Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Prawdziwa historia kryształowego pantofelka


– Książę uklęknął więc przed śliczną dziewuszką. – Młody bajarz ściszył głos niemal do szeptu, a zgromadzeni przysunęli się bliżej, nadstawiając uszu. – Siostry aż pozieleniały z zazdrości, kiedy młody rycerz włożył kryształowy pantofelek na drobniuteńką stópkę dziewczęcia. I oto, cud prawdziwy! Ledwie bucik znalazł się na nóżce… – zrobił pauzę dla większego napięcia – a łachmany, w które odziana była nasza bohaterka, czarownie zmieniły się w ową prześliczną sukienkę, co zdobiła kibić panienki w noc balu.
Westchnienie oczarowanych słuchaczy, a przede wszystkim słuchaczek, zapatrzonych z uwielbieniem w przystojne oblicze opowiadającego, przemknęło przez karczmę. Bajarz uśmiechnął się lekko. Zerknął przy tym na towarzysza. Krasnolud przewrócił oczami, zniesmaczony.
– I tak, przyjaciele moi – kontynuował młodzieniec –  dziewczę z kuchni zostało królewską narzeczoną. Żyli potem, wraz z królewskim małżonkiem, długo i szczęśliwie. A ich potomstwo, po dzień dzisiejszy, włada królestwem Astirii.
Oklaski wstrząsnęły  gospodą. Niewiasty płakały, mężczyźni zerkali z podziwem. Całe towarzystwo, zachwycone historią, nie odrywało wzroku od przystojnego bajarza, jakby oczekiwało, że usłyszą kolejną opowieść. On zaś, ukłoniwszy się grzecznie, sięgnął po dzban miodu. Przełknął solidny haust i ponownie uśmiechnął się do markotnego towarzysza.
– Cóż się tak marszczysz, mój drogi? – zapytał cicho.
– Ta twoja opowieść…
– Nie podobała ci się?
Krasnolud skrzywił się okrutnie. Pochylił się ku przyjacielowi i wyszeptał gniewnie:
– Jeszcze się ktoś domyśli…
Młodzian roześmiał się cicho.
– Taaak, bo to bardzo podobne do naszej historii – potaknął ironicznie, przestając się uśmiechać.

***

Królowa-wdowa majestatycznie sunęła pałacowymi korytarzami. Tak właśnie powinna poruszać się władczyni, myślała, zerkając ukradkiem w olbrzymie lustra w złoconych ramach. Dostojnie i powoli, z wrodzoną elegancją i głębokim smutkiem. W końcu minęło dopiero pięć tygodni od śmierci pana małżonka. Wypadało nosić czerń – bogom niech będą dzięki, że akurat w niej, dzięki brzoskwiniowej cerze, Elis wyglądała pięknie – i snuć się po pałacowych komnatach niczym uosobienie żałości.
Westchnęła, zatrzymując się przed portretem podarowanym jej przez nieżyjącego męża z okazji koronacji, dwadzieścia lat temu. Na obrazie śliczna młodziutka królowa wspierała się wdzięcznie na ramieniu zapatrzonego w nią króla. Och, jakąż byli piękną parą. On wysoki, postawny i bardzo męski. Ona wiotka, eteryczna, ciemnowłosa… jak nimfa.
Zerknęła w zwierciadło. Cóż, niewiele się zmieniła. Mimo pięciu porodów i umykających lat, wciąż była niedoścignioną pięknością, z nienaganną figurą.
– Mamooooo!
Krzyk córki wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się niechętnie. Jej duma, miłość, jedyne dziecko, które dożyło wieku dorosłego.
Mała, tłusta krowa.
– Mamooooo!
– Słyszę, Roleno. Księżniczkom nie wypada krzyczeć – upomniała dziewczynę.
– Ale, mamo! Ja nie chcę! Nie chcę! On jest stary i ma włosy w nosie! – Rolena tupnęła wściekla. – Strasznie stary! Prawie jak ty!
Elis policzyła w myślach do dziesięciu, powtarzając sobie, że królowej nie wypada policzkować córki.
– Uspokój się, Roleno. Więcej godności.
– I ciągle sapie! I kiedy na mnie patrzy, robi mi się niedobrze! Ja nie chcę!
– Roleno, dziecko, hrabia Nikito pochodzi z zamożnego rodu. Jest inteligentny i, chociaż może nie najprzystojniejszy, nie całkiem pozbawiony uroku.
– To sama za niego wyjdź!
Królowa w milczeniu przyglądała się jedynaczce.
– Tatuś by nie pozwolił! – rozpłakała się wreszcie panienka.
– Twój tatuś umarł – przypomniała gniewnie Elis – bo zachciało mu się skakać konno przez żywopłot. Nie mów mi więc na co by pozwolił, a na co nie. Nie był najodpowiedzialniejszym rodzicem pod słońcem. Masz piętnaście lat, a on nawet nie zaczął szukać dla ciebie męża. Teraz, kiedy zginął, okoliczne hieny zechcą sięgnąć po nasze królestwo. Potrzebujemy nowego władcy. I to takiego, który pochodzeniem i koneksjami odstraszy ewentualnych najeźdźców. Nikito ma jedno i drugie. I, co najważniejsze, chce cię za żonę.
Rolena zaniosła się histerycznym łkaniem, na co jej matka westchnęła.
– Dziecko, są gorsze rzeczy od nieudanego małżeństwa – próbowała pocieszyć jedynaczkę, ale ta wciąż płacząc, odwróciła się i uciekła.
Królowa patrzyła za biegnącą córkę. Jakaż szkoda, że dziedziczka Astirii wdała się w ojca. Od krzaczastych brwi nad kulfoniastym nosem, aż po duże stopy. Po drodze zaś było opasłe cielsko przekarmionego łakociami bachora.
Bogowie, gdybyż dzieciak choć trochę przypominał ją! Można byłoby go wydać za jakiegoś elegancika z najlepszego rodu i jeszcze pomnożyć majątek. Tak zaś trzeba się zadowolić trzecim synem księcia Gisy, słynącym głównie z tego, że lubi dziećmi ogrzewać łoże. Cóż, mimo wszystko był potomkiem księcia. Związek z hrabią, nawet zakończony rychłym zejściem pana młodego, przyniesie Rolenie, a co za tym idzie Astirii, potężnego sprzymierzeńca. Trzeba tylko znaleźć sposób, by ojciec Nikito uwierzył w naturalną śmierć swego syna.

Kolacja nieznośnie się przedłużała. Goście rozmawiali, udając serdeczność. W najlepsze kwitły nowe przyjaźnie i sojusze, suto zakrapiane winem. Hrabia Nikito po raz kolejny oblizał pulchne wargi, nawet nie próbując ukryć żądzy wyzierającej z wpatrzonych w młodziutką służkę oczu. Jego narzeczona hałaśliwie pociągała nosem, co rusz próbując przyciągnąć spojrzenie matki. Królowa jednak zdawała się nie widzieć ani żądzy przyszłego zięcia, ani żałości córki. Uśmiechała się boleściwie do biesiadników, jadła niewiele i nawet nie umoczyła ust w winie. Idealna wdowa. Wciąż przeżywająca utratę męża.
Wreszcie, nadal ignorując rozpaczliwe próby Roleny, królowa wstała. Przeprosiła obecnych i wspierając się na ramieniu zaufanego sługi, starego Imgena, wyszła z komnaty.
Zaraz za drzwiami puściła ramię mężczyzny. Odetchnęła głęboko.
– Bogowie, jakie to… – westchnęła z obrzydzeniem, zerkając za siebie – męczące.
– Pani?
Spojrzała na mężczyznę, który nie opuszczał jej od urodzenia i był bardziej ojcem, niż ten, który ją spłodził.
– Potrzebuję wypoczynku, Imgenie.
– Jesteś pewna, pani? Może lepiej…?
Nie odpowiedziała, tylko zmrużyła powieki, a starzec cofnął się o krok.
– Oczywiście, jaśnie pani. – Skłonił się nisko.
Uśmiechnęła się łaskawie. O tak, potrzebowała wypoczynku.

Szczur przyglądał się więźniowi, gotów do ucieczki. Mały nosek poruszył się nerwowo, gdy Miko wyciągnął dłoń ku gryzoniowi.
– I czego sapiesz, ha? – zapytał śpiewnie młodzieniec. – Przecież chciałem się z tobą wczoraj podzielić. Nie moja wina, że nie chcesz żreć tego syfu, co to mi go serwują.
Szczur przekręcił łepek.
– Bo widzisz, mój czas się kończy. Ty sobie jeszcze pożyjesz, pewnie podgryziesz jakiegoś nieszczęśnika, który zagości w tej szlachetnej miejscówce. Mnie jutro z rana… Eeeech, szkoda trochę, wiesz, przyjacielu? Tyle ciekawych rzeczy mogłoby mi się jeszcze przytrafić. Tyle przygód. Tyle niewiast…
Gryzoń nadal wpatrywał się w więźnia, zaczarowany – jak wielu przed nim – słodką melodią głosu mężczyzny. Słowa niczym pieśń płynęły w zimnym, wilgotnym lochu. Bez względu na treść, miały moc uwodzenia. Tak, Miko został szczególnie obdarowany przez bogów. Wystarczyło, że otworzył usta, a niewielu potrafiło oprzeć się jego mowie.
Niestety kasztelan należał do tych niewielu.
Młody bajarz westchnął rozpaczliwie. Ach, gdybyż dali mu się wypowiedzieć. Zamiast tego, wcisnęli w usta brudny łach, związali i wtrącili do tej ciasnej, ciemnej celi, gdzie czekał na kaźń. Za wzięcie gwałtem kasztelańskiej żony, miało go spotkać następnego dnia rozczłonkowanie. Tak, właśnie od tego członka się rozpoczynające.
Jęknął rozpaczliwie.
Nie, no nie będzie kłamał. Jutro się spotka z babunią w zaświatach, więc łgać mu nie wypada. Oczywiście, że wziął kasztelanową. Grzecznie prosiła, a on kobietom odmawiać nie zwykł. O żadnym gwałcie jednak mowy być nie mogło… Może tylko troszeczkę. Uśmiechnął się na wspomnienie młodej żonki kasztelana zdzierającej z niego odzienie.
– Nic to, drogi szczurku. Dziadunio zwykł mawiać, że jak już umierać to za coś dobrego. A, wierz mi, szczurku…
Nie dokończył. Zdało mu się naraz, że za kratami przemyka śmierć, we własnej osobie. W półmroku płynął cień unoszący chybotliwy płomyk. Jakby Mroczna Dama zabierała czyjąś duszę w zaświaty. Wgapił się, nieco wystraszony. Zaraz jednak odetchnął, albowiem owa pani jakoś nie kojarzyła mu się z przysadzistym brodaczem w ciemnej pelerynie, przemykającym podziemnymi korytarzami.
Gość nawet nie spojrzał w kierunku więźnia i pobiegł dalej.
– Ciekawe… – zauważył młodzieniec.
Nie dane mu jednak było dłużej zastanawiać się nad owym wydarzeniem, gdyż właśnie w tej chwili zabrzęczały klucze, zaskrzypiała krata, a do celi wszedł królewski sługa.

Dwie kompletnie nagie kąpielowe powoli namydlały leżącą w złotej wannie królową. Długie palce miękko pieściły skórę, nieskończenie wolno sunęły z ramion na piersi, by łagodnie skubiąc, drażniąc, ściągnąć sutki w dwa zbite guzki.
Elis oddychała płytko, przyglądając się dziewczętom spod opuszczonych lekko rzęs. Gładziły, naciskały, a chwilami drapały. Tak, jak lubiła. Jedna z kąpielowych wciąż dotykała piersi, gdy druga niespiesznie muskała brzuch, kreśląc zmniejszające się okręgi wokół pępka.
W ciszy, przerywanej jedynie muzyką wody, jękliwe oddechy śpiewały pieśń podniecenia. Palce na piersiach zastąpił język. Długie mokre włosy jedwabnym okryciem spoczęły na brzuchu leżącej. Muskające opuszki przeniosły się na nogi. Wolno, bardzo wolno podążyły ku stopom, gdy inne dłonie dotarły w dół brzucha. Gdy zaś wsunęły się pomiędzy uda władczyni, przyspieszyły motyli taniec. Szybko, szybciej. Płytko, głęboko. Szybko, szybko…
Spełnienie przyszło nagle, jak zwykle. Napięło mięśnie, rozpaliło płomień, zacisnęło usta w niewykrzyczanym jęku.
I nieodmiennie przyniosło pragnienie. Jeszcze. Więcej. Znowu.
– Odejdźcie – rozkazała stłumionym głosem.
Kiedy kąpielowe wykonały polecenie, sięgnęła po ręcznik i wyszła z wanny. W zwierciadle dojrzała swoje odbicie. Nienaganne proporcje, piękną twarz i głód płonący w pociemniałych spełnieniem oczach. Nigdy nie była tak doskonała jak w chwilach pomiędzy…

Hałas ciężkich kroków i skrzypiących zawiasów spłoszył krasnoluda. Błyskawicznie zgasił kaganek i wcisnął się w kąt. Mrok rozświetliła pochodnia niesiona przez samego przybocznego królowej. Towarzyszyli mu dwaj gwardziści. Otworzyli jedną z cel i weszli do środka.
– Panowie chyba trochę za wcze… – głos więźnia, chociaż nieco wystraszony, zaśpiewał w duszy Idara de Gra Yudherthardere, drażniąc czułą na tajemną moc strunę. Yudherthardere zmarszczył brwi zaskoczony i wysunął się nieco, żeby dojrzeć owego, władającego magią słów, młodzieńca. Właśnie wtedy jeden z żołnierzy wcisnął w usta związanego czarodzieja knebel, a drugi błyskawicznie uderzył go w skroń, pozbawiając przytomności.
Zdumiony de Gra przyglądał się, jak gwardziści wiążą nieprzytomnego i wynoszą go z lochów, idąc w ślad za przybocznym królowej. Nigdy nie widział takiego przygotowania do kaźni. I jeszcze Imgen… Po co?
Nieważne, nie jego to rzecz. Ledwie ponownie w lochach zapadł mrok, Idar wysunął się z kryjówki i pobiegł wzdłuż korytarza, w kierunku, z którego przyzywała go moc Kryształu. Tym razem nie zapalił kaganka, mimo iż – w przeciwieństwie do innych przedstawicieli swej rasy – w ciemności nie widział zbyt dobrze. Nie chciał ryzykować. Tym bardziej, że był już blisko, wewnętrzny głos wskazywał drogę. Niezawodny, jak zwykle, gdy Idar zbliżał się do źródła magii. Nazywano go Tropicielem Mocy. Młody de Gra był pierwszym obdarzonym w swoim rodzie, pierwszym wśród braci.
Korytarz kończył się stromymi schodami w dół. Przed nimi, na wąskiej ławie spał strażnik. Krasnolud rozejrzał się nerwowo. Tylko jeden? W półmroku, rozjaśnianym jedynie chybotliwym płomykiem kaganka leżącego u stóp żołnierza, korytarz wydawał się pusty. Yuderthardere postąpił krok. Obluzowana deska w podłodze jęknęła pod naciskiem ciężkiego buciora. Chrapanie gwardzisty przeszło na moment w sapnięcie, westchnienie, dwa cmoknięcia, by ponownie rozpocząć monotonną melodię pochrząkiwań i gwizdów. Idar odetchnął z ulgą. Nie, żeby sobie nie poradził z zapijaczonym sierżantem, ale zajęłoby mu to cenne chwile. No i Idar de Gra Yudherthardere, najlepszy szpieg Krasnoludzkiej Rady, nie lubił zabijać.
Przemknął ciemnym korytarzem. Potrafił być niewidzialny, kiedy potrzebował. Pochylił się nad śpiącym strażnikiem i sięgnął do jego pasa. Delikatnie objął pęk kluczy, żeby nie zadzwoniły, gdy będzie je odpinał. Śpiący drgnął lekko. Harmonia chrząknięć i gwizdów ucichła raptownie. Powieki żołnierza zadrżały.
Idar puścił klucze. Wyciągnął sztylet. Gwardzista zamrugał. Próbował wstać, walczyć.
Nie zdołał.
Krasnolud wbił ostrze w klatkę piersiową przeciwnika aż po rękojeść. Jednocześnie drugą rękę zacisnął na otwierających się do krzyku ustach umierającego. Trzymał do chwili, gdy ciało przestało dygotać. Potem łagodnie złożył je na ławie, twarzą do ściany, żeby jak najdłużej nikt nie odkrył zabójstwa.
Pęk kluczy zadźwięczał cicho w dłoni Idara, gdy ten zbiegał po schodach. U ich końca była niska, kuta brama. Mężczyzna odetchnął głęboko, uspakajając Tropiciela. Za tym wejściem czekał Księżycowy Kryształ. Skradziony Radzie przed wiekami. Kamień bez znaczenia dla ludzi, elfów czy Gaalów. Świętość dla krasnoludów. Nie mogli uwierzyć, kiedy poselstwo Astirii zaproponowało zwrot artefaktu. Miesiącami uzgadniali z tutejszym królem warunki… Byli tak blisko, gdy ten idiota skręcił kark.
De Gra zawahał się. Istniała możliwość, że za tym wejściem czeka oddział zbrojnych, że wdowa po Hrydosie przygotowała pułapkę. Tym bardziej, że schodów pilnował tylko jeden strażnik.
Kryształ wzywał. Drażnił Tropiciela, kąsał przedwieczną mocą, krzyczał.
– Jerdhu aranto – wyszeptał Idar. – Ucisz się.
Tropiciel posłusznie zamilkł. Wycofał się w głęboką podświadomość nosiciela. W jednej chwili tysiące głosów, jęk, szum, zaśpiew mocy… wszystko zagarnęła cisza.
Klucz w zamku zgrzytnął jękliwie. Nieoliwione zawiasy zatrzeszczały. Yudherthardere otworzył bramę i wszedł do środka.

Chociaż babunia groziła palcem, jej oczy skrzyły się radością. Nieodmiennie rumiana i jak zawsze w czerwonej zapasce. Najlepiej pamiętał zapaskę. Nie kolor oczu staruszki, ani odcień włosów, bo te nigdy nie stały się całkiem białe, ale właśnie ten kawałek szmatki. I zapach. Słodki, maślany aromat pieczonych placuszków. Jego brak, kiedy babunia groziła palcem, przekonał Miko, że śni. Bo zapach był zawsze, jak czerwony fartuszek.
Babunia uśmiechała się z czułością. Czerwona zapaska gasła jak dopalająca się świeca. Rysy staruszki rozmywała ciemność, wszechobecna, pochłaniająca. Po niej nastąpiła szarość. Obrzydliwa, dusząca i gęsta niczym dym z płonących liści.
Niechciana świadomość wracała powoli i boleśnie. Najpierw poczuł knebel. W odruchu paniki zabrakło mu tchu. Język rozpaczliwie, acz bezskutecznie, walczył z krępującym go materiałem. Miko szarpnął się i otworzył oczy.
W kominku płonął ogień. Skry trzaskały radośnie, złotem i czerwienią zdobiąc palenisko. Światło miękko rysowało cienie na purpurowych ścianach komnaty i połyskiwało w rozwieszonych na nich narzędziach. Srebrne obcęgi, sztylety, noże, nożyczki i inne, których przydatności młody bajarz nie znał, wisiały wypolerowane i błyszczące. Między nimi zainstalowano dziwny mechanizm, do którego przywiązano gruby sznur. Miko powiódł wzrokiem za naciągniętą liną. Szła od ściany, przez podobny mechanizm w powale…
Uniesione ręce mężczyzny związane drugim końcem sznura, zadrgały gwałtownie. Lina naprężyła się, podrywając go z ławy, na której siedział.
Nie był sam.

Idar rozglądał się, marszcząc brwi. Kompletna ciemność zdecydowanie mu to utrudniała. Krasnolud słabo widzący po ciemku… noż, wybryk natury. Westchnął smutno. Nie lubił używać zaklęć. Sam fakt, że posiadał moc, mimo iż ani jego matka – Beneria, ani szlachetnie urodzony ojciec nie byli obdarzeni, przyprawiał go o zażenowanie. Kiedy jednak trzeba:
– Ferghe – szepnął. – Płoń.
Maleńki płomyk zachybotał tuż przy policzku Yudherthardere. Mężczyzna szybko cofnął głowę. Ogienek zadrżał, syknął, podskoczył… i rozdzielił się na dwa już nieco większe płomyki. A potem kolejne dwa i kolejne. Błyskawicznie kilkanaście skrzących się źródeł światła rozjaśniło mrok.
– O, cholera! – jęknął Idar.
Tak, zdecydowanie wystarczył jeden strażnik.
Kryształ leżał na poduszce. Poduszka zaś na postumencie stojącym pośrodku rzeki bulgoczącego błota, z którego co jakiś czas wysuwała się paskudna morda, szczerząca garnitur olbrzymich pożółkłych zębisk.
– A mówiła mamusia, że lepiej zostać i ochajtać się z jakąś krasnoludzką szlachcianką – skłamał bezczelnie, rozglądając się wokoło. – Dobra, może jednak nie mamusia, ale ojciec na pewno coś wspominał. Kto to, cholera, widział, żeby pierworodny księcia de Gra w tajnych służbach się udzielał… tak, na pewno coś wspominał. – Idar zmarszczył brwi, czując naraz, że z niewiadomych przyczyn powała zaczyna oddalać się od jego głowy. Spojrzał pod nogi… – Kurwa! – Spróbował się cofnąć, ale nie zdołał. Buty nie tylko przykleiły się do błotnistego podłoża, ale z wolna zaczęły w nie zapadać.
Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie i złapał brzeg wciąż otwartej bramy. Palce ślizgały się po metalu, aż napotkały potężną antabę. Idar zacisnął palce na metalowym uchwycie. Podskoczył, wyrywając stopy z butów i, jak małpka, zawisł na furcie. Odetchnął ciężko i spojrzał przed siebie.
– Jak, słodcy przodkowie, mam po ciebie iść? Czas ucieka, zaraz ktoś tu zlezie i co? Znajdzie mnie dyndającego jak to dziwne stworzenie, co na dworze wuja widziałem. A Kryształu jak nie miałem, tak mieć nie będę. I jeszcze, cholera, takie buty… Dwa talary za nie dałem. Dwa talary – westchnął z żalem. Przeniósł ciężar ciała, trzymając się bramy, a potem zeskoczył z powrotem na twarde deski przed wejściem. – Cóż, skoro racjonalne sposoby zawiodły… – Sięgnął za pazuchę, wyjął medalion Głównego Krasnoludzkiej Rady i zawiesił go na szyi. – Jeśli Syrio się dowie, że mu go dmuchnąłem, to na mnie ród Yudherthardere się skończy. – Odetchnął głęboko i zamknął oczy. – No, to sprawdźmy ile prawdy jest w klechdach. – Zacisnął palce na srebrnym wisiorze w kształcie dwóch toporków wbitych w sporej wielkości brylant. – Święty Krysztale pierwszych krasnoludów, stworzycielu mocy, dawco potęgi, przyzywam cię. Wróć do tych, którzy cię czczą. Wróć do swoich dzieci. Przyzywam cię, ojcze. Przybądź.
Starokrasnoludzkie zaklęcia rozgrzały metal pod palcami krasnoluda. Brylant parzył, ale mężczyzna nie puszczał. Powtarzał wyuczone w dzieciństwie słowa, przez zamknięte powieki widząc rosnący blask. Żar pod palcami potężniał, a ból stawał się nie do zniesienia.
– Wróć do swoich dzieci. Przyzywam cię, ojcze. Przybądź – powtarzał Idar.
Naraz ból znikł, a jasność zgasła.
Yudherthardere puścił medalion i powoli otworzył oczy.
– No, kto by pomyślał… – wyszeptał.
Księżycowy Kryształ leżał u jego stóp.

Skóra tuniki nałożona na rozgrzane ciało podnieciła chłodem. Sutki ściągnęły się w jednej chwili w dwa sterczące guziczki. Elis westchnęła i skinęła pomagającej jej służce. Dziewczyna odsunęła się.
– Nie czekaj na mnie – powiedziała królowa, wpatrując się głodnym wzrokiem w plecy zawieszonego przed nią mężczyzny.
– Tak, pani. – Służka dygnęła i posłusznie wyszła.
Zostali sami. Elis i jej nowa zabawka. Przyglądała się mu spragniona. Tak tęskniła… tak bardzo tęskniła. Podniecenie narastało. Odetchnęła głęboko. Nie tak szybko. Przyjemność trzeba smakować powoli, wtedy jest doskonalsza. To pierwsza rzecz, jakiej nauczył ją Hrydos.
Podeszła powoli do ściany. Z miłością sięgnęła ku narzędziom. Od czego zacząć?
Potrzebowała mężczyzny. Wkrótce. Mocnego, szybkiego chędożenia. Od samego myślenia o tym stawała się wilgotna, a mięśnie podbrzusza kurczyły się z napięcia.
Prawdziwy ból zada mu później. Wtedy wystarczy jej patrzenie.
Teraz więc jedwab i skóra. Przyjemność i ból. Zamknęła palce na skórzanym uchwycie pejcza, a potem podeszła do mechanizmu, który zaprojektował jej zmarły mąż i opuściła więźnia tak, by jego stopy oparły się o podłogę.
Odwrócił się i popatrzył na nią. Był przystojny. To bez znaczenia, ale stanowiło miły dodatek. Miał regularne, męskie rysy, szerokie ramiona, silny kark i szeroką umięśnioną klatkę piersiową nad płaskim brzuchem.
– Naprawdę szkoda, że nie mogę ci tego wyjąć – powiedziała miękko Elis, dotykając knebla. – Lubię jęki. Są podniecające. – Przesunęła jedwabiem po odsłoniętej skórze mężczyzny. – I błaganie. Chciałabym usłyszeć, jak żebrzesz, żebym przestała… a potem nie przestawała. – Opuszki kobiety poszły śladem jedwabiu. Mięśnie brzucha więźnia napięły się pod dotykiem. – Nauczę cię bólu i rozkoszy. Teraz należysz do mnie. – Przysunęła się, ocierając piersiami o męski tors. Młodzieniec wciągnął gwałtownie powietrze. Uśmiechnęła się chłodno.
A potem go uderzyła.

– Mama nigdy nie uwierzy, kiedy jej opowiem. – Krasnolud z namaszczeniem wsunął Kryształ do jedwabnej sakiewki, którą ukrył pod koszulą na piersi. – Zawsze mówiła, że ojciec szaleju się nażarł z tymi starymi zaklęciami. A tu taka niespodzianka… Szkoda, że nie pomyślałem wcześniej. Nie musiałbym teraz zasuwać na bosaka.
Odruchowo zamknął za sobą bramę. Wbiegając po lodowatych, kamiennych schodach, wyklinał na własną głupotę. Przebiegł obok zabitego strażnika. Naraz się zatrzymał. Zawrócił i podszedł do trupa. Przyjrzał się z zastanowieniem przetartym buciorom martwego żołnierza.
– Się, cholera, nie godzi – wymamrotał, ale i tak zzuł obuwie gwardzisty i wsunął na bose stopy. – I jeszcze za duże. Tylu żołnierzy w zamku, a mnie się trafił ten z największymi girami.
Wyjście z podziemi, tak jak i wejście, nie nastręczyło problemów. Strażnik spał, tak jak ten, który miał trzymać straż przed schodami. W przeciwieństwie jednak do zabitego gwardzisty, pilnujący wejścia do podziemi spał dzięki potędze ziół dosypanych do miodu. Zabity, niestety, nie był smakoszem krasnoludzkich trunków.
Idar wyminął śpiącego. Jeszcze kilkanaście schodów, a potem wyjście dla służby i koń czekający w stajni. Najtrudniejsze za nim. Wspinał się po stopniach, co nie było łatwe, gdyż buty zabitego zsuwały się przy każdym kroku.
Był już bardzo blisko, kiedy to usłyszał.
– Ostawcie, panie, ostawcie – cichutko błagała dziewczyna.
– Nie becz, głupia. Dam ci talara.
– Ale ostawcie, panie.
– No, już, nie rycz. Dam dwa. Dam nawet trzy, ale muszę go tam włożyć.
Krasnolud zatrzymał się. W półmroku dojrzał parę szamoczącą się tuż nad schodami. Bez trudu rozpoznał najmłodszego syna księcia Gisy. Dzieciak, z którym się szarpał wyglądał na jakieś dwanaście, może trzynaście lat.
– Ostawcie…
– Jesteś taka chuda… pewnie jeszcze nie robiłaś tego, co? Nie wytrzymam, matko, no nie…
Idar powinien ich ominąć. Potrafił być niewidzialny, kiedy potrzebował. Miał swoją misję, a dzieciak pewnie, wcześniej czy później da komuś dupy.
– Ostawcie, panie, boję się…!
Tak, Idar powinien iść. Kiedy jednak zrobił jeszcze dwa kroki, uznał, że pozwoli dziewczynce wybrać pierwszego kochanka. Złapał księcia za koszulę na plecach i pociągnął. Mężczyzna właśnie opuścił spodnie, więc szarpnięty, stracił równowagę. Wrzasnął, zamachał rękami i stoczył się po schodach.
Najpierw zapadła cisza. Potem niedoszła ofiara gwałtu spojrzała na obrońcę, następnie na wykręconą pod dziwnym kątem głowę adoratora, później znowu na krasnoluda… I zaczęła wyć, niczym zarzynany prosiak.
– Ot, wdzięczność, jasna cholera – wymamrotał Idar.
Od strony służbówki nabiegali ludzie, musiał więc zmienić plany.
Czekała go długa droga pałacowymi korytarzami, do głównego wyjścia.

Rolena przyglądała się, przez ukryte okienko w ścianie, matce odzianej w kusą, skórzaną tunikę i młodemu mężczyźnie, powieszonemu za ręce niczym upolowany zwierz. Wiedziała, co się za chwilę stanie i nie to ją fascynowało, lecz uroda jej rodzicielki, sposób, w jaki się poruszała, ton głosu, jakiego używała. Jakby tam, w komnacie zła, jak nazywała ten pokój Rolena, matka zmieniła się w straszliwego, a jednocześnie doskonałego demona. Piękno i zepsucie, w jednym.
Nie, dziewczyna nie potępiała matki. Zazdrościła jej. Królowa była taka piękna, zmysłowa, uwodzicielska… i władcza. Ona nigdy taka nie będzie.
Sięgnęła po łakocie i wepchnęła całą garść w usta. Potem powoli odsunęła się od przeziernika i pobiegła ciemnym korytarzykiem z powrotem do swojej sypialni. Zmrużyła oczy wchodząc do jasnego pomieszczenia. Kiedy je otworzyła, zobaczyła własne odbicie. Atakowało ją ze wszystkich stron. Matka kazała powiesić olbrzymie zwierciadła na wszystkich ścianach, licząc na to, że królewna bardziej zadba o swój wizerunek. Skutek był odwrotny. Dziewczynka znienawidziła zwierciadła i opychała się w dwójnasób.
Była brzydka, była gruba, a pierwszym mężczyzną, który jej dotknie, będzie obleśny Nikito.
Rzuciła się na łóżko, łkając rozpaczliwie.

Mógł odepchnąć się i kopnąć kobietę. Niby mógł. Tylko po co? Pachniała cudownie, wyglądała… jak sam grzech. I, zdaje się, chciała go niecnie wykorzystać. Cóż, jeśli królowa – tak, oczywiście, że ja poznał – chce się z nim… a może nim… zabawić, kimże on jest, żeby się sprzeciwiać? Pochędóżka z boginią perwersji, lub towarzystwo szczura, w śmierdzącym lochu. Trudny wybór, prawda?
Pierwsze uderzenie. Zabolało. Trochę. Kobieta oblizała wargi, oddychając płytko. Położyła dłoń na jego piersi i pieszczotliwie przesunęła ją w dół. A potem uderzyła jeszcze raz. Mocniej.
– Podnieca cię to, prawda? – Jej głos wibrował. Wyczulony na poziom dźwięków Miko, doskonale wiedział, jak blisko spełnienia jest bijąca go kobieta. – Mnie podnieca. Ból jest taki satysfakcjonujący. Nauczę cię go. Później. Teraz potrzebuję jego. – Wsunęła palce w spodnie mężczyzny, a potem zamknęła je na sztywniejącym członku. – Postaraj się, chłopcze. – Pieściła go chwilę, ciężko oddychając. Kiedy i oddech Miko przyspieszył, odsunęła się. Podeszła do ściany z narzędziami i zdjęła długi, zagięty nóż.
I uśmiechnęła się.

Gwardziści doganiali krasnoluda. Przez chwilę zastanawiał się nad użyciem magii, ale nie wiedział, jak zareaguje na nią Kryształ. Pergaminy podawały sprzeczne informacje. Równie dobrze mógł wzmocnić czar, jak i zamienić w kamień rzucającego zaklęcie.
Ciężkie kroki za jego plecami, przyspieszyły ruchy Idara. Skręcił w lewo. Zły wybór. Korytarz kończył się drzwiami do komnaty. Tak, powinien pamiętać! Uczył się rozkładu pomieszczeń. Cholera! Stukot obcasów zbliżał się. Czyj to pokój? Nieważne…
Nacisnął drzwi. Na szczęście było otwarte. Wsunął się do środka, błyskawicznie zamykając za sobą.
Komnata tonęła w świetle, a z każdej ściany spoglądał na Idara potężny, rudobrody krasnolud.
– O, cholera! – syknął mężczyzna.
– Kim tyyy jesteeeeś? – dobiegł go z łóżka ciężki od łez głos.
Miał już złośliwie odpowiedzieć, że elfią dzierlatką, bo przecież bardziej krasnoludzki być już nie mógł, ale powstrzymał się, widząc czerwone od łez oczy królewny.
– Nie bój się – odpowiedział więc błyskotliwie.
– Nie boję – pociągnęła nosem i usiadła. – Matka chce mnie wydać za tego obleśnego starucha. Nic gorszego mnie spotkać nie może.
– Za którego starucha? – Pożałował pytania, kiedy tylko je wypowiedział. Powinien zmykać, a nie wdawać się w pogaduszki z następczynią tronu.
– Nie wiesz? Wszyscy wiedzą. Tego kurdupla, co się ślini kiedy widzi małe dziewczynki. Hrabiego Nikito. Jest straszny. Służki się go boją. Ja też. Dlatego ciebie się nie boję. Też jesteś nieduży, no i brodę masz… – przyglądała się gościowi z zastanowieniem – ale nie wyglądasz na starego. Masz takie dobre oczy. I ładny nos. Ładniejszy niż mój.
– Nos mam po matce. Przekażę jej twój zachwyt. Twój nos też nie jest brzydki.
– Jest straszny. Jak wielki, czerwony kartofel – westchnęła rozpaczliwie. – W ogóle jestem brzydka. Dlatego nikt inny mnie nie chciał. I zmuszą mnie do poślubienia Nikito. On też mnie nie chce, a ja się go boję. Bardzo.
Idar zmarszczył brwi.
– Nie jesteś brzydka.
Pokiwała głową, nie słuchając mężczyzny. Naraz, jakby coś jej przyszło do głowy. Poderwała się z łóżka, co przy jej tuszy łatwe nie było, i podbiegła do Idara.
– Wiem. Już wiem! Zrobisz coś dla mnie?
– Eeeee…
– Wiem, że jestem gruba i nieładna, a mężczyźni lubią ładne dziewczęta, ale wiesz, ja nie chcę pierwszy raz z tym oblechem. Zrobisz to? Proszę?
– Słucham? – Zaskoczony de Gra cofnął się o krok.
– No, wiesz – oczy dziewczynki błyszczały, a palce już wzięły się do rozpinania sukni – zrobisz mi to, co mężczyźni robią kobietom. Masz dobre oczy i jesteś młody… może nie najpiękniejszy, ale i ze mnie żadna różyczka… Chcę tego. Proszę. Proszę.
– Kurwa, czy w tym zamku wszyscy myślą dupą? – zapytał mocno zniesmaczony Idar. Złapał Rolenę za ręce, powstrzymując ją od dalszego rozbierania się. – Nie zamierzam się z tobą pokładać, dziewczyno.
W jednej chwili do oczu królewny napłynęły łzy.
– Jestem brzydkaaaa!!!! – załkała rozpaczliwie.
Yuderthardere przewrócił oczami, przeklął w myślach… tak z pięć razy i to w sposób, za który matka wytargałaby go za uszy, a przecież język Benerii też świętością nie grzeszył. Dziewczynka nie przestawała płakać, więc Idar westchnął i lekko nią potrząsnął.
– Uspokój się, królewno! – nakazał, a coś takiego było w jego głosie, że panna w jednej chwili zamknęła buzię i spojrzała na krasnoluda. – Nie jesteś brzydka. Nie! Nie zaczynaj ryczeć! Nie jesteś brzydka, jeno masz wyrazistą urodę. Jakbyś tak ze trzy, cztery lata starsza była, to bym zaproszeniem nie pogardził. Nawet w tych okolicznościach. – Widząc, że dziewczynka się rozpromienia, kontynuował: – Teraz nie dość, żeś za młoda, to jeszcze powody twej… eee… chęci są niewłaściwe. Takie mam zasady, że lubię pannę wziąć, bo oważ mnie chce, a nie dlatego, że taż panna nie ma innego obiektu pod ręką. Ty zaś powinnaś bardziej się szanować, Roleno – powiedział twardo. – Będziesz kiedyś królową. Królowe nie oddają się pierwszemu lepszemu. Nawet tak przystojnemu, jak ja.
– A Nikito? – wyszeptała królewna, zapominając na chwilę, iż mamusia – a przecież królowa – chętnie oddaje się pierwszemu lepszemu. – To on będzie królem, nie ja.
– Nie wydadzą cię za hrabiego. Nie martw się.
– Skąd wiesz? Mama mówiła, że muszę za niego wyjść.
– Już nie. Hrabia nikogo już nie poślubi.
Rolena, kiedy nie rozpaczała nad swoim wyglądem, ani nad przyszłością u boku Nikito, była dość bystrą dziewczynką, więc bez trudu domyśliła się, co krasnolud miał na myśli. Położyła dłoń na ustach, nie bardzo wiedząc czy może się cieszyć, czy raczej powinna żałować. Po szybkim zastanowieniu uznała, że jednak się cieszy. Pojaśniała rozradowana, stając się naraz naprawdę ładna.
– To dlatego uciekałeś przed gwardzistami?
Uniósł brwi, zaskoczony.
– Słyszałam ich, kiedy wszedłeś – wyjaśniła. – To dlatego?
Nie odpowiedział. Puścił królewnę i rozejrzał się po komnacie.
– Jest stąd inne wyjście?

W ostrzu noża odbił się płomień kominka. Elis przesunęła kciukiem po głowni i spojrzała na więźnia. W oczach mężczyzny pojawił się cień strachu. Tak, o tak. Podeszła, zastanawiając się, czy będzie walczył. Później tak, później chciała, żeby walczył. Nie teraz.
Oddychał szybko. Ciekawe, czy to strach, czy podniecenie. Skóra tuniki napięła się na sterczących sutkach. Poczekaj, poczekaj…
– Nie, nie uwolnię cię – szeptała, przesuwając płazem po napiętych mięśniach wiszącego. – Jesteś mój. Mogę zrobić co zechcę. Sprawię, że będziesz krzyczał. – Dwoma ruchami rozcięła spodnie mężczyzny. Stał teraz nagi, wciąż podniecony jej pieszczotami. Sięgnęła do dźwigni i poluzowała sznur. – Siadaj! – rozkazała. Nie wypuściła noża z dłoni. Gdyby teraz więzień zapragnął się uwolnić, zabiłaby go. Nie walczył, ale posłusznie wykonał polecenie. Dosiadła go i poruszyła się.
Spełnienie było blisko, tak blisko.
Krzyk wiązł w gardle. Jeszcze. Jeszcze. Moment…
Nie mogła…
Pociągnęła nożem po piersi mężczyzny. Szarpnął się. Zlizała krew.
Jeszcze. Jeszcze. Szybciej. Mocniej.
Krzyczała, gdy fale orgazmu szarpały jej ciałem. Połamała paznokcie, drapiąc ramiona kochanka. Wreszcie wgryzła się w jego ramię, a krew mężczyzny zaniosła ją w inną rzeczywistość. Niewyartykułowany ból więźnia zmieszany z podnieceniem przyniósł królowej rozkosz, jakiej nie zaznała nigdy wcześniej.
I znowu pragnienie.
Jeszcze. Od nowa. Jeszcze.
Dyszała ciężko, wciąż zaciśnięta w kolejnych falach uniesienia. Było dobrze, cholernie dobrze, ale…
– Drażni mnie cisza. Chcę usłyszeć, jak krzyczysz. Chcę usłyszeć… – szepnęła. Drżącymi palcami dotknęła policzka kochanka. – Będziesz mnie błagał? Będziesz jęczał i żebrał o jeszcze. Chcę cię słyszeć. Chcę czuć. Potrzebuję twojego języka.
I, wbrew ostrzeżeniom, przecięła więzy utrzymujące knebel.

– Tam jest przejście – Rolena wskazała ścianę – ale wyjdziesz w komnacie zła, a tam jest teraz mama… z niewolnikiem.
– To inne skrzydło zamku?
– Inne, ale tam jest mama…
– Poradzę sobie. – Idar spojrzał na dziewczynkę. Przez chwilę przyglądał się jej w zastanowieniu. – Otwórz to przejście, Roleno, proszę.
Pokiwała głową. Nacisnęła zapadkę, a ściana drgnęła, by zaraz cofnąć się, odsłaniając ciemny korytarz.
– Dziękuję, królewno. Przykro mi – powiedział, przysuwając się do dziewczyny.
– Dlacze… – nie zdołała dokończyć. Szybki cios krasnoluda błyskawicznie pozbawił ją przytomności.
– Dlatego, słoneczko, że zaufanie to luksus w moim zawodzie. I nie chcę się na tobie zawieść. – Położył ją delikatnie na podłodze i ruszył do tajemnego przejścia.

Miko wypluł szmatę.
– Auuu – jęknął chrapliwie. Pochędóżka była niesamowita, ale uniesione ramiona dokuczały mu już niemiłosiernie, rozcięcie na piersi piekło, ugryzienia bolały. Chyba właśnie znalazł granice własnej pożądliwości.
Dosiadająca go kobieta, czując opadające podniecenie kochanka, wstała. Uruchomiła dźwignię i Miko znowu zawisł nad podłogą.
– Miłosierna pani – zaczął uniżenie. Głos, chociaż lekko zgrzytliwy, przez wyschnięte usta, zaśpiewał w ciszy komnaty. Dotykająca już jednego z batogów, dłoń królowej zamarła. Władczyni odwróciła się, przywołana słodyczą melodii – wybacz twemu słudze śmiałość. Zechciej uwolnić moje ciało, by mogło lepiej ci służyć. Zechciej dać wolność moim ramionom, a wyniosą cię na najdoskonalsze wyżyny rozkoszy. Sprawię pani, że twa dusza sięgnie progów nieba, ukochana aż po granice świadomości…
Elis słuchała, zaklęta magią młodzieńca, nie zdolna do podejmowania decyzji. Muzyka słów poruszała ciałem królowej bez udziału jej woli. Zrobiła krok…
Coś trzasnęło, coś zazgrzytało, ściana poruszyła się i, z przekleństwem na ustach, do komnaty wtoczył się Idar de Gra Yudherthardere.
Uwolniona od zaklęcia władczyni sięgnęła po sztylet. Idar złapał uzbrojoną rękę kobiety, pociągnął, przekręcił, kość trzasnęła rozrywając mięśnie i skórę. Elis zawyła z bólu i osunęła się bezwładnie. Krasnolud bezceremonialnie rzucił kobietę na podłogę. Rozejrzał się, a potem szybko związał  nieprzytomną.
– Przepraszam…
Magia zaklęta w głosie młodzieńca, targnęła Tropicielem. Idar skrzywił się. Spojrzał na wiszącego, powoli przesunął wzrokiem po nagiej sylwetce, unosząc brew.
– Widzę, że dobrze się bawiłeś z jaśnie panią.
– Mógłby mnie pan uwolnić? – Miko zignorował kiepski żart.
– Jeśli zamkniesz buźkę. Głowa mi pęknie od tej twojej magii. Nie! Nic nie mów.  Jestem zmęczony, Tropiciel szarpie, nie mam siły z nim walczyć. Czekaj.
Przeciął sznur, chłopak ciężko opadł na podłogę, a wtedy Idar rozciął więzy na jego nadgarstkach.
– Będzie bolało. Dasz rady poruszać dłońmi?
Miko z bólem rozprostował palce i skinął głową.
– Na tyle, żeby walczyć? – dopytywał się krasnolud. – Za drzwiami na pewno ktoś czeka. Trzymaj – podał młodzieńcowi nóż, ale ten wypadł ze zdrętwiałych palców. – Cóż mnie tak dzisiaj karzecie, bogowie? Najpierw strażnik z lekkim snem, potem gwałciciel małolat, później napalona panienka, a teraz jeszcze melodyjny dupodajec, co palcami potrafi tylko w kobiecie pogmerać – mamrotał rozeźlony krasnolud. – Dobra, wiem, nic nie mów. Ja będę tym od ratowania i podrzynania gardła. Choć może wystarczy, że chłopaki twój interes obaczą, a tak im szczęki poopadają, że i walczyć nie będą chcieli – dodał, widząc, że młodzieniec idzie do wyjścia z gołym tyłkiem. – Weźże coś załóż na dupę, chłopie. Choćby i to – rzucił w chłopaka kolorowymi, damskimi szarawarami. – I widzisz, jak pięknie? Dobra, idziemy.
Strażnik stojący pod komnatą zginął w kompletnej ciszy, nie poczuwszy nawet zagrożenia. Idar otarł nóż z krwi i spojrzał na towarzysza.
– Tylko mi tu nie rzygaj – warknął cicho.

Zegar na zamkowej wieży wybijał północ, gdy krasnolud z półnagim młodzieńcem zbiegali po zewnętrznych schodach, gonieni przez gwardzistów. Naraz Yudherthardere potknął się. Kiedy spadał po stopniach, jeden z za dużych butów zsunął się i został na kamiennym schodku.
Krasnolud runął u stóp towarzysza. Gwardziści już ich doganiali…
– Każ im odejść – rozkazał Idar.
– Co?
– Nie dyskutuj! Gadaj! Już!
Młodzieniec rozejrzał się. Żołnierze stali półkolem wokół zbiegów. W sumie, co mu szkodzi?
– Szanowni panowie…
Idar przymknął oczy. Kryształ na piersi zapłonął ogniem. Cóż, jak nie ma wyjścia, to nie ma wyjścia… De Gra odetchnął głęboko, a jako że wciąż leżał, złapał towarzysza za kostkę i uwolnił czar.
Miko poczuł moc krasnoluda. Szarpnęła nim, wyrwała duszę z ciała, rozbłysła tysiącem świateł, aby wreszcie wypłynąć wraz z melodią słów.
– Wracajcie, przyjaciele – śpiewała wzmocniona magia bajarza. – Wracajcie do domu. Zapomnijcie o nas. Idźcie, przyjaciele, idźcie. Niech przyśnią się wam dobre sny.
Pieśń płynęła, potężna, oczyszczająca. Gwardziści zawrócili jednocześnie i, nie odwracając się, odeszli.

***

Idar otarł usta i odłożył dzban. Spojrzał na Miko. Mężczyzna oderwał się od wspomnień i ponownie uśmiechnął do przyjaciela.
– Ile to już? Z pięć lat będzie, prawda szlachetny de Gra? Za rzadko się widujemy, przyjacielu, za rzadko.
– Wiesz, ile muszę się namęczyć, żeby Tropciel nie zarzygał mi podświadomości, kiedy ty wyśpiewujesz te swoje trele? – wymamrotał Idar, również się uśmiechając. – Dziw, że w ogóle chcę cię widywać.
– Przyznaj, tęsknisz, co?
– Taaaa… zwłaszcza, że co twoją widzę gębę, to mi się insza część twoja wspomina.
– Zazdrość, przyjacielu? Słyszałem, że i tobie nie brakuje… połowa cichodajek z syrellskich zamtuzów rzewnie za tobą wzdycha. A i ponoć, tak słyszałem, jedna królewna, co to z wiekiem całkiem wyładniała, a i ciała nieco zgubiła…
– Miko! – ostrzegawczo warknął Idar.
Mężczyzna poklepał przyjaciela pojednawczo po ramieniu, a spojrzenie de Gra złagodniało.
Siedzieli w milczeniu, sącząc przedni miód i wspominając owe pięć lat wspólnych działań dla Krasnoludzkiej Rady, niebezpiecznych przygód i przyjaźni, której nigdy by nie było, gdyby nie historia pewnego buciora.

 Autor: emelkali
 Data publikacji: 2015-02-10
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Zarąbiste
Kocham Każdą Twoją nową historię jaką tu zamieszczasz. Postacie są takie żywe i kolorowe a sam język taki barwny :D
Autor: kero Data: 18:16 14.02.15


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 498 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 498 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Arystoteles zauważył, że spośród wszelkiego rodzaju autorów najbardziej swe dzieła lubią poeci.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.