Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Pomyłka w ewidencji

 

Nie wiem, co za diabeł podkusił mnie do zmiany sobotniego schematu. Zazwyczaj byłem zupełnie zadowolony, siedząc w fotelu z butelką Heinekena i paczką westów, skupiony na śledzeniu przygód jakiegoś macho, który sam jeden rozwalał armię Bardzo Złych Facetów. Ewentualnie poświęcając w międzyczasie godzinkę czy dwie na awanturę z Agnieszką. Osobliwa rzecz, jak niewiele zmian wprowadza rozwód, jeśli idzie o wzajemne relacje małżonków. Wrzeszczeliśmy na siebie zupełnie jak za czasów naszego krótkiego i burzliwego mariażu, kiedy to potrafiliśmy postawić na nogi cały blok, omawiając arcyistotny problem podnoszenia i opuszczania deski sedesowej, bądź sprawę skarpet, które miałem rzucać do kosza z brudną bielizną, a nie obok niego. Ktoś mógłby pomyśleć, że owe skarpety stały się w końcu przyczyną rozpadu naszego związku. Nic bardziej mylnego. Związek rozleciał się przez łóżko - solidne, dębowe łoże małżeńskie, wykonane jeszcze przez mojego dziadka. Właśnie tam przyłapałem Agę z absztyfikantem, gdy wróciłem z wieczoru kawalerskiego kumpla nieco wcześniej, niż było w planach. Ciekawe, czy lovelas miał nawyk opuszczania deski sedesowej? Jakoś nigdy nie zdołałem się tego dowiedzieć... Wtedy spytałem tylko inteligentnie, dlaczego nie zamknęli drzwi na klucz. A potem my, mężczyźni, natychmiast przeszliśmy od słów do czynów i złamałem mu dwa żebra. On zmiażdżył mi nos. Żebra zrosły się bez śladu, a nos do dziś jest krzywy. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.

            Było, minęło. Teraz zamiast o sedes, kłóciliśmy się z Agą o samochód i prawo do opieki nad psem. Na szczęście bezpośredni kontakt zastąpiły rozmowy telefoniczne i nie musiałem przy tym oglądać jej miny, która dobitniej niż wszelkie słowa sugerowała, iż jestem pijakiem, chamem i brudasem.

            Pociągnąłem z butelki długi łyk i bez zainteresowania spojrzałem w telewizor. Macho na ekranie właśnie oberwał w łeb trzonkiem łopaty. Po czymś takim czaszka powinna mu pęknąć jak dynia. Nie pękła.

            Zerknąłem na zegarek. Dochodziła siódma, pora, kiedy Agniecha dzwoniła zazwyczaj z długą listą pretensji i żądań. Czego ona jeszcze chce? Dostała mieszkanie i Rambo, którego natychmiast przemianowała na Bukieta. Słyszałem, że któregoś dnia psina, pozostawiona samej sobie na kilka godzin, pogryzła wszystkie meble. Nic dziwnego. Gdybym ja został znienacka ochrzczony Bukietem, też bym gryzł.

            Telefon stacjonarny zaczął dzwonić o siódmej trzynaście. „Nie odbieraj, kretynie” – napomniałem sam siebie. Dzwonek umilkł po kilkunastu sekundach. Cisza. Kolejny sygnał. I kolejny.

- Czego, do jasnej cholery, telefon chciał?! – wrzasnąłem w końcu w słuchawkę, gotów kultywować małżeńską tradycję najlepiej, jak umiałem.

- Myślałeś, że to Agnieszka? –  Głos Sebastiana spowodował natychmiastowy spadek ciśnienia. – Wybacz, że cię rozczaruję, ale to tylko ja.

- Nie czuję się rozczarowany, co oczywiście nie znaczy, że się cieszę – powiedziałem zgryźliwie. Mój braciszek mógł dzwonić tylko w jednej sprawie. I tylko w jednym miejscu mógł panować taki jazgot.

- Może byś tak w końcu wylazł z tej swojej nory i przyszedł do „Raju”? Chłopaki się o ciebie dopytują, poza tym jest tu parę fajnych lasek. A nuż ci się która spodoba?

- Bardzo wątpię – wymamrotałem, bo wspomnienie dębowego łoża stanęło mi żywo przed oczami.

- No to zapomnij o laskach. Przyjedź, narąbiemy się jak za starych, dobrych czasów.

- A potem zrobimy rozróbę i wylądujemy w bardzo drogim hotelu z bardzo zimnymi prysznicami?

- Co tylko zechcesz, braciszku! – Sebastian roześmiał się radośnie.

- Hmmm... Chcę zostać wybrańcem bogów, co oznacza wiadro Jacka Danielsa, milion dolarów i Catherine Zeta-Jones na mój wyłączny użytek.

- Gdybym był bogiem, nie wybrałbym cię nawet do malowania płotu. Poza tym zdawało mi się, że cierpisz na nieuleczalny mizoginizm?

- Dla Cathy wspaniałomyślnie zrobię wyjątek. Niech ma, biedulka.

- To jak będzie?

- Co z tym wiadrem?

- Zwykła żołądkowa może być?

 

*

W „Raju” nie czekał na mnie żaden bóg, chcący, bym mu wymalował płot. Nie łudziłem się także, że zastanę tam Catherine Zeta-Jones czy choćby Kasię Cichopek. Ktokolwiek nadał tej mordowni owo górnolotne miano, posiadał bardzo niekanoniczne wyobrażenie o zaświatach. Albo był zwyczajnie walnięty.

Zapłaciłem za taksówkę i wkroczyłem do środka. Zapach zwietrzałego piwa, pomieszany z papierosowym dymem omal nie zwalił mnie z nóg. Mnie! Ktoś bardziej subtelny straciłby świadomość po kilku wdechach. Co w sumie byłoby niezłym sposobem na tani odjazd.

Od razu zlokalizowałem Sebastiana i resztę towarzystwa. Okupowali stolik w najciemniejszym kącie, ale wrzeszczeli tak, że żaden ślepy nie mógłby ich, hehehe, przeoczyć. Moje pojawienie się wywołało żywy aplauz, porównywalny tylko z wiwatami na cześć księżnej Diany, kiedy jeszcze stąpała po tym padole. Tyle że lady Di nikt raczej nie częstował na wejściu ogromnym kielichem żołądkowej gorzkiej.

 

*

To był, mimo wszystko, bardzo wesoły wieczór.

Który został uwieńczony bardzo dziwnym finałem.

 

*

            Czy kiedykolwiek obudziliście się we własnym łóżku, nie wiedząc, jak się tam znaleźliście? Oczywiście, że nie. Ale to wcale nie świadczy, że jesteście tacy porządni. Po prostu nigdy nie przeżyliście incydentu z łóżkiem dziadka i nikt nie przemianował waszego ukochanego dobermana z Rambo na Bukieta. Gdyby tak było, nie robilibyście teraz zdegustowanych min. 

            Chryste, ależ mi się chciało pić. Przypomniałem sobie, jak za dobrych studenckich czasów Sebastian naciągał w takich przypadkach kołdrę na głowę i twierdził, że chowa się przed kacem, bo go przeraża. Arek otwierał wtedy puszkę coli, podtykał mu pod nos i mówił kaznodziejskim tonem: nie lękajcie się!

            Nauczony doświadczeniem młodszego brata, zdecydowałem się nie chować, tylko od razu poszukać w lodówce coli. Skonstatowałem przy okazji, że spałem w pełnym umundurowaniu. Na szczęście zdjąłem buty. Stały przy samym progu, jakby miały zamiar wymknąć się z powrotem na imprezę, gdy tylko spuszczę je z oka.

            Ścisnąłem skronie rękami. Głowa wprost pękała mi z bólu, ale nie to było najgorsze - w moim własnym fotelu siedział  bowiem drobniutki, nieznany mi bliżej facet i oglądał poranne wydanie wiadomości.

            Teraz ja zrobiłem zdegustowaną minę. Człowieczek na kanapie nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi i dalej śledził relację z zamachu terrorystycznego w Bagdadzie. Miał przy tym tak wesolutką minę, jakby owe ofiary śmiertelne, o których mówiła prezenterka, były rodziną królewską, po której właśnie odziedziczył tron.

            - Dzień dobry – odezwałem się głupio. Jedną z moich najgorszych wad jest uprzejmość, którą zawdzięczam heroicznym wysiłkom matki. W dzieciństwie lała mnie sznurem od żelazka za każdym razem, kiedy pokazałem komuś język.

            - Dzień dobry. – Człowieczek poświęcił mi zaledwie krótkie spojrzenie i wrócił do oglądania telewizji.

            Poczułem się jak bohater debilnego sitcomu.

            - Czy ja pana znam?

            Człowieczek sięgnął po pilota, wyłączył telewizor i zaczął mnie przewiercać wzrokiem. Pomyślałem, że wygląda i zachowuje się jak pracownik Urzędu Skarbowego – łysiejący, w drucianych okularach i tanim garniturze, włażący tam, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach z własnej woli by go nie wpuścił.

            - Jestem Sługą Bożym.

            - Aha. – Byłem niemal pewien, że w tle zabrzmi kretyński śmiech, ale nic takiego nie nastąpiło. O Chryste, nie przypominam sobie, żebym wczoraj z nim pił. Ale to o niczym nie świadczy. Nie pamiętam wielu rzeczy i jeśli się okaże, że ten sługa boży jest moją ostatnią podrywką, to chyba się powieszę.

            - I co, Bóg chce, żebym mu pomalował płot? – palnąłem.

            - Nie sądzę. Jestem tu z powodu pewnej...hmmm...pomyłki.

            - Pomyłki... – Chyba mojej. W pijanym widzie zaprosiłem do domu czuba.

            - Znasz Apokalipsę świętego Jana?

            Nie odpowiedziałem. Poszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę i wyjąłem butelkę Heinekena. Cola w tej sytuacji wydała mi się niewystarczającym pokrzepiaczem. Zaczynałem żałować, że nie mam w domu czystego spirytusu.

            Otworzyłem piwo, pociągnąłem łyk i nieśmiało zajrzałem do pokoju. Niestety człowieczek nadal tam był.

            - Znasz czy nie?

            - Nie – warknąłem.

            - Jakie to typowe! – zirytował się. – Co drugi chrześcijanin nie sięgnąłby po Biblię, nawet gdyby ktoś zrobił z niej komiks! Przepowiedni o stu czterdziestu czterech tysiącach opieczętowanych też nie znasz?

            - Nie, ale znam sto czterdzieści cztery świńskie dowcipy o blondynkach. Chcesz pan posłuchać?

            Człowieczek łypnął na mnie spode łba, ale nic nie powiedział.

            - No? To co z tym pieczętowaniem? Pieczątkę ukradli? Sreberka się skończyły?

            - Hmmm... – Niewiarygodne, chyba się nieco zmieszał. – No więc... Nastąpiła pewna pomyłka w ewidencji. To znaczy, miało ich być sto czterdzieści cztery tysiące, ale...

            - Ale? – podpowiedziałem uprzejmie. W butelce pokazało się dno. Na szczęście w piątek kupiłem cały sześciopak.

            - Ktoś z rozpędu stuknął pieczątką o jeden raz za dużo. No i teraz mamy sto czterdzieści cztery tysiące prawych i jednego niesprawiedliwego. Z którym, nawiasem mówiąc, nikt nie wie co zrobić.

            Heineken widać zmobilizował do działania żołądkową gorzką wciąż krążącą mi w żyłach, bo poczułem, że znów jestem na bani. Ogarnęła mnie idiotyczna wesołość.

            - Ha! Ha! Ha! – zaśmiałem się drwiąco.

            Człowieczek wcale się nie obraził.

            - Kłopot w tym, że nie możemy tego teraz odwrócić, chociaż bardzo byśmy chcieli. Niebiosa wszak są nieomylne. Niniejszym zostałeś nadprogramowym opieczętowanym z plemienia Beniamina. Koniec, kropka. Będziesz zbawiony – i to czy tego chcesz, czy nie.

            Odstawiłem pustą butelkę na ławę i podszedłem do półki z książkami. Jak przystało na dobrego chrześcijanina, miałem w domu Biblię. I zgodnie z polską tradycją nigdy dotąd do niej nie zajrzałem. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że przynajmniej nie usiłowałem nikogo nawracać, co jest, jak wiadomo, ulubionym sportem sporej części starszych pań w moherowych berecikach.

            Mozolnie przerzucałem kartki, poszukując fragmentu o stu czterdziestu czterech tysiącach, podczas gdy sługa boży przyglądał mi się z drwiącym uśmieszkiem. Na szczęście wiedziałem, chociaż nie mam pojęcia skąd, że Apokalipsa jest na końcu. W innym wypadku musiałbym przekartkowac całą tę potworną cegłę, co zajęłoby mi ładnych parę lat...

            - Ale ten Beniamin był Żydem! – zakrzyknąłem triumfalnie, kiedy z niemałym trudem uzupełniłem katechetyczne luki w wykształceniu. – A ja nie jestem!

            - Czyż nie pochodzisz od Adama i Ewy? Cóż znaczy narodowość w świetle faktu, że wszyscy ludzie są braćmi? Zresztą muszę cię rozczarować – jeden z twoich przodków przywędrował tu z Palestyny za panowania króla... No, w każdym razie jakiś czas temu. I był z pokolenia Beniamina. Stąd ta żenująca pomyłka. A tak na marginesie – wczoraj cały wieczór bełkotałeś mi do ucha o wybrańcu bogów. Chciałeś – masz. I nie narzekaj. W końcu inni zostawali męczennikami dla czegoś, co ty dostajesz gratis.

            - „Uważaj, czego sobie życzysz...” – zacytowałem ponuro, kładąc Biblię obok pustej butelki po piwie. Nie namyślając się długo, poszedłem do lodówki po następną.

            Kiedy ją otworzyłem, stwierdziłem ze zdumieniem, że nic w niej nie ma.

            - Ejże! – wrzasnąłem z wściekłością.

            - Nic z tego! – zachichotał człowieczek. – Od dzisiaj koniec z używkami, przeklinaniem i rozwiązłością. To był ostatni grzeszny dzień twego żywota. Jak już mówiłem, zostaniesz zbawiony. Niestety nie obędzie się bez pewnych...wyrzeczeń.

            - Ale ja nie chcę!!! – ryknąłem i zamachnąłem się ową cudownie opróżnioną butelką, gotów zaprawić bożego posłańca w ciemię, by wyrazić swój protest przeciwko zbawianiu mnie na siłę. Nagle coś mi zaświtało...

            - Hehehehe! – zarechotałem triumfalnie, ponieważ znalazłem kruczek prawny, dzięki któremu mogłem się jeszcze z tego wywinąć. – Zapomniałeś, że jestem rozwiedziony! Rozwód to wszak grzech ciężki, czyż nie?

            - Widzisz... – Człowieczek uśmiechnął się z politowaniem. – To akurat da się odkręcić. Spokojna głowa, niczego nie będziesz pamiętał. Ona też nie. Zaczniecie wszystko od nowa. Czy to nie cudowne?

            Moja radość była tak wielka, że rzuciłem się człowieczkowi do gardła, gotów dusić z wdzięczności za ów cud. Niestety potknąłem się o kupkę egzemplarzy Playboya, leżących obok fotela, i runąłem jak długi. Tymczasem sługa boży rozpłynął się w powietrzu niczym sen jaki złoty...

*

            Nie wiem, co mnie podkusiło do zmiany sobotniego schematu. Zazwyczaj byłem zupełnie zadowolony, mogąc siedzieć w fotelu z Bukietem grzejącym mi stopy, zatopiony w oglądaniu programów National Geographic. Ale Tomek tak nalegał... W końcu był to wieczór kawalerski ostatniego wolnego strzelca z naszej dawnej paczki.

            - Mógłbyś się wreszcie nauczyć sprzątać po sobie te cholerne skarpety?! – wrzasnęła Aga, wypadając z łazienki. Cisnęła mi pod nogi rzeczoną część garderoby, po czym z jadowitą słodyczą spytała:

            - Czy wrzucenie ich do kosza przekracza twoje zdolności umysłowe?

            Westchnąłem i pokornie zaniosłem nieszczęsny przedmiot sporu tam, gdzie chciała. Z tą dziewczyną jak nic wysłużę sobie miejsce w niebie.

            - Co będziesz dziś robić, kochanie? – zagadnąłem nieśmiało, patrząc jak miota się po pokoju.

            Agnieszka przystanęła. Spojrzenie jej fiołkowych oczu zrobiło się odrobinę cieplejsze.

            - Nadal się przejmujesz, że zostawiasz mnie samą? Nie martw się, znajdę sobie jakieś zajęcie. Tylko się nie spij! – zażartowała.

Wychodząc zdziwiłem się trochę, że moja żona, zamiast w powyciąganych dresach, stąpa dziś po mieszkaniu odziana w obcisłe dżinsy i kusą bluzeczkę z dekoltem. Ale kto by tam zrozumiał kobiety...

 Autor: Carlin Leander
 Data publikacji: 2011-12-31
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niezłe
Jak to trzeba uważać na imprezie ale chowanie się przed kacem no niezłe to było :)
Autor: kero Data: 10:42 7.05.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 178 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 178 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Wszystkie książki można podzielić na dwie grupy: książki na chwilę i na każdą chwilę.

  - John Ruskin
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.