Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Kopiec Grian

Kopiec Grian Z Błyszczącymi Policzkami

 

 

Nie znajdzie się już chyba nikt i to w obu ponurych światach, kto oparłby się drapieżnej urodzie Grian, niezależnie od płci, czy poglądów. Jednak Królowej Nimf to nie wystarczało. Jak każda ambitna kobieta pragnęła od życia wciąż więcej.

Ósmej i ostatniej poddanej szukały po drugiej stronie sídów, przejść łączących oba wymiary. Tam, gdzie najłatwiej o żywą dziewczynę, której cierpienie i ofiara usuną z błyszczącej twarzy ostatnie niedoskonałości. Szukały od wielu lat. A czas w tym miejscu płynął swoim biegiem, rozciągniętym przez zapitego Boga Dagdę niemal do granic przyzwoitości.

Síd Cnoc Greine ukrywał siedem nieszczęśliwych dziewcząt, a raczej to, co z nich po wiekach udręki pozostało. Krył też i długie korytarze, magiczne proszki i romanse, które mogłyby wstrząsnąć nawet tym z pozoru wyzutym z moralności miejscem.

To właśnie Banshee wypatrywały dla niej najpiękniejszej z irlandzkich dziewcząt. Młodą kobietę na skraju smutnego życia i bolesnej śmierci, a o to potrafiły się przecież postarać. Moc i kosztowności płynęły do kopca szerokim strumieniem ze wszystkich niemal stron czerwonego jak lateryt Tamtego Świata. Książęta, Bogowie i Półbogowie zabijali się o względy swojej kochanki, nakręcając tym wzajemną nienawiść.

I tak nic ich to nie kosztowało. W zasadzie, to wysyłali do walki tylko ludzkie trzody. Śmierć miała tu dłuższą i ostrzejszą kosę.

***

Trzeba było jeszcze opłacić zachłanne skrzaty, które nie wiele robiły sobie ze słodkich oczu Królowej z Błyszczącymi Policzkami, za to złoto działało na nie wręcz piorunująco. Grian w życiu nie widziała tak gorącego żaru pożądania, a stawała się w tej kwestii ekspertem. Cena podróży „w drugą stronę” sídów niestety nie jest liczona od kilometrów. Za taką sumę można by ściągnąć do kopca niewielką armię! Z zapasem mieczy i nadzorującymi ich demonami.

Królowa twierdziła, że zainwestowane kosztowności zwrócą się jej wkrótce i to z nawiązką. Zresztą i tak walały się tylko po najgłębszych i najciemniejszych tunelach.

To niewierny Elcmar, zazdrosny brat samego Wielkiego Boga , przysłał im tego urodziwego młodzieńca, w dodatku ponoć najbardziej płodnego ze swoich żołnierzy, a przy tym najmniej skorego do wzruszeń. Wojownika, którego nie powstydziłaby się nawet najwięksi z książąt. Grian rozkochała go i upiększyła, usuwając dziesiątki szpecących zahartowane ciało blizn. Wszystko to kosztem niewielkich zmarszczek i jeszcze wstrętniejszej depresji.

Po wszystkim zamknęła się w swojej przepastnej komnacie, odwracając od siebie ciężkie kryształowe lustra, choć od wieków już tego nie praktykowała. Bycie najpiękniejszą na całym podzielonym świecie nie wystarczało surowej nimfie. Pragnęła spodobać się sobie.samej, A czego się nie zrobi , aby wyglądać wspaniale?!

O odpowiednią motywację wysłannika nie musiała się w zasadzie martwić. Obiecała mu siebie na zawsze i na wyłączność. Zaklepała mu stałe miejsce w swoim szerokim łożu. Postawiła tylko jeden warunek. Wystarczy bezbłędnie wykonać powierzone wśród westchnień zadanie.Skłamała, ale umiała sprawić, by już nigdy nie przestał o niej namiętnie myśleć i żadna inna pasja nie ukoi tej wielkiej tęsknoty zepsutego serca.Gdy do nich powróci, to zginie i odda zainwestowane weń moce.

Młody Padraig wbiegł do malowniczego Callan, położonego w zielonym hrabstwie Kilkenny, nie ciesząc się z odzyskanej po wiekach wolności. Niecierpliwił się i jak najszybciej chciał mieć już to wszystko za sobą. Całe dotychczasowe półtora tysiąca lat zapamiętał, jako zbędne preludium do czekających go wkrótce uniesień.

Wciąż miał na sobie ten sam, typowo fennidzki ubiór. Wyrysowany węglem czarny jeleń na bawełnianej bluzie nie wzbudzał aż takiego zainteresowania, jak noszący go z dumą śliczny chłopak. Do tego bezbarwne spodnie, uszyte z tego samego materiału, co bluza, a na nogach skórzane sandały. Żadnych udziwnień, tylko prostota i funkcjonalność.

Po wewnętrznej stronie gładkich powiek chłopca utkwiła miłosna zadra. Malowniczy widok ogromnego, skąpanego w zieleniach i brązach kopca. Wciąż myślał o swojej Władczyni, a jej połyskujące od blasku świec ciało…

Bezskutecznie próbował się skoncentrować.

Przechodnie oglądali się za gościem, zaskoczeni niesamowitą urodą turysty i dość oryginalnym ubiorem. Dziewczyny tonęły, gdzieś w głębi podkolorowanychprzez Grian brązowych oczu, nie pragnąc żadnego ratunku. Nawet mężczyźni spuszczali w zawstydzeniu wzrok, zastanawiając się nad wznowieniem treningów, odstawieniem ciemnego piwa i ogólną niesprawiedliwością świata.

Młodzieniec przystanął na chwilę na skrzyżowaniu dwóch głównych ulic. Spróbował pozbierać i okiełznać monotematyczne myśli. Grian nakazała mu uwieść i zranić najśliczniejszą kobietę w Irlandii. Uczynić z niej kolejną z upiornych zjaw. Gładka skóra i silna dusza skusiły zachłanną nimfę, a nie znała w pragnieniach umiaru.

Dorastająca Elaine wkrótce dołączy do siedmiu sióstr w cierpieniu, stając się legendarną Banshee, kobietą ze wzgórza, której jęk zaalarmuje o zbliżającym się do domostwa nieszczęściu. Wyrwane siłą z kościstych objęć śmierci już zawsze wychwycą jej zimny oddech, tęskniąc za wędrówką dusz, z których niewiele w nich pozostało.

Głębokim wdechem powstrzymał napływające do oczu łzy. Najszczęśliwszy z Fennidów nie powinien być przecież smutny! Kochał swoją Panią, zapach jej lśniących włosów, uśmiech w białoczerwonym kolorze i dotyk, którego się nie da zapomnieć.

Nawet, gdy bardzo byś tego zapragnął.

To Tamten Świat nazywał wciąż swoim domem. Tutaj kolory mieniły się zbyt jaskrawo, a powietrze śmierdziało dymem i ludzką słabością. Nic dziwnego, skoro wszystko nurzało się w zniewieściałym błękicie. Poza tym ten hałas, zupełnie inny od szczęku stali i łopotu skrzydeł pilnujących baraków Sheevra. Zbyt złożony i nienaturalny.

Wkrótce wypatrzy ofiarę, zada jej ból i powróci do ciemnego kopca, gdzie zajmie się umieraniem z rozkoszy. Kierowany jej podszeptami wybrał najdłuższą drogę. Wspinał się teraz w kierunku wolno bijącego serca miasteczka. W stronę lokalnych sklepików, aptek i przystanku autobusowego, aorty wysyłającej tych najodważniejszych w szeroki i barwny świat.

Spojrzał na białe ściany jedynego w okolicy supermarketu, z którego co chwilę wysypywali się zamyśleni ludzie. Zawieszony pod ukośnym nadprożem dachu zegar wskazywał strzałkami w niebo, choć nic ciekawego się tam dziś nie działo. Obładowana zakupami Elaine wynurzyła się zza zaparkowanych wzdłuż ulicy samochodów. Skończył się wrzesień, zbliżała się zima i jej siedemnaste urodziny. Sama zajęła się zorganizowaniem imprezy. Rodzice wyłożyli pieniądze i obiecali, że zostawią ją samą w domu i to na parę cudownych godzin. Ufają jej i też zaufaliby jemu.

Powinna się bardziej postarać, bo przyjdą dosłownie wszyscy!

Pragmatyczny ojciec wynajął pokaźny biały namiot, rozstawiony wzdłuż ich półokrągłego ogrodu. Z pewnością pomieści wszystkich spragnionych zabawy nastoletnich gości, trzymając ich śmieci z daleka od ukochanego salonu. Stoły, pokryte kremowymi obrusami, czekały już na zaproszoną młodzież. Jutro dowiozą jeszcze matę i komiczne stroje do zapasów sumo. Nie będzie nudy! Zabawa do białego rana!

Jeszcze dmuchanie wykupionych ze sklepu balonów, robienie sałatek i zakochanie się w mijającym ją chłopcu. A wszystko to w odwrotnej od podanej kolejności.

- Przepraszam – zagadnął nieznajomy, spoglądając nieśmiało na bordowe torby zakupowe z białym, jak jego uśmiech napisem. – Może mógłbym pomóc, a przy okazji opowiedziałabyś mi o waszym mieście?

Zarumienił się fałszywie, wspominając pieszczoty Królowej.

- Nie jesteś stąd… - wydukała, stwierdzając raczej, niż zadając pytanie.

Nie bała się. Wszyscy doskonale się tu przecież znali. Irlandzka prowincja oferowała w ostatnich latach tyle niebezpieczeństw, co skakanie po nadmuchiwanych zamkach. Trudno było liczyć na większe zastrzyki adrenaliny. Od tego było Kilkenny, a makabryczne przestępstwa popełniano w dalekim i strasznym Dublinie.

Skupili na sobie uwagę przechodniów, nie uginając się pod ciężarem spojrzeń. Uśmiechnęła się, wydając na siebie wyrok.

- Przyjechałeś tu na wymianę? – zapytała, mając na myśli lokalnych artystów i ich zagranicznych gości, rozmawiających ze sobą zazwyczaj łamaną angielszczyzną lub po niemiecku.

Nie wyglądał jej na Polaka. Mówił poprawnie, choć z tym dziwnym, dość twardym akcentem. No i nie miał na sobie plecaka.

- Można i tak powiedzieć... – odezwał się tajemniczo chłopak.

Sięgnął po lekkie zakupy, dotykając palcami chłodnych dziewczęcych dłoni. Pierwsza z barier została przełamana. Królowa jak zwykle miała rację. Pójdzie im łatwiej, niż przypuszczał.

- Nie mam samochodu… – mruknęła zawstydzona, starając się nie wyjść na biedną wiejską smarkulę.

- Ja też nie i ode mnie nie kupisz! – zażartował, imponując jej po raz drugi.

Zaśmiali się, pogrążając w ożywczym flircie. Z prawdziwą dumą opowiedziała mu o tym miejscu, zapominając na dłuższą chwilę o reszcie świata. Pragnęła zatrzymać go przy sobie jak najdłużej, zachwycić wiedzą i elokwencją, dać mu się trochę poznać.

A on z uwagą wsłuchiwał się w monolog o miejscowej sztuce, a nawet zaśmiał się z paru nieśmiałych dowcipów. Elaine spodobały się te silne dłonie i spokój, i zauroczenie widoczne w półprzymkniętych oczach.

Minęli drugą z benzynowych stacji, zbliżając się do końca miasteczka i wspólnego spaceru po nim. Klienci wlewali benzynę do baków zakurzonych samochodów, wpatrując się w coraz mniej przyjazne im dystrybutory. Nie łatwo jest sprostać recesji.

Po chwili zrobiło się troszkę ciemniej i kameralnie. Znaleźli się w otoczeniu wysokich kamiennych murów i jeszcze wyższych rozłożystych dębów. Auta zwalniały, wolno mijając uroczą parę. Wiatr wiał i zaczęło nawet lekko kropić.

- To już tutaj – skinęła głową na przymkniętą bramę, odmalowaną niedawno przez pracowitego tatę.

Kochała ten dom. Nowe osiedla wyrastały, jak grzyby po kredytowym deszczu, a ten stał tu niewzruszony i dumny, zimny i zacieniony. Ogrzewany ogniem z kominków i miłością troskliwych rodziców stał się miejscem niezapomnianego dzieciństwa.

- Namiot? – zapytał Padraig, oddając jej cenne siatki. – Wszystkiego najlepszego! – dodał po chwili, z tym samym promiennym uśmiechem na twarzy.

Dziesiątki drobnych zdjęć błyszczało na jasnych, materiałowych ścianach. Obrazy z ostatnich lat jubilatki, z zabawnymi komentarzami na spodzie.

Ciekawe, czy Grian nakaże mi ją zgwałcić? Pomyślał bez większych emocji. - Powinna przecież cierpieć.

Elaine nie mogła równać się urodą z Królową Nimf i nie było to tylko kwestią gustu. Wojownik zrobi to, co będzie musiał. Nawet z odrazą i wstrętem.

- Dziękuję – dygnęła staroświecko, wyrywając go z chorej zadumy. – Wieczorem zamierzam zebrać ewentualne prezenty.

Poczekał aż zamknie za sobą stalowe drzwi, wykazując szarmancką troskę o jej poczucie bezpieczeństwa. A bezpieczna nie była, ale nic go to nie obchodziło. Już szykował się na niepowtarzalną noc.

- Jak masz na imię?! - wykrzyknął wprost w jej lekko pochylone plecy.

Z ledwo słyszalnym sykiem wypuściła ciążące w płucach powietrze, przeszczęśliwa, że się w końcu odezwał. Obróciła się powoli, przeczesując palcami opadającą na czoło grzywkę.

- Być może dowiesz się tego wieczorem, czarujący nieznajomy! – palnęła, gryząc się w nieposłuszny język. - Zabrzmiało to tak dziecinnie! O wiele gorzej, niż w romantycznych myślach snutych jeszcze przed chwilą.

- Może jednak warto jest przyjechać do tej strasznej dziury! – zażartował, przemycając komplement. - Czuję się zaproszony!

Pokłonił się teatralnie i zniknął, kierując się w stronę naszpikowanego boiskami parku. Wiecznie zestresowane psy sąsiada tym razem nawet nie zaszczekały, kuląc się ze strachu gdzieś na końcu ogródka.

- Ponoć znają się na ludziach!  - pomyślała, naciskając na zimną klamkę.

Za chwile odpali komputer i pochwali się wszystkim znajomym tym najnowszym i najseksowniejszym odkryciem. Żałuje, że nie zrobiła mu żadnego zdjęcia, ale przecież wieczorem natrafi się ku temu okazja.

Ciekawe skąd jest?Myślała, zastanawiając się nad sposobem, w jaki wymawiał niektóre słowa. Tak nieustraszenie, a zarazem niesamowicie uroczo!

 - Wieczorem musi być moja! – usłyszał chłopak gdzieś z tyłu, tuż pod wytrzymałą czaszką.

- Będzie… - wyszeptał, rozkoszując się rozbrzmiewającym głosem.

- To będą najlepsze urodziny w moim życiu!  - pomyślała Elaine, rozpakowując zmarznięte warzywa.

Post na facebooku zdobywał w tym czasie dziesiątki wymuszonych zazdrością lajków.

- Chyba się zakochałam… – wyszeptała, spoglądając w kuchenne okno.

Upiorne Banshee przyglądały się nowej siostrze.

 

***

 

Fennidzki żołnierz rozsiadł się wygodnie na jednej z szarych jak parodniowy śnieg ławek, przyglądając się biegającym po trawie dzieciom. W ich kamiennych barakach ci sami chłopcy musieliby już stawać do walki. Tak młodych dziewczynek nigdy wcześniej nie widział, podzielając skrzacią opinię o tym, że kobiety nadają się jedynie do rodzenia kolejnych wojowników.

- Inaczej nie byłoby komu walczyć i w Zaświatach zapanowałby straszny chaos!

Niebo miało lazurowy kolor, drażniąc przyzwyczajone do czerwieni oczy. Ponownie pokropił go deszcz, szykując się do dłuższych odwiedzin w tej okolicy. Zasadzone wokół boiska drzewa gubiły malutkie liście i zrzucały żółtozielone żołędzie. Jeden z nich spadł na kolano chłopca, wyrywając go z chwilowego otępienia. Padraig miał już gotowy plan. Potrzebował tylko jej bezcennego wsparcia. Rozpromienił się na samą myśl, że będą tu dziś znowu razem.

Wieczór zapadał tuż przed wieczorynką, a z kominów wychodził mu na spotkanie ciemny dym. Najmłodsi szykowali się do nieuniknionego snu, a rodzice do paru godzin swobody. Powietrze szarzało w zachęcającym do działania tempie. Trąciło zbliżającą się śmiercią, wilgocią i chłodem. Wreszcie jakieś znajome zapachy z dzieciństwa!

- Banshee… – wyszeptał, wzywając kobiety ze wzgórza. – Już czas, abyście zaczęły swe jęki.

Siedem zjaw okrążyło okoliczne osiedle, lamentując nad losem dziewczyny. Szkaradne twarze ukryły przed wzrokiem chłopca, owijając je strzępami wypłowiałej tkaniny. Żaden śmiertelnik nie zniósłby takiego widoku. Urodę oddały Królowej.

Ich zawodzenia mieszały się z wyciem październikowego wiatru. Mieszkańcy nie podchwycili tego ostrzeżenia. Już dawno ogłuchli i oślepli na magię z Tamtego Świata. Zapominali z każdym kolejnym pokoleniem. Niestety nie zapomniano tam o nich.

Nimfy zagwarantują mu spokój i pomogą w najważniejszej chwili. Użyczą mu swoich mocy i uchronią przed zbyt ciekawskim wzrokiem innych książąt. Grian miała tam wciąż paru wrogów, niekiedy równie potężnych, jak ona. Kto potrafiłby ją znienawidzić?! Zastanawiał się chłopak, nie kryjąc kipiącej w nim złości.

Opuścił park bocznym, narożnym wyjściem i skręcił w stronę osamotnionego marketu. Wąska wyjeżdżona droga poprowadziła go wzdłuż garaży i niewielkiego placu zabaw, na którym bawiły się dzieci poubierane w odblaskowe kamizelki. Znużone codziennością matki odbierały swoje pociechy z przedszkola, hipnotycznie wpatrzone w nadchodzącego młodzieńca. Podszedł do pierwszej z nich i delikatnie pogłaskał po wysuszonym od wiatru policzku. Przez chwilę poczuła się najszczęśliwszą osobą na całym świecie.

- Pieniądze… – szepnął, gorącym oddechem otulając jej ucho.

Sięgnęła do torebki, walcząc z nadchodzącym omdleniem. Żółty banknot wnet zmienił właściciela. Po chwili dołączył do niego drugi i trzeci. Na szczęście darował kobiecie życie.

Z bukietem powiędniętych kwiatów po raz ostatni przemierzał główną ulicę Callan, wzbudzając coraz większe poruszenie wśród miejscowych gapiów. Z poczty i z banków wychodzili ludzie, zaciekawieni tajemniczym przybyszem. Wieści rozeszły się w typowo małomiasteczkowym tempie, a waleczny Padraig stał się większą atrakcją, niż lipcowy festiwal, na który nawet mieszkańcy nie zawsze wybierali się z przewidywaną przez organizatorów chęcią. A chłopak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Zawodzące Banshee krążyły teraz gdzieś wysoko nad nim, wciąż niezauważone przez zbyt ufnych tubylców. Nawet, gdy pojawiły się gdzieś tam, w kąciku oka, to od razu, niemal automatycznie, usuwano je z płochliwych myśli. Zjawy różniły się od siebie tylko wyblakłymi kolorami falujących w spowolnieniu szat, a łączyły się w upiornym jęku. Wszystkie były tak samo wstrętne i smutne.

Jako pierwsza przywitała go muzyka, ciężkimi basami atakując wrażliwe uszy. Tuż po niej pojawiła się Elaine, ubrana dość klasycznie, w dżinsowe spodnie i młodzieżową bluzkę z nadrukowanymi wszystkimi kolorami tęczy. W porównaniu z zaświatową modą było to dość ekscentryczne odzienie.

Padraig wyróżniał się strojem od reszty gości, ale ładnemu ponoć we wszystkim ładnie. Artysta może pozwolić sobie na prawie każdą ekstrawagancję. Szczególnie, gdy nie jest miejscowym.

Furtka zamknęła się za nimi, by więcej się już dziś nie otworzyć. Upiorne nimfy otoczyły niewielkie podwórko, odwracając się twarzami na zewnątrz. Od tej pory była to impreza zamknięta. Pierwsza i ostatnia, na której byli.

Przypuszczalnie ktoś wniósł też i jakiś alkohol, bo młodzi chłopcy z zapałem siłowali się na ubrudzonej trawą macie. Ich nieudolność rozbawiła nowego gościa, rozwiewając ostatnie obawy.

- Nauczę was…- Pomyślał, odwracając zdegustowany wzrok.

Kwiaty powędrowały do kuchni w poszukiwaniu kolejnego z zapracowanych wazonów. Podchmielone koleżanki uroczej jubilatki gapiły się bez skrępowania na nowego przybysza, po raz tysięczny zazdroszcząc komuś urody i szczęścia. W ich życiach ciężko było nawet o marzenia.

- Wszystkiego najlepszego – szepnął, przytulając ją z zaskoczenia.

Większość z przybyłych dziewczyn dolała sobie na ich widok drinków, by przytępić te kłujące je zewsząd szpileczki. Pozostałe łapały ustami powietrze.

- Przepraszam… – wydukał, reagując bezbłędnie na jej zaskoczenie. – U nas we Francji…

- Nic się nie stało – zapewniła zbyt szybko, zanurzając się w spojrzeniu chłopca. – Obcokrajowiec z takim angielskim to prawdziwa rzadkość - dodała. - Różni nas chyba tylko akcent.

- Ojciec był Irlandczykiem… – prychnął Padraig, udając zakłopotanie. – Niestety odszedł od nas, jak jeszcze byłem mały.

Wrażliwa Elaine przytuliła go, całując w opalony policzek.

- Przykro mi – wyszeptała i było to zgodne z prawdą.

Pomyślała bezwiednie, że jej rodzice są jakimś wyjątkiem, wytrzymując przeszło dwie dekady razem i to w ciągłym wzajemnym upojeniu. Też chciałaby mieć tyle szczęścia.

- Dwa razy! – rozkazał artysta po dłuższej chwili milczenia.

Spojrzała zagubiona na koleżanki, nie znajdując w ich minach ratunku.

- We Francji całujemy się w oba policzki – wyjaśnił Padraig z zabójczym uśmiechem.

Przytrzymał ja chwilę w uścisku, gdy potulnie wykonywała polecenie.

- To jak masz na imię? – zapytał.

- Elaine, ale możesz mi mówić… moja droga! – zaryzykowała zupełną kompromitację.

- Padraig – odsunął się chwytając jej drobną dłoń. – Ale możesz mi mówić… - zawiesił teatralnie głos – przyjacielu!

- A na to, to trzeba sobie zapracować!

- Po wszystkim mogę pozmywać naczynia.

Większość wyrostków znudziła się w końcu zapasami, próbując doczyścić spodnie z trawy i błota, wcierając je coraz głębiej. Nie przewidzieli takiego obrotu sprawy. W zawstydzeniu oczekiwali na zachód słońca. Tylko jeden z nich wciąż zachęcał do bijatyki, ubrany w przyciasną koszulkę brylował prostackim poczuciem humoru.

Zirytował Elaine, choć starała się tego po sobie nie pokazać. Dla żołnierza był to moment, na który czekał.

- A jeżeli wszyscy zgodnie uznamy, że jesteś z nas najsilniejszy, najmądrzejszy, a jaja masz wielkości głowy, to usiądziesz w końcu i zajmiesz się przez resztę wieczoru sam sobą? – zapytał, przekrzykując wszystkich zebranych.

Zapadała niemożliwa do zlekceważenia cisza. Nawet muzyka zdawała się dostosować. Gospodyni chwyciła za fennidzką dłoń.

- Nie musisz… – szepnęła, choć bez przekonania.

- Nie martw się. Założę się, że nawet nie będę musiał – odmruczał jej prosto do ucha.

Nimfy zacieśniały krąg, skrywając okolicę w ciemnościach. Lokalny rozrabiaka postawił na stole do połowy opróżnioną butelkę whiskey i podszedł do nich chwiejnym już nieco krokiem. Nie był przystojny, szczególnie z tym głupkowatym wyrazem twarzy, podrasowanym działaniem alkoholu. Nie nadrabiał też inteligencją, a i szczęście przestało mu właśnie sprzyjać.

- Słuchaj artysta… – wybełkotał gniewnie. – Nowy jesteś i do tego z Francji. Tu nie wygląd, tu siła się liczy!

Koledzy nieśmiało wspierali lidera, pomimo gorącej nienawiści, jaką do niego żywili. Serdeczne poklepywania nie pomagały mu ustać prosto, ale przynajmniej tuszowały ich dwulicowość. No i odwracały uwagę od brunatnozielonych kolan.

- Niezwykle zabawny z ciebie typ! – stwierdził Padraig, spoglądając na wilgotną matę. – Nie dziwię się, że tak bardzo lubisz dziecinne zabawki.

- Nawet nie wiesz, ile wyciskam! – syknął czerwieniejący chłopak.

Wszyscy żyli nadzieją, że nie uda się uniknąć walki.

Wysłannik Grian ściągnął zgrabnym ruchem bluzę, demonstrując zebranym gęste gałęzie mięśni, zebrane w samych parzystych multipakach. Podał ubranie dziewczynie, drugą ręką głaszcząc jej zarumieniony z wrażenia policzek. Później powoli podszedł do miejsca potyczek. Wszyscy mieli czas, aby mu się dokładnie przyjrzeć.

Muskuły drżały mu zabawnie z każdym stawianym krokiem, nabrzmiałe i gotowe do działania. Skóra wydawała się być napięta do granic wytrzymałości. W odróżnieniu do większości zebranych, zdecydowanie brakowało mu tłuszczu. Zaproszeni goście coraz głośniej przełykali z podziwem ślinę, dumając ze smutkiem nad tym, jacy są pretensjonalni i brzydcy.

Padraig wskoczył energicznie na matę, wykonując całą serię markowanych uderzeń. Nie znosił pajacowania, ale tego właśnie wymagała od niego Królowa.

- Nie potrzebujemy chyba tych debilnych strojów? – zapytał, spoglądając w żołnierskim stylu na swojego chwilowego wroga. – Chodź. Nauczę cię, jak się łamie kości.

- Już umiem! – odkrzyknął zastraszony chłopak, zachowując bezpieczny dystans. – Napijmy się lepiej, bo jeszcze przeziębienie jakieś tam złapiesz – zaproponował, obracając całe zajście w żart.

Ten gość wyglądał jak z amerykańskich filmów o barbarzyńcach. Brakowało mu ciężkiego miecza, ale przynajmniej miał zbliżony akcent.

- Nie wstydź się i nie daj się prosić. Obiecuję, że nie będę całował.

Wyzwany podbiegł do stołu, wziął głęboki łyk brązowego trunku i oświadczył krótko:

- Nie biję się po alkoholu.

Nastolatki parsknęły histerycznym śmiechem, zadowolone z takiego obrotu sprawy. Utemperowano Liamowi nosa, a i w poniedziałek będzie o czym opowiadać w szkole . Choć szykował się też i inny temat…

- To siedź już cicho – warknął zawiedziony wojownik.

Elaine przysunęła się do swojego nowego chłopaka, bo tak zaczęła już o nim myśleć. Poczuła się wspaniale, nakładając mu na ramiona szeroką bluzę, niczym laurowy wieniec. Spodobała jej się rola rozjemczyni.

- Z tych Francuzem, to się można zestarzeć!

- Dziękuję – powiedziała, całując go delikatnie w usta. – Mój bohaterze!

- Już! – usłyszał od niecierpliwej Królowej.

Wtedy uderzył ją po raz pierwszy, a zniecierpliwione Banshee ukazały się zebranym, odsłaniając swe makabryczne oblicza. Padraig zdążył jeszcze przesłonić półprzytomnej dziewczynie oczy. Musiała jeszcze pocierpieć.

Grian Z Błyszczącymi Policzkami dołączyła po chwili do zabawy, rozpromieniona, jak jeszcze nigdy dotąd. Podniecała ją brutalność i siła, a może chodziło o zbliżające się igraszki ze śmiercią.

- Tęskniła… - pomyślał żołnierz, zabierając się do pracy.

 

***

 

Miejscowi funkcjonariusze gardy nie mieli daleko do miejsca najokrutniejszej i najniezwyklejszej w okolicy zbrodni, choć i tak się niestety spóźnili. Ojciec dziewczyny zaalarmował ich po północy, roztrzęsionym z emocji głosem. Z początku myśleli, że to jakiś pijacki żart. Przynajmniej mieli taką nadzieję.

Martwe ciała leżały porozrzucane niemal po całym ogrodzie. Goście umierali tam, gdzie stali w chwili pojawienia się nimf. Policja nie wykryła działania osób trzecich. Żadnych widocznych ran, ani urazów. Alkohol we krwi, ale brak narkotyków. W zasadzie nic, co mogłoby wywołać tyle zgonów. Z niecierpliwością czekano na sekcje nastoletnich zwłok.

Sama jubilatka zniknęła. Od razu wszczęto poszukiwania zakrojone na szeroką skalę. Połowa miasteczka przetrząsała okolicę, jednocząc się z rodzinami ofiar. Do dzisiaj nikt nie wie, co się tam tak naprawdę wydarzyło, choć domysłów jest więcej, niż mieszkańców malowniczego Callan. Niektórzy wkładają to wszystko gdzieś między bajki. Inni ze zgrozą wspominają pięknego przybysza, łącząc cieniutką linią podejrzeń te dwa wyjątkowe punkty.

A same Banshee postarają się wkrótce, aby nikt już tam o tym nie pamiętał.

 

***

 

Saorbhreathach zleciał wprost na dach sąsiedniego domu, bystrym wzrokiem przyglądając się posępnej okolicy. Wciąż słyszał ten upiorny jęk, którym dosłownie przesiąknięte było powietrze.

- Była tu. Spóźniłem się. - pomyślał, alarmując w ten sposób Arduinnę.

- Odeszła – usłyszał od swojej bogini. – Niewiele mógłbyś zrobić.

W odróżnieniu od najwierniejszego sługi szybko pozbyła się złudzeń. Nie pierwszy raz spotkała się z efektami działania okrutnej Grian i jej potwornej świty. Królowa Nimf spróbuje pewnie kiedyś sięgnąć po większą władzę. Być może staną wkrótce do otwartej walki. Dzisiaj miała jednak ważniejsze problemy na głowie i o wiele potężniejszą przeciwniczkę.

- Wracaj do swoich zajęć, druidzie – rozkazała Matka Natura.

Ptak rozpostarł szerokie, ciemnopopielate skrzydła, z radością opuszczając to wymarłe miejsce.

 

KONIEC

 

 

 Autor: konik80
 Data publikacji: 2012-10-27
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Ciekawe!
Tekst ma w sobie coś wzbudzającego ciekawość, jakieś emocje tlą się pomiędzy postaciami, jest opowiedziana konkretna historia i ma ona swoje zakończenie - jakieś. Jakieś, bo nie wiem, jak rozumieć samą końcówkę - domniemywam, że przeczytałem właśnie część obszerniejszej całości.

Są tu nieliczne błędy językowe, np. interpunkcyjne.

Z problemów: mało przemyślane zachowania (zwłaszcza rażą mnie wypowiedzi rozrabiaki z przyjęcia), bohaterowie dość płytko skonstruowani - na przykład, jeżeli zakończenie miało być tragiczne, to psychologia postaci słabo ten tragizm uwypukla. Wątek relacji Grian z Padraigiem pozostaje w zawieszeniu.

Nie mogę sobie wyobrazić przedstawianego świata / światów / realiów na podstawie tych paru skąpych informacji, które zawarłeś w tekście.

Głębszy sens... jedyny, jakiego mogę się dopatrzyć to coś w rodzaju "nie zakochuj się w pozorach" - trochę słabo zrealizowane, ale ważniejsze błędy są wyżej.
Autor: Whitefire Data: 00:50 2.02.13
 Dzięki
Niestety, tekst był moim pierwszym opowiadaniem i sam widzę (choć minęło zaledwie parę miesięcy) masę błędów.
Ciężko zachęcić czytelnika opkiem opartym na świecie bogatym w postaci i nieznaną mu mitologię.
Pozdrawiam
Autor: konik80 Data: 09:15 2.02.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 426 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 426 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Acta est fabula. - Sztuka skończona.

  - Oktawian August
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.