Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Piąty miecz

                                                             I

  Obudził się zlany potem, z sercem bijącym w szalony tempie. Wstał, ugasił pragnienie i daremnie próbował uspokoić drżenie rąk. Było jeszcze ciemno. Zawieszony wysoko na ciemnym niebie miesiąc w pełni powiedział mu że do świtu jeszcze daleko, mimo to wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Nie po tym co zobaczył. To był koszmar w najgorszym znaczeniu tego słowa. W tym śnie widział ludzi, ludzi w płomieniach, był pomiędzy nimi, widział ich twarze,  jedne czarne i zwęglone inne dopiero napoczęte przez płomień. Słyszał ich krzyki, modlitwy i błagania o szybką śmierć. I gdy już zaczął odczuwać żar płomieni pożerających jego własne ciało scena się zmieniła. Teraz widział ludzi stojących i rozmawiających beztrosko, jak gdyby nie zauważali szalejącego żywiołu trawiącego zajazd. Stał obok nich, pośród nich. Słyszał ich rozmowy, choć nie mógł zrozumieć języka. Słyszał też śmiech. Śmiech zimny, bezlitosny. Śmiech oprawców lubiących swoją robotę. Lecz to nie ten śmiech go zbudził.
   Chwilę potem jeden z podpalaczy odwrócił się na tyle, by blask pożaru oświetlił mu twarz. Oblicze nie wyrażające żadnych emocji , ale w oczach płonęła szalona, opętańcza radość. Właśnie to go obudziło. Ta twarz. Jego twarz...
 
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
                                     
   Kiedy weszła do kuchni zastała go siedzącego nieruchomo, pustymi oczami wpatrzonego w blat stołu. Rozmyślał, zastanawiał się i próbował sobie przypomnieć. Zawsze tak robił gdy to się działo. Wiedziała o co chodziło.
  - Znów miałeś ten sen, synku?
  Synku. Powtórzył to słowo w myślach. Zawsze mówi do mnie synku, mimo że przecież nie jesteśmy spokrewnieni. Znaleziono mnie na obrzeżach dzikiej puszczy, nieopodal wioski. Zakrwawionego i potłuczonego. Zaopiekowała się mną wtedy. Wyleczyła. Nawet po tej paskudnej ranie biegnącej od potylicy, aż po prawą łopatkę pozostała tylko ledwie widoczna blizna zasłonięta paskiem siwych włosów. W wiosce mówili mi że jedną nogą byłem już po tamtej stronie rzeki, ale jakimś tylko jej znanym sposobem sprowadziła mnie z powrotem. Miejscowi nazwali mnie  Azdir - czerwony - od koloru mojej szaty zbryzganej krwią , ale ona zawsze nazywała mnie synkiem.
  - Tak. Ale tym razem było inaczej - odpowiedział - Tym razem widziałem ich twarze, a co najgorsze widziałem też swoją twarz.
   Zamarła na chwilę, a potem usiadła na przeciw niego, spojrzała mu w oczy i poprosiła żeby opowiedział co widział.
   Opowiedział jej wszystko i podzielił się własnymi wnioskami, choć słowa płynące z jego ust budziły w nim trwogę.
  - Wydaje mi się że to JA zaplanowałem tamtą rzeź, że to JA zamordowałem tych ludzi. Babciu znasz mnie od dwóch lat powiedz, czy byłbym zdolny do takiej zbrodni?
  - Nie wiem synku jaki byłeś nim skrzyżowały się nasze drogi,  ale osoba którą jesteś teraz nie uczyniłaby tego.
   Zapadła cisza po której kobieta poprosiła :
  - Opowiedz mi jeszcze raz o tamtym spotkaniu na jarmarku, o tamtym chłopcu.
 
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
 
  To było dwa tygodnie temu - pomyślał - Pojechaliśmy, to znaczy Sorna, Talak, Rdel i ja na jarmark do pobliskiego miasteczka. Miałem kupić stal dla naszego kowala by ten mógł wykuć nowe narzędzia, a pozostali inne potrzebne w wiosce rzeczy. Szybko uwinąłem się ze swoją częścią zakupów więc dla zabicia czasu postanowiłem trochę pooglądać stragany. Przechadzając się baz celu trafiłem na stoiska płatnerzy. Jeden z nich miał syna. Wyglądał na około dziewięć lat. Pomagał ojcu jak tylko mógł mimo że był niewidomy. Kiedy podszedłem do straganu chłopiec jakby wyczuł moją obecność. Wyszedł z namiotu i wrócił po chwili niosąc owinięty w nasączone oliwą szmaty miecz. Podał mi go mówiąc dziwnie chrapliwym głosem:
 - Weż ten miecz, a przebudzisz się.
Jego ojciec słysząc te słowa spojrzał na niego ze strachem wymalowanym na twarzy. Zapytał:
 - Jesteś pewien że powinieneś oddać go chłopu?
 - On nie jest chłopem ojcze - odpowiedział malec tym samym dziwnym tonem - Jest Perthal'em, tylko jeszcze się nie przebudził. Ale wkrótce będzie do tego gotowy.
  Azdir przerwał. Oczami wyobrazni ujrzał kufer stojący w jego pokoju, a w nim miecz zawinięty w naoliwione szmaty. Koszmary... te koszmary zaczęły się kiedy po raz pierwszy dotknąłem tego miecza.
 
 
 


                                                             II

   Azdir wyszedł z domu i spojrzał w niebo. Wschodzące słońce rozpraszało już resztki nocnego chłodu. Zapowiadał się upalny dzień. Jak zwykle wyruszył do pracy w polu. Miał nadzieję, że odciągnie go ona od myśli o prawdopodobnym związku miecza z pojawieniem się tych snów. Niestety, podczas najdrobniejszej chociaż przerwy natrętna myśl powracała i nie dawała spokoju. Podczas jednej z takich przerw wyrwał go z zamyślenia głos Rdela:
- Azdir! Azdir nie śpij!! Zajmiesz się teraz ładowaniem zbiorów. Sam - dodał szeptem uśmiechając się złośliwie.
   Rdel był kimś w rodzaju zarządcy-poganiacza. Odpowiadał przed starszyzną wioski za prace na polach. Był nadgorliwcem. Za punkt honoru stawiał sobie zakończenie prac grubo przed terminem, wyciskał przy tym z ludzi siódme poty. Odkąd Azdir odzyskał zdrowie, zaczął pracować w polu i często wstawiał się za przemęczonymi mieszkańcami osady. Rdel dawał mu wtedy w odwecie najcięższe prace do wykonywania. Tym razem było to około czterdziestu związanych i przygotowanych do załadunku snopów pszenicy.
   Po południu, na główny posiłek zebrali się wszyscy pracujący na polu, a także karczujący pobliski las drwale. Azdir uwinął się już ze swoimi obowiązkami, usiadł więc przy niedużym wozie, którym przywieziono jadło i odpłynął w świat domysłów, całkowicie zapominając o posiłku. Rozmyślania przerwał mu Talak siadając obok. 
- Co u ciebie stary? - zagadnął.
- W porządku - odpowiedział Azdir.
- Łżesz. Przecież widzę, że coś jest nie tak. Za dobrze cię znam stary. Za każdym razem gdy coś cię dręczy uciekasz od ludzi, zamykasz się. Gadaj co cię gryzie. Znowu te sny?
  Azdir traktował Talaka jak przyjaciela, dlatego nie raz zwierzał mu się ze swoich problemów. W rewanżu mógł liczyć na to, że Talak go nie wyśmieje. Zawsze z uwagą słuchał, czasem błysnął jakąś radą, ale zazwyczaj tylko słuchał. Azdirowi to odpowiadało. Czuł się lepiej kiedy mógł się wygadać, wiedział też że Talak nie ma długiego jęzora i to co mu powie zostanie między nimi.
- Aż tak to widać?
- Ślepy by chyba nie zauważył. Mów wreszcie.
- Racja - westchnął zrezygnowany. To te sny, ale nie tylko. Zrozumiałem że chyba wywołuje je ten miecz, który przywiozłem z targu i ...
- Dobra, dobra - przerwał mu Talak - resztę obgadamy przy robocie, za dużo tu uszu.
- Przecież ja pracuję w polu a ty w lesie. Jak będziemy rozmawiać? Wrzeszcząc do siebie? I tak wszyscy usłyszą.
- Aleś ty głupi. Pogadałem z waszym... wodzem - uśmiechnął się ironicznie - powiedziałem mu, że potrzebna nam dodatkowa para rąk, i wiesz co? Dał nam ciebie do pomocy, jak bym nie wiedział że tak będzie - mrugnął okiem. Pewnie nie miał dla ciebie wystarczająco wrednej roboty. Wóz już załadowany jak widzę.
- Zawsze daje mi parszywe zajęcia. To chyba przez to, że się stawiam.
- Moim zdaniem nie tylko. Jest zazdrosny, bo ludzie cię szanują bardziej niż jego samego. No i te wszystkie maślane oczy.
- Co ty znowu wygadujesz? Jakie maślane oczy?
- Rozejrzyj się tylko. Widzisz tą dziewczynę w zielonej chuście na głowie?
  Azdir spojrzał we wskazanym kierunku gdzie jakieś dziesięć kroków od nich siedziały w grupkach kobiety spożywając posiłek. Odnalazł wzrokiem wymienioną dziewczynę i chwilę ją obserwował. Rozmawiała z innymi i nie zdradzała zainteresowania dwoma mężczyznami siedzącymi przy wozie.
- Widziałem jak dopiero co tu patrzyła - powiedział Talak. 
- Taa, jasne.
  Talak parsknął z cicha i kontynuował dalej:
- Nie masz co prawda twarzy boga ani nie jesteś tak przystojny jak ja, ale nie jest najgorzej. 
- Całe szczęście, że nie jestem do ciebie podobny - odparł Azdir - bo dwa niedźwiedzie w wiosce to trochę za dużo.
- No, no, no. Uważaj bo ci żebra porachuję trzonkiem od siekiery ty dowcipnisiu jeden. Poważnie ci mówię że masz powodzenie. Nie chlasz po karczmach, no chyba że ze mną...  zazwyczaj nie szukasz bitki... no chyba że ja obrywam. Znachorce w obejściu pomagasz, w polu zasuwasz jak wół... a no właśnie, powiedz mi jak ty to robisz?
- Jak co robię?
- Jak ty wytrzymujesz tą cała harówę i do tego jeszcze masz Rdela na karku.
- Chyba już się przyzwyczaiłem.
- Nie, to nie to. Ja czasami jestem tak wykończony, jakbym połowę tej cholernej puszczy sam wykarczował, a ty brykasz niczym młody źrebak.Tyś chyba z lepszej gliny ulepiony niż my. 
- A ty chyba oberwałeś jakąś kłodą po głowie. Masz po prostu cięższą robotę ode mnie.
- A takiego - żachnął się Talak - Nie widziałem żebyś kiedykolwiek zasapał  się podczas roboty, albo chociaż spocił. Nawet w taki skwar jak dzisiaj jesteś suchy jak pustynny piasek. No ale dość paplania, pora na chleb zapracować. 
   Wstali leniwie i ruszyli w stronę lasu. 


                                                 III

 

  Zeszli z pola i wstąpili w częściowo wykarczowany fragment lasu. Azdir od razu poczuł zmianę klimatu. Owszem tu również było gorąco, ale jednocześnie powietrze nie było tak ciężkie jak na polu. Nie myśląc co robi skierował się w stronę pracujących na skraju niewielkiej polany drwali .Talak jednak skręcił w prawo i zaczął wspinać się po dość stromym wzniesieniu sapiąc przy tym jak prawdziwy niedźwiedź. Widząc, że Azdir nie idzie za nim, zawołał:
- A ty gdzie?
- Jak to gdzie? Do nich. - odpowiedział wskazując drwali.
- Jeszcze się napracujesz - stwierdził Talak - póki co chodź za mną, chcę ci coś pokazać.
Odwrócił się i wznowił wspinaczkę. Gdy dotarli na szczyt wysapał:
- No... nareszcie... teraz już... będzie łatwiej.
  Talak spojrzał na stojącego obok Adira i kręcąc głową z niedowierzaniem rzekł:
- Naprawdę nie wiem... jak ty to robisz.
Azdir udał, że ściera pot z czoła i zaczął trochę szybciej oddychać. Co prawda nie musiał tego robić, ale wolał nie dawać pretekstu przyjacielowi do kolejnej dyskusji o jego rzekomej niecodziennej wytrzymałości. W międzyczasie Talak uspokoił oddech i zaczął iść szeroką ścieżką zaczynającą się prawie w tym samym miejscu w którym dotarli na szczyt. Azdir domyślił się, że Talak musiał tu często przychodzić, skoro powstało to przejście. Ruszył więc za nim, by po kilkunastu krokach stanąć na skraju ogromnej łąki, porośniętej w całości śnieżnobiałymi kwiatami. To miejsce było niesamowite. Przypominało senne marzenie, uspokajało, koiło zmysły, odprężało. Azdir stał oniemiały z lekko otwartymi ze zdziwienia ustami, podziwiając niezwykły urok tego miejsca.
- Hehehe. Szkoda że siebie nie widzisz, ale masz głupi wyraz twarzy. Jakby cię koń w głowę kopnął - zarechotał Talak - chociaż szczerze mówiąc też pewnie tak wyglądałem, gdy pierwszy raz się tu znalazłem.
 Azdir wyrwał się z osłupienia, spojrzał na drwala nic nie mówiąc.
- Wspaniałe miejsce nie? - rzekł Talak pochłaniając wzrokiem krajobraz.
- No - odpowiedział Azdir, by po chwili dojść do wniosku, że "no" nie jest właściwym słowem -  nie... nie wiem co powiedzieć - dodał.
- A czy tu trzeba coś mówić? Wystarczy tu być, wystarczy dać się oczarować temu miejscu. Pomyśl. Czy to nie wspaniałe, że takie miejsce znajduje się właśnie tutaj? Dookoła dzika puszcza, a tu... tu zaistniało coś tak pięknego że... że... no po prostu brak słów by to opisać. 
 Azdir nie potrafił nie zgodzić się z przyjacielem. Ta polana wprost emanowała spokojem, i ten spokój udzielił się także jemu. W chwili gdy ujrzał to miejsce, wszystkie zmartwienia, wszystkie czarne myśli rozproszyły się, niczym mgła pod wpływem promieni słońca, a serce wypełniła nadzieja. Jednocześnie zauważył, że woń śnieżnobiałych kwiatów wydaje mu się znajoma.
- Zachowaj to miejsce w tajemnicy dobra? - poprosił Talak. - Gdyby Rdel się o nim dowiedział, zaraz chciałby tu coś uprawiać... pomyśl, jak żyzna musi być tu gleba skoro tak gęsto rosną te kwiaty. Ten drań zniszczyłby to bez zastanowienia.
- Obiecuję - odrzekł - nikomu o nim nie powiem.
- Cieszy mnie to bardzo. Teraz o tej polanie wiedzą już cztery osoby.
- Kto jeszcze wie? - zapytał z ciekawością
- No... wiemy my dwaj, moja siostra i znachorka. Właściwie to ona mi o nim opowiedziała, kiedy potrzebowała płatków tych kwiatów do swoich wywarów. Później cię nimi leczyła. Mają  jakieś uzdrawiające właściwości czy coś. 
 Teraz Azdir zrozumiał skąd znał ten zapach. Postali jeszcze chwilę, po czym 
bardzo niechętnie opuścili to miejsce kierując się stukiem siekier i toporów karczujących puszczę drwali.  


 

                                                                                                                    IV
  Grupka drwali składała się z siedmiu osób. Trzech ścinało majestatyczne drzewa, dwóch odcinało zbędne konary, a  dwóch innych używając do tego celu pary wołów i okrągłych belek podkładanych poprzecznie pod kłody ściągało oczyszczone pnie w jedno miejsce, skąd następnego dnia miały zostać zwiezione do tartaku w wiosce. Zmierzający w stronę pracujących drwali Talak nagle się zatrzymał. Rozejrzał się dookoła i mruknął do siebie.  
- Jednego brakuje. Ciekawe gdzie tym razem się schował ten parszywy leń. Widzisz - zwrócił się tym razem do Azdira - mamy w załodze jeszcze jednego, ale facet nie ma za nic zapału do tej pracy. No cóż. Póki go nie znajdę zajmiesz jego miejsce. Będziesz podkładał belki pod pnie dobra?
- Może być - odpowiedział - nie przyszedłem tu się wylegiwać.
  W tym samym momencie rozległ się wrzask.
- TALAK !!!!
 To znalazł się zaginiony drwal. Biegł potykając się co jakiś czas i wymachiwał rękami jakby gonił go rój szerszeni. Dotarł w końcu do nich. Skłonił się, oparł dłonie na kolanach i ciężko sapał.
- Musimy się stąd wynosić i to już - wycharczał.
- A to dlaczego? - zapytał Talak.
- Poszedłem się odlać - Talak uśmiechnął się drwiąco - i znalazłem małą rozpadlinę, słońce miałem za plecami, więc widziałem co było na dnie. 
- No i - mruknął Talak sądząc, że to kolejna bajeczka którą próbował mu wcisnąć leniwy podwładny.
- Tam była szczelina do jakiejś nory czy jaskini i coś z niej wypełzało. Nie jedno ale dziesiątki, może setki. Całe dno rozpadliny się od tego roiło.
 Talak chwycił go za ramiona.
 - Opisz mi to - warknął.
- Nie wiem od czego zacząć - wymamrotał ale zaczął opisywać to co zobaczył - jedne były szare, inne zielonkawe. Gdybym się położył obok jednego byłby dłuższy niż ja. Ciała miały jakby posklejane z kul większych niż moja głowa, a z każdej wystawała para odnóży. I te ich żuwaczki. Cały czas się poruszały.
 Podczas tej relacji zbiegli się pozostali. Talak puścił przerażonego mężczyznę.Wiedział że strach często wyolbrzymia zagrożenie, ale w tym przypadku było ono realne.
- Skolopendrony - rzekł - młode ale jednak skolopendrony. Wyszły z gniazda bo poczuły ciepło, a to znaczy że matka też jest gdzieś  na zewnątrz. W przeciwnym razie nie pozwoliła by im na to. Jest tylko jedno wyjście. Musimy zostać tu na noc, bo po naszym zapachu trafią do wioski, a o świcie wypalimy gniazdo.
- A niby czym - zapytało kilku z drwali.
- Mało macie dookoła gałęzi? Porąbiemy je na drobniejsze kawałki i rozłożymy na słońcu żeby podeschły. Wieczorem wrzucimy je do rozpadliny. Do rana na pewno złapią trochę wilgoci, ale polejemy je gorzałką i podpalimy. Chyba nie sądziliście że nie wiem o waszym popijaniu co?
 Kilku drwali spuściło głowy, a kilku innych głupio się uśmiechało.
- No to ustalone- zakończył.
 Nim zaczął zapadać zmierzch zakończyli przygotowania. Potem wycofali się na skraj puszczy, gdzie rozpalili ognisko żeby nie tracić na to czasu o świcie. Po tak upalnym dniu jak ten który właśnie dobiegał końca w powietrzu zgromadziło się dużo wilgoci, a ta przed świtem osiądzie i utrudni rozniecenie ognia. Talak wyznaczył kolejność wart. Czuwali po dwóch doglądając ognia i pilnując  się nawzajem by ten drugi nie zasnął. Nie było  to konieczne. Strach nie pozwalał zmrużyć oka. Podczas swojej warty, na kilka godzin przed świtem Azdir miał wrażenie, że coś słyszy. Jakby szelest ściółki, tylko gdzieś daleko, gdzieś przy gotowych do transportu pniach. Zapytał swojego partnera czy coś słyszał, ten jednak zaprzeczył. W końcu temperatura zaczęła spadać. Nadchodził świt. Talak zebrał swoich ludzi. 
- No. To gdzie schowaliście bimber? - zapytał.
- Między pniami - padła odpowiedź - ułożyliśmy je tak, żeby można tam było schować bukłak 
- Dobra. Każdy bierze żagiew i idziemy. Tylko dobrze mi się rozglądać, żeby nie wleźć na któregoś z tych robali.
  W końcu dotarli do sterty pni. Azdir został nieco z tyłu na niewielkim wybrzuszeniu . Dawało mu to dobry wgląd na całą polanę. Widział jak jeden z drwali przyklęknął, włożył rękę w szczelinę między pniami i wyciągnął bukłak. Podniósł go nad głowę jakby chwaląc się znalelziskiem, lecz oczy pozostałych mężczyzn wpatrzone były w podłużny kształt, sunący z szaloną prędkością wśród zalegających na polanie gałęzi. Znaleźli matkę, a raczej to ona znalazła ich. Teraz pędziła w kierunku smakowitej zdobyczy. Z zamiarem zgotowania uczty swojemu potomstwu. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Gad wybił się w powietrze przecinając trzymającego samogon mężczyznę w pasie. Śmignął  przez środek zaskoczonej grupki, zawrócił i tym razem wybrał na cel Talaka wciąż odwróconego w stronę rozerwanego ciała. Azdir mógł krzyknąć do przyjaciela. Ten jednak prawdopodobnie zwróciłby się w jego kierunku, zamiast w stronę zagrożenia. Azdir wciąż stał na wzniesieniu. W odległości około dziesięciu, może dwunastu kroków. Umysł mówił mu że Talak za chwilę zginie. Jednak gdzieś głęboko czuł, że może mu pomóc. Rzucił się biegiem w  stronę olbrzyma kątem oka śledząc zbliżające się stworzenie. Zdążył. Staranował przyjaciela i razem padli na ziemię. Zanim gad zdążył ponownie zawrócić Azdir już stał uważnie go obserwując. Pozostali drwale również rzucili się na ziemię. I pełznąc oddalali się od miejsca w którym zginął ich kolega. W tym momencie tylko Azdir stał wyprostowany i to on stał się kolejnym celem ataku.  Bestia już gnała w jego kierunku. Znów wybiła się w powietrze, i w tedy nagle ciało Azdira zareagowało samo, wykonując pół-piruet i wychodząc tym samy z zasięgu ataku gada. W następnej chwili jego prawa ręka uniosła się w bok, a w dłoni pojawił się miecz, który powinien leżeć zawinięty w kufrze w jego pokoju. Skolopendron tym razem obrał inną taktykę. Zawrócił i szerokim zygzakiem zbliżał się do swojej niedoszłej ofiary. Kiedy był już o kilka kroków zwinął się w spiralę i wystrzelił w powietrze mierząc w twarz Azdira. Ten jakby tylko na to czekał. Wyciągnął rękę z mieczem w stronę bestii, a ta zamarła w powietrzu o kilka cali od końca ostrza, jednocześnie w miejscu gdzie powinien znajdować się ogon zwierzęcia pojawił się otwór przez który wylewała się brązowa posoka. Stworzenie nie mogło się ruszyć choć cały czas próbowało dosięgnąć żuwaczkami twarzy Azdira. Tymczasem mężczyzna nakreślił wolną, lewą ręką niewielki symbol w powietrzu opisując go na końcu kołem. Ułożył palce na krawędzi tego koła i zaczął je zaciskać. Wtedy wokół gada pojawiła się sfera i z każdą chwilą się zmniejszała. Azdir opuścił ostrze i stwór odzyskał możliwość ruchu lecz nie mógł się wydostać spod mocy zaklęcia. Sfera zmniejszyła się do tego stopnia że zaczęła go zgniatać. Zwierze zaczęło piszczeć z bólu. Azdir podszedł do sfery, położył na niej dłoń i wsunął ją do wnętrza ostatecznie opierając ją na pancerzu gada.
- Płoń - rzekł. I ciało skolopendrona zajęło się żywym ogniem. Następnie odwrócił się i poszedł w kierunku rozpadliny skąd po chwili uszu drwali dobiegły piski płonących w gnieździe młodych. Po chwili Azdir wrócił na polanę. Sfera zniknęła dopiero gdy wewnątrz nie miało się co palić. Mężczyzna obserwował opadający na ziemię popiół, uśmiechnął się paskudnie i stracił przytomność.
 
 Autor: Brodacz
 Data publikacji: 2012-10-28
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Rzeczywiście, czyta się fajnie
... i jest w tym pewna *obietnica*. Ale na samych obietnicach to, cóż...

Niestety, tekst zawiera mnóstwo błędów interpunkcyjnych i liczebniki pisane cyframi. Jak już wspomniałem, mimo wszystko czyta się dobrze, ale tutaj dochodzimy do problemu głównego: opowiadanie donikąd nie wiedzie, nic nie opowiada. To nie historia, to fragment, a o czym może opowiadać fragment?

Wrrr...
Autor: Whitefire Data: 00:59 2.02.13
 Przepraszam i dziękuję.
Przepraszam wszystkich, którzy przeczytali moje "wypociny" - i którzy mam nadzieję czekają na ciąg dalszy - za zawieszenie historii w próżni. Niestety z braku czasu (pomimo zimy lol) nie byłem w stanie zamieścić dalszych części. Co do uwag na temat interpunkcji to wydawało mi się że w ten sposób dość wiernie oddaję moje wyobrażenie konkretnej sytuacji, dialogu. Dziękuję również za słowa krytyki odnośnie liczebników. Nie zwróciłem na ten fakt uwagi, ale obiecuję poprawę :D
Autor: Brodacz Data: 22:04 23.02.13
 Dobrze się czytało.
Dobrze się czytało, było ciekawie i intrygująco ale czy będzie ciąg dalszy ?
Autor: kero Data: 12:42 1.05.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 475 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 475 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

W ręku Jego i my, i nasze słowa, roztropność wszelka i umiejętność działania.

  - Mdr 6,16
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.