Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Śpiące Królestwo

Barwny korowód cisnął ciasnymi uliczkami miasta, tańcząc, podrygując, śpiewając i grając. Szyby w oknach co bogatszych domów drżały poruszone czy to ogłuszającą kakofonią dźwięków czy tupotem odzianych w chodaki stóp. Procesja zagłuszała wszystko inne. Jazgot bynajmniej nie przypominał tego czym miał być z założenia. Ciężko było wyczuć rytm czy melodię. Słów pieśni w ogóle usłyszeć nie było można, mimo iż każdy z uczestników zawodził ile sił w płucach. W hałasie trudno było orzec, czy wszyscy śpiewają ten sam utwór, czy każdy coś innego.
Idący z dala od tłumu, wysoki szczupły mężczyzna skrzywił się z niesmakiem. Nie, żeby był melomanem, jednak nawet jego średnio wrażliwy słuch ranił przeraźliwie głośny fałsz. Przyspieszył nieco kroku nie rozglądając się wokoło. Chciał jak najszybciej dotrzeć do celu, odnaleźć ukojenie w ciszy zamkniętego pomieszczenia.
Dojrzał wreszcie to, czego szukał. Niski budynek na końcu ulicy. Z niejakim rozbawieniem pomyślał, że dom wygląda zupełnie jak jego właściciel. Brzydki i, chociaż niewielki, rozłożysty, z czerwonym dachem, jak włosy Sodiego i bluszczem oplatającym fasadę, jak broda Yudherthardere. Jakby jeszcze budynek przeklinał w każdym zdaniu, byłby zupełnie jak krasnolud.
Roześmiał się cicho.
Nie pukając wszedł do środka.
Zamknął drzwi zostawiając za sobą kakofonię.
- Znowu procesja, co? – krasnolud stał przy oknie i przyglądał się paradzie. – Czasami, kurwa, myślę, ze to miasto nic nie robi ino się modli. Toż bogowie chyba rzygają ich ciągłym nawoływaniem. Przynajmniej ci, co mają odrobinę słuchu.
Gość nie skomentował słów gospodarza.
- Obiad na stole, panie Yasa. Znowu polewka. Trzaby pomyśleć o jakiejś robocie. Odkąd królówka nas wywaliła, a Rada przestała mi płacić…
Yasa wyjął zza paska sakiewkę i rzucił ją na ławę obok Sodiego. 
- Zabierajcie to – żachnął się krasnolud. – Jeszcze honor mam, kurwa. Nie biorę mamony od gości. Takem se ino mruknął. Toż nie mogę całymi dniami siedzieć w chałupie i drygębom się przyglądać. Ogłupieje od tych wrzasków, albo, co gorsza, odkryję jakie powołanie i do monastyru wstąpię. 
Mag uśmiechnął się nieznacznie.
- No, dyć, macie rację. – Roześmiał się Yudherthardere - Nie ma takiego klasztoru, który byłby mnie godzien. No i w żadnym poruchać nie dają… Nie sądziłem, że to powiem, ale brakuje mi królewskich piernatów, nawet z tymi idiotycznymi żądaniami królówki… Gdzie by nas nie wysłała, zawsze przynajmniej dziewki czekały na powrocie. – Rozmarzył się na chwilę, ale zaraz skrzywił. – A tu, kurwa, w burdelu trzy talary za dupę. Trzy talary, kurwa! A od ludzi jednego biorą. W czymże ja gorszy jestem? Dogodzić takiej mogę i lepiej niż nie jeden opasły kupiec. To mnie, kurwa, dopłacać powinny!
I z ogromnym żalem nad ową niesprawiedliwością, zasiadł przy stole. Zamieszał w misie i westchnął ciężko. Potem podniósł wzrok na gościa.
- No siadajcie, panie Yasa. Przepis na polewkę babka mi zostawiła. Lepszej nie ma w całej Krainie. 
Właśnie, gdy gość zamierzał przyjąć zaproszenie, chwilową ciszę przerwało walenie do drzwi.
- Kogoż niesie? – krasnolud podniósł się, ale mag go uprzedził i otworzył drzwi.
Stał za nimi niewysoki chłopak, niezbyt urodziwy, z pierwszymi oznakami nadchodzącej otyłości na okrągłej twarzy. Stał zdyszany, z trudem łapiąc oddech, jakby biegł od dłuższego czasu. Kiedy zobaczył Yasę odetchnął z wyraźną ulgą.
- Nareszcie – wydyszał. – Tylem biegł za wami. Jużem myślał, że mi się nie uda. 
- A wyście kto? – zapytał ostro krasnolud, jako że młodzian przypominał mu owych opasłych kupców, co to mniej pannom muszą płacić niż on.
Chłopak ledwie na niego spojrzał. 
- Jestem Symen Toree, panie – wpatrywał się w maga z uwielbieniem i nadzieją. – Od dwóch dni was szukam. Wszędzie za wami chodzę i zawsze mi uciekacie. Tak się cieszę, że wreszcie zdążyłem. Tak się cieszę. Potrzebuję waszej pomocy. Zapłacę ile będzie potrzeba. 
Yasa uśmiechnął się leniwie.
- Nie stać cię na mnie, chłopcze.
- Oj, panie, stać, stać. Tatulek kazał dać ile trzeba, a tatulka stać – roześmiał się nerwowo – Zapłacę ile potrzebujecie.
- Rzecz w tym – mag wciąż się uśmiechał, ale głos miał chłodny – mój chłopcze, że ja niczego nie potrzebuję.
- Zaraz, zaraz – Sodi słysząc o wynagrodzeniu naraz się zainteresował, a i nuty w jego głosie zrobiły się cieplejsze. – To ile możecie zapłacić?
Czując potencjalnego sojusznika, młody Toree utkwił w krasnoludzie pełne nadziei spojrzenie.
- Tatulek są największym kupcem na południu. Dadzą ile będzie trzeba. – Powtórzył niczym mantrę.
- Panie Yasa? - Sodi spojrzał wyczekująco.
Mag nie odpowiedział, tylko niedostrzegalnie wzruszył ramionami.
- Słuchaj, synu… – Yudherthardere uśmiechnął się jowialnie zapraszając młodzieńca do środka i zamykając za nim drzwi – ja ci chętnie pomogę. Stawkę mam niewygórowaną.
- Nie obraźcie się panie, ale mnie trzeba pomocy najlepszego czarownika. A lepszego od pana Yasy nie znajdę. Jego mi potrzeba.
- A dlaczegóż to? – kontynuował Sodi rozpaczliwie próbując wzbudzić zainteresowanie czarodzieja, który ignorując ich zasiadł do stołu i zaczął jeść.
- Bo wiecie, panie, - chłopak usiadł nieproszony przy ławie i łakomie wpatrując się w misę z polewką, kontynuował - tatulek bogaci są, a ja jestem jego pierworodnym. Pieniędzy nam nie brakuje, ale tatulkowi zapragnęło się tytułów. No i wymyślił ożenić mnie ze szlachcianką. Tyle, że, wiecie, nie chce jakiejś zwykłej szlachcianki… zamarzyła mu się królewna i żebym został panem na zamku…
Krasnolud uśmiechnął się krzywo.
- No to marzenia ma niewygórowane… już widzę, jak królowie biją się by za was wydać córkę.
- Matula to samo rzekła, ale tatulek to on wie swoje. Sobie wymyślił, że mnie wyśle do Śpiącego Królestwa, żebym, no wiecie, obudził królewnę i w zamian dostał jej rękę i tron, no i w ogóle..
- Co?! – Gospodarz zaśmiał się głośno. - Większej bzdury już wymyślić nie mógł? Kto mu takich głupot naopowiadał? Śpiące Królestwo?! Taaa… na każdym rozstaju dróg idzie znaleźć znaki z drogą doń. Tylko nikomu się wcześniej zostać królem nie zamarzyło, więc wszyscy kierunkowskazy ignorowali. 
- Słuchaj pana Yudherthardere, chłopcze – przytaknął cicho Yasa – Śpiące Królestwo to tylko legenda.
- Matula też tak mówiła – pokiwał głową chłopak zwolna przesuwając się w kierunku misy – ale tatulek mapę dali i kazali iść.
- Mapę? – jednocześnie zapytali Sodi i mag.
- Ano mapę – znowu pokiwał Symen – Znaczy kazali iść do czarodzieja, a potem tam, ale pomyślałem, że trochę grosza zaoszczędzę i sam sobie poradzę.. Jecie to? – zapytał gładko wskazując polewkę.
- Nie, częstuj się.
- Dziękuję. Od rana nic w gębie nie miałem… co to ja? – zabrał się błyskawicznie do jedzenia, jakby od rana minęło z pięć dni, a nie ledwie kilka godzin.
- Chciałeś grosza zaoszczędzić.
- No właśnie, zaoszczędzić. Tatulek zawsze mówią, że pieniądz rzecz święta i jak musu nie ma, nie trza go wydawać.
- Prawe słowa – przytaknął krasnolud nieco tylko zniecierpliwiony.
- Właśnie… więc poszedłem sam. Królestwo znalazłem, obmurowane i całe obrośnięte jakimiś krzakami, drzewami i innym badziewiem, co to nie szło się przez nie przedostać. A chłód taki stamtąd szedł, że się mnie włosy zjeżyły... Dobra ta polewka, bardzo dobra. Samiście gotowali?
- Tak. I co z tym królestwem?
- No nic. Jak ten chłód poczułem, trochę się mnie dziwnie zrobiło, ale nic. Sroce spod ogonam nie wypadł, bojaźliwy bardzo nie jestem… myślę: pójdę dalej. Ledwie jednak złapałem się krzaka, żeby nań wleźć, coś mnie za kołnierz złapało, coś obok trzasnęło, skry się posypały, głosy jakieś ozwały. I, anim się obejrzał, leżałem na ścieżce wiele kroków od muru. No to żem uznał, że wydać te pieniądze to jednak mus i zacząłem szukać przedniego czarodzieja. A jakem usłyszał, że pan, panie Yasa w mieście gościcie, to żem pędem tu przyjechał… No i przez dwa dni ciąglem nie  mógł na was trafić. Nareszcie się udało. 
Zamilkł połykając ostatni łyk polewki. Potem odłożył łyżkę, odsunął miskę i zerknąwszy najpierw na krasnoluda, zapatrzył się na maga. 
Yasa opuścił ciężkie powieki i spod długich rzęs obojętnie przyglądał się chłopcu. Sodi zaś wyglądał tak, jakby coś gryzło go w szeroki zadek. Przebierał nogami, zacierał wielkie łapska i nerwowo spoglądał na przyjaciela.
- To jak będzie? – zadał pytanie Toree, o jeden oddech wyprzedzając niecierpliwego gospodarza.
- Dwie ulice stąd – odpowiedział cicho mag - jest sklep kupca bławatnego. Idź tam chłopcze i kup szal z zaorańskiego  jedwabiu, przetykanego perłowymi i złotymi nićmi. 
- Panie? – chłopak zmarszczył brwi.
- Zadbaj, by jedwab był z Zaorii, a nici w nim z prawdziwego złota i pereł.
- A kolor jaki wam wziąć?
- Kolor nie jest ważny, chłopcze – uśmiechnął się lekko Yasa. 
Chłopak poderwał się z ławy i rzucił ku drzwiom.
- Symenie – zatrzymał go czarodziej, a w jego głosie zabrzmiały ostrzegawcze nuty. – T o jest ta chwila, gdy wydanie dużych pieniędzy, to mus. 
Młodzieniec zarumienił się mocno. Rzeczywiście postało mu w głowie, by miast bardzo drogiego jedwabiu z z Zaorii kupić jakąś północnokraińską podróbkę. Zaoszczędziłby z pięćdziesiąt talarów, jak nic.
- Rozumiem, panie. – Przytaknął niechętnie i, mimo że na usta cisnęły się różne pytania, w milczeniu szybko wyszedł.
- Znaczy bierzemy tą robotę? – zapytał zniecierpliwiony krasnolud.
Yasa tylko się uśmiechnął.
- Dziwne, że tak szybko zmieniliście zdanie – kontynuował Sodi. – Jakeście o mapie usłyszeli… Pomyślałbym, że to wy tak dobrze żeście królewnie zrobili, że od stu lat ani ona, ani królestwo się obudzić nie mogą, ale cos mnie nie pasuje…
- Od trzystu lat, drogi Yudherthardere – sprostował mag. – I nie, nie uśpiłem królestwa. 
- A królewnę?
- Ani królestwo ani królewna nie śpią z mojej przyczyny. 
- To czegoście tak młodego od poszukiwań odwieść chcieli?
Czarodziej wciąż się uśmiechał, ale w onyksowych oczach połyskiwało lodowate ostrzeżenie. Krasnolud nie doczekał się odpowiedzi, ale też przestał na nią nalegać. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo.
- No dyć nie ma się co tak wkurwiać, panie Yasa. Tak ino żem pytał. To ile weźmiemy od młodego?
- Nie potrzebuję pieniędzy.
- No wy nie, ale mnie się trochę mamony by zdało.
- Więc sami ustalcie stawkę – westchnął mag. 
Przez chwilę krasnolud patrzył rozmarzony, ewidentnie wspominając słowa młodzieńca o bogactwie tatulka. Umysł handlarza, potomka bogatych i chociaż szlachetnie urodzonych, to jednak krasnoludzkich kupców, błyskawicznie obliczał ile może, a ile chciałby zawołać od Toree.
I właśnie w chwili, gdy cyferki dodawały się i mnożyły, a suma w wyobraźni Yudherthardere rosła pod niebiosa, w tymże samym momencie za jego drzwiami rozległy się wrzaski, a wśród nich górował piskliwy zaśpiew przyszłego dobroczyńcy krasnoluda.
Pomny nadchodzących dochodów, Sodi skoczył ku wyjściu. W drodze złapał jeszcze leżący na ławie topór. Szarpnął skobel i stanął oko w oko ze zgrają opryszków okładających młodego Toree. Chłopak wrzeszczał jak opętany i wił się niczym piskorz bezskutecznie próbując uniknąć ciosów.
- Spieprzać mi w tej chwili, kurwa mać! – krzyknął Yudherthardere rzucając się chłopcu na ratunek. Nie wiodła go bynajmniej miłość bliźniego, ni, tym bardziej, odwaga, a jedynie wizja rozmywających się profitów. Ten obraz pobudzał najmocniej. I to on sprawił, że mały mężczyzna wbiegł między rzezimieszków wywijając bronią. Siekł nią zaciekle nie spodziewając się jednak większego oporu. Jednak, gdy pierwsze, jak się mu zdawało, śmiertelne uderzenie, miast sięgnąć celu, trafiło na ostrze trzymanego przez łotrzyka miecza, krasnoludzkie oczy rozszerzyło zdumienie.
Poznał to ostrze.
Błysnęło w słońcu.
Promień przemknął przez runy na głowni i ukrył się w czarnej perle wciśniętej w rękojeść.
Sodi rzucił szybkie spojrzenie stojącemu w bramie czarodziejowi. Szybkie, bo na więcej nie znalazł czasu. Zaatakowany ze wszystkich stron, ledwie nadążał ciąć toporkiem, jednocześnie rozglądając się za niedoszłym źródłem dochodów. Znalezienie go nie było specjalnie trudne, bo młody Toree wrzeszczał jak zarzynany. Krasnolud próbował się przedrzeć ku niemu.
Bezskutecznie.
Młodzieniec oganiał się od rzezimieszków z trudem parując uderzenia długim sztyletem. Krzyczał przy tym coraz słabiej, bo co rusz kolejne cięcie sięgało celu, znacząc drogą koszulę chłopaka czerwonymi śladami.
I kiedy zdało się, że młodzian polegnie, a krasnolud pójdzie w jego ślady, stojący wciąż u drzwi Yasa zmrużył oczy.
Fala mocy przetoczyła się przez dziedziniec.
Potężny czar przecisnął się przez walczących, złapał każdego z nich i rzucił na kamienistą drogę. Przycisnął do nagrzanych słońcem  tłuczni, zapierając dech w piersiach. Odgłosy walki naraz zamilkły. Moc zacisnęła się na krtaniach leżących. Niczym potężne niewidzialne dłonie miażdżyła karki rzezimieszków. Nim jednak sięgnęła krasnoluda i młodego kupczyka, Yasa cofnął czar.
Sodi oddychał ciężko.
Podniósł się z trudem i rozejrzał wokoło.
Napastnicy leżeli martwi lub umierający. 
Pokiwał głową w milczeniu nadal się rozglądając. Wreszcie zobaczył swojego niedoszłego pracodawcę. Niestety młody Toree się nie podnosił.
Yudherthardere przyskoczył do niego i potrząsnął za ramiona.
Wymarzone błyszczące talary rozpływały się błyskawicznie. 
Spojrzał zrozpaczony na maga. Ten podszedł szybko. Odsunął krasnoluda i przyklęknąwszy dotknął chłopaka.
Czar zapłonął na smukłych palcach czarodzieja. Skrami tańczył na opuszkach by wolno zsunąć się na pobielałą skórę nieprzytomnego. Gdy już tego dokonał, Yasa wstał i odciągnął Sodiego.
Płomień płynął, bynajmniej nie paląc skóry lecz cienkimi złocistymi wstęgami znacząc drogę. Mijając kolejne rany, goił je pozostawiając ledwie widoczne blizny.
Wreszcie, przemknąwszy przez całe ciało, dotarł do serca Toree.
Szarpnął nieprzytomnym raz i drugi, a potem poderwał go ponad kamienie.
Niewysoko. Ledwie na długość łokcia.
Ślady wędrującego płomienia rozbłysły, zapłonęły, wyrwały się z ciała i poleciały ku niebu.
Symen opadł ciężko na drogę.
- Co jest? – zapytał otwierając oczy.
- O żesz.. – sapnął Sodi ciężko klapnąwszy na ziemię. Z mieszaniną przerażenia i zachwytu wpatrywał się w Yasę – Ożywiliście go?
Mag tylko spojrzał. 
- No co? Dyć macałem, nie dychał. Wcale nie dychał.
- O czym wy mówicie? – zdenerwował się młody kupiec wpatrując się to w czarodzieja, to krasnoluda.
Yasa nie odpowiedział. Odwrócił się bez słowa i wrócił do domu. 
Jakby nie zauważył leżących napastników, chłopak poderwał się i ruszył za nim.
- No, o czym? – powtórzył. 
Yudherthardere patrzył za nimi chwilę, siedząc za kamienistej ziemi pośród ciał Braci Perły. Później przesunął wzrokiem po leżących.  Wreszcie podniósł się niechętnie i przeklinając pod nosem poczłapał ku otwartym drzwiom. Zatrzasnął je wchodząc, aż futryna zadrżała.
- Kurwa mać! – wrzasnął za progiem. – Bracia Perły! Co tu do ciężkiej cholery robią Bracia Perły?
Żaden z gości nie odpowiedział. Nawet nie spojrzeli na gospodarza. Yasa przyglądał się w milczeniu młodemu kupcowi. Ten, mimo iż dotąd niezwykle skłonny do rozmów, również zamilkł i  wpatrywał się w maga. Szeroko rozwarte oczy, a w nich nienaturalnie wielkie źrenice otwarły bramy dla myśli Pierwotnego. 
Sodi nie pierwszy raz widział, jak czarodziej czyta rozmówcę (zdarzało się przecież, że to on był tym czytanym) i za każdym razem dostawał od tego gęsiej skórki. Nie tylko dlatego, że uruchamiana moc drażniła skrytego w nim Tropiciela, że jej potęga żywym ogniem smaliła podświadomość sprawiając niemal rzeczywisty ból. 
Przerażał go mrok w czarnych tęczówkach Pierwotnego.
Bezbrzeżna ciemność.
Dlatego też zamilkł i czekał.
Wreszcie Yasa spojrzał na niego. Chłodno, bez słowa.
- Bracia Perły, panie Yasa? – Zapytał ponownie krasnolud ale już znacznie grzeczniejszym tonem. – Zabójcy na usługach czarnej magii? Myślałem, że to taki naiwny prostaczek, ten nasz Toree, co to wierzy w Śpiące Królestwa i inne takie pierdułkowate bajeczki. A tu się na niego najlepsi, po złej stronie Krainy, siekacze zasadzili. To co? Ołgał nas? Czytaliście go, to wiecie – wskazał na młodzieńca, który, jakby go nie słyszał wciąż wpatrywał się w maga. 
Yasa w odpowiedzi uniósł brew.
- Aż, kurwa, nic się od was nie idzie dowiedzieć. – Wzruszył ramionami Sodi jakoś specjalnie nie zdziwiony. – To jedziemy z gówniarzem, czy nie?
- Jedziemy.
- Teraz to w sumie nie wiem, czy aż tak zależy mi na mamonie – westchnął ciężko Yudherthardere zerkając na zamknięte drzwi. – Nie wiadomo ilu jeszcze na szczyla poluje. Jakoś odwykłem od wywijania toporkiem. Nudnie i bidnie, ale przynajmniej spokojnie… Może jednak posiedzim…
- Yudherthardere…
- No?
Pierwotny nie odpowiedział, a na jego wargi wypłynął lodowaty uśmiech.
- No co? – powtórzył niepewnie gospodarz. – W drodze się różne rzeczy mogą przytrafić… Pewnie ze trzy dni jechać będziemy, a kto wie ilu jeszcze Perłowców za nami ruszy. Samiście rzekli, że pieniędzy wam nie trza, więc może odpuśćmy?
- Bracia Perły nie odpuszczą, póki nie zabiją dzieciaka.
- A odkądeście tacy czuli, panie Yasa? Nie nasza wina, że gówniarz jakimś czarnym charakterom podpadł.
- A nie dziwi was, że chłopak dwa dni po mieście chodził i nikt go nie tknął, a ledwie zapukał w wasze drzwi, mordercy ustawili się doń w kolejce?
Krasnolud podrapał się po gęstej czuprynie.
- Znaczy co? – Zapytał, mimo że już znał odpowiedź.
Yasa nie odpowiedział. Rzadko mówił bez potrzeby a nie widział potrzeby by tłumaczyć coś, co i bez jego słów było zrozumiałe. Podszedł do młodzieńca i łagodnie dotknął jego ramienia. Toree zamrugał gwałtownie i jeszcze nie całkiem rozbudzony przyjrzał się magowi.
- Szal, chłopcze – Pierwotny wyciągnął dłoń. Symen pogmerał za pazuchą i z namaszczeniem wyciągnął żądany przedmiot.
Krasnolud zachichotał nerwowo, pierwszy raz tego ranka prawdziwie rozbawiony.
Szal był długi i błyszczący. Rozwinął się w rękach chłopaka i miękkimi falami opadł na podłogę, tworząc niezwykle malowniczą plamę na szarym klepisku. W czerwieni, jakiej nie powstydziłyby się najdroższe nawet lupanary, igrały promienie słońca tańcząc oszalały taniec w złotych liściach olbrzymich haftowanych wyrafinowanym ściegiem kwiatów, na barwy których ciężko było patrzeć bez bólu głowy, tak intensywne były.
- O bym tak zdrowy był – śmiał się Sodi. – Pasuje wam do oczu.
Yasa zignorował żarcik. Sięgnął po jedwab.
Gdy zaś jego skóra zetknęła się z materią, powietrze na moment zapłonęło, lecz miast spalenizny, komnatę owionął intensywny zapach drzewa sandałowego.
Mag zwinął szal i wsunął go do kieszeni, a ledwie to zrobił, zapach znikł.
- Już – powiedział miękko, przyglądając się pozostałym.
- Co już? – Spytał Toree.
I naraz cofnął się gwałtownie.
Błyskowi towarzyszył szum. Po chwili błysk zmienił się w jasność. Wszechobecną, oślepiającą. Pojawiła się pośrodku pokoju i rozrosła błyskawicznie zajmując całą ścianę.
- Kurwa, nie lubię magii – wymamrotał krasnolud, bo uśpiony pod jego skórą Tropiciel właśnie budził się do życia skrobiąc od środka i warcząc cicho do ucha. 
- Co się dzieje? – Chłopak ledwie szepnął. 
- Właź gówniarzu. Nie pytaj. – Yudherthardere wepchnął go w jasność i wszedł za nim. 
Porażająca światłość zamknęła się wokół nich zmuszając do zamknięcia oczu. Krasnolud popychał chłopaka, bo ten naraz jakby skamieniał. Zamarł w pół kroku, chwycił kurczowo rękaw Sodiego i rozwarł wargi do krzyku..
Nim jednak wydobył się z ust młodzieńca jakikolwiek dźwięk, Yuderthardere wyciągnął go z portalu. Wrzask rozerwał więc ciszę lasu, w którym się znaleźli. Wysoki, skowytliwy, zatrząsł chudymi konarami młodych drzewek i zadrżał w liściach tych starych. A potem jak nagle rozbrzmiał, tak nagle ucichł.
- Spokojnie, panie Toree – miękko rzekł Yasa wychodząc z oślepiającego kręgu. Jasność za jego plecami znikła w jednym momencie. Stanął obok krasnoluda i razem z nim przyjrzał się murowi, pod którym stali. Na chłopca, którego uciszył zaklęciem, nawet nie spojrzał.
Wysoka budowla zdawała sięgać nieba, a na całej długości porastały ją korzenie i wił się po niej zielony, gęstolistny bluszcz.
- Czegoście nas nie przenieśli na drugą stronę stronę? – Zapytał leciutko poirytowany Sodi. – Jak my się, kurwa, tam dostaniemy, ha? Bo chyba będziemy musieli się tam w górę wdrapać?
Yasa uśmiechnął się ponuro.
- Ano będziemy – przytaknął. – Cel jest po drugiej stronie.
- Znaczy Śpiące Królestwo? – Z niedowierzaniem zapytał krasnolud.
Mag nie odpowiedział przyglądając się murowi.
- Królestwo, nie królestwo, ale cholera mogliście nas od razu przenieść. – Wymamrotał Sodi, a później spojrzał na zamroczonego kupczyka. – Ja go, kurwa, na plecach targał nie będę, więc może go tak odczarujcie, dobra?
Toree zamrugał gwałtownie ledwie przebrzmiały te słowa. Nerwowo przenosił wzrok z jednego na drugiego z towarzyszy.
- Co się tu dzieje?! – Pisnął wysokim wystraszonym głosem. 
- Nie wrzeszcz, gówniarzu, wystraszysz dziki i jeszcze jaki dodatkową dziurę ci w dupie zrobi – warknął Sodi. 
Młodzian zamilkł posłusznie. Wciąż  jednak przestępował z nogi na nogę i nieco histerycznie rozglądał się wokoło.
- No i dobrze – pokiwał krasnolud. Spojrzał na Toree, a potem wskazał bluszcz.  – W górę, synku. Jaśnie wielmożny mag poskąpił mocy, więc trza się wspinać. Dalej, ni ma na co czekać.
Chwycił korzeń, żeby się podciągnąć…
I nagle Tropiciel warknął rażony magią liści. Szarpnął nosicielem i z wrzaskiem zawładnął ciałem Yuderthardere. Czar w poplątanych korzeniach wdarł się pod owłosioną skórę i, płonąc, sunął we wszystkie strony. Potęga w genach de Gra skutecznie stawiała mu opór. W ciszy naraz rozległy się szepty, tajemnicza melodia miękkich głosów. Śpiewały tuż pod czaszką coraz głośniej i głośniej. Próbowały paraliżować Tropiciela, lecz ten je zagłuszał. Najpierw sprawnie, jeden po drugim. Jednak w miejsce każdego cichnącego głosu, rodziło się kilka innych. Twór w żyłach krasnoluda potrząsnął jego głową, a potem pchnął na ścianę i złapał za korzenie. 
I nim doliczył do pięciu, Sodi znalazł się na szczycie muru.
Głosy krzyczały.
Tropiciel ruszył, żeby ściągnąć nosiciela w dół, na drugą stronę ogrodzenia. 
Ledwie jednak postąpił krok…
Znikł.
Sodi Yuderthardere, tym razem tylko on, bez swego alter ego, zadrżał. Zachwiał się, a  jedna ze stóp straciła oparcie. Zamachał bezradnie, ale nie zdołał utrzymać równowagi i runął…
Żelazny uchwyt zatrzymał jego upadek i pomógł ponownie postawić nogi na murze. 
- Oż… - jęknął krasnolud – mało brakowało. Co to było, do jasnej cholery?
Yasa, uśmiechnął się lodowato i łagodnie wypuścił ramię przyjaciela.
- Blokada. – Odpowiedział.
- Myślałem, że to tylko w bajkach. – Skrzywił się Yuderthardere. – To dlategoście tego Mostu na drugą stronę muru nie rozpięli? Tu magia nie działa?
Mag pokręcił głową.
- To jak my sobie, kurwa, poradzimy, ha? Bez waszej mocy tośmy ino trzema kretynami, co idą w nieznane.  Ten, co usunął czary z tego miejsca, sam chyba pozbawiony ich nie jest, nie?
Odpowiedziało mu milczenie.
- Tak żem myślał. I pewnie siedzi tam gdzieś i tylko czeka, aż się pojawimy. I rechocze w kułak, że trzech debili, a raczej, dwóch i  srający ze strachu szczyl, idą do niego… No, dobra, ni ma co gadać po próżnicy. – Spojrzał w dół na wdrapującego się z trudem Toree. – Ruszaj się chłopie – Krzyknął. – Bo ci te królewnę obudzę i sam zostanę królem.
Symen podciągał się krok za krokiem mamrocząc przekleństwa, ale nie podniósł wzroku by spojrzeć na czekających na niego. Wreszcie dotarł na górę i stanął obok krasnoluda.
- O matulu kochana – wyjęczał ciężko. – Dyć rację miałaś, trzeba mi było w domu siedzieć, Halunkę sobie wziąć za żonę i dzieci robić, a nie z czarownikami się po lesie włóczyć.
Spojrzał przed siebie, a potem zacisnął pięści.
- Dziwnie tak, nie?
- Co dziwnie? – spytał Sodi.
- Mrok tu taki… po drugiej stronie jeszcze słoneczko nie zaszło, a tu już noc prawie. Tak nie całkiem tatulkowi wierzył, ale zdaje się, że to rzeczywiście Śpiące Królestwo. Jak w jakim śnie, no nie? Ciemno i głucho. Ani ptaki nie śpiewają, ani liście nie szumią. Cicho… strasznie trochę.
Kiedy zamilkł, kompletna, absolutnie głęboka cisza potwierdziła jego słowa. Zadrżał, a potem spojrzał na towarzyszy.
- Jak zejdziemy?
- Tak, jak weszliście – uśmiechnął się ponuro czarodziej. – Powolutku.
A potem mocno trzymając się korzeni, zaczął się zsuwać po ścianie.
- Chcesz iść następny, synku? – zapytał słodko krasnolud.
- Wiecie… starszym się pierwszeństwo należy. Schodźcie.
Schodzili, jak przepowiedział Yasa, powolutku. W gęstniejącym mroku ledwie byli w stanie dojrzeć, gdzie postawić stopę i czego się złapać. Co rusz słychać było przekleństwo w krasnoludzkim, któremu towarzyszyło ciężkie sapanie młodego kupczyka. Najsprawniej wędrówka szła magowi. Posuwał się szybko i zwinnie, z perfekcyjną dokładnością opuszczając się niżej i niżej. Jednak to nie on pierwszy znalazł się na ziemi, a Yuderthardere, który naraz stracił oparcie i poszybował w dół. Na szczęście zdarzyło się to, gdy już tylko kilka kroków dzieliło go od ziemi. Upadł ciężko, z hałasem łamiąc gałązki.
- Kuuuuurwa! – wrzasnął.
- Rozumiem, że jesteście cali? – Yasa stanął obok niego i wyciągnął dłoń. 
- Strasznie, kurwa, zabawne, że krasnolud sobie dupę obija. No kurwa, strasznie zabawne. – Wymamrotał mały mężczyzna przyjmując jednak rękę i wstając z trudem.
- Trzeba było uważać, drogi Yuderthardere. I nie krzycz. Cała okolica nie musi wiedzieć o naszej obecności.
Krasnolud wzruszył ramionami, ale posłusznie zamilkł. 
Kiedy dołączył do nich sapiący Toree, Yasa ruszył przed siebie, a za nim pozostali. 
Mimo panujących ciemności, mag bez trudu odnalazł ścieżkę i teraz podążał nią, jakby doskonale wiedział, gdzie zmierza. Krasnolud ledwie za nim nadążał. Dysząc trochę ze zmęczenia, trochę z narastającej wściekłości, wpatrywał się w oddalające plecy przyjaciela.
- Można by pomyśleć, że pan Yasa to wie, gdzie idziemy.. – zaczął niepewnie kupczyk. – Tak się mu spieszy.. Nie zabierze mi chyba królewny, co?
- Coś się mnie zdaje, że to nie o królewnę chodzi… - warknął wściekle Sodi.
- Bo wiecie, nie chciałbym tatulka zawieść. Tak się na tą królewnę cieszy. Tatu… - zawahał się. – Coś dziwnego się dzieje, czujecie? 
- Znaczy co? – zaniepokojony przerażeniem w głosie chłopaka, Yuderthardere odwrócił się. Akurat, żeby zobaczyć, jak Toree pada na ziemię, jak ścięte drzewo. Skoczył ku dzieciakowi, ale właśnie wtedy i on poczuł coś dziwnego…
Yasa nie odwrócił się, mimo iż usłyszał ciche przekleństwo i dźwięk upadających ciał obu towarzyszy. Jego uwagę przyciągnął oślepiający blask tuż przed nim na ścieżce. 
Jaskrawe światło Mostu zachybotało miękko.
Mag uśmiechnął się krzywo.
- Witaj Keurie – powitał zimno wychodzącą z portalu kobietę. 
- Yasa, mój drogi – słodkiemu tonowi przeczył chłód oczu pięknej istoty. Postąpiła o krok, a jasność za jej plecami zgasła. Natychmiast jednak mrok rozświetliły dziesiątki płomyków drżących pomiędzy drzewami, sprawiając, że ponury dotąd las nabrał miękkich, bajkowych tonów. – Ileż to już lat, przyjacielu? Będzie ze sto, może sto pięćdziesiąt?
- Trzysta dziesieć.
- Aż trzysta? – Uniosła brwi – Tutaj czas tak wolno płynie… Nic się nie zmieniłeś. Może odrobinę zmężniałeś, ale wciąż jesteś pięknym młodym mężczyzną.
- Tobie również czas służy, moja droga. Nigdy nie byłaś piękniejsza.
- Och – roześmiała się perliście – jaki miły. Zawsze byłeś uroczy. To głównie dlatego, tak cię pragnęłam. No i dla twej urody. Ona też nie była bez znaczenia.
Mężczyzna pochylił głowę, ale jego twarz pozostała obojętna.
- I ten dystans. Zawsze pragnęłam go usunąć. Z żalem stwierdzam, że to się nie zmieniło. Nadal cię pragnę. 
- To miłe, Kuerie. 
- No, nie wiem – pokręciła głową. – I wtedy i teraz to dość niebezpieczne pragnienie. Chociaż, jak rozumiem, teraz nie przeszkodzi mi Isina? Nie przybyłeś ze swoją uroczą cioteczką?
- Isina nie żyje.
Cofnęła się o krok.
- Naprawdę? Nie żyje? Ale jak?
- Zabiłem ją.
Wpatrywała się w niego zaskoczona.
- Oooo. Ale… skoro ona nie żyje? 
- Też  się zdziwiłem, moja droga. Zwykle, gdy umiera pierwotny mag, wszystkie rzucone przezeń czary przestają trwać. A tu, jak widzę nic się nie zmieniło.
- Ano nie. – Podeszła do niego bliżej. Poczuł zapach jej skóry. Omamiający… Pamiętał ten aromat. Pamiętał dotyk tej skóry. Z trudem zapanował nad odruchem, by się cofnąć, lub potrząsnąć głową. 
– Jest jedno wytłumaczenie, drogi Yaso, ale pewnie już na nie wpadłeś, prawda? – Położyła dłoń na piersi mężczyzny. – Isina użyła nieco twojej mocy by zamknąć zaklęcie. Żeby się uwolnić, muszę cię zabić.
Wzruszył ramionami i cofnął się lekko.
- Zapewne.
Uśmiechnęła się, po raz pierwszy szczerze.
- Rozumiem, że cieszy cię ta perspektywa? – zapytał chłodno.
- A jak myślisz? Trwam w tym strasznym, śpiącym miejscu od trzystu lat, bo zachciało mi się przelecieć własność pierwotnej czarownicy! Nie sądzisz, że mam prawo cię nienawidzić?
- A ty jesteś tylko biedną, niewinną ofiarą, Keurie? 
Tym razem ona wzruszyła ramionami.
- To tylko ludzie, Yaso. Mięso i tyle. Zwabiam jednego od czasu do czasu, bawię się nim, a potem zjadam. Muszę jeść, a twoja cioteczka usunęła stąd wszystkie inne żywe stworzenia. Nie mają co narzekać, daję im najlepsze chędożenie w ich nędznym życiu. – Znów położyła mu dłoń na piersi. – Zresztą sam się za chwilę przekonasz. 
Szczupłe palce kobiety szybko rozsupłały troczki męskiej koszuli. Wsunęła rękę w rozcięcie materiału i westchnęła z rozkoszy.
- Oooch, marzyłam o tym od wieków. – Przesunęła wolno palcami wzdłuż napiętych mięśni mężczyzny, w dół brzucha, a potem zatoczyła opuszkami maleńki krąg, później większy i jeszcze większy. Przedłużała w milczeniu pieszczotę, oddychając przy tym ciężko i przygryzając co chwilę dolną wargę. Przysunęła twarz do twarzy Yasy i wyszeptała: - Zostawiłabym ci wolną wolę, ale… Nie, żartuję, nie zamierzałam zostawiać ci wolnej woli. Tak jest pewniej… - westchnęła głęboko, wsuwając dłoń w spodnie maga – zabawniej tak jest.
Poczuł niechcianą reakcję własnego ciała. Zacisnął zęby, ale nie zdołał nad tym zapanować. Magia Keurie zawładnęła nim. Płonęła pod skórą nieproszonym pożądaniem, przyspieszała bicie serce, rozgrzewała krew. 
Kobieta dyszała patrząc na swoją ofiarę. Popchnęła go lekko, a on, nie władając własnym ciałem, upadł na plecy. Roześmiała się i jednym ruchem zerwała suknię. 
Ciało miała piękne, idealne w kształtach.
- Teraz, mój piękny magu – szarpnęła spodnie Yasy, ściągając je z bioder, - teraz mnie weźmiesz. Zrobimy to w tym samym lesie, w którym ta suka, Isina, nakryła nas trzysta lat temu. A potem zrobimy to jeszcze raz i jeszcze… Będziemy się chędożyć, aż drzewa będą się trząść. Doprowadzisz mnie do krzyku. Wiele razy, nim cię zabiję.
Dosiadła go.
Krzycząc z rokoszy.
Poruszyła się
Nie przestając krzyczeć.
Szczytowała raz po raz. Wreszcie opadła z sił i przymknęła oczy.
To wystarczyło.
Krasnolud błyskawicznie wyszarpnął wystający z kieszeni leżącego Yasy jedwabny szal i nim kobieta zdołała zareagować, zacisnął go wokół jej szyi.
Aromat drzewa sandałowego napełnił nozdrza Sodiego. Keurie wiła się wrzeszcząc, a on z wolna tracił siły. Magia snu, która stopniała, gdy czarownica skupiła się na Yasie, ponownie brała go w posiadanie. Zacisnął palce na jedwabiu…
- Kurwa! Yasa! Pomóżcie! – Wrzasnął.
Mag potrząsnął głową, zepchnął kobietę z ud, jednocześnie łapiąc długie końce szala i zaciągając je z całych sił. 
Jedwab wcisnął się w szyję ofiary, złoto nić za nicią wsuwało się pod skórę, splatało z komórkami, zrastało z ciałem. Perłowe cząsteczki zaorańskiej materii łącząc się z mięśniami rozświetlały je białymi drobinkami. Coraz mocniej i mocniej.
Wreszcie perłowe światło napięło członki kobiety. Uniosło ją.
Yasa nie puszczał.
Keurie wciąż wrzeszczała.
Krasnolud patrzył.
Jaśniejące doskonałe nagie ciało unoszące się tuż nad zieloną ścieżką i mężczyzna z opuszczonymi spodniami trzymający je na uwięzi purpurowego szala niczym latawiec.
- Ożesz kurwa – wyszeptał nabożnie.
W tej samej chwili ciało rozbłysło, a wrzask kobiety ucichł.
Tysiące pereł deszczem opadło na trawę, a za nimi wolno osunął się jedwabny szal.
Yasa odetchnął. Podciągnął spodnie i spojrzał na Sodiego. Bez słowa skinął mu głową. Ten zaś, znając charakter maga, przyjął podziękowania po swojemu.
- Aż kurwa, niezła z niej dupa była. – Wstał i otrzepał spodnie. - Jakby wam śmierci nie obiecywała… żal było ubijać. 
Brwi maga uniosły się nieco.
- No wiem, kurwa, wiem. Ale chędożyła… zazdrość brała.
- Yuderthardere…
- No wiem, wiem… Więcej wspominać nie będę…
Yasa uśmiechnął się niedowierzająco.
- No może raz, albo dwa… Znaczy ni ma Śpiącego Królestwa, co?
- Nie ma.
- A Perłowcy, tam w mieście? Bo zdaje się wiecie skąd oni.
- Isina zaklęła ich, by nikt nie uwolnił Keurie.. 
- Takem się zastanawiał skądeście wiedzieli, żeby kupować zaorańskie jedwabie. To nimfa leśna była? Nimfy ubija jedwab z Zaorii z proszkiem perłowym.
Mag skinął bez słowa. 
Krasnolud rozejrzał się i naraz posmutniał.
- Jak ni ma królestwa, to tatulek naszego kupczyka pewnie nie zapłaci, co?
- Pewnie nie.
Sodi pochylił się i podniósł jedną z pereł. Podrzucił ją, a potem wsadził pomiędzy zęby i nadgryzł lekko.
- Prawdziwe. – Zdumiał się. Potem spojrzał na przyjaciela kalkulując intensywnie. – Jak je pozbieram, to suka nie odżyje?
- Nie – uśmiechnął się Yasa.
- To pozbieram. Co się mają marnować. Przynajmniej jakąś rekompensatę będziem mieli… za czas stracony. No i za te wasze stracone chędożenie, co to wam nieboszczka obiecywała…
Zabrał się prędziutko do zbierania pereł i wciskania ich do kieszeni. 
Naraz podniósł głowę i spojrzawszy w miejsce, w którym pan Toree pochrapywał głośno, zapytał:
- A co powiemy gówniarzowi?
Yasa milczał przez chwilę.
- Powiemy mu, - odpowiedział wreszcie  - żeby słuchał matki, ożenił się z Halunką, zrobił jej dzieci i przestał się włóczyć po lesie z czarodziejami.
Krasnolud uśmiechnął się szeroko, tak brzydko, jak tylko Sodi Yuderthardere uśmiechać się potrafił.
- No dyć. Matki słuchać trza. Święta, kurwa, prawda.
A potem pochylił się z powrotem zbierać perły.
 
 
 Autor: emelkali
 Data publikacji: 2013-09-16
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Zabawne
Zabawne to było i jaki pouczający koniec ;)
Autor: kero Data: 11:54 11.10.13
 Dobre, ale słabsze od "czajniczka"
Za dużo w nim chaosu. Nazwy pojawiają się ni stąd ni zowąd. Kiedy na przykład w połowie opowiadania atakuje mnie zdanie "potęga w genach de Gra skutecznie stawiała mu opór", a ja nie mam zielonego pojęcia, kim jest ten de Gra, nie mówiąc już o tym co jego potęga robi w genach, to mam ochotę uciekać. Zaczynam się bać: czy mam omamy? Czy już było o jakimś de Gra, a ja jestem za mało skupiony na czytaniu, a za bardzo na tym co mi tam nad uchem trajkoczą jakieś kobity? Czy Autor raczy wprowadzać nowe nazwiska? To ktoś nowy, czy postać która już była?... Chwile potem zaczynam powątpiewać we wszystkie nazwy, które widzę, i wkrada się coś, czego bardzo nie lubię: Chaos.

Opowiadanie jest poza tym okay, ma kilka błędów, a cała historia cieszy serce małym trickiem... ale co ja będę zdradzał, przeczytajcie sami.
Autor: Whitefire Data: 00:12 7.02.14


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 155 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 155 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Bardzo wiele książek należy przeczytać po to, aby sobie uświadomić, jak mało się wie.

  - Mikołaj Gogol
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.