Bankiet na cześć małej T'Alli, bo tak ostatecznie nazwano córeczkę R'Cera i T'Shan, był rzeczywiście wyjątkowo wesoły i skandaliczny, tak że już w połowie sternicy "zaparkowali" Hermasza we względnie bezpiecznej strefie, żeby nie było niespodzianek. Lepiej było ruszyć w dalszą drogę, gdy już wszyscy wytrzeźwieją.
Kilkanaście godzin później, gdy skacowana obsada mostka zaczęła wreszcie ściągać na swe stanowiska pracy, zastali kapitan Zakrzewską, siedzącą w fotelu dowodzenia i czytającą na podręcznym paddzie nowe wieści z dowództwa. Gizia, zwinięta w puszysty kłębek, spała na oparciu fotela. Nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pani kapitan miała na sobie nocną koszulę, bambosze w kształcie króliczków i włosy nawinięte na lokówki. Na widok swych oficerów nawet się nie zmieszała.
- Nie patrzcie tak, tu się obudziłam - powiedziała - Pewnie zaraz się, okaże, że na domiar złego lunatykuję. Jak my balowaliśmy, kwatera główna rozgryzła sprawę naszych Asgardów.
- Oo, i co piszą? - zainteresował się Arek.
- Twierdzą, że MPZ był wynalazkiem Starożytnych, nie Asgardów, i że te stwory z Galaktyki Pegaza nigdy nie handlowałyby takimi rzeczami. Ich zdaniem mamy do czynienia z rzeczywiście nową rasą, która ma dostęp do starych technologii. Pytanie, czemu nimi handluje, zamiast je wykorzystywać, pozostaje otwarte.
- A Asgardzi w końcu istnieją czy nie bardzo? - zasięgnęła informacji Weronika, siadając za sterami.
- Tego nie napisali. Myślę, że kiedyś tam istnieli i odwiedzali naszą planetę. Sama widziałam nieczynny portal, gdy odbywałam szkolenie w jednej z dawnych baz wojskowych. Niestety został nam tylko jeden i to popsuty... szkoda.
Wszyscy zamyślili się, próbując wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby nadal istniała technologia, pozwalająca przerzucać obiekty materialne o tysiące lat świetlnych, niczym jakiś supertransporter. Z drugiej znów strony, jeśli wierzyć dawnym zapiskom, nic dobrego nie wynikło z jej używania, tylko same problemy i udręki.
- Gdyby Goauldzi nie wyginęli, to ciekawe, czy To'kra byliby dziś członkami Federacji. - westchnął Jurgen, zajmując swoje miejsce.
- Kto wie. Ale co tu gdybać, raczej pomyślmy, jak dogonić tamtych handlarzy. Bo że handlują, no to Bóg z nimi, ale uprowadzili jeden nasz okręt i prawdopodobnie uwięzili dwa inne. - powiedziała kapitan. Następnie wstała i przeciągnęła się rozkosznie.
- Idę pod prysznic - rzuciła - Jurgen, przejmuje pan mostek. Kurs 423.81, prosto w jądro galaktyki.
- Ciekawe, czy kiedykolwiek stamtąd wrócimy.- warknął Cezary Małpeczka, któremu wskutek losowania przypadł akurat dyżur przy konsoli maszynowni. Będąc na kacu zawsze wpadał w pesymistyczny nastrój i wygłaszał bardzo ponure prognozy na temat przyszłości misji. Wszyscy już do tego przywykli i nikt się tym nie przejmował.
- Jest się do czego tak znowu spieszyć? - Lilianna wzruszyła ramionami, zgarnęła Gizię z oparcia fotela i ruszyła do drzwi - A bo nam tu źle? Nie narzekajcie, Małpeczka, bo jeszcze zapeszycie.
- Ciekawe, czemu właśnie nam zlecono ściganie tych jak-ich-tam-zwać...Może chcą się nas pozbyć.
Kapitan pokiwała głowa z politowaniem i wyszła, pozostawiajac to pytanie bez odpowiedzi. Tak naprawdę sama nie była tego pewna, ale nie myślała się tym przejmować. Coraz dogłębniej przekonywała się, że jej miejsce jest właśnie tu, na pokładzie Hermasza. Sama nie wiedząc kiedy, łyknęła bakcyla podróży kosmicznych, od którego już nigdy nie miała się uwolnić - szczęśliwa mogła już być tylko, mknąc przez nieskończoną czarną przestrzeń, poznaczoną płonącymi ognikami. Mogła gonić tajemniczych złodziei lub dostarczać szczepionki na dalekie światy, obojętne, byle zostać tu, między rojami gwiazd, na kruchym statku, zaopatrzonym w histeryczny komputer i obsadzonym zwariowaną załogą.
Nim Hermasz trafił na jakiś rzeczywisty ślad uprowadzonych statków, minęło kilka miesięcy - ile, dokładnie nikt nie wiedział, bo chronometry na tym statku działały, jak chciały, a w podróżach z szybkością warp rozsypuje się poczucie czasu. W każdym razie trwało to dość długo. W między czasie R'Cer znalazł w jednej ze swych książek receptę na spętanie katry Sytara, ale, ku jego zdumieniu, Grzesiek gwałtownie zaprotestował, gdy tylko o tym usłyszał.
- Mowy nie ma - rzekł stanowczo - Przywykłem do tego skurczybyka i bez jego dogadywania czułbym się nieswojo. Poza tym on potrafi być naprawdę pomocny.
Przez następne dwa tygodnie R'Cer szukał w bazach danych jakichkolwiek wiadomości na temat Sytara i miał już zrezygnować, gdy przypadkiem natknął się na informacje o tym Wolkaninie w... kronikach policyjnych. Wynikało z nich, że Sytar jest wichrzycielem i chuliganem, ale przy tym wszechstronnie utalentowanym naukowcem. Jako chłopiec był w dwóch ośrodkach wychowawczych, jako nastolatek w odpowiedniku Akademii Wojskowej, później zabłysnął niezwykłymi talentami na studiach, ale jego niezdyscyplinowanie i pociąg do dziwnych eksperymentów spowodowały wydalenie go z uniwersytetu. Wysłano go na Ziemię, żeby pozbyć się go z Vulcana i w nadziei, że tam go utemperują, ale było jeszcze gorzej, zamiast żeby lepiej. Przede wszystkim wpadł w złe towarzystwo, potem zasmakował w ziemskim alkoholu, a na koniec wdał się w awanturę, w której zginął od przypadkowego pchnięcia nożem, które nawet nie było przeznaczone dla niego. Jak na Wolkanina Sytar był wyjątkowo barwną postacią. Zresztą jego zachowanie tu, na Hermaszu, potwierdzało powszechną opinię.
- Moim zdaniem powinniśmy go unieszkodliwić, nie zwracając uwagi na zdanie inżyniera Brzęczyszczykiewicza. - zakończył R'Cer meldunek, który złożył pani kapitan.
- Moim zdaniem też - odpowiedziała mu Lilianna - Ale bez zgody Grześka tego nie zrobimy, a poza tym ostatnio Sytar przyhamował nieco działalność rozrywkową. Może się wreszcie ustatkuje, kto wie.
R'Cer nie był tak optymistycznie nastawiony, ale nie protestował, nauczył się już bowiem, że to nic nie da. Ludzie byli uparci i nielogiczni, a gdy jeszcze mieli władzę, nie słuchali nikogo oprócz siebie. Zostawił swój raport na kapitańskim biurku i poszedł do ambulatorium, gdzie T'Shan przeprowadzała właśnie rutynowe badania ich córeczki. T'Allia rozwijała się prawidlowo, rosła, przybierała na wadze, psychoruchowo nie odbiegała też od wolkańskich norm dla niemowląt, ale lekarkę martwiło zbyt niskie ciążenie na statku i wpływ, jaki mogło mieć na małą. Irytowało ją też to, że prawie każdy z załogi chciał wziąć T'Allię na ręce i trochę ponosić, jakby była kolejnym zwierzątkiem na pokładzie. Ledwie kilka osób zachowywało się względem niej "normalnie", w tej liczbie pani kapitan i sterniczka Weronika. Obie nie znosiły małych dzieci, zachowywały więc wobec T'Alli w miarę neutralnie.
T'Shan najbardziej drażniło używanie przez załogantów infantylnego szczebiotu, gdy przemawiali do jej córeczki.
- Jak ona ma się nauczyć prawidłowo mówić, gdy będzie w kółko słyszała "i cio to zia ślicne nózecki?" albo "Cije to paluśki, koci koci łapci?" Skąd ma wziąć pojęcie o tym, kim jest, gdy będzie się jej powtarzać, że jest kotkiem, rybką, żabką lub królewną najsłodszą? - oburzała się lekarka, była jednak bezsilna wobec tego zmasowanego ataku na jej spiczastouchą latorośl. Załoganci śpiewali małej piosenki, od których logiczne umysły lekarki i komandora R'Cera stawały dęba, bawili ją wyliczankami, nie mającymi żadnego sensu ("Tu tu tu kokoszka jagiełki warzyła...", "Ślimak, ślimak pokaż rogi..." "Siedzi baba na cmentarzu, trzyma nogi w kałamarzu...") i aż strach było pomyśleć, jaką edukację dadzą małej Wolkance, gdy będzie już ona cokolwiek rozumieć.
Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, Malwinka Kręcik wychwyciła z szumu tła sygnał sygnaturowy statku Ciołkowski. Z podniecenia piękna porucznik mało nie spadła z fotela.
- Kapitanko, jest! - wrzasnęła - Jest Ciołkowski!
- Gdzie? - kapitan Zakrzewska, która drzemała w najlepsze na fotelu dowodzenia, zwinięta w kłębek jak kotka, poderwała głowę.
- Gdzieś tam! Mam sygnaturę jego silników. O, a teraz i łapię dwa pozostałe...
- Super. Udzielam pochwały za czujność. Ogłaszaj panna żółty alarm, osłony na sztorc. - kapitan zerwała się raźno z fotela i wybiegła. Wierna zasadzie, że "pańskie oko konia tuczy", zawsze osobiście sprawdzała gotowość personelu.Ci spośród zalogantów, których nie wzruszył żółty alarm, obsztorcowani przez panią kapitan szybko dostosowali się do stanu pogotowia. Przede wszystkim trzeba było pozamykać cały zwierzyniec w klatkach i terrariach, potem zabezpieczyć to, co mogło ucierpieć, a na koniec dopiero zameldować gotowość do ewentualnej walki. Kapitan Zakrzewska biegała po wszystkich pokładach, sprawdzając stan załogi, słusznie bowiem podejrzewała, że może on odbiegać od doskonałości, szczególnie po tak długim okresie względnego luzu.
Oczywiście załoganci nie byli specjalnie zadowoleni i wyrażali to bez ogródek, szczególnie ojciec Maślak, któremu żółty alarm przerwał zebranie kółka różańcowego. Z tym kółkiem była cała heca - poczciwy kapelan wykombinował sobie, że trzeba czymś zająć swoją trzódkę, by z bezczynności w rozpustę i inne grzechy główne nie popadała. W związku z tym zorganizował chór, wspomniane kółko różańcowe i towarzystwo katechetyczne, w które wciągnął też siostrę Ofelię. Co było najciekawsze, to to, że znakomita większość załogi dała się przekonać do uczestnictwa w zajęciach któregoś z tych klubów, nawet ci, którzy byli ateistami z dziada pradziada. Chór, pobożnie wyśpiewujący "Alleluja!" i inne tradycyjne pieśni, w trzech czwartych składał się z niewierzących, plus dwóch muzułmanów, z których jeden dysponował wspaniałym barytonem, a drugi kontraltem.
- Wszystko dobre, byle było jakieś urozmaicenie - stwierdził Karol Michałow, który też zgłosił się do chóru, co prawda dlatego, że należała do niego Malwinka Kręcik. Czerpał przy tym złośliwe zadowolenie z faktu, że jego zastępca i jednocześnie rywal nie ma za grosz słuchu i wyczucia rytmu, i jako taki do chóru należeć nie może.
- Przecież jeszcze nic się nie dzieje, czego mi pani nie da dokończyć zajęć? - pieklił się duszpasterz, biegnąc za Lilianną.
- Ojcze, niechże mi ojciec życia nie zatruwa, dobrze? Teraz nie pora na klepanie paciorków. - zdenerwowała się wreszcie pani kapitan i z rozmachem otworzyła drzwi od salki katechetycznej - Hej, moherki! Dość na dzisiaj, wszyscy na stanowiska. Nie słyszeliście alarmu?
- A to był alarm? - zdziwiła się siostra Ofelia - Myślałam, że to dzwonią na zmianę wachty.
Dopiero teraz Lilianna zorientowała się, że dzwonek na zmianę wachty i sygnał żółtego alarmu w samej rzeczy były dość podobne, ale i tak się zirytowała.
- Czy w trakcie zmiany wachty świeci się żółta lampa na ścianie?! - zawołała - Siostra nie musi się na tym znać, ale to całe towarzystwo, kurza twarz, powinno! Siedzieli jak lale malowane i ani się który ruszył!
- A bo siostra Ofelia tak ciekawie mówi, to się zasłuchaliśmy. - pisnęła doktor Lemowa. Kapitan bardzo treściwie wyraziła się, co zrobi, jeśli natychmiast wszyscy nie znajdą się na swoich stanowiskach (wcale nie była w tym gorsza od Królowej Kier), i towarzystwo katechetyczne rozbiegło się jak spłoszone mrówki. Dopiero wtedy Lilianna zwróciła się do wcale niespeszonej zakonnicy;
- Czy siostra zdaje sobie sprawę z tego, że większość tej grupy to ateiści?
- Oczywiście.
- I nie przeszkadza to siostrze?
- Jasne, że nie. Czy wszyscy widzowie "Hamleta" muszą być zagorzałymi miłośnikami Szekspira? Nikt ich nie wyrzuci z teatru tylko dlatego, że przyszli się rozerwać.
Kapitan odjęło mowę, machnęła więc tylko beznadziejnie ręką i odwróciła się na pięcie. Musiała wracać na mostek.
Sygnały wszystkich trzech uprowadzonych statków były wyraźne i raz je wychwyciwszy można było spróbować uzyskania jakichś konkretnych informacji. Inga i Malwinka natychmiast zabrały się do roboty, zaś Hermasz, jako obdarzony własną wolą, samorzutnie spróbował nawiązać kontakt z komputerami pokładowymi. Tak się w tym zapamiętał, że nie zwracał uwagi na nic innego, a że każdej jego aktywności towarzyszył zazwyczaj efekt akustyczny, ta nie była wyjątkiem. Przez zapomnienie Hermasz nie wyłączył węzła łączności wewnętrznej, więc ze wszystkich głośników na statku wydobywały się dźwięki, bardzo przypominające, jak stwierdził uczenie Mattias von Braun, "aktywność gazowo-perystaltyczną po doustnym podaniu większej ilości grochu z zasmażaną kapustą". Inni załoganci określali te dźwięki bardziej dosadnie i wielce nieufnie węszyli wokół siebie, póki ktoś im nie uświadomił, skąd się biorą podejrzane odgłosy.
- To doprawdy mogło się przytrafić tylko nam: popierdujący komputer. - stwierdził smętnie Karol MIchałow, gdy wszedł na mostek, by zameldować, że wbrew pesymistycznym prognozom silniki warp wytrzymały zwariowane tempo, a poszycie statku nie wykazuje większych uszkodzeń.
- No proszę. A mówiono, że taka radosna twórczość, jak ten nasz składak, nie przeleci cało nawet głupiego miliona kilometrów. - rzekł Arek z taką dumą, jakby osobiście nitował nie pasujące do siebie elementy z demobilu.
- I że pogubi części w zderzeniu z pierwszym obłokiem gazowo-pyłowym - dorzucił Józek Stelmach, który właśnie przejął dyżur przy konsoli maszynowni i spostrzegł ze zgrozą, że Cezary Małpeczka poprzestawiał wszystkie parametry - Sam pamiętam, jak w stoczni mi to zapodano. I pytano, czy nie boję się lecieć takim potworkiem.
- Przynajmniej nikt nie może powiedzieć, że nasz Hermasz to bezpłciowa produkcja seryjna - odparła kapitan Zakrzewska - Mamy statek o niezaprzeczalnej indywidualności. Dziewczęta, macie coś?
- Mamy, kapitanko - zameldowała Malwinka - Statki stoją w martwym punkcie triangulacyjnym między planetą klasy M a jej dwoma księżycami. Na pokładach nie ma śladów życia, natomiast są one wykrywalne na powierzchni planety. Całkiem spora ilość.
- Ludzkie?
- Ludzkie i nie ludzkie. Różniste, że tak powiem.
Lilianna podrapała się w czubek głowy. To, że zaginione załogi Hubble'a i Ciołkowskiego były na tej nieznanej planecie i cieszyły się według wszelkiego prawdopodobieństwa dobrym zdrowiem, przyjmowała za pewnik i cieszyła się z ich odnalezienia, ale czemu porzuciły one swe statki? I to na dodatek dokumentnie porzuciły? Instynkt podpowiadał jej, ze zanim pośle kogoś na powierzchnię, dobrze będzie zbadać sprawę, bo w końcu personel Gwiezdnej Floty nie porzuca swych statków ot tak sobie. Wstała z fotela dowodzenia i zaczęła krążyć po mostku. Zawsze lepiej się jej myślało "na piechotę".
- Czy na pokładach są jakieś ślady przemocy? - spytała, by zyskać na czasie.
- Z naszych odczytów to nie wynika. Na pokładach panuje ład i porzadek, wszystkie systemy działają, tylko... - Inga zawahała się na moment. Przynaglona przez Liliannę dokończyła:
-... obwody transporterów są otwarte.
- To logiczne - powiedział R'Cer - Jeśli wszyscy załoganci przetransportowali się na planetę, to ostatni musiał ustawić automatyczny transport. Logicznym też będzie założenie, że przetransportowali się dobrowolnie i że z własnej woli postanowili zdezerterować ze służby. Z czego wynika kolejny logiczny wniosek, że musimy tam zejść i ich aresztować.
Kapitan wszakże zauważyła, że taka logika jest gówno warta i nakazała sprawdzenie warunków na planecie, jak również profilu istot żywych, w najdrobniejszych szczegółach. Śmiertelnie urażony Wolkanin pochylił się nad skanerem z taką miną, że należało dziwić się, jakim sposobem delikatne urządzenie nie zamarzło od bijącej z niego aury niczym zanurzone w ciekłym azocie. Jednak po kilku minutach mina R'Cera wyraźnie zgłupiała i zapomniał o obrazie.
- Pani kapitan, wykrywam coś niezwykłego w widmie promieniowania - powiedział - Ci ludzie na planecie co prawda żyją, ale powinni być jak najdokładniej martwi.
Na mostku po oświadczeniu R'Cera zapanowała konsternacja. Jak to, powinni być martwi?
- Życzy im pan śmierci? - spytała niepewnie Aśka Kubica.
- Ależ skąd. Po prostu na tej planecie wykryłem czynnik życiogubny.
- A o czyją rzyć tu chodzi? - zainteresował się Stelmach, ale żle się wybrał, bo kapitan Zakrzewska dała mu po karku, aż dziobnął swym garbatym nosem w konsolę.
- Komandorze R'Cer, proszę uściślić swą wypowiedź. - nakazała surowo.
- Wykrywam promieniowanie Bertholda - rzekł Wolkanin - Tam nic nie powinno przezyć dłużej niż tydzień, no, niechby dwa. To bez sensu.Jedyna planeta, na której do tej pory wykryto takie stężenie promieniowania, to Omikron Ceti. A ta planeta... nie figuruje w oficjalnych rejestrach.
Arek spojrzał na swą kapitan wyczekująco.
- Mozemy posłać zwiad w skafandrach przeciwpromiennych.- zasugerował.
- Nie wynaleziono jak dotąd materiału na skafandry, chroniące przed promieniowaniem Bertholda. Jednak krótkotrwała ekspozycja nie jest szkodliwa, dopiero kilkudniowa owocuje poważnymi szkodami.
- A oni są tam conajmniej od pół roku. - powiedziała Inga, sprawdziwszy dokładnie wszystkie odczyty. Jurgen wymamrotał po niemiecku coś, z czego wynikało głębokie przekonanie, że ktoś tu musiał zwariować, zaś Lilianna popadła w głęboką zadumę.
- Utrzymujcie orbitę synchroniczną - rzekła wreszcie - Chcę mieć dokładny skan powierzchni, w tym liczbę znalezionych obiektów żywych. Ja idę do biblioteki.
Po wyjściu Lilianny na mostku wybuchła ożywiona dyskusja, w trakcie której sformułowano ogółem piętnaście hipotez, w przeważającej części wykluczających się nawzajem. Podczas gdy starsi oficerowi dyskutowali nad zagadką migracji załóg ze statków, Józek Stelmach połączył się ukradkiem z maszynownią i "sprzedał" tamtejszej ekipie najnowsze wiadomości. Efekt był taki, że zanim kapitan dokopała się w plikach bibliotecznych do wiadomości, których szukała, cały statek huczał wprost od najbardziej nieprawdopodobnych plotek. Lilianna postanowiła odszukać księdza i poprosić, by palnął jakieś kazanie na temat szkodliwościwszelkiego plotkarstwa, ale srodze się zawiodła. Ojciec Maślak nie tylko nie miał zamiaru ukrócić tych opowiaduszek, ale nawet sam się stał autorem jednej z teorii: oto na załogi obu statków miało spłynąć oświecenie i doznawszy natchnienia religijnego postanowiły porzucić przyziemne namiętności, oddając się ascezie i medytacjom.
- Już raczej owe namiętności pielęgnują, jak się patrzy! - wrzasnęła kapitan, tracąc kompletnie cierpliwość do swego kapelana - Bzykają się tam, aż miło, a i bimber pędzą wcale nie gorszy od tego, czym tu wszystkich częstuje mój Janicek umilony! Zachowują się jak dawni hippisi, tyle tylko, że zaczęli uprawiać jakieś roślinki, ale i tak nie dam głowy, czy to nie marycha!
Przebywając w bibliotece kapitan Zakrzewska nie tylko skorzystała ze szczodrej bazy danych Gwiezdnej Floty, ale i z silnych urządzeń obserwacyjnych. Udało się jej ustalić nazwę planety, choć w tym celu musiała włamać się do zakodowanych plików. Wiedziała więc dużow więcej, niż inni, choć też nie wszystko. Udzieliwszy księdzu takiej reprymendy, ze aż ściany drżały, Lilianna udała się na mostek.
- Już wiem, co trzeba, moi złoci - oznajmiła - Inga, natychmiast wywołaj mi Enterprise. Gdybyś nie mogła złapać łączności "ship to ship", poślij im zawiadomienie, że mają tu jak najszybciej przylecieć... ale lepiej byłoby, żebyś mogła.
- Jasne jak czekolada. - odparła służbiście Inga i pochyliła się nad konsolą. Reszta zaczęła wypytywać swego dowódcę, co takiego odkrył, ale Lilianna, opędzając się od nich jak od natrętnych much, schroniła się na kapitańskim fotelu.
- Odczepcie się, do licha, dajcie zebrać myśli, zaraz wszystko zrozumiecie. Nie będę dla waszej przyjemności zdzierać gardła po próżnicy.
Wkrótce Indze Laush udało się znaleźć odpowiednią częstotliwość i na ekranie pojawiła się twarz kapitana Kirka.
=/= Co się dzieje, potrzebuje pani pomocy? - spytał dowódca Enterprise.
=/= Ja nie. Załogi Ciołkowskiego i Hubble'a potrzebują - odpowiedziała mu Lilianna - Problem w tym, że ja im tej pomocy nie udzielę, bo w bazie danych nie ma pewnej istotnej informacji. Czemu nie wolno lądować na Thalos IV?
=/= Co takiego?! To tam panią zaniosło?! Kobieto, pani ma źle w głowie! Grozi pani kara śmierci! Proszę natychmiast uciekać i wymazać z dzienników pokładowych informację, że pani tam doleciała!!! Powtarzam, tamtym i tak pani już nie pomoże, proszę uciekać!
Kirk wyjął słuchawkę z ucha i odwrócił się do swego pierwszego oficera. Minę miał kompletnie osłupiałą.
- Ona pyta, czy, cytuję, ktoś zasadził mi już kiedyś kopa w dupie - powiedział - Zupełnie nie wiem, co ta kobieta ma na myśli.
- Jak mi się zdaje, jest w jakiegoś powodu negatywnie usposobiona do pana wypowiedzi - odparł Spock - Zaryzykowałbym twierdzenie, że ona stamtąd nie odleci, póki nie wymyśli, jak ocalić tamtych ludzi. Co może nie być łatwe.
Kirk potrząsnął głową i ponownie włożył słuchawkę do ucha.
=/= Lilianno, naraża pani całą swą załogę. - powiedział - Niech pani jak najszybciej ucieka z układu Talos.
=/= Uciekać to nie po polsku. My to nie Francuzi z ich czterobiegowymi czołgami!
=/= Co takiego? Jakimi znowu czterobiegowymi czołgami?
=/= Nie zna pan tego powiedzenia? Francuski czołg ma cztery biegi: trzy wsteczne i jeden do przodu, w razie gdyby wróg zaatakował od tyłu.
=/= Ja nie rozumiem, co pani do mnie mówi!
=/= To weź pan na przeczyszczenie abo co... Jak pan nie chcesz pomóc, to mów pan wprost, bez łaski Ogród Saski. Sama se dam radę. Patrzcie no, każdy facet taki sam, rżnie bohatera, a jak przyjdzie co do czego, to próżniak się okazuje i w niczym słabej kobiecie pomóc nie chce...
=/= Pani kapitan, z tym rżnięciem bohatera to już pani przesadziła - wtrącił się jakiś daleki głos - Kapitan Kirk nie jest taki, tego...
=/= Mnie nic do tego, Pierwszy, ja mu pod łóżko nie włażę. Alem nie przypuszczała, że taki chojrak stchórzy przy lada okazji.
Kirk zaczerpnął tchu, policzył w myślach do dziesięciu i odpowiedział:
=/ Nie tchórzę, mówię jedynie, co powinna pani zrobić.
=/= A ja pana przestrzegam, że przy najbliższym spotkaniu obiję panu gębę za odmowę pomocy.
=/= Niechże mnie pani nie przestrzega! Regulamin niech pani przestrzega!
=/= Cholera, dialog jak ze "Szpicbródki". - zachichotał ktoś na linii i Kirk uświadomił sobie, że pewnie pół załogi Hermasza podsłuchuje tę rozmowę.
=/= Ja chromolę regulamin, gdy w grę wchodzi ludzkie życie, jasne? - tu dowódca Enterprise pomyślał, że sam postępował nader często w myśl tej zasady i właściwie nie może mieć za złe małej Polce, że również nie chce nikogo poświęcać na darmo.
=/= To nie tak, kobieto - jeknął - Rozkaz generalny nr 7 stanowi, że każdy oficer, który wprowadzi statek do układu Talos, zostanie skazany na śmierć. Pani to zrobiła, rozumiem, że przez niewiedzę.... i jeśli natychmiast pani stamtąd nie odleci, czeka panią pluton egzekucyjny.
=/= Ooo, też mi wielka parada! Cóż to, chciałby pan żyć wiecznie? To się i tak nie uda. Słuchaj pan: chcę stąd zabrać tych ludzi i zrobię to, z pana pomocą albo bez, a potem mogą mnie nawet wziąć za tyłek i powiesić na maszcie flagowym.
Kirk popatrzył bezradnie na swego pierwszego oficera. Ten pokręcił z wolna głową.
- Ona nie ustąpi, Jim.
Kirk pomyślał chwilę, potem wznowił połączenie.
=/= Lilianno, nie mogę do pani dołączyć - powiedział - Gdybym to zrobił, to tylko po to, by panią aresztować i postawić przed sądem, dlatego wolę trzymać się z daleka. Już za samo to, że z panią teraz rozmawiam, mogę stracić dowodzenie statkiem. Jednak prześlę pani wszystkie materiały, których pani potrzebuje.
=/= Dobre i to. Niech mi pan prześle dokładny opis incydentu na Omikron Ceti, bo zdaje się, że mamy tu podobną sytuację... a w każdym razie, możemy ją mieć.
=/= Niech pani uważa, to prawdopodobnie tylko iluzja.
=/= Możliwe, ale wolę być przygotowana i wiedzieć, czego muszę się strzec, gdy tam zejdę.
=/= Kary śmierci.
=/= A pan to jak ten papugaj swoje powtarza... Dwa razy mnie nie powieszą, czego tu się cykać?
=/= To jeden raz dla pani nie jest dość?
=/= Z pana reputacją najlepiej powinien pan wiedzieć, że żadnej babie jeden raz nie wystarczy. Wyłączam się i czekam na transfer plików.
Wkrótce Hermasz zaczął odbierać strumień danych z Enterprise i Lilianna rzuciła się na nie radośnie, ku swej uldze znajdując w nich dokładnie to, czego szukała. Nadeszła pora działania.
=/= Przepraszam, co mam przygotować? - spytał ze zdumieniem Colorado Kwiek sądząc, że się przesłyszał.
=/= Czy ja mówię po klingońsku? Powtarzam zamówienie: Maski przeciwpyłowe, pięć sztuk! Filtry mają być bezwzględnie sprawne, inaczej osobiście powyrywam panu nogi z posad. Następnie potrzebny mi będzie proszek na swędzenie... emiter infradźwięków byłby lepszy, ale nie mamy do niego części, już pytałam Michałowa... proszek zsyntetyzują mi chemicy, ale pan ma znaleźć kombinezony ochronne, przez które on nie przeniknie. Nie mam ochoty się drapać. No i prócz tego solidne stereo z muzyką disco polo, najbardziej badziewiane kawałki, jakie uda się panu znaleźć.
=/= Rozkaz, pani kapitan, zrobi się... ale przyznam, że w życiu tak dziwnego zmówienia nie słyszałem. - Colorado wyłączył comlink i spojrzał bezradnie na żonę. Azalia Kwiek wzruszyła ramionami.
- Załatwmy to zapotrzebowanie, potem powróżę z fusów po kawie i sprawdzę, w co się znów wpakowaliśmy. - powiedziała.
- Nie mamy kawy od paru miesięcy, jeśli nie liczyć tego, co leje się z syntezatora.
- Spokojnie, nie jestem taka głupia. Schowałam sobie paczkę na specjalne okazje.
Podczas gdy zaopatrzeniowcy szukali, Lilianna pobiegła do Osipa Zajczika. Znalazła go dopiero w kuchni, gdzie dyskutował z von Braunem recepturę na bliny z polewą śledziową.
- Ośka, zapędź swoich najlepszych strzelców do wieżyczki - zakomenderowała, z trudem powstrzymując mdlości na myśl o omawianej z takim ożywieniem egzotycznej potrawie - Jeśli zbliży się do nas jakiś statek, wal pierwszą serię ostrzegawczą, a potem dopiero niech Arek z nimi gada. Poniatno?
- Poniatno, barysznia kapitan!
Krzysztof Majcher, który dostał rozkaz sformowania oddziału, wybrał do niego dwóch najlepszych jego zdaniem żołnierzy i Siboka jako "obstawę medyczną". Co prawda kapitan Zakrzewska nie spodziewała się walki, ale zawsze warto było mieć takiego kogoś w zwiadzie na nieznanym terenie. Zwłaszcza, że Lilianna nie kryła przed nim, z czym się zetkną.
- Ci ludzie są szczęśliwi tu, gdzie są - powiedziała - Nie będą chcieli wracać, póki tak się czują. To wszystko wina jakichś kwiatowych zarodników, które żywią się emocjami i osiedlają się w ciałach humanoidów. Neutralizują też działanie promieni Bertholda. Co prawda w notatkach Jima Kirka nie ma wzmianki o tym, jakoby na Talos IV wykryto takie promienie, ale sytuacja wtedy nie była zwyczajna.
- A co z zakazem zbliżania się do tej planety?
- Podobno mieszkające tu stworzenia są wyjątkowo niebezpieczne, ale to zwykłe pieprzoty. Można się z nimi dogadać. Dowództwo Gwiezdnej Floty trzęsie portkami, bo wie, że oni są nie do pokonania, a istota, której nie można żadnym sposobem zdominować, to w pojęciu tych baranów zagrożenie. I tu mi coś śmierdzi, bo gdyby te istoty zamieszkiwały jeszcze Talos, niepotrzebne by były żadne pyłki, one same radziły sobie z neutralizacją promieni. Kapitan Pike nie chorował ani Vina...
- Myślisz, że ich tam już nie ma?
- Zobaczymy.
Czekając na skompletowanie wyposażenia kapitan Zakrzewska podjęła próbę dogadania się z załogami na powierzchni planety, wykorzystując w tym celu "osę", czyli małe, samosterowalne urządzenie nadawczo-odbiorcze, wystrzelone ze statku. Niestety ta próba zawiodł. Przymusowi osadnicy odpowiadali ni w pięć, ni w dziewięć, albo w ogóle nie chcieli rozmawiać i odpędzali "osę", czym się dało.
- A skąd pani wie, że oni zostali tam zesłani przemocą? - spytał Arek, asystujący swemu dowódcy na równi innymi oficerami (było ich teraz na mostku tylu, że zachodziło podejrzenie, iż co najmniej połowa z nich to zwykli załoganci, którzy wkręcili się "na waleta", gnani ciekawością) - Może polecieli dobrowolnie?
- No coś pan? - sterniczka Weronika popukała się w czoło wymownie - Przecież cała załoga nie mogła jednocześnie zwariować, a tym bardziej dwie.
- Drzystu chlastu, aż ku miastu - poparł ją Jasiek Gąsienica - Tako gadke to możeta se wsadzić, panocku, jo nie powim, kaj.
- Może to jakaś akcja zasiedleniowa? - wyrwał się Józek Podgumowany.
- Gdy będę na zasiedleniu
pojmę córeczkę Tatara.
A może w mym pokoleniu
zrodzi się Palen dla cara...- zarecytował melancholijnie Mścisław Czerep.
- Sławek, ty nie męcz wieszcza, a pilnuj steru. Jak mnie tu nie będzie, macie słuchać Arka i wszystko monitorować. - przykazała kapitan, rzucając ze zniechęceniem słuchawki na konsolę, jako że z hali przesyła nadeszła właśnie wiadomość, że wszystko gotowe - Żółty alarm aż do mojego powrotu. Obroną kieruje autonomicznie Osip Zajczik, mostek przejmuje pierwszy oficer. I niech was ręka boska broni, żebyście coś narozrabiali! Działacie tylko na rozkaz.
Wszyscy oprócz R'Cera zrobili obrażone miny, mające oznaczać, że są najbardziej zdyscyplinową drużyną w Federacji, jeszcze w kołyskach działali wyłącznie na rozkaz i ta uwaga była absolutnie zbędna. Lilianna, która dobrze wiedziała, co ma myśleć o swej załodze, nie zwróciła na to uwagi. Posadziła Jaśkowi Gizię na ramieniu, pogłaskała tribble'a, z którym jej ordynans już się w ogóle nie rozstawał i pobiegla do hali transportu.
Kombinezony ochronne były zgrabne i kolorowe, jednak z włókna sztywnego jak wszyscy diabli. Maski za to przylegały dobrze i prawie się ich nie czuło na twarzy. Mimo tej ochrony członkowie zwiadu poczuli się nader niepewnie, gdy zostali zmaterializowani pośrodku czegoś, co wyglądało jak prymitywna osada rolnicza, zamieszkana przez ludzi w mundurach Gwiezdnej Floty. Było w tym coś z fikcji, szczególnie, że intruzi niemal nie wywołali reakcji. Jedynie kapitanowie obu załóg, wiedzeni zapewne szczątkowym poczuciem obowiązku, podeszli do przybyszy z szerokim uśmiechem.
- Witajcie na Talos IV, przyjaciele - powiedział jeden z nich - Jestem Amin Robau...
- Wiem, kapitan USS Hubble - przerwała mu Lilianna - A drugi z panów to z przeproszeniem kapitan Wang Hui, też nazwisko... Proszę zostać, gdzie jesteście, i nie podchodzić bliżej. Jestem kapitan Lilianna Zakrzewska, dowódca PSS Hermasz, i jestem tu po to, by zabrać was wszystkich do domu.
- Ależ tu jest nasz dom - przerwał jej Wang o niezręcznym nazwisku, niewysoki, zażywny Chińczyk z rzadkim wąsikiem na płaskiej twarzy - Nigdzie się stąd nie ruszamy, a i wy, gdy pozbędziecie się uprzedzeń, zrozumiecie, że to cudowne miejsce. Zdejmijcie te maski, są niepotrzebne.
- Sraty taty. To się jeszcze zobaczy. Gdzie są Talosianie? Rdzienni mieszkańcy znaczy się?
- Nie ma tu nikogo takiego. Słyszeliśmy, że nie żyją już od dłuższego czasu.
- A kapitan Pike i kobieta o imieniu Vina?
- Ich też już nie ma. Znaleziono ich martwych i pochowano. Zresztą ONI lepiej wam to wytłumaczą.
- Co za ONI? Gdzie są?
- ONI nie lubią słońca, więc w dzień nie wychodzą. Chodźcie z nami, zaprowadzimy was do nich.
- Rzućcie pały, chodźcie z nami. - zamruczał Krzysiek Majcher i poprawił nerwowo maskę. Wciąż miał wrażenie, że jeszcze chwila, a miękki plastik zsunie się z jego skóry, pozostawiając go bezbronnym wobec tajemniczych zarodników.
Lilianna wzruszyła ramionami i pozwoliła się zaprowadzić do jakiegoś skalnego wzgórza, w którym widniały otwory najwyraźniej sztucznie utworzonych jaskiń. Wokół rosły dziwne, przypominające barwione suchołustki kwiaty. Wibrował na wietrze, wydając melodyjne, ledwie słyszalne dźwięki. Sibok przytrzymał jeden z nich. Dźwięk ustał, a kwiat drżał mu w ręku niczym żywe stworzenie. Gdy go puścił, ponownie przyłączył się do cichutkiego chóru.
- Fascynujące. Gdybym tak mógł to zbadać... - mruknął chłopak i przyspieszył kroku, by nie pozostać w tyle za resztą oddziału.
Jaskinie były urządzone w środku niczym nowoczesne, a nawet futurystyczne mieszkania o wszystkich powierzchniach zaokrąglonych. Nie to jednak zdziwiło zwiad, ani też nie to, że znajdujące się tam urządzenia były im kompletnie nieznane. Wrośli co prawda w podłoże, ale dopiero na widok mieszkańców jaskin. Nie byli to ludzie, nie byli to też Talosianie, których kapitan Zakrzewska widziała na zdjęciach z akt kapitana Kirka. Chudzi, niewysocy, z nieproporcjonalnie wielkimi głowami i smutnymi oczami, pozbawionymi białkówek, mieli maleńkie usta i wątłe dłonie, sprawiające wrażenie jakichś nadzwyczaj precyzyjnych manipulatorów. Nie było wiadomo, jakiej są płci, choć żadne z nich nie miało na sobie ani kawałka szmatki.
- Asgardzi... westchnął Majcher ze zdumieniem i nabożeństwem jednocześnie.
- To prawda. Zawsze właśnie tak nas nazywaliście. - powiedział łagodnie jeden z mieszkańców jaskiń, głosem brzmiącym jakby z pewnego oddalenia. Przekrzywił nieco głowę, wpatrując się w przybyszy swymi wielkimi oczami.
- Jestem Seti - rzekł po chwili - A to Neferu i Osir. Czy przybyliście w pokoju?
- Nie, na statku kosmicznym - odparła bezmyślnie kapitan Zakrzewska, starając się jakoś przełknąć to wszystko i nie zwariować. Miała wrażenie, że dostała czymś ciężkim po głowie i dopiero solidne szturchnięcie pod żebro, zaaplikowane przez Krzyśka, wyrwało ją ze stanu "gapy".
- Przepraszam - powiedziała - Jestem skołowana. Mówiono nam, że Asgardzi wyginęli gdzieś pod kobiec XXI wieku.
- Nie wyginęliśmy - zapewnił ją Seti - Po prostu zniszczono lub zapieczętowano wszystkie wrota, prowadzące z galaktyki Milky Way do galaktyki Pegaza, dla bezpieczeństwa obu stron. Uznano, ze tak będzie najlepiej. Waszej galaktyce zagrażali Goauldzi i Widma, a przy ówczesnym poziomie waszego rozwoju nie poradzili byście sobie z nimi.
- No tak, gdyby ludzkość dowiedziała się wtedy o tym, co było najgłębiej strzeżoną tajemnicą wojskową, wybuchłaby taka panika, że nie byłoby co zbierać. - wypowiedział się chorąży Czerwonka, który pomimo przejść z Borg pozostawał najlepszym żołnierzem na statku i jako taki został włączony do zwiadu.
- Wtedy to wtedy, a teraz? - spytał Sibok, nie przerywając skanowania wszystkich trzech Asgardów.
- Sami widzicie - odparł Neferu - Postanowiliśmy sprawdzić, co słychać u naszych dawnych sojuszników i wpadliśmy w ręce istot, które odebrały nam naszą technologię, a nas zesłały na tę planetę.
- Po co im zaufaliście? Ostrożność jeszcze nikogo nie zabiła.
- Wyglądali jak wy. Dopiero później przekonaliśmy się, że potrafią zmieniać kształty. Najbardziej martwi nas to, że bez oprzyrządowania, które nam ukradli, nie zdołamy uruchomić Wrót i wrócić do siebie.
- I tak powinniśmy być zadowoleni, że większości urządzeń nie zdołali rozgryźć. - dodał Seti.
- Nie przeszkodziło im to w shandlowaniu ich - mruknął Majcher - A Wrota?
- Wzięli je za ozdobę statku. Nawet nie wiedzą, co mogliby uzyskać, gdyby je uruchomili. Zostawili je nam jako rzecz zbędną i bez wartości.
- Osły dardanelskie... no nic, was też stąd zabierzemy razem z waszymi klamotami - zadecydowała kapitan Zakrzewska, poprawiając maskę, która przekrzywiła się jej z wrażenia.
- Mówiłem już, my się stąd nie ruszamy. - zaprotestował Wang.
- Ktoś cię pytał, Hui'u? - mruknęła Lilianna głosem dalekim od uprzejmości i dotknęła komunikatora, posyłając siedzącemu jak na pinezkach Arkowi sygnał do rozpoczęcia akcji.
|