Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Godność

„Godność”

 

            Jezebel nigdy nie lubiła tłumów. Na samą myśl, że ma wyjść do tych wszystkich Kotowatych i powiedzieć parę słów, zaczynała drżeć na całym ciele. Oczywiście, nie miała komu się poskarżyć. Królewskiej córce nie wypada żalić się służbie.

 - Wyglądasz pięknie, pani – wyszeptała nabożnie jedna z dwórek, śniada dziewczyna w błękitnej sukni. Jezebel bez przekonania przyjrzała się swojemu odbiciu w wielkim, okrągłym zwierciadle. Jej długie, białe loki zostały zaplecione w ciężkie, grube niczym postronki warkocze, ułożone w potrójną koronę, przecinającą czoło i przyozdobioną klejnotami. Jezebel wstała z miękkich poduszek, przesuwając w palcach końce wlekących się po posadzce pasm. Miała na sobie srebrzystą, lejącą się szatę, wyszywaną w złote kwiaty i mnóstwo biżuterii, obciążającej nadgarstki i kostki. Jezebel obróciła się w miejscu, śledząc skrzącą w promieniach słońca tkaninę.

 - Jesteś przepiękna, moja pani – zapiszczała znów dwórka, której imienia Jezebel nie znała. Sama była za młoda na własną służbę, ubierały ją i czesały dwórki należące do matki.

 - Być może – odpowiedziała niechętnie, obracając w palcach jeden z licznych wisiorów.

 - Na pewno – zagruchał znajomy głos od drzwi i śniada służąca przypadła prędko do podłogi, kryjąc twarz przed wchodzącą. Jezebel odwróciła się do matki z pretensją.

 - Czy ja naprawdę muszę nosić to wszystko? Ciężko mi – oznajmiła, tarmosząc platynowy łańcuszek, owinięty ciasno wokół szyi. Władczyni Kotowatych zaśmiała się cicho, podnosząc głowę. Była tak majestatyczna, jak tylko mogła być, z natapirowanymi, kasztanowymi lokami i migdałowymi oczami w kolorze słońca. Matka Jezebel weszła, a raczej wpłynęła do komnaty córki, szeleszcząc długą, obfitą suknią, upstrzoną krwawymi rubinami.

 - Musisz, kochanie. Przyszłemu mężowi należy okazać pewne względy…

 - To ja powinnam go obchodzić, nie to, co mam na sobie.

 - Jezebel, proszę – matka podeszła bliżej, łagodnie dotykając policzków córki. – Długo trwało, zanim znaleźliśmy dla ciebie z ojcem odpowiednią partię. Uszanuj nasze starania i postaraj się wytrzymać, dobrze?

Jezebel wpatrywała się przez chwilę w pionowe źrenice matki, po czym westchnęła, spuszczając wzrok.

 - To będzie tylko mój narzeczony, tak? – dopytywała się. – Nie będę musiała za niego wychodzić, jeśli mi się nie spodoba?

Władczyni gestem odprawiła dwórkę w błękitnej sukni, zapewniając im chwilę prywatności.

 - Usiądź, kochanie. – Usiadły obie na aksamitnych poduszkach w sposób tak poufały, że Jezebel przypomniały się czasy beztroskiego dzieciństwa.

 - Jesteś naszym jedynym dzieckiem, obowiązkiem rodziców jest zapewnić ci godną przyszłość i godne wstąpienie na tron po naszej śmierci – powiedziała z powagą Władczyni, gładząc córkę po białych warkoczach. – Do tego jednak potrzebujesz męża, który wesprze cię radą i pomocą w rządzeniu…

 - Myślałam, że wystarczy nam prawo krwi do rządzenia… - zaczęła Jezebel, lecz urwała na widok miny matki. – A ty i tata? Poznałaś go w taki sam sposób? – zręcznie zmieniła temat. Migdałowe ślepia Władczyni rozbłysły.

 - Oczywiście. Pamiętam, kiedy przedstawiła mi go moja matka. Z początku wcale nie miałam zamiaru zostać jego żoną.

 - Więc jak…

 - Poza tym twój ojciec również pochodził ze stałego lądu – ucięła prędko matka, podnosząc się ociężale. – Dość już tych pogaduszek, musimy iść.

 - Dobrze.

Wspólnie opuściły komnatę przygotowań i zeszły schodami, opadającymi kamiennymi splotami aż do holu. Na widok jeszcze zamkniętych, wielkich drzwi, Jezebel poczuła rosnącą w gardle gulę.

 - Wszystko będzie dobrze – powiedziała jej matka, patrząc przed siebie. Tuż pod drzwiami czekał oddział przybranych w granatowe mundury żołnierzy i dwa rzędy błękitnych dwórek. Na spotkanie kobietom wyszedł ojciec Jezebel.

 - Jesteście gotowe? – zapytał, wyciągając ręce do ich obu. Jego szczupłą twarz o ostrych rysach przecinały blizny, pamiątki po przebytych walkach. Jezebel zawsze czuła do niego głęboki szacunek.

 - Wszystko jest na swoim miejscu – oznajmiła mu Władczyni, łagodnie wsuwając swoją drobną dłoń w jego palce. Władca przeniósł spojrzenie jadowicie zielonych oczu na Jezebel, która zesztywniała mimowolnie, z ramieniem, zawieszonym wpół gestu. Nieczęsto widywała ojca, krążąc po komnatach pałacu, wciąż była za młoda, by dopuszczać ją do spraw państwowych. Niepotrzebnie jednak się go obawiała. Władca Kotowatych ujął miękko jej rękę, składając pocałunek na każdym z palców.

 - Jak się czujesz, moja księżniczko? – zapytał z uśmiechem. Jezebel skłoniła lekko głową, nie spuszczając z niego wzroku. Władca w niczym nie przypominał swojej żony, nie miał w sobie ani krzty delikatnego majestatu, wyczuwanego na kilometr. Zamiast tego tchnął twardym, wojskowym duchem i stanowczością, z jaką zwracał się do ludu. – Gotowa na poznanie życiowego partnera?

 - Już czas – odezwała się Władczyni, zanim Jezebel zdołała otworzyć usta. Jej ojciec wyprostował się sztywno, prowadząc je z honorami ku wielkim drzwiom. Stanęli za wojskiem i dwórkami, mającymi poprzedzić ich wyjście. Wrota otworzyły się, skrzypiąc i wlewając do holu potoki słonecznego blasku. Jezebel zmrużyła oczy i ruszyła do przodu, czując na plecach rękę matki. Od razu ogłuszyły ją wiwaty i oklaski Kotowatych, zgromadzonych na placu przez zamkiem. Pozwoliła matce kierować swoimi ruchami, gdyż sama niedokładnie widziała, dokąd właściwie idą.

 - Wyprostuj plecy – dobiegł ją syk Władczyni i Jezebel automatycznie podniosła głowę. Otaczające ich twarze były jej obce, oczy wszystkich skierowane były właśnie na nią. Poczuła nadchodzący atak paniki i nerwowo zacisnęła palce na oplatającym jej kibić, złotym pasie.

 - Władca i Władczyni! – krzyknął ktoś, anonsując oficjalnie przybycie rządzących. Żołnierze rozstąpili się, dwórki przysiadły na kamieniach. Jezebel zatrzymała się, skryta za plecami rodziców. Jeszcze nie mogła zobaczyć Kotowatego, który starał się o jej rękę.

 - Ja, Kinenhi i moja żona, Ursa, władający nad Kotowatymi, witamy dostojnych przybyłych na naszej wyspie! – zawołał tubalnie ojciec Jezebel do zgromadzonych, którzy natychmiast się uciszyli. Jezebel ostrożnie wyjrzała zza pleców matki.

 - Czujemy się zaszczyceni, mogąc przebywać na tak wspaniałej ziemi, Władco – odezwał się ktoś przemądrzałym tonem. Jezebel cofnęła się impulsywnie. – Proszę wybaczyć mi brak manier, jednak umieram ze zniecierpliwienia przed ujrzeniem waszej córki, którą mam pojąć za żonę.

Jezebel w ostatniej chwili powstrzymała pogardliwe prychnięcie. Co za bezczelny typ!

 - Mogę cię zapewnić, że i ona ze zniecierpliwieniem czeka, by cię poznać – zagruchała matka, szeleszcząc połami sukni. – Cierpliwość jest jednak jedną z tych cech, które określają prawdziwą władzę charakteru.

Jezebel uśmiechnęła się do siebie. Jej matka nie bez powodu została Władczynią…

 - Mimo wszystko nalegam, pani – rzekł znowu przemądrzały głos. – Kotowatych ze stałego lądu nie zostało wiele, a przed połączeniem naszych klanów chciałbym sprawdzić, czy plotki rzeczywiście są prawdziwe. Poza tym, nie przybyłem z pustymi rękoma.

Rozległ się zgrzyt, przypominający dźwięk otwierania skrzyń i z gardeł poddanych wyrwał się jeden jęk zachwytu. Jezebel przewróciła oczami, uznając, że jeśli jej narzeczony przywiózł z sobą kolejne klejnoty, to nie ma co liczyć na jej rękę.

 - Wspaniały to dar, mój chłopcze – zwróciła się do niego Ursa, wytwornym gestem poprawiając włosy. – Nie nam jednak sądzić, czy to pozwoli ci osiągnąć cel.

Zapadła cisza, w której rodzice Jezebel rozstąpili się, dając ukazując córkę ludowi. Stała jak skamieniała, naprzeciwko najdziwniejszego Kotowatego, jakiego dane jej było spotkać. Jej przyszły mąż stał w nonszalanckiej pozie, ubrany w czarny mundur i srebrzystą zbroję. Gęste, czarne włosy miał upięte wysoko nad karkiem, puszczona luźno grzywa zasłaniała jedno oko. Wyglądał jak dzikus, nosił  zapleciony w warkocz ogon i kolczyki, obciążające trójkątne uszy. Jezebel milczała. To do niej, jako gospodyni należało rozpoczęcie rozmowy, nie była jednak w stanie wydobyć z siebie głosu. Obserwowało ją zbyt wiele osób. Narzeczony ze stałego lądu wyszedł jej naprzeciw.

 - Plotki okazały się prawdziwe – oświadczył, uśmiechając się szeroko. Jezebel ze wszystkich sił tłamsiła w sobie chęć ucieczki. – Jesteś jeszcze piękniejsza, niż o tobie mówią, księżniczko.

Kotowaty skłonił się nisko, krótko, przykładając jedno ramię do brzucha.

 - Zwą mnie Stalowy Hagane, jestem synem ostatniego rodu Kotowatych ze stałego lądu. Miło mi cię poznać, pani. To najwyższy honor móc cię oglądać własnymi oczami.

Jezebel poruszyła się nerwowo. Miała straszną ochotę spojrzeć na matkę, poprosić milczeniem o radę, ale wiedziała, że to jej nie przystoi. Nie wolno jej było okazać strachu.

 - Witaj na mojej ziemi, Stalowy Hagane – odezwała się słabo. Pośród czarnych pasm Kotowatego mignęły intensywnie niebieskie oczy. – Plotki o tobie nie dotarły do moich uszu…

 - Byłoby to trudne, skoro całymi dniami przesiadujesz w zamku, pani – odciął się natychmiast Hagane, wciąż szczerząc w uśmiechu zęby. Jezebel drgnęła. – Zdradź mi proszę, swe imię. Pragnę dopasować je do ciebie, by uzyskać pełen obraz doskonałości.

 - Jestem Jezebel, córka Kinenhi i Ursy – powiedziała z mocą, zsuwając nisko brwi. – Czy takie imię pasuje do obrazu, jaki sobie wymarzyłeś na podstawie plotek?

 - O tak, zdecydowanie – Hagane nie tracił rezonu. – Stanowisz prawdziwy diament swojego rodu, pani. A ja przywiozłem z sobą coś, co pomoże mi ten diament oprawić… - wskazał ręką otwartą skrzynię. Jezebel podeszła wolno bliżej, zaglądając do środka. Na dnie skrzyni, wysłanej białym, kosztownym materiałem, leżała kryształowa fiolka, wypełniona czerwonym płynem. Jezebel wyciągnęła rękę, ale powstrzymała się przed sięgnięciem po nią.

 - Moja krew, pani – powiedział z powagą Hagane, opierając się o wieko skrzyni. – Krew całego klanu Kotowatych ze stałego lądu. Krew mojej rodziny.

 - To… - Jezebel nie mogła znaleźć słów. – To wielki dar.

 - Jesteśmy w pełni gotowi do połączenia klanów. Decyzja należy do ciebie, księżniczko.

Jezebel po raz kolejny poczuła na sobie ciężar spojrzeń całego ludu. Cofnęła rękę, spoglądając swojemu narzeczonemu w oczy.

 - Przejdźmy do zamku – powiedziała, próbując zachować resztki spokoju. – Tam porozmawiamy konkretniej…

 

            Uroczysty obiad na cześć przybysza ze stałego lądu udał się nadzwyczaj dobrze. Hagane gadał jak najęty przez cały czas, pytany i niepytany, opowiadając o swoim domu, rodzinie, poddanych. Jezebel słuchała co drugiego słowa, bawiąc się sztućcami. Była pogrążona w myślach o flakoniku. Fakt, że narzeczony dawał jej w prezencie krew swojego ludu było swoistym szantażem. Oznaczało to, że jego klan naprawdę potrzebuje tego małżeństwa, a wręcz o nie błaga. Gdyby odmówiła jego ręki, okazałaby się istotą bez serca. Sprytne działanie…

 - A więc wiemy już o tobie wszystko – przełamał zaklęcie Kinenhi, wstając od stołu. Jezebel drgnęła, podnosząc ciężką głowę znad złożonych rąk. – Moja droga, muszę iść, obowiązki wzywają – ujął rękę żony. Ursa skinęła głową, uśmiechając się chłodno.

 - Zajmijcie się proszę naszym gościem – Kinenhi skinął Hagane głową, a ten odpowiedział podobnym gestem.

 - Oczywiście.

Panika znów zagnieździła się w sercu Jezebel, gdy patrzyła za odchodzącym ojcem. Długie, białe włosy okrywały jego plecy niczym peleryna. Zachrzęściło, gdy Ursa odsunęła swoje krzesło, wstając. Rubiny, które nosiła na przedramionach, zagrzechotały w zetknięciu z blatem stołu.

 - Jezebel, oprowadź gościa po zamku i pokaż mu jego pokój – powiedziała tonem, w którym Jezebel wychwyciła nutę polecenia, a nie prośby. – Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie, mój chłopcze – powiedziała poufale do Hagane, który wstał od stołu z szerokim uśmiechem. – Czuj się jak u siebie w domu.

 - Nie omieszkam, pani.

Ursa wyszła z sali śladem męża, wlokąc za sobą tren burgundowej sukni. Trzasnęły sucho zamykane drzwi i Jezebel została sam na sam z nowym narzeczonym.

 - Chodź ze mną – usłyszała własny głos i wolno, wolniutko odwróciła się, zrywając kontakt wzrokowy z niebieskimi oczami Hagane. Gdy później wracała pamięcią do tamtego dnia, za nic nie potrafiła przypomnieć sobie, jak dotarli do komnaty, przeznaczonej dla dzikiego Kotowatego. Czy rozmawiali, czy trzymali języki za zębami, pozostało dla niej tajemnicą.

 - Wspaniały pokój, niemal tak cudowny, jak właścicielka całego pałacu – ponownie pierwszy odezwał się kandydat na męża, gdy już przekroczyli próg pokoju. – Czy teraz poświęcisz mi chwilę, pani? Chciałbym bliżej cię poznać, o ile jest to możliwe…

 - Przestań – przerwała mu ostro Jezebel, opierając ręce na biodrach. Podziałało, Hagane przestał się uśmiechać. – Proszę cię, porzuć dworski ton. Nikt nas tu nie słyszy.

 - Dobrze – powiedział ze spokojem Hagane, prezentując jej komplet uzębienia. Kotowaty obszedł wielkie, półokrągłe łoże i zatrzymał się pod wysokim oknem. Światło słoneczne zagrało refleksami w jego czarnych, rozczochranych włosach i srebrnych akcentach zbroi.

 - Zmęczyły mnie te gierki. Ale nadal chciałbym czegoś się o tobie dowiedzieć, księżniczko.

 - Pozwól, że ja zapytam pierwsza – Jezebel zaczęła bezwiednie krążyć po komnacie. Końce białych warkoczy wlokły się za nią po podłodze. Udawała, że nie dostrzega, iż ślepia Hagane śledzą ich wężowe ruchy. – Co to za sztuczka z krwią?

 - Sztuczka?

 - Wiedziałeś, że kandydat na męża musi pokazać się publicznie przed całym klanem – Jezebel zatrzymała się na środku pokoju. – Specjalnie pokazałeś wszystkim fiolkę z krwią. Chciałeś mieć świadków swojego poddaństwa.

 - Nie nazwałbym tego poddaństwem, księżniczko – Hagane pochylił głowę. – To po prostu mój dar dla ciebie, jako przyszłej żony.

 - Pokazanie fiolki zapewniło ci moją rękę w opinii moich poddanych! – nie wytrzymała Jezebel, czerwieniejąc ze skrywanego gniewu. – Teraz nawet moi rodzice nie mają wątpliwości, że za ciebie wyjdę!

 - Widzę, że nie odpowiada ci ta opcja.

 - Nie – Jezebel była zaskoczona, że odpowiedziała na to pytanie tak szybko. – Ja…muszę się zastanowić…

 - Tracisz wątek, moja pani – Hagane spojrzał wymownie w sufit komnaty, pokryty malowidłami. – Uważasz, że próbuję szantażować cię moją krwią? Obrażasz mnie.

Jezebel podniosła oczy na Kotowatego, zagryzając wargi. Hagane nadal się uśmiechał, wbrew temu, co powiedział przed chwilą.

 - Jeżeli skosztujesz mojej krwi, życie zarówno moje, jak i całej mojej rodziny należeć będzie tylko do ciebie. Czysty zysk. Nie rozumiem twojej złości, księżniczko.

 - Twoje działanie nie daje mi żadnego wyboru – powiedziała słabo Jezebel podchodząc do łóżka i opadając bezsilnie na poduszki. Hagane bez słowa podszedł do niej i usiadł obok, nie pytając o pozwolenie. – Będę musiała przyjąć twoje oświadczyny.

 - Możesz je odrzucić – Kotowaty nie widział problemu. – Zapewniam cię, że przyjmę to jak mężczyzna.

 - Dlaczego to robisz? – zapytała nagle Jezebel, odwracając się tak, by patrzeć prosto na swojego narzeczonego. – Dlaczego się mi poddajesz?

 - Nie poddaję się, księżniczko – Hagane uśmiechnął się gorzko. – Nigdy się nie poddaję, nie widzisz tego? To jedyna rzecz, jaką mogę zrobić dla swojego ludu.

 - Chcesz ich stamtąd zabrać – powiedziała bardziej do siebie Jezebel, bezwiednie sięgając do jednego z warkoczy. Palce same zaczęły rozplatać białe kosmyki. – Myślałam, że nie ma już Kotowatych na stałym lądzie…

 - Naprawdę powinnaś częściej wychodzić z zamku, księżniczko. Ale masz rację, niewielu nas zostało.

 - Nie chcę – powiedziała nagle Jezebel, z jeszcze większą zaciętością rozplatając włosy. – Nie chcę za ciebie wychodzić.

 - Rozumiem – Hagane pokiwał głową. – Nie jestem typem księcia, na jakiego czekałaś. Więcej czasu spędziłem na wojnach, niż dworskich balach, częściej trzymałem w dłoni miecz, niż książkę. Przepraszam, że jestem tym, kim jestem. Dzikusem z nieznanej ci krainy.

 - Niczego takiego nie powiedziałam… - broniła się nieśmiało Jezebel. Niebieskie tęczówki Hagane świdrowały jej twarz bezlitośnie.

 - Wiem, że tak myślisz. I nie winię cię za to, naprawdę. Pochodzisz z innego świata, księżniczko. Świata otaczających cię klejnotów i złota. Ale to nie jest życie.

 - Jak możesz? – Jezebel zerwała się z łóżka, oddychając szybko. – Nie znasz mnie, nie waż się więc mnie oceniać!

 - Ty już mnie oceniłaś – w głosie Kotowatego pojawił się chłód. Hagane wstał, podszedł do okna. Musnął paznokciami kolorowe szybki. – Nie liczę na twoją miłość. Chcę tylko ocalić swoją rodzinę.

Jezebel nabrała powietrza w płuca, by się odgryźć, ale nagle całkowicie opadła z sił.

 - Powinieneś odpocząć, panie – rzekła drewnianym głosem, cofając się w kierunku drzwi. Stalowy Hagane spojrzał na nią ze smutkiem. – Przebyłeś daleką drogę, by tu dotrzeć.

 - Księżniczko…

 - Pójdę już. Nie będę ci przeszkadzać.

Wyszła, a raczej wybiegła z komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi.



Przez następne kilka dni Jezebel zdawała się całkowicie wyrzucić z pamięci, że gości na swoim dworze obcego Kotowatego. Unikała go jak tylko mogła, wymawiając się słabością, bólem głowy, brakiem apetytu. Jej matka była całkowicie przekonana, że to z powodu stresu, jaki wywołuje myśl o szybkim zamążpójściu. Nie mogła bardziej się mylić.

 - Twój narzeczony nadal jest dobrej myśli – mawiała, głaszcząc białe włosy córki. – Uznaje twoją niedyspozycję, ale nie możesz go przetrzymywać zbyt długo. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że się rozmyśli…

Jezebel puszczała mimo uszu jej uwagi, trwając w swoim postanowieniu. Wiedziała, że w końcu jej przejdzie, lecz jeśli do tego czasu Stalowy Hagane wyniesie się z powrotem na stały ląd, to też nie będzie źle. Spędzała czas w sposób, w jaki robiła to do tej pory: spacerowała po zamkowych korytarzach, bawiła się złotem i szlachetnymi kamieniami, których miała pod dostatkiem, przymierzała kolejne stroje. Jednak szybko przestało ją to bawić. Słowa Hagane dotknęły ją do żywego i paliły ogniem niesprawiedliwości. Jak on śmiał coś takiego powiedzieć? Jak śmiał wytknąć jej błędy, on, dzikus, obcy! I wszyscy byli po jego stronie, choć temu Jezebel akurat się nie dziwiła. Zdumiało ją, że zazdrości Hagane kontaktu z poddanymi, tej troski o lud, która wygnała go tak daleko od domu. Dla swojego klanu był w stanie poświęcić siebie, swoje życie. Coś takiego nie mogło ujść jej uwadze.

 - Wreszcie cię znalazłem, pani – przemądrzały głos wdarł się nieprzyjemnie w jej rozmyślania. Odwróciła się zaskoczona, z palcami, wplątanymi w kwiaty róż, owijające się wokół balustrad jednej z zamkowych altanek.

 - Wystraszyłem cię? Nie chciałem – Hagane posłał jej jeden ze swoich bezczelnych uśmiechów. Włosy miał rozplecione i nieco przyczesane, zastąpił też swoją zbroję jasną, luźną koszulą. Jezebel złapała się na tym, że przygląda mu się z niezdrowym zainteresowaniem.

 - Nie, nic się nie stało – powiedziała, odwracając się do czerwonych kwiatów. – Czym zawdzięczam to spotkanie?

 - Nie mam pojęcia – na dźwięk jego kroków zesztywniała, ze zdwojonym zapałem rozplątując łodyżki róż. – Może to, że unikasz mnie jak ognia?

 - Unikam? – Jezebel zrobiło się gorąco. – Skąd takie przypuszczenie?

 - To nie przypuszczenie, to fakt – Hagane stanął tak blisko niej, że czuła buchające od niego ciepło. – Jeżeli cię obraziłem, to przepraszam. Nigdy nie chciałem ubliżyć ani tobie, ani twojej rodzinie.

 - Wiem – Jezebel spojrzała na niego z ukosa. Nie patrzył na nią, ale też się nie uśmiechał. Końcami długich pazurów kłuł w czerwone płatki na tyle delikatnie, by nie odpadły od kwiatów. – Jak ci się mieszka w moim zamku? – zapytała dla porządku. Hagane parsknął krótkim śmiechem.

 - Znów to powiedziałaś, księżniczko – sarknął. – W twoim zamku…

 - Nie wiem, o co ci chodzi – w Jezebel zaczął wzrastać gniew.

 - Sama to powiedziałaś. W twoim zamku. W zamku – Hagane był bezlitosny. Obrócił się tak, że patrzył prosto na nią, mimo że ona ciągle pieściła palcami róże. – Księżniczko, jestem w na twojej ziemi. W ciągu tych kilku dni poznałem osobiście więcej twoich poddanych, niż ty przez całe swoje życie. I w tym czasie, twój zamek interesował mnie najmniej.

Jezebel zamrugała gęsto, oddychając przez usta. Hagane torturował ją spojrzeniem jeszcze chwilę, zanim znowu nie odwrócił wzroku w kierunku róż.

 - Przestań się zadręczać, pani – powiedział cicho, delikatnie dotykając małym palcem grzbietu jej dłoni. – Jestem prawie pewien, że to nie twoja wina. Tak po prostu zostałaś wychowana…

Jezebel przestała go słuchać. Pochyliła głowę tak, by włosy osłoniły ją przed całym światem. W obrębie jej spojrzenia znalazła się tylko nie w pełni rozwinięta, czerwona róża. Jak symbolicznie...

 - Chodź ze mną, pani – odezwał się nagle Hagane, bez zbędnych ceregieli biorąc ją za ręce. Była tak otępiała, że pozwoliła na to, by obrócił ją twarzą ku sobie. – Pokażę ci świat, przed którym się zamykasz.

Jezebel pokiwała tylko głową. Hagane ośmielił się do tego stopnia, że uniósł lekko jej podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. W pionowych, kocich źrenicach płonął ogień, którego wcześniej nie dostrzegała.

 - Przysięgam, że nie stanie ci się nic złego.

 - Dobrze – Jezebel wyrwała się dla porządku, dając się jednak prowadzić do wyjścia. Panika chwyciła ją za gardło dopiero przed wielkimi wrotami, lecz Stalowy Hagane nie pozwolił jej choćby zwolnić kroku.

 - Nie bój się – powtarzał jej szeptem, gdy strażnicy otwierali drzwi. – To Kotowate, twój gatunek, twoi poddani. Nie ugryzą cię.

 - Nie boję się – odpowiadała uparcie Jezebel, choć nie do końca była to prawda. Na ulicach nie było takiego tłumu, jakiego się obawiała, przechodzące Kotowate pozdrawiały ich, jak przechodzili, nie nastręczając się i nie napraszając swoją obecnością.

 - Widzisz? – odezwał się z boku Hagane, prowadząc ją do bramy wyjściowej. Umundurowane Kotowate spoglądały na nich podejrzliwie, ale nie zdobyły się na żaden gwałtowniejszy gest sprzeciwu. – Poddani rzadko cię widują, co nie znaczy, że przy każdej okazji mają ochotę rozszarpać cię na strzępy.

Jezebel milczała, choć w duchu musiała przyznać mu rację. Z ciekawością rozglądała się po mieście, po budynkach, oglądała wystawione na straganach towary, dotykała kamiennym ścian. Przestała zwracać uwagę na Hagane, który śledził jej poczynania z uśmieszkiem samozadowolenia.

 - Chodź już – powiedział wreszcie, odciągając ją prawie siłą od stoiska z materiałami. – I tak masz za dużo sukienek…

 - A skąd ty możesz o tym wiedzieć?

 - Jesteś księżniczką, myślałem, że to oczywiste – parsknął śmiechem Hagane, ciągnąc ją do monstrualnej bramy, rozpiętej między dwiema strażniczymi wieżami. Jezebel musiała przeżyć jeszcze tylko poinformowanie strażników, by otworzyli bramę i już oboje znaleźli się poza wysokimi murami miasta. Przed nimi rozpościerała się równina łąk i zagajników, ogrody Władczyni, Ursy, o których Jezebel wcześniej tylko słyszała.

 - Twoja matka ma rękę do roślin, księżniczko – powiedział dla porządku Hagane, gdy skrzydła bramy zamknęły się za nimi. – Czy twój talent ma podobne źródło?

 - Wątpię – Jezebel z jakąś pierwotną radością przypadła do kwiatów, przygarniając je do siebie rękoma. Białe włosy opadły, pokrywając trawę niczym tren ślubnej sukni. – Bardziej wdałam się w ojca, moja moc wymaga minerałów…

 - Jak moja – Hagane kucnął przy Jezebel, podając jej coś na wyciągniętej dłoni. Jezebel z wahaniem sięgnęła po srebrny kwiat róży, zgrabnie wymodelowany z fragmentu metalowej zbroi. – Magia Żywiołów nigdy nie była moją domeną. Zawsze wolałem stal od ziemi.

Jezebel roześmiała się wesoło, ujmując w dwa palce jeden ze swoich naszyjników. Błysnęło krótko i w rękach księżniczki pojawił się kwiat, skrzący w słońcu brylantowymi płatkami.

 - Mnie od dziecka zarzucali drogimi kamieniami – powiedziała w zamyśleniu, kołysząc kwiat na łańcuszku naszyjnika. – W samotności nauczyłam się robić z nich użytek.

Hagane nie wyglądał na zadowolonego. Spojrzał ponownie na swoją srebrną różę i po chwili zgniótł ją w dłoni. Jezebel podniosła na niego lekko zdziwiony wzrok. – Coś się stało?

 - Nie, nic – Hagane przyglądał się bezkształtnej masie srebra, a potem nakrył ją drugą ręką i przesunął nią do przodu. Stalowa róża zmieniła się w ostrze. – Potrafisz walczyć, pani?

 - Oczywiście, że tak – Jezebel wstała, jej głos nieco ochłódł. Hagane zmierzył nieco pogardliwym spojrzeniem jej długą sukienkę, połyskującą złotymi iskrami najszlachetniejszego z haftów.

 - Co powiesz na mały pojedynek, księżniczko? – zapytał Kotowaty, odchylając ramię z mieczem na bok. Koniec klingi ściął czerwone pączki dzikiej koniczyny. – Nie, żebym chciał cię skrzywdzić…Chcę zobaczyć, ile potrafi twoja magia.

 - Bardzo chętnie – Jezebel ściągnęła nisko brwi, stając w lekkim rozkroku. Opuściła luźno ręce, przyozdobione niezliczonymi ilościami bransolet i pierścionków. Nie miała pełnego, wojskowego wykształcenia, ojciec nigdy nie miał dość czasu, by w pełni nauczyć ją posługiwania się Magią Ziemi. Nieustające jednak towarzystwo klejnotów wszelakich barw i rodzajów przyzwyczaiło ją do korzystania z ich właśnie usług. I to chciała zaprezentować swojemu nowemu narzeczonemu, by zetrzeć z jego twarzy ten drwiący uśmiech.

 - Chcesz zacząć? – spytał spokojnie Hagane, przekładając miecz z ręki do ręki. Ostrze mieniło się w słońcu, zdawało się nawet pulsować, jakby było żywym, wciąż zmieniającym się organizmem. Jezebel potrząsnęła głową, zaciskając drobne pięści. Hagane rozłożył ramiona z mieczami w obu rękach.

 - W takim razie pozwolę sobie zaatakować – powiedział sucho i sekundę później zniknął Jezebel z pola widzenia. Księżniczka zastygła na swoim miejscu, próbując skoncentrować myśli.

 - Raz – rozległ się szept Hagane w jej uchu i świst stalowego miecza. Odchyliła się w porę, by uniknąć kontaktu ze lśniącym ostrzem, który zdołał odciąć jej mały lok znad skroni. Jezebel odsunęła się, przypadła do pachnącej trawy. Nadal nigdzie nie było widać dzikiego Kotowatego.

 - Dwa! – zawołał z daleka Stalowy Hagane i powietrze przecięło kilkanaście ostro zakończonych kształtów. Jezebel zgrabnie ominęła wszystkie, posyłając naokoło brylantowe strzałki, uformowane z ciężkich kolczyków.

 - Pokaż się! – krzyknęła rozzłoszczona, zrywając z szyi największy naszyjnik. Zmięła go w dłoniach, przekształcając w długą lancę, zakończoną sierpowatą klingą. – Gdzie jesteś?! – krzyczała, rozglądając się wokół i miotając ostrzem na wszystkie strony w oczekiwaniu na atak. Słońce świeciło wysoko na czystym niebie, z pobliskich krzewów dochodziło świergotanie ptaków. Hagane wciąż pozostawał dla niej niewidoczny.

 - Hagane! – zawołała, czując się coraz głupiej. Czy mogło być, że narzeczony najpierw zaproponował pojedynek, a teraz stchórzył? – Hagane!

 - Trzy!

Tym razem głos Stalowego wyraźnie dobiegł z góry. Jezebel podrzuciła brylantowy medalion i splotła palce w charakterystyczny znak, jaki wiele razy powtarzała z ojcem. Ogłuszający brzęk rozniósł się po łąkach, płosząc ukryte w kwiatach owady. Ptaki umilkły, stadami wznosząc się do lotu, nawet wiatr ustał i zrobiło się potwornie cicho. Jezebel stała na środku polany, nakryta migoczącą w słonecznych promieniach, brylantową kopułą. Przez grubą ściankę widziała twarz Hagane, zniekształconą rozczarowaniem i gniewem. Kotowaty wciąż przyciskał oba miecze do jej  brylantowej tarczy, jakby miał nadzieję, że przebije się siłą. Jezebel odważyła się na uśmiech pełen triumfu.

 - Brawo – odezwał się bezbarwnie Hagane, odsuwając ostrza od brylantowej kopuły. Satysfakcja Jezebel powiększyła się, gdy dostrzegła, że klingi nie zrobiły na jej tarczy nawet małych wgnieceń.

 - Tego się nie spodziewałeś, prawda? – napawała się księżniczka, pozwalając sobie na spokojniejszy oddech. Hagane uśmiechnął się do siebie, okrążając ją.

 - Masz rację, nie spodziewałem się – przyznał, zatrzymując się. – Nie spodziewałem się, że wreszcie nazwiesz mnie po imieniu.

Zamknął jej tym usta, Jezebel spuściła wzrok, bawiąc się jednym z pierścieni. Hagane postukał pazurem w tarczę, cmokając z uznaniem.

 - Mogłem się domyślić, że Władcy nie zostawili swojej jedynej córki bez odpowiedniego przeszkolenia – powiedział całkiem łagodnie. – Wychodzi na to, że nie potrzebujesz mojej obrony, księżniczko.

Jezebel nie wiedziała co powiedzieć. Przesunęła dłonią po kopule, prowokując ją do zniknięcia i nachyliła się, by podnieść z trawy swój naszyjnik.

 - Kiedy się złościsz, jesteś jeszcze piękniejsza – stwierdził Hagane, zgniatając w palcach swoje miecze. – Masz w sobie więcej godności, niż przywódca wojsk.

 - Gniewasz się za to, że nie dałam ci wygrać? – zapytała wprost Jezebel, prostując się hardo. Nie obawiała się Hagane ani jego humorów. – Że nie okazałam się bezbronną kobietą, skazaną na łaskę i niełaskę mężczyzn? Jeżeli chciałeś pojąć za żonę właśnie taką Kotowatą to obawiam się, że źle trafiłeś.

 - O, ja tak nie myślę – niebieskie oczy Hagane zalśniły mocniej, niż brylantowe oczka jej pierścionków. – Jesteś dokładnie tą kobietą, z którą pragnę się ożenić…Jezebel.

 

            Po upływie jeszcze kilku dni wszyscy na dworze wiedzieli, że młoda para wreszcie przypadła sobie do gustu. Jezebel coraz mniej czasu spędzała zimnych, zamkowych murach, coraz częściej natomiast włóczyła się po wyspie wraz z Hagane, niekiedy zapuszczając się naprawdę daleko. Rodzice nie ograniczali jej w żaden sposób, nie kontrolowali tego, co robi, licząc na to, że szybko skończy się to tak wyczekiwanym ślubem. A Jezebel nadal nie dawała Hagane jednoznacznej odpowiedzi. Zaczęła go tolerować, oczywiście, w końcu wszędzie za nią chodził, jak na narzeczonego przystało, oboje jednak unikali rozmowy o małżeństwie. Jezebel irytowało tylko, że Stalowy Hagane ciągle nosi przy sobie fiolkę krwi swojego klanu, obchodząc się z nią jak z największą świętością. Nie chciała, żeby przypominano jej na każdym kroku o nieuchronnej przyszłości, co Hagane właśnie z premedytacją robił. Poza tym jednak Jezebel dosyć dobrze czuła się w towarzystwie dzikusa ze stałego lądu, z coraz większym zainteresowaniem słuchała jego opowieści i z coraz większą ochotą opowiadała mu o sobie, o tym, co myśli, co czuje…Nie spodziewała się, że Hagane stanie się jej najlepszym przyjacielem tak szybko.

 - Znasz cały Archipelag Magii? – zapytała raz Jezebel, kiedy stali nad brzegiem oceanu. Masa stalowoszarej wody przelewała się przez siebie, obryzgując ich lodowatymi kroplami.

 - Byłem tylko na kilku wyspach – odpowiedział Hagane, strzepując ze swojego ramienia lekko wilgotne, białe sploty księżniczki. – Nie powinnaś zrobić czegoś z włosami, pani? Takie uczesanie jest wyjątkowo niepraktyczne, szczególnie jeśli chce się zdobywać nowe tereny…

 - Zdaję sobie z tego sprawę – burknęła Jezebel, zbierając długie, ciężkie włosy na karku. – Ale moim przywilejem jest noszenie długich włosów. Być może kiedyś do czegoś się przydadzą…

 - Włosy? – Hagane stłumił śmiech. Sam musiał stale przytrzymywać niesforne kosmyki dłonią, by nie wpadały do oczu. – Chciałbym to zobaczyć.

 - Może kiedyś zobaczysz – odcięła się Jezebel, spoglądając na wodę. – Ziemia ludzi leży za oceanem?

 - Tak – Hagane zacisnął szczęki, jego ręka powędrowała do czerwonej fiolki. – Jest ich więcej, niż możesz sobie wyobrazić, sto, tysiące razy więcej, niż nas. Nie masz pojęcia, jak boli patrzenie, jak nas wysiedlają, klan za klanem. To strasznie dominujący gatunek, chciwy i pełen okrucieństwa.

 - Sam mi niedawno mówiłeś, jak słabi są w walce – przypomniała mu Jezebel. – Dlaczego musimy im ulegać? Nasza magia jest potężniejsza, niż ich, nasze umiejętności dalece przewyższają ich możliwości…

 - Nie walczyłaś z nimi – Hagane uciął dyskusję. Wydawał się spięty, jakby sama wzmianka o ludziach rozpalała w nim złość. – Są przebiegli i jest ich mnóstwo. Wybili sporo moich żołnierzy i to tylko dlatego, że nie mogli złapać ich żywcem.

 - Żywcem?

 - Myślą, że jeśli nas wyłapią, będziemy im pomagać w podbojach. Bardzo się mylą…

 - Matka mówiła mi, że kiedyś Kotowate żyły w sojuszu z ludzkimi plemionami – powiedziała wolno Jezebel, bawiąc się ściąganiem i wkładaniem z powrotem swoich pierścieni. – Jak to się stało, że porozumienie zostało zerwane?

 - Na pewno ludzie zawinili – Hagane odsłonił ostre zęby w paskudnym grymasie. – Próbując nas udomowić, czy coś…

 - Hej, spójrz!

Jezebel wskazała ręką jakiś ciemny kształt, kołyszący się na wodzie daleko przed nimi. Hagane wytężył wzrok i jego ręka zacisnęła się na kryształowej fiolce.

 - To Kotowate…! – wykrztusił zdumiony. – Moi poddani! Coś się musiało…

Powietrze zawibrowało mocą i niecelne zaklęcie Magii Powietrza przeleciało nad ich głowami, wbijając się między drzewa. Hagane z sykiem wściekłości przypadł do ziemi.

 - Ludzie!

Jezebel wytężyła wzrok. Grupa przybranych w czerwone mundury Kotowatych pruła fale niczym oszczep, zza nich zaś wyłaniała się z wolna wielka galera, rozbrzmiewająca coraz głośniejszymi łoskotami.

 - Co się dzieje? – zapytała trwożnie Jezebel, dołączywszy do narzeczonego. Hagane zastanawiał się przez chwilę, po czym wyskoczył w powietrze. – Hagane!

 - Zostań tutaj! – krzyknął z daleka Kotowaty. Jezebel wstała, mrużąc powieki od słońca. Oddział Kotowatych ze stałego lądu zatrzymał się nagle na środku morza, błysnęło potężnie i z wody wyłoniła się srebrzysta platforma. Jezebel z trudem dojrzała pośród czerwieni mundurów błękitną plamę koszuli Hagane.

 - Hagane!

Przez krótki moment nic się nie działo. Galera przestała płynąć, jakby zdziwiona zachowaniem ściganych, następnie ustawiła się do nich bokiem. Jezebel drgnęła mimowolnie, gdy lufy plunęły płonącymi kulami w kierunku samotnej platformy. Otaczająca ją woda podniosła się nagle, formując mur, który zdołał osłonić Kotowatych przed uderzeniem. Ogniste pociski śmigały nad powierzchnią oceanu, wciąż jednak nie sięgając celu i Jezebel z wolna zaczęła się uspokajać. Wiedziała, że ludzie posługują się Magią Żywiołów i korzystają z niej kiedy tylko mogą, ale wiedziała przy tym również, że są w tym oporni i nie dość zręczni. Dlatego zszokowało ją, kiedy tarcze wodne opadły, a zabłąkane ogniste kule rąbnęły prosto w stalową platformę.

 - Hagane! – krzyknęła ze strachem, prawie wbiegając do wody. Wywołane pociskiem fale zakryły oddział Kotowatych przed jej wzrokiem, daremnie przeczesywała spojrzeniem spienione morskie grzbiety.  W przypływie paniki wsadziła ręce do wody i ubłagała ją, by się rozstąpiła. Tryskający iskrami płomień przemknął tuż obok niej, muskając gorącym jęzorem delikatną skórę jej ramienia. Prawie nie zwróciła na to uwagi, zajęta inkantacją. Zgodnie z jej prośbą woda wybiła z oceanicznego koryta, wznosząc się splecionymi z sobą strugami w górę. Jezebel skrzyżowała dłonie i wypchnęła je do przodu, a wodne bicze skręciły się, godząc wprost w kołyszącą się na wodzie galerę. Rozległ się suchy trzask, gdy woda przebiła ściany statku, zalewając pokłady. Korzystając z jej pomocy, Kotowate wydostały się na powierzchnię, ponawiając próbę ucieczki na wyspę. Jezebel pozwoliła wodzie opaść łagodnie po obu ich stronach, zamknęła w dłoniach najbardziej okazały ze swoich wisiorów i wrzuciła go do morza, zmieniając brylant w długą, wąską kładkę, biegnącą od brzegu. Hagane musiał podchwycić jej pomysł, gdyż w połowie drogi brylantowy pomost połączył się z pasem stali. Podziurawiona galera tonęła coraz szybciej, jednak ludzie nie zamierzali tak łatwo rezygnować z pościgu. Kolejne zaklęcia Magii Ognia wystrzeliły w stronę uciekających Kotowatych i trafiłyby, gdyby nie Hagane, który uciekał ostatni, chroniąc pozostałych. Stalowe ostrza gwizdały raz po raz, przecinając wpół ogniste strzały, które rozpadały się na kawałki, wpadając do wody z głośnym pluskiem. Ludzie wkrótce zmienili taktykę i zamiast płonących kul pojawił się pojedynczy słup ognia, biegnący błyskawicznie po stalowym moście. Jezebel tym razem zareagowała szybciej, niż Hagane. Przytknęła końce palców do piaszczystego brzegu i spojrzała prosto na rozżarzoną do czerwoności kładkę, na której jej narzeczony wciąż walczył. Tumany piachu buchnęły z wyspy, dmuchając w ognisty snop. Piasek nie zdołał jednak do końca wygasić zaklęcia, Hagane jednak przetrwał, miotając wodnymi iglicami na wszystkie strony.

 - Jezebel, uciekaj! – wrzasnął do księżniczki, klęczącej na brzegu. Kotowate w mundurach dobiegły do niej i podniosły ją siłą z ziemi. Dotychczas Jezebel działała nerwowo na kontakty z obcymi, szczególnie żołnierzami, tym razem jednak z wdzięcznością przyjęła ich wsparcie. Z wyglądu przypominali nieco Hagane, nosili kolczyki z kości i tatuaże, lecz Jezebel już się ich nie bała. Nie tak bardzo, jak na początku.

 - Uciekaj stąd, pani! – powiedział jej jeden z Kotowatych, odsuwając z czoła długą, rudą grzywę. – To nie miejsce dla Władczyni!

 - Nigdzie nie idę! – wyrwała się Jezebel. – Hagane!

Stalowy Hagane wcale nie miał zamiaru uciekać. Stał już po brylantowej stronie kładki, stalową jej część zmieniając w wielki, obosieczny miecz. Ponad wodę wystawał już tylko maszt potężnej galery, na wodzie zaś poskakiwało kilka szalup, wiozących ocalałych. Hagane krzyknął coś do nich i zanurzył ostrze miecza w fale, które natychmiast poddały się jego woli,  okręcając się wokół klingi niczym węże. Jezebel podkasała złotą suknię i wbiegła na brylantowy pomost, ignorując ostrzegawcze wołania Kotowatych. Przeskoczyła przez zabłąkane zaklęcie ognia, przycisnęła dłonie do piersi, wchłaniając moc kolejnych szlachetnych kamieni.

 - Co ty wyprawiasz?! – warknął Hagane, gdy dopadła go na skraju kładki. – Wracaj natychmiast do zamku!

 - Co ja wyprawiam, co ty wyrabiasz! – obruszyła się Jezebel, okrywając ich brylantową kopułą. Ognista strzała uderzyła w tę tarczę, rozpryskując się kolorowym żarem po jej powierzchni. – Co to za brawura? Każesz mi uciekać, a sam co odstawiasz?

 - Nie twoja sprawa! – burknął Hagane, kierując falami morskimi tak, by zatopić wrogie szalupy.

 - Jak to, nie moja? – podniosła głos Jezebel, łapiąc go za rękę. – Masz być moim mężem!

 - Nie będę nim, jeśli zginiesz! – Hagane spojrzał jej w oczy. – Ci ludzie zaatakowali moich poddanych! Zabiję ich!

 - Przestań!

Ludzie zaczęli odzyskiwać rezon, zasypując ich tyloma zaklęciami, ile byli w stanie wystosować. Wkrótce Jezebel nie widziała nic, prócz cienia Hagane, stojącego tuż przy niej.

 - Jeśli ich zabijesz, niedobitków, staniesz się taki jak oni! – przekonywała.

 - Niedobitków! – żachnął się Hagane, wyrywając ręce z jej uścisku. Zamachnął się mieczem, a spieniona fala w mig przewróciła jedną z szalup. – Moi żołnierze to niedobitki! Spójrz na nich! – wrzeszczał z furią. – Ludzie stracili najlepszy okręt, są na mojej łasce, a ciągle walczą! Wciąż liczą, że nas dorwą!

 - Jesteś szalony – powiedziała z odrazą Jezebel, zdejmując z nich zaklęcie tarczy. Hagane zaklął, używając morskiej wody, żeby się osłonić. Płonąca kula zgasła i rozpadła się z sykiem, zasypując im głowy popiołem. Jezebel zmieniła jeden z pierścieni w harpun, przebijając nim następne z zaklęć.

 - Księżniczka nie powinna zadawać się z szaleńcami! – zawołał drwiąco Hagane, przekrzykując ryk wzburzonego oceanu. Jezebel spojrzała na niego wyniośle.

 - Masz rację, Stalowy Hagane. Zostań sam ze swoją głupią zemstą!

Okręciła się na pięcie i odeszła, chlasnąwszy Kotowatego w twarz końcem jednego z białych warkoczy. Hagane jeszcze coś za nią krzyczał, ale była zbyt obrażona, żeby chociaż obejrzeć się przez ramię. I choć słyszała wizg wiatru i chlupot wody, nie reagowała, twardo kierując się na brzeg wyspy. W ostatnim przebłysku pomyślała, czy nie zabrać ze sobą brylantowego pomostu i wtedy poczuła podmuch gorąca na plecach. Odwróciła się dokładnie wówczas, gdy Hagane znalazł się tuż przy niej, między nią, a strumieniem pulsujących płomieni.



Jezebel dzień i noc siedziała przy łóżku Hagane, oczekując jego przebudzenia. Poczucie winy żarło ją od środka, jak robak, wgryzający się w owoc. Kotowate z jego klanu zostały bardzo ciepło przyjęte na dworze, jej rodzice prędko zajęli się zarówno nimi, jak i nieszczęsnymi agresorami ze stałego lądu. Jezebel nie miała pojęcia, jak skończyli tamci ludzie, ale i niewiele ją to obchodziło. Teraz najważniejszy był Stalowy Hagane i jego szybki powrót do zdrowia. Jezebel tak się zaparła w swoim postanowieniu, że odpędzała od nieprzytomnego Kotowatego wszystkie służki, samodzielnie opiekując się rannym. Z troską zmieniała mu opatrunki, nakładała maści, czesała włosy, mówiła do niego. Zaklinała go na wszystkie świętości, by otworzył oczy, by się obudził. Przez chwilę miała wrażenie, że matka chce z nią porozmawiać o ewentualnym nowym kandydacie na męża, ale wtedy spojrzała na nią tak ostro, że Ursa więcej do nich nie zaglądała. Pewnego dnia, kiedy Jezebel rozczesywała paznokciami czarne włosy Hagane, jego powieki drgnęły lekko. Księżniczka z biciem serca nachyliła się nad nim.

 - Hagane…? Słyszysz mnie?

Spierzchnięte wargi Hagane rozciągnęły się w uśmiechu.

 - Bardzo dokładnie, pani. Właśnie miałem zapytać, dlaczego jesteś dzisiaj taka cicha…

Jezebel odchyliła się gwałtownie do tyłu, wyszarpując rękę z jego chłodnych kosmyków. Hagane parsknął śmiechem, przeciągając się ostrożnie.

 - Nie obrażaj się na mnie. Cenię sobie twoje towarzystwo…

Jezebel chciała wstać, ale Kotowaty w porę chwycił jej rękę, przytrzymując ją w miejscu.

 - Puść mnie – wycedziła przez zaciśnięte zęby księżniczka.

 - Chciałem ci tylko podziękować za oddanie i opiekę, pani – Hagane szczerzył się w sposób tak bezczelny, że bardziej się nie dało. – Nie każdy dostępuje zaszczytu bycia pielęgnowanym przez samą księżniczkę.

Jezebel z trudem przełknęła dumę, siadając na samym brzegu łóżka. Denerwowało ją i peszyło, że Hagane nadal trzyma jej rękę i to bez cienia skrępowania.

 - To…To ja ci dziękuję – powiedziała tak cicho, że z ledwością usłyszała swój głos. – Gdyby nie ty…

 - Nie ma za co dziękować – powiedział prędko Hagane, podnosząc się nieco na poduszkach. Na jego przystojnej twarzy nie było już śladu po odniesionych obrażeniach. – Wystarczy, jeśli obiecasz mi, że więcej nie zrobisz czegoś tak głupiego.

 - Och, proszę cię! – nie wytrzymała Jezebel, ostatecznie uwalniając rękę z uścisku Hagane. – Ja zrobiłam coś głupiego, ja? A kto zgrywał bohatera na oceanie, co? Może ja?

 - Niepotrzebnie się wtrąciłaś – Hagane wydawał się nie przejmować jej gniewem. – Miałem całą sytuację pod kontrolą…

 - Widziałam – syknęła zjadliwie Jezebel. – Chciałam tylko cię stamtąd zabrać, żebyś przestał się popisywać…

 - Uważasz, że zemsta to popisy?

 - To nie była zemsta! – Jezebel prychnęła lekceważąco. – To była godna pożałowania próba dobicia wroga. Kotowate tak nie postępują…

 - No tak, Kotowate z Archipelagu mają więcej godności i honoru – sarknął ze złością Hagane, podciągając się na łokciach. – Posłuchaj mnie, księżniczko. Kotowate ze stałego lądu utraciły swój honor w momencie, gdy pierwszy raz zetknęły się z ludźmi. Tutaj nigdy się nie zapuścili, prawda? I wasze szczęście, że nie. Jeśli raz zaczną, nie odpuszczą, póki nie zdobędą tej ziemi…

Jezebel przez chwilę żuła język z niezdecydowaną miną.

 - Znowu nazywasz mnie księżniczką – powiedziała niechętnie, bawiąc się swoimi włosami. Nie patrzyła na Hagane, poczuła jednak, że poruszył się w pościeli.

 - Jesteś nią… - odparł Kotowaty. Jezebel uśmiechnęła się drwiąco.

 - I twoim zdaniem mam więcej godności, niż ty? Ciekawe.

 - Smutne – Hagane z powrotem opadł na łóżko. Wbił wzrok w sufit, skubiąc pazurami wstęgę bandaża, opasającego pierś. – Smutne, że ja straciłem swój honor.

 - Kto powiedział, że straciłeś…? – spytała prawie łagodnie Jezebel, mimowolnie przysiadając się bliżej. – Mogę ci trochę pożyczyć swojego…

Hagane uśmiechnął się kącikiem ust.

 - Wziąłbym trochę…jeśli nie uwłaczy to twojej godności.

 - Nie uwłaczy.

Pouśmiechali się do siebie i spoważnieli, tknięci nagłym przeczuciem. Jezebel odwróciła wzrok, ale Hagane znów miękko ujął jej dłoń.

 - Nie odeślesz mnie? – zapytał jakby od niechcenia. – Pokazałem ci się z każdej strony, poznałaś mnie w dostateczny sposób. Co zamierzasz? Co z tym zrobisz? – Hagane podniósł na wskazującym palcu fiolkę, wypełnioną krwią, której nikt nie odważył się ściągnąć z jego szyi.

 - Z tym? – powtórzyła za nim Jezebel, dotykając kryształu. Uśmiechnęła się łagodnie, ujęła mocniej łańcuszek i zdjęła go Hagane z karku. Przez krótką chwilę trzymała fiolkę w dłoni, jakby oceniała jej wagę, po czym pochyliła się nieznacznie, zakładając ją sobie na szyję, tuż przy bogatych, brylantowych naszyjnikach. – Co powiesz na takie rozwiązanie?

Twarz Hagane dosłownie rozświetlił szeroki uśmiech.

 - Podoba mi się – powiedział cicho, podnosząc jej ręce do swoich ust. Jezebel poczuła na skórze ukłucia wyszczerzonych kłów. – Bardzo mi się podoba, moja księżniczko.

 

            Ślub odbył się od razu, kiedy Hagane wydobrzał na tyle, by opuścić łóżko. Uroczystości trwały pełne trzy dni, zabawę połączono z przybyciem klanu Kotowatych ze stałego lądu. Jezebel nadal miała wątpliwości, co do słuszności swojej decyzji, zdała się jednak na los księżniczki, jaki przecież był jej pisany. Władcy Kotowatych z wysp Archipelagu Magii z wyraźną ulgą przyjęli jej decyzję, rozgłaszając wszem i wobec oficjalne połączenie obu klanów. Jezebel nie miała później wielu okazji do cieszenia się małżeństwem, Kinenhi często wywoływał Hagane do siebie, zapominając o własnej córce, zupełnie tak, jakby uznał jej bierność za rzecz normalną. Jezebel ze wszystkich sił starała się być zauważaną, domagała się uczestnictwa w naradach i audiencjach i choć Ursa dziwiła się wielce jej przemianie, jej protesty były nieznaczne. Trochę trwało, zanim Jezebel zaufała Hagane na tyle, by dopuścić go do siebie, wiele narad i wyjazdów dyplomatycznych przeszło, nim Jezebel zemdlała w drodze do swojej komnaty. Przerażone służki położyły ją na poduszkach i natychmiast wezwały Ursę, która przybyła na tyle szybko, na ile pozwalała jej ciężka, brązowa suknia.

 - Nie ma innej opcji – oznajmiła radośnie córce Władczyni. – Jesteś przy nadziei!

Tak wszyscy mieszkańcy kociej wyspy odetchnęli z ulgą, sama Jezebel również. Dla rodziców i męża stała się prawdziwym skarbem, klejnotem koronnym, podwójnie strzeżonym i pilnowanym. Matka dbała, by się nie forsowała, ojciec zaś, by nie uczestniczyła w żadnych naradach i audiencjach. Jezebel znowu została sama, w otoczeniu posłusznych do bólu dwórek i zimnych kamieni szlachetnych. Nawet Hagane nie zaglądał do niej zbyt często, zajęty obowiązkami Władcy. Jezebel gniewała się na to, ale posłusznie uginała grzbiet, wiedząc, że wszyscy troszczą się o następcę tronu. Ona sama, choć z początku onieśmielona nową sytuacją, szybko przejęła się swoim stanem równie szybko jak rodzice. Posłusznie wypijała kolejne mikstury dla zdrowia, praktycznie nie ruszała się z łóżka. Którejś nocy obudził ją ostry ból, jakby ktoś żgnął ją nożem w brzuch. Jej krzyk sprowadził do komnaty z połowę zamku, gdzieś w zamieszaniu mignęła jej wyniosła twarz matki, a potem ogarnęła ją ciemność. Gdy Jezebel ponownie otworzyła oczy, cisza była bardziej niż przerażająca. Wokół niej nie było nikogo, okna komnaty zasłonięto szczelnie zasłonami. Jezebel poruszyła się i jęknęła z bólu, nie była już w ciąży. Z trudem, nie zważając na ból, wysunęła się z łóżka i czepiając się mebli, dotarła do drzwi, zza których sączyło się blade światło. Przytknęła dłoń do framugi i zamarła, słysząc znajome głosy.

 - …tak mi przykro, naprawdę, nikt się tego nie spodziewał…

 - Ale jak to się stało? – głos Hagane, cichy, jakby podłamany sprawił, że Jezebel zmroziło serce. – Jak…jak do tego doszło…?

 - Możliwe, że dziecko było za słabe… - głos Ursy, również nabrzmiały żalem, zdawał się być jedynym, dobiegającym z korytarza odgłosem. Palce Jezebel zacisnęły się na złoconym drewnie drzwi. – Nawet nie zdążyło otworzyć oczu…Twój syn…

Nastąpiła chwila ciszy. Do Jezebel nadal nie dochodził sens rozmowy, choć zaczęła się trząść na całym ciele.

 - Co z Jezebel? – zapytał znowu Hagane. – Jak ona się czuje?

 - Jeszcze nic nie wie, biedactwo…Mam nadzieję, że nie będzie jej tak trudno jak nam…

Jezebel zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać. Jej dziecko nie żyło, urodziło się martwe, następca kociego tronu nie istniał. W tym momencie przestał się liczyć dramat klanu, który gotów był usunąć ją z tronu w razie braku potomstwa. W umyśle księżniczki kołatała się tylko jedna myśl: chcę je zobaczyć. Głosy matki i Hagane oddaliły się, więc Jezebel nie czekała dłużej. Jak w gorączce wydostała się z komnaty i nie zważając na ból zaczęła szukać. Wpadała w każde drzwi, nawet nie starając się być cicho, niepewna czego właściwie chce. Priorytetem było zobaczenie dziecka, nawet jeżeli było…Jezebel wpadła do kolejnej komnaty i uwiesiła się drzwi, tracąc resztę sił. W pustym pokoju dwórek, na jednym z wąskich łóżek, leżał pokrwawiony pakunek. Jezebel nie pamiętała, w jaki sposób dowlokła się do łóżka ani jak udało jej się rozwinąć pakunek. W następnej chwili oczy księżniczki wypełniły się gorącymi łzami, które spływały po jej bladych policzkach prosto na jasną główkę jej dziecka. Jezebel ostrożnie, delikatnie wzięła pakunek w ramiona i zaczęła kołysać.

 - Ciiicho, ciii… - nuciła drżącym głosem, wolną ręką zrywając z szyi i włosów tyle klejnotów, ile tylko mogła. Z początku zamierzała się poddać, ale teraz, po ujrzeniu twarzy swojego dziecka, nie miała zamiaru odpuścić, nie bez walki. Z zerwanych naszyjników zrobiła krąg na cienkiej pościeli, położyła w nim dziecko i splotła palce, jak do ataku. Jednak zamiast atakować, skłoniła nisko głowę i zaczęła prosić. Każda jej myśl błagała Magię Ziemi o przywrócenie życia nowonarodzonemu, każda kolejna łza spływała na migoczące w ciemności komnaty diamenty, lśniące wewnętrzną energią przelewającej się w nich mocy. Blade usta Jezebel poruszały się bezgłośnie, powieki jej nawet nie drgnęły, skupione na jednej czynności. Klejnoty migotały nieprzerwanie, ale nic się nie zmieniło, dziecko wciąż leżało bez ruchu, a Jezebel z wolna zaczęła tracić zarówno siły, jak i nadzieję. W odruchu paniki rozrzuciła kamienny krąg, z płaczem przyzywając kolejno inne dziedziny magii.

 - Błagam… - szeptała rozgorączkowana. – Błagam, oddajcie mi mojego syna…oddajcie mi go…Błagam…!

Porozrzucane po pościeli naszyjniki rozżarzyły się czerwonym blaskiem, naraz buchnęły płomienie, pokrywając zawiniątko ognistym całunem. Jezebel krzyknęła, rzucając się na ratunek, ale gdy wsunęła dłonie, by wyciągnąć syna, płomienie okręciły się wokół jej dłoni, jakby chciały ją powstrzymać. Zatrzymała się więc, obserwując w milczeniu. Ogień palił na popiół zarówno pościel, jak i owijające dziecko prześcieradło, ale samemu synowi Jezebel nie robił najmniejszej krzywdy. Zszokowana księżniczka patrzyła, jak płomienie przelewają się wokół bladego ciałka, jak krążą wokół jasnej główki prostych, białych po matce włosów. Kilka sekund i ogień zniknął tak szybko, jak się pojawił, pozostawiając po sobie zapach spalenizny, czarne, wypalone miejsce i płaczące rozpaczliwie dziecko. Jezebel nie wierzyła własnym oczom. Przesunęła palcami po piersi synka, wyczuwając bicie serca, z niedowierzaniem dotknęła jego włosów, czerwonych jak krew. Jej syn żył…naprawdę żył. Magia Ognia wróciła mu życie! Zaślepiona radością księżniczka porwała syna w objęcia i rozpłakała się znowu, tym razem ze szczęścia. Chciała wstać, pobiec z synem do męża, do rodziców, obwieścić im, powiedzieć całemu klanowi, że następca tronu żyje…ale nie mogła. Siedziała na kolanach przed spalonym łóżkiem, oszalała ze szczęścia, lecz nie mogła się podnieść. Na korytarzach zrobił się szum, musieli odkryć, że nie ma jej w komnacie. Jezebel śmiała się i płakała na przemian, tuląc do siebie swojego syna.

 - Wszystko będzie dobrze… - szeptała mu do kociego ucha, nasłuchując. – Wszystko będzie dobrze, Igen…

 - Jezebel! – do komnaty pierwszy wpadł Hagane. Zatrzymał się zaraz w drzwiach, z przerażeniem w oczach. – Jezebel…?

 - To twój syn – powiedziała cicho księżniczka, głaszcząc palcem policzek syna. – To jest Igen…

 - Igen…? – powtórzył w osłupieniu Hagane, przepuszczając do komnaty dwórki, próbujące podnieść Jezebel na nogi. Księżniczka kompletnie nie czuła swoich nóg, ale nie miało to znaczenia. Nie w tej chwili.

 - Igen – powiedziała z mocą, patrząc prosto na męża

. – Moja godność.

 Autor: velveten
 Data publikacji: 2011-01-02
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Dobrze
Przepraszam za zamieszanie, chciałam, żeby było dobrze D:
Autor: velveten Data: 21:49 2.01.11
 No i dobrze
chyba jest dobrze :P
Autor: Whitefire Data: 21:56 2.01.11
 Bardzo dobre.
Księżniczka Kotowatych, Jezebel, poznaje przyszłego męża, potem rodzi mu dziecko. Oryginalny świat, całkiem realistyczne postacie, dynamiczne relacje między nimi. Przyjemny styl. Niestety, trochę wad psuje odbiór, zwłaszcza przyspieszona i oderwana od głównej części akcji końcówka. Kilka drobnych błędów stylistycznych. Zbyt dużo rzeczy wydaje się być też niedopowiedzianych, jak na przykład: kim są Kotowaci, na czym polega magia, jakim właściwie cudem dziecko Jezebel ożywa (ona sama nie wie, a co dopiero my, czytelnicy...?) Nie wiadomo też ostatecznie, czy to walka z ludźmi, czy odrodzenie dziecka są kluczowym momentem historii. Ta pierwsza jest dokładniej opisana i ma wyraźniejszy związek z początkiem fabuły, ta druga jest sceną zamykającą.

O ile dobrze pamiętam poprzednie twoje poprzednie opowiadanka, Velveten, chyba jest w nich taka wada ogólna: mamy historię, ciekawą i ciekawie opowiedzianą, ale dość słabe zakończenie, niewyraźnie uzasadniające obecność wcześniejszych wydarzeń w opowiadaniu. A jak to ktoś kiedyś mądrze powiedział, w porządnej prozie każde słowo, wydarzenie i wątek powinno mieć znaczenie powiązane z całością.
Autor: Whitefire Data: 13:28 14.02.11
 Zdumienie
Nie sądziłam, że to opowiadanie w ogóle zasłuży sobie na jakąkolwiek uwagę :"D
Oczywiście zgadzam się i obiecuję poprawę XD
Autor: velveten Data: 18:24 14.02.11


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 178 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 178 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Kiedy wiesz, że musisz napisać arcydzieło, wtedy prawie na pewno go nie napiszesz.

  - Sławomir Mrożek
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.