Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Ci Sza

Ci Sza

 

Przeciągnąć, złożyć, przeciągnąć. Przeciągnąć, złożyć, przeciągnąć. Miękkie źdźbła brązowej trawy przesuwały się między jej palcami. Przeciągnąć, złożyć, przeciągnąć. Ścięła je wczoraj starym sierpem. Dzisiaj będzie musiała zasiać trzy razy więcej ziarenek, niż wczoraj ścięła źdźbeł. Przeciągnąć, złożyć, przeciągnąć. Plotła suknię. Jej liście szeleściły. Łaskotały jej jasną skórę. Wstała przed wschodem słońca, by zdążyć upleść okrycie i podziękować trawie. I oczywiście odwiedzić Suszę.

Skończyła. Suknia z brązowej trawy była gotowa. Włożyła ją na siebie, suknia zaszemrała. Sza wyszła na zewnątrz. Jej mały, kopulasty dom otaczały niskie drzewa o jednolicie żółtych liściach. Takie same liście miała Sza: długie, gęste, spływające na ramiona i jednolicie żółte, choć nie tak piękne, jak Uśmiech.

Przed domem Szy, na dużym kamieniu siedział Szalony i ostrzył swoje kościane noże. Jego małe, ogniste listki zwisały z długich, wyrastających z głowy łodyg, kontrastując z jego czarnymi szatami.

- Sza – powiedział Szalony.

- Witaj Szalony – odpowiedziała Sza.

Szalony podniósł głowę i uważnie wpatrywał się w Szę przez pewną chwilę. Potem opuścił wzrok i znów zajął się ostrzeniem noży. Sza weszła na wydeptaną ścieżkę. W Dolinach Wiecznej Jesieni wschodziło słońce.

Skierowała się ku brązowym trawom. Minęła domy, pozdrowiła zaspaną Uśmiech i szczęśliwą Samą błąkającą się wśród drzew. Sza chciała najpierw podziękować trawie, by móc resztę dnia spędzić z Suszą. Po wyjściu spod koron drzew znalazła miejsce gdzie wysoka, brązowa trawa rosła rzadko i zaczęła siać.

 

***

 

Było ciepłe popołudnie. Leżeli pod drzewem, na samotnym wzgórzu na granicy Dolin. Susza delikatnie dotykał jej twarzy skorzałą dłonią. Choć prawa ręka Suszy pokryta była twardą, chropowatą korą, potrafił dotykać nią niezwykle delikatnie. Sza uśmiechnęła się. Tak dawno go nie widziała. Objęła go mocniej. Susza położył głowę obok jej głowy, na jej twarzy wylądowało kilka jego suchych, strzępiastych liści.

- Kocham to miejsce – odezwał się.

Patrzył na zakrzaczone wzniesienia, pełne jesiennych lasów doliny i niekończące się równiny brązowych traw. Patrzył na skupiska niewielkich, kopulastych domków z kamienia i gliny, na wydeptane w lasach ścieżki, po których chodzili ludzie-drzewa. Wodził wzrokiem po żółciach i pomarańczach, czerwieniach i uspokajających brązach.

Ułożył się tak, żeby dotykać twarzą policzka Szy, ale zaraz się poprawił, by móc jednocześnie kątem oka obserwować Doliny Wiecznej Jesieni. Sza obejmowała go mocno. Odwzajemnił uścisk i zamarł. Była cisza.

- Jestem szczęśliwy – powiedział. Sza uśmiechała się.

 

***

 

Gdy podziękowała źdźbłom trawy, stanęła w miejscu i patrzyła na trawiaste równiny, tak jak niegdyś Susza. Za nimi też był las, taki sam jak za jej plecami.

Odwróciła się. Słońce już wzeszło. Weszła na wąską, boczną ścieżkę ciągnącą się wzdłuż linii brązowych traw. Szła powoli. Było ciepło, tak jak wtedy. Nic się nie zmieniło.

Na ścieżce minął ją Szczegół. Stary człowiek-drzewo o tak pomarszczonej skórze, iż można by pomyśleć, że cały jest skorzały. Na głowie nie miał liści, lecz igły; długie, zielone igły, wszystkie co do jednej opadające w dół do jego bosych stóp. Szczegół opiekował się zmarłymi. Pozwalał im żyć dalej, sadząc drzewa czerpiące życie z ziemi, w której byli pochowani. Uśmiechnął się do Szy. Sza odpowiedziała lekkim drgnieniem kącików warg. Minęli się.

W niezmąconej niczym ciszy Sza zbliżyła się do samotnego wzgórza. Rosło na nim jedno drzewo z wyblakłymi, pomarańczowymi liśćmi. Rósł też tam suchy krzew winorośli. Sza weszła na wzgórze i stanęła przy krzewie winorośli o strzępiastych liściach. Cieszyła się, że Szczegół posadził tu właśnie ten krzew, a nie ozdobne, czerwone drzewko.

- Jestem – powiedziała.

Włożyła dłonie w suche, strzępiaste, brązowe liście i pomału przesuwała je między palcami. Przestała. Usiadła na ziemi obok krzewu. Zamknęła oczy. Przesunęła się, aby jej żółte liście zaszeleściły w zetknięciu z tymi brązowymi. Siedziała tak przez dłuższą chwilę. Potem otworzyła oczy i patrzyła na Doliny Wiecznej Jesieni.

Patrzyła na zakrzaczone wzniesienia, pełne jesiennych lasów doliny i niekończące się równiny brązowych traw. Patrzyła na skupiska niewielkich, kopulastych domków z kamienia i gliny, na wydeptane w lasach ścieżki, po których chodzili ludzie-drzewa. Wodziła wzrokiem po żółciach i pomarańczach, czerwieniach i uspokajających brązach, tak jak niegdyś Susza. Zbliżało się południe.

 

***

 

Stali, jeszcze się obejmując. Uśmiechali się do siebie. Wzięli się za ręce, Susza po lewej stronie, a Sza po prawej, i zaczęli schodzić ze wzgórza. Było cicho i spokojnie. Ludzie-drzewa siali, opiekowali się roślinami, nosili wodę i naręcza ściętej trawy. Sza i Susza weszli do lasu.

- Szalony nie wrócił z tobą? – zapytała Sza.

- Nie. Po tygodniu wspólnej podróży Szalony ruszył na północ. Od tamtej pory go nie widziałem.

Słońce otulało swymi ciepłymi promieniami różnobarwne liście. Te czerwone, bordowe, żółto-zielone i złote, naprawdę złote, jaśniejące. Ale nie migoczące i rażące oczy jak to brzydkie złoto, które widział Susza podczas jednej ze swych wypraw. Piękniejsze.

Zbliżyli się do domu. Gdy mieli wejść do środka, zatrzymał ich czyjś okrzyk:

- Susza!

To był Szukaj, jeden z łowców. Liście miał ciemnobrązowe, w dłoni trzymał włócznię z kamiennym grotem.

 – Zaatakowały nas Ptaki Stymfalijskie.

Susza otworzył szerzej oczy. Wpadł do domu, porwał oparty o ścianę ciężki młot z kamienną głowicą i rzucił się do biegu razem z łowcą.  

- Zostań w domu! – krzyknął.

- Kim oni są? – zawołała Sza.

- To mordercy. Potwory. Ludzie-ptaki o czarnych piórach, którzy hodują Stymfale i karmią je ludzkim mięsem.

Sza potykała się biegnąc za Suszą. Ledwo mogła dotrzymać mu kroku. Dopadła drzew na skraju lasu tak jak inne kobiety. Walka już trwała.

Ludzie-ptaki o czarnych piórach zamiast włosów i ptasich nogach zabijali łowców ludzi-drzew. Ciężkimi, metalowymi kosturami łamali ich kruche włócznie. Po niebie krążyły Stymfale, wielkie, drapieżne ptaki o ostrych, stalowych piórach i spiżowych dziobach.

Jeden z nich zaskrzeczał i zniżył lot w kierunku Suszy. Machnął skrzydłem posyłając przed siebie kilka spiczastych piór, po czym runął w dół otwierając dziób do skrzeku. Jedno po drugim, Susza odbił dwa stalowe pióra skorzałą ręką szybko się cofając. Trzecie wbiło się u jego stóp. Susza wbił w nadlatującego ptaka pokrytą twardą korą dłoń. Zazgrzytało. Zamknął mu palce na szyi. Cofnął trzymany w lewej dłoni młot i z zamachem uderzył od dołu, jednocześnie puszczając Stymfala. Zgrzyt metalu o kamień zmieszał się z trzaskiem łamanych kości.

 

***

 

Sza wstała. Jeszcze raz włożyła dłonie w liście suchego krzewu winorośli i przesuwała je między palcami.

- Jestem – powiedziała. – Jestem.

Gdy schodziła na dół, zaczął wiać chłodny wiatr. Zauważyła, jak w lesie ludzie-drzewa porzucają swoje zajęcia, wywołują rodziny z domów i zmierzają wszyscy w jednym kierunku. Coś musiało się stać. Dołączyła do nich i zatrzymała biegnące dziecko o ciemnoczerwonych liściach.

- Szelest, co się stało? – zapytała.

- Przybyli do nas nasi bracia i siostry zza dolin – odpowiedział chłopiec i zerwał się do biegu. Sza podążyła za nim.

U stóp wzgórza zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy Dolin Wiecznej Jesieni. Panowała cisza. Słońce zaczęło chować się za chmurami. Sza zbliżyła się. Szczegół w długiej, wysłużonej szacie z traw rozmawiał z rodzinami ludzi-drzew zza Dolin. Ich twarze były blade i zmęczone, a zielone liście wyblakłe lub pożółkłe.

-  …szcze raz. Co się dokładnie stało?

Rozmawiający ze Szczegółem mężczyzna odetchnął.

- Kilka dni temu zaczęło się robić zimno. Sądziliśmy, że to nic niezwykłego i wkrótce chłód ustąpi, ale tak się nie stało. Robiło się coraz zimniej. Niektórzy nie mogli wytrzymać. – Objął spojrzeniem swoją rodzinę. – Musieliśmy uciekać.

- A inni?

- Zostali.

- Może to minie.

- Nie minie. – Ściskająca dziecko kobieta uniosła głowę. – Przyjdą następni.

Zapadło milczenie. Szczegół rozejrzał się.

- No, co tak stoicie... Szukaj, Szmer, przynieście płaszcze… Uśmiech, twoja rodzina przyjmie pod dach tę trójkę. Sama, ty też weźmiesz do domu trzy osoby… Sza, ty tak samo.

Słońce na dobre schowało się za chmurami.

 

***

 

Susza wskoczył między walczących. Ludzie-ptaki poruszali się zwinnie na ugiętych nogach, zadając szybkie ciosy metalowymi kosturami o dziobatych końcach, rzeźbionych na kształt ptasich głów. W powietrzu przelatywały, wirując, szpony – stalowe ostrza przypominające szpony drapieżnych ptaków.

Susza zaatakował z obrotem. Zarzuciło nim. Ciężki młot odtrącił metalowy kostur. Ptak Stymfalijski odskoczył i uniósł broń do ataku. Susza rzucił się do przodu. Chwycił skorzałą dłonią kostur zanim ten zdążył opaść. Pociągnął. Człowiekiem-ptakiem targnęło, Susza jednocześnie pchnął młotem prosto w jego twarz. Trzasnęły kości i głowa Ptaka Stymfalijskiego wygięła się pod nienaturalnym kątem. Susza wyrwał kostur z jego martwych dłoni.

Przed nim już stał następny. Susza cofnął kostur w prawej dłoni, złapał za końcówkę i zamachnął się. Zadźwięczał metal, gdy Ptak Stymfalijski odparował atak. Sekundę później kamienna głowica młota musnęła jego czoło posyłając go ze zgrzytem na ziemię.

Ktoś obok Suszy krzyknął. Szukaj upadł na ziemię, w kolanie tkwił mu szpon. Nad nim stał człowiek-ptak z jeszcze jednym ostrzem w dłoni. Młot Suszy zmiótł go z powierzchni ziemi.

Ludzie-drzewa umierali. Zamierali ze szponami w plecach, upadali na ziemię z wystającymi z nich stalowymi szpikulcami, powalani przez pikujące z przerażającą siłą Stymfale.

Ze wzgórz, przez których pomarańczowe liście drzew przebijało się słońce, zbiegał Szalony. Szybko jak nigdy, ledwo dotykając stopami ziemi. Bez wysiłku wyskoczył w powietrze; ostre, stalowe pióra przeleciały mu pod stopami. Spadł na pikującego Stymfala z góry, wbijając mu kościane noże w kark. Kolejne kawałki stali śmignęły mu nad głową. Uderzywszy o ziemię z martwym Stymfalem pod stopami poderwał do góry jeden nóż i rozpruł przelatującego od dołu. Obsypał go deszcz stalowych odłamków. Poderwał się do biegu. Biegł jeszcze szybciej niż przedtem.

Susza cofnął się przed siłą ciosu. Stal zadźwięczała na korze jego przedramienia, gdy tępy koniec kostura uderzył od dołu. Ptak Stymfalijski natychmiast pchnął tym samym końcem, trzymając kostur przy twarzy. Susza zbił pchnięcie skorzałą dłonią. Skoczył do przodu, by pochwycić broń przeciwnika, lecz nie zdążył. Ptak Stymfalijski obrócił się tanecznym krokiem, ujmując kostur obiema dłońmi za sam koniec, drugi uniósł się lekko do góry, niczym wahadło… Stalowy, ptasi dziób wbił się z impetem w żuchwę Suszy. Człowiek-ptak szarpnął w dół, obrócił się jeszcze raz i cisnął szponem. Ostrze utkwiło Suszy w brzuchu. Z ust pociekła mu krew. Zawirował następny szpon. Tym razem Susza tylko drgnął. Wziął zamach młotem, a wtedy Ptak Stymfalijski pchnął go kosturem w brzuch. Susza zgiął się w pół.Uniósł młot jeszcze raz. Ptak Stymfalijski zawinął kosturem w dłoniach i uderzył w kolano. Susza upadł na twarz, młot wypadł mu z dłoni.

Szalony biegł. Biegł i zabijał, a w jego oczach było coś, co sprawiało, że ludzie-ptaki byli przerażeni. Ptak Stymfalijski stanął nad Suszą. Cofnął się o krok, wzniósł kostur… i w tym momencie jego piersi przebiły od tyłu dwa kościane ostrza.

Szalony odepchnął przebite nożami ciało na bok.

 

***

 

Po odejściu pierwszych uciekinierów z drzew zaczęły spadać liście. Leżały wszędzie: żółte, brązowe, pomarańczowe i czerwone. Ludzie-drzewa chodzili wśród nich zdziwieni i smutni. Nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzyło. Słońce, zawsze oświetlające Doliny Wiecznej Jesieni, przestało ogrzewać.

Sza wciąż codziennie odwiedzała Suszę. Pod samotnym drzewem na wzgórzu też było pełno liści. Gubił je również suchy krzew winorośli. Sza patrzyła się na to nie wiedząc, jak ma się czuć. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej.

Przybyli kolejni ludzie-drzewa zza Dolin. Kilkadziesiąt przygnębionych, zmarzniętych rodzin o rzadkich liściach przewinęło się przez pokryte jesiennymi barwami tereny i zniknęło po drugiej stronie. Sza wracała do domu z Uśmiech. Zawiał zimny wiatr.

- Popatrz. – Sza wskazała palcem na żółte listki, które opadły z głowy Uśmiech i poleciały przed siebie, niesione wiatrem.

- Och, nie! – krzyknęła Uśmiech i złapała się za głowę, szeleszcząc aureolą jednolicie żółtych liści.

Ludzie-drzewa zaczęli tracić liście. Mężczyźni dotykali tych zgubionych z obojętnym wzrokiem. Kobiety były przerażone. Dzieci płakały.

Niektórzy nie mogli już wytrzymać zimna. Rodzina Uśmiech i kilka innych opuściło Doliny Wiecznej Jesieni. Drzewa straciły już wszystkie liście. Wkrótce potem odeszła Sama, żegnając się ze wszystkimi tak, jakby miała jutro wrócić.

 

***

 

Sza ze łzami w oczach dopadła Suszy. Uzdrowiciele odwracali go na plecy. Wyciągnęli szpony z ran, popłynęło dużo krwi. Sza zajęczała i zaczęła płakać. Susza miał krew na ustach i strzaskaną żuchwę. Uzdrowiciele opatrywali rany na brzuchu. Coś poszło nie tak. Zaczęli od nowa.

Susza rzucał się, szukając Szy wzrokiem. Znalazł ją, płaczącą tuż przy nim. Wyciągnął do niej rękę, ale Sza tego nie zauważyła. Po twarzy Suszy zaczęły płynąć łzy. 

Zza Szy wysunęły się czyjeś ręce w czarnych rękawach, chwyciły jej dłoń i włożyły ją w dłoń Suszy. Susza ścisnął ją mocno i pociągnął. Sza popatrzyła się na niego przez łzy i zbliżyła głowę do jego twarzy. Powiedział coś, ale szloch Szy zagłuszył jego słowa. Sza zacisnęła drżące usta.  

- Nie… nie zostawiaj mnie… nie odchodź… nie zostawiaj mnie. Nie odchodź – mówił niewyraźnie, ściskając dłoń Szy i wpatrując się jej w oczy.

Przestała szlochać. Susza jęknął, gdy uzdrowiciele zacisnęli opatrunek. Położyli go na noszach i podnieśli. Weszli z nim do lasu. Sza szła z nimi i cały czas trzymała go za rękę. Dotarli do jakiegoś domu.

Nagle za Szą pojawił się Szalony.

- Zostaw ich. – Chwycił ją mocno za ramiona. – Pozwól im pracować.

- Nie! – krzyknęła Sza. – Nie!

Szalony obrócił ją do siebie i spojrzał w jej zapłakane oczy. Patrzył przez chwilę. Puścił ją. Sza wbiegła do środka i uklękła przy położonym na ziemi Suszy.

- Sza… nie odchodź…

Uzdrowiciele zdjęli Suszy opatrunek, nałożyli mu na ranę jakąś maść i znowu zabandażowali.

- Nie zostawiaj mnie… - mówił powoli Susza.

Wlali mu coś do ust. Jeszcze raz zmienili opatrunek. Sza nie zwracała na nich uwagi.

- Nie odchodź.

Sza skryła dłonie Suszy w swoich. Siedziała przy nim całą noc. Wkrótce przestała płakać, położyła głowę na jego piersi i zasnęła.

Jej płacz obudził wszystkich przed świtem.

 

***

 

Leżące na ziemi liście straciły kolory. Sza miała już na głowie tylko połowę swoich, suchych i brązowych. Przez pnie drzew bezustannie ciął wiatr. Większość mieszkańców Dolin Wiecznej Jesieni uciekła. Zostali już tylko nieliczni. Sza przyszła się z nimi pożegnać.

Łowcy trzymali się z tyłu. Szczegół rozglądał się. Szalony milczał. Sza uścisnęła go.

- Dziękuję ci za wszystko, Szalony.

Człowiek-drzewo o ogniście czerwonych listkach jak zwykle długo patrzył jej głęboko w oczy. A potem odwrócił się i odszedł. Łowcy oddalili się za nim. Do Szy podszedł Szczegół. On nie stracił swoich igieł.

- Sza. Chodź z nami. Nic już nie zrobisz. Zostaniesz przy nim, nosisz go w sercu.

- Nie. Nie mogę. Żegnaj. – Sza odwróciła się.

Szczegół nie odpowiedział. Ruszył za łowcami i Szalonym. Doliny Wiecznej Jesieni opustoszały.

Sza szła powoli, z trudem, gubiąc liście. Bolały ją stopy. Miała poszarzałą skórę. Wiatr obdzierał ją, kawałek po kawałku, niezauważenie. Stawiając coraz bardziej sztywne i powolne kroki Sza weszła na wzgórze, na którym pochowano Suszę. Z jej głowy odleciały ostatnie kruche listki. Pozostały już tylko cienkie, wyrastające z głowy gałązki.

 

Nie zostawiaj mnie.

 

Przestawała czuć zimno.   

 

Nie odchodź.

 

Nie miała siły dalej iść. Upadła na kolana. Zimny wiatr wiał jej prosto w oczy. Upadła na twarz, kładąc policzek dokładnie w tym miejscu, w którym pochowano Suszę.

 

Nie zostawiaj mnie. Nie odchodź. 

 Autor: Panoramixomix
 Data publikacji: 2013-11-28
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 a tak fifty fifty...
Styl milutki. Nawet bardzo ładny. Uczuciowo, nawet rzekłbym: romantycznie :)

Natomiast całość wyszła... ciut nudno. Wybacz szczerość - ale chyba przyznasz, że tu się niewiele dzieje. Fabuła jest bardzo uproszczona, więc elementy oryginalnego świata jej nie uratują. Takie moje skromne zdanie.
Autor: Whitefire Data: 00:00 7.02.14
 intrygujące :)
Masz bardzo ciekawe pomysły na postacie :) I przyjemny styl, podoba mi się sposób, w jaki opisujesz bohaterów - nie wprost, tylko dozujesz informacje na przestrzeni całego tekstu, między wierszami i w dialogach. Przydałoby się tylko więcej fabuły, bo na razie to tylko taka "literacka próbka" ;) Pisz dalej! ;)
Autor: Laridae Data: 21:19 30.11.14


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 405 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 405 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Artysta jest źródłem dzieła. Dzieło jest źródłem artysty.

  - Martin Heidegger
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.