Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Opowieści... rozdziały VII - X

 

VII

Szybko płynął czas na Ziemi. Ocaleni tworzyli pary, rodziły się dzieci, uczyły się czytać i pisać, liczyć. Tam naprawdę  nikt nie miał planu, co dalej. Niewielkie rozproszone grupy żyjące w ogromnych niegdyś miastach zajęte były bieżącymi sprawami. Współpracowały ze sobą, ale tylko w tym, co najważniejsze. Niedaleko miasta na przykład uruchomiono niewielką elektrownię, głównie na potrzeby jedynego tutaj szpitala. Znalazło się też paru lekarzy. Zaczęto też handlować, wyłącznie w formie wymiennej. Cenne były świeże produkty żywnościowe, lekarstwa oraz broń, używana przeciw zwierzętom, których było w mieście coraz więcej.

Między budynki wdzierała się roślinność, na górnych piętrach pustych wieżowców gnieździły się ptaki, wcześniej znane mieszkańcom tylko z ilustracji i filmów przyrodniczych.

Adam podróżował, zapuszczał się coraz dalej do innych tak samo pustych miast szukając jednego – bibliotek. Sprawdzał czy zbiory są dobrze zabezpieczone, czy nie grozi pożar lub inne zagrożenie. Potem na mapie zaznaczał położenie biblioteki i jechał dalej. Czasami spotykał innych ludzi i co dziwne, nigdzie nie było bandytów. Przestał w końcu nosić przy sobie broń, jej obecność zaczęła mu się wydawać absurdalna.

Wojtek był jednym z tych, którzy uruchomili elektrownię. Potem zaczęli wspólnie z paroma osobami gromadzić wszystkie przydatne narzędzia materiały techniczne. Mieli dużo pracy, która zajmowała cały ich czas.

Bogusia mieszkała w mieście razem z Dużym. Jakoś tak wyszło. Razem z nimi zamieszkała Amelia. Dziewczynka spędzała dużo czasu ze swoim przybranym ojcem. Ten uczył ją wielu rzeczy, głównie fizyki, matematyki, pokazywał proste eksperymenty. Nigdy jej to nie nudziło. Bogusia z kolei uczyła ją zupełnie innych rzeczy – polowania, samoobrony, wspinania się, skradania, używania różnych rodzajów broni. Mówiła, że to się zawsze jeszcze może przydać.

Farmę prowadziła Werka, pomagał jej Mariusz. Starał się być dla niej dobry, żeby choć trochę mniej się wstydzić za to, co kiedyś robił. Z czasem przestała się go bać, nie zamykała już nawet drzwi swojego pokoju w nocy na klucz. Pewnego razu Mariusz nacisnął przypadkowo klamkę i otworzył. Wszedł i został.

Artur i jego dziewczyna też tu mieszkali, na razie nie wiedzieli co dalej będą robić.

Mędrcy wpatrywali się w linie wijące się w bursztynowej poświacie na tle czarnej przepastnej głębi.

- Zdążą z tymi tunelami?

- Muszą, a jak nie zdążą, to będzie bardzo źle.

- Zaraz, a czy nie można by te nasze połączenia ze Światami Zewnętrznymi przystosować, żeby działały też między nimi, no wiesz, między planetami, nawet galaktykami?

- Niestety nie, to całkiem coś innego.

- Dobra wiadomość, to dziecko już się znalazło tam gdzie trzeba, dziewczynka, co, chyba nie jesteś seksistą...

- No nie, ale...

Na Berenice szybko wmieszał sie w tłum. Roboty były bardzo podobne do ludzi. Też się gdzieś spieszyły, miały jakieś obowiązki, pilne sprawy do załatwienia. Główny ciąg komunikacyjny zapchany był pojazdami na wszystkich poziomach wysokości, od najniższego będącego kiedyś ulicą, po najwyższy, oświetlony promieniami wschodzącego słońca, a raczej gwiazdy, która tę rolę pełniła.

Był dobrze przygotowany do swojej roli. Kompetentny, bystry i z jednym dodatkowym ukrytem atutem, zamaskowanym w przesłanym wcześniej materiale informacyjnym. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zostanie przyjęty do zespołu naukowego AMEC, gdzie będzie robił wszystko co mu każą – i jeszcze coś ponadto, za co mu wcześniej zapłacono. Dostał na razie zaliczkę, ale była to suma, która przyprawiała go o drżenie. Hojna była, a kto by pomyślał, taka dziwna dziewczyna z kwiatami we włosach... Po skończonej pracy miał dostać jeszcze więcej.

Gdy po skończonej rozmowie z przyszłymi pracodawcami opuszczał budynek AMEC, ktoś w środku dokładnie przeglądał jego dokumenty.

- Zaraz, coś sobie przypominam, sprawdzę w archiwum...

- Tak, była sprawa o fałszowanie wyników badań, nie było mocnych dowodów i umorzyli, ale musiał odejść.

- Cóż, mamy na niego haka, bierzemy go!

I o to chodziło, o to chodziło...

 

Amelia była bardzo samodzielna. Nie bała się niczego, za to wszystko ją interesowało. Często włóczyła się nie wiadomo gdzie. Teraz też miała ochotę pobuszować po okolicy, tym bardziej że zobaczyła koło domu obcego pana. Kręcił się tu od wczoraj. Podeszła i przedstawiła się.

- Alamar – odpowiedział nieznajomy – jak chcesz, to ci coś pokażę. Idziemy?

Wziął ją za rękę i poszli.

Uliczka coraz bardziej zarastała zielenią. Gdzieniegdzie widać było popadające w ruinę domy, które były takie jeszcze przed katastrofą. Weszli do jednego z nich. Spod nóg czmychały im jakieś małe zwierzątka, w kątach rozpanoszyły się grube pajęczyny. Podeszli do drzwi i Alamar nacisnął ukryty przycisk. Drzwi otworzyły się i weszli. Była to winda, która natychmiast cicho ruszyła w dół.

Byli teraz w jasno oświetlonym korytarzu, znikł gdzieś brud i zaniedbanie. Mimo że byli głęboko pod ziemią, powietrze było świeże. Lampy wbudowane w ściany dawały jasne światło. Po drugiej stronie korytarza zaczynały się pomieszczenia laboratoryjne, była też łazienka, kuchnia i parę pokoi do spania.

Zaczął jej objaśniać, co do czego służy, dziewczynka była już wcześniej nieźle zorientowana w temacie,  razem z ojcem zdobyli już sporą wiedzę z zakresu fizyki. Teraz rozumiała co nieco z tego, co objaśniał jej Alamar, dotykała aparatury, różnych skomplikowanych urządzeń, ekranów.

- Będę mogła tu przychodzić?

- Po to ci to wszystko pokazuję.

- A z tatą?

- Też, ale nie wynoście stąd niczego. I nikomu innemu nie mówić!

- U nas jest bardzo mało ludzi, kiedyś było dużo więcej, prawda? Wiesz jak to się stało że znikli?

Alamar milczał. Nie chciał podejmować tematu. Po jakimś czasie tą samą drogą wyjechali na zewnątrz.

- Nie, nigdy w życiu! Nie chcę mieć z tą idiotką nic wspólnego! – Prince nie lubił się kłócić, ale tym razem Ogrodniczka przesadziła. Wiedział, że ma stare porachunki na Drux i że coś w tej sprawie kombinują z Alis, ale żeby jego w to mieszać i to w taki sposób...

- Tylko z nią pogadaj. Jest teraz w miedzyświatowej poczekalni i czeka na nowy przydział  życia. Zginęła na Ziemi razem ze wszystkimi, miała około trzydziestki. To energiczna dziewczyna, da sobie radę. Chcę tam kogoś mieć, zaufaną osobę, a ona sobie wszędzie da radę. Jak wypełni misję, dostanie duże pieniądze, tym razem na serio. Zjedzie tam jako skoczek, potem wróci.

- Sama z nią pogadaj.

- Jesteś mężczyzną, potrafisz przekonywać kobiety, lepiej sobie poradzisz niż ja.

Rita miała mieszane uczucia. Ten mężczyzna był w jakiś sposób szalenie atrakcyjny, od razu przykuł jej uwagę. Podszedł do niej, gdy stała w tej długiej koszmarnej kolejce po nowy przydział życia. Zaczęli rozmowę. Gdyby nie to spojrzenie, ton głosu, cos nieokreślonego w sposobie bycia nigdy by się nie zgodziła. I te komplementy, że jest zaradna, sprytna, że zawsze sobie poradzi...  Wiedziała już z doświadczenia, że z demonami nie wolno zadzierać, ale z drugiej strony dobrze jest zawsze wziąć solidną zaliczkę za usługi. Sfinalizowali transakcję w Skarbcu pilnowanym przez Petera i była zadowolona. Potem zjechała na Drux.

W stajni dla kobiet było ciemno i brudno. Było ich tu piętnaście. Bez ubrań, rozczochrane, niektóre posiniaczone, coś tam między sobą popiskiwały. Obserwowały ją, ale bez specjalnego zainteresowania. W nocy, gdy zasnęły, po cichu otworzyła drzwi i wyruszyła na rekonesans. Niedaleko zaczynały się domy mężczyzn, solidne, murowane,  przeważnie jednopiętrowe. Zamarła w bezruchu, z poszczególnych domów wychodzili mężczyźni i nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa  szli w jednym kierunku.

Jej nagie ciało mogło być łatwo zauważone, więc chcąc nie chcąc wysmarowała się błotem i najciszej jak mogła ruszyła za nimi. Trwało to kilkanaście minut. Wszyscy znaleźli sie w końcu na leśnej polanie. W środku kamiennego kręgu stał obelisk, czymś zakryty. Mężczyźni otoczyli go i zaczęli obrzędy. Śpiewali, recytowali coś, w końcu odsłonili rzeźbę, która przedstawiała... Ritę, całkiem bez ubrania, jak teraz.

Nie zanosiło się na koniec ceremonii, Rita zastanawiała się czy nie mogłaby wyjść z krzaków i pokazać im się. Uznała to jednak za zły pomysł i powoli wycofała się. Wróciła do kobiecej zagrody. Musiała tu w jakiś sposób przeczekać, aż dostarczą jej sprzęt z Bereniki i nie rzucać się w oczy.

Tymczasem na Berenice...

Przyjęli go bez problemów. Wykonywał obliczenia, wpisywał dane do wielkich tabel nie bardzo wiedząc, czego dotyczą. Nie miał niestety dostepu do najpilniej strzeżonej strefy Z, jednak pozostałe pomieszczenia laboratoryjne nie były kontrolowane. Po wypełnieniu swoich codziennych obowiązków mógł przeglądać bazy danych, wykonywać proste eksperymenty, mógł też wykonać dowolną substancję, jeśli tylko wiedział, jakie ma mieć działanie. Wszystko szło zgodnie z planem.

Pewnego razu w strefie Z zdarzył się wypadek. Kilka osób zginęło i należało przenieść tam paru nowych pracowników Zerowców, inni mieli status robotów i wykonywali tylko polecenia tych pierwszych.

Rozmowa z szefem była trochę dziwna. Gdy został wezwany, zastał zwierzchnika przegladającego jego akta personalne.

- Znalazł – pomyślał z satysfakcją – teraz zaraz powie, że tutaj ma o mnie informacje, które narobią mi kłopotów, ale jeśli...

Naprawdę wszystko szło zgodnie z planem – z jego prywatnym planem.

- Dziękuję, lojalność wobec AMEC jest i zawsze będzie moim priorytetem – kłaniając się nisko wyszedł z gabinetu. Będzie pracował w strefie Z, ściśle tajnej, kierownictwo myśli, że ma go w ręce. Nic mylniejszego. A z tą substancją będzie musiał się pospieszyć, ich wysłanniczka na Drux nie chciała już dłużej czekać.

Ogrodniczka zanurzyła bose stopy w chłodnej wodzie. Rozmyślała. Pieniądze się kończyły. Koszty operacji przerosły oczekiwania. Teraz jeszcze trzeba tą rzecz przetransportować z Bereniki na Drux. A za co? Znowu kraść temu biednemu Peterowi? Nie chciała wtajemniczać Prince’a, wiedziała co jej partner sądzi o feminizmie, w dodatku tak radykalnym. Alamar? Spróbowała go wywołać. W końcu odpowiedział.  Przy fontannie zjawił się w swojej odświętnej postaci - świecącej długiej szacie, aureoli i ogromnych śnieżnobiałych skrzydłach.

- Zrobi się – powiedział krótko, gdy wyjaśniła mu o co chodzi. Walka o wolność zawsze była jego obsesją.

Za moment był już na Berenice. Przypominał teraz standardowego człowiekopodobnego robota, w białym t-shircie z napisem „open your mind”, w rękach trzymał dużą torbę pełną pojemników z aerozolem. Druga osoba była typowym  Zerowcem, o lekko nienaturalnym odcieniu skóry typowym dla wszystkich robotów, także tych, którzy stawali się ludźmi.

- Wykonałem zadanie – odezwał się – wystarczy to rozpylić.

- To masz już przelane na konto- pokazał na niedużym tablecie trzymanym w ręce.

- To ja już pójdę.

- Nie wracasz ze mną? Co tu jeszcze masz do roboty?

Zerowiec nie odpowiedział. Poszedł w swoją stronę i po chwili z kimś rozmawiał.

- Mam już pieniądze, przydadzą się nam.

- A jak robota?

- Tak jak przypuszczałem, robią tam niby-zerowców, a tak naprawdę roboty całkowicie im podporządkowane, zwykłe maszyny... rozumiesz, to są teoretycznie zwykłe maszyny, potem się ujawniają niby jako Zerowcy, zaczynają pełnić różne funkcje, stanowiska, a w gruncie rzeczy są maszynami ślepo posłusznymi AMEC.

- I co my z tym zrobimy?

- Zrobimy im kawał.

 

Alamar zawsze miał skłonność do dramatycznych efektów. Zobaczył je na skraju niewielkiego zagajnika. Brudne, wychudzone, półnagie zbierały jakieś jadalne rośliny. Była pomiędzy nimi. Starała się niczym nie wyróżniać, ale poznał ją od razu po spojrzeniu, bystrym i pozbawionym pokory.

Gdy pozostałe kobiety uciekły, połozył torbę z pojemnikami na trawie i podszedł do Rity.

- Dasz sobie radę?

- Tak, jasne, ale dlaczego im się pokazałeś? Teraz będę musiała to wszystko bardzo dobrze schować, może się ktoś zainteresować...

- Nie bój się, póki co one są za głupie i kto by ich słuchał.

- No to... kiedy dostanę kasę?

- Zaliczkę już masz – tu wyciągnął spod skrzydła nieduży tablet i pokazał Ricie – to nie tak jak wtedy. Chociaż też wtedy ładnie zarobiłaś.

Alamar machnął skrzydłami i zniknął.

Rita porządnie zakopała torbę, z której wcześniej wzięła jeden pojemnik.

W nocy wyszła przed barak i zaczęła rozpylać zawartość. Powoli zbliżała się do solidnych, murowanych siedzib mężczyzn. Gdy już cała zawartość była w powietrzu, zakopała pusty pojemnik i wróciła na swój barłóg. Musiała teraz niestety trochę poczekać.

Amelia była dzieckiem bardzo zajętym. Do południa nauka z ojcem, głównie przedmioty ścisłe, a potem do wieczora treningi z matką. Wszyscy wiedzieli że to nie są jej prawdziwi rodzice, ale sama Amelia zaczęła nazywać ich mamą i tatą, a oni nie protestowali. Biegi, ćwiczenia siłowe, zręcznościowe, posługiwanie się bronią białą i palną. Dużo tego było, ledwie starczało jej czasu na wizyty w tajemniczym laboratorium. Tutaj jeszcze wszystko było dla niej nowe, zaznajamiała się z aparaturą, różnymi urządzeniami pomiarowymi, czujnikami, komputerami. Nie wiedziała, że cała Ziemska Sekcja Świata Wewnętrznego bardzo pilnie śledzi jej działania. Tak wiele od tego zależało!

- Może przyda jej się pomoc? – Cyra czuła się odpowiedzialna za dziewczynkę, była przecież wnuczką Franciszka, jej dawnego ziemskiego podopiecznego – może damy jej psa?

- Poczekajmy jeszcze.

Mieli na ten dzień zaplanowane generalne porządki w Twierdzy, zawsze się przy takiej okazji coś znajdzie, odkopie, może być ciekawie. Włożyli długie fartuchy i zabrali się do sprzątania.

Tymczasem na Drux trwały przygotowania do Wiosennego Święta Mężczyzny. W tym roku szykowało się coś naprawdę wielkiego, na ogromną skalę. Mnóstwo zawodów sportowych, pojedynków bokserskich, walki kogutów, byków, pokazy kulturystów, no i oczywiście zakrojone na wielką skalę manewry wojskowe połączone z pokazem najnowszego sprzętu. Do tego polowania i naprawdę wieeelkie pijaństwa.

Wszyscy uczestnicy, oczywiście wyłącznie mężczyźni, byli jakoś dziwnie podenerwowani, niespokojni, od samego początku pili trochę za dużo. Było dużo bójek, za to chętnych do udziału w sportowych turniejach było jakby mniej. Zapanowała moda na zapuszczenie zarostu na twarzy. Po kilkudniowej imprezie wszyscy byli smutni i zmęczeni. Parę kobiet o mało co przypłaciło to życiem, bo gdy przyprowadzono je do kopulacji, okazała się ona niemożliwa.

Rita na wszelki wypadek przeniosła się do lasu, zabierając ze sobą jakieś stare suchary i gruby kij do ewentualnej ochrony. Z innymi kobietami trudno jej było się porozumieć. Kompletnie nie wiedziały, co się dzieje.

Każdej nocy podchodziła pod ludzkie-męskie siedziby i rozpylała preparat. Wiedziała, że to w jakiś sposób działa na mężczyzn, ale nie wiedziała w jaki.

Tymczasem zauważyła coś nowego. Zaczęli nosić luźne szaty.  Moda na zarośnięte twarze nagle znikła. Stawali się coraz bardziej agresywni, wobec siebie nawzajem i wobec kobiet. Czasami któryś wpadał do baraku, wyciągał kobietę i ją bił do nieprzytomności.

Rita musiała się dowiedzieć, co się dzieje. Tej nocy powtórzyła swoją nocną wyprawę do obelisku. Było tam już tylko kilku mężczyzn. Jeden z nich był chyba pijany, coś krzyczał do pozostałych, zataczał się, potem zdjął ubrania. Podeszła bliżej.

Jego ciało było dziwne. Był podobny do kobiety – biodra, piersi, penis mały, skurczony...

Mówił coś do pozostałych, wzburzony i wyraźnie nieszczęśliwy. Tamci też się rozebrali. Wyglądali podobnie. Rita zrozumiała –  tak właśnie działał jej preparat. Szatański, sadystyczny pomysł, ale w jakiś sposób świetny. Zaczęła się śmiać. Spojrzeli w jej kierunku i wtedy wyszła z cienia. Stanęła przy obelisku. Upadli przed nią na kolana, zrozpaczeni i przerażeni. Powoli wyszła z kręgu i ruszyła w stronę osady. Dalej nic nie rozumiała. Dlaczego był tu zawsze taki dziwny krańcowy patriarchat, skąd obelisk z jej podobizną i dlaczego teraz się tak łatwo poddali? Ale ona swoje zrobiła, teraz tylko druga część przelewu i droga do domu, a właściwie do jakiegoś nowego fajnego świata, na jaki zasłużyła. Chyba będzie tam mogła zabrać zarobione tu pieniądze...

Rozważanie przerwał jej Alamar, tym razem w ubraniu roboczym, w t-shircie.

- Wiesz co to jest pętla czasu? Rzadko, ale się zdarza, że widzimy naszą przyszłość. Przodkowie tych mężczyzn przybyli tu kilkaset lat temu nie wiadomo skąd i na samym początku mieli wizję – ciebie, jak stoisz zwycięska przy obelisku, a oni w przerażeniu klękają przed tobą. Potem wykuli obelisk z twoim wizerunkiem i zaczęli się bać.

- Czego? Mnie?

- Przyszłości, własnej wizji, może już wcześniej się czegoś bali, przed czymś uciekali, tego nie wiem,

- A te kobiety? Przypominają raczej zwierzęta. Co z nimi będzie?

- Mężczyźni są teraz w gorszej sytuacji. To co im rozpyliłaś, zamienia ich w kobiety, ale na jak długo? I czy potem będą tacy jak kiedyś?

- A jak się będą rozmnażać? Wymrą wszyscy, jeśli to się nie cofnie.

- To sprawa Ogrodniczki, nie nasza, ona to wymyśliła i sfinansowała.

- Ale ta pętla czasowa, nie rozumiem tego.

- Wiesz, w różnych częściach świata Zewnętrznego czyli Kosmosu dzieją się czasem dziwne rzeczy, dziwne zjawiska. To było jedno z nich.

- Samospełniająca się przepowiednia?

- Trochę tak.

- W każdym razie biorę swoją kasę i uciekamy.

 

Tymczasem Ogrodniczka miała  niewyraźną minę. Czuła że narozrabiała i że zostawia za sobą niezły bajzel. Satysfakcji też nie czuła, chociaż się wszystko udało. Tak długo marzyła o tym, żeby im wszystkim na Drux utrzeć nosa, a tu w sumie głupio wyszło. I co dalej?

- Już nigdy więcej nie będę się na nikim mścić – chociaż tyle mogła sama sobie przyrzec.

Na Ziemi sprawy wyglądały dużo, dużo lepiej. Ludzie organizowali się  w małe grupy, uprawiali ziemię, handlowali między sobą, mieli jeszcze dużo zapasów z czasów sprzed katastrofy. Amelia też nie próżnowała. W końcu odniosła sukces. Portal działał. Można było przenieść się w jednej chwili bardzo, bardzo daleko i co najważniejsze – wrócić z powrotem. Co dalej?  Po poważnej rodzinnej naradzie postanowiono pozostawić go w stanie nieaktywnym, żeby żadna istota z zewnątrz, spoza Ziemi nie mogła się dostać do środka. Nie wiedziano jednego – że już mają gościa. Wślizgnął się przez portal na samym początku, gdy Amelia jeszcze nie była pewna sukcesu i dokonywała ostatnich pomiarów. Postarał się, żeby go nie zauważyła i zaraz za nią wydostał się z laboratorium. Wyglądał jak młody szczupły mężczyzna, może nawet był człowiekiem? Szedł teraz między domami wąską ścieżką, która kiedyś była ulicą. Małe stadko dzików pasące się w pobliżu widząc go szybko gdzieś uciekło. Zobaczył sprawny, prawie nie używany samochód. Oglądał go przez chwilę, potem wsiadł, uruchomił i odjechał.

Sąsiednie miasto wyglądało podobnie. Było tu nieduże targowisko, na którym nieliczni mieszkańcy wymieniali między sobą towary. Zaczął z nimi rozmawiać. Po chwili słuchało go już kilkanaście osób. Opowiadał o Świecie Wewnętrznym, o Dualu, dziwnym ogrodzie z kobietą – rośliną w środku, o demonach, skoczkach, czyli o tym wszystkim, co ukrywa się pod  zwykłą, materialną rzeczywistością. Wszyscy już przedtem o tym wiedzieli, ale słuchali go. Potem zadawali pytania.

- Co będzie, jak umrę? Co mnie tam czeka?

- Czeka na ciebie świat przejściowy, zawsze jest podobny do tego, co już znasz. Potem spotyka cię to, co już wynika z twojego losu, przeznaczenia, z linii losu.

- Kto wie, jakie są te linie losu?

- Są tacy, co je czytają...

- Kto?

- Mędrcy w Wielkiej Chacie gdzieś daleko w Świecie takim jak wasz, na Abronis.

- A Świat Wewnętrzny?

- Istnieje poza rzeczywistością, jest myślą, energią, niejmniej niektóre jego elementy są... hmm...bardzo podobne do materialnych, są domy, ogrody, twierdze, nawet komputery z wielkimi ekranami.

- Kto tam mieszka?

- Rezydenci, obserwują nas, pomagają demonom...

Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, potem obcy wsiadł do samochodu i pojechał dalej.

Tymczasem w świecie tak dokładnie przez niego opisywanym trwała gorączkowa dyskusja. Ze względu na powagę sytuacji zasiedli w Wielkiej Sali świata czerni i bieli przy kamiennym okrągłym stole. Były obecne demony oraz delegacje z Wewnętrznych Światów. Wiedzieli, że Tańczący też  im towarzyszy, w sobie tylko znany sposób.

- Zdążyliśmy z portalem, dziecko zgodnie z planem okazało się genialne i wykonało zadanie. Co teraz?

- Nie wszystkie światy są gotowe na gości, będą wojny, nieporozumienia.

- Na razie portal jest zamknięty, a jest tylko jeden na Ziemi, nie ma niebezpieczeństwa.

- Nikt tamtędy nie przeszedł?

- Chyba dotąd nie...

- Tego by tylko brakowało, żeby ktoś stamtąd się przedostał.

- Musimy to wszystko zorganizować, uzbroić światy, nauczyć korzystania z portali.

- Czyli mamy jeszcze jakieś szanse w tym, co się zbliża.

- I póki co żadnej prywaty, porachunków, zemst – Prince, porozmawiaj o tym z Ogrodniczką, wytłumacz jej sytuację.

Porozmawiali jeszcze jakiś czas i rozeszli się. Każdy z nich bał się coraz bardziej tego, co nadchodziło.

Niestety daleko było do spokoju na poukładanej dotąd, bezpiecznej Berenice. Po wyeliminowaniu ludzi zaczęły się prawdziwe problemy. Były tu maszyny prawdziwe czyli produkowane fabrycznie roboty, oraz Zerowcy, czyli maszyny nowej generacji, myślące samodzielnie, rozwiązujące problemy, podejmujące  decyzje. Wyglądały dokładnie tak jak pozostałe, odróżniało je wyłącznie zachowanie, no i – też pochodziły z fabryki. Teraz gdy przejęły władzę, pojawiły się nowe pytania. Czy można by je produkować, jak pozostałe? Czy po wyprodukowaniu będzie od razu gwarancja, że są zerowcami, czy też ich zerowość będzie się musiała za każdym razem indywidualnie przejawić?  Trwały dyskusje, wyłącznie pomiędzy zerowcami, zapanowała wśród nich moda na krańcowy nonkonformizm w zachowaniu, sposobie ubierania się, zainteresowaniach. Wybrali kilka ulic miasta i stworzyli dzielnicę artystyczną, z budynkami pomalowanymi w jaskrawe wzory, z nuzyką dobiegającą zewsząd i dziwnymi postaciami snującymi się melancholijnie wśród porozkładanych malarskich sztalug.

Najmniej mówiło się o AMEC-u, czyli miejscu, gdzie powstawały nowe maszyny, na miejscu przez kogoś zaprojektowane.

Właśnie tam pracował. Po wykonaniu niewielkiej roboty dla Drux wrócił do swoich obowiązków. Miał ich dwa rodzaje. Pierwsze polegały na wykonywaniu codziennej roboty, wprawdzie ściśle tajnej, ale rutynowej. Drugie zadania musiał wypełniać bardzo dyskretnie. Nie mógł zostawać w pracy na noc, dlatego były to chwile, jakieś dziesięć, piętnaście minut spędzone przy innych danych niż wynikałoby to z jego pracy, potem znowu zajęcia nie budzące podejrzeń, w końcu kolejna chwila i tak dalej. Oprócz niego pracowało tu kilku innych Zerowców oraz dwie humanoidalne maszyny.

Koledzy Zerowcy byli mili, spontaniczni i szalenie kreatywni. Stwarzali rozmaite teoretyczne problemy a potem je rozwiązywali, po pracy kontynuowali dyskusje w którymś z nowopowstałych  klubów.

Cały czas szukał, węszył, udając że jest taki jak oni. Wreszcie znalazł – dowód na istnienie Modułu 0. Musiał jeszcze odnaleźć sam moduł i nauczyć się, jak działa. To był jego piewszy od długiego czasu sukces. Postanowił nie dzielić go z nikim.



VIII

Nazywali go Prorok. Przemieszczał się pomiędzy miastami, osiedlami ludzkimi, czasami zmieniał się język w którym tubylcy mówili, czasem klimat był trochę chłodniejszy lub bardziej suchy i ciepły. Dziwne, ale znał wszystkie języki, jakich używano. Opowiadał o Świecie Wewnętrznym, o demonach, na koniec zadawał jedno pytanie – dlaczego tyle różnych światów zamieszkują tak bardzo podobne do siebie istoty – ludzie. Na Ziemi były podobno kiedyś bardzo mądre małpy, które przeszły ewolucję. A inne światy? Może żył gdzieś pierwszy człowiek, od którego wszystko się zaczęło, może to była jakaś jedna pierwotna planeta?

Adam znał to miejsce już bardzo dobrze. To była jedna z jego ulubionych bibliotek. Powoli przechadzał się między piętrowymi regałami. Nagle zauważył coś.

- Tej książki tu nie było, pamiętałbym.

Była w zielonej skórzanej oprawie. Otworzył i zaczął kartkować. Jakieś dane historyczne, wykopaliska, zdjęcia. Nigdy o czymś takim nie słyszał. Z książki wynikało, że cała ludzka rasa wywodzi się z bardzo daleka, z jakiejś odległej galaktyki. Z jakichś powodów jej mieszkańcy podjęli kiedyś wielką wędrówkę, która doprowadziła ich między innymi na Ziemię. Były tu mapy, zdjęcia, wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało bardzo naukowo. Adam zabrał książkę ze sobą, chociaż nigdy tego przedtem nie robił. Identyczne książki znalazł jeszcze w kilku innych bibliotekach w ciągu następnego tygodnia. Zauważył jeszcze coś – ludzie zaczęli się organizować, pomiędzy miastami rozwijała się wymiana handlowa, ake nie tylko. Zaczęto dyskutować o filozofii, sztuce, tworzyć lokalne władze. Struktury rozrastały się.

Wszędzie tam, gdzie się pojawiał Prorok, coś się zaczynało dziać no i... wszędzie w ślad za nim pojawiały się te książki, w zielonej skórzanej oprawie, zawsze tej samej treści. Wszyscy to czytali. Choćby taki Artur...

Siedział teraz na werandzie farmy i pochłaniał kolejne strony.

„Kiedy już wszyscy wiedzieli, że gwiazda wybuchnie, że to tylko kwestia czasu, zaczęli przygotowywać się do drogi. Wiedzieli, że są rasą wybraną, najbardziej rozwiniętą, że nie ma drugiej takiej w całym Wszechświecie. Ich zadaniem było skolonizowanie innych światów, przystosowanie ich do życia i zbudowanie na nich cywilizacji. Ruszyli.

Gdzieś po drugiej stronie rzeczywistości wyłonili się w znanych im materialnych trzech wymiarach i skolonizowali pierwszą z brzegu planetę, która się do tego nadawała. To była Ziemia. Potem znaleźli jeszcze kilka innych. Żadna z miejscowych form życia im nie dorównywała, a najlepsi, najbardziej wartościowi zamieszkali na Ziemi. Z czasem zapomnieli o korzeniach i pozwolili sobie wmówić, że są tylko jedną z wielu ras i cywilizacji.”

- No kto by pomyślał... – Artur mimo woli poczuł dumę.

- Alamar, słuchaj, tam na Ziemi coś się dzieje, będę musiał się przyjrzeć – Ingham, Berg i paru innych rezydentów uważnie oglądali ziemskie obrazy – nigdy cię nie pytaliśmy, ale interesuje nas wszystkich, jakie przyjąłeś kryterium... Czy ratowałeś niektórych według jakiegoś klucza, czy przypadkowe osoby?

- Wybrałem tych, których linie losu wróżyły w najbliższej przyszłości wielkie szczęście. Nie odważyłbym się działać wbrew nim. Sprawdziłem to u mędrców, zapisałem największych potencjalnych szczęściarzy i potem ich ochroniłem, spełniając ich zawarte w liniach przeznaczenie.

- A na Ziemi coś mi nie pasuje, trzeba będzie to sprawdzić...

Moduł 0, zawsze czuł, że coś takiego istnieje. Ktoś wszczepiał go typowym humanoidalnym robotom po to, aby udawały Zerowców. Takie roboty zachowywały się potem jak prawdziwi Zerowcy, poza jednym wyjątkiem – zawsze były  ślepo posłuszne szefom AMEC-u. Spojrzał na trupa – kolega wszedł w bardzo nieodpowiednim momencie i zobaczył go z modułem. A zresztą – może to też był zwykły robot, a nie Zerowiec?

Nie wiedział, co dalej ma robić. Zostać w sektorze, uciekać, może zdemolować to wszystko, może ujawnić? Komu ujawnić? Kto tak naprawdę jest Zerowcem a kto nakręconą przez AMEC maszyną? Nikomu teraz nie może zaufać – wiedział to bardzo dobrze. Każda napotkana osoba może się okazać nasłanym przez AMEC zabójcą. Chyba że...... Musiał się tylko dostać do pomieszczeń, gdzie programowane są kolejne seryjne roboty. Uda się albo nie.

Udało się. Teraz każdy następny robot będzie pracował dla niego. Miał nadzieję, że załatwił to odpowiednio dyskretnie.

Z  przyjacielem i współpracownikiem umówił się poza AMEC-em. Cichy strzał w tył głowy załatwił wszystko. Świadek jego poczynań był ostatnią osobą, jakiej potrzebował.

Następnego dnia musiał normalnie przyjść do pracy, za wcześnie było na ujawnienie się. Kolejne roboty schodzące z taśmy były już jego niewolnikami, ale było ich jeszcze za mało.

Nie wiedział jednego, że gdzieś tam w którejś Kapsule Marzeń ktoś się obudził. Tym kimś był człowiek, prawdziwy.

Na Drux osad ludzkich było niewiele. Mieściły się w wąskim pasie odpowiedniego światła i temperatur pomiędzy półkulą jasną i ciemną. Było może z pięć większych grup osad położonych blisko siebie, w każdej rządził Hegemon wspierany przez Radę Mędrców. Osady rywalizowały ze sobą, walczyły o tereny, surowce, zwierzynę łowną. Każda składała się z kilkunastu domostw dla mężczyzn i wspólnego baraku dla kobiet. Dzieci płci męskiej były zabierane rodzącym je kobietom i przenoszone do domów mężczyzn. Nieznane były pojęcia rodziny i pokrewieństwa krwi.

Teraz wszystko pogrążyło się w chaosie. Nieznana przerażająca choroba rozprzestrzeniała się. Już wszystkie osady były zainfekowane. Ciała mężczyzn zmieniały się, figury stawały się kobiece, znikał zarost. Wiedzieli, że muszą wszyscy razem coś wymyśleć.

W Wielkiej Sali panowało zamieszanie. Mieli tu być tylko delegaci z poszczególnych osad, zjawili się prawie wszyscy mieszkańcy. Wszyscy w luźnych szatach ukrywających zmiany w sylwetkach,  wzburzeni i zdenerwowani. Wreszcie zjawił się Hegemon. Zaczęli obrady.

Wszyscy byli zgodni co do jednego – że spełniła się przepowiednia. Gdzieś tam po ciemnej i zimnej stronie planety tkwił jeszcze statek, którym przybyli ich przodkowie z dalekich gwiazd. Postanowili go odszukać, bo to był jedyny trop, jakim mogli pójść, aby rozwiązać przerażającą zagadkę.

Wiedzieli że to nie żarty. Siedzieli w Twierdzy skupieni i lekko wystraszeni, słuchając prezentacji. Dotyczyła nowych możliwości komunikacji pomiędzy Zewnętrznymi Światami  czyli odkrytych na Ziemi tuneli pozaprzestrzennych. Pytań było wiele, jeszcze więcej nieufności i obaw. Światy były bardzo różne, nawet te zamieszkałe przez ludzi, a co mówić o światach myślących roślin, czy maszyn, a te nowo odkryte pająki? Niechby taki przelazł przez portal na jakąs spokojną, nieuzbrojoną planetę... kto będzie za to wszystko odpowiadać?

Na razie polecono im zrobić listę wszystkich znanych światów, potem po konsultacjach z placówkami wewnętrznymi określić warunki, gdzie i w jaki sposób będą mogły zaistnieć takie połączenia. Trzeba było określić prawne i organizacyjne zasady przedsięwzięcia, na pewno oznaczało to dla wszystkich bardzo dużo roboty.

- Biorę humanoidalne – Adela z marszu wzięła się do roboty. Zawsze interesowało ją, skąd właściwie wzięli się we wszechświecie zewnętrznym ludzie, musiała być jakaś pierwotna kolebka, planeta matka. Dane były bardzo skąpe i pełne sprzeczności, a Adela lubiła zagadki. Teraz na pewno będzie miała większy dostęp do różnych informacji, więc uzupełni wiedzę.

Po jakimś czasie wiedziała więcej. Było osiem takich światów – Ziemia, Berenika, Aranis i jeszcze cztery inne. Zaraz, jest jeszcze Drux. Dziwna historia z tym światem... Kiedyś na Berenice wpadli na pomysł, żeby wysyłać niebezpiecznych przestępców w misje odkrywcze gdzieś w nieznany Kosmos. Jak coś znajdą i przeżyją, stworzą cywilizację. Jak nie przeżyją – trudno, zasłużyli na najwyższy wymiar kary. Jedna z takich misji zakończyła się podobno sukcesem. Gdzieś tam wylądowali, kilkunastu mężczyzn i kobiet. Potem kontakt się urwał. Po zbadaniu sprawy okazało się, że było tam zakrzywienie czasoprzestrzeni, dziwna pętla pojawiająca się niezwykle rzadko. Osoby przebywające w jej kręgu mogły  doznawać tego, co wydarzy się dopiero kiedyś, po krótszym lub dłuższym czasie. Naukowcy chcieli tam nawet posłać specjalną ekspedycję do dokładnego zbadania zjawiska, ale nie zrobili tego. Potem już nie było żadnych wiadomości z Drux, planeta nie miała swojego ambasadora w Świecie Wewnętrznym, uważana była za zacofaną w rozwoju.

Aranis to także niski rozwój technologiczny, stałe konflikty religijne, nic ciekawego. Ambasadora jednak mają, jacyś skoczkowie tam czasem zjeżdżają.

Zostaje Berenika i Ziemia. Czy na którejś z nich powstała ludzkość? Berenika zawsze była bardziej zaawansowana cywilizacyjnie, więc chyba tam... A czy można teraz z nimi utrzymywać kontakt? Z robotami? Skoro mają swoją ambasadę, dom w Świecie Wewnętrznym, to chyba można... Adela zaczęła przygotowywać szczegółowy raport.

Ingham też ostro pracował.

- Berulis, same rośliny, ale pokojowo nastawieni, łagodni, tacy bardziej filozoficzni, podobno seks z nimi jest rewelacyjny, nie da się zapomnieć. Jak otworzymy portale, będzie seksturystyka. Co tam jeszcze? Nie ma więcej świadomych roślin, ale ten świat z myślącymi pająkami... a te futrzaki z Onnaby to dopiero! Sobra, hmm... Takie jaszczury, ale poziom technologiczny wysoki... A ci ptakopodobni z Ferry... Świat jest jednak dziwny.

Po tym bardzo odkrywczym stwierdzeniu wziął się do pisania raportu.

Na Berenice tymczasem, w którejś z zapomnianych przez wszystkich Kabin Marzeń ktoś  śnił o tym że zdobywa skarby, zaraz, to nie były skarby, tylko piękna królewna nad brzegiem morza, na plaży, syrena w wodzie...

Nagle gwałtownie usiadł. Kable opadły. Drżał na całym ciele, chciało mu się pić. Był w Kabinie Marzeń, ale coś było nie w porządku. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby długo  nikt do niego nie zaglądał. Kurz, pajęczyny, jego pojemnik z wodą i żywnością był już prawie pusty, wszędzie podejrzanie cicho. Nie potrafił od razu wstać, widocznie zbyt długo tu przebywał. Po jakimś czasie mógł już zrobić parę kroków, mimo zawrotów głowy.

Rozejrzał się. Inne kabiny były pozamykane, jakby wewnątrz ktoś był. Otworzył jedną i szybko się  cofnął. Trup rozkładał się, przewody dostarczające wodę i pożywienie od dawna były puste. W innych kabinach było podobnie. Nie miał odwagi wyjść na zewnątrz, wiedział że to co tam zobaczy przerazi go. Podłączył do swojej kabiny nowe pojemniki z wodą, żywnością, sprawdził zapas tlenu i uruchomił ją z powrotem. Poczuł ulgę, gdy zobaczył majaczący w oddali własny zamek.

Bogusia na serio martwiła się o córkę. Nie tak sobie wyobrażała jej życie. Chciała, żeby dziewczynka była silna i niezależna jak chłopak, żeby się nikogo nie bała i uprawiała sport. Tymczasem mała od zawsze była ciekawska, sama nauczyła się czytać i pisać, często razem z ojcem znikała gdzieś na cały dzień. Potem wracali i rozmawiali o sprawach, których nie rozumiała. Jak znalazła to dziwne laboratorium, zaczęło się na dobre. Zaprowadziła tam oczywiście swojego ukochanego tatusia, już teraz prawie nigdy nie było ich w domu. Pewnego razu oboje zjawili się w domu, znaleźli gdzieś kilka świeczek, narwali kwiatów w ogrodzie i wyszli. W ostatniej chwili przypomnieli sobie o jej obecności i zaproponowali, żeby poszła z nimi.

- Dokąd?

- Na grób dziadka, bez jego badań nie udałoby się nam.

- Co by się nie udało?

Nie odpowiedzieli. Poszła za nimi na miejsce, gdzie kiedyś pochowali Franciszka. Uroczyście złożyli kwiaty, zapalili świece, potem objęli się i płakali, a ona nie wiedziała dlaczego.

Potem do jej córki zaczęli przychodzić jacyś dziwni ludzie, na przykład taki jeden w białym t-shircie z obcojęzycznym napisem, drugi elegancki w garniturze i kapeluszu, spod którego wystawało coś jakby różki i jeszcze paru innych dziwaków. Czy tak ma wyglądać normalne wychowanie dziecka?

 

Ekspedycja była od początku źle zorganizowana. Wiedzieli o tym sami aż nadto dobrze. Brakowało sprzętu, szczególnie oświetlenia  i czegoś co mogło ich ogrzać na ciemnej stronie. Zachowała się wprawdzie stara mapa pokazująca położenie statku, którym przybyli, ale czy można było jej wierzyć? To był tylko prosty szkic wykonany przez przodków. Teraz będą musieli potraktować go jak pewnik, niezawodny drogowskaz, który doprowadzi ich do porzuconego kiedyś statku.

Zastanawiali się nawet czy nie porzucić pomysłu, ale ostatnie wydarzenia były zbyt bulwersujące. Musieli znaleźć wyjaśnienie.

Poszli więc, pięciu śmiałków zaopatrzonych najlepiej jak  tylko można. Zagłębili się w chłodny mrok mając za punkty orientacyjne pobliskie zarysy wzgórz. Po jakimś czasie, gdy skostniali z zimna chcieli już zawrócić w stronę słabo oświetlonego horyzontu, zobaczyli coś, co mogło być tym czego szukali. Kształt podobny do kopca, kamienie, a pomiędzy nimi coś nienaturalnego, jakby sztuczne połączenie dwóch części. Rozbili obóz i zaczęli kopać.

Trudno było otworzyć pokrywę włazu, ale w końcu się udało. W środku skrzynie, pojemniki, różne drobne przedmioty niewiadomego użytku. Zbierali wszystko nie wiedząc co do czego służy. Potem ruszyli z powrotem, powoli ciągnąc za sobą bagaż. Gdy znależli się w lepiej oświetlonej strefie, odetchnęli z ulgą. Chyba się udało. Gdzieś tam niedaleko były ludzkie osiedla, baraki kobiet i domowych zwierząt. Na Drux wstawał nowy dzień.

Na Ziemi tymczasem wiele się zmieniało. Miasta organizowały się, tworzyły się jakieś władze, mądrzy ludzie próbowali przywrócić komunikację. Budowano małe lokalne elektrownie tam, gdzie było to możliwe. Niestety przywrócenie łączności internetowej było sprawą przyszłości, chociaż coraz bliższej. Podobnie było z telefonami komórkowymi. Powoli wracała cywilizacja, niekoniecznie do wielkich miast, ale do rozproszonych ludzkich siedzib na pewno. Wszędzie, gdzie coś się działo, obecny był Prorok. Pomagał, organizował, zachęcał. Wszędzie też pojawiała się książka w zielonej skórzanej oprawie. Były też ulotki rozrzucane na targowiskach. Teraz Werka trzymała w ręce taką ulotkę i czytała.

„ My ludzie – rasa doskonała, rasa wybrana, panowie Wszechświata! Ciemne siły próbowały nas pokonać, ale nie dały rady! Jesteśmy jeszcze silniejsi...” – i tak dalej.

Werka wiedziała jedno, że  gdy znowu pojawi się jakaś władza, zaraz potem zjawią się  bogaci ludzie, policja, przepisy a ona znowu będzie śmieciem, tak jak kiedyś. Z drugiej strony trochę tęskniła za dawnymi czasami, ruchem na ulicach, dziećmi, kolorowymi  magazynami z życia celebrytów.  Teraz coś się zmieniało, chociaż nie umiała tego dokładnie określić.

Po jakimś czasie odwiedziła ich policja. Sami się tak przedstawili, pytali czy jest spokój, czy ktoś nie rozrabia, rozglądali się przy tym po podwórku, na koniec wzięli sobie trochę owoców i wyszli.

Na dalekiej Berenice nastało lato, delikatne i łagodne jak cała przyroda tej planety. Wieczorne niebo przypominało paletę niezwykle subtelnych barw, wiatr rozwiewał jasnozielone obłoki.

Stał na balkonie swojej kwatery i rozmyślał. Przysłali go tu nie wiadomo skąd, z zaświatów z określonym zadaniem. Wykonał je i teraz ma czas dla siebie. Nie mogą się do niego przyczepić, i tak go nie zrozumieją. Jest robotem Zerowcem, zupełnie nowym rodzajem istnienia, a to jest jego planeta. Musi ją opanować, żeby nikt nie mógł mu zagrozić, żaden Zerowiec, robot ani człowiek. Czy są jeszcze jacyś ludzie? To oni stworzyli cywilizację, musieli zginąć żeby mogli żyć Zerowcy, a ze wszystkich Zerowców najsprytniejszy jest właśnie on.

Opanował całą jedną linię produkcyjną. Schodzące z niej seryjne roboty jak i potencjalni Zerowcy mieli w środku, ukryte w skomplikowanych mechanizmach, głęboko zamaskowane programy bezwzględnego posłuszeństwa. Wobec kogo? Wobec niego! Uśmiechnął się do siebie. Jeśli będzie ich już dostatecznie dużo – odkryje karty. Wtedy cały AMEC będzie jego, a to będzie dopiero początek. Przyszłość była różowa jak gasnące w zachodzącym Słońcu letnie niebo.

Amelia w końcu się wymknęła opiekunom. Swoimi kanałami zdobyła pierwsze informacje o dostępnych światach. Teraz musiała w końcu spróbować, to było silniejsze od niej. Wybrała Drux. Ten świat był bardzo dziwny, część jasna i ciemna, oryginalne rośliny no i... fragment akt oznaczony „Ściśle tajne”. Musiało się tam kryć coś specjalnego, oprócz ich dziwnego traktowania kobiet... Hmmm... jakby co, to szybko im ucieknie, jest wystarczająco sprytna, żeby sobie poradzić. Wyregulowała urządzenie tak, aby przenieść się w pobliże ludzkich siedzib i wskoczyła.

W pomieszczeniu było ciemno i brudno, pachniało czymś nieprzyjemnym. Otaczała ją grupa dziwnych osób, ni to kobiet, ni mężczyzn w długich powłóczystych szatach. Patrzyli na nią  mocno przestraszeni.

- Skąd jesteś chłopcze?

- Nie jestem żadnym chłopcem tylko dziewczyną, a was wszystkich spotka kara za to, jak traktujecie kobiety –Amelia szybko pożałowała tych słów. Było ich kilkunastu a ona jedna. Patrzyli na nią w milczeniu. Wolała nie ryzykować. Rzuciła się z powrotem do portalu, w ostatniej chwili łapiąc za rękę jednego z nich i wciągając za sobą.

Gdy już znikli w chmurze światła, ktoś w końcu przerwał ciszę.

- A jak my niby traktujemy kobiety? Mają wodę, siano do spania i codziennie dostają jedzenie.

- Ale to coś mówiło, że jest kobietą.

- Źle zrozumiałeś. Pamiętasz takie urządzenia, translatory czyli automatyczni tłumacze. Ono miało takie coś, taką ciemną skrzynkę przy buzi. Żle się przetłumaczyło, to wszystko, to coś nie mogłoby być kobietą.

- Więc było człowiekiem, jak my?
- Albo duchem...

- Albo czymś takim jak ta kobieta ze Świętego Miejsca.

Już nic nie mówili. Za oknami hulał zimny wiatr, trzeszczały gałęzie. Strach było wyjść z domu w taką noc. Żal było porwanego przez zjawę Erona. Trudno, przynajmniej miał szybką śmierć...

Na Ziemi wiele się zmieniało. Prince poczuł, że musi interweniować. Tym razem ubrał się inaczej niż zawsze, miał na sobie sprane dżinsy i kraciastą koszulę. Przechadzał się po odnawianej naprędce części miasta. Miał tu powstać ratusz, władze miasta podobno były już wybrane. Obok miał być posterunek policji.

- Przecież Alamar wyeliminował wszystkich ze skłonnościami przestępczymi. Co się tu dzieje?

Ktoś roznosił ręcznie napisane ulotki. Podobno wieczorem miało być spotkanie z Prorokiem na głównym placu.

- Nie stój tak, rób coś – ktoś wskazał na taczki – będziesz wywoził gruz.

Prince nie miał zamiaru pomagać, dyskretnie się wycofał. Chciał gdzieś przeczekać, a wieczorem posłuchać Proroka.

Bogusia w końcu nie wytrzymała. Musiała w końcu zrobić porządek z upartym dzieckiem, nieposłusznym mężem i w ogóle. Wiedziała, gdzie jest laboratorium i weszła bardzo energicznie. Wewnątrz zobaczyła coś bardzo dziwnego. Facet nie facet w długiej szacie, tłusty i mocno przestraszony gapił się na nią, jakby w życiu nie wiedział kobiety.

- Gdzie moja córka, gadaj, co wy tu robicie, co wyprawiacie! – zamachnęła się na dziwną postać, a ta z krzykiem rzuciła się w stronę  wiązki bardzo jasnego światła i zniknęła.

- I co narobiłaś mamo, chciałam z nim porozmawiać, wytłumaczyć mu różne rzeczy, zawsze się wtrącasz! – Amelia, która wyszła skądś, była bardzo zła. Nastolatki bywają trudne...



IX

Czasami czuł, że to sen, ale nie potrafił się obudzić. Był w szkolnej klasie, trwała klasówka, czy też test, przesłał koledze ściągę. Wiedział, że to jest złe, ale  tamtemu tak bardzo zależało na dobrej ocenie, tak długo się uczył, teraz nie był pewny prawidłowej odpowiedzi. Klasowy prymus wstał, poprosił o głos, potem wskazał na niego. Po zdemaskowaniu został wezwany do dyrektora, groziło mu wydalenie ze szkoły. Niestety sprawdził się najgorszy scenariusz, czekała go teraz rozmowa z rodzicami. Rodzice byłi tuż przed rozwodem, ta sprawa mogła przesądzić o wielu sprawach na przyszłość.

Obudził się, był służącym, miał dzisiaj bardzo dużo pracy. Zabrał się za szorowanie podłóg, po paru godzinach skończył, miał być w jakiejś sprawie przesłuchany przez policję. Państwu zginęły jakieś kosztowności, służba była w pierwszej kolejności podejrzana. Gdy policjant zaczął mu zadawać pytania, wszedł ktoś i coś powiedział tamtemu na ucho. Policjant skinął głową, założyli mu kajdanki i zawieźli na komisariat. Okazało się, że w jego pokoju kosztowności zostały znalezione, gdzieś ukryte. W celi w końcu udało mu się zasnąć.

Rano obudziło go jasne światło słoneczne w jego rezydencji. Był tego dnia umówiony z prywatnym detektywem. Wiedział, że jego wspólnik jest uczciwy, ale przez cały czas coś mu się nie zgadzało. Wyciekały informacje, pieniądze, pracowników sprawdził już wcześniej. Detektyw zjawił się o wyznaczonym czasie. Pokazywał jakiś dane, liczby, ale  nic z nich nie wynikało. Mówił niejasno. Gdy wyszedł, skądś padły strzały. Umierając usłyszał, jak morderca meldował przez telefon, że wykonał zadanie. Zwracał się do rozmówcy imieniem... jego wspólnika, zobaczył też jak detektyw wchodzi z powrotem do domu.

- Weźmiemy coś, zrobimy bałagan, będzie napad rabunkowy.

Następnego dnia rano...

Ingham czuł się zaszczycony mogąc w towarzystwie Prince’a wizytować Salsenę. Nie każdy miał tu dostęp, oprócz oczywiście... pensjonariuszy. Teraz oglądali bezpośrednie przekazy z mózgów skazanych.

- Tak, ten będzie nam jeszcze potrzebny – elektrody podłączone do głowy Jacka M. mrugały zielonymi światełkami, skazany parę razy wybuchnął płaczem, coś szeptał, lekko poruszał rękami.

- Co on takiego zrobił?

- Świnie podkładał, nawet nikt go do tego specjalnie nie zmuszał.

- To dlaczego to robił?

- Jak mu minie kara, sam się go spytasz.

- Co z nim będzie?

- Gdzieś się przyda, może na Ziemi, może na Drux...

- A ten obok? Razem ich przywieźli.

- Jeszcze nie wiem, ale musi tu trochę posiedzieć.

Spojrzeli na ekran pokazujący przeżycia skazanego.

 

Był w obozie karnym. Wiedział, że w żaden sposób nie wolno mu zwrócić na siebie uwagi strażnika. Groziło to biciem i dodatkowymi wymyślnymi torturami. Razem z innymi nosił kamienie na górę, układał w stos, potem znosił na dół. Trwało to już tak długo, stracił poczucie czasu. Stracił też jakąkolwiek nadzieję na poprawę losu.

- Nie za ostro z nim? Co takiego zrobił?

- Zabijał ludzi dla kaprysu, wiesz, ten numer ze Słowem. Dałem mu je i trochę poczekałem. Nie oparł się pokusie, na koniec chciał zabić jakieś dziecko za potrącenie go deskorolką.

- Też go potem  wykorzystasz?

- Może, na razie nie wiem jak.

 

Eron wiedział, że nikomu nie może opowiedzieć tego, co widział, gdy go porwał demon. Dziwne pomieszczenie, urządzenia, wszędzie jasne światło no i tamto coś. To wyglądało jak kobieta, pod ubraniem było coś jakby piersi, twarz miało kobiecą, mówiło kobiecym wysokim głosem. To się na niego zamachnęło czymś, chyba szmatą i bardzo groźnie krzyczało. Eron wolał nie sprawdzać ewentualnego wyniku bezpośredniego starcia. Uciekł i jest między swoimi. Gdy pytali powiedział, że nic nie pamięta. Uwierzyli, zajęci bardzo ważnymi sprawami. Oglądali teraz  przyniesione ze statku rzeczy.

Były to urządzenia, których nie potrafili obsługiwać, lampki, ekrany, jakieś rysunki... Na szczęście znaleźli też dokumenty, część opatrzona klauzulą ścisłej tajności. Te otworzyli od razu. Pisało coś o zakrzywieniu czasu, o pętli, o możliwości przewidywania przyszłości, o zbudowaniu na Drux jakiegoś ośrodka badawczego... Posyłano najpierw transport więźniów i dwóch strażników...nie, dwie strażniczki, kobiety... Były też zdjęcia więźniów i strażników, raczej strażniczek, uzbrojonych i groźnych.

Milczeli.

Tymczasem w kobiecych barakach wyczuwało się rosnące napięcie. Ich panowie zmieniali się zewnętrznie, inaczej mówili, inaczej się ubierali no i... już nie  zabierali ich na kopulacje. Jedna z nich odważyła się podkraść do miejskiego straganu z żywnością zarezerwowaną dotąd dla mężczyzn i ukradła kilka owoców. Nikt nie zauważył, a owoce były bardzo smaczne. W jej ślady poszły inne. Zaczęło ginąć jedzenie, potem ubrania i ozdoby.

Prince po bezpośrednim spotkaniu z Prorokiem był jeszcze bardziej zaniepokojony. Facet miał o wiele za duży wpływ na tych wszystkich ludzi. Hipnotyzował ich, mówił im dokładnie to, co chcieli usłyszeć – że odbudują Ziemię jeszcze piękniejszą i silniejszą niż przedtem, że musi być jakaś organizacja, policja, wojsko, że jest  nieokreślone zagrożenie z zewnątrz, trzeba być przygotowanym, zbroić się... Niby to wszystko racja, ale coś się tu Prince’owi nie podobało. Sam zbyt często stosował różne manipulacje, żeby nie wyczuć ich u innych. W dodatku gdy po spotkaniu próbował podejść do Proroka, ten szybko go rozpoznał. Ochroniarze zastąpili mu drogę, a Prorok zniknął.

Nikt na górze nic o nim nie wiedział. Prince pokłócił się nawet z Alamarem. Zarzucił mu, że gdyby nie jego słynna już na cały Świat Wewnętrzny akcja, Prorok nie miałby aż tak prostego zadania.

- Wręcz przeciwnie, miałby łatwiej, a potem dysponowałby większą siłą. A ludzie, których pozostawiłem, są w miarę odporni. Zobacz, wszyscy tam są szczęśliwi, takimi ludźmi niełatwo jest manipulować.

- A może to ICH forpoczta?

- Może, a najlepiej, żeby zniknął raz na zawsze.

- Tak, ale kto by się tym zajął? Miałem takiego, dysponował Słowem, teraz jest na Salsenie, ale Słowo działa tylko na ludzi.

- A on może nie być człowiekiem.

- Obaj znamy kogoś, kto nie jest człowiekiem. Może się zgodzi?

Ktoś sfilmował pierwsze dni po przymusowym jak się okazało, lądowaniu na Drux. Więźniowie, sami mężczyźni, zbuntowali się i uwięzili swoje strażniczki. Potem urządzili ucztę, mieli też parę butelek czystego spirytusu. Zabawa trwała w najlepsze, gdy w powietrzu pojawiły się ogniki, błyski, następnie jasne światło a w nim postać uzbrojonej kobiety.  Pomyśleli, że to posiłki dla strażniczek, próba uwolnienia ich, że ktoś na Berenice zorientował się w sytuacji.  Postać jednak szybko znikła. Gdy ochłonęli z wrażenia, zobaczyli w pobliżu podłużny kamień, jakby naturalnie ukształtowany obelisk. Następnego roku o tej samej porze wrócili tu i znów urządzili ucztę. Paru z nich, bardziej uzdolnionych, wyrzeźbiło postać zjawy. Potem co roku zbierali się tu, aby uczcić swoją wolność, która łączyła się z pokonaniem kobiet – strażniczek, zjaw i wszystkich innych. Demonstrowali tu swoją męską niezależność i siłę, sprawność fizyczną, odwagę, umiejętności bojowe i  łowieckie.

Teraz ten piękny i nieskomplikowany świat upadł bezpowrotnie. Bezlitosne nanomechanizmy w ich organizmach metodycznie wykonywały swoją pracę. Już nic nie miało być tak jak dawniej.

- I co narobiłaś! Co narobiłaś! – Prince rzadko krzyczał, na Ogrodniczkę nigdy, ale teraz był wściekły.

- Patrz teraz i wstydź się! – siłą zaciągnął ją przed ekran, na którym bardzo wiele się działo. To była Drux, ale jakże inna niż zawsze. Grupy półdzikich, brudnych kobiet atakowały mężczyzn. Paru z nich już nie żyło.

- To można załatwić, może tam kogoś poślemy żeby to załagodził? – jej oczy zrobiły się ogromne i błagalne.

- Poślemy, nawet wiem kogo, ale nie rób tak więcej, myśl trochę. Acha, i mam do ciebie sprawę, musisz mi pomóc.

Ogrodniczka wiedziała, że już jest po burzy.

- Tak, kochanie, słucham.

 

- Powtórz, czego nigdy masz nie robić? – Prince stał nad ledwo co uwolnionym nieszczęśnikiem, jeszcze drżącym ze strachu przed wszystkimi swoimi dręczycielami.

- Nigdy nie nadużywać władzy, przewagi nad innymi ludźmi, nie kłamać, nie oszukiwać, nie zawieść zaufania, nie podlizywać się dla własnych korzyści...

- Bo?

- Nieee... nie bij mnie! – pamiętał jeszcze jak był traktowany przez strażników.

- Czego masz nie robić? Powtórz!

- Nie nadużywać władzy...

- Dobrze. A teraz posłuchaj. Pojedziesz na świat Drux z misją pokojową, w sam raz dla ciebie. Tam najpierw mężczyźni dręczyli kobiety, teraz role się odwróciły, jest coraz gorzej, leje się krew. Ty masz to uspokoić. Przemów jakoś do tych kobiet, przekonaj je żeby zrezygnowały z przemocy. Dostaniesz wyposażenie, będziesz się godnie prezentował. Jak sobie poradzisz, darujemy resztę kary.  Ja też tam będę, przynajmniej na początku.

Prince stanął przed lustrem. Mimo upływu lat jeszcze się całkiem nieźle prezentował, Rzucił w przestrzeń najbardziej zabójcze ze swoich spojrzeń.

Policja pojawiła się ponownie. Tym razem byli trochę mniej grzeczni. Pytali o różne rzeczy, a tak naprawdę interesowało ich laboratorium – gdzie jest, kto tam przebywa i czy odwiedzają ich obcy, dziwni ludzie. Bogusia miała wprawę w takich rozmowach. Zorientowała się, że na razie nic nie wiedzą, ale mimo wszystko trzeba będzie szybko uciekać. Z jakichś sobie tylko znanych powodów nie chciała zdradzić miejsca ukrycia laboratorium, chociaż tak bardzo go nienawidziła. Jeśli zamieszkali by w środku, byliby bardzo dobrze ukryci, ale bez jedzenia. Zrezygnować z badań Dużego i jego genialnej córki też nie chcieli, choćby na przekór tej dziwnej policji, która pojawiła się znikąd i nie wiadomo po co. Było jeszcze coś – Bogusia naprawdę głęboko i szczerze nienawidziła uzbrojonych facetów, którzy wchodzą do jej domu i zwracają się do niej na „ty”.

Przeprowadzili się od razu, tej samej nocy, bacznie patrząc, czy nikt ich nie obserwuje.

W środku znaleźli trochę prowiantu, powinno wystarczyć na pierwsze kilka dni.

Tymczasem na Drux Trójka i Dziewiątka odważyły się w końcu pójść na polowanie. Czasami widziały, jak robią to mężczyźni. Przynosili mięso, które potem zjadali. Kilka razy udało im się dostać resztki, były pyszne. Teraz trzymały w rękach półautomatyczne kusze i niepewnie spoglądały w stronę lasu.  Chwilę poczekały, aż się bardziej ściemni i ruszyły wzdłuż niego. Wypatrywały małych sarnopodobnych stworzeń, w końcu zobaczyły ślady niewielkich kopytek. Poruszały się bardzo cicho, po chwili przystanęły. Woń była już bardzo wyraźna, to było ognisko, na którym ktoś piekł mięso. To musieli być mężczyźni. Poprzedniego dnia zabiły jednego, bo nieopatrznie wszedł sam do ich baraku. Zabrały mu kuszę, potem znalazły drugą. Teraz, jakby to był pojedynczy mężczyzna, może dwóch, to dadzą radę, ale jak ich będzie więcej? Może jak się zaczają i celnie strzelą z kusz, to mają szansę.

To był pojedynczy męźczyzna. Poczuły się pewnie i podeszły z wycelowaną bronią. Nie bał się, nawet uśmiechnął się do nich.

- Zapraszam na pieczeń, zaraz będzie gotowa. Może na razie trochę wina?

Tego się nie spodziewały. Mężczyźni zawsze bili je, popychali i nigdy z nimi nie rozmawiali. Teraz zaskoczone usiadły, odłożyły broń i przyjęły naczynia z winem, ciężkie rzeźbione puchary.

Nieznajomy przyglądał im się.

- Jaka miła niespodzianka. Siedzę tu sam, nudzę się, a tu przychodzą dwie piękne kobiety, prawie nie ubrane, mogę tylko podziwiać... – patrzył na nie z wyraźną radością, dokładnie je oglądał.

- Hmmm... gdzie się tak ubrudziłyście? Tam dalej, w jeziorku woda jest  całkiem ciepła, możecie się umyć, będziecie jeszcze ładniejsze. A ja w tym czasie podzielę mięso. I wino wypijcie!

Wypiły, wykąpały się i wróciły. Mięso miało cudowny smak. Nieznajomy poczekał, aż zjedzą i zaczął mówić.

- Ja nie jestem stąd, a u was źle się dzieje, widać od razu. Faceci źle was traktowali, nieważne dlaczego i skąd się to wzięło, ale tak było. Potem się pozmieniało i teraz bierzecie odwet. Tak właśnie jest, prawda?

- No chciałyśmy lepiej jeść, ubierać się, mamy też dzieci dziewczynki. One także powinny mieć lepsze życie niż my.

- A dzieci chłopcy?

- Nikt im krzywdy nie robi, jeść dostają.

- A co dalej?

- A ty kim jesteś i dlaczego dałeś nam mięso, dlaczego z nami rozmawiasz?

- Bo to wszystko trzeba naprawić, nikt tego nie zrobi za was, za mężczyzn i za kobiety. A ja jestem stamtąd – Prince pokazał na niebo.

- Jest dużo różnych światów, na każdym jest trochę inaczej, czasami nie układa się za dobrze, ale wszędzie jest pięknie. U was też jest bardzo ładnie. I wy jesteście piękne. Uwierzcie mi, kontakty z mężczyznami mogą być bardzo przyjemne.

Spróbował dotknąć jedną z nich, ale się odruchowo odsunęła.

- Nie jestem tu sam, w drodze do was jest negocjator, też z bardzo daleka. Weźcie to mięso i wracajcie do siebie. Jeszcze się zobaczymy.

Gdy odeszły, Prince odetchnął.

- Dlaczego muszę rozmawiać z brzydkimi babami? I w dodatku muszę być dla nich miły...

Przypomniał sobie swoje pierwsze spotkanie z  Ogrodniczką. Była taka piękna, delikatna a te były grube i brzydkie.

Wszyscy mieli już serdecznie dość tej dziwnej wojny. Były co najmniej trzy znane mu ugrupowania Zerowców. Nikt nie wiedział, czy są prawdziwi, niesterowani przez nikogo, czy też są czyimiś marionetkami. Szefowie AMEC-u już dawno nie żyli, sam AMEC był zrujnowany po kilku zamachach bombowych, być może gdzieś jeszcze produkowano roboty, ale nikt nie wiedział gdzie i komu ewentualnie miałyby one służyć. Sami Zerowcy patrzyli na siebie podejrzliwie, nikt nikomu nie ufał, nawet w ramach samych ugrupowań. DC 231 też miał swoją niewielką armię, która teraz służyła mu już tylko do obrony. Postanowił na jakiś czas opuścić miasto, chociaż słowo „miasto” było tu nie na miejscu. Była to mniej więcej jedna czwarta planety, powierzchnie mieszkalne, zakłady  produkujące coś, budynki o różnym przeznaczeniu i użyteczności, powierzchnie handlowe, gdzieniegdzie trochę zieleni. Zabudowania ciągnęły się setkami kilometrów, nikt tak naprawdę nie wiedział, co kryje się na zewnątrz.

DC 231 i służące mu roboty ostrożnie szli cały czas w jednym kierunku. Było coraz bardziej cicho, już nie musieli się obawiać przypadkowego strzału zza rogu. Domy były coraz to niższe, bardziej zaniedbane. Nikt tu już nie mieszkał, w czasach prosperity ludzie woleli żyć w podniebnych wieżowcach centrum.

Przyszedł moment, kiedy na horyzoncie nie zobaczyli już domów, tylko dziwną jednolitą linię. Skierowali sie w tamtą stronę.

Był to mur, bardzo wysoki i gładki, nie dający szans na przedostanie się na drugą stronę. Szli wzdłuż niego. Wszystkie budynki były tutaj niezamieszkałe, panował spokój i cisza. Po kilku dniach zorientowali się, że przejścia na drugą stronę może wcale nie być.

Szli jeszcze kawałek gdy okazało się, że byli w błędzie. Znaleźli coś, co mogło być bramą. Był to duży okrągły właz a przy nim ekran, przy nim napis „ Człowieku, dotknij czołem tutaj”  i odpowiednia strzałka. Próbowali wszyscy po kolei – Zerowiec DC 231 i pozostałe roboty. Nic, zero rezultatu.

- Skąd wezmę człowieka? – rzecz wydawała się niemożliwa do zrobienia. Tak naprawdę, to DC 231 wcale nie musiał uciekać z miasta, tylko miał już serdecznie wszystkiego dosyć, a dodatkowo teraz powodowała nim ciekawość, typowo ludzka cecha – ale był przecież prawdziwym, nie podrabianym Zerowcem.

Co było robić? Wysłał  swoje mechaniczne wojsko do wszystkich znanych mu Kapsuł Marzeń, była bowiem minimalna – ale jednak – szansa, że ktoś z ludzi przeżył. Kilkanaście robotów ruszyło na poszukiwania, a on sam ukrył się w niewielkim domku obok bramy i czekał. Myślał, że jest całkiem sam, ale tak nie było.

Był śledzony na dużym prostokątnym ekranie w jednym z zamków Świata Wewnętrznego.

- Znajdzie jakichś ludzi? – Berg znalazł butelkę starego  czerwonego wina i próbował ją otworzyć.

- Właściwie to Alis powinna tu z nami być, to w końcu jej planeta, a my jej daliśmy najmniej fajny dom, jaki tylko był – Adela zwróciła się do Mateusza, a ten przytaknął i wyciągnął swój kielich w stronę Berga.

- Idę ją zaprosić – mówiąc te słowa Adela wstała i wyszła. Pozostali sączyli wino w milczeniu.

- Patrz, coś sie dzieje, znaleźli. Ale przestraszony... A jak wyjdą na zewnątrz, to znajdą to?

- A nawet jakby, to co? To już nie ma znaczenia.

- Tam są tylko ślady naszych, czy też...

- Czy oni coś zostawili? A jeśli tak, to było dawno, nic już nie ma znaczenia. A to twoje wino Berg jest bardzo dobre.

Przyszli i wywlekli z Kapsuły Marzeń. Teraz prowadzili go gdzieś, a skoro tak, to może nie chcieli zabić, może będzie im potrzebny i przeżyje. Taką miał nadzieję.



X

Statek wylądował bardzo uroczyście i powoli. Z jego środka słychać było dźwięki muzyki, poważnej i dostojnej, jakby marszu. Potem otworzył się właz i wysunęły schody, ktoś ze środka rzucił na nie krwistoczerwony dywan. Wtedy wyszli gwardziści i ustawili się w szpalery po obu stronach przejścia.

Muzyka ucichła i pokazał się On – Wielki Negocjator. Kroczył godnie do przygotowanego tronu, potem rozejrzał się wokoło.

- Przepraszam, a gdzie jest drugi tron? – zapytał cicho kogoś stojącego najbliżej.

- Dla reprezentantki kobiet. Ja jestem mężczyzną, jak się mamy porozumieć, musi tu być ktoś z drugiej strony – Jacek M. znał się na takich sprawach, miał wprawę w różnych dyplomatycznych zabiegach.

Problem polegał na tym, że zebrani to byli mężczyźni, kobiety zaś szykowały się właśnie do frontalnego ataku na osadę. Czwórka, jako organizatorka akcji, rozdzielała zadania, inna wydawała broń – półautomatyczne kusze, topory, noże i wyciągnięte skądś stare paralizatory.

Nie wiedziały o spotkaniu, ponieważ odbywało się poza osadą, w miejscu gdzie jeszcze nie tak dawno stał obelisk. To było jedyne miejsce do bezpiecznego wylądowania, które odbyło się szybko i cicho, pierwszym głośnym akcentem była muzyka już po osadzeniu pojazdu na twardym gruncie. Osada była w tym czasie pusta, stąd pomysł napadu.

Gdy zobaczyły delegację, patrzyły jak osłupiałe. Ci ludzie wyglądali zupełnie inaczej niż znani im mężczyźni. Byli kolorowo ubrani, w rękach trzymali przedmioty wydające dźwięki. Jeden z nich miał na szyi małą czarną skrzynkę. Nie wydawali się agresywni i chyba nie mieli broni.

Powoli podeszli. Pierwszy z nich zaczął mówić coś do skrzynki w nieznanym języku, ze skrzynki wydobywały się słowa, które już rozumiały.

Zapraszali je do rozmów, tak zwyczajnie, jakby nigdy nic. Wszystkiego się spodziewały, ale nie tego.

Po chwili milczenia Czwórka ruszyła pierwsza, za nią inne. Były mocno przestraszone, chociaż starały się zachować pewność siebie. Szły zbitą grupą, trzymając broń w pogotowiu. Ostatnie tygodnie nauczyły ich, że mężczyźni nie są niezwyciężeni, ale mimo wszystko... utrwalany przez lata strach nie mijał.

Czwórka usiadła na wskazanym miejscu, na tronie obok Negocjatora. Ten wstał i zaczął przemawiać. Mówił o pięknie planety, o jej możliwościach, o wspaniałych jak dotąd dokonaniach i szansach na przyszłość. Następnie nawiązał do obecnej trudnej sytuacji, jaka się wytworzyła, opisywał rolę kobiet w innych znanych mu światach, wskazywał co mogą wnieść do rozwoju Drux... i tak dalej, i tak dalej.

Gdy skończył, usiadł i poprosił o zabranie głosu Czwórkę.

Kobieta wstała i powiedziała krótko.

- Chcemy jedzenia, ubrania i chcemy mieszkać w takich domach jak mężczyźni. Nasze dzieci dziewczynki mają być tak samo traktowane jak chłopcy. I jeszcze nie chcemy bicia ani kopulacji.

Usiadła.

Po części oficjalnej Negocjator zaprosił obecnych na małe conieco wewnąrz statku. Były przygotowane przekąski i alkohol, dyskretna muzyka, wszystko jak trzeba.

Po chwili wziął na stronę szefa osady mężczyzn.

- Wiesz, sprawę z tymi babami trzeba jakoś załatwić, bo jest bajzel. Dajcie im na razie trochę żarcia, jakieś ozdoby, ubrania i przyjmijcie jedną do Rady. Za to zabierzcie im broń. Będzie spokój i wszystko się ułoży. Będziesz miał wszystko pod kontrolą.

- A to świństwo, które nas niszczy od środka? Jak to leczyć?

- Dostaniecie pomoc, lekarzy, naukowców, tylko wiesz – to mogą być na przykład kobiety, we wszystkich światach są równe mężczyznom. Tylko u was jest inaczej. Przemyśl to, a potem porozmawiamy.

Potem podszedł do Czwórki.

- Jestem pod wrażeniem waszej odwagi i mądrości. Po tym co przeszłyście, potraficie siąść do rozmów z tymi gnojkami i traktować ich jak ludzi. Jesteście wspaniałe. Wiesz chyba, że wszystkie zmiany będą się działy stopniowo. Na razie ty wejdziesz do Rady i dodatkowo podzielą sie z wami jedzeniem. Powiem innym kobietom, że to ty im załatwiłaś i umocnisz swoją pozycję. Będziesz mieć wszystko pod kontrolą.

- A czy to prawda, że mężczyźni na coś chorują, bo im się ciała zmieniają, robią się podobni do nas?

- Prawda, i powiem ci coś w tajemnicy, tylko tobie – przyślemy im tu lekarzy, a właściwie lekarki, kobiety! Rozumiesz? Kobiety!

Gdy wszystko się już skończyło i goście wyszli, Jacek M. poczuł się zmęczony. Przed nim było jeszcze tak dużo pracy, ale na początek zrobił dobrą robotę. Ci na górze powinni być zadowoleni.

- To co zrobicie z tym Prorokiem?

Alamar zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Przyjechał do Fortecy skupić myśli, zastanowić się, ale zamiast odpowiedzi, pojawiały się coraz to nowe pytania. Miejscowi rezydenci wyczuwali  jego niepewność, ale nie bardzo wiedzieli, jak na ten temat rozmawiać. Sprawy Ziemi były dla Alamara szczególnie drażliwe. Żył tam długo, pracował, poznał wielu Ziemian, w końcu zrealizował swój kontrowersyjny plan. Na całej kuli ziemskiej pozostawił mniej niż jeden procent ludzi, dokładnie wyselekcjonowanych. Byli to ci, co do których miał pewność, że potrafią być szczęśliwi i że linie losu będą im odtąd zawsze sprzyjały. Te linie losu osobiście posprawdzał, było z tym wiele roboty, siedział strasznie długo u Mistrzów, ale w końcu znalazł właściwe osoby, uratował je i już wszystko dobrze szło, wszyscy zaczynali żyć w szczęściu i harmonii, a tu nagle problem. Pod wpływem Proroka Ziemia zaczynała się zmieniać, wracać na stare tory. Kim on był? Człowiekiem? Jeśli tak, to skąd? W Świecie Wewnętrznym nikt o nim nie wiedział, nikt go nie znał. Mógł dostać się na Ziemię przez portal, jedyny dotąd istniejący, to było najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Jeszcze coś – Prorok wyczuwał obecność demonów, nie dopuścił do siebie Prince’a, gdy ten zaczął go obserwować.

Podniósł do ust czarkę z herbatą. Całość zaczynała się układać. Nie pośle do niego demona, bo ten go rozpozna. Ludzie też odpadają, Prorok ma na nich hipnotyczny wpływ. Zostają maszyny. Nawet zna taką, do złudzenia przypomina człowieka i żyje w Świecie Wewnętrznym, nie trzeba jej tu specjalnie ściągać.

Alis nie lubiła ludzi. Pamiętała jeszcze wydarzenia z Bereniki, kiedy po prostu któryś z nich ją wyłączył. Teraz ta dziwna skrzydlata postać próbowała namówić ją do czegoś, na co kompletnie nie miała ochoty.

- Podobno na Berenice dzieją się teraz dziwne rzeczy, albo zaraz się zaczną dziać. Przemyśl moją propozycję, a na razie zapraszam do mnie, do Zamku. Napijemy się czegoś, poznasz bliżej moich przyjaciół i obejrzymy sobie sytuację na twojej Berenice.

- Powtórz jeszcze, chcesz żebym zabiła Proroka?

- Niekoniecznie, prosiłem cię tylko, żebyś się do niego zbliżyła i lepiej go poznała. Wiesz, taki mały wywiad, rozpracowanie go... Potem jakby to było konieczne, to nic nie wykluczam, ale to dopiero potem, jako ostateczność.

- Ale musiałabym być wśród ludzi?

- No tak.

- Daj mi trochę czasu.

Po chwili siedzieli w Zamku i patrzyli w ekran.

 

 

Brama otworzyła się powoli i cicho. Kilkunastu robotów, jeden zerowiec i człowiek wyszli na zewnątrz miasta, które dotąd było ich całym życiem. Cała przestrzeń aż po horyzont była pusta, pokryta pyłem lub piaskiem. W oddali, nieco z prawej strony majaczyło coś ciemnego, jakby zarośla lub las.

Człowiek był już wolny, po otwarciu bramy nie był potrzebny, a zabijać go nie było powodu. Szedł za nimi z własnej woli, trochę z ciekawości, a trochę dlatego że nie miał już nic do stracenia. W ostatniej chwili zabrał jeszcze z miasta pojemnik z wodą, na wszelki wypadek.

Wiał lekki wiatr, było ciepło. Szli w milczeniu przez całe przedpołudnie, aż znaleźli się na skraju zarośli, czarnych i poskręcanych, jakby pozbawionych życia. Człowiek wiedział, że musi szybko znaleźć wodę, albo wracać do miasta.

Wybrał to drugie, przynajmniej na razie.

Pozostali ruszyli. Zagłębiali się w coraz to wyższe zarośla, które niepostrzeżenie zamieniały się w las. Nie było drogi ani punktów orientacyjnych. Zrobiło się ciemno i wtedy to zauważyli. Gałęzie konarów zaczęły rozbłyskiwać kolorowymi światłami, delikatnie mrugającymi, jakby ktoś zawiesił na nich mnóstwo małych lampek. Zjawisko trwało aż do rana, skończyło się ze wschodem oświetlającej ich gwiazdy, podobnej do ziemskiego Słońca. Zauważyli ślady zwierząt, nieduże i delikatne, to na pewno nie były groźne drapieżniki.

Jako roboty nie musieli się martwić o sprawy przyziemne – jedzenie, woda, czy możliwość przespania się. Energii dostarczało im światło, a jej nadmiar mogli kumulować, aby móc pracować w ciemności.

Szli więc dalej, słuchając rozkazów zerowca. Gdy las się skończył, zobaczyli dolinę o bardzo symetrycznych okrągłych kształtach, jakby gigantyczny krater. Wypełniał go szary pył, podobny do tego na pustyni.

Potem znowu las, nocne światła, zarośla, znowu pustynia... Trwało to kilkanaście dni, nudnych i monotonnych. W końcu zobaczyli coś zupełnie innego, jak domy, wysokie kominy, wieże. Zbliżając się zauważyli podobieństwo tych form do urządzeń technicznych, może maszyn, może wyrzutni?

Weszli na teren przypominający ludzkie zabudowania, prymitywne domy, studnie,  kanały łączące to wszystko. Na rozkaz zerowca zaczęli wszystko dokładnie oglądać.

Tymczasem człowiek wrócił do miasta. Nie wiedział, czy jest tu ostatnią ludzką istotą, ale wolał tego nie sprawdzać. Nie chciał też spotkać żadnego robota.

Usiadł i zaczął myśleć nad swoją sytuacją. Przedtem, zanim roboty przejęły miasto, jego życie było proste. Pracował w komfortowych warunkach, inni ludzie cenili go i traktowali życzliwie, po godzinach pracy też nie było źle. Mógł iść gdziekolwiek, robić cokolwiek, ale tak jak i wszyscy inni mieszkańcy miasta wybierał Kapsuły Marzeń. Tam był dopiero fajny świat, pełen smoków, książniczek, pięknych zamków, były turnieje rycerskie, czarownicy i lochy pełne tajemnic. Każda przygoda była piękna i dobrze się kończyła. A jakie kobiety! W porównaniu z koleżankami  z sąsiedniego biurka... to zupełnie inna jakość.

Teraz miał okazję przeżyć to wszystko w świecie realnym, największą przygodę swojego życia. Najwyżej zginie, co miał do stracenia? Stałe ukrywanie się w świecie opanowanym przez inteligentne roboty?

Znalazł gdzieś pojazd nieco podobny do ziemskiego samochodu, zapakował do niego spory zapas wody, jedzenia, broń, trochę lekarstw i ruszył z powrotem w stronę bramy. Wyjechał i tak jak poprzednicy skierował się w stronę lasu. Ściemniło się. Zapalały się kolorowe światła na drzewach, wiał lekki wiatr. Rozbił obóz i zasnął.

Następnego dnia zobaczył lej, ale inaczej niż roboty – postanowił go zbadać. Zjechał na sam dół i wtedy pojazd nagle zsunął się, jakby wpadł do dziury. Był teraz w metalowym korytarzu, droga powrotna była odcięta. Cóż – miał swoją przygodę, tylko tutaj inaczej niż w Kapsule Marzeń, mógł zginąć. Wziął butle z wodą, broń - rodzaj wzmocnionego paralizatora i ruszył przed siebie.

Korytarze rozwidlały się, leżały tu jakieś urządzenia, notatki pisane w nieznanym języku dziwnym pismem, obrazy, jakieś przedmioty, których przeznaczenia nie był w stanie się domyślić. Był tu na pewno sam. Wody ani jedzenia na razie nie znalazł, dobrze że miał swoje zapasy. Szedł dalej. Dokądś to wszystko musiało prowadzić.

Roboty tymczasem cierpliwie badały resztki osady. Mieszkali w niej na pewno ludzie. Ich sprzęty i urządzenia były czasami bardzo prymitywne, a czasem wyrafinowane, świadczące o wysokim poziomie rozwoju cywilizacji. Znaleźli też parę studni z wodą, ślady po uprawie roślin czy nawet domowych zwierząt. Zerowiec przewodnik przypomniał sobie, że w ramach przyswajania obowiązkowego pakietu wiadomości o planecie włożyli mu w mózg informacje o historii planety, o prymitywnych ludziach, który ją zbudowali, ich poświęceniach i tak dalej. Teraz miał historię przed sobą, ale to wszystko było jakieś niespójne, nie zgadzało się ze sobą wzajemnie. Wieża, coś jakby punkt startu w Kosmos, a może coś całkiem innego?

Tymczasem Amelię na dalekiej od Bereniki Ziemi znowu odwiedził gość, tym razem bez oficjalnego stroju Anioła Światła, tylko zwyczajnie, w t-shircie z napisem „Open your mind”. Trzeba było poprawić osłonę domu, z którego wchodziło się do laboratorium. Kiedyś działała bez zarzutu, a teraz zaczynała być naprawdę bardzo potrzebna.

Dziwni ludzie kręcili się tu ciągle, niby ich było na całej Ziemi tak mało, a tu nagle proszę – co raz to kogoś można było gdzieś blisko zobaczyć. Mówili w różnych językach, pochodzili więc z dość daleka, a tu co robili?

Po naprawieniu osłon gość zamknął się z Amelią w laboratorium. Musieli porządnie skalibrować portal, tak żeby można było dokładnie przewidzieć cel każdej podróży i bezpiecznie potem wrócić. W końcu nadeszła chwila prawdy – trzeba to było sprawdzić w praktyce. Ktoś musiał przejść do innego konkretnego miejsca we Wszechświecie i potem wrócić. Alamar ustawił parametry, wszedł w światło i znikł.

Otar przeraził się, a przecież trudno go było przestraszyć. Był największym, najsilniejszym pająkiem na tej planecie, niezależnie od tego, że był myślącym pająkiem.

Zobaczył jasne światło, z którego wyszła jakaś istota. Była przerażająco brzydka. Miała dwa odnóża na których stała i dwa inne wyżej, do tego jakiś paskudny owalny odrostek pomiędzy górnymi odnóżami. Prawdziwe okropieństwo. To coś zauważyło Otara, krzyknęło i z powrotem weszło w światło, które znikło.

- Tak, zanotuj Amelio, że tam mamy nigdy nie wchodzić. Tam są ogromne,  paskudne pająki, tłuste i owłosione.

- Boisz się pająków?

- Takiego ty też byś się przestraszyła. Idziemy dalej, nastawiamy maszynę i...

Na Berulis  zawsze było ciepło i parno. Gałęzie roślin oplatały całą planetę. Kwiaty, wielkie liście, pnącza, łodygi, nadziemne korzenie... Wyglądało to pieknie i zupełnie niegroźnie – do czasu. Nocą nieostrożny podróżnik narażony był na liczne i bardzo specyficzne niebezpieczeństwa. Alamar dość prędko się zorientował i czerwony jak burak szybko wrócił do oczekującej Amelii. Był jasnym demonem, Aniołem Światła i musiał dbać o reputację. Nie mógł sobie pozwolić na różne takie... rzeczy. Tym bardziej nie mógł na nie narazić Amelii, była niepełnoletnia.

Było jeszcze kilka następnych światów. Niektóre całkiem puste, niegościnne, pozbawione życia, inne pokryte dziwnymi organizmami, roślinami, może zwierzętami? Skały, jeziorka wypełnione dziwnymi cieczami, chmury we wszystkich możliwych kolorach. Sprawdził je szybko, żeby mieć pewność, że naprawdę nic tam nie ma. Potem światy próbujące stworzyć cywilizacje, na razie prymitywne i mało ciekawe. Złoża minerałów go nie interesowały, te zawsze można było sprawdzić za pomocą odpowiednich sond. W końcu Drux, głupi paskudny Drux, tak bardzo cenny w nadchodzącej wojnie... Trzeba tam będzie znowu zajrzeć.

Zajrzeli oboje. Amelia uparła się, że musi zobaczyć, jak dziewczyny sobie radzą. Alamar musiał na tę okoliczność wyczarować soie taką samą szatę, jak miejscowi mężczyźni. W głównej osadzie zachodziły zmiany. Przydzielono kobietom na razie dwa murowane domy, pozwolono też swobodnie poruszać się po jej terenie. Najtrudniej było przekonać dzieci. Chłopcy poważnie pobili jedną z dziewczynek, na porządku dziennym były wyzwiska i inne szykany. Negocjator urzędował w najokazalszym budynku, cotygodniowo zwoływał zebrania mieszkańców, kobiet i mężczyzn, na ostatnim uchwalono budowę kanalizacji dla paru najbardziej oddalonych od centrum domów. Często też wizytował inne osiedla, podróżując w specjalnie skonstruowanym do tego celu konnym pojeździe.

Bicie kobiet zostało zabronione, im z kolei nakazano mycie się i dbanie o higienę.

Amelia przyglądała się mężczyznom. Czy nie można by im jakoś pomóc? Nie, nie, za wcześnie, niech pocierpią – pomyślała.

Alamar zabrał ją do obelisku. Tam długo się czemuś przyglądał, jakby badał otoczenie. Milczał. W końcu wrócili do portalu. Po drugiej stronie czekała Bogusia z pretensjami, jak zwykle.

Prorok tymczasem podróżował po całej Ziemi. Organizował ludzi, szukał odpowiednich fachowców.  W odwiedzonych miejscach pozostawiał struktury władzy, policję i parę osób, którym ufał. Cały czas pojawiały się plotki o bliskim już przywróceniu Internetu i łączności komórkowej. Zwolenników Proroka było coraz więcej, nieliczni przeciwnicy nie wychylali się. Ktoś zauważył, jak ludzie Proroka używali już komórek, ale może mu się tylko tak wydawało? Zjednoczona Ziemia – takie hasło pojawiało się coraz częściej. Adam myszkując po bibliotekach też zauważył dziwne rzeczy. Niektóre książki znikały, zamiast nich pojawiały się inne, o podobnych tytułach i nazwiskach autorów, ale o zupełnie innej treści. Te nowe książki mówiły o jednym – o ponoć bardzo starych przepowiedniach na temat pojawienia się kiedyś tam niezwykłego człowieka, który zjednoczy Ziemię i stworzy jedno ziemskie państwo. Wtedy dopiero miałby na Ziemi nastąpić prawdziwy rozkwit i dobrobyt.

Adam wiedział na pewno, że wcześniej ich nie było. Był zdezorientowany i bezradny.

Wojtek też nie miał powodów do radości. Przyjechali do niego tacy jedni, nie wiadomo skąd, oglądali warsztaty, wszystkie zgromadzone tam maszyny i urządzenia, po czym stwierdzili, że to teraz będzie należeć do wszystkich i że Wojtek musi to oddać. Zaproponowali mu w zamian pracę w tym warsztacie, kierowanym już przez nie wiadomo kogo. On i inne osoby robiliby to, co jest potrzebne, czyli – co każą robić nadzorcy. W pierwszym odruchu Wojtek chciał uciec, ale żal mu było maszyn, więc został. W następnych dniach przestali się pojawiać. W warsztacie wszystko wróciło do starych torów. Robiono to, co akurat było komuś potrzebne, udoskonalano maszyny, budowano nowe. Wszyscy mieli cichą nadzieję, że tamci już nie wrócą.

Wrócili do Mariusza. Nie wiadomo skąd mieli jego starą policyjną kartotekę. Kazali współpracować pod groźbą ujawnienia przeszłości. Najciekawsze było to, czego miała dotyczyć współpraca. Udał, że się zgadza, a wieczorem na farmie odbyła się narada. Nie było na niej tylko Dużego, Bogusi, Amelii oraz Adama, który znowu gdzieś wyjechał.

- Całe moje szczęście, że wszystko już o mnie wiecie. Nie na mnie nie mają, a najbardziej interesowało ich laboratorium. Kto tam jest, jak pracuje, co robi, kto pomaga, czym się tam zajmują i najważniejsze – jak się tam dostać.

- Co im będziesz mówił?

- Nie wiem, przez przypadek mogę powiedzieć coś ważnego, mnie się będzie wydawało, że gadam głupoty, a tymczasem będzie inaczej. Przecież my nie wiemy, co się tam dzieje. Dawno u nas nie byli.

- A jak przyjadą, to zabierają prowiant i jadą z powrotem.

- Ktoś od nas musi do nich pojechać, ostrzec, porozmawiać, dowiedzieć się czegoś.

- Ja pojadę – Werka wstała z krzesła – takiej zwykłej baby nikt nie zauważy.

- A wiesz jak wejść? Teraz naprawili zabezpieczenia.

- Wiem gdzie to jest i wiem że jak tam będę wchodzić, to mi się będzie wydawało, że w tej bramie nic nie ma.

- To weźmiesz im trochę jedzenia przy okazji.

Na drugi dzień w laboratorium rozmowa była kontynuowana. Werka wypakowała produkty i krótko opowiedziała o całej sprawie. Alamara już nie było, gdzieś odleciał. Dla wszystkich obecnych jasne było, że obiektem zainteresowania świty Proroka jest portal. Czy Amelia z Alamarem byli już wszędzie, gdzie można się dostać? Na pewno nie. Dopiero poznawali to dziwne urządzenie. Musieli wiedzieć więcej i to szybko, skoro tamci coś już wywęszyli.

Duży z Amelią zabrali się do pracy. Jeszcze raz obliczenia, sprawdzanie, ustawianie parametrów i znowu, i znowu... W końcu znaleźli. Drobny ślad, możliwość, być może nic ważnego, ale jednak...

Ktoś przeszedł przez portal do nich, na Ziemię. Skąd? To było najciekawsze. Trzeba było tam iść.

Zrobił to Duży. Wskoczył i ogarnęła go ciemność Zdążył poczuć jeszcze wielki strach i przestał żyć. Odzyskał świadomość w wielkim zimnym hangarze, podobnym do wielkiego dworca kolejowego. Leżał w jednym z setek pojemników-trumien, obok niego czasem przechodził jakiś człowiek, mężczyzna lub kobieta, czasem dziecko. Gdy z powrotem zamknął wieko, uruchomiły mu się w głowie obrazy z życia, które właśnie zakończył. Nie chciał tego oglądać, wolał wstać i rozejrzeć się po miejscu, w którym przebywał. Ludzi poruszających się było niewielu, większość leżała w pojemnikach, których było tu bardzo wiele, więcej niż początkowo myślał. Wszystkie osoby szły w stronę rzędu dużych masywnych drzwi. Każda z nich była osobno wprowadzana do środka przez odźwiernego w szarym mundurze. W ogóle szarośc była tu kolorem dominującym.

Ktoś chwycił go za ramię. To był jego ojciec, dawno zmarły.

- Tak dobrze, że cię jeszcze zdążyłem spotkać, bo już mnie wezwali, a właściwie zaprosili.

- Ja umarłem? Gdzie jestem?

- Umarłeś, jesteś w poczekalni. Za jakiś czas dostaniesz informację, że jest dla ciebie miejsce na jakimś  Zewnętrznym Świecie i tam zostaniesz wysłany. Teraz mnie wezwali i właśnie tam idę. A ty... zostałeś jednak naukowcem, w sumie to dobrze. Ja zmarnowałem trochę życia w tej cholernej uczelnianej administracji, ale już mi wytłumaczyli, że tak miało być. Wiesz, że psa do tego wzięli? To nawet nie był prawdziwy pies, a wyglądał jak kundel... Nie opowiadałem ci?  Ale Amelka? Zrobiła to w końcu, tak dobrze...

- Tato, jeśli to zrobiła, to dzięki twoim notatkom, które znalazłem. Wy razem to zrobiliście. Gdzie teraz idziesz? Kiedy się znowu zobaczymy?

Niewielka kartka, którą ojciec trzymał w ręce rozjarzyła się niebieskim światłem.

- Widzisz, muszę biec, dziekuję ci jeszcze raz za wszystko, byłeś wspaniały. W nadchodzącej wojnie wasz wynalazek będzie bardzo ważny, może najważniejszy ze wszystkiego...

Ojciec oddalił się w kierunku najbliższych drzwi, wszedł, a odźwierny zamknął za nim drzwi.

- A tak na mnie krzyczał, gdy chciałem być naukowcem...

 Autor: ewa
 Data publikacji: 2015-10-04

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 157 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 157 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Piekło literatury wybrukowane jest szlachetnymi intencjami.

  - Andre Gide
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.