Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Opętanie


         Zamieć śnieżna uniemożliwiała szybki marsz. Wiatr wiał w oczy, szarpał futrzaną kurtkę, sypał śniegiem w twarz i wył ze wściekłością... właśnie, w czym? Zazwyczaj wiatr wyje w kominach, w koronach drzew, w pustych korytarzach dużych domów. A tu nie było nic. Jak okiem sięgnąć rozpościerała się biała, śnieżna równina.

Dziewczyna przystanęła, odłożyła tobołek na śnieg i zawiązała sobie włosy, aby wiatr ich nie podwiewał i w ten sposób nie zdzierał czapki z głowy. Podniosła tobołek, zarzuciła go na plecy i, zanim ruszyła, obejrzała się jeszcze za siebie, choć dobrze wiedziała, że zobaczy tylko śnieg. Miała jasnozielone oczy z pionowymi źrenicami i była śmiertelnie przerażona.

XXX

         Koń zatrzymał się i parsknął, puszczając parę z nozdrzy. Jeździec zeskoczył i pochylił się nad ziemią. Jego twarz wyrażała najwyższe zdenerwowanie. W końcu podniósł się i wskoczył z powrotem na grzbiet konia, przyglądając się jeszcze ziemi. Potem, wciąż patrząc przed siebie, zawrócił konia i pojechał z powrotem. Nie spieszył się. Nie musiał.

XXX

         Koń znów się zatrzymał, tym razem sam z siebie. Po prostu nie trzeba mu było przypominać, że tutaj właśnie powinien się zatrzymać. Jego pan przyjeżdżał tu bardzo często. Koń zaczekał, aż pan zejdzie i podszedł do wiadra z wodą. Pan zniknął już w środku - teraz trzeba poczekać chwilę, aż wyjdzie i znów gdzieś pojedzie.

 

- Nie mam pojęcia, jak to robi - powiedział mężczyzna, siadając. - Może to magia? Wiem, że posiada moc, wielką moc. Może zakrzywiać przestrzeń wokół siebie, i przez to powodować niezgodności w czasie.

- Zrobiłeś, co kazałem? - drugi mężczyzna siedział naprzeciw pierwszego. Był bardzo chudy, miał spokojną, poprzecinaną zmarszczkami twarz, duży nos i siwe, prawie białe włosy. Jego długie wąsy były tego samego koloru.

- Oczywiście. Właśnie przyjechałem.

- Dobrze. W takim razie odpocznij dzień czy dwa, a ja... się zastanowię. - Po tych słowach zapatrzył się w okno.

Pierwszy mężczyzna czekał jeszcze przez chwilę, lecz drugi najwyraźniej nie miał już nic do dodania.

Koń zastrzygł uszami. Tak jak należało się spodziewać, jego pan wyszedł stamtąd z bardzo niemądrą miną. Teraz pewnie pojadą do domu.

XXX

         Dziewczyna szła naprzód, coraz bardziej zmęczona. Pogoda zdawała się wcale nie zmieniać - nie zanosiło się też na to, by zamieć miała się kiedykolwiek skończyć. Zapadał już zmrok, ale dziewczyna nie zatrzymywała się. Nie miała ze sobą nic - ani koca, ani futra - co wskazywałoby na to, że zamierza zatrzymać się na noc. Zresztą, nocleg w śniegu, podczas zamieci, to niezbyt dobry pomysł. Właściwie, powinna była już dawno umrzeć - z głodu, z wyczerpania... Maszerowała wiele dni, bez snu, bez jedzenia. Życie zawdzięczała tylko magicznym eliksirom, które zmuszały ciało, aby zapomniało o głodzie i zmęczeniu. Razem z nimi przyjmowała antidotum, aby się od nich nie uzależnić. Musiała dotrzeć do celu za wszelką cenę.

Po jej lewej stronie pojawił się łańcuch gór, majaczący w tak wielkiej odległości, że sprawiał wrażenie, jakby określał granicę świata. Właściwie mogło to być wrażenie wywołane przez chmury, tak był nierzeczywisty. Ale był jedynym dowodem, że poruszała się do przodu, a nie błądziła w kółko w zamieci.

XXX

         Kiedy stukot końskich kopyt oddalił się, siwy mężczyzna wstał z fotela i podszedł do półki. W końcu znalazł potrzebną mu książkę i usiadł przy stole.

- Zobaczmy... Przemoknięcie, Przerwanie... Jest. Przestrzeń.

Mężczyzna zagłębił się w lekturze. Jego wąsy dotykały kartek książki, kiedy czytał. Skupiony, nie zauważył, kiedy drzwi się otworzyły i weszła mała, bezbarwna kobieta w szarej sukience.

- Liam? Chodź na kolację. Herbata stygnie.

- Co? A, tak. Oczywiście.

Kiedy oboje opuścili pokój, zza długiej, czerwonej kotary wyślizgnęła się czarna sylwetka i wysunęła się przez uchylone okno.

XXX

         Dziewczyna uparcie brnęła przez śnieg. Była jak w transie - nie widziała nic dookoła, nie zwracała uwagi na porę dnia, na niekończącą się zamieć. Szła przed siebie. Nie myślała w ogóle o niczym, tylko o stawianiu jednej nogi przed drugą. Skulona dla obrony przed wiatrem i śniegiem, z opuszczoną głową, byłaby to przeoczyła, gdyby nie domyślała się, że właśnie czegoś takiego powinna szukać.

         Nieubłagana zamieć, która przez miesiąc marszu wyrywała z niej życie, teraz postanowiła ją uratować. Wśród miotanego wiatrem śniegu dziewczyna zobaczyła, że w jednym miejscu śnieg nie porusza się zgodnie z kierunkiem wiatru.

         Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła wyraźnie różnicę między „tu” a „tam” - „tam” śnieg wirował w zupełnie inną stronę, a zamieć wydawała się słabnąć. Wyciągnęła rękę i poczuła pod palcami coś, co do złudzenia przypominało bańkę mydlaną. Nawet można było zauważyć tęczowe refleksy, które tworzyły się na powierzchni pod wpływem dotyku. Gigantyczna kopuła, podobna do bańki, leżała w samym środku śnieżnego pustkowia.

         Dziewczyna z obawą przesunęła palce przez powierzchnię kopuły - poczuła ciepło, jakby włożyła palce do gorącej wody. Po chwili wahania przeszła przez kopułę.

Była po drugiej stronie.

XXX

         Tabitha Millian szła korytarzem. Kiedy Tabitha Millian szła korytarzem, wszyscy usuwali się z drogi. Tabithę otaczała ogólna atmosfera uwielbienia - wśród mężczyzn, oraz nienawiści - wśród kobiet. Mężczyźni uwielbiali jej urodę, jej wdzięk, a nade wszystko, jej nogi. Była średniego wzrostu, pięknie zbudowaną, rudowłosą kobietą około trzydziestki, z brązowymi oczami i rewelacyjną formą. Była też zdecydowanie najlepsza z nich wszystkich, niezależnie od płci. I wspaniale prezentowała się w przepisowym granatowym golfie i granatowych kozakach, do których zakładała nieprzepisowe, krótkie granatowe spodenki.

         I zawsze wchodziła do gabinetu szefa bez pukania.

- I co? - szef był mężczyzną około pięćdziesiątki, całkiem łysym, za to z niesamowicie krzaczastymi brwiami.

- Tak jak się spodziewałam, Liam, wbrew swoim zapewnieniom, bynajmniej nie trzyma się od sprawy z daleka.

- Dobrze – szef usiadł, polecając jej to samo - dowiedziałaś się czegoś konkretnego?

- W grę wchodzi magia.

- Skąd wiesz?

- Nie ma pan pojęcia, z kim Liam zrobił interes - zniżyła głos i wypowiedziała nazwisko.

- Niemożliwe!

- A jednak. I to on twierdzi, że mamy do czynienia z magią.

Szef zamyślił się. W ciągu swojej długiej kariery wiele razy stawał przed trudnymi problemami, sprawami z pozoru nie do rozwiązania. Ale przeważnie nie miały nic wspólnego z magią. W swoim interesie Magnus Belirone nie widział miejsca dla magii. Był mistrzem konwencjonalnych, klasycznych rozwiązań: podsłuchiwanie pod drzwiami, sztylet pod żebro, trucizna w lekarstwie. Ale nie magia.

- To całkowicie zmienia postać rzeczy. Będziemy  chyba musieli skorzystać z kosztownych usług naszej znajomej Krivain.

Tabitha uniosła wysoko brwi.

- To pan nie wie? Aurelia Krivain zniknęła dwa miesiące temu. Wszelki ślad po niej zaginął.

XXX

         Noc powoli rozciągała się nad miastem, które wciąż nie chciało zasnąć. Hałaśliwe ulice, pełne przechodniów, handlarzy czymkolwiek i wozów, były naprawdę denerwujące. Koń cieszył się, że jest już w domu.

Duże, ciemne domostwo na peryferiach miasta, otoczone zdziczałym ogrodem, osamotnione i ciche, mogłoby pomieścić cztery wielodzietne rodziny. Jego pan mieszkał tam samotnie. Nie narzekał na nadmiar miejsca: w domu urządził sobie salę ćwiczeń, pracownię, bibliotekę, laboratorium i gigantyczną sypialnię z gigantycznym łóżkiem. Sypiał w nim sam. Nazywał się Vincent Margolt i był człowiekiem, o którym wszyscy słyszeli, ale nikt nic nie wiedział. Kiedy było trzeba, był magiem, kiedy indziej doskonałym wojownikiem, kiedy indziej jeszcze - uczonym. Wszystko to kosztowało bardzo dużo i zawsze się opłacało.

Vincent właśnie wrócił z zakupów: kupił sobie kilka par welwetowych rękawiczek, cztery czarne, jedwabne koszule i ciemnoczerwone, aksamitne spodnie. Przyglądając się sobie w lustrze z przyjemnością stwierdził, że wygląda jak zwykle wspaniale. Był bardzo dużym mężczyzną, o długich, sięgających pasa, brązowych włosach i szerokich barkach. Jego pociągła, piegowata twarz, zawsze z lekkim, jakby kilkudniowym zarostem, nosiła wyraz dyskretnej czujności. Chodząc, nie wydawał żadnego dźwięku.

Zjadł kolację i położył się na łóżku z jedną ze swoich książek. Był zadowolony. Praca, którą dostał od Liama, był ciekawa i nie zapowiadała większych trudności, może tylko trochę dłuższych podróży. Ale to żaden kłopot.

Jednak coś było nie tak. Ten stary wąsacz coś przed nim ukrywał. Vincent, gdy się nudził, lubił czytać w czyichś myślach. Właśnie w jednej z takich chwil, gdy Liam opowiadał mu cała historię, Vincent dobrał się do jego myśli. Znalazł różne zabawne kawałki,  i między nimi coś, co wąsacz tak skrzętnie ukrywał, że nawet nie udało się tego odczytać. Wtedy się poważnie zaniepokoił. Co ten stary chciał przed nim zataić?

XXX

         Magnus Belirone owinął się płaszczem i skręcił w boczny zaułek. Nie lubił  spóźniać się na spotkania, zwłaszcza te z Bławatkiem. Bławatek, ze swoim wyglądem suchotnika i czerwonymi oczyma, nawet Magnusa napawał lękiem.

Pod starym mostem byli już pozostali dwaj - jeden wysoki, chudy i flegmatyczny, drugi pomarszczony i zmarniały. Lord de Xabran i Bławatek.

- Panowie - Bławatek zacharczał i splunął flegmą w bok - wiecie, o co chodzi. Dawno temu coś sobie obiecaliśmy... Wszystko jedno, co to było, milordzie! Pan tę obietnicę złamał. Pan, wbrew danemu słowu, polecił pewne badania... Złamał pan dane słowo. Przysięgliśmy, że już nigdy nie wrócimy do tej sprawy!

Lord de Xabran podniósł głowę. W jego zazwyczaj ospałych oczach zapłonął ledwie dostrzegalny ognik.

- Czyżby? A może zaprzeczysz, że zdradziłeś pewnej młodej damie informacje, które miały pozostać tajemnicą? Więc?

Bławatek spojrzał na lorda i po raz pierwszy Magnus zobaczył w jego oczach strach.

- Skąd wiesz?

- A skąd ty wiesz o moich badaniach? - lord zajrzał drygiemu mężczyźnie w twarz -  Właśnie. Ja też. Dlatego nie uważam się za głównego oskarżonego. I pamiętaj, że wystarczy jedno moje słowo, a zgnijesz w więzieniu!

- Naprawdę? - Bławatek cofnął się o krok i złożył ręce - wątpię, czy zdążysz je powiedzieć!

Magnus czuł się jedynie obserwatorem całej sceny. Dlatego nie zareagował, kiedy w ręce lorda zobaczył misternie zdobiony nóż . Zresztą, i tak nie zdążyłby nic zrobić. Mistrzowskim ruchem lord zagłębił ostrze w sercu Bławatka, potem wytarł o jego płaszcz. Kiedy bezwładne ciało osunęło się na ziemię, odwrócił się.

- Zabieram go - wskazał swój nóż - i chowam dla ciebie.

- Nie musisz, Liam. Ja cię nie zdradzę.

- A ja owszem - kobiecy głos dobiegł z tyłu. Zanim Magnus mógł się ruszyć, długi sztylet przebił go na wylot.

Szef najskuteczniejszej, najlepszej i najbardziej bezwzględnej organizacji przestępczej, zajmującej się wszystkim, od skrytobójstw do szpiegostwa politycznego, został zamordowany.

Tabitha schowała zakrwawioną broń i spojrzała na Liama.

- Ten suchy - to on porwał Aurelię?

- Gorzej. Aurelia jest już w drodze ku ... Mniejsza z tym.

Szybki ruch, i ostrze sztyletu dotknęło jego szyi.

- Albo powiesz mi o co chodzi, albo obędę się bez zapłaty.

- Chodź. Jedziemy do mojego fachowca. Nie będę opowiadał dwa razy.

XXX

         Dziewczyna od razu poczuła różnicę. Zamieć była znacznie słabsza, prawie nie czuło się wiatru i było jakby cieplej. Nie miała pojęcia, jak wiele drogi ma jeszcze przed sobą, ale była już prawie u celu. Bez względu na to, co stanie się dalej, już wygrała.

XXX

         Vincent był w swoim żywiole. Nieważne, jak cała wyprawa się potoczy - miał już pieniądze, siedział na koniu i lada chwila miał ruszać w drogę. Był tylko jeden problem.

         Problem miał czarną, jedwabną sukienkę, grube, wełniane rajstopy, skórzane buty wiązane rzemieniami aż do kolan, dwa przeraźliwie długie sztylety i rude loki spięte w kucyk. Był zdecydowany towarzyszyć mu gdziekolwiek i miał cholernie wysoką samoocenę.

- Na co się tak gapisz, kuglarzu? - Tabitha poprawiła popręgi i sprawnie wskoczyła na konia. Nie mogła przepuścić takiej okazji. Pieniądze, sława i przygoda leżały u jej stóp. Zarzuciła bagaż na plecy i obejrzała mapę - masz, obejrzyj sobie, żebyś wiedział, dokąd jechać.

         Vincent wypruł przed siebie zanosząc błagania do losu, aby koń Tabithy złamał nogę. Po chwili przestał, stwierdzając, że wtedy musiałby oddać jej swojego i iść pieszo. Poza tym, szkoda zwierzęcia.

Jego koń też tak sądził.

XXX

         A więc była tam. Naprawdę tam była. Stała wśród zamieci, cicha, spokojna, smukła, otoczona ledwie wyczuwalną aurą - jak każdy przedmiot czy miejsce, które jest na tyle stare, że już nie wiadomo kiedy powstało. Musiała być niesamowicie stara. Wyglądała na całkiem małą - w istocie, była niewielka, znacznie mniejsza niż należałoby się spodziewać. Niewysoka wieża z czarnego marmuru, ze srebrnym gzymsem otaczającym dach. Dziewczyna dowlokła się do drzwi - wielkich, dębowych drzwi bez klamki, z kutym ornamentem w kształcie liści, otaczającym srebrną kulę. Znała zaklęcie. Dotknęła kuli palcami, wypowiedziała je - i drzwi powoli się otworzyły.

         Wewnątrz wieża była znacznie większa niż na zewnątrz - magicznie  wywołane załamanie przestrzeni, częsty zabieg, kiedy umiejętności ma się więcej niż miejsca. Dziewczyna z wahaniem weszła do środka. Od razu uderzyła ją całkowita cisza.

         Wielka sala, cała w ruinach - zwały przewróconych kolumn, pokruszone posągi, gigantyczne pajęczyny, zardzewiałe miecze, połamane strzały - wszystko to otoczone grobowym zaduchem, ciemnością i martwą ciszą. Po drugiej stronie, ledwie widoczne w mroku, popękane spiralne schody. Na samym środku sali, na kamiennej podstawie, w srebrnej misie znajdowało się jedyne źródło światła w tym miejscu - emanujący złotym blaskiem płyn, przezroczysty jak woda. Dziewczyna podeszła do misy. Zobaczyła kamienną tablicę z jakimś napisem, zakrytym przez kurz. Starła go ręką.

 

„Wypij, podróżniku, trzy łyki złote,

Aby do życia odzyskać ochotę.

Weź łyki cztery tej cudownej wody,

I już nie dotrzesz do swojej nagrody.

A jeśli wypijesz tego łyki dwa,

Stanie się na wieki moją dusza twa.”

 

         Dziewczyna zadumała się. Oczywiście, to mogła być pułapka, ale jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Poza tym, była ledwie żywa i bardzo potrzebowała odpoczynku. Po długim namyśle zagłębiła dłoń w złotej wodzie i wypiła trzy łyki. Smakowało jak woda. Poczuła się dziwnie, jakby jednocześnie było jej i zimno i gorąco, ale trwało to tylko przez chwilę. Gdy to ustało, rzeczywiście poczuła się wypoczęta - w istocie czuła się jak nowo narodzona. Winszując sobie tej decyzji, nabrała złotej wody do pustych fiolek po stymulantach, starając się zapamiętać - trzy i tylko trzy. Schowała je do tobołka.

W tej chwili cała sala zaczęła trząść się w posadach, jakby niechcący przewrócił się jedyny filar podpierający sufit. Ściany drżały, podłoga pękała, trzęsły się stare gruzy. Kamienie z hukiem waliły o podłogę, choć skąd się brały - nie sposób stwierdzić. Ale nie było czasu na zastanawianie się. Puściła się biegiem przez salę, odskakując za każdym razem, gdy kamień uderzył o podłogę. Gdyby ktoś mógł ją zobaczyć, zdumiałaby go jej nadzwyczajna zręczność-powinna już była zginąć pod kamieniem kilka razy, ale zawsze udało jej się uskoczyć. Jej oczy zaczęły świecić bardzo delikatnym, zielonym blaskiem, kiedy dopadła schodów. Dziwna rzecz - schody były zupełnie stabilne, jakby to wszystko, co działo się z salą, zupełnie ich nie dotyczyło. Albo zdarzało się bardzo często.

Dziewczyna usiadła na schodach, zdjęła kurtkę i po chwili wahania zostawiła ją na kamiennej poręczy. Było dość ciepło, a kurtka przeszkadzała w marszu. Podwinęła przemoknięte od brodzenia w śniegu spodnie i obejrzała swoje buty - wysokie skórzane buty, podkute, z zawiniętą cholewą - na szczęście ciągle były całe. Zarzuciła tobołek na ramię i zaczęła piąć się w górę spiralnych schodów, jednak nie uszła daleko - zobaczyła przed sobą cztery ludzkie postacie. Zastanawiała się, skąd tu ludzie, ale wciąż szła w ich stronę - nie miała innego wyjścia.

Sylwetki odwróciły się i zaczęły coś mówić.

- Wypijesz dwa... wypijesz dwa...

„O nie. Tylko nie to. Ten cholerny napis mówił prawdę! To jakieś kukły! Ale jak się tego pozbyć? Przecież nie będę walczyć z czterema...” Była trochę za słaba do rzucania czarów, ale te dziwne stwory wciąż się zbliżały. Najwyraźniej misa służyła do wyeliminowania zaraz na początku za sprytnych, zbyt inteligentnych lub podejrzliwych. Przy okazji łatwy sposób na rekrutację strażników. Dziewczyna złożyła ręce i wyszeptała kilka niezrozumiałych słów. Jej oczy rozbłysły trochę bardziej, kiedy kula ognia uderzyła w pierwszą kukłę - na swoje nieszczęście, pozostałe stały bardzo blisko i zajęły się natychmiast. Potrząsnęła głową, aby pozbyć się dziwnego otępienia i oczy jej zgasły. Osłabiona czarem, usiadła na schodach i wypiła trzy łyki złotej wody, którą zabrała ze sobą. Kukły już dawno zamieniły się w proch, miała więc chwilę, aby odpocząć.

         Gdzieś trochę wyżej, z małej kałuży leżącej na stopniu, uformowała się jakaś postać,  przypominająca ludzką, chociaż to wrażenie psuły nieco płetwy po dwóch stronach ramion. Powoli zaczęła schodzić, zostawiając za sobą mokry ślad.

Dziewczyna byłaby jej nawet nie zauważyła, ale nie mogła nie poczuć tego zapachu. Ryba. Nigdy nie lubiła ryb. Odwróciła się powoli i zobaczyła kolejną ludzką sylwetkę, ale tym razem przezroczystą i śmierdzącą rybami.

- Co to? Próba wody? Będę musiała przejść przez cztery żywioły?

- Co? - rybna postać miała lekko bulgoczący głos - jakie tam cztery żywioły. Bierze się to, co się ma pod ręką, nie? Będziesz walczyć?

- Jasne. Tylko nie za dobrze mi wychodzi rzucanie czarów.

- Tym lepiej. Nie masz pojęcia ilu chłystków wchodzi tu tylko dlatego, że umie czarować. Dobra, bierzmy się do roboty.

Wodny potwór zaatakował niemal natychmiast, posyłając w stronę dziewczyny dużą kulę wody i jednocześnie skacząc w jej stronę z wyciągniętymi rękami. Zimna woda przesiąknęła przez ubranie, chwilowo ją dekoncentrując, a potwór w tym czasie zdążył chwycić ją jedną ręką za szyję, drugą uderzając w twarz. Ostra krawędź płetwy zacięła ją w policzek. Dziewczyna krzyknęła głośno, chwytając płetwę w locie.

         Wodna postać zatrzymała się w miejscu. Czegoś takiego jeszcze nie widziała.

Dziewczyna nie była zbyt wysoka, miała dość pospolitą sylwetkę, bladą cerę i puszyste włosy w kolorze ciemnoblond. Zaczęło się od tego, że zrobiła się wyższa. Nawet znacznie wyższa. Jej talia jakoś tak się zwęziła, nogi wydłużyły, kilka innych szczegółów też uległo zmianie. Potem włosy zaczęły jej ciemnieć, aż zrobiły się całkiem czarne i bardzo długie. Smagła cera jeszcze bardziej podkreśliła upiorną czerwień jej oczu. Tylko pionowe źrenice się nie zmieniły.

Zanim wodny potwór się zorientował, to... coś przeleciało przez niego na wylot, głową do przodu, rozbryzgując go na setki malutkich kropelek. Potem oczy zaczęły temu czemuś świecić, a wokół zrobiło się nieznośnie gorąco. Woda wyparowała bardzo szybko.

         Dziewczyna, w swojej nowej, demonicznej postaci, popędziła w górę, przeskakując co cztery stopnie. Zatrzymała się tylko na chwilę, aby otrzeć z rozciętego policzka czarną krew. Zlizała ją z palców i pobiegła dalej.

XXX

         Podróże zawsze były przyjemne - zmiana powietrza i środowiska, ruch. Pan wprawdzie sporo ważył, ale jeździł tak, jakby go na grzbiecie w ogóle nie było. Zazwyczaj. Tym razem był bardzo niespokojny. Ta kobieta myślała, że to przez jej obecność, ale koń wiedział, że jest inaczej. Nawet najpiękniejsza klacz nie powodowała takich spustoszeń w umyśle, to musiało być coś innego. Chociaż, rzeczywiście, ta ruda kobieta była ciekawa. Biła się jak wściekły tygrys i nie dawała się nawet drasnąć, potrafiła upolować wszystko i zaleczyć każdą ranę. Za to miała słaby węch - wciąż pytała, dlaczego pan tak węszy i co spodziewa się wyczuć.

         Im dalej się posuwali, tym było zimniej. Tabitha błogosławiła krawcową, która wcisnęła jej kiedyś te grube rajstopy, twierdząc, że na pewno się przydadzą. Owijała się też wełnianym płaszczem i odczuwała zimno właściwie tylko na policzkach, ale z rumieńcem było jej ładnie, więc się nie martwiła. Monotonna jazda nie była szczególnie ekscytującym zajęciem, ale chociaż spodziewała się ciekawszych przygód spokojnie dotrzymywała kroku Vincentowi i nie marudziła, czekając na lepsze zajęcie. Wyjątek stanowiła ta jedna sytuacja. Tabitha wyszarpnęła z ust kanapkę - jedli w drodze, żeby oszczędzać czas - i odwróciła się ze złością.

- Znowu węszysz! Co ty, pies jesteś, czy co? Co, do ciężkiej cholery, spodziewasz się wyczuć w tym wietrze? Powiem ci, czym tu pachnie! - pociągnęła nosem - Pachnie śniegiem, zimą, sosnami, moją kanapką i dwojgiem nie umytych ludzi, którzy są od dawna w drodze!

- Świetnie - Vincet nie wiadomo kiedy znalazł się tuż przy niej i chwycił ją za nadgarstki - ale mów ciszej. Oprócz tego wszystkiego, strasznie śmierdzi demonem. Nie czujesz?

- Że co?

- Demonem. Śmierdzi demonem na kilometr. Ostatni raz czułem tak wyraźnie zapach demona w piwnicy w której siedziała strzyga.

- Przecież tutaj jest tylko śnieg i sosny. Skąd tu demon?

- Skąd, to wiem. Chciałbym raczej wiedzieć... po co.

- To może chociaż powiesz mi, skąd? Chciałabym wiedzieć.

- A nie domyślasz się?

Niektórzy twierdzili, że Tabitha zawdzięczała swoją pozycję i reputację bynajmniej nie umiejętnościom. Inni, że kobieta z jej zajęciem jest niedorzecznym pomysłem. Jeszcze  inni, że Tabitha jest kretynką, która ma szczęście i dobrze macha mieczem. Wszyscy się mylili. Tabitha zawdzięczała swoją pozycję wytężonej pracy i niezwykłym umiejętnościom, których nie zmniejszał fakt, że jest kobietą. I była inteligentna. Cholernie. Dlatego jeszcze żyła.

- A wiesz... chyba mam taką małą teorię...

XXX

         Tamtej nocy zaczął padać deszcz. Krople spadały na uliczny bruk, chodniki świeciły, a bezdomne psy chowały się pod śmietnikami i w piwnicach. Trzy wielkie, brudne psiska biegły ulicą, szukając schronienia. Wyglądały, jakby były psami jakiegoś bogacza, który musiał wyrzucić je na ulicę - duże, biegające szybko, ale dostojnie, i nawet dobrze odżywione.

Jeden szary, jeden czarny i jeden brązowy.

Przebiegły pod opustoszałym nocą wiaduktem, ominęły hałaśliwy szynk i zagłębiły się w ciemną, cuchnącą zabudowę biednej dzielnicy. Po chwili dotarły pod stary most i usiadły, by otrzepać sierść i odpocząć.

Nagle szary zaczął wyć, a pozostałe przyłączyły się do niego. W pobliskim oknie zapaliła się lampa - w jej świetle można było dojrzeć, że psy mają obroże, przy których wiszą kamienie - jeden szary, jeden czarny i jeden brązowy.

Pod mostem zabłysły dwa czerwone punkciki.

XXX

         Vincent popędzał ją niemiłosiernie, w dodatku nie mówiąc jej, dlaczego. Samo popędzanie jej nie przeszkadzało, ale lubiła być poinformowana, a w tej sprawie było stanowczo za dużo niejasności. Galop uniemożliwiał rozmowę, więc zacisnęła zęby i jechała spokojnie, na razie.

Vincent dla zabawy próbował czytać jej myśli, ale robił to bardzo ostrożnie - zawsze istnieje ryzyko, że ona będzie mogła zrobić to samo. Dlatego ograniczał się do odczytywania najpłytszych myśli, wrażeń, humorów. Ale teraz Tabitha nie myślała o niczym, i ani się spostrzegł, a już buszował w jej zawiłej świadomości, odkrywając fascynujące rzeczy, aż... zatrzymał się jak wryty. Słyszał o śmierci Magnusa Belirone, ale nie wiedział o tym wszystkim, co się za nią kryło. A teraz miał okazję za jednym zamachem dowiedzieć się tego i odkryć, co Liam przed nim ukrywał. Był pewien, że te sprawy się łączą. Zwolnił.

- Tabitha?

Na dźwięk swojego imienia ocknęła się.

- Słucham?

- Wiesz, chciałem cię zapytać, co wiesz o śmierci Magnusa? Bo w końcu pracowałaś pod... dla niego.

- Tak, wszyscy myślą tak samo. Że pracowałam pod nim, a nie dla niego. A pracowałam dla niego i bardzo dobrze na tej pracy wychodził. Nawet niezgorzej płacił.

- Tak, tak. Bardzo smutne. Stereotypy i tak dalej. Ale ja chciałem coś wiedzieć o jego śmierci. Bo podobno został zamordowany?

- Zdaje się. Mówili u nas, że znaleźli szefa pod jakimś starym mostem za wiaduktem. Wiesz, tam gdzie domy wyglądają jak kupy odpadków, a kupy odpadków jak domy.

- A kto to zrobił?

- Znaleźli tam jeszcze drugie ciało, jakiś taki paskudny żebrak, zdaje mi się. Pewnie chciał go okraść i pozabijali się nawzajem.

Vincent spojrzał jej w oczy.

- Tabitha, Magnus Belirone nie zginąłby przypadkiem, zamordowany przez żebraka. Wiesz o tym. Poza tym, było tam tylko jedno ciało i to był Magnus.

- Co?

- Byłem tam. Znaleźli tylko jedno ciało. Ty też tam byłaś, ale wcześniej. Albo widziałaś, jak ktoś inny to robi, albo sama zabiłaś Magnusa, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, i zmyśliłaś historyjkę o żebraku. Czemu tak zbladłaś?

- Dobra, nie będę kłamać, ja to zrobiłam. Ale był jeszcze drugi i on też zginął! Widziałam jak de Xabran go zabił! Byłam przy tym!

- De Xabran go zabił? No nieźle. A kto to był? Tak z ciekawości?

- Bławatek...

- No, świetnie. Liam zabija jakiegoś Bławatka, który ulatnia się pośmiertnie, ty zabijasz Magnusa, który... A właściwie czemu go zabiłaś?

- Bo de Xabran mi zapłacił. Poza tym, teraz ja przejmę interes. Co cię to obchodzi w ogóle?

- To jest motyw, faktycznie.

Zapadła chwila ciszy.

- Vincent, a co ty tam robiłeś?

- Podsłuchiwałem waszą rozmowę. Pospiesz się. Tracimy czas.

XXX

         Lord Liam de Xabran siedział w swoim pokoju i czytał książkę. Czytanie stało się jedną z jego wielkich namiętności, odkąd jego żona stwiedziła, że pora „odsunąć od siebie nieczyste myśli” i zaczęła wierzyć w jakieś bzdury związane z księżycem i kobietami w białych szmatach stojącymi w kółku. Zaczytany, nie usłyszał szelestu za plecami. Zresztą, cały dom był pusty, więc nic nie miało prawa szeleścić.

- Cześć, Liam.

Lord, zanim się jeszcze obrócił, poczuł nieprzyjemny zapach brudnej, mokrej psiej sierści.

- O co cho...

Zaniemówił.

W drzwiach, w towarzystwie trzech wielkich psów, stał Bławatek.

- Przecież... ty... Ty nie żyjesz! To tylko przywidzenie! Tak. To tylko przywidzenie. Na pewno. Odejdź.

- Nie zamierzam - Bławatek usiadł. Jego ubrania były mokre, zabłocone i umazane krwią. Lord mógłby wskazać palcem smugę, która powstała gdy wytarł nóż o jego płaszcz. - Musimy porozmawiać. Nie, nie chcę, żebyś mnie przepraszał i tłumaczył mi, czemu mnie zabiłeś. Jak widzisz, mam się dobrze. Bo, wyobraź sobie, że Aurelia mnie ostrzegła. To ona poddała mi ten wspaniały pomysł - pogłaskał brązowego psa - to jest Umbra, to Antracyt, a to Grafit. Wspaniałe zwierzęta, prawda? Widzisz, kiedyś ktoś odkrył kamienie reinkarnacyjne. A ktoś inny, że psie wycie to potężna kumulacja rozpaczy, żalu i chęci odwrócenia tego, co się stało. W dodatku powoduje zawirowanie energii magicznej. Czego więcej potrzeba?

- Czego chcesz?

- Chcę wiedzieć, co poleciłeś Margoltowi, i dlaczego Krivan mało mnie nie rozerwała na strzępy, chcąc poznać nasz mały sekret. Ty to wiesz. I ty mi to powiesz.

XXX

         Dziewczyna zatrzymała się. Uwielbiała patrzeć przez te oczy. Widziała wtedy wszystko na czerwono, tylko energię magiczną na żółto. Tu, u góry, prawie wszystko było żółte.

Po drodze zaczepiało ją jeszcze kilka potworów, ale nawet się nie zatrzymywała. W końcu dotarła do szczytu schodów, gdzie znajdowały się czarne drzwi w srebrnej framudze. Żółte pasma energii wylewały się spod nich jak woda. Dziewczyna położyła rękę na drzwiach i pchnęła je, zostawiając wypaloną dziurę w kształcie dłoni. Otworzyły się bez żadnego dźwięku.

X

         Vincent podniósł głowę i spojrzał w dal, jakby spodziewał się zobaczyć coś innego niż śnieg. I udało mu się. Rzeczywiście, na choryzoncie coś majaczyło. Musiało być całkiem niedaleko, skoro dało się zauważyć w zamieci śnieżnej.

         Wyraz twarzy Vincenta zmienił się błyskawicznie.

- Szybko! Musimy się tam dostać! Już!

- Co się dzieje? Jesteś bardzo blady. Czy coś się stało?

- Galopem!

Cokolwiek mu jest, nie ma zamiaru mi o tym powiedzieć - pomyślała - ale trudno, nie mam wyjścia. Poprawiła sztylety i pogalopowała za nim.

X

         - Co teraz zrobisz?

Pytanie padło z fotela, na którym siedział kiedyś lord de Xabran. Teraz był to wyniszczony strzęp człowieka, z wielką szykością zbliżający się do końca, osiągnięcie którego było równoznaczne z wyglądaniem jak Bławatek.

- Nic. W każym razie nic co dotyczyłoby ciebie. Widzisz, ty sam zrobiłeś to za mnie. Magnus włożył swoją energię w utworzenie tej wspaniałej firmy, ja poświęciłem się eksperymentom... magia, alchemia... Dlatego nie miałem czasu zadbać o wygląd. Magnus prowadził zdrowy tryb życia i ćwiczył. Tylko ty zużyłeś swoje możliwości, aby piąć się w górę. Lady de Xabran umarła śmiercią naturalną - ze starości. A ty nie starzałeś się wcale. Twoja obecna żona też już nie pożyje długo - wiesz o tym, że zapisała ci tytuł. Liam de Xabran, hrabia Rilestard. Brzmi świetnie, ale nie tak miało być. Jesteś najbardziej niegodziwy z nas wszystkich, jaśnie hrabio. A mnie zabiłeś bronią przeciw demonom. Dlaczego? Przecież wiesz, że to nie ja stałem wtedy w kręgu.

- Nie byłem pewien... - głos Liama był coraz słabszy - wolałem nie ryzy...kować.

- Zasłużona starość wraca do ciebie. Widzisz? Lepiej starzeć się po kawałku...

Bławatek wyszedł. Psy pobiegły za nim - razem tworzyli bardzo ciekawy widok o bardzo nieciekawym zapachu.

         Po chwili do niebieskiego pokoju na piętrze weszła stara służąca. Na niebieskim łóżku leżała kobieta ubrana w luźną, białą szatę.

- Jaśnie pani... Jaśnie pan nie żyje.

Kobieta na łóżku poruszyła się.

- Powtórz.

- Jaśnie pan nie żyje.

Twarz kobiety wypogodziła się.

- Nareszcie. Teraz i ja mogę odejść. Nareszcie ten potwór zostawił nas w spokoju.

XXX

         Mimo wszystko nie spodziewała się zobaczyć przestronnego mieszkania, z książkami, obrazami,  a nawet jedną rzeźbą. Na środku pokoju stał stół, a przy nim siedział mężczyzna. Musiał być naprawdę stary, chociaż gdy mu się lepiej przyjrzeć, wcale na takiego nie wyglądał. Tylko srebrna broda - całkiem krótka zresztą - i srebrne włosy zebrane w warkocz tworzyły takie wrażenie. Jadł kurczaka z surówką z marchewki i czytał książkę, śmiejąc się.

Na jej widok wstał. Był bardzo wysoki, miał na sobie czarną koszulę i zielone spodnie. Stopy w grubych skarpetach haftowanych w łosie psuły trochę efekt elegancji i dostojeństwa. Spojrzał na nią z roztargnieniem.

- Proszę mi wybaczyć... Panna Krivan, czyż nie? Właśnie jadłem. Herbaty?

Dziewczyna zgodziła się, nie bardzo wiedząc co się dzieje.

- Zwykle ludzie trochę się boją, kiedy w ich drzwiach staje demon - zawołała w stronę uchylonych drzwi, w których zniknął.

- Proszę pani... wiedziałem, że pani do mnie przyjdzie, zanim się pani urodziła. Naprawdę, gdybym bał się każdego demona, który do mnie przychodzi, znalazłbym sobie inną pracę. Proszę, to pani herbata. Cukru?

Usiadła, oszołomiona. Nie tak to sobie wyobrażała, ale było tu przyjemnie, ciepło, i nareszcie miała podróż za sobą. Postanowiła się odprężyć.

- Tak, proszę. Zatem wie pan także, z czym przychodzę?

- Nie mam pojęcia - miał niski głos, mówiąc poruszał trochę brwiami i posyłał jej czujne spojrzenia - a z czym? Proszę pić, bo wystygnie.

- Widzi pan zapewne, jak wyglądam.

- Widzę. Zmiana na podłożu magicznym. Jak sądzę, niekontrolowana?

- To się dzieje kiedy jestem wściekła lub ranna.

- To zrozumiałe - demoniczna połowa walczy o przetrwanie swojego żywiciela. Pomogę pani, ale chciałbym, żeby mi pani powiedziała, jak się tu dostała, oraz jak to się pani stało.

- Och, to długa historia. Pamięta pan trzech chłopaków, którzy przyszli do pana dawno temu?

- Tak, pamiętam. Straszni narwańcy. Chcieli być bohaterami... bardzo mili. Bardzo mi pomogli. Trochę ich za to wynagrodziłem.

- Tak, wiem. Jeden z nich zajął się magią... byłam jego asystentką.

XXX

         - Szybciej! Szybciej! Każda chwila się liczy!

- Jestem tuż za tobą! Ale co się dzieje?

- Nie ma czasu! Szybciej!

XXX

         - Wtedy namalował oktagram i kazał mi w niego wejść. Nie wiedziałam, że to tak wygląda. Stałam tam i czekałam jak głupia, a on recytował inkantacje. No i demon zawładnął mną.

- Ale nie całą. Zapewne pani umiejętności magiczne częściowo go powstrzymały.

- Tak, właśnie.

- Dobrze, skoro wypiła już pani herbatę, możemy się tym zająć. Potrzebny będzie czosnek - oczyszcza ciało, szałwia - dezynfekuje, i srebro. No i parę innych rzeczy...

- Zaraz! Co pan chce zrobić?

- Jak to, co? Chce się pani tego pozbyć, prawda?

- Pozbyć? Pozbyć? To najwspanialsza rzecz, jaka mi się przytrafiła! Chcę być taka już zawsze. Chcę, by zrobił pan ze mnie całego demona.

- Co?

- Nie słyszy pan? Całego! Jestem niepokonana! Nikt i nic mnie nie zniszczy!

Wyciągnęła rękę i chwyciła go za gardło.

- Nie chce pan mnie zdenerwować, prawda? Proszę robić swoje! Ale już!

- Aurelia, nie rób głupstw. Dobrze wiesz, jak to się skończy.

Demon odwrócił się ze wściekłością na twarzy.

- Ty! Znowu ty! Ścigałeś mnie, ale dałeś za wygraną! Czego znowu chcesz?

- Twojej głowy. Zostaw go.

Aurelia puściła szyję maga i niemal natychmiast rzuciła się na Vincenta. Magiczna ochrona wokół niego zamigotała i prysła. Demon przycisnął go do ziemi i podniósł rękę...

W którą Tabitha wbiła sztylet. Demon krzyknął.

- O, jeszcze jedna! No, walcz!

Tabitha wykonała piruet na jednej nodze, siekąc sztyletami gdzie popadnie.

- To na nic! - zawołał mag za jej plecami - Nie zwykłą bronią!

- Vincent! Teraz!

Vincent zamachnął się swoim magicznym mieczem, ale nie zdążył uderzyć, gdy Aurelia zasłoniła się Tabithą. Potem wykonała błyskawiczny uskok...

I nadziała się na wąskie, srebrne ostrze, emanujące białym światłem.

Vincent spojrzał na martwego demona.

- Aurelia tego nie przeżyje, prawda?

- Niestety nie - siwy mag podniósł ciało i położył na stole - ale ocaliliśmy jej duszę. Powiedz mi, dlaczego nie miałeś ze sobą żadnej skutecznej broni? Przecież wiedziałeś, że będziesz walczył z demonem.

- Nie przypuszczałem, że dojdzie do tego. Myślałem, że będę walczyć z Aurelią!

- Zawsze bądź przygotowany na najgorsze, jasne? Zapamiętaj to w końcu!

- Ciągle to powtarzasz! Jestem tylko człowiekiem, rozumiesz? Nie jestem, i nie będę doskonały!

- Chociaż bardzo ci do tego blisko...

- Widzę, że ta urocza dama zna cię całkiem dobrze, czyżbyś się ustatkował?

- Rany, tato, nie zaczynaj znowu!

Tabitha usiadła wygodnie i nalała sobie herbaty.

XXX

         Psy zawarczały złowrogo - w blasku świecy zapalonej na biurku ich oczy zaświeciły. Umbra powąchała kościstą dłoń z żółtymi paznokciami i opuściła uszy, pozwalając pogłaskać się po głowie.

- Cicho, cicho - zasyczał Bławatek nie odwracając się od książki - ja też to poczułem. Trudno. Znajdę kogoś nowego.

 Autor: Agnieszka Błaszczyńska-Kisiel
 Data publikacji: 2006-01-28
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najnowszych ↑

 Niezłe
Podoba mi się tempo "Opętania", czyta się lekko i do końca;) Tak sobie myślę, że po dodaniu lub/i rozwinięciu paru wątków mogłaby z tego wyjść powieść... Czy może wyszła?...
Autor: moira
 Dobre
Dobre, ale za wolno się zaczyna i za szybko kończy, chciałbym dłóżej nad tym posiedzieć...
Autor: ~Ja Data: 14:14 3.07.08
 Cóż....
Czyta się lekko i łatwo, słownictwo dobre, ale jak dla mnie historia rozwijała się trochę za wolno i zbyt przewidywalnie.
Autor: velveten Data: 08:43 15.12.08
 super:)
Podobają mi się takie opowieści^^ troche zbrodni troche tajemniczości... Naprawde mi sie podoba #_# Właśnie, wydano tego powieść???
Autor: Lenka*_* Data: 20:05 14.07.09
 Niesamowity klimat
Taki fajny nastrój jest podczas czytania, szkoda że tak szybko się kończy.
Autor: kero Data: 23:31 11.04.13


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 241 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 241 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Nie należy człowieka sądzić nigdy wedle tego, co napisał, lecz według tego, co mówi w towarzystwie ludzi, którzy mu dorównują.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.