Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Ostatni

Była noc. Ściana lasu kołysała się wokół uśpionej osady, której mieszkańcy nie mieli pojęcia, co dzieje się wokół nich.  A nie działo się najlepiej. Zza chmur wyjrzał księżyc i blade światło ujawniło cienie, przyczajone między drzewami.
 - To nasza szansa… - rozległ się charkliwy szept, zakończony wysokim chichotem. – Zabijemy wszystkich, wyrżniemy w pień. Wreszcie wyjdzie na nasze!
Odpowiedział mu chór podobnych głosów, warknięć i charkotów, przerywanych wyciem, przypominającym śmiechy. Przywódca bandy, potężny stwór o szarej sierści, wielkim karku i kolorowych wzorach na pysku, wyszczerzył ostre, nierówne zęby w szerokim, drapieżnym uśmiechu, przywołując do siebie najbliższego towarzysza z opaską na prawym oku.
 - Ustaw ludzi na stanowiskach, synu…atakujemy na mój znak…
 - Wielki jesteś, ojcze – odpowiedział potwór, pokazując czarne dziąsła. – O’kharze, przywódco Hien, jesteś doskonałym strategiem!
 - W rzeczy samej, mój synu – O’khar poklepał Hienę po ramieniu. – Niedługo będziemy rozkoszować się smakiem krwi naszych prześladowców…
 - Ludzie Cesarza!
Ostrzeżenie zabrzmiało w złowróżbnej ciszy niczym strzał z bicza. Przywódca bandy Hien poderwał pysk do góry, węsząc. Rozległy się trzaski i szczęk oręża. Wśród przyczajonych Hien zapanowało poruszenie, niektóre zaczęły uciekać. Skomlenie i wycia cichły zbyt szybko. 
 - Co to znaczy? – zirytował się O’khar. – Co nas zdradziło?!
 - Zbytnia pewność siebie – powiedziała nagle Hiena w opasce zmienionym, gładkim głosem. – Dufność, że nikt się nie dowie o twoich planach…
Żołnierze w czerwonych zbrojach wyszli już z ukrycia, wielu z nich wyciągnęło w kierunku przywódcy pokryte czarną krwią miecze. Było po wszystkim.
 - Co?! – O’khar spojrzał na swojego potomka. – Ty mnie zdradziłeś? Ty?!
 - Oczywiście, że ja – Hiena parsknęła obraźliwym śmiechem. – Jak mogłeś się nie zorientować, królu oszustów?
O’khar stał wyprostowany, dysząc ciężko. Otaczało go wojsko Cesarza, podtykając mu końce mieczy do gardła. Moment największej chwały stał się momentem porażki. Druzgoczącej porażki. Znów zwrócił przekrwione ślepia na swojego syna.
 - Kim jesteś? – warknął. – Gdzie jest mój syn?
 - W towarzystwie reszty Hien z twojego stada,  wielki O’kharze… - Hiena wolnym ruchem sięgnęła do swojego zasłoniętego oka. Jakiś żołnierz posłał przywódcę potworów kopniakiem na ziemię, miecze opadły niżej, opierając się o dłuższe, postrzępione włosy, formujące się w linię na jego grzbiecie. Ostatnią rzeczą, jaką O’khar był w stanie zobaczyć, był pysk Hieny, wykrzywiony w grymasie przypominającym uśmiech. Obok lewego oka, szarego jak stal mieczy żołnierzy, widniało prawe, czarne ślepie o jadowicie żółtej tęczówce i pionowej źrenicy, zwężonej niezmierną radością. A potem wszystko zalała ciemność.
   
    Tłum wiwatował tak głośno, że zagłuszał wszelkie inne odgłosy, zazwyczaj wydawane przez wielkie miasto. Stolica skandowała imię Cesarza jednym głosem, jako bohatera, który uwolnił ich od wszelkich potworów i nieokiełznanych bestii. Ostatni obóz krwiożerczych Hien został rozbity, ich przywódca stracony, a ludzie znów byli bezpieczni. Niekończącej się euforii na ulicach miasta przyglądał się Cesarz, wychylając się z uśmiechem z okna swojego zamku, usytuowanego w centrum miasta.
 - To nasze kolejne wielkie zwycięstwo, Morwen! – odezwał się z zadowoleniem, zacierając ręce i odwracając się do wnętrza sali tronowej. Nie był starcem, lecz zdążył już przeżyć swoje, jego ciemne włosy poprzetykane były siwizną i nawet okazała zbroja z symbolem cesarstwa nie była w stanie zamaskować jego nadwątlonej muskulatury. Był to jednak człowiek podwójnie dumny, jako władca i przyszły ojciec.
 - Nie nazwałbym tego zwycięstwem, mój panie – odpowiedział Morwen, bawiąc się dziurką w czerwonym dywanie, stanowiącym ścieżkę, prowadzącą do okazałego tronu, zdobionego rzeźbionymi łbami lwów. Pionowe źrenice żółtych oczu utkwił w szkarłatnych nitkach, wyszarpywanych mozolnie z tkaniny. – To była rutynowa akcja…
 - Ale ileż w tym było splendoru! – ucieszył się do siebie Cesarz, poprawiając obsuwającą się na oczy złotą obręcz, pokrytą grawerunkami przodków. – Jesteś lepszy z każdą nową sprawą!
 - Nie powiedziałbym – obojętność Morwena była aż nazbyt oczywista. W tej chwili najbardziej zajmowała go ta dziura w dywanie. Cesarz pokręcił głową z niedowierzaniem, podchodząc do swojego pupila. Morwen był wyjątkowy na wiele sposobów, ale jego główną zaletą była umiejętność przemiany w dowolną żyjącą istotę jaką zobaczył. Standardowa umiejętność Dziewięcioogoniastego Lisa, Zmiennokształtnego, czy jakie tam jeszcze inne nadawano mu nazwy…Morwen wyczuł na sobie spojrzenie pana i podniósł na niego wzrok. Światło dnia, wpadające przez okna komnaty, osiadło refleksami na brązowym futrze, pokrywającym jego gibkie ciało i ogniście rudej kryzie, otaczającej szyję.
 - Naprawdę… - Cesarz usiadł na swoim tronie z ciężkim westchnieniem. – Nie słyszysz tych wiwatów?
 - Słyszę, panie – odpowiedział Morwen. Przeciągał sylaby, mówiąc, co dodawało więcej sarkazmu jego słowom, niż rzeczywiście w nich było. – Poddani skandują twoje imię. Jesteś prawdziwie wybawicielem swojej rasy…
 - Nie byłbym, gdyby nie twoja pomoc – Cesarz skłonił pupilowi głową. – Zaprawdę, zdumiewa mnie twoja nienawiść do gatunków innych, niż ludzie. Jest ich mniej niż nas, a ty…wciąż nie chcesz mi powiedzieć, dlaczego właściwie mi służysz.
 - Dajesz mi wszystko, czego mi potrzeba, panie – Lis podniósł się z podłogi, po raz kolejny zmieniając swój kształt. Jako zwierzę zwrócił swój trójkątny pysk w kierunku władcy i skłonił mu się z szacunkiem. – A czegóż chcieć więcej, niż regularnych posiłków i miejsca pod dachem…?
Cesarz tylko machnął ręką i Morwen wyszedł, odprowadzany pogardliwym spojrzeniem pałacowej straży.

    Szedł na polowanie, nie dlatego, że był głodny. Cesarska służba, choć niewdzięczna, popłacała i Morwen nigdy nie narzekał na pustą miskę. Był dzikim zwierzęciem, przyzwyczajonym do zmiany klimatu, otoczenia, chowania się, skradania i polowania. Dawno temu Cesarz zaproponował mu o wiele więcej i Zmiennokształtny przystał na jego warunki. Przez lisie podstępy i kłamstwa Cesarz złamał wiele karków pod jarzmem swojego panowania, a wiele więcej skręcił na dobre. Tak było właśnie z Hienami, z Elfami…Nawet Harpie nie dały rady utrzymać swojej powietrznej twierdzy. Cały świat z wolna otwierał się przed ludźmi, którzy chciwie wyciągali po niego ręce. Do żadnego z nich Morwen nie żywił cieplejszych uczuć. Przez długi czas zastanawiał się nawet, czy ma jakiekolwiek uczucia…Mieszkanie w zamku, sypianie na wygodnych poduszkach i jadanie ze złotej miski wcale go nie cieszyło. Nie był przyzwyczajony do pochwał, podziękowań, dlatego zgodził się, żeby Cesarz nie ujawniał jego obecności poddanym. Tak było łatwiej dla nich obu…
 - Hej, Zmiennokształtny!
Morwen zatrzymał się, rozpoznając znajomy głos. Na wewnętrznym dziedzińcu znajdowała się krata, oddzielająca dwór od podziemnego karceru. Lis podszedł do krat węsząc, po czym wyszczerzył zęby do więźnia.
 - Dawno cię nie widziałem…Co tym razem przeskrobałeś?
 - Powiedzmy, że się za tobą stęskniłem – odpowiedział więzień, nieco zbyt radośnie jak na swoją sytuację. Był to jeden z Jeleni, koczowniczego plemienia rogatych stworzeń, żyjących w zgodzie z naturą. Egzystowały pokojowo, zajmując się swoimi sprawami, rzadko kiedy nawiązując relacje z ludźmi. Ten był jednak wyjątkowy. Z blizną na lewym oku, jaśniejszym od prawego, z ciemnymi włosami, okręconymi wokół imponującego poroża, za które był przykuty do zawilgoconej ściany, uśmiechał się szeroko kwadratowymi zębami pożeracza trawy. – Co u ciebie słychać? Słyszałem o O’kharze. Trąbią o tym na całą stolicę!
 - Oczywiście – prychnął Morwen, siadając przy kracie. – Niech wiedzą, że Cesarz to wielki człowiek…
 - Wielki morderca! – dopowiedział mu wesoło Jeleń, poruszając nieco głową. Grube łańcuchy zabrzęczały w kontakcie z kamienną ścianą, Morwen przymknął ślepia. – Uważasz, że cię nie wyda? Poczekaj tylko.
 - Nic mi nie zrobi – rzekł Morwen. – Nie mam żadnego słabego punktu, poza drobiem. Nie mam rodziny, bliskich, przyjaciół…Świat mnie nie obchodzi.
 - Bo zostałeś sam – Jeleń dalej się uśmiechał. – Tak jak ja!
Morwen przez chwilę nie odpowiadał. Wiedział, że łowcy Cesarza dawno temu zabili rodzinę Jelenia, który od tamtej pory wykańczał ich po kolei, jednego po drugim, za co trafiał do podziemnej celi na kilka tygodni. Prawie jak rutyna.
 - Mógłbyś im już odpuścić…
 - Nie mogę – zęby Jelenia błyszczały groźnie. – Zostało mi tylko dziewięciu.
Morwen westchnął.
 - Głupia zemsta. I po co ci to?
 - Uspokoję się – Jeleń oparł głowę o ścianę, zamykając oczy. – Wiesz, że ludzie są najgorszym gatunkiem, panującym na tym świecie, prawda? Jesteś Obserwatorem, musisz to wiedzieć.
Dziewięcioogoniasty drgnął. Wieki temu, kiedy lisów takich jak on było dużo, mieli zwyczaj spotykania się w pewnym specjalnym miejscu raz na jakiś czas i dyskutowania na temat tego, co do tej pory widzieli. Morwen od lat nie przychodził na spotkania. Nie miał powodu.
 - Doskonale o tym wiesz – Jeleń wyraźnie przyczepił się tematu. – Trzymasz się Cesarza, bo zostałeś ostatni ze swojego gatunku. Z zemsty za to podkładasz swoich kumpli z lasu.
 - Bzdura – Morwen parsknął obraźliwym śmiechem. – To nie ma nic wspólnego z…
 - Cesarz nosi płaszcze z futer twoich pobratymców – zauważył Jeleń, przymykając filuternie jedno oko. Morwen drgnął, jakby wzruszał ramionami.
 - Co z tego?
 - Nie wmówisz mi, że nic to dla ciebie nie znaczy.
 - Wmówię. Nie pamiętam swojej rodziny. Lisy nie należą do rodzinnych stworzeń.
 - Ale to nadal twój gatunek…
 - Mój gatunek miał gdzieś to, że przyszedłem na świat – Morwen udawał obojętnego, choć temat rodziny go drażnił. – Nie znałem swojego ojca, nie pamiętam matki. Jedyne, co pamiętam z dzieciństwa, to zapach rodzeństwa i wilgoć leśnego poszycia. Trzeba było sobie radzić samemu.
Jeleń nic na to nie odpowiedział, ale miał wielce wszechwiedzącą minę. Morwen podniósł się na łapy, machnął ogonem.
 - Siedź sobie tutaj dalej. Może pewnego dnia wróci ci rozum.
 - Mój rozum jest na swoim miejscu – głos Jelenia wypełniony był niezrozumiałym w jego sytuacji optymizmem. – Zastanawiam się tylko, co stało się z twoim małym, lisim serduszkiem…
Morwen prychnął, oddalając się dostojnym krokiem.
 - Wygląda na to, że wisi już na ścianie trofeów naszego wspaniałego Cesarza!
Morwen zaczął biec. Wariacki śmiech Jelenia dzwonił mu w uszach jeszcze przez długi czas.

         - To tylko mała misja, nic takiego – tłumaczył się Cesarz. Morwen patrzył na swojego pana spod zmrużonych powiek. Tym razem władca przedstawił mu kolejną osobę do podłożenia, o dziwo – człowieka. Zmiennokształtnemu nie bardzo się to spodobało. Miał gdzieś los leśnych stworzeń, ale wykańczanie ludzi było dla niego nowością.
 - Dlaczego tak ci zależy na tym kmiotku, panie? – zapytał, choć wiedział, że Cesarz mu nie odpowie. Nigdy mu nie przedstawiał powodów swoich typowań, nie było takiej potrzeby. Także i tym razem Cesarz zbył pytanie pupila machnięciem ręki.
 - Wszystko w swoim czasie, Morwen. Chcę, żebyś przez jakiś czas poudawał jego syna...
Morwen prychnął. Podszywanie się pod członków rodziny było jego specjalnością. Cesarz zauważył jego pogardliwe spojrzenie i westchnął.
 - Morwen…Niedługo przyjdzie na świat mój potomek, następca tronu. Muszę mu zapewnić bezpieczeństwo…
 - Po co? – nie rozumiał Lis.
 - Żeby miał w życiu łatwiej. A wiem, że są ludzie, którym nie podoba się moja polityka i takim właśnie człowiekiem jest Gallen. – mowa była o jednym z żołnierzy Cesarza, niepozornym człowieku, wiecznie uśmiechniętym i obrzydliwie dobrodusznym. Morwen znowu się skrzywił.
 - Ktoś taki miałby ci zaszkodzić, panie?
Cesarz przesunął ręką po karku.
 - Powiedzmy, że się martwię… - po chwili namysłu wyciągnął ramię do Morwena, który pojąwszy aluzję, zmienił się w sokoła i posłusznie przysiadł na ręce swojego pana. – Załatw to najszybciej jak się da i dam ci spokój na dłużej – Cesarz uśmiechnął się lekko. – Będę zbyt zajęty pokazywaniem światu swojego syna.
 - Jak sobie życzysz, panie – głos Morwena zabrzmiał cokolwiek gorzko, kiedy Zmiennokształtny wzbił się w powietrze i wyleciał przez otwarte okno. Wiedział, gdzie mieszkała ofiara, wiedział też, że Cesarz zadbał o to, by, zmieniony w syna Gallena, nie natknął się na prawdziwego młodzieńca. Szybując nad wewnętrznym dziedzińcem, zauważył leżące w pobliżu karceru ciała strażników. Po chwili namysłu zleciał niżej i wylądował w pobliżu odsuniętej kraty.
 - Wybierasz się dokąś, widzę…. – powiedział do Jelenia, który zajęty był uwalnianiem się z łańcuchów. Jeleń przestał gwizdać przez zęby i spojrzał na Lisa z szerokim uśmiechem.
 - Mówiłem ci, że mam coś do załatwienia…!
 - Jak to zrobiłeś, załatwiłeś aż dwóch strażników? – Morwen wetknął głowę pod kratę. – Przecież przykuli cię za poroże!
 - Poroże to nie wszystko, co posiada Jeleń, wiesz? – Jeleń skończył rozwalać kłódkę i wyszedł z podziemnej celi, otrzepując ciemne futro.  Wyprostowany, na dwóch nogach miał prawie trzy metry wzrostu. Morwenowi zaparło dech, ale nie dał tego po sobie poznać. Wierzył na słowo, że Jelenie są niebezpieczne.
 - No nic, zbieram się. Polowanie czeka – Jeleń opadł na cztery nogi i potrząsnął łbem. Złączył palce dłoni, tworząc mocne, twarde racice i przesunął porożem po kamieniach dziedzińca, aż zgrzytnęło. – A co u ciebie, Zmiennokształtny?
 - Nowa misja. Jak zwykle – Morwen zadreptał w miejscu, otarł dziób o skrzydło.
 - Kogo tym razem łapiesz? – Jeleń zaczął podążać truchtem w kierunku bramy, wychodzącej na ulicę. Morwen zmienił się w zwierzę i pobiegł za nim.
 - Człowieka…
 - A jednak – Jeleń patrzył przed siebie z uśmiechem. – Wiedziałem, że do tego dojdzie.
 - Co wiedziałeś?
 - Że Cesarz zacznie węszyć także wśród swoich…Nie dość, że morderca, to jeszcze spryciarz…Oczywiście, przecież niedługo będzie miał syna…
 - Głupoty – Morwenowi zrzedła mina. – Ja tego nie pojmuję….
 - Bo nie rozumiesz założeń rodziny – odpowiedział Jeleń pogodnie, jakby wcale nie uciekł przed chwilą z więzienia i nie zabił po drodze dwóch strażników. – O młode należy się troszczyć, żeby zapewnić im jak najlepsze warunki rozwoju.
Morwen milczał, żując język. Nie znosił rozmawiać o czymś, czego nie rozumiał i czego nigdy nie doświadczył. Nie miało to wielkiego sensu
 - Znikam – Jeleń znowu przejechał porożem po kamieniach, aż posypały się iskry. – Czeka na mnie jeszcze dziewięciu łowców…Powodzenia ci życzyć nie będę – mrugnął do lisa i pogalopował przed siebie.
 - Oczywiście – mruknął Morwen, przyjmując postać ptaka. – Wcale się tego po tobie nie spodziewam…
        
           Odnalezienie domu człowieka, przeszkadzającego Cesarzowi nie zajęło Morwenowi wiele czasu. Pamiętając jak wygląda syn Gallena, Lis wylądował w ciasnej uliczce między budynkami i zmieniwszy się w siebie, odetchnął głęboko. Prosta misja, pełne powodzenie. Nadął policzki i przybrał postać ludzkiego chłopca, w wieku około piętnastu lat. Zaledwie wyszedł z ukrycia, ktoś zawołał imię chłopca i Morwen obrócił się jak na komendę w tamtą stronę.
 - Tutaj jesteś! – tak, to był Gallen. Morwen odruchowo zmarszczył nos. Stanął przed nim dość wysoki, krępy mężczyzna o kasztanowych włosach i ciepłym uśmiechu. Tak, pamiętał go. I dalej nie rozumiał, czemu Cesarz martwił się kimś takim jak on.
 - Skąd ta mina? – Gallen stanął przed synem, uśmiechając się szeroko. – Wróciłeś już z polowania?
 - Jakie…a, tak – Morwen w porę ugryzł się w język. Gallen zajrzał mu wymownie za plecy.
 - Chyba nie bardzo ci poszło, co?
Morwen nie zdążył odpowiedzieć, kiedy żołnierz wybuchnął śmiechem.
 - Nic nie szkodzi. Jeszcze mamy w domu co jeść…Chodź, pora na coś do zjedzenia…
Lis czekał cały dzień na odpowiednią okazję. I ta nie nastąpiła. Gallen zachowywał się jak zwyczajny, a do tego głupi człowiek. Śmiał się z bzdur, które sam wypowiadał, co chwila zagadywał o dziwne, nieistotne rzeczy, jak samopoczucie, czy stan ducha. Morwen jeszcze nigdy nie czuł się tak skonfundowany. Powinien podsłuchiwać, wyłapywać słówka, obserwować otoczenie i czekać na odpowiedni moment, żeby powiadomić Cesarza. Tymczasem zwyczajny, skromnie urządzony dom nie wyglądał jak sekretna kryjówka bandy zdrajców ani też ukryta zbrojownia. Sam domniemany zdrajca nie wyglądał na człowieka, który byłby w stanie skrzywdzić coś ponad uprzykrzoną muchę. Nadchodząca noc nawiedziła Morwena widmem porażki. Nie mógł sobie na to pozwolić. Jak się jednak okazało, sprawa nie była taka prosta. Gallen pozmywał po kolacji, bacznie mu się przyglądając, po czym wrócił do stołu i usiadł przed nim, przyglądając się badawczo.
  - No to może teraz powiesz mi, kim jesteś?
Morwenowi zaschło w ustach.
 - Co to za pytanie, ojcze…
 - Nie jestem twoim ojcem i dobrze o tym wiesz – Gallen nadal się życzliwie uśmiechał, a to niepokoiło Morwena najbardziej. Co go zdemaskowało? – Mój syn nigdy nie chodził na polowania ani tym bardziej nie jest typem, który milczy dłużej niż minutę.
Morwen milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Gallen przyglądał mu się badawczo, również nic nie mówiąc. Ktoś musiał przerwać milczenie.
  - Czy wiesz, gdzie naprawdę jest mój syn? – głos żołnierza zadrżał nieco i Lis wyczuł w nim słabość.
 - Nic mu nie grozi – odpowiedział szybciej, niż miał zamiar Morwen. Gallen odetchnął z ulgą, odsuwając się nieco.
 - W takim razie w porządku…Przysłał cię tu Cesarz, prawda?
 - Tak – Morwen nie widział sensu w dalszym kłamaniu. Gallen z westchnieniem wstał od stołu i podszedł do okna.
 - Więc się dowiedział…pewnie od ciebie, co?
 - Jestem tu pierwszy raz – Morwen nie zamierzał czuć się winny. Patrzył na żołnierza chłodno, pamiętając, by nie zdradzić mu swojej prawdziwej postaci. Gallen zmarszczył brwi.
 - Musisz być jednym z tych stworzeń, o których słyszałem. Które wciąż pojawiają się na północy…
 - Nie ma już takich, jak ja – Morwen zrobił dumną minę. – Jestem ostatni.
 - A, rozumiem… - Gallen przyjrzał mu się uważnie i Morwen odchylił nieco głowę. Był gotowy na ewentualny pojedynek lub próbę pojmania, nie obawiał się jednego, starego żołnierza. – To ty jesteś tajną bronią Cesarza…Wrabiasz inne gatunki.
Morwen milczał. Gallen uśmiechnął się lekko.
 - Wszyscy wiedzą, że Cesarz ma pomocnika. Inaczej nie pokonałby ani Hien, ani Harpii…Nie wiem, czemu się ukrywasz, czemu pozwalasz, żeby ten złoczyńca chwalił się czymś, czego nie zrobił…
 - Nie zależy mi – odparł obojętnie Morwen. – Na niczym. Świat i tak dobiegnie końca, z moją pomocą lub nie…
 - Twoja pomoc wiele niektórym daje – powiedział poważnie Gallen, wstając. – Wręcz nieograniczoną potęgę.
 - Nie obchodzi mnie to.
 - Nie obchodzą cię inni? Twoi pobratymcy?
 - Nie.
Gallen zamilkł, przyglądając się Lisowi z niedowierzaniem. Morwena nieco speszyło to spojrzenie.
 - Więc…pomagasz Cesarzowi zabijać inne, podobne tobie gatunki – Gallen zaczął się przechadzać wokół stołu, odginając palce dłoni, jakby coś liczył. – Pewnie sądzi, że skoro będzie miał syna, musi się zająć jego przyszłością…
 - Głupota – wyrwało się Zmiennokształtnemu. Gallen zatrzymał się.
 - Nie mogę na to pozwolić – rzekł ze spokojem. – Nie mogę pozwolić, by to dziecko odziedziczyło charakter po swoim ojcu. Ktoś musi usunąć Cesarza i położyć kres jego panowaniu…
 - I co, to masz być ty? – Morwen parsknął złośliwym śmiechem. – Jak chcesz to zrobić? Występując naprzeciw całej armii?
 - Jeśli będzie trzeba…
 - Jesteś głupi. Zabiją cię.
 - Nie zależy mi.
Morwen zamilkł z półotwartymi ustami. Gallen uśmiechnął się lekko i oparł ręce na blacie stołu.
 - Możesz wracać do Cesarza i przekazać mu wszystko, czego się dowiedziałeś. To mnie nie powstrzyma. Ani mnie, ani mi podobnych. Tak, jest nas więcej – dopowiedział szybko, widząc, że Lis zamierza zapytać. – I nie poddamy się, dopóki Cesarz nie ustąpi z tronu. Dość już zabijania…
Morwen wstał, nic nie mówiąc. Podszedł dumnym krokiem do drzwi wyjściowych i otworzył je na pełną szerokość.
 - Żal mi ciebie – usłyszał zza pleców głos Gallena. – Istoto pozbawiona rodziny. Może gdyby ktoś z twojego gatunku żył…
 - Nic by to nie zmieniło – prychnął Morwen i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

          - Jesteś pewien? Absolutnie pewien? – Cesarz krążył nerwowo po swojej komnacie. Morwen obserwował jego wędrówkę ze znudzeniem, wyciągnąwszy się na aksamitnych poduszkach, ułożonych w kąciku.
 - Jestem tego pewien, panie – powiedział po raz kolejny. – Twój domniemany zdrajca jest całkowicie nieszkodliwy…
 - Ale ja przecież słyszałem, widziałem!...Doszły mnie słuchy, że… - Cesarz zatrzymał się wpół swojego energicznego marszu od łoża z baldachimem, do wysadzanych drogimi kamieniami drzwi. – Może czegoś nie dopatrzyłeś?
 - Sugerujesz mi, panie, brak profesjonalizmu? – nastroszył się Lis. – To nie pierwsza taka sprawa w moim życiu…
 - Tak wiem, ale…
 - I nie ma mowy o pomyłce – Morwen nie miał pojęcia, czemu to robi. Jakoś tak wyszło. – Zapewniam cię, panie, ten człowiek nie ma nic wspólnego ze zdradą stanu…
 - No to mi ulżyło… - Cesarz zachwiał się pokazowo i wylądował bezpiecznie na swoim łożu. – Zdumiewające…a kosztował mnie tyle nerwów…
 - Niepotrzebnych nerwów, panie – Morwen podniósł się z poduszek. – Możesz spać spokojnie…
 - To cudownie… - wymruczał Cesarz, podnosząc się szybko z pościeli. – W takim razie mój syn ma zapewnioną świetlaną przyszłość! Wspaniale się spisałeś, Morwen!
 - To nic takiego… - wybuch radości władcy zaskoczył Lisa. Cesarz dotąd reagował spontanicznie na wygrane sprawy, ale nie aż tak…
 - Dostaniesz na obiad coś wspaniałego! – zapalił się Cesarz. – Muszę cię uhonorować za tak wspaniałą pracę!
Ale zanim władca zdołał wezwać służących, ktoś załomotał do drzwi cesarskiej komnaty i do środka wpadł zadyszany posłaniec.
 - Co to za porządki?! – zirytował się automatycznie Cesarz.
 - Panie mój… - wydyszał posłaniec, czepiając się drzwi, żeby nie upaść. – Cesarzowa…
 - Co? – wystraszył się Cesarz. – To już? Natychmiast mnie tam prowadź! – rozkazał, zbierając swój wspaniały gronostajowy płaszcz w garść, żeby nie wlókł się po podłodze. Wybiegł za służącym, zostawiając Morwena na poduszkach. Lis na darmo czekał na swoją obiecaną nagrodę. Nikt do niego nie przyszedł, nie zawołał na jedzenie. Gdy kilka godzin później ogłuszająca wrzawa wyrwała Morwena ze snu, Lis już wiedział, że Cesarz doczekał się następcy tronu. I, że Gallenowi będzie trudniej, niż kiedykolwiek. Wstał niechętnie, przeciągnął się i zamieniwszy w ptaka, wskoczył na parapet okna. Wyjrzał na radującą się ponownie stolicę i poszybował ponad dachami domów, żeby uciec od radosnej nowiny, ale mu się nie udało. Następne dni były podobne. Stolica świętowała, Cesarz zajął się swoją rodziną i nie w głowie mu było honorowanie swojego pupila. Morwen udawał, że ma to w nosie, ale martwił się coraz bardziej. Przypominały mu się słowa Jelenia i głupiego ludzkiego żołnierza…i sam nie wiedział, co ma zrobić

        Przypadkiem zaniosło go na wewnętrzny dziedziniec, dziwaczna pokusa, by zajrzeć do pustego karceru. Jak się okazało, nie był już pusty.
 - Szybko cię złapali – odezwał się Morwen, lądując przy kracie. Jeleń nie od razu podniósł głowę, było mu ciężko poruszać nią od nadmiaru łańcuchów, oplatających jego poroże.
 - Nie mogłem uciec – odparł pogodnie. – Zostało mi jeszcze czterech.
 - Szybko ci idzie – Morwen zmienił się w lisa i wsunął pysk między kraty. – Ciekawe, kiedy zlecą twoją egzekucję…
 - Nieprędko – powiedział radośnie Jeleń, pobrzękując łańcuchami. – A co u ciebie? Jak tam infiltracja cesarskich zdrajców zza miedzy?
 - Niezbyt interesująco – przyznał zgodnie z prawdą Morwen. – Nie wiem, jak Cesarz mógł sądzić, że ten człowiek jest w stanie mu zagrozić…
 - Teraz, kiedy pojawił się jego następca, ma prawo się martwić – oznajmił z powagą Jeleń. – Podejrzewam, że wielu spróbuje połakomić się na zgładzenie nowego pretendenta do tronu…
 - Na przykład ty? – Morwen wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jeleń odpowiedział podobnym, tyle, że dużo łagodniejszym.
 - Nie interesuje mnie los ludzkości. Chcę tylko zabić tych, którzy na to zasłużyli.
 - Cesarz nie zasłużył?
 - Czyżbyś zaczął się łamać?... – słowa Jelenia starły uśmiech z lisiego pyska. – Przecież Cesarz jest twoim panem…
 - Ja nie mam pana – warknął Morwen. Jeleń uprzejmie uniósł brwi. – Przyjmuję rozkazy od Cesarza, bo taki mam kaprys. Jak zechcę to odejdę…
 - Strasznie łatwo cię podejść – ucieszył się więzień, wyciągając głowę do przodu. Rozległ się nieprzyjemny chrzęst łańcucha, sunącego po kamiennej ścianie. Morwen wyjął pysk spomiędzy krat. – Siedzisz tutaj tylko dlatego, że jesteś sam. I czujesz się z tym wyjątkowy…
 - Nieprawda…
 - Nudzisz się, więc służysz Cesarzowi, żeby nie wyjść z wprawy – wielkie oczy Jelenia wydawały się straszliwie puste. Morwenem wstrząsnął dreszcz. – Ale pocieszę cię, Zmiennokształtny. Kiedy wyrównam swoje rachunki, dołączę do ciebie.
 - Co to znaczy? – Morwen zastrzygł uchem.
 - Kiedy przekłuję rogami ostatniego łowcę, zostanę naprawdę sam – powiedział do siebie Jeleń i w jego głosie zabrzmiała gorycz. – Moja zemsta się skończy, mojej rodziny już nie ma. Ale bez obaw, wtedy założę sobie drugą. Oczywiście, jeśli dzięki twojej pomocy Cesarz nie wybije reszty mojego stada – Jeleń zaśmiał się krótko, wyrywając Morwena z zamyślenia. – Aż się dziwię, że ten człowiek jeszcze tego nie zrobił…
 - Taak… - Morwen przez chwilę był myślami gdzie indziej. Jeleń przyjrzał mu się z dołu podziemnej celi.
 - Widziałeś już swojego poprzedniego pana?
Morwen drgnął.
 - No wiesz, syna Cesarza…Czy cię do niego nie dopuścili?
Morwen nastroszył się nieco. Ucho drgało mu spazmatycznie, jakby reagowało na natarczywe brzęczenie zabłąkanej muchy.
 - Pewnie nie chcieli ryzykować… - Jeleń zmrużył dwubarwne ślepia. – Pupil czy nie pupil, dzikie zwierzę…Kto wie, co mu przyjdzie do głowy, jak zobaczy swojego przyszłego pana…
Morwen nie słuchał więcej. Zawrócił do zamku, nawet nie bardzo wiedząc, gdzie idzie i po co. Minął strażników, grających w karty przed bramą wejściową, przedarł się przez kuchnię, w której szykowano kolejną ucztę na cześć nowo narodzonego członka cesarskiej rodziny, po czym ruszył prostą drogą w kierunku komnat Cesarzowej. Był tam tylko raz, kiedy Cesarz rozkazał mu śledzić swoją żonę w trakcie swojej nieobecności w zamku. Raz wystarczył, żeby Morwen zapamiętał drogę do wykładanych złotem i klejnotami, przesiąkniętych perfumami pokoi. Także i teraz, marszcząc ze wstrętem nos i podkulając pod siebie ogon, przemknął przez rozległe korytarze do ostatniej komnaty, położonej najgłębiej tego zamkowego skrzydła. Zgodnie z założeniami, pokój, w którym leżał następca tronu był pusty, cała służba uczestniczyła w przygotowaniach do wieczornego przyjęcia. Morwen podbiegł chyłkiem do kołyski, zmienił się w człowieka i nachylił nad nią. Przyszły Cesarz nie wyglądał zbyt imponująco. Rozlazła, pulchna masa różowego ciała, owinięta w drogocenne tkaniny. Morwen przechylił głowę. Samo patrzenie na ludzkie dziecko wywoływało u niego mdłości. W jaki sposób tak zacofana fizycznie rasa zdobyła panowanie nad większością świata, nawet Lisy nie miały pojęcia. Dziecko spało, przyciskając piąstki do twarzy i wyglądało tak niewinnie jak tylko kilkudniowe dziecko może wyglądać. Ohyda. Morwen podjął decyzję o odejściu, jeszcze zanim tu przyszedł. Wysunął pazury i przesunął ich końcami po czole małego. Zmrużył oczy, kiedy dosłyszał zbliżające się kroki. Był już daleko od ludzkiego miasta, kiedy służąca nachyliła się nad kołyską następcy tronu i zaczęła nieludzko wrzeszczeć. Kiedy stolicę obiegła wieść o tym, że syn Cesarza został znaleziony z przegryzionym gardłem, Morwen zniknął z terytoriów, zajmowanych przez ludzi na dobre. I nikt go już więcej nie widział.

        Kraina na północy nie zmieniła się wiele, odkąd był tu po raz ostatni, jakieś sto lat temu. Ludzie wciąż nie dotarli do tego miejsca, pełnego gęstych lasów i istot, niespotykanych nigdzie indziej. Morwen szedł sobie tylko znaną ścieżką, wciąż oznaczoną zapachem lisiej sierści, zwietrzałym już i prawie że zapomnianym. Z nosem przy ziemi, łapa za łapą, Dziewięcioogoniasty wlókł się teoretycznie bez celu, nie reagując na zaczepki rozhukanych Drozdów o kolorowych ogonach i jęczące śpiewy Driad, kołyszących pozbawionymi kości rękoma między drzewami. Szedł prosto za zapachem, który sam kiedyś wyznaczył, aż dotarł na niewielką polanę, w samym sercu ciemnego boru. Na jednym z grubych, tysiącletnich drzew zauważył wydrapany znak w kształcie trójkątnych linii. Był już na miejscu.
 - Gallen powiedział, że wciąż przychodzą… - mruknął do siebie Morwen, rytualnie wydrapując nowe znaki w miejscu starych. – Kłamał?...Głupi człowiek…
Skończywszy ze znakiem, cofnął się, żeby przyjrzeć się swojej pracy i westchnął. Jeleń miał rację, to on był prawdziwym głupcem. Nienawidził ludzi, a służył im przez długi czas, nienawidził rodzin tylko dlatego, że nigdy żadnej nie miał. On był najbardziej żałosną, ostatnią ze swojego gatunku postacią. I teraz nie pozostało mu nic innego, jak zdechnąć tutaj, w miejscu spotkań Obserwatorów. W miejscu, do którego nikt nie przyjdzie…Ucho Morwena drgnęło w kierunku trzasku gałęzi i Lis nastroszył się cały, oczekując na atak, który jednak nie nastąpił. Z krzaków wyszedł…inny lis. O jaśniejszej sierści, ciemnych obwódkach wokół oczu i krótszym ogonie. Morwen zastygł na swoim miejscu obserwując, jak lis podchodzi do znakowanego drzewa i wydrapuje kolejną warstwę w już wydrapanym znaku.
 - Kim jesteś?! - zdenerwował się Morwen, przyjmując ludzką postać. – Czego szukasz w tym miejscu?
Lis drgnął od krzyku, ale nie uciekł. Po chwili wpatrywania się w Morwena, przybrał podobnie ukształtowaną formę i przygładził dłuższe kosmyki sierści wokół szyi.
 - Ja…przybyłam na spotkanie. Jestem Obserwatorką.
Morwen wpatrywał się w Lisicę, jakby zobaczył ducha. Zmieszała się pod wpływem tego spojrzenia, uciekając wzrokiem w ziemię i odgarniając pasmo ciemnych włosów za spiczaste ucho.
 - Sądziłam, że jestem ostatnia… - zaczęła.
 - Tak, ja też uznałem, że… - Morwen powoli zbliżył się do dziewczyny. Stado przelatujących przez bór Drozdów zagłuszyło jego następne słowa, ale kilka dni później w miejscu spotkań Zmiennokształtnych nie było już nikogo. I odtąd żaden człowiek nie spotkał już na swojej drodze podobnego stworzenia.
 Autor: Velveten
 Data publikacji: 2011-07-06
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niesamowite
Naprawdę świetne, bardzo podoba mi się niesamowity klimat tej opowieści. Żal i smutek jest bardzo odczuwalny.
Autor: kero Data: 19:04 5.05.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 33 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 33 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Na mówieniu uciekają godziny.

  - Owidiusz
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.