwe, że któregoś dnia …zechcesz…

On wpadł jej w słowo i powiedział:

- Im częściej widujesz się ze mną, tym bardziej oddalasz się od podobnych sobie. Być może nadszedł czas żebyśmy przestali się widywać. Dla twojego dobra. – dodał.

Uśmiechnęła się niewesoło.

- A ty tego chcesz?

Dosyć długo szukał właściwych słów.

- Posłuchaj mnie teraz i spróbuj zrozumieć. Byłem tu na bardzo długo przed tym zanim pojawili się tutaj ludzie. Rok twojego życia to dla mnie zaledwie chwila. ty przeminiesz a ja nadal będę tutaj trwał. Wiem to, dlatego zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała tu przychodzić.

Urwał i wpatrzył się w ostatnie promienie zachodzącego słońca.

- Nadal nie powiedziałeś mi czy chcesz, żebym przestała przychodzić?

- Wolę, żebyś myślała o mnie i nie przychodziła, zamiast siedzieć tutaj ze mną, a myślami być gdzieś daleko stąd.

Po chwili usłyszał jej płacz. Odchylił ręce, którymi zasłoniła twarz. Mimo iż rzadko czuła dotyk jego dziwnych, chłodnych dłoni, zdążyła się do niego przyzwyczaić. On dotknął jej policzka, a następnie zamknął coś w dłoni, jak drogocenny skarb. Spojrzała zaskoczona i zobaczyła, że wyrwał sobie z głowy jeden z jasno-złocistych włosów, które opadały mu na ramiona. Pomruczał do siebie i już za moment trzymał w rękach złoty łańcuszek z nanizaną nań przepiękną, drogocenną perłą. Podał jej naszyjnik.

- Załóż to w niedzielę, gdy będziesz szła na mszę i już nie zdejmuj. Jeżeli ktoś zapyta skąd masz tak drogi naszyjnik powiedz, że dostałaś od kogoś, komu jesteś bliska i kto chciałby, żebyś była szczęśliwa.

Kasia milczała zaskoczona.

-  Nie mogę - wyszeptała w końcu – to zbyt drogocenne.



Kasieńka i wodnik

 Pokręcił głową.

- Twoja osoba sprawia, że to co trzymasz w rękach jest cenne. Czar będzie trwał tak długo, jak będziesz o mnie pamiętać, niezależnie czy będziesz tu przychodzić czy nie. Jeżeli kiedyś o mnie zapomnisz perła ponownie stanie się łzą. A póki co – żegnaj. Nie powiem: „dowiedzenia”. To zależy od ciebie.

I już go nie było. Kasia poczekała jeszcze chwilę i także wróciła do domu.

Tak jak powiedział Wodnik, w niedzielę, idąc do kościoła założyła jego podarunek. W czasie mszy widziała ukradkowe spojrzenia ludzi, a po nabożeństwie sąsiedzi i rodzina wprost zasypali ją pytaniami.

- To dar kogoś komu jestem bliska i kto chciałby, żebym była szczęśliwa – powiedziała dumnie, choć głos jej drżał. Widziała jak dziewczęta wzdychają zazdrośnie. Natomiast jej rodzice – mimo zaskoczenia, nie kryli radości. Jednak nie wypytywali córki. Rozumieli, że nie chciała mówić o sekretnym ukochanym. Byli przekonani, że ktoś, kto dał jej tak drogi prezent musiał być bogaty i bardzo zakochany, więc z całą pewnością prędzej czy później się oświadczy.

Kasia odczuła, że podarunek Wodnika sprawił, iż ludzie przestali jej unikać. Jeżeli ktoś się nią zainteresował i to ktoś majętny, znaczy że jest normalną, młodą dziewczyną. Koleżanki zaczęły więc poszukiwać jej towarzystwa, zapraszały ją na zabawy i spotkania, prosiły o pomoc, kiedy trzeba było wykonać wspólnie pracę. Oczywiście, próbowały wypytywać ją o tajemniczego adoratora, jednak ona zawsze dawała wymijające odpowiedzi. Nie raz chciała pójść podziękować Wodnikowi jednak zawsze miała inne zajęcia. A poza tym teraz, kiedy jej towarzystwa poszukiwało tyle osób, jej zniknięcie nie pozostałoby niezauważone. Przekonywała więc siebie samą, że przed spotkaniem się z nim powstrzymuje ją troska o jego spokój i bezpieczeństwo. Dlatego też do zimy już się z nim nie widziała. Tylko przed Bożym Narodzeniem poszła nad staw i zastukała w lód tak jak to mieli umówione. „Przynajmniej będzie wiedział że o nim myślę”.

Nie musiała przychodzić, i tak wiedział – łza nadal była perłą.

Gdy nadeszła wiosna Kasi w końcu udało się wymknąć nad staw. Nie miała jednak pewności czy Wodnik przyjdzie. Może się obraził? Może uznał, że ona już nie chce się z nim spotykać? Dlatego nie czekała, aż wyczuje jej obecność, ale sama zaczęła go wzywać.

- A więc jesteś – usłyszała głos tuż za swoimi plecami – myślałem, że już nie przyjdziesz, chociaż wiem, że byłaś u mnie zimą.

Odwróciła się i z uśmiechem spojrzała mu w oczy.

– Chciałam ci podziękować. Od czasu, kiedy mnie obdarowałeś wszystko się zmieniło. Wiedziałeś, że tak będzie?

Nie odpowiedział. Szybkim ruchem dotknął naszyjnika, tak jakby chciał poprawić go na jej szyi. Przez chwilę tylko poczuła jego dotyk.

- Co dalej zamierzasz?

- Ty nie odpowiedziałeś na moje pytanie, które ci zadałam, kiedy się ostatnio widzieliśmy, więc ja nie odpowiem teraz. Ale jak widzisz jestem tutaj. – uśmiechnęła się – duszą i ciałem. Chciałabym, żeby było jak dawniej.

Jednak nie było. Rozmowa jakoś nie szła. Chwilę pomilczeli, wreszcie Kasia stwierdziła, iż musi wracać, bo ktoś może zauważyć jej nieobecność.

 - Nie wiem kiedy przyjdę znowu, być może dopiero po kwiaty na wianek. Ale będę o tobie myślała. – dodała po chwili.

- Będę wiedział, jeżeli przestaniesz o mnie myśleć – odpowiedział.

I tak się stało, że następnym razem przyszła dopiero po kwiaty na Kupałę. Odkąd zaczęła chodzić na bagna, jej wianek zawsze był najpiękniejszy. Wodnik wiedział kiedy przychodziła. Zazwyczaj zbierała kwiaty w ciągu dnia, więc nie mógł jej towarzyszyć, jednak na swój sposób starał się pomóc.

Tak też było tym razem. Dziewczyna czuła obecność Wodnika. A to zielona żabka naprowadziła ją na kępę kwiecia, a to krzyk wodnego ptactwa zwrócił jej uwagę na pachnący powój. Jak zwykle podziękowała mu i wróciła, żeby przygotować, wianek na wieczorną zabawę.

Zgodnie z wieloletnią tradycją dziewczęta z okolicznych wsi i miasteczka spotykały się wieczorem nad wąską rzeczką i wrzucały do wody uwite kwiaty. Nieco dalej, na płyciźnie, gdzie łatwiej było chwycić wianek, czekali młodzieńcy. Oczywiście mieli swoje sposoby, aby rozpoznać wianek tej, która wpadła w oko. Kwiaty, których nie udało się wyłowić lub którymi nikt się nie zainteresował, płynęły dalej. Dziewczęta oczekiwały na polanie, aż przyjdą młodzieńcy, a następnie wszyscy bawili się razem tańcząc i śpiewając przy ogniskach do późnej nocy.

Kasia nie niecierpliwiła się tak jak kiedyś, w oczekiwaniu na przyjście kawalerów. Niektóre dziewczęta zaczęły piszczeć słysząc jak biegli w kierunku polany. Ona myślami była gdzieś indziej. Zapadał zmrok, właśnie o tej porze zazwyczaj spotykała się z Wodnikiem. Zaskoczona, zobaczyła nagle, że ktoś niesie w ręku uwity przez nią wianek. Mężczyzna, który go niósł, nie miał wątpliwości, kto był właścicielem mokrych i sponiewieranych przez wodę kwiatów. Szedł w jej kierunku, wpatrując się w nią bardzo intensywnie. Kasia poczuła, że nie może złapać tchu. Mężczyzna patrzył na nią jak na swoja własność.

- Wieść o najpiękniejszym wianku, najpiękniejszej dziewczyny rozeszła się szerokim echem po okolicy. Postanowiłem więc złapać ten wianek – powiedział.

Zmieszana nie odezwała się. Znała go z widzenia. Był to Mikołaj – syn znanego w całej okolicy farbiarza. Od czasu, kiedy ojciec ciężko się rozchorował i syn przejął farbiarnię, uchodził za najlepszą partię w okolicy. Dlatego nie spieszył się z żeniaczką. Wiedział, że może poczekać. Podpowiadał mu to rozsądek i spojrzenia dziewcząt.

Odkąd zrobiło się głośno o dziewczynie, która nosi królewski naszyjnik, postanowił się nią zainteresować. Gdy przekonał się, że pogłoski są prawdą, zaczął ją dyskretnie obserwować. Nie zauważył jednak, aby ktokolwiek odwiedzał ją jawnie lub po kryjomu. W końcu stwierdził, że znalazła gdzieś ten drogocenny przedmiot. Niemożliwe było bowiem, aby osoba, która obdarzyła ja tak wartościowym prezentem, nagle straciła zainteresowanie i nie zażądała zwrotu cennego dowodu przywiązania. Dlatego też postanowił bliżej zapoznać zagadkową pannę, a jeżeli nie upomni się o nią rzekomy ukochany, wówczas ożeni się z nią a naszyjnik żony pomoże mu rozbudować farbiarnię.

Noc świętojańska wydawała się idealną okazją do zawarcia bliższej znajomości. Wiedział już, że dziewczyna dotychczas nie cieszyła się zainteresowaniem wśród kawalerów. Wystarczyło kilka insynuacji i niedomówień, a cala okolica zaczęła po cichu spekulować, czy to  przypadkiem nie Mikołaj jest tym tajemniczym ukochanym Kaśki. Kogóż innego byłoby bowiem stać na tak drogi podarunek?

Prości ludzie nie znali rzeczywistej wartości naszyjnika, a Mikołaj jedynie przypuszczał, że w najlepszym wypadku musiałby spieniężyć cały posiadany majątek, aby kupić podobne cudeńko. Nikomu jednak się z tego nie zwierzył i dalej dyskretnie sugerował, że jest wielbicielem Kasi. Dlatego jego zachowanie i zainteresowanie dziewczyną podczas Kupały było dla pozostałych osób potwierdzeniem tego, co już wcześniej przypuszczali. Jedynie Kasia nie potrafiła sobie wytłumaczyć niespotykanej poufałości człowieka, którego znała tylko z widzenia, a który nagle zaczął się zachowywać jakby łączyła ich większa zażyłość. Była bardzo onieśmielona i speszona. Jednakże, dla obserwujących ich ludzi było oczywiste, iż sekretne uczucie właśnie zostało ujawnione.

Mikołaj zagadywał ją i próbował rozśmieszyć, ale w jego spojrzeniu widziała błysk triumfu, który przyprawiał ją o drżenie. Mężczyzna nie zrażał się nieśmiałością dziewczyny i nie odstępował jej na krok. Zachowanie Kasi utwierdziło go w przekonaniu, że nie ma konkurenta o jej względy. Dlatego też, w pewnym momencie rozochocony jej bliskością, a przede wszystkim widokiem naszyjnika, znienacka ją pocałował. Kasia wyrwała mu się i uciekła z krzykiem. Pozostali nie zauważyli tego zajścia lub roześmiali się z dziewczęcej skromności. Ona zaś uciekała przez las, łąkę aż wybiegła na bagna.

Noc była spokojna, ciepła i pogodna. Dziewczyna padła na kamień przed stawem i szlochała. Po chwili, kiedy trochę się uspokoiła zaczęła szeptać: „Wodniku, wodniku”, a ponieważ nie było odpowiedzi, zaczęła zawodzić : „Wodniku, wyjdź do mnie, stało się coś strasznego”. Nadal była sama. Zaczęła krzyczeć z całych sił:

- Wyjdź do mnie, kocham cię, kocham, proszę pomóż mi!

 Jej głos odbił się echem i przebrzmiał. Nadal otaczała ją cisza nocy. Znowu rozszlochała się. W końcu uspokoiła oddech, wytarła twarz i powoli ruszyła do wsi. Nie przyszedł kiedy wołała. Powiedziała, że go kocha, a on nawet się tym nie przejął.

Nie wiedziała jeszcze, że z ukrycia obserwował całą sytuację Mikołaj, a Wodnik, świadom jego obecności, nie mógł przyjść, żeby ją pocieszyć.

Kilka dni później, kiedy wracała z lasu zauważyła, że przy plocie stoi przywiązany koń. Nie mieli konia więc ktoś musiał przyjechać z wizytą. Pełna złych przeczuć weszła do izby i zobaczyła siedzącego za stołem Mikołaja. Ojciec wydawał się przygnębiony i przestraszony. Twarzy matki nie widziała, słyszała tylko jej płacz. Na widok dziewczyny wszyscy ucichli. Mikołaj zmierzył ją spojrzeniem, od którego zrobiło jej się gorąco. Widziała jak wpatrywał się w jej naszyjnik. Odruchowo zasłoniła go ręką.

Ojciec, nie patrząc na nią powiedział:

- Ten człowiek twierdzi, że obdarował Cię naszyjnikiem z perłą, a ty teraz przy ludziach uciekasz przed nim, prawdę mówi?

Kasia zaskoczona poczuła, że brakuj jej słów. Nie była w stanie odpowiedzieć.

- Mówiłem wam już, że na Kupale udawała przy ludziach że mnie nie zna – wtrącił Mikołaj.

Odzyskała głos.

- To nieprawda, ja go nie znam, widziałam go kilka razy, wiem jak się nazywa, ale on kłamie, to nie on ofiarował mi ten naszyjnik.

Patrzył na nią złym wzrokiem i powiedział dobitnie:

- Skoro kłamię to zapewne nieprawdą jest, że biegasz nocą po bagnach wzywając wodnika i ślubując mu miłość?

- Skąd…? – to było wszystko co zdołała z siebie wydobyć. Nie miała pojęcia czy widział ją tylko raz czy wielokrotnie, samą czy w towarzystwie Wodnika. Poczuła strach tak silny jak wtedy, gdy wciągało ją bagno. Lękała się, że być może człowiek ten chce zgładzić Wodnika. Zaskoczenie i prawda malowały się na jej twarzy.

Mikołaj kontynuował:

- Widzicie gospodarze. Prawdę mówiłem, waszej Kaśce rozum się pomieszał. W sekrecie przyrzekła mi swoją rękę, a ja głupi obdarowałem ją naszyjnikiem. Jednak nad złoto cenniejsza mi wasza córka. Dlatego chcę, żebyście skłonili ją do małżeństwa. Inaczej zażądam mojego naszyjnika, a w okolicy rozgłoszę, że wasza córka to wariatka i wodnikowa miłośnica. Wszyscy się od was odwrócą a Kaśki za żonę nikt nie zechce. To jak zgoda?

Ojciec, wstrząśnięty tym, co usłyszał kiwnął tylko głową, a matka z wdzięczności dla Mikołaja, który chce za żonę ich córkę – wariatkę, ucałowała jego dłoń.

Kasia milczała, nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę, dopóki nie usłyszała słów:

- To co gospodarzu, ślub za osiem niedziel, ja dam na zapowiedzi i zorganizuję wesele a gospodyni niech pomoże młodej uszyć suknię i przygotować się do ślubu.

- Nie – powiedziała, a potem zaczęła krzyczeć coraz głośniej - nie, nie, nie, nie! Nie będę twoją żoną! Nigdy!

Matka chwyciła ją za ramiona.

- Chcesz na nas nieszczęście sprowadzić? Tfu, wyrodne dziecko, ledwo ludzie zaczęli na nas lepiej spoglądać, a ty chcesz to zniszczyć? Pójdziesz za niego za mąż, ja ci to mówię. A teraz nie będziesz nigdzie łazić, tylko w domu siedzieć pod kluczem i sposobić sobie wyprawę ślubną.

Popchnęła dziewczynę do sąsiedniej izby i zamknęła ją na skobel.

Po chwili wszyscy troje usłyszeli łomotanie w drzwi i płacz.

- To ze szczęścia – powiedział  ojciec, a Mikołaj kiwnął głową.

Od tej pory spędzała dni w zamknięciu. Ponieważ izba nie miała okna tylko wąski świetlik, Kasia mogła zapomnieć o ucieczce. Początkowo prawie nic nie jadła, leżała tylko wpatrując się w drzwi i głaskała perłę, która miękko spoczywała w zagłębieniu jej szyi. Jednak kiedy po paru dniach osłabła, pozwoliła żeby matka zdjęła z niej miarę na ślubny strój.

Całą nadzieję pokładała w spotkaniu z Wodnikiem. Może się nie obraził i ocali ją za pomocą swoich czarów? Jednak żeby wypuścili ją z zamknięcia musiała przekonać rodziców, że to jak zachowała się wobec Mikołaja było spowodowane chwilową histerią, przestrachem i wstydem, iż ukrywane skrzętnie uczucie tak nagle wyszło na jaw. Póki co, mogła opuszczać swoją izbę na krótko, żeby zjeść z rodzicami posiłek i posiedzieć chwilę przed domem. Nie mogła wyjść na dłużej, nawet pod okiem kogoś z rodziny. Na noc rzecz jasna była zamykana.

Czasem przyjeżdżał Mikołaj. Siedzieli wówczas razem, w obecności któregoś z rodziców, on przemawiał do niej, jakby znali się doskonale. Ona starała się milczeć, chociaż ledwie powstrzymywała się, żeby nie krzyczeć: „Kłamco!”

Gdy do ślubu pozostały tylko cztery niedziele, a Kasia nadal nie miała sposobności spotkać się z Wodnikiem, zdecydowała się na ostateczny krok. Podczas jednej z wizyt Mikołaja uśmiechnęła się do niego i powiedziała:

- Za miesiąc wychodzę za ciebie za mąż, a w obecności rodziców, trudno mi z tobą swobodnie rozmawiać. Może poprosisz ojca, żebyśmy mogli porozmawiać na osobności?

Mikołaj spojrzał na nią podejrzliwie, ale widząc że wciąż się uśmiecha powiedział:

- Gospodarzu, zostawcie mnie z narzeczoną, widzę, że nabrała rozumu.

Kiedy zostali sami, Kasia ostrożnie zaczęła mówić:

- Wiesz, że to nie ty ofiarowałeś mi naszyjnik, więc dlaczego twierdzisz, że to uczyniłeś?

Zobaczyła gniew w jego oczach.

- Gospodarzu – krzyknął. Usłyszała kroki ojca.

- Chcę z tobą szczerze porozmawiać i coś ci ofiarować – szepnęła szybko i zamarła. Ojciec przyglądał im się czujnie. Po chwili ciszy Mikołaj powiedział:

- Nic takiego, myślałem że się gorzej poczuła, zostawcie nas samych, przepraszam. Ojciec ponownie wyszedł. Mikołaj zaczął mówić:

- Teraz ty posłuchaj. Nie wiem skąd masz ten naszyjnik, ale nie wierzę, że ktoś ci go ofiarował. Zapowiedzi już były i ten kawaler dawno by się o ciebie upomniał. Nie musiałbym mówić tego, co powiedziałem, gdybyś mnie nie ośmieszyła w noc świętojańską. To moja sprawa dlaczego chcę, żebyś została moją żoną. Ale tak postanowiłem i tak się stanie. Nie licz, że uda ci się ode mnie uciec. Zanim zdecydowałem, że się z tobą ożenię, rozpytałem ludzi o ciebie i wiem co o tobie gadają, że jesteś dziwna – mówią  - topielica. Swoim zachowaniem sama wpędziłaś się w moje sidła, a ja już ciebie nie wypuszczę. Twoi rodzice zrobią wszystko żeby doszło do naszego ślubu. Masz dwa wyjścia, albo nabrać rozumu, wyjść za mnie za mąż i być posłuszną mi żoną – obiecuję, nie pożałujesz. Możesz też zarzucać mi kłamstwo, oczerniać w oczach innych. Ludzie i tak ci nie uwierzą, ale ja nie zapomnę o tym, kiedy już będziesz moją żoną.

Poczuła jak zamiera w niej serce. Wiedziała jednak, że to jedyna okazja, aby nabrał do niej choć trochę zaufania. Powiedziała więc:

- Jak mam cieszyć się, że wychodzę za ciebie za mąż, kiedy trzymacie mnie pod kluczem. Chcę wyjść z domu i chwalić się ludziom. Jeżeli chcesz, żeby nasz ślub był radosny, żebym była dobrą żoną, zaufaj mi choć trochę.

Milczał. Widziała że jej nie dowierza, postawiła więc wszystko na jedną kartę i poprosiła raz jeszcze:

- Chcesz żebym była posłuszna, więc spróbuj mi choć trochę zaufać. Teraz już wierzę, że będziesz dla mnie dobry, a na dowód moich słów coś ci dam.

Mówiąc to odpięła naszyjnik. Zdjęła ze złotego łańcuszka perłę, zawinęła w gałganek  i podała  zawiniątko Mikołajowi.

Widziała z jaką zachłannością chwycił pakunek, przez chwilę wahał się, czy nie przyjrzeć się perle, ale się powstrzymał. Kasia zapięła łańcuszek i powiedziała:

- Jeżeli naprawdę zależy ci na tym, żebym została twoją żoną, oddasz mi perłę w dniu naszego ślubu. Jeżeli zależy ci tylko na moim naszyjniku, możesz ją sprzedać i nie musisz się ze mną żenić. Ja pokazałam, że tobie ufam. Teraz ty uwierz w moje słowa. Przekonaj moich rodziców, żeby pozwolili mi swobodnie wychodzić z domu.

Zastanowił się. Miała rację, nie musiał się żenić z tą wariatką. Dała mu to o co zabiegał. Jednak złoty łańcuszek też miał swoją wartość, a poza tym on już zdążył dać na zapowiedzi i zaczął przygotowywać weselisko. Jeżeli teraz zrezygnuje straci nie tylko złoty łańcuszek, ale niesława dotknie także jego. No bo przecież to on zwiódł dziewczynę, a potem porzucił ją tuż przed ślubem. Nie, nie mógł już się wycofać, a poza tym nie chciał. Sam przed sobą przyznawał się, że ona naprawdę zaczęła go pociągać. Czuł się trochę jak myśliwy, przed którym ucieka ranne zwierzę. Poza tym podejrzewał, że ukrywała jakiś sekret. No i nadal nie wiedział skąd miała naszyjnik. A może znalazła inne cenne przedmioty?

- Dobrze – powiedział. Faktycznie, widzę, że zmądrzałaś. Poproszę rodziców, żeby przestali cię więzić. A zatem – do widzenia, niedługo ponownie cię odwiedzę. A perłę oddam ci w dniu ślubu, żebyś pięknie wyglądała przed ołtarzem.

Ruszył w kierunku drzwi. Kasia odetchnęła, nareszcie uzyskała to co dawało jej ostatnią szansę ratunku. Mikołaj odwrócił się. Ulga widoczna na jej twarzy była oczywista. Zbyt łatwo oddała mu swój skarb. Znowu nabrał podejrzeń.

- Ale jeżeli coś kombinujesz przeciwko mnie – pożałujesz.

 Nie odezwała się.

Za wstawiennictwem Mikołaja uzyskała więcej swobody. Zachowywała jednak dużą ostrożność. Przypuszczała, że Mikołaj obserwuje ją, dlatego też dni upływały jej na


Kasieńka i Wodnik

spotkaniach z innymi dziewczętami, przygotowaniach do ślubu, codziennych obowiązkach. Mikołaj zaczął teraz odwiedzać ją częściej i zostawał na dłużej. Musiała udawać uprzejmość, pokorę względem swego oprawcy. Widziała, że jego czujność nie została uśpiona. Nie traciła jednak nadziei, że uda jej się spotkać z Wodnikiem. Okazja trafiła się na tydzień przed planowanym terminem ślubu.

Mikołaj świętował z zaprzyjaźnionymi kawalerami ostatnie chwile wolności, a dziewczęta zorganizowały dla Kasi zabawę z okazji zamążpójścia. Jednak kiedy słońce zaszło, a zmierzch przerodził się w wieczór, dziewczęta zaczęły się rozchodzić. Kasia opuściła zabawę zanim wszystkie dziewczęta poszły do domów. Wymówiła się ze wspólnego spaceru i pod osłoną mroku pobiegła na bagna.

Chłodna sierpniowa noc zwiastowała nadchodzącą jesień. Jednak Kasia, cała w strachu, że ktoś ją śledzi, nie czuła zimna. W jej sercu rozpaczliwa nadzieja walczyła z rezygnacją. Nie wiedziała, czy Wodnik się na nią obraził, pewnie poczuł, że oddala perłę innemu mężczyźnie.

Bez tchu dobiegła nad jezioro. Zanim zdarzyła coś powiedzieć, już był przy niej. Bez wahania przytuliła się do niego, tak jak wtedy, gdy ocalił jej życie. Po raz pierwszy odwzajemnił uścisk. Czuła jak wszystko co wydarzyło się w ostatnich tygodniach traci znaczenie, miała wrażenie jakby zapadała się coraz głębiej i głębiej w toń wodną. Wszystko zostało zapomniane, ledwie pamiętała własne imię. Imię, które ktoś wypowiadał natarczywie i z niepokojem. Ocknęła się na ziemi. Zanim zdążyła pozbierać myśli, Wodnik przemówił:

- Nie powinienem cię przytulać. Moje objęcia są dla ciebie jak głęboka toń, mało brakowało, abyś w nich utonęła. Teraz już wiesz dlaczego tak bardzo unikałem jakiejkolwiek bliskości z tobą. Mój jeden pocałunek oznacza dla ciebie natychmiastową śmierć.

Kasia wreszcie była w stanie mówić.

- Wiesz dlaczego tu przyszłam – raczej stwierdziła niż zapytała. Wiedział prawie wszystko. Kiedyś powiedział, że jeśli zechce może wiedzieć o wszystkim co się dzieje tam, gdzie dopływa woda z bagien. Tym razem podsłuchał dziewczyny plotkujące przy studni.

- Nasz ślub będzie za tydzień – zaszlochała Kasia – ratuj mnie, nie chcę być jego żoną.

Wodnik milczał.

- Dlaczego nic nie mówisz, przecież możesz mnie uratować, znasz czary…

- Nie jestem w stanie ci pomóc – powiedział bardzo wolno.

Nie uwierzyła.

- Jak to przecież możesz mnie ukryć w twoim domu na dnie stawu, możemy zamieszkać razem. I tak ludzie myślą, że jestem topielicą. Przecież wiesz, że cię kocham.

Zignorował jej wyznanie.

- Jeżeli naprawdę zostaniesz topielicą, wówczas przestaniesz być sobą. A tego bym nie wytrzymał.

- Przyzwyczaję się, zobaczysz dam sobie radę.

- Ty nic nie rozumiesz. Aby zostać topielicą musisz się utopić, a więc umrzeć i tylko mój pocałunek może tchnąć w twoje ciało….no właśnie co? Nie-życie. To już nie będziesz ty, ale istota całkowicie podporządkowana mojej woli, która nawet nie będzie wiedziała kim ty byłaś. Jeżeli chcesz zakończyć swój żywot, to twój wybór i ja cię nie powstrzymam, ale na pewno ci nie pomogę. Nie proś mnie o to. Uratowałem ci życie wiele lat temu i nie zamierzam ci go teraz odebrać.

- Chciałeś powiedzieć parę chwil temu. Przecież dla ciebie rok to jak chwila – zamilkła. Jednak zaraz znowu zaczęła go prosić:

- Jeżeli nie możesz uczynić tego przez wzgląd na siebie, uczyń to ze względu na mnie. Mówisz, że uratowałeś mi życie, a czym będzie dla mnie to małżeństwo? Długim powolnym konaniem. To nawet straszniejsze niż utonąć w bagnie. Nie chcesz żebym stała się istotą całkowicie podporządkowaną tobie, a tak będę podporządkowana jego woli i już nigdy cię nie zobaczę – jej słowa rozpłynęły się we łzach.

- Ale pozostaniesz sobą. Mnie nie przeraża to, że już cię nie zobaczę, ale to, że przestałabyś istnieć. Naprawdę liczy się dla mnie tylko to, że wiem, że jesteś. Szczęśliwa czy też nie, ale istniejesz. To właśnie jest trwanie.

Kasia nadal płakała. Nagle nabrała tchu i zapytała:

- A czy ty nie mógłbyś się o mnie upomnieć? Przecież to ty ofiarowałeś mi naszyjnik. Poproś moich rodziców o moją rękę i zostań moim mężem.

Wodnik zaczął się śmiać, aż Kasi ciarki przeszły po plecach.

- Czegoś ty się nasłuchała? Zginę jeśli wyjdę na słońce w ciągu dnia. Nie mogę żyć tam, gdzie nie ma wody. Jak ty to sobie wyobrażasz? Że się przedzierzgnę w zwykłego mężczyznę? To niemożliwe, nie ma takich czarów, które mogłyby coś takiego uczynić. Jesteśmy różnymi istotami i tak pozostanie. Tam gdzie ja mogę pójść – ty nie możesz, tak ja nie mogę prowadzić takiego życia jak ty. Zmierzch to granica pomiędzy dniem a nocą. I taka właśnie granica pomiędzy naszymi światami pozwalała nam się spotykać. Jednak nie ma dla nas wspólnej przyszłości.

- To dlaczego stworzyłeś dla mnie perłę, dlaczego dawałeś mi do zrozumienia żebym przychodziła?

Mimo ciemności, widziała jak głęboko spojrzał jej w oczy.

- Bo cię kocham – odpowiedź była tak oczywista, że Kasi zabrakło słów. Jednak on kontynuował:

- Kiedyś chętnie, na swój sposób pomagałem ludziom, z czasem – zniechęcony – zaprzestałem. Byłaś pierwszym śmiertelnikiem, któremu pokazałem się od bardzo długiego czasu. Wiedziałem, że nie powinniśmy się widywać, a jednak ciekaw byłem twojej ludzkiej natury. Z czasem zrozumiałem, że nadałaś mojemu istnieniu nowy sens. Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko z żadną ludzką istotą. Perła miała pomóc ci dokonać wyboru, czy chcesz żyć jak większość kobiet. Gdybyś jednak chciała odmienić swój los i pociągałyby cię spotkania ze mną, z czasem mogłabyś porzucić swoich i zamieszkać na bagnach lub w lesie. Zdążyłaś już razem ze mną dobrze poznać tę okolicę. Wówczas twoje życie, zamiast codziennej pracy wypełniałaby mądrość Matki-Natury. A ja byłbym zawsze w pobliżu.

- Ale nie ze mną, tak?

Skinął głową.

- A więc to tylko tyle? To wszystko co mogłeś mi zaofiarować?

- Chciałaś powiedzieć - aż tyle. Całe moje istnienie i wiedzę. I trwanie. Chociaż nie razem to jednak blisko siebie. Ale sądząc po twoim rozczarowaniu oczekiwałaś czegoś innego, czegoś bardziej ludzkiego. Myślę więc, że powinnaś przyjąć to co ci przyniósł los. Zapewne po latach sama uznasz, że postąpiłaś właściwie. A póki naszyjnik pozostanie niezmieniony będę wiedział, że o mnie pamiętasz. I to mi wystarczy.

Teraz ona zaczęła się histerycznie śmiać.

- Naszyjnik? Przecież on żeni się ze mną właśnie dla tej błyskotki i na pewno zabierze mi ją następnego dnia po naszym ślubie, a później zapewne sprzeda. Twoja magia w końcu przestanie działać, bo naszyjnik będzie nosił ktoś inny nawet w bardzo daleko stąd. To trochę tak jakbyś sam wepchnął mnie w jego ramiona. Nie łudź się nie będziesz wiedział, czy o tobie pamiętam czy nie.

Znowu zaczęła się śmiać, a śmiech przeszedł w szloch.

Usłyszała jego głos:

- Widzisz, tacy właśnie jesteście – wy, ludzie. Dla swojej wygody i zachcianki zaspokoicie każdą pożądliwość. Nie cofniecie się przed żadnym, nawet najokrutniejszym czynem, wszystko poświęcicie żeby osiągnąć zamierzony cel.

- Nie osądzaj nas, ty który potrafisz tylko mówić nic nie znaczące słowa. Powiedziałeś, że mnie kochasz, a więc dlaczego nie chcesz o mnie walczyć? Ja jestem gotowa nawet zginąć dla tej miłości, a ty? Co ty wiesz o poświęceniu, o prawdziwym uczuciu? Tak, faktycznie bardzo się różnimy. Żegnaj! Gdybym wiedziała, że to wszystko na co mogę liczyć z twojej strony, nie narażałabym się przychodząc tutaj.

Odwróciła się i już chciała odejść. Nagle spojrzała za siebie. Zawsze znikał, gdy tylko spotkanie dobiegało końca. Tym razem stał i patrzył na nią, zapłakaną i zagniewaną.

- Zapraszam cię na mój ślub w sobotę za tydzień po południu, w kościele na wzgórzu. Dzwony wydzwonią mszę.

- Kasieńko!

Nigdy wcześniej tak się do niej nie zwrócił. W tym słowie było wszystko: miłość, żal, smutek, tęsknota i zrozumienie. I wybaczenie.

Stała niepewna i patrzyła na niego.

Podniósł dłoń i nieskończenie delikatnie odgarnął z jej twarzy włosy.

Nagle od strony wsi dały się słyszeć krzyki, a w oddali widać było zbliżające się światła.

- A jednak - żegnaj – powiedział.

I po chwili już go nie było. Tylko nocny wiatr głaskał trzciny.

Kasia próbowała przejść do swego domu niepostrzeżenie, jednak nie udało jej się. Gdy tylko doszła do zabudowań zaraz ją zauważono. Kiedy rodzice dowiedzieli się, że spotkanie dziewcząt dawno dobiegło końca, zaczęli szukać córki. W niedługim czasie zaalarmowali całą wieś. Gdy tylko zauważono dziewczynę, wszyscy od razu domyślili się, że chodziła na bagna – jej sukienka była ubłocona, a ubranie wilgotne. Kasia wyszlochała, że zgubiła drogę i zemdlała, jednak nikt jej nie uwierzył. Na szczęście, wieść ta nie dotarła do uszu Mikołaja, który w najlepsze, bawił się dalej z przyjaciółmi.

Ostatni tydzień przed ślubem upłynął Kasi niepostrzeżenie. Tak naprawdę wszystko straciło dla niej znaczenie. Wiedziała, że żyjąc z Mikołajem, będzie przechodziła przez mękę codzienności. Ale nie to było najgorsze. Nie mogła pojąć jak Wodnik mógł odrzucić jej propozycję. Dlaczego wolał aby codziennie cierpiała, niż wyzwolić ją, nawet za cenę utraty jej istoty.

„A może to właśnie jest trwanie?” – zapytywała samą siebie. Czym było dla niego długie, (Jak długie? Nigdy go o to nie zapytała!) samotne istnienie na bagnach. „Może w tym upatrywał sens i wartość” – podszeptywało jej serce. Natychmiast jednak ból i samotność brały górę. Czuła się zdradzona. Poczucie ogromnej straty nie pozwalało jej myśleć o niczym innym. Gniew wzbierał w niej potężną falą, a następnie rozpływał się we łzach.

Już nawet przy Mikołaju nie udawała pokornej narzeczonej. Wprawdzie on także usłyszał o jej ostatnim wybryku, ale czuł, że Kasia i jej skarb już mu się nie wymkną. Dlatego też dał Kaśce tylko odczuć, że po ślubie wszystko się w jej życiu zmieni i to po jego myśli.

Nawet nie zareagowała, kiedy to oświadczył. Ponieważ ślub miał się odbyć za dwa dni, a obyczaj nakazywał, aby przybył do niej dopiero z orszakiem weselnym, powiedział tylko na odchodnym:

- Jeśli coś kombinujesz i spróbujesz mnie ośmieszyć przed ludźmi, nie spodziewaj się litości, kiedy już zostanę twoim mężem. Przestań wreszcie ryczeć, masz wyglądać na szczęśliwą. W sobotę zwrócę ci twoją perłę.

Spojrzała na niego pustymi oczami, była poza zasięgiem jego słów. Wściekły, zmełł w ustach przekleństwo i wyszedł.

Na podwórku zwrócił się tylko do kaśczynej matki:

- Gospodyni zróbcie z nią coś. Przecież wygląda jakby miała zostać żywcem pogrzebana. Co ludzie powiedzą?

- Ot widzicie Mikołaju – wariatka. Bogu dzięki, że na was trafiła, że macie do niej cierpliwość.

Zniechęcony, machnął ręką.

Nadeszła sobota. Dzień powoli chylił się ku zachodowi, ale słońce stało jeszcze dosyć wysoko i mocno grzało. Nie mógł więc długo wystawiać się na działanie jego promieni, jeżeli miał zachować dość siły, aby uczynić, to co zamierzał. Spojrzał przed siebie.

„To dziwne” – pomyślał – „Ta okolica, która była moim domem, moim królestwem  i moim więzieniem przez setki lat, teraz nagle wydaje mi się tak bliska, że żal mi ją opuszczać…chociaż przecież tak naprawdę nie odchodzę”.

Przez chwilę zapatrzył się w słońce.

- Zawsze cię podziwiałem, chociaż służysz ludziom, a nie istotom takim jak ja. Nigdy nie widziałem, żebyś zachodziło dwa razy tak samo. Zawsze twe piękno jest inne. Przez te chwile, kiedy ciebie podziwiałem, świat ludzi wydawał mi się bliski. Może dlatego w końcu tak bardzo się do niego zbliżyłem. O jedno cię proszę, bądź dla mnie łagodne, gdy już stanę się bezrozumnym żywiołem. Ostatecznie to lepszy koniec niż powolna utrata sił i oczekiwanie na nic. Wolę, żeby moim ostatnim wspomnieniem była ona.

Jeszcze raz spojrzał na swoje włości. Czuł, że nie powinien dłużej pozostawać w słonecznych promieniach.

- Żegnaj, jestem umówiony i nie mogę się spóźnić.

To rzekłszy wyszeptał niezrozumiałe słowa i wstąpił do wody. Przez chwilę zaległa cisza i nie działo się zupełnie nic. Zamilkły ptaki i ucichł wiatr, absolutnie nic nie mąciło ciszy. W tej martwocie, jak gong zabrzmiały dzwony, które rozśpiewały się w kościele na wzgórzu.

Wówczas woda zmarszczyła się lekko, a następnie o brzeg uderzyła fala, po niej druga i trzecia i następna, a każda kolejna była wyższa od poprzedniej. Wreszcie poziom wody, powoli zaczął się podnosić.

Tymczasem orszak weselny wjeżdżał na wzgórze. Gdy dojechali, dzwony zaczęły bić. Kasi wydawało się, że to jej serce bije na trwogę. Była jednak, tak oszołomiona, iż prawie bezwiednie wysiadła z powozu i pozwoliła, aby Mikołaj wziął ją za rękę. Gdy tylko ucichł dźwięk dzwonu, Mikołaj zawołał:

- Słuchajcie zgromadzeni! Dzisiaj jest najszczęśliwszy dzień mojego życia. Oto żenię się z ukochaną Kasią, a na dowód mojej miłości teraz na oczach wszystkich ponownie ofiarowuję jej prezent zaręczynowy.

To rzekłszy wyciągną z mieszka perłę. Ponieważ Kasia nie uczyniła najdrobniejszego gestu, aby zdjąć z szyi łańcuszek, starościna weselna szybko ją wyręczyła i podała migotliwe złoto Mikołajowi. Ten powoli nanizał perłę na łańcuszek i zawiesił go na szyi panny młodej. Tylko Kasia zauważyła, że miał trudności z zapięciem ozdoby. Na chwilę przymknęła oczy a potem spojrzała przed siebie.

Ze wzgórza rozciągał się widok na okolicę, słońce coraz bardziej zbliżało się do horyzontu…coś nagle przykuło jej uwagę. Wydało jej się, że w oddali dostrzega lśnienie. Mrugnęła, ale migotanie nie znikło. Przeciwnie, wydawało się coraz bliższe. Nie mogła jednak dalej przyglądać się temu, gdyż Mikołaj przynaglił ją do wejścia do kościoła.

Ksiądz poprowadził ich do ołtarza, rozpoczęła się uroczystość. Gdy wszyscy zasiedli, w pachnącym starym drewnem wnętrzu kościoła zabrzmiał głos kapłana:

- Dzisiaj razem z młodymi, świętujemy wielkie wydarzenie ich zaślubin.

W tym momencie zebrani usłyszeli jak ktoś rozpaczliwie krzyczy:

- Ludzie, ludziska, ratujcie się, ratujcie życie. Woda wystąpiła ze stawu i zalewa bagna, zalewa wsie. Ratunku! Na pomoc!

Tak krzyczał jeden z drużbów, który został przed kościołem pilnować wozów i koni. Pozostali, którzy byli wraz z nim, oniemieli. Niektórzy wybiegli z kościoła i także zakrzyknęli. Kolejni goście wybiegali, aby zobaczyć jak ogrom wody zalewa pola, okoliczne wsie i powoli podchodzi pod wzgórze. Nikt nie zwlekał, ludzie siadali na wozy, dosiadali koni i uciekali, aby dalej, aby przed siebie. Nikt nie zwrócił uwagi, że w kościele zostali panna młoda i pan młody.

Mikołaj chwycił Kasię za rękę i próbował pociągnąć za sobą. Zaczęła krzyczeć opierać się, wreszcie ugryzła go w dłoń. To go rozjuszyło. Uderzył ją więc, a ona upadła.



Kasieńka i Wodnik

- Dość tego. Masz być posłuszna, inaczej dostaniesz jeszcze raz i jeszcze, dopóki nie przestaniesz się stawiać.

- Nie boję się ciebie. Mój ukochany upomniał się o mnie.

Mikołaj patrzył na nią zaskoczony.

- Jaki ukochany? Co ty pleciesz wariatko?

-Ten,  który kocha mnie prawdziwie, który ofiarował mi naszyjnik – Wodnik z bagien.

Przez chwilę jej niedowierzał, jednak jej radość i duma w głosie zdawały się potwierdzać to niedorzeczne wyznanie.

- Co ty gadasz durna dziewucho. Jaki wodnik?

- Ten, który ocalił mi życie, kiedy byłam dzieckiem, ten który był jedynym towarzyszem mojej młodości, ten którego tydzień temu nocą zaprosiłam na nasz ślub. Przybywa, a ja zostanę tutaj czekając na niego.

Na zewnątrz kościoła słychać było rozpaczliwe krzyki, bieganinę i tętent kopyt. Niewątpliwie trzeba było uciekać.

- A więc zostań przeklęta Topielico, wszystkiego najlepszego dla młodej pary. – To rzekłszy, Mikołaj pochylił się i zerwał z jej szyi złoty naszyjnik. Wybiegł na zewnątrz i zobaczył jak woda podchodzi pod kościół. Było jasne, że zaraz przeleje się przez wzgórze, a wówczas rozleje się po całej okolicy. Tam gdzie jeszcze godzinę wcześniej były wsie, pola i bagna, kipiało teraz ogromne jezioro. Tylko na horyzoncie, w blasku zachodzącego słońca widać było ciemną smugę lasu.

Mikołaj rozejrzał się wokoło. Prawie wszyscy już uciekli, czego widomym znakiem był tuman kurzy. Ci, którym nie udało się wsiąść na wozy lub konie biegli przed siebie. Jeden z nielicznych jeźdźców, który jeszcze był pod kościołem, walczył z przerażonym wierzchowcem. Mikołaj podbiegł, zrzucił chłopaka z grzbietu zwierzęcia i zaczął je okładać. Po chwili okiełznał konia i pogalopował nie odwracając się za siebie.

W pustym kościele, na podłodze Kasia leżała tak, jak zostawił ją niedoszły mąż. Słyszała ogromny huk wody, krzyki ludzi już dawno ścichły. Spokojnie czekała na to co miało się stać.

„O mój ukochany” – myślała – „tak bardzo się myliłam, tak strasznie cię oskarżałam. Szkoda, że nie możesz słyszeć moich słów, ale wiem, że mi wybaczyłeś. Czekam na ciebie. Nie boję się”

Woda wdarła się do kościoła. Wrzała i kipiała, ale była lodowato zimna. Kasia czuła ten przejmujący chłód i odruchowo wstała. Pragnęła zostać, lecz wola życia nakazywała jej uciekać przed nieprzyjazną, wodną kipielą. Brnęła więc przez prąd wody do drzwi. Napór żywiołu był tak silny, że musiała trzymać się ław.

 „Jeszcze kawałek, jeszcze trochę” – myślała – „on nie chciałby, żebym zginęła”. Uczepiła się tej myśli i rozpaczliwie parła na przód, ale siły szybko ją opuszczały, a mokra sukienka spowalniała ruchy i ciągnęła ją na dno. Drzwi były już tuż, tuż, jednak woda sięgnęła do jej ust. Kasia zakrztusiła się i zachłysnęła wodą. Chciała nabrać powietrza i ponownie poczuła, jak woda knebluje jej usta. „To nie tak jak w jego objęciach...” – i to była jej ostatnia myśl.

Pod naporem wody zamknięta połowa drzwi otworzyła się i fala wyniosła nieprzytomną dziewczynę na otwartą przestrzeń.

*             *             *

 

Mijały lata, ludzie ciągle mówili o tym jak wodnik rozgniewał się na narzeczoną, że chciała uciec z innym i za karę zniszczył okolicę i ludzki dobytek, a młodą zdrajczynię zabrał do swojego podwodnego zamku. Chociaż większość ludzi ocalała, jednak musieli zacząć życie już w innym miejscu. Nawet Mikołaj, którego farbiarnia przecież nie ucierpiała, nie był już sobą. Nie szło mu w interesach, więc popadł w długi, a gdy tylko sobie popił, opowiadał o tym jak naszyjnik Kasi rozpłynął się w wodę. Ludzie byli pewni, że został na szyi panny młodej, która nie zdążyła uciec z kościoła przed wodnikowym gniewem. A w ogóle to po co gadać o przeklętych sprawach.

Woda opadła i to nawet szybko, jednak zabudowania zostały zniszczone, a na miejscu kościoła były tylko fundamenty i ruiny dzwonnicy. Natomiast tam gdzie niegdyś rozciągały się  bagna i pola teraz falowało ogromne jezioro.  

Kiedy upłynęło tak dużo czasu, że już tylko babcie w opowieściach przestrzegały wnuczki przed wodnikiem, po okolicy rozniosła się wieść o Mądrej, która mieszkała w lesie za jeziorem. Podobnież potrafiła nie tylko uleczyć ciężkie choroby, ale także przepowiadała pogodę. Pomagała chętnie nic nie żądając w zamian. Kiedyś tylko poprosiła, żeby mężczyźni zrobili dla niej łódź, którą będzie mogła wypuszczać się na jezioro. Ludzie i tak dbali o nią z wdzięczności. Ona jednak starała się żyć na uboczu, w skromnej chacie stojącej w lesie niedaleko brzegu. Pytana o imię odpowiadała, że „Mądra” jest równie dobra jak „Nie-mądra”. Ludzie byli wprawdzie ciekawi, skąd się wzięła jednak nikt o to nie pytał -  o pewnych sprawach lepiej nie wiedzieć. Ważne, że nie odmawiała, kiedy przychodzili do niej po pomoc.

Ci, którzy częściej zapuszczali się do lasu lub nad jezioro, widywali ją czasem jak zbierała różne rośliny, albo dbała o zwierzęta. Niekiedy, zwłaszcza o zachodzie  słońca, widywano łódź Mądrej na jeziorze.

Z latami jednak zaczynało brakować jej sił i po poradę, trzeba było przychodzić do jej chaty. Wielu, z okolicznych wsi proponowało, że zabiorą ją do siebie, aby tam mogła w spokoju dożyć swoich dni. Jednak ona z uśmiechem tylko kręciła głową i zapewniała, że tutaj jest jej miejsce.

- Mądra, przecież jezioro podchodzi pod wasz dom. Idzie jesień. Któregoś dnia woda podmyje chatę i nikt was nie uratuje.

- Nie jeden raz woda ocaliła mi życie, więc się jej nie boję – odpowiedziała i uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – Idźcie z Bogiem dobrzy ludzie, a jak będziecie czegoś potrzebowali to przyjdźcie znowu, chętnie pomogę.

Na wiosnę zaczęły się roztopy, a potem przyszły gwałtowne deszcze. Poziom wody w jeziorze bardzo się podniósł. Gdy tylko przestało padać wiele osób popłynęło przez jezioro sprawdzić, czy Mądra nie potrzebuje pomocy. Nie mogli jednak odnaleźć jej chaty. Nie został po niej nawet ślad, w miejscu gdzie wcześniej stała, teraz była tylko rozmiękła ziemia.

- Pewnie woda zmyła ją do jeziora, tak jak przestrzegaliśmy – powiedział ktoś. Pozostali kiwali głowami niepewni, co dalej czynić.

- Słyszycie? –zapytał nagle koś inny – jezioro jakoś tak dziwnie szumi, jakby coś mówiło czy jak?

Wszyscy zamilkli. I faktycznie, może był to wiatr, a może szmer budzącego się na wiosnę życia. Jednak ci, którzy stali wtedy zebrani na brzegu jeziora, zaklinali później na wszystkie świętości, że gdy woda uderzała o brzeg słyszeli szeptane słowo „Kasieńka”.

 Autor: Thysja
 Data publikacji: 2010-12-30
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Nienajgorsze, ale nie tego szukałem
Słowo 'zresztą' pisze się razem. I sporo innych. Romantyczna bajeczka, z akcentem na bajeczka, o wodniku i Kasi. Może to przewrażliwienie, ale słowo ‘zmierzch’ akcentowane w wielu miejscach dziwnie nasunęło mi na myśl skojarzenia z wampirami. Tyle że przerobionymi na ludową wersję, w wodnika. Poza tym często miałem wrażenie, że czytam baśń ludową, nie fantastykę, tylko baśń dosyć nieudaną – bo i błędy, i brak ludowego języka, i ten romans jakoś zanadto wyeksponowany.
Autor: Whitefire Data: 13:43 14.02.11


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 127 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 127 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Łatwiej niektórym książkę napisać, niż drugim ją przeczytać.

  - Alojzy Żółkowski
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.