Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Letni spacer z aniołem

Agnieszka zawsze uwielbiała koniec czerwca, czas, kiedy miała w bliskiej perspektywie pełne dwa miesiące nicnierobienia. Na domiar szczęścia w tym roku koniec czerwca okazał się tak gorący, że nawet ulice powoli zamieniał w lepką gąbkę. Większość ludzi od trzech dni zajmowała się głównie narzekaniem na smród i nieznośny upał, który wyciskał z ich ciał siódme poty, ale zdaniem Agnieszki śmiesznie uginający się pod podeszwami sandałków asfalt więcej niż częściowo wynagradzał te drobne niedogodności.

Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia przechodniów, zaczęła podskakiwać na jednej nodze jak rozbrykana dziesięciolatka. Wypchany plecak rytmicznie uderzał ją w okolice nerek, ale tym też się nie przejmowała. Za każdym razem, gdy sandałek odrywał się od rozgrzanej powierzchni ulicy, rozlegało się ciche mlaśnięcie, a ona uśmiechała się coraz szerzej. Zaprosił ją. Wreszcie ją zaprosił.

Niezliczone godziny spędzone na wymyślaniu różnorodnych scenariuszy, według których miała się potoczyć jej znajomość z Mateuszem Morawskim, okazały się stratą czasu. Nie uratował jej spod kół rozpędzonego samochodu (Agnieszka, klasowa intelektualistka, nigdy w życiu nie przyznałaby się do lektury „Zmierzchu”, ale prawda wyglądała tak, że na pewien czas Edward Cullen zawładnął jej wyobraźnią, zupełnie jakby była jedną z tych durnych blondynek z wargami ociekającymi różowym błyszczykiem Maybelline), nie wyciągnął ze wzburzonej rzeki, nie ocalił nawet przed nachalnym podrywem na szkolnej dyskotece.  Po prostu podszedł do niej na przerwie i zapytał, czy nie wybrałaby się z nim do kina. Agnieszka, która myślami była już wtedy w pracowni historycznej, gdzie miała pisać klasówkę z całego semestru, nie od razu ogarnęła wszystkie implikacje tego faktu. Na szczęście zachowała dość przytomności umysłu, żeby kiwnąć głową.

Tym oto sposobem w najbliższy piątek szła na randkę z chłopakiem, w którym kochała się, jeszcze zanim w pełni zrozumiała znaczenie słowa miłość.

*

Lumailowi upał dawał się we znaki nie mniej niż dziewczynie. A może nawet bardziej, bo chociaż była śmiertelniczką uwięzioną w materialnym ciele, nie wyglądała na zmęczoną, znudzoną i rozgoryczoną – a on prawdopodobnie wyglądał na to wszystko. Przy czym sam już nie wiedział, czy jest zdołowany z powodu nieznośnego gorąca, znudzenia wynikającego z faktu, że tkwił przykuty do najbardziej przewidywalnej gimnazjalistki, jaka kiedykolwiek istniała, czy z rozgoryczenia niedawną przegraną. To ostatnie nie do końca było jego winą – po prostu trafił mu się do stróżowania wyjątkowo durny okaz.

 – Czołem, Lu. – Czarne skrzydła Rosiera zmaterializowały się nieco na lewo od podskakującej dziewczyny. Demon przyjrzał się jej twarzy, wielkim brązowym oczom i uśmiechowi błąkającemu się w kącikach warg.

– Ładna – zawyrokował. – Chociaż z twojej miny wnioskuję, że nie jesteś zadowolony z zamiany. Dziwne, ja bym był.

– Chyba nie muszę ci mówić, że nie jesteś tu mile widziany? – Lumail był wściekły na siebie, że nie umie wymyślić niczego, co starłoby z twarzy demona wyraz złośliwej satysfakcji.

 – Ciągle się dąsasz o sumę punktów tego starego pryka, który umarł w zeszłym tygodniu? Dajże spokój, to była wyjątkowo marna, nędzna kreatura bez odrobiny polotu.

Lumail nie łudził się, że zniechęci Rosiera do rozmowy po prostu ignorując go. Doświadczenie zdobyte przez wieki wymuszonej „współpracy” nauczyło go przynajmniej tej jednej rzeczy. Demon uwielbiał gadać.

– Obaj wiemy, że oszukiwałeś. Ta dziewczyna nie zjawiła się w hotelu przypadkiem, chociaż dałeś słowo, że tym razem nie będzie takich tanich chwytów. Gdyby nie cudzołóstwo, mielibyśmy remis. Lepiej więc zabieraj swoje brudne skrzydła gdzie indziej, zanim źle się to dla ciebie skończy.

Tak naprawdę lubił towarzystwo Rosiera, ale nie przyznałby się do tego nawet za cenę wiecznej opieki nad nudnymi gimnazjalistkami.      

– Uhhhhh! – Demon wywinął zgrabnego koziołka nad głową nieświadomej niczego Agnieszki i zatrzepotał skrzydłami. – Najważniejsza jest wygrana, nieprawdaż? Ile?

– Co „ile”?

– Ile lat na dole ci wlepili za ostatnią wpadkę?

– Sto.

– Sto lat harówy bez urlopu. Wiesz, na twoim miejscu ponownie rozważyłbym przejście do konkurencji.

– Jasne. W waszej drużynie za coś takiego dają awans, co? – Lumail zadrwił ponuro, mając w pamięci ostatni raz, kiedy udało mu się wygrać z demonem.

Rosier chyba pomyślał o tym samym, bo stracił na chwilę zadowolony wyraz twarzy.

– Ad rem, mój drogi, ad rem. – Był jedynym znanym Lumailowi nieśmiertelnym, który do porozumiewania się używał dziwacznej mieszanki języków, tych współczesnych i tych dawno zapomnianych, zamiast po prostu wybrać sobie jeden konkretny. – Dziewuszka jest z natury rozsądna, zadanie więc mam niełatwe, ale wiesz, że zrobię wszystko, by uzyskać parę punktów, prawda?

Lumail na pamięć znał wszystkie demotywujące gadki, jakie piekielni wysłannicy sprzedawali takim jak on, więc tylko wzruszył ramionami.

– Sam powiedziałeś, że jest rozsądna. Nie zrobi niczego głupiego świadomie, a z całą resztą potrafię sobie poradzić. Możesz się zacząć szykować na ten wasz „awans”.

*

Wyjście do kina różni się od wieczoru w teatrze w jednej zasadniczej kwestii. Mianowicie nie bardzo można się elegancko wystroić. Agnieszka żałowała, że zamiast na film Mateusz nie zaprosił jej na jakiś spektakl, bo wtedy miałaby okazję włożyć oszałamiającą czarną sukienkę, którą dostała od siostry. Z drugiej strony, musiałaby wtedy cały wieczór udawać zainteresowanie przedstawieniem, podczas gdy tak naprawdę interesowałby ją jedynie siedzący obok chłopak. W kinie było łatwiej – przynajmniej nie musiała się martwić, że nie poświęca należytej uwagi aktorom, którzy ciężko pracowali na to, żeby wtłoczyć takim jak ona odrobinę kultury do głów.

Koniec końców i tak zdecydowała się na sukienkę, chociaż brązową i posiadającą o wiele skromniejszy dekolt niż wieczorowa kreacja od Marty. Na szczęście ani rodziców, ani wspomnianej Marty nie było w domu, kiedy opuszczała go wystrojona i umalowana podebranymi – jakżeby inaczej – siostrze kosmetykami. Zresztą ojciec i tak by niczego nie zauważył, a mama była zbyt zajęta pracą na dwóch etatach, żeby zawracać sobie głowę sprawdzaniem, w jakich ilościach jej piętnastoletnia córka używa szminki.

Uzgodnili z Mateuszem, że spotkają się na miejscu. Nie dlatego, że Agnieszka wstydziłaby się przed rodziną posiadania tak przystojnego chłopaka. Pokaże im go, kiedy już będzie pewna, że naprawdę chce być jej. Owa kwestia była nieco problematyczna: w tym roku kończył gimnazjum, gdzie dziewczyny wprost go oblegały, więc nie całkiem ogarniała powody, dla których ją zaprosił. Fakt, znali się od zawsze, ale nigdy nie dał do zrozumienia, że mu się podoba, nawet kiedy przez cztery miesiące wspólnie prowadzili bloga w ramach szkolnego projektu. Tak po prawdzie miał go prowadzić Mateusz, ale w imię przyjaźni zgodziła się co jakiś czas uzupełniać wpisy tekstami własnego pomysłu.

Może zaproszenie było formą podziękowania za „uczestniczył” w stosownej rubryczce na świadectwie ukończenia szkoły? Naraziłaby się na kąśliwe uwagi Marty odnośnie niespełnionych nadziei, gdyby Mateusz pojawił się raz i zniknął jak sen jaki złoty. I dlatego teraz maszerowała chodnikiem sama, zamiast kroczyć nim u boku wysokiego chłopaka o wiecznie roześmianych oczach.

*

Lumail z irytacją zmarszczył brwi. Wieki przeminęły, odkąd ostatni raz towarzyszył młodej dziewczynie i był niezmiernie zaskoczony, że nic się nie zmieniło, gdy chodziło o wyjątkową bezmyślność takich smarkul. Jeśli tylko miały po temu odpowiednie warunki, całe ich życie duchowe kręciło się wokół strojów, przyjaciółek i chłopaków.

– Nadal nadąsany? Daj spokój, Lu. Rozchmurz się trochę. W tym waszym niebie i tak jest wyjątkowo nudno.

– Za to piekło jest pełne głupich nastolatek z problemami sercowymi – odburknął anioł, ruchem brody wskazując wypacykowaną dziewczynę w krótkiej brązowej sukience i butach na wysokich obcasach, które, jak wiedział (w końcu był aniołem i wiedział różne rzeczy) również były własnością jej siostry.

– Piekło jest pełne nas. Demonów znaczy. Wiesz co? Chodźmy gdzieś. Smarkula poradzi sobie sama przez godzinę czy dwie. Ty będziesz miał na oku mnie, ja ciebie, żadna ze stron nie uzyska w tym czasie punktów, a obu dobrze zrobi kufelek piwa. Albo nawet dwa.

*

Lumail przepił do Rosiera i pogrążył się w kontemplowaniu nijakiego wystroju pubu „Arcadia”, a dokładniej oprawionej w toporne ramy grafiki przedstawiającej upadłą anielicę taplającą się w błocie. Uwagę obserwatora przyciągały nie rogi czy sponiewierane skrzydła, a imponujących rozmiarów gołe cycki.

– Niezłe – przyznał demon, gdy zauważył, co zainteresowało jego towarzysza. – Chętnie bym je bliżej poznał.

Anioł za nic w świecie by się nie przyznał, że to samo i jemu przyszło do głowy.

– Ludzie mają dziwne wyobrażenia na nasz temat, nie sądzisz? – zapytał zamiast tego.

– Ludzie! – parsknął Rosier pogardliwie. – Najdziwniejsze wyobrażenia to oni mają o sobie.

Lumail nie mógł się nie roześmiać.

– Tu się nie ma z czego śmiać. Żałosne małe zasrańce o wybujałym ego. Czasem żałuję, że nie znają prawdy. Nieco utarłaby im nosa.

– Daj spokój, Ros. – Zimne piwo odrobinę złagodziło zły humor Lumaila. W przeciwieństwie do większości demonów i (wstyd się przyznać) aniołów lubił swoich podopiecznych, choć niektórzy byli świniami bez klasy. Ba, lubił nawet tych, którzy okazywali się gorsi od świń. – Oni nie znieśliby prawdy. Nie przyjęliby jej do wiadomości. Lubią myśleć, że są ważni. Zresztą część naszych ma tak samo.

– Część? – Demon drwiąco uniósł brwi. – Skarbie, wskaż mi takiego, który nie uważa się za najważniejszego we wszechświecie. No, może z wyjątkiem ciebie, ale ty zawsze byłeś melancholikiem i fantastą. Mówię ci, za bardzo się przejmujesz. Oni przecież doskonale funkcjonują z tymi wszystkimi ideami, filozofią i prawami jednostki. Są w stanie wytłumaczyć sobie nasze najgorsze zagrania jako wolę boską, fatum albo przypadek. Niepotrzebne im twoje wyrzuty sumienia. My, demony, nie posiadamy takich problemów i dlatego prowadzimy w tych zawodach.

Z tym Lumail nie mógł się nie zgodzić. Ostatnio piekło nabijało punkty w zastraszającym tempie.

*

Film okazał się denny.

Agnieszka od dobrych dwudziestu minut wierciła się w fotelu, z utęsknieniem wyczekując pojawienia się napisów końcowych. Nie przepadała za fantastyką, zwłaszcza za taką, gdzie fabuła nie trzymała się kupy, a sceny batalistyczne stanowiły żenujący mix niedostatku pieniędzy, kiczu i zwykłego braku wyobraźni.

– Chodźmy stąd – szeptem zaproponował Mateusz.

Natychmiast zerwała się z miejsca, nie zwracając najmniejszej uwagi na posykiwania niezadowolonych amatorów gniotów spod znaku magii i miecza. Kiedy przeciskali się w stronę wyjścia, nadaremnie próbując nie deptać cudzych stóp i od czasu do czasu trącając ustawione na kolanach widzów pojemniki z popcornem, Agnieszkę ogarnęła nieprzeparta ochota do śmiechu. Mateusz ściskał jej rękę i było to dobre, lepsze od wszystkich filmów, które kiedykolwiek obejrzała czy nawet miała obejrzeć.

– Pewnie jesteś wściekła – powiedział, kiedy w końcu wyszli z kina. Wciąż trzymał ją za rękę, chociaż od dłuższej chwili nie miał po temu żadnego powodu.

– Pewnie powinnam być – przyznała z uśmiechem. – Mówiłam, że to wiekopomne dzieło zbiera w necie kiepskie recki. Ale wybaczam ci, bo jeszcze nigdy w życiu nie miałam okazji przydeptać tylu stóp naraz.

Nie musiał wiedzieć, że chętnie wybaczyłaby mu nawet morderstwo.

– W ramach przeprosin zapraszam na pizzę.

– W sumie… - Zawahała się.  Była już prawie ósma, a ona nikomu nie wspomniała, że wychodzi. Gdyby wróciła w przeciągu godziny, rodzice nie zadawaliby pytań, ale wątpiła, czy zdoła się zmieścić w czasie, jeśli przyjmie zaproszenie.

– Nie gadaj, że jesteś na diecie. – Mateusz wreszcie puścił jej dłoń i parsknął śmiechem, tak absurdalny wydawał się ten pomysł. Agnieszka nigdy nie była słusznych rozmiarów, a odkąd zaczęła w zastraszającym tempie rosnąć, zrobiła się chuda jak patyk.

– Weź przestań – parsknęła. – Dobra. Najwyżej mama urwie mi głowę i wiedz, że będzie to twoja wina.

– Pozwolimy jej zatem urwać moją głowę – zaproponował wielkodusznie. – Jest pusta, podczas gdy w twojej znajdują się cenne zasoby wiedzy i umiejętności.

*

Lumail z daleka dojrzał błękitno-szary wzór na skrzydłach oraz nieprawdopodobnie czarne włosy anielicy bujającej się na stołku przy barze i jego nastrój, chwilowo wyleczony dwoma kuflami piwa, znów gwałtownie się pogorszył. Uważał się za anioła doświadczonego w grze, ale w porównaniu z Amitiel był nikim. Mniej więcej taka sama przepaść dzieliła Rosiera od Onoskelis, partnerki i rywalki Amitiel, siedzącej przy jednym ze stolików. Tuż obok jakiś chłopak beztrosko pożerał pizzę z kiełbasą, nieświadom, że siły nadprzyrodzone dosiadły się do niego bez pytania o pozwolenie.

 – No to mamy przejebane – skomentował wulgarnie Rosier. – Nie dość, że te dwie harpie zatrują nam robotę, to jeszcze któraś strona straci niedługo mnóstwo punktów.

– Nie moja – wyszczerzył zęby Lumail. Amitiel może nie należała do najmilszych, ale twarda z niej była zawodniczka.

Jakby usłyszała ostatnie słowa, anielica odwróciła się i zmierzyła go spojrzeniem lodowatobłękitnych oczu. Gdyby w wyniku chwilowego kaprysu zmaterializowała się między ludźmi – czego, o ile wiedział, nie uczyniła nigdy, choć inni nieśmiertelni, łącznie z nim samym, robili to nagminnie – wybuchłoby pewno niezłe zamieszanie. Była wyjątkowo piękna nawet według niebiańskich standardów.

W przeciwieństwie do niej pulchna, rudowłosa Onoskelis wyglądała jak dziewczyna z sąsiedztwa – taka, z którą miło jest się pokazać, ale za którą twoi kumple na pewno nie będą gwizdać na ulicy. Mroczna uroda Amitiel miała w sobie coś drapieżnego, co zdecydowanie odstawało od wyobrażeń na temat aniołów, podczas gdy demonica z miejsca budziła zaufanie.

– To wy. – Uśmiechnęła się w próbie złagodzenia chamstwa koleżanki, która bez słowa wróciła do bujania się na stołku. – Zastanawiałyśmy się z Tiel, kto zajmuje się tą dziewczyną. Strasznie długo was nie było.

– Widzisz tu jeszcze kogoś? – Rosier teatralnie przewrócił oczami. – Wszyscy zrobili sobie wakacje od gry i korzystają z pięknej pogody, więc nie wciskaj nam, że akurat my źle wypełniamy swoje obowiązki.

Rzeczywiście, chociaż w pizzerii zgromadziło się kilkanaście osób, byli tu jedynymi nieśmiertelnymi.

 – Zresztą – kontynuował demon – co można ugrać podczas jedzenia pizzy? Plotki, kłótnie i drobne oszustwa przy kasie? Dajcie spokój, myślałem, że kto jak kto, ale wy dawno przestałyście się bawić w takie rzeczy.

– Masz rację. – Amitiel przechyliła się pod nieprawdopodobnym kątem. Gdyby działała na nią siła ciążenia, w tej chwili runęłaby do tyłu razem z taboretem. Tymczasem wisiała w powietrzu, jej antracytowe włosy spływały na błękit i szarość skrzydeł, a ich końce muskały tani parkiet podłogi

Lumail przełknął ślinę. Usłyszał, że Roz zrobił to samo i trochę mu ulżyło.

– Co w takim razie tu robicie? – zapytał. – Nastolatki to raczej nie jest wasza specjalność.

– Zapragnęłyśmy małej odmiany – wyznała Onoskelis. – Królowie, zdobywcy, politycy, gwiazdy rocka… Są tacy… przewidywalni. Nudziłyśmy się okropnie, aż Tiel wpadła na pomysł, by dla odmiany zagrać zwykłym człowiekiem.

– To był błąd – westchnęła anielica. Zgrabnie zeskoczyła ze stołka, który tak naprawdę nie poruszył się nawet o milimetr. – Teraz nudzę się jeszcze bardziej.

– Te głupie bachory są na razie zbyt tchórzliwe, by zrobić coś wbrew regułom – przyznał Rosier. Nie odrywał wzroku od biustu Amitiel okrytego jedynie cienkim jak mgiełka topem bez ramiączek.

– No i bardzo dobrze – mruknął Lumail. Jego oczy raptem zaczęły żyć własnym życiem i uparcie mknęły w kierunku mgiełki na piersiach anielicy, chociaż usilnie próbował posłać je w inne rejony. W pewnej chwili Amitiel podchwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się zimno, co, paradoksalnie, podniosło temperaturę jego policzków. Jak wszyscy nieśmiertelni przez cały czas zachowywał świadomość ciała, tym silniejszą, im częściej przybierał materialną postać.

– Nie ciesz się. – W przeciwieństwie do Lumaila Rosier nie zarumienił się, kiedy Tiel i jego skarciła spojrzeniem. Posłał anielicy bezczelny uśmiech. – Cudzołóstwo to zdecydowanie jeden z najczęściej naruszanych zapisów. Wyżej plasuje się tylko fałszywe świadectwo i okrzyk „o mój Boże!”. O ile znam młodych ludzi, niedługo tych dwoje nabije nam tyle punktów, że nigdy nie zdołacie tego odrobić.

            Onoskelis zachichotała. W oczach Amitiel błysnęła złość, ale już po chwili wpatrzyła się z uśmieszkiem w siedzącą przy stoliku parę.

– Niewykluczone – przyznała swobodnie.

Lumailowi zdecydowanie nie spodobał się wyraz jej twarzy. Była bezkompromisowym graczem i nie miała w sobie nic z anioła stróża z ludzkich wyobrażeń. Dla niej liczyła się tylko wygrana. On nie potrafił zwalczyć w sobie współczucia dla pionków. Prawdopodobnie dlatego tak kiepsko mu szło.

– Wychodzą – zauważyła Onoskelis. – Będziecie się dalej licytować, czy zabierzecie się wreszcie do zabawy?

*

            Agnieszka była spóźniona już prawie godzinę, ale, o dziwo, przestała się tym przejmować. Kiedy wyszli z pizzerii, Mateusz ponowił propozycję, że odprowadzi ją do domu i weźmie na siebie ciężar ewentualnej bury. Zamiast biec, co na pewno uczyniłaby, gdyby wracała sama, szła więc spacerkiem u jego boku, dyskutując o wadach i zaletach sagi o wiedźminie Geralcie. Przyznać trzeba, że jak na lesera i bumelanta Mateusz był zdumiewająco oczytany. Gdyby potrzebowała jeszcze jakiegoś powodu, żeby się nim zachwycić, ten na pewno by wystarczył.

– Chodźmy nad rzekę – zaproponowała, przerywając mu wpół słowa wywód na temat postmodernizmu. W życiu by się nie przyznała, ale niezupełnie nadążała za tokiem jego rozumowania. Lubiła czytać, jednak w przeciwieństwie do Mateusza zależało jej na dobrych stopniach ze wszystkich przedmiotów, co pochłaniało mnóstwo czasu i wysiłku. On skupiał się na rzeczach, które go interesowały, resztę w najlepszym razie lekceważył. Teraz zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał racji.

– A twoi rodzice?

Wzruszyła ramionami.

– Przecież to rzut beretem,  piętnaście minut naprawdę nie zrobi mi żadnej różnicy.

            – Skoro tak mówisz…

            Miał niepewną minę, ale posłusznie skręcił w Mickiewicza, boczną uliczkę prowadzącą ostro w dół. Wieszcz pewnie byłby zadowolony, gdyby mógł stanąć u jej wylotu – ujrzałby bowiem iście balladowy krajobraz, stanowiący wspaniały stop ludzkiego zaniedbania i niespożytych sił natury. Bardzo szybko Agnieszka uznała swój pomysł za głupi, bo pokonanie ostatnich kilkudziesięciu metrów oznaczało przedzieranie się przez krzaki dzikiego bzu, pokrzywy i inne zielsko, którego nie znała nawet z nazwy. Szybko zaczęła odczuwać wszystkie centymetry podprowadzonych Marcie obcasów, ale uznała, że musi wytrzymać. Teraz to była sprawa honoru.

            Ochłodziło się nieco, ale wieczór i tak był wyjątkowo ciepły. Od razu po zejściu nad wodę zaatakował ich rój komarów, czego, jak pomyślała Agnieszka, należało się w sumie spodziewać i gdyby nie była tak otumaniona towarzystwem tego akurat chłopaka, pewnie by o tym pomyślała.

            – To chyba nie był twój najlepszy pomysł. – Mateusz mimo wszystko próbował obrócić sytuację w żart. Z głośnym plaśnięciem rozgniótł komara, który usiadł mu na przedramieniu. – Uuuuch, ostre dziewczyny.

            – Zapomniałam o nich, dasz wiarę? – roześmiała się. – Lepiej stąd chodźmy, zanim nas zeżrą żywcem.

– Moment – Wpatrzył się w coś, co unosiło się na wodzie kilka metrów od brzegu. – Widziałaś kiedyś podobne cudo?

*

Lumail omal nie krzyknął, kiedy zobaczył, co chłopak wskazuje palcem. Amitiel złamała zasady – złamała je tak bardzo, że nie zdołałaby odrobić karnych punktów, nawet gdyby przez kilka wieków trafiali się jej w grze sami święci. W dodatku nie rozumiał, czemu to niby miało służyć.

Zaplątane w unoszących się niedaleko brzegu śmieciach  anielskie pióro wyglądało jak drogi klejnot utopiony w pomyjach. Błękit i szarość, przetykane delikatnymi nitkami złota budziłyby skojarzenia z jakimś rajskim ptakiem, gdyby nie fakt, że ptaki o podobnym ubarwieniu istniały tylko w baśniach. Tych najbardziej egzotycznych.

Chłopak zdjął buty i skarpetki z oczywistym zamiarem wejścia do wody.

„Nie rób tego!” – chciał wrzasnąć Lumail, ale zimne spojrzenie Amitiel przypomniało mu, kto tu jest kim. Zresztą młodzik i tak by pewnie nie słuchał. Oni rzadko słuchali rad, chyba że chodziło o podszepty demonów zachęcające do realizowania pragnień, które tkwiły w zakamarkach najbardziej pokręconych ludzkich dusz. Między innymi dlatego piekło tak często wygrywało.

 Tymczasem młodzieniec podwinął nogawki dżinsów i wszedł do wody, zdecydowany wyłowić mieniące się złotem znalezisko. Lumail zamknął oczy. To się, kurwa, nie mogło dobrze skończyć. Ale cóż. On grał dziewczyną. Nie jego pionek, nie jego problem.

*

– Daj spokój – poprosił Agnieszka, z trudem powstrzymując śmiech. – To pewnie jakaś farbowana tandeta od Chińczyka. Poślizgniesz się i wykąpiesz w tym ścieku dla sztucznego piórka z pozłotką.

 – O pani, czymże jest odrobina wilgoci w obliczu pływającego w niej skarbu? Rzucę ci go do stóp albo zginę!

– Mateusz, nie wygłupiaj się, tam może być głęboko.

– Azaliż wątpisz w mą odwagę, niewiasto? Czy może strachasz się o mój żywot? – Bez wahania wszedł do wody, która w tym miejscu sięgała mu zaledwie do połowy łydek. – Nie lękaj się. Umiem pływać.

– Jedyne, w co wątpię, to twój rozum – odgryzła się i skorzystała z okazji, żeby również zdjąć buty. Na prawej pięcie miała imponujący pęcherz. Lewa wyglądała niewiele lepiej. – Poczekaj, znajdę jakiś patyk. Nie właź w ten syf, pod wodą musi być coś większego, na czym to się trzyma, bo inaczej woda dawno uniosłaby ze sobą twój skarb. Może leży tam jakieś drzewo. Albo zdechły hipopotam.

– Wcale bym się nie zdziwił. Tu pływa wszystko.

Agnieszka odwróciła się i ostrożnie stawiając stopy poszła w kierunku wyjątkowo dorodnego krzaka z zamiarem pozbawienia go kilku gałęzi. Głośny plusk i krzyk przestrachu natychmiast obróciły ją o sto osiemdziesiąt stopni.  W miejscu, gdzie Mateusz zniknął pod wodą, brud i śmieci zafalowały, jakby faktycznie jakiś nurkujący hipopotam miał zamiar wypłynąć na powierzchnię.

Przez pół sekundy była pewna, że jej towarzysz się wygłupia, jak robił to setki razy w szkole i poza nią. Potem wynurzył się i zobaczyła jego otwarte usta i oczy wytrzeszczone w wyrazie zwierzęcego przerażenia. Nie było czasu na myślenie o ewentualnych konsekwencjach, choćby takich, że nie była rewelacyjną pływaczką. Agnieszka wprost przefrunęła kilka metrów dzielące ją od brzegu i wbiegła w wodę, rozbryzgując fontannę kropel.

Zdołała zrobić zaledwie dwa kroki, gdy dno uciekło jej spod nóg.

„Wir!” – pomyślała, zanim panika wypchnęła z głowy jakiekolwiek racjonalne myśli.

*

– Poświęcenie życia dla ratowania drugiej osoby. Najwyższa liczba punktów. – Uśmiech Amitiel przyprawiłby Lumaila o torsje, gdyby akurat przebywał w materialnej postaci. Pomimo całej swojej urody raptem wydała mu się odrażająca. Nie mógł oderwać wzroku od dwóch par butów porzuconych na brzegu – czarne adidasy stały w pewnym oddaleniu od równiutko ustawionych pantofelków na wysokich obcasach.

– Nie do wiary – mruknął Rosier. Lumail przeniósł spojrzenie na jego twarz. Demon próbował się do niego uśmiechnąć, ale chyba też był wstrząśnięty. Tymczasem Onoskelis obojętnie wzruszyła ramionami.

– Brawo, Tiel, to było niezłe. Nawet po odliczeniu punktów karnych daje wam wynik plusowy. Cholera. Że też na to nie wpadłam.

 – Nie darmo mówi się, że piórem można wygrać wojnę. A przynajmniej bitwę. – Amitiel wcisnęła się pomiędzy Lumaila i Rosiera i obu równocześnie poklepała po plecach. – No chłopaki, rozchmurzcie się. To przecież tylko zabawa.

*

Lumail popatrzył na śpiącą w łóżeczku malutką istotę ludzką. Zazwyczaj nieśmiertelni nie zajmowali się dziećmi, dopóki nie dorosły na tyle, żeby przystąpić do gry, o istnieniu której nie miały pojęcia. Zabawne, bo jej zasady wpajano im niemalże od urodzenia. Nie zabijaj. Nie cudzołóż. Nie kradnij. Mów prawdę. Kochaj bliźniego.

Nie zajmowali się dziećmi, on jednak potrzebował chwili spokoju, bo nie był taki jak Amitiel; czasu, który mógłby spędzić, snując się bez celu pomiędzy śmiertelnikami albo popijając piwo z Rosierem. Albo po prostu rozmyślając, jak obrzydliwa jest w istocie zabawa w Dobro i Zło i po raz tysięczny próbując odpowiedzieć na pytanie, czy Stwórca naprawdę nie mógł wymyślić innej.

Ta istotka nigdy się nie dowie, że jest tylko pionkiem w grze toczonej przez istoty, które rozpaczliwie próbują sobie czymś wypełnić otchłanie wieczności. Że po śmierci nie czeka jej niekończąca się rajska szczęśliwość. Że wszystkie święte księgi, które będzie miała okazję czytać i rozważać, to tylko spis reguł gry, kryteria przydzielania punktów, a modlitwy są równie celowe jak modlitwy lalki. I jak dziewczynka lalce, Lumail może wydłubać jej oko, jeśli zagwarantuje mu to przewagę w zabawie, której wynik tak naprawdę nikogo nie obchodził.

 

           

          

 Autor: Carlin Leander
 Data publikacji: 2013-12-29
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 II miejsce w konkursie o Nagrodę Mythai 2013
Krótko mówiąc, podobało mi się. Anioły i demony grają ludźmi, którzy żyją nie wiedząc nawet, że są zaledwie pionkami w ich zabawie - interesujący pomysł i ciekawie zrealizowany. Na pewno jedno z lepszych opowiadań opublikowanych w tym roku w naszym serwisie.
Autor: Whitefire Data: 23:35 6.02.14
 Szkoda, że tak negatywnie
Naprawdę, bardzo szkoda, bo postaci Lumaila i Rosiera dały się lubić. Brakuje rozwinięcia wątku o ludzkiej duszy, powiedzenie że nie ma raju to raczej mało, biorąc pod uwagę masę mistyków i nie tylko ludzi wierzących, ale i rozmaitych oszołomów święcie przekonanych, że ludzie mają duszę.
Autor: Panoramixomix Data: 20:40 27.02.14


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 138 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 138 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Rodzice, którzy zauważą, że ich syn chce zostać zawodowym poetą, powinni go tak długo ćwiczyć rózgami, aż przestanie pisać lub zostanie wielkim poetą.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.