Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Morska sesja

[...] Wyciągając karty bohaterów i kości, zasiedli przy stole w pokoju RPG: Adam rozstawiając wokół siebie mapy i różnego rodzaju kartki, Damian, Dawid, Marta i Ojciec zaś wyciągając po piwie i upieczonym przez mamę Damiana cieście. Dawid ustawił muzykę, puszczając jakąś mieszankę Pink Floydów i zaczęli.

 

Karczma jest raczej czysta, ale widać, że zawdzięcza to bezustannemu wysiłkowi dwóch pracujących w niej dziewek.

Powgniatane gdzieniegdzie stołki, ledwo trzymające się w zawiasach drzwi i połamana okiennica mówią za siebie: tu luksusu nie znajdziecie. Za długim, drewnianym szynkiem stoi karczmarz, wykłócając się o coś z żoną przez drzwi. Przy stołach siedzi paru marynarzy o groźnych, ponurych spojrzeniach, jakiś czarno odziany podróżny i dwóch tęgich piwoszy, którzy spoglądają przez okno na zewnątrz. Dwóch młodych grajków pałaszuje właśnie obiad, który dostali za wczorajszy występ: poza tym jest raczej cicho. Ulice są niemalże puste, co wydaje się dziwne o tej porze w tak dużym mieście, a wiatr jest zbyt słaby, by było słychać morze. Ale ono jest niedaleko: nad dachami domów widać nagie maszty i reje, a powietrze pachnie solą i rybami.

— Hej! — Arkeil machnął ręką na jedną z dziewek. — Przynieś no po kuflu piwa. Każdemu.

— Oprócz mnie — mruknęła Ana, mrużąc złote oczy.

— Oczywiście.

— No i utknęliśmy — Tarh walnął pięścią w sosnowy stół. — Przyjdzie nam bóg wie ile czekać, zanim wypełnimy polecenia króla.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że żaden statek nie płynie na południe — powiedziała Ana. — Myślałby kto, że w tak dużym porcie…

Do izby weszło trzech marynarzy, potężnych mężczyzn z tatuażami na ramionach.

— To wszystko przez Valkira. Zwyczajni kupcy boją się pływać tam gdzie ten zbir grasuje.

— Siedzicie przy naszym stole — rozległ się nagle głos marynarza, który pochylił się niebezpiecznie nad wątłym Helarem. Ten nie odezwał się; jakby nic się nie stało, nadal siedział na końcu ławy, dumając nad czymś odległym z założonymi przed sobą rękami. Tylko wyglądał tak wątło: pod ciemnogranatową szatą kryły się stalowe mięśnie. Ale prawdziwą bronią Helara było coś innego.

— Szukasz zwady? — zapytała zimno Ana.

— Ho ho, jaka odważna paniusia! Hej, popatrzcie jakie ma oczy! Niech mnie! — ryknął nagle śmiechem. Ana nie lubiła, kiedy drwiono z jej oczu. Bardzo nie lubiła. Ostrze miecza błysnęło tylko w powietrzu i nagle znalazło się o włos od szyi mężczyzny.

— Lubimy się ostro bawić, co? — powiedział marynarz, ale trochę zadrżał mu głos.

— Odsuń się i odwal się. Chyba że interesuje cię o wiele ostrzejsza zabawa.

Nagle dwójka marynarzy, która stała z tyłu, skoczyła na siedzących. Arkeil i Tarh z trudem zdążyli poderwać się na równe nogi i odsunąć od stołu. Helar siedział nadal, jak siedział. Nagle rozgorzała bójka: tyleż zacięta, co krótka. Marynarz, który stał nad Helarem, odepchnął ręką ostrze Any i w chwili, kiedy się na nią rzucił, nadział się na wyciągnięty przez nią nie wiadomo kiedy i jak nóż. Krzycząc przeraźliwie, zwalił się pomiędzy nią a Helara. Arkeil ciął swojego przeciwnika po nogach na wysokości kolan. Krótkie cięcie, ale straszliwe w skutkach: marynarz ugiął się nagle, jakby mu kto ziemię spod stóp wyszarpnął i bezsilnie zwalił się na podłogę. Tarh tylko wstał. Potężny, wąsaty wojownik przerastał wszystkich obecnych co najmniej o głowę. Dwuręczny miecz wyglądał w jego dłoni jak zwykły. Widząc sytuację, jego przeciwnik postanowił szybko zrezygnować z gościny w karczmie i wyskoczył najkrótszą drogą, przez okno.

Okrzyki karczmarza ucichły tak szybko, jak się zaczęły. Żadnych szkód nie było. Helar dopił piwo.

— Ciekawe, dlaczego ten człowiek za oknem tak nam się przygląda — rzucił od niechcenia.

— Jaki człowiek? — zdziwił się Arkeil.

Faktycznie, za oknem stała jakaś postać, dosyć porządnie odziana, w dziwnym, haftowanym kapeluszu. Widząc, że bójka skończona, ruszyła się i weszła do karczmy, kierując się prosto w stronę stolika bohaterów.

— Ach, piękna walka, doprawdy! — wykrzyknął nieznajomy z radością. Podszedł bliżej i przyoblekł twarz uśmiechem. Nie należał do najpiękniejszych, ani on sam, ani ów uśmiech. — Nazywam się Kordeh — rzekł z niezbyt głębokim, choć i tak przesadnym ukłonem.

— Cóż — Ana zmrużyła zimno złote oczy.

— Doszły mnie wieści, że szukacie łodzi do Kirhe — bohaterowie przytaknęli w milczeniu. — Otóż ja też od dłuższego już czasu próbuję się tam dostać, lecz nie mogłem tego dotąd uczynić, albowiem załoga mojego statku została nieco uszczuplona ostatnimi czasy, zaś wody południowe… rozumiecie sami.

— Krótko mówiąc — powiedział Arkeil — proponujesz nam zaciągnięcie się na twój statek?

— Otóż to! Widząc, jak chwacko poradziliście sobie z tymi tutaj zbirami, uznałem, że wszyscy na tym skorzystamy.

— Świetnie! bardzo nam zależało na… — zaczął Tarh.

— …zależało nam na dobrym zarobku — gładko weszła mu w słowo Ana. — Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że takie usługi kosztują.

— No… tak. Oczywiście. Zapewniam wyżywienie na czas podróży i godziwą zapłatę. Powiedzmy, po sztuce złota dla każdego teraz i tyle samo po dotarciu do Kirhe. A dodatkowo może jakaś premia jeśli spiszecie się dobrze.

Bohaterowie spojrzeli po sobie.

— Zgoda — Arkeil skinął głową. — Jak się nazywa twój statek? I jak go znajdziemy?

— Pytajcie o Ledę w południowym porcie.

— W południowym?

— No cóż… — Kordeh wzruszył ramionami. — Tam są niższe opłaty. Wypływamy jutro o świcie. Bądźcie na czas.

— Niech cię głowa nie boli — mruknął Tarh w stronę oddalających się już pleców kupca.

— I co teraz? — Arkeil zwrócił się do pozostałych.

— Musimy się przygotować — rzekł Helar, wstając wreszcie. — Przynajmniej ja muszę.

— A my? — Ana spojrzała kpiąco. — Chyba wyczyszczę nóż i kolczugę i pójdę spać.

— W południe? — żachnął się Arkeil. — Idę na miasto. Może coś jeszcze kupię.

— Idę z tobą — powiedział Tarh.

Kiedy minęła noc i nastał świt maszerowali już brudnymi uliczkami portu południowego. Między sobą trzymali biednego Fela, który coś kiepsko się czuł przez kilka ostatnich dni i w ogóle był nie w sosie. Nie było z nimi Arkeila.

— Jak mógł tak po prostu zniknąć? — Ana nie potrafiła zrozumieć tłumaczeń Tarha.

— Nie zniknął. Powiedział, że musi jeszcze kilka spraw załatwić i że musi to zrobić beze mnie. Miałem się dopytywać?

 — Wreszcie zrozumiałeś!

Tarh spojrzał na Anę jakby była niespełna rozumu. Ana spoglądała na niego podobnie już od dłuższego czasu.

— Spokojnie. Zjawi się. Zawsze się zjawia — Helar nie przejawiał obaw. — Nie znam siły, która by go mogła zatrzymać na dłużej niż dwie minuty, jeśli on tego nie chce — uśmiechnął się do wspomnień.

—Tym bardziej mnie martwi jego zniknięcie.

— Patrzcie! Tam jest Leda! Idziemy! — wskazał Tarh.

— Oj, nie pójdziecie — rozległ się nagle jakiś głos za nimi. Obrócili się nagle. Oparty o mur, stał tam jakiś obdartus, dłubiąc sobie długim nożem paznokcie.

— Obawiam się, że będziecie mogli iść dalej dopiero gdy ulżycie nieco swoim sakiewkom.

— Znowu? — Anie opadły ramiona. Na szerokim, na wskroś uczciwym obliczu Tarha wykwitł nagły uśmiech.

— Znowu!

Helar nic nie powiedział.

Z cieni wyłoniło się jeszcze kilku drabów. Przyjaciele odpuścili sobie zbędne ceregiele i nagle ruszyli do ataku, czym niechybnie zdziwili na śmierć kilku przeciwników. Faktycznie, trzech z nich padło trupem ledwie zdążyli otworzyć ze zdziwienia usta. Zakotłowało się. W którejś chwili jeden z rabusiów pchnął Helara o ścianę, która aż jęknęła głucho, i zamierzył się nożem w odsłonięte gardło. Niczym cień wyrosła za nim potężna sylwetka Tarha.

— Oj, nieładnie tak traktować mojego kumpla — powiedział podnosząc zbira z jego nożem i wszystkim innym. Szerokim zamachem rzucił go w innych i natychmiast natarł znowu. Ostatni z napastników uciekli przed nim w popłochu.

— Szkoda strzał — Ana pochyliła się nad Helarem. — Nic ci nie jest?

— Nie. Nie dałbym sobie zrobić krzywdy.

— Hej! — rozległ się nagle głos. — Nie mówcie tylko, że mnie ominęła zabawa!

— Arkeil! Ty… Jesteś gorszy od tych łotrów — Ana wskazała na zwłoki leżące u jej stóp. — Martwiliśmy się o ciebie!

— Ho ho! Jak miło! Niestety nie mogłem przyjść wcześniej. Musiałem się zatroszczyć o coś pilnego.

— Cóż było tak pilne? — złe błyski odbiły się w złotych oczach Any.

Arkeil zrobił tajemniczą minę.

— Obiecuję wam, że się dowiecie! Ale na razie – sza!

— Sza! — oburzyła się Ana. — Trzymaj te swoje małe tajemnice. I tak nic mnie nie obchodzą.

— Weźmy Fela i chodźmy już — ponaglił ich Helar. — Świt dawno już minął.

Nie było to w pełni prawdą, bo dopiero rąbek bladozłotego dysku uniósł się ponad morzem, ale poszli teraz szybko na Ledę i wdrapali się po wąskim trapie na pokład. Wiatr wiał chłodny, znad morza. Znać w nim było świeżość i rześkość; zdawał się też nieść coś z tej długiej drogę, którą miał za sobą. Nad horyzontem wznosił się niski wał mgieł.

— Witajcie! — Kordeh pojawił się nagle na pokładzie. — Wszystko gotowe. Możemy odbijać. Bosmanie! — podszedł do niego niewysoki, niepozorny zdałoby się, człowiek o krótkiej, smolistej brodzie. — Odchodzimy.

Posypały się rozkazy, rzucono cumy, stawiono żagle. Nim słońce dobrze wspięło się na nieboskłon, port – i ląd – zostały daleko z tyłu, niknąc w rzednących z wolna welonach mgły.

Szare fale chlapały miarowo o drewniane burty, czasem łamiąc się z sykiem piany. Dalej od brzegu złapali silniejszy wiatr i podróż rozpoczęła się na dobre.

Szybko okazało się, że przez większość czasu na morzu nie ma zbyt wiele do roboty. Przyjaciele zabijali czas reperowaniem rynsztunku, ćwiczeniami w ładowni i przeciągającymi się w późną noc rozmowami. Zastanawiali się, czy ich misja ma szanse powodzenia. Król pragnął sojuszników w nadciągającej wojnie i liczył na pomoc ze strony Kenyna, osławionego w Lenyi maga, który w przeszłości już nie raz pomagał Gyrdanowi. Potem dyskusja schodziła zwykle na zbierające się nad Lenyą czarne chmury: wszystko wskazywało na to, że będą one ciemniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Na tym rozmowy zamierały, bo nie śmieli dalej w przód wybiegać myślami.

Minęły trzy dni takiej żeglugi; czwartego dnia późnym popołudniem zauważono obcy żagiel na horyzoncie. Zbliżał się prędko w ich stronę, co nie wróżyło niczego dobrego. Nie mieli szans ucieczki: Leda była po prostu zbyt wolna. Kiedy podpłynęli bliżej, stało się jasne, że to piraci. Niezmierne napięcie zapanowało na pokładzie, ludzie stąpali nerwowo i gładzili miecze u boków, zerkając ukradkiem w stronę nadpływającego okrętu. Przed zachodem statek jednak zwolnił; czy wiatr przestał mu sprzyjać, czy zrobił to naumyślnie, dość, że przestał się zbliżać.

— Może uda nam się wymknąć pod osłoną nocy — Kordeh zacierał ręce, wybiegając co chwila na rufę. — Kiedy zapadną ciemności, pogasimy wszystkie światła i zaczniemy kluczyć. Może zda się to na coś.

Tak też zrobili. Krótko przed północą wygasili lampy i niby wilk chyłkiem pomknęli na zachód, w stronę lądu. Było to posunięcie ryzykowne, ale mieli nadzieję, że dzięki temu zmylą pogoń.

Jakże złudna to była nadzieja! Zamiast jednego żaglowca, zobaczyli aż trzy statki o świcie, wszystkie nie dalej jak pięć mil.

— Pioruny i gromy! — Kordeh huknął pięścią w reling. — To horda Valkira! Wpadliśmy, i to po same uszy.

Teraz nie było już żadnego odwlekania ataku. Nim słońce dobrze wstało, największy ze ścigających okrętów podpłynął na tyle blisko, by rzucić haki na linach i podejść do abordażu.

Starli się wściekle: dwie fale, jeden żywioł. Arkeil, Tarh, Ana i Helar stali jak mur, ale po bokach szeregi obrońców cofały się w wielu miejscach. W wielu miejscach powstawały wyrwy.

Silny wstrząs oznajmił dotknięcie drugiego statku. Niektórzy rzucili się w tamtą stronę, ale zbyt mało ich było. Wrzaski wzbiły się pod samo niebo. Gdzieś buchnął ogień.

— Helar! — ryknął Tarh ponad głowami dwóch wrogów. — Na tamtą stronę!!!

Rzucili się razem do tyłu, Tarh zmiatając jeszcze potężnym uderzeniem jakiegoś pirata z drogi.

— Chyba mnie wkurzyli — mruknął Helar, niby cicho, ale jakiś brodaty rabuś cofnął się pod jego spojrzeniem. Skoczyli na drugą burtę. Tu walki prawie nie było, toteż w mgnieniu oka otoczył ich gąszcz nieprzyjaciół.

Krwawy płomień spowił sylwetkę Helara. W powietrzu rozeszło się gorące tchnienie i nagle przed Magiem wyrósł w powietrzu trzaskający ogień. Zdawał się wisieć w powietrzu, ale palił tak samo dobrze jak każdy inny, kiedy tylko czegoś dotykał. Pomarańczowe jęzory popędziły wokół Helara i Tarha, uwalniając ich od bezpośredniego zagrożenia, i pomknęły pomiędzy wrogów, siejąc straszliwe spustoszenie.

Jednak Helar nie poprzestał na tym. Nagle wzniósł ręce i urósł jakby, a jego szaty załopotały, mimo że wiatr nie był zbyt silny. Rzekł jedno słowo i grom spłynął z nieba, zalśnił bladą błyskawicą i trafił w trzeci okręt wroga, który próbował właśnie podejść burtą do drugiej z pirackich łodzi. Zgiełk ucichł nieco, a miast niego pod chmury wzbiły się płomienie i dym. Maszt trafionego okrętu przechylił się z trzaskiem i runął na pokład, grzebiąc ludzi pod sobą. Żagle szybko zajęły się ogniem.

To odmieniło nieco oblicze bitwy, bo na płonącym okręcie był najpewniej sam Valkir, a jego los był w tej chwili mocno niepewny; nadto, ogień Helara wciąż szalał. Po drugiej stronie Ana i Arkeil cofali się powoli, ale bezustannie, opędzając się przed gradem uderzeń. Ana krwawiła lekko na skroni, ale każdy jej krok w tył znaczył krzyk jakiegoś nieprzyjaciela.

— Próbuję w walce osłabić ich wolę! — krzyknęła Marta wywijając dość niebezpiecznego młyńca mieczem. — Najwyższy czas, by i mi się udało!

— Niech będzie. Modyfikator plus trzy, ale rzucasz test WM.

Potoczyły się kostki, na chwilę zaległa pełna napięcia cisza. Jeśli się uda, to będzie debiut Any w dziedzinie magii!

— Jest!!! — Damian, Ojciec i Dawid zawyli zgodnie radosnym chórem, a Marta wskoczyła na stołek i z hukiem wbiła miecz w drewniany blat.

— Hej! Nie psuj nam stołu!

— Wielkie mi tam, stół. Deskę da się wymienić.

— Ale póki co, kostki się mogą źle toczyć — Adam sam się śmiał, mówiąc te słowa.

Przeciwnicy Any jakby się zawahali, błysk niepewności mignął w ich oczach. Ana z pełnym furii wyciem zatopiła twardą klingę w szyi jednego z nich, kopniakiem odrzuciła drugiego i z potężnym młyńcem natarła do przodu. Helar obejrzał się zdziwiony: poczuł moc i mimo, iż był zajęty rozpoznał w niej Anę. Nie czas był jednak się dziwić. Torh rozniósł potężnym wymachem jakiegoś wielkoluda i w ostatniej chwili odbił śmigające w stronę Helara ostrze. Ogień Maga tańczył teraz na dziobie: stał tam Kordeh i kilku marynarzy, broniąc się przed napierającymi zbirami. Niektórzy z płonących szukali ratunku w falach; inni nie docierali już do nich.

Arkeil wskoczył w wyłom utworzony przez śmiały atak Any i ruszył biegiem wzdłuż burty, niby błyskawica rażąc mijanych piratów. Zdawało się, że ledwo kogoś dotknął, ten padał, bez stęku nawet, bez słowa.

— Gasić ogień! — krzyknął nagle Kordeh i do Arkeila dotarło, że faktycznie tylko w niewielu miejscach toczyła się jeszcze zbrojna walka, a wielu przeciwników rzucało broń i wznosiło ręce lub zasłaniało oczy w geście poddania. Zmęczonym ruchem wybił komuś krzywy miecz z dłoni i widząc, że pirat się nie poddaje, pchnął go w gardło krótkim, lecz efektywnym sztychem. Helar ugasił swój czar i zajął się zatapianiem innych ogni, choć był już wyraźnie zmęczony. Nie było się jednak co dziwić: trafiony jego błyskawicą okręt płonął teraz całkowicie i nabierał wody; będzie kwestią minut, zanim zatonie.

Wkrótce dorżnięto ostatki piratów i ugaszono płomienie, z wydatną pomocą Helara, a co śmielsi wskoczyli nawet na obce pokłady. Zanosiło się na to, że dalej popłyną już trzema statkami.

— Gdzie Ana? — Torh spytał Arkeila.

— Siedzi pod masztem, jest ranna. Helarze! Helarze, czy mógłbyś coś zrobić dla Any?

— Co… ach, tak. Spróbuję. Czuję jednak, że niewiele mi już sił pozostało.

— Kordehu! — Arkeil okręcił się nagle na pięcie. — Mógłbyś tu podejść?

— Taa…uff. Trudna to była przeprawa. Gdyby nie wy, chłopcy… i wasza przyjaciółka… oj, źle by było, źle…

— No właśnie, Kordehu. Gdyby nie my! Ale byliśmy i ocaliliśmy ci skórę. Domaga się to pewnej wdzięczności.

— Proście! Zawdzięczam wam życie!

— Myślę, że dobijemy targu. Widzisz, Kordehu, spieszy się nam na południe, a twoja łódź, choć dobra, wolna jest przecie, a teraz jeszcze zniszczona porządnie. Pozwól więc, że weźmiemy mniejszą z łodzi pirackich – wraz z tym, co w niej znajdziemy – i popłyniemy prędzej, tak jak to nam pasuje. Zrezygnujemy za to, rzecz jasna, ze wszelkiej innej zapłaty, poza, być może, dobrym poczęstunkiem na pożegnanie.

— Zasłużyliście na to, o co prosicie, i na więcej. A prawdę rzekłszy, nie wiem, czy bym was zdołał zatrzymać, nawet gdyby mi taka myśl w głowie postała — tu spojrzał w stronę Helara, Any i Tarha. — Toteż uważam, że godną mi składasz ofertę. Mówią o mnie, żem skąpiec, ale przecie i ja mam i sumienie, i serce: zgadzam się. Bierzcie statek i płyńcie. Martwi mnie tylko, że na resztę drogi bez tak dobrych wojowników zostanę.

— Teraz, kiedy już pogromiliśmy Valkira, niewiele ci grozi. Zresztą, my przecież popłyniemy przed tobą, więc wszelkie gromy wpierw na nas spaść winny.

— Zatem idźcie już na swój okręt i dopilnujcie, by nic z niego nie zabierano, a kiedy będziecie gotowi, wróćcie na obiad.

Arkeil skinął głową i podszedł do pozostałych, którzy teraz się pochylali nad krwawiącym z nosa Helarem. Ana była dziwnie spokojna, ktoś, kto jej nie znał, mógłby nawet rzec: zawstydzona. Ale oczywiście Ana nigdy zawstydzona nie bywała.

— Dobrze się czujesz? — zapytał Arkeil dziewczyny. — Wyglądasz jakby… blado.

— Dobrze. Ale Helar chyba przecenił swe siły.

— Nnic młi nnie błędzi — wymamrotał Helar dość słabo.

— Właśnie kupiłem statek — oznajmił Arkeil.

— Za co? — brwi Any powędrowały do góry.

— Za nasze wynagrodzenie — Arkeil wskazał na piracki żaglowiec. — Dalej popłyniemy tym.

— Łał! Własny statek! — wykrzyknął Tarh. — Jesteś pewny, że będziemy nim potrafili pożeglować?

— Trochę pływałem za młodu. Myślę, że damy sobie jakoś radę.

— Za młodu! — Ana parsknęła śmiechem. — To niby kiedy?

— Za młodu — odfuknął jej Arkeil i pomaszerował dumnie na zdobyczny żaglowiec.

Po sutym obiedzie u Kordeha poczuli się znacznie lepiej i nie tracąc więcej czasu odpłynęli, żegnani przez całą załogę. Dwóch marynarzy zaoferowało się płynąć z nimi i pomagać podczas rejsu: z ochotą przystali na ich pomoc.

Ledwie poradzili sobie z żaglami i sterem, zaczęli buszować po okręcie sprawdzając, co też piraci w nim wieźli. Z zadowoleniem odkryli spore zapasy żywności, piwa, wina i miodu, a nadto dodatkowe liny, deski, żywicę i żagle. Kosztowności nie znaleźli zbyt wiele, ale dość, by napełnić kieszenie. Przede wszystkim jednak znaleźli broń, i to wcale niezłą. Miecze, topory i noże wykute z najprzedniejszej stali, tarcze i hełmy, kolczugi, cisowe łuki i pierzaste strzały, a nawet beczułka z ciemną cieczą, o której Ana orzekła, że jest to trucizna do grotów.

Jeden z mieczy przykuł szczególną uwagę Helara, była w nim bowiem magia, lecz skryta głęboko i słaba, stara jakby. Wiele godzin prześlęczał nad tym mieczem Helar, siedziałby całą noc nawet, gdyby nie był taki zmęczony; kiedy wstał, zaczął badać oręż znowu. Wreszcie, koło południa, orzekł że oręż ten jest w magiczny sposób ostry i zdaje w dobrym ręku potężniejsze rany, a co więcej pomaga leczyć tego, który go dzierży.

— Nie jest to jakaś potężna magia — rzekł do przyjaciół — Ale czasami może to być włos, który oddzieli od śmierci.

— Komu zatem wręczymy ten oręż? — Arkeil spojrzał po zgromadzonych. — Ja mam już miecz, z którym rozstawać się nie chcę.

— Nie patrz na mnie — rzekł Torh. — Za mała to zabawka jak dla mnie. W rzeczy samej, myślę że by się raczej dla kobiety nadała.

— I ja tak sądzę — skinął głową Helar. — Zwłaszcza, że nasza mała przyjaciółka chyba odkryła w sobie pewien dar, jak się domyślam…?

Przyjaciele popatrzyli w zdumieniu.

— Chyba… chyba podczas walki użyłam magii — przyznała Ana ze skruchą, ale i z dumą. — Nic nie mówiłam, bo sama nie byłam pewna.

— Użyłaś magii i to dość silnej — powiedział Helar. — Tym bardziej powinnaś wziąć miecz. Będzie on silniej działał w ręku kogoś, kto włada własną mocą.

— Alarm! Alarm! Ratunku! — dobiegło nagle skądś z góry. Jak jeden mąż przyjaciele wbiegli po schodkach na pokład. Wystarczył rzut oka, by się rozeznać w sytuacji. Przed nimi, ze wzburzonych fal, wyrastała potężna szyja, a potworny łeb unosił się prawie tak wysoko, jak maszty.

— Biada! — westchnął Helar. Dwóch marynarzy, którzy się z nimi zabrali, krzyczało z całych sił. — Taki już jestem zmęczony!

— Może ma przyjazne zamiary? — Tarh niepewnie szacował rozmiary potwora. Anie udało się jakoś spojrzeć na niego z kpiną.

— Miałem nadzieję, że inaczej tego użyję — powiedział głośno Arkeil, sięgając do zawieszonej u pasa sakiewki — ale cóż, trudno.

Przyjaciele popatrzyli na niego zdziwieni, kiedy wyciągnął z niej dziwnie lśniącą statuetkę jastrzębia z rozłożonymi skrzydłami, mniejszą od jego dłoni. Helar zmierzył posążek osobliwym spojrzeniem.

— Jak też to było? Levannah! Aer levannah!

Jastrząb w jego rękach rozbłysł nagle i ożył. Błyskawicznie zmienił się w kulę jaskrawego światła i poszybował gdzieś w niebo. Arkeil spojrzał na potwora, który właśnie zdecydował się coś uczynić i rozcinając wodę rzucił się w stronę żaglowca.

Nim zdążył w niego uderzyć, z przestworzy spadło coś na kształt słońca. Kula jasności ze świstem i sykiem runęła wprost w niego i spowiła go płomiennym światłem. Długie jęzory blasku zapełgały po wodzie jak piana. To, co poczuli, nie było ani gorącem, ani zimnem, ani prądem, ani wiatrem: była to czysta moc, siła, która przepaliła stwora, zdusiła go i przemieniła w pył. Stali jak wryci.

— O, kurde — Damian przełknął ślinę. — Czegoś takiego nawet ja się nie spodziewałem.

Marta spojrzała na niego bykiem, a Dawid z rozbawieniem.

— Chowasz tam może coś jeszcze? — zapytał.

— Nie. Kupiłem tę statuetkę od znajomego kupca, który jak dotąd mnie nigdy nie zawiódł. Mówił coś o dużej kuli ognia, a był w potrzebie, więc wziąłem posążek i postanowiłem zrobić z niego niespodziankę.

— To ci się udało — burknęła Marta.

Damian spojrzał na Adama.

— Obawiam się tylko, że kiedyś się może okazać, że właśnie taka magia znów będzie potrzebna...

 

Tak to na sesjach bywa...

 

                                Pozdrawiam wszystkich Czytelników!

                                                              Mariusz Moryl

 Autor: Mariusz Moryl
 Data publikacji: 2005-04-29
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Milutkie!
Bardzo dobrze mi sie to czytało, chętne zobaczyłabym więcej takich tekstów. Może jakaś dalsza część, albo coś podobnego?
Autor: Lilka
 Uzasadnienie przyznania 2 kałamarzy
Eee... Próżność? Skoro sam sobie przyznaję, to chyba tylko tak można to nazwać ;) Może mi wybaczycie, choć tekstowi do ideału daleko. W każdym razie jestem zdania, że niektórzy z Was mogą być zainteresowani wypocinami redaktora witryny, chociażby ot, tak, żeby się pośmiać... No i tematycznie pasuje, prawda? Jest fantasy, jest RPG... No to go lu!
Autor: Whitefire
 :)
Interesujący bohaterowie ;) Aż chciałoby się przeczytać o nich coś więcej,ale i dowiedzieć się coś więcej. Akcja w opowiadaniu toczy się tak szybko, że zabrakło niektórych wyjaśnień :) Poza tym wyczuwam także wprawne pióro piszącego. Dobrze się czyta. ;P
Autor: MiSS_P Data: 11:41 17.02.09
 D
Idealnie :)
Szybko i przyjemnie sie czyta.
Autor: Thys Data: 15:50 11.05.10
 Interesujące
Muszę przyznać że bardzo przyjemnie się czyta i chce się więcej :)
Autor: kero Data: 19:15 23.04.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 125 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 125 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Mów tylko o tym, co rozumiesz. O innym milcz!

  - Lew Mikołajewicz Tołstoj
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.