Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Opowieści...XI - XV

XI

Nigdy nie był wcześniej w żadnych podziemiach. Na Berenice wszyscy żyli wysoko, w wielkich wieżowcach, platformach położonych wysoko nad gruntem, blisko poziomu chmur. Ach, to było życie! Władze zajmowały się wszystkim, Pełne bezpieczeństwo socjalne, ciekawa praca, opieka zdrowotna, żywność w najlepszym gatunku, prawie całkowite wyeliminowanie stresu, niebezpieczeństwa, ryzyka. A teraz co? Może jest jedynym człowiekiem, który przeżył, w nieznanym miejscu, pod ziemią... Bardzo się bał. W niewielkim kwadratowym pomieszczeniu postanowił odpocząć. Zabezpieczył drzwi, przez które wszedł i te drugie, za którymi mogło się kryć nie wiadomo co. Położył się na metalowej podłodze. Nie było zimno, nie odczuwał też braku powietrza. Zasnął. Gdy się obudził, wypił trochę przyniesionej przez siebie wody i jeszcze raz przyjrzał się otoczeniu. Nie mógł przyporządkować leżących tu przedmiotów do żadnego celu. Nie wiedział w dalszym ciągu, czy korytarze były dziełem człowieka, czy też nie.

Odsunął zaporę i ruszył dalej. Kolejny metalowy korytarz, tym razem prowadzący do wielkiej sali. Były tu metalowe stoły, na nich jakieś szczątki, szkielety, obok aparatura służąca do leczenia, badania, może do tortur? Szkielety nie należały na pewno do ludzi, raczej do zwierząt, może innych świadomych istot. Poza pierwszymi korytarzami, w których musiał używać latarki, wszędzie panował półmrok, źródła światła ukryte były w sufitach, prawie niewidoczne.

Teraz w dużym pomieszczeniu odkrył wodę, po naciśnięciu przycisku z położonej niżej rurki pociekła ciecz najpierw brunatna, potem bardziej czysta, w końcu najprawdziwsza czysta woda.

Fakt ten znacznie poprawił humor badającego korytarze człowieka. Nazywał się Mirr, w poprzednim ułożonym, bezpiecznym życiu był kimś w rodzaju socjologa, nie miał bliskiej rodziny, ani stałej partnerki.

Zaczął szukać pożywienia. Znalazł nieduże pojemniczki wypełnione kolorowymi maziami. Pachniały nieszczególnie. Odłożył i szukał dalej. Notatki w dziwnym języku, pismo jakby obrazkowe. Przypadkowo włączył coś i na ścianie pojawiły się obrazy. Jakaś wojna, wybuchy, istoty podobne do ludzi biegną i krzyczą.

- Chyba nie idzie im za dobrze, może to cywile?

Mirr nie wiedział jednego – że kilka metrów nad nim na powierzchni planety stał DC 231 i rozglądał się. Jego niewolnicy znaleźli kolejne trudne wyzwanie – starannie otoczony teren z zarysami budynków, wież czy innych pionowych budowli i prowadzącą do tego wszystkiego bramę. Na bramie zaś podobne hasło „Człowieku połóż rękę” i mrugający zachęcająco na zielono ekranik.

Był pewny, że żadnego człowieka już nigdy nigdzie nie znajdzie. Tamten biedak gdzieś uciekł, zaszył się w Mieście, może go nie zabili, ale jak go znaleźć? Wrócić? Za daleko już zaszedł, musi być inny sposób.

W którymś z mijanych wcześniej domków znaleźli dużo zielonej mazi i trochę czarnej. Bardzo brzydko to wszystko pachniało, więc chyba nie było to jedzenie. Może paliwo? Nakazał robotom przyniesienie pojemników, podłożenie koło bramy, potem wykonanie lontu. Na koniec podpalił lont i z bezpiecznej – jego zdaniem – odległości przyglądał się, jaki będzie efekt jego działań.

Rąbnęło strasznie, a w gruncie pod bramą zrobił się wielki lej. Gdy opadł pył zobaczyli wśród gruzu głowę człowieka. Głowa należała do żywego osobnika, który machał do nich i coś próbował mówić.

Gdy go wyciągnęli, Mirr odetchnął. W końcu co powierzchnia to powierzchnia, twardy grunt pod nogami, a nie labirynt korytarzy.

Spojrzeli na bramę. Była zamknięta, ekranik jarzył się niezmiennie na zielono. Mirr przyłożył rękę i brama się otworzyła.

Powoli wszyscy weszli do środka.

Tymczasem Alis obserwowała wszystko z rosnącym zainteresowaniem. Siedziała przed tym ekranem razem ze wszystkimi i tak jak wszyscy popijając wino. Miała cichą nadzieję, że w końcu została zaakceptowana pomimo swojego „mechanicznego” pochodzenia.

- Ten człowiek nie jest aż takim ciamajdą, w końcu tam poszedł i się przydał.

- I sam co nieco zbadał...

- Podobno ma być wojna – Berg powiedział w końcu głośno to, o czym inni od dawna myśleli – a to co ci tam znaleźli może się okazać bardzo ważne.

- Wojna będzie z tymi?

- Tak, z tymi.

- I co Alis, potrafisz polubić ludzi?

- Dobrze, Alamar, zrobię co trzeba, powiedz mi szczegóły, ale wiem, że będę tego żałować.

Coraz częściej wychodziły do lasu na polowanie. Czysto i porządnie ubrane, uczesane patrolowały okoliczne zagajniki. Nie chciały, żeby inne kobiety im towarzyszyły. Trójka i Dziewiątka miały swoją małą tajemnicę, sekret o którym nie rozmawiały nawet między sobą. Teraz skradając się pod drzewami zobaczyły obie to samo i serce zaczęło im mocno bić. W tym samym miejscu znowu paliło się ognisko. Było jednak pusto.

Prince tymczasem obserwował je z bezpiecznej odległości.

- Wszystko jest na dobrej drodze, chyba się we mnie zakochały. Potem może znajdą sobie tutaj facetów i będzie dobrze, mężczyźni też wrócą do normalności...

Potem poszedł odwiedzić Hegemona. Negocjator sprawował sie dobrze, ale Prince chciał go mieć na oku.

Alis podjęła decyzję i znalazła się na Ziemi. Wyglądała jak człowiek, miała też na sobie typowe ludzkie ubranie – bawełniany t-shirt i dżinsy oraz nie rzucający sie w oczy podręczny translator. Poinformowano ją, że na tej planecie mieszkańcy posługują się różnymi językami i taki mały gadżet na pewno się przyda. Jako robot mogła go sobie zamontować w wewnętrznych obwodach, ale chciała w pełni, we wszystkim przypominać istotę ludzką. Jej zadaniem było dostanie się do otoczenia Proroka, obserwowanie go i zdobywanie dalszych informacji.

Przebywał gdzieś w Europie. Tam też Alis wylądowała, w jednej z prężnie rozwijających się rolniczych osad. Prorok gdzieś tu był. Szła polną drogą i rozglądała się. Zobaczyła go w końcu. Dość wysoki, szczupły,włosy do ramion i nieduży zarost. Ubrany był zwyczajnie, jak inni. Stał przy jednym z gospodarstw i rozmawiał z właścicielem. Alis usiadła w pobliżu, pozornie nie zwracając uwagi na otoczenie. Gdy rolnik pożegnał się i odszedł, Prorok po raz pierwszy przyjrzał się dziewczynie. Jego przenikliwe, badawcze spojrzenie przesunęło się po niej. Czy było to spojrzenie mężczyzny na kobietę? Może trochę, ale nie była pewna. Podszedł do niej i zaczęli rozmawiać. Takie tam zwyczajne „skąd jesteś”, „ jak ci się tu podoba”, „czy jesteś zmęczona” i podobne. Odpowiadała najprościej jak się dało, tak jak ją nauczono. Zauważył translator, podobno teraz często używano takich na Ziemi. Sam miał podobny, ale podobno go nie używał, bo nauczył się kilku najczęściej używanych tu języków. Wtedy jakby nic spytała:

- To skąd jesteś?

- Z daleka.

- Ale skąd dokładnie? Nie możesz być z innego kontynentu, bo nie mógłbyś się tu dostać, musisz być stąd.

- Może jestem z Rosji, z Syberii? Może mieszkałem w Azji?

- To co tu robisz? Dlaczego nie jesteś u siebie?

- Mam tu misję do wypełnienia. Jak trochę ze mną pobędziesz, dowiesz się wszystkiego.

- Dlaczego mam z tobą „trochę pobyć”?

- Bo tego chciałaś, przecież chciałaś poznać Proroka?

W tym momencie Alis nacisnęła językiem przycisk alarmu umieszczony w okolicy trzonowego zęba. Jej oczy tymczasem wpatrywały się w mężczyznę z wielkim oddaniem i podziwem. Wyszeptała:

- Szukałam cię mistrzu, albo ty albo samobójstwo...

To tylko kolejna zakochana wariatka – pomyślał Prorok. Czasem trafiały się takie, był przyzwyczajony.

- Zawiozę cię tam, gdzie będziesz mieszkać, a rano będziesz mogła mi towarzyszyć.

Prorok wiedział już że ziemskie kobiety oczekują fizycznego kontaktu, ale nie potrafił się na to zdobyć. To było zbyt obrzydliwe.

Alis w swojej wiejskiej kwaterze starannie zamknęła za sobą drzwi i wywołała Świat Wewnętrzny.

- No jestem, odebrałem alarm, co się dzieje?

- Alamar, on wie że go szukałam, że to nie było przypadkowe spotkanie.

- I co?

- Udałam psychofankę, zakochaną wielbicielkę, jutro mam mu towarzyszyć, patrzeć co robi...

- Jak dużo z ciebie wyczytał?

- Właśnie nie wiem, to jest problem, może wie wszystko a może nic.

- Masz za słabe osłony mentalne.

- Jak to poprawić? Potrafię sama?

- Nie potrafisz, zjadę do ciebie.

Po chwili przez otwarte okno pokoju wślizgnęła się jakaś postać. Po chwili w ten sam sposób opuściła go i zniknęła. Alis pozostała tylko nadzieja, że naprawa się udała. Następnego dnia obserwowała, jak Prorok pracuje. Rozmawiał z rolnikami, organizował wymianę handlową, w sumie same pożyteczne rzeczy. Co jakiś czas wtrącał coś o budowaniu nowej, wielkiej i potężnej Ziemi, co też samo w sobie nie było chyba złe ani podejrzane. Alis trochę się obawiała, że Prorok będzie miał wobec niej typowo męskie zamiary, ale nic takiego nie miało miejsca. Przydzielił jej trochę obowiązków i to wszystko.

Po tygodniu, może dwóch w nocy obudził ją nagły sygnał „z góry” ze Świata Wewnętrznego.

- Co tam robisz na dole?

- No... jestem z Prorokiem, dzisiaj też z nim byłam cały dzień.

- Bo widzisz... widziano go kilkaset kilometrów stąd, to potwierdzone.

- Jest tu ze mną, sprawdźcie.

- Sprawdzimy.

Następnego dnia Prorok zabrał ją do miasteczka położonego w odległości może pięćdziesiąciu kilometrów, ale na pewno nie więcej. Tam znowu działał tak jak poprzednio, organizował, załatwiał, nic podejrzanego. Alis zaczynała się do niego przekonywać. Sprawy miała jednak odmienić jedna stara gazeta.

W Skarbcu Świata Wewnętrznego Peter nudził się - stale, permanentnie i nieodwołalnie. Taka była jego natura. Zabijał nudę piwem, oglądaniem starej ziemskiej telewizji i przeglądaniem równie starych i nieaktualnych czasopism. Dali mu kiedyś uniwersalny translator, żeby mógł oglądać wszelkie możliwe filmy, zarejestrowane wcześniej programy rozrywkowe, czytać stosy czasopism, rozwiązywać krzyżówki we wszystkich istniejących ludzkich językach. W końcu coś mu się należało jako Strażnikowi Skarbca. Dostawał też piwo i wielkie tłuste hamburgery zapakowane w gazetę. Tak lubił najbardziej. Wszystkimi jego sprawami zajmowała się Cyra, która jak wiadomo była kobietą bardzo obowiązkową.

Pewnego razu, gdy już wszystkie swoje sprawy z nim załatwiła, Strażnik nieoczekiwanie się odezwał:

- Był tu, widziałem go, kręcił się.

- Kto?

- On – tu pokazał zdjęcie w zatłuszczonym kawałku gazety, z której jadł swojego hamburgera. Na zdjęciu był młody szczupły mężczyzna z niewielkim zarostem, ubrany w dżinsy i bawełnianą koszulkę. Pod zdjęciem był artykuł o zaginionym studencie, pochodził z ostatnich lat dwudziestego wieku.

- I ten facet tu był? Kiedy?

- Jakiś czas temu, może ze dwa miesiące.

- Czemu wcześniej nie zgłosiłeś?

- Bo mi się teraz przypomniało, jak zobaczyłem jego zdjęcie.

- Mówił coś?

- Nic, tylko patrzył i chodził, potem poszedł, jakby do Świata Zewnętrznego, ale nie wiem.

Cyra wzięła ze sobą papier ze zdjęciem. Gdy była już w Fortecy, ostrożnie go rozprostowała i zaczęła czytać tekst.

- Skąd to masz? – Prince i Alamar stali za nią i wpatrywali się w zdjęcie. Gdy Cyra im wszystko opowiedziała, popatrzyli na siebie.

- Tylko dlaczego on ma stale te swoje dwadzieścia kilka lat? Jeżeli to on, powinien być już siwy i łysy.

- Kto? Znacie go?

- Znamy bardzo dobrze. To Prorok.

Teraz Cyra wypowiedziała bardzo brzydkie słowo, co nieczęsto jej się zdarzało. Postanowili się jeszcze raz naradzić. Było dużo nowych faktów i trzeba było coś zrobić.

Niestety w naradzie nie mogli uczestniczyć ludzie. Ściągnięcie ich w Świat Wewnętrzny byłoby zbyt trudne. Nie było też Alis. Musiała być cały czas przy Proroku. Usiedli w ogrodzie przy fontannie, w której Ogrodniczka jak zwykle moczyła stopy. Cyra przygotowała dla zebranych materiały stanowiące podsumowanie tego, co już było wiadome. Wynikało z nich, że osoba znana jako Prorok prawdopodobnie wślizgnęła się do Świata Zewnętrznego przez portal zaraz po jego uruchomieniu. Postać ta wygląda jak człowiek, który dużo wcześniej żył na Ziemi i zaginął. Jest duże prawdopodobieństwo, że to nie jest pojedyncza osoba, raczej samopowielający się egzemplarz. Na ogół budzi zaufanie i sympatię, stara się odbudować ziemski przemysł, komunikację i struktury społeczne. Chce obudzić w ludziach patriotyzm, dumę z tego że są Ziemianami. Na koniec to, co najdziwniejsze – nikt w Świecie Wewnętrznym nigdy o nim nie słyszał.

Cyra przeczytała to wszystko i spojrzała pytająco na zebranych.

Alamar zabrał głos jako pierwszy.

- Nie wiemy kim jest, skąd przyszedł i po co, czyli nie wiemy nic.

- Potrafi bez problemu przejść ze Świata Zewnętrznego tutaj, interesował się Skarbcem.

- Nie jest więc człowiekiem, po co wmawia Ziemianom, że nim jest?

- Jak jest taki dobry wujek, to niech powie otwarcie, skąd przyszedł.

- Nie mówiliście jeszcze o zielonych książkach. Mój przyjaciel, człowiek zajmuje się na Ziemi książkami. Jeździ po bibliotekach, ochrania, kataloguje... takie ma hobby. I on zauważył, że pojawiły się te dziwne książki w zielonej oprawie, wszystkie takie same. Pisze tam, że kiedyś pojawi się na Ziemi niezwykła postać, prorok, uczony, polityk, wszystko w jednym i że ten człowiek poprowadzi Ziemian do lepszej przyszłości.

- Cwane...

- Ludzie go lubią, bo jest dla wszystkich dobry.

- Musi taki być, ci ludzie są specjalnie dobrani. To są osoby zrównoważone, konstruktywne, pozytywnie nastawione do życia, wszyscy w liniach losu mieli zaznaczoną szczęśliwą przyszłość.  Nie dadzą się łatwo zmanipulować czy zastraszyć – Alamar wszedł na swój ulubiony temat i kontynuował – pójdą za kimś, kto okaże się potrzebny, przydatny, kto zrealizuje ich własne marzenia.

- Wszyscy tam jeszcze pamiętają czasy sprzed tej rzeczy, którą zrobiłeś, były telefony, Internet, łatwość poruszania się, samoloty latały. Ludziom tego brakuje a Prorok trochę im naobiecywał.

- Trzeba go zabić – odezwała się nagle milcząca dotąd Ogrodniczka – nie ma innej możliwości, bo się rozpleni po całej Ziemi jak chwast i będzie za późno. Tak, ja wyrywam chwasty zaraz jak kiełkują i mam spokój.

- Kto by to zrobił? Alis? Niby robot, ale jednak dziewczyna, dość wrażliwa...

- Nie bój się, widziałem wszystkie moduły operacyjne, które jej wszczepili, poradzi sobie.

Prince włączył komunikator do Alis. Niestety nikt na razie nie odbierał.

Alis stała jak sparaliżowana. Posiadała niestety ludzkie emocje, co czasami mocno przeszkadzało. Weszła całkiem przypadkowo, coś chciała Prorokowi powiedzieć i wtedy to zobaczyła. Drzwi do pokoju Proroka były półprzymknięte, widać było przez nie lustro. Takie samo lustro wisiało naprzeciw. Stał przy nim Prorok, Alis widziała jego odbicie z tyłu, sama była niezauważona.

Cały drżał, po chwili jego postać rozmyła się, zamazała, potem znowu pojawiła się ludzka postać – ale to już nie był Prorok, ale ona sama, Widać to było wyraźnie, choć trwało bardzo krótko, następnie obraz zamazał się i pojawił się Prorok. Drżał i głośno oddychał. Gdy się w końcu uspokoił, powiedział do siebie – więc nie jesteś człowiekiem, moja mała.

Nie mogła czekać. Skoczyła i wbiła w niego ostrze ukryte dotąd pod syntetyczną skórą ręki. Upadł, nie ruszał się. Tym samym ostrzem Alis rozkroiła mu klatkę piersiową, żeby sprawdzić, kogo zabiła, człowieka czy inną istotę. Wnętrzności były typowo ludzkie. Wszędzie rozlewała się jego krew. Musiała szybko uciekać. Gdy oddaliła się od miejsca zdarzenia odebrała w końcu sygnał z komunikatora.

- Tak, rozumiem, ale już to zrobiłam, odbierzcie mnie stąd, zaraz. Potem opowiem.

Tymczasem na dalekiej Berenice, daleko poza zrujnowanym Miastem trwało mozolne przeszukiwanie odkrytego obiektu. Było tam dużo nieznanej aparatury, może broni, może urządzeń służących do innych celów, na razie DC 231 wydał robotom polecenie, żeby niczego nie ruszać. Były też pomieszczenia mieszkalne, w nich prycze czy też prymitywne wojskowe łóżka, obok łazienki i kuchnie. Ktoś tu mieszkał, prawdopodobnie ludzie, musiało to być bardzo dawno temu, przed zbudowaniem Miasta.

Obok baraków były pomieszczenia laboratoryjne, warsztaty, zbrojownie, dalej coś w rodzaju platformy startowej. Kto by stąd startował, dokąd i po co? Na Berenice panowała zasada, że podróże w Kosmos są głupie i niepotrzebne. Naukowcy wiedzieli, że wokół planety nie ma obiektów wartych eksploracji, udowodnili to i przekonali społeczeństwo, żeby sprawę uznać za zamkniętą raz na zawsze.

- Więc może ktoś stąd komunikował się z Miastem? Ale dlaczego w Mieście nikt o tym nie mówił? Tajemnica? – Mirr starał się uporządkować w głowie to wszystko, co widział.

- Co, niespodzianki? – DC 231 podszedł do niego – Nie uczyli was tego w szkole?

- A wam nie wdrukowali w modułach? – mruknął Mirr patrząc w ziemię. Bał się tego dziwnego robota i nie lubił go, musiał jednak tolerować jego towarzystwo.

- Nie wdrukowali... i wiem że mnie nie lubisz. Co się stało, to się stało, nie cofniemy tego. Możemy jednak sobie pomóc.

- Pomóc w czym?

- W posprzątaniu tego bajzlu, no i tutaj... musimy się wszystkiego dowiedzieć. Czuję, że to kiedyś będzie bardzo potrzebne.

- Czujesz? Ty czujesz?

- Tak i na tym polega problem między nami.

Potem już przez jakiś czas nie odzywali się do siebie, ale obaj wiedzieli, że pierwsze lody zostały przełamane.

Tego samego dnia wieczorem znaleźli coś w rodzaju kroniki. DC 231 uruchomił wszystkie posiadane translatory i deszyfratory. Pracował przez całą noc podczas gdy Mirr spał na jednej z wojskowych pryczy.  Następnego dnia wszystko było już jasne.

Alis została szybko przeniesiona do Świata Wewnętrznego. Gdy już się umyła z krwi i przebrała, opowiedziała wszystko co widziała i co sama zrobiła. Z jej opowieści wynikało, że istota znana jako Prorok potrafi zmieniać swoją postać na ludzką. Przemiana w Alis mu się nie udała, bo była robotem nie człowiekiem. Pojawiło się dodatkowe pytanie, ile razy wcześniej udała mu się taka przemiana. Wszystko wymykało się spod kontroli, przewaga Proroka rosła. Alis była spalona, nie mogła już wrócić na Ziemię. Coś trzeba było szybko zrobić, tylko co? Może kluczem były próbki krwi Proroka na ubraniu dziewczyny?

Mędrców odwiedził tym razem Alamar. Nie byli zadowoleni z wizyty. Uczyli się korzystać z niedawno odkrytego gdzieś zioła, suszyli je i wypalali, chciwie wdychając dym. Alamar usiadł w Wielkiej Chacie i samotnie wpatrywał sie w linie. Nic nie rozumiał. Jarzyły się i migotały jakby się nic złego nie działo. Wszystko było w najlepszym porządku? Czyżby?

Musiał zobaczyć Tańczącego. Nie wiedział, czy bardziej potrzebuje konkretnych wskazówek, czy pocieszenia. Świat czerni i bieli, potem Wielka Sala, krzesło przed komputerem... Usiadł i spojrzał na ekran. Trzyletnie może dziecko zanosiło się zaraźliwym śmiechem, potem na chwilę spoważniało i odezwało się: „Dlaczego się tak nisko cenicie? Jesteście wielcy i niezwyciężeni, a sikacie w majtki ze strachu”. Usłyszał jeszcze śmiech i ekran wygasił się. Alamar wstał i wrócił do siebie, w Świat Wewnętrzny.

Aneta i Artur... Żyli sobie spokojnie i szczęśliwie na uboczu wszystkich ważnych wydarzeń jako jedni z nielicznych ocalonych. Znali Bogusię, Dużego, ich przybraną córeczkę, która była podobno strasznie mądra, znali też dobrze mieszkańców podmiejskiej farmy, mieszkali blisko nich. Sami nie mieli dotąd dzieci. Aneta mimo upływu lat w dalszym ciągu była atrakcyjną kobietą, zdążyła zapomnieć o poprzednim życiu. Niestety i jej było dane wziąć udział w sprawach, które rosły i nabierały tempa.

Pewnego letniego popołudnia, gdy zajmowała się grządkami przed domem, zobaczyła idącego w jej stronę mężczyznę. Poznała go od razu. To był Marek, cień z jej dawnego życia, wielka miłość, o której śniła w szpitalu pozbawiona kontaktu ze światem. Nie zestarzał się, wyglądał tak jak wtedy, gdy go ostatni raz widziała.

Podszedł, przystanął przy niej i patrzył, poważnie i bez jednego słowa.

- Widzę że się urządziłaś – odezwał się w końcu.

- Gdzie byłeś, po tym wybuchu leżałam w szpitalu, potem była ta wielka zmiana, nie wiem jak ocalałam, Artur mnie znalazł... A ty też ocalałeś, co robiłeś dotąd? Nie zmieniłeś się.

- Szukałem cię cały czas. Pięknie wyglądasz, jak we wszystkich moich snach.

Podszedł do niej.

- Nie możemy tu teraz rozmawiać. Mam swoją bazę w tamtym domu, tu blisko. Przyjdź jutro rano to porozmawiamy.

Odwrócił się i szybko odszedł. Aneta stała jak zamurowana. Wieczorem miała gorączkę i prawie nie odzywała się do Artura. Nic mu też nie powiedziała o spotkaniu. Po nieprzespanej nocy przyszedł poranek. Gdy partner wyszedł do swoich zajęć, zaczęła się przygotowywać do spotkania. Gdy już zdecydowała się na wszystkie części swojej garderoby, ostatni raz spojrzała w lustro i wyszła.

Był, czekał. Gdy już z powrotem wszystko na siebie założyła, zaczęli rozmawiać. Pytał o całe jej życie, przyjaciół, znajomych. Mówił, że marzy o dziecku, przynajmniej w połowie tam mądrym, jak tamto... jak się ta dziewczynka nazywała?

- Amelka, tak ma na imię, jest niesamowita. Zbudowali z ojcem portal czasoprzestrzenny, czy coś podobnego, mają tu w mieście ukryte laboratorium.

- Ukryte? A przed kim? Kto miałby sie tym interesować?

Porozmawiali jeszcze chwilę i w końcu Marek zasugerował, że już powinna wracać i że spotkają się następnego dnia, też rano.

A jak będzie zbrojna inwazja? Planety Świata Zewnętrznego są bezbronne. Ziemia ma trochę starej broni konwencjonalnej, trochę atomowej, ale to wszystko nadaje sie tylko do wojny w obrębie jednej planety. Berenika ma dobry system obronny, ale na tym koniec, na dłuższą metę nie powstrzymają inwazji. Inne światy są zbyt zacofane – Prince od dawna nie był tak mocno zaniepokojony.

- Jest jeszcze Sobra...

- Tak, Sobra i piękni Sobranie niezwykle chętni do współpracy.

- To nasza wina, że tak z nimi wyszło.

- Ambasady u nas nie mają, kontakty zerwane...

- Rościli sobie prawa do Ziemi, a już mieliśmy z Ziemianami wszystko poukładane, no i pieniędzy chcieli.

- Bo mieli u siebie zarazę, potrzebowali na badania.

- A myśmy nic nie dali, wtedy  przekupili tego ostatnego Strażnika, co był przed Peterem. Facet zniknął, razem z nim trochę gotówki, głowę dam że mieszka na Sobrze.

Alamar też był zaniepokojony.

- Oni mają dobre wojsko, statki kosmiczne, bazy bojowe, te swoje trzy planety uzbroili po zęby.

- Człowiek z nimi nie pogada, nie lubią nas. Demonów też nie lubią, a robotów nie szanują. To kto zostaje?

- Może bym miał kogoś, ale uprzedzam – nie jest ładny.

- A ci z Sobry to co? Łuski mają i ogony, z pysków im śmierdzi.

- I to jest nasze do nich nastawienie, nie dziw się, że nas nie lubią.

To była wielka wojna i trwała wiele lat. Przybyli wielkimi statkami nie wiadomo skąd, Berenika nie była na to przygotowana. Naprędce udoskonalano uzbrojenie, produkowano broń i systemy osłon. Laboratoria i miejsca produkcji broni były pod ziemią, podobnie jak szpitale, tam też chronili się mieszkańcy planety. Po kilkudziesięciu latach wojna się skończyła, najeźdźcy wycofali się, a ludzie mogli wrócić do normalnego życia. Porzucili okopy, w których mieszkali od bardzo dawna i zbudowali Miasto otoczone wysokim, bardzo solidnym murem. Stworzyli też silny, sprawny system ochronny. Chcieli teraz mieszkać wysoko pod chmurami, najwyżej jak tylko można. Chcieli czegoś jeszcze – spokoju, bezpieczeństwa, braku jakichkolwiek zagrożeń. Przygody i niebezpieczeństwa akceptowali tylko w wymyślonej rzeczywistości Kapsuł Marzeń.

- Byliśmy słabi i ślepi. Dlatego nas tak łatwo podeszliście.

- Musieliśmy, nie dało się inaczej. Eliminowaliście nas,  nie wiem czy ze strachu, czy z innego powodu, ale tak było.

- Byliście realnym zagrożeniem. Myślące, kreatywne roboty, mające osobowość, nawet kompleksy, czasem nieracjonalne... To zawsze budzi strach.

- Było, minęło, teraz w Mieście roboty walczą między sobą, Zerowcy, pseudozerowcy, różni tacy...i nie wiadomo, kto tym kieruje.

- Nikt i to jest najgorsze.

Człowiek i Robot rozmawiali jeszcze chwilę, siedząc pod światełkowym drzewem, mrugającym w ciemności zielono i fioletowo, szeleszczącym gałęźmi w rytm słabych podmuchów wiatru.

 

Przedostał się przez portal do tego dziwnego świata, który musiał podbić. Było tu okropnie, istoty były brzydkie i śmierdzące, nie było pokarmu. Musiał wytrzymać jak najdłużej, zrobić swoje, wysłać raport i dopiero wtedy umrzeć. Chyba żeby się dało wrócić... Czemu tak łatwo zgubił powrotną drogę? W myślach tubylców szukał śladów informacji o portalu, przeglądał je, wertował, w końcu trafił na trop. Teraz nie może odpuścić, przecież każdy ma prawo przeżyć, on też.



XII

Planeta Drux najgorszy kryzys miała już za sobą. Niestety dla Negocjatora złe rzeczy wcale się nie zakończyły, a wręcz przeciwnie, sytuacja zaostrzała się. Zaczęło się niewinnie. Przyszła delegacja kobiet w sprawie np budowy domu, czy postawienia straganu z owocami, normalna rzecz, zwyczajna. Usiadły, zaczęły rozmawiać, najpierw służbowo, na temat, a potem ogólnie, o kobietach, życiu, czego by ewentualnie chciał od nich i która mu się najbardziej podoba. Potem przysuwały się coraz bliżej i dotykały go. Ile można znosić takich rzeczy? Negocjator, jeszcze jako Jacek M. w poprzednim swoim życiu był człowiekiem żonatym i konserwatywnym. Nie lubił dwuznacznych sytuacji, peszyły go. Poza wszystkim – te kobiety były przeważnie brzydkie, zaniedbane i stare.

Po jakimś czasie nie mógł już spokojnie pracować, nie mówiąc o pokazywaniu się na terenie osady. Inni faceci, coraz bardziej zniewieściali i zakompleksieni, chowali się po kątach, nawet na małe skromne piwo nie dali się wyciągać.

Coś trzeba było z tym zrobić i to prędko. Przy najbliższym spotkaniu jasno wyłożył to Prince’owi. Ten miał podobne doświadczenia. Postanowili działać. Na kogoś z Bereniki nie mogli już liczyć, pozostała Amelia, jako jedyna osoba, która potrafiłaby cofnąć proces przemiany.

Artur wiedział, że z Anetą dzieje się coś niedobrego. Była niespokojna, drżały jej ręce, często zamyślała się, parę razy w nocy płakała. Nie chciał wypytywać mieszkańców farmy, sam postanowił się wszystkiego dowiedzieć. Rano nie poszedł do swoich zajęć. Z bezpiecznej odległości obserwował dom i bardzo szybko zaczęło się coś dziać.

Nieznajomy mężczyzna zapukał i zaraz wyszła Aneta, jakby na niego czekała. Poszli w kierunku zaparkowanego obok samochodu i ruszyli. Powoli, utrzymując właściwą odległość pojechał za nimi. Skierowali się w stronę Miasta, a w Mieście w stronę laboratorium. Przypadek? Wysiedli z samochodu i zaczęli iść w stronę zamaskowanego wejścia. Artur podbiegł do nich. Aneta była przerażona, mężczyzna stał spokojnie.

- To jest Marek, odnalazł mnie, znowu jesteśmy razem – wyrzuciła z siebie.

- Ale dlaczego jesteście razem tutaj, a nie gdzieś indziej? Dokąd z nim idziesz?

- Marek chce poznać moich przyjaciół, dużo mu opowiadałam. Nie utrudniaj tego Artur, odejdź, ja już nie wrócę.

- Chodźmy, nie traćmy czasu – odezwał się tamten.

- Dokąd? – Artur zagrodził mu drogę. Tamten odepchnął go.

- Aneta, obiecałaś mi – jego głos był o jeden ton zbyt twardy jak na sytuację mało ważnej wizyty u znajomych. Kobieta to wyczuła.

- To wróćmy może do domu, zabiorę rzeczy i przeniosę je do ciebie.

- Teraz! – chwycił ją za rękę i zaczął odciągać od Artura. Zaczęli się szarpać. „Marek” upadł i stracił przytomność. Bogusia, która właśnie wracała do domu, pojawiła się w najbardziej odpowiednim momencie.

- Zostawiamy go tu czy bierzemy na dół?

- Nie na dół, za bardzo chciał tam iść.

- Ja go gdzieś odciągnę, a tak w ogóle, to co tu się działo i skąd on się tu wziął? – Bogusia nie do końca ogarniała sytuację – no i kto to jest?

- To Marek, mój dawny znajomy, przyszedł do mnie, mówił że mnie szukał – Aneta niewiele z tego rozumiała, ale czuła, że ma kopoty.

- Twój dawny narzeczony, tak? I koniecznie chciał się dostać do laboratorium, fajnie!

- Ale po co, dlaczego Markowi na tym zależało?

- Anetko, potem ci wyjaśnię, na razie weź go za nogi, ja za ramiona i zaniesiemy go do jakiegoś domu, trzeba go będzie też związać.

- Ale...

- Bo to nie jest Marek!

Artur miał już dość tej rozmowy. Postanowił się wyprowadzić, gdziekolwiek, byle daleko. Poszedł się pakować.

- Zabiliście go?

- No nie...

- To ja to zrobię. Nie patrzcie tak, to wróg, obcy szpieg – Alamar był spokojny i chłodny.

- A jak się mylimy? Albo wrzućmy go do tego portalu, do wymiaru skąd przyszedł Prorok!

- Zły pomysł. Jeśli jest człowiekiem, umrze. Jeśli jest klonem Proroka, będzie miał zaznaczone parametry drogi powrotnej. Zaczną swobodnie podróżować w obie strony, kiedy będą chcieć.

- Czyli to jest taki ktoś jak Prorok? Przyjął postać jakiegoś Ziemianina, podszył się pod niego...

- Czyli ich jest więcej, to chciałeś powiedzieć?

- Przyszedł jeden, to wiemy na pewno, jest ślad w portalu.

- Rozmnożył się?

- Widocznie, a to znaczy, że jeszcze tu mogą być inni i nie wiadomo, kto to jest. Pocięcie zwłok nic nie daje, w środku wygląda jak czlowiek, Alis się przekonała.

- I jeszcze jedna ważna rzecz, zauważcie że to coś czytało w ludzkich myślach. W ten sposób dotarło do Anety.

- Czy naprawdę będzie wojna? To jest początek?

Alamar milczał. Było mu głupio i czuł się winny. Kiedyś uratował tych ludzi, żeby dać im nowe szczęśliwe życie. Przywiązał się do nich, widział jak żyją, traktował jak przyjaciół, o ile demon może takich przyjaciół mieć. A teraz co? Wojna? Kolejne nieszczęścia? A przecież gwarantował im zupełnie coś innego.

Wstał i wyszedł do pomieszczenia, gdzie leżał związany „Marek”. Wiedział, co musi zrobić i zrobił to. Potem szybko się pożegnał i wrócił w Świat Wewnętrzny na kolejną naradę wojenną. Bezpośredni atak mógł nastąpić w każdej chwili.

 

Otar patrzył w gwiazdy. Gdyby tak kiedyś któraś... Miejsce upadku pierwszej gwiazdy otoczył starannie uplecioną pajęczyną, czasem przynosił tu większą dorodną zdobycz i zostawiał. Wiedział że gwiazda jej nie zje, ale było mu przyjemnie, że mógł coś jej ofiarować. Teraz zobaczył, jak jedna znowu się przybliżyła i powoli opadała. Gdy weszła w atmosferę planety, rozjarzyła się jeszcze bardziej, potem jej światło przygasło i Otar zobaczył,  że jest podobna do niego. Okrągła, pękata, na kilku krótkich nóżkach. Gdy już pewnie stała na gruncie, wnętrze otworzyło się i jakaś postać wyszła na powierzchnię planety.

- Nie, znowu to paskudztwo! – Otar nie krył rozczarowania. Z gwiazdy wylazło to coś ze skrzydłami, które już raz widział. Uruchomiło uniwersalny komunikator i przemówiło.

- Witaj wielki Otarze, kochający gwiazdy!

- Po co przyjechałeś?

- Prosić cię o pomoc i radę.

- ....

- Możesz dostać taką gwiazdę, jaką tu przyleciałem, możesz do niej wsiąść i jechać gdziekolwiek, na przykład do innych gwiazd.

- Kłamiesz – Otar powiedział to tonem, który miał być zdecydowany i ostry, ale wcale taki nie był.

- Wsiądź ze mną, przejedziemy się – skrzydlaty zaprosił go do środka pojazdu.

Otar zaszurał ośmioma nogami i za moment był już w pojeździe, razem z nieznajomym. Ten włączył silniki i ruszyli. Po chwili mieli już za sobą atmosferę planety i mogli na nią spojrzeć z bardzo daleka.

- Teraz jesteśmy w niebie, tam gdzie są gwiazdy. Moglibyśmy pojechać w pobliże którejś z nich, ale zabrakłoby nam paliwa. Naszym pojazdem można sterować – tu pokazał Otarowi najprostsze zasady kierowania ruchem statku.

- Teraz odstawię cię z powrotem, a jak będziesz chciał nam pomóc, dostaniesz tę maszynę w prezencie.

Otar był pod wrażeniem. Bardzo chciał dostać pojazd. A jakby tak inni z jego stada zobaczyli go jak wsiada i unosi sie w powietrze... Jego pozycja bardzo by wzrosła, a samice... lepiej nie marzyć na zapas, trzeba zobaczyć czego ten obcy w zamian chce.

- Umiesz rozmawiać, przekonywać?

- No niby tak...

- Widzisz, szykuje się wielka wojna między takimi jak ja, albo podobnymi do mnie, a stworzeniami z bardzo daleka, nawet nie wiemy jak one wyglądają. Te stworzenia chcą nas napaść, przygotowują się i przysyłają do nas szpiegów. Słuchasz?

- No niby tak...

- Mamy mało broni takiej, jaka jest potrzebna, a są jedni tacy, co mają dobrą broń, tylko że nas nie lubią. Nie napadną nas, ale nie chcą mieć z nami nic wspólnego. Kiedyś się ostro pokłóciliśmy, a teraz są nam potrzebni. Musimy mieć z nimi sojusz.

- A co ja mam...

- Już mówię. Będziesz w naszym imieniu z nimi rozmawiał. Dowiesz się czego by chcieli za swoją pomoc i ogólnie pogadasz z nimi, tak wiesz, szczerze i od serca.

- Od czego?

- Nieważne. Jak załatwisz sojusz i dostawy broni, dostaniesz ten statek a ja cię nauczę jak go obsługiwać. Na razie będzie  stał zamknięty. Jak załatwisz sprawę, to do niego tu wrócimy.

- To mam gdzieś jechać? Czym? W jaki sposób?

- Nie bój się i czekaj na mnie.

Alamar otworzył kanał przejścia do Świata Wewnętrznego i tam zniknął, szczęśliwy że nie musi już podróżować konwencjonalnym kosmicznym złomem, ciasnym i śmierdzącym. Teraz będzie musiał tylko poprosić Amelię, żeby porobiła portale do różnych znanych światów, potem już przez taki portal wrócić po pająka, zawieźć go na Sobrę... a na razie  póki co musi się napić odrobinę dobrego wina, w którejś zaprzyjaźnionej twierdzy.

Kolejna narada wojenna odbyła się znowu przy fontannie, żeby Ogrodniczka mogła w niej uczestniczyć. Obecne demony i przedstawiciele Światów Wewnętrznych żałowali, że nie można było zaprosić Amelii. Niestety była człowiekiem i to uniemożliwiało jej przybycie. Były do omówienia dwie ważne sprawy. Pierwsza to pozbycie się z Ziemi pozostałych szpiegów określanych słowem „Prorok”. Druga to podjęcie negocjacji z Sobrą. Były też inne problemy, np w jaki sposób „Prorok” się na Ziemi powielał, też konieczność zbudowania dalszych portali między Zewnętrznymi Światami, albo – udzielenie odpowiedzi na pytanie, dlaczego szpiedzy wroga upatrzyli sobie Ziemię i dlaczego tak a nie inaczej zachowywali się wobec ludzi?

Ogrodniczka powiedziała krótko – Musimy szybko wyplenić chwasty, bo się namnażają. Na całej Ziemi trzeba to zrobić w jednym czasie, od razu.

- Oni nie mają widocznych różnic z nami w budowie, taka sama krew, mięśnie, wszystko, tylko energia, psychika inna.

- Czyli to są wiązki energii i przybierają postacie ludzi, konkretnych osób, które zmarły... I jeszcze się same powielają, mnożą...

- Nie mamy z nimi szans, zabijemy kilku, a reszta będzie robić swoje, nie rozpoznamy ich.

- Odpadają konwencjonalne trucizny, trzeba by je rozpylić nad całą Ziemią równo, ludzi by zabiło.

- A nawet jakby? To tylko jedna planeta, a wróg by zginął na pewno.

- Zostawcie tę resztę ludzi w spokoju, Alamar, łatwo ci przychodzi zabijanie...

- A promienie? Takie które nie szkodzą ludziom, energię obcych mogą zaburzyć.

- Bajki...

- Na razie zostawmy to, może potem coś wymyślimy, Mędrców też trzeba by zapytać.

- Może Amelia coś podpowie.

- A jak tam rozmowy z Sobrą?

- Jak utworzymy portale między planetą Otara a Sobrą, pojedzie do nich, już to z nim załatwiłem.

- A jakieś statki obcych pojawiły się?

- Nic nie wiem, Na Berenice badają ślady poprzedniej inwazji, jeszcze nic nie znaleźli.

- A zakrzywienie czasu na Drux?

- Jeszcze cisza, nic się nie uaktywnia.

 

Tymczasem w Twierdzy panowała cisza. Katen dopisywał ostatnie wyrazy swojej zadanej kary. Gdy skończył, ostrożnie wyszedł na korytarz. Było pusto, jak nigdy. Oglądał pokoje, książki na półkach, znalazł barek z winem, ale nie miał odwagi sobie nalać. Zobaczył też komputer z ogromnym ekranem, obok rozstawione fotele i krzesła. Wrócił do swojego pokoju. Rozmyślał, co z nim teraz zrobią. Do poczekalni, czy od razu na jakiś zewnętrzny świat?

Usłyszał zbliżające się głosy gdzieś z głębi ogrodu. Mieszkańcy wchodzili już do Twierdzy, między innymi jego rogaty dozorca. Ten podszedł do niego.

- Wyglądasz, jakbyś już wszystko zrobił.

- Tak, panie.

- Może będę miał dla ciebie pracę. Na razie odpocznij, możesz brać stąd co chcesz – wskazał na solidnie zaopatrzony barek. Katen poczuł, że właśnie zaczęło się dla niego drugie życie, oby lepsze od tego pierwszego.

Poszli z tą sprawą bezpośrednio do Tańczącego. Sami nie potrafili nic wymyśleć, a czasu nie było. Na Ziemi rozniosły się pogłoski, jakoby niektórzy ludzie byłi podstawieni, podrobieni... Mało brakowało, a skończyłoby się jak na Berenice, walką wszystkich przeciw wszystkim.

W Wielkiej Sali usiedli przed komputerem, który milczał. Czekali. W końcu coś zamigotało i pojawił się obraz. Łóżko w pokoju szpitalnym, na nim człowiek przywiązany pasami. Był półprzytomny i niespokojny, starał się uwolnić. Coś mówił, wykrzykiwał, potem tylko szeptał.

- Zabierzcie promienie, oni wchodzą do głowy, promienie, wysyłają, wchodzą, promienie, wyłączcie je, boli, wchodzą mi do głowy...

Pierwszy odezwał się Prince:

- Chodzi o te promienie, czy o to, że gość jest wariatem?

- Nie mówi się wariat, bo to obraźliwe, a co do promieni, to jest dużo rodzajów...

- Amelia by nam to wytłumaczyła.

- A skąd weźmiemy takie czy inne promieniowanie, potrzebny jest sprzęt i to bardzo specjalistyczny.

- Ale o jakie promieniowanie chodzi? I jeszcze coś – czy to hipotetyczne promieniowanie niszczy ich, czy też im pomaga, bo to też jest możliwe.

Gdy rozmawiali, ekran komputera poczerniał. Audiencja była zakończona. W Świecie Wewnętrznym czekała na nich wiadomość. Z Bereniki.



XIII

Roboty wykryły promieniotwórczość na terenie starych zabudowań wojskowych. Ktoś kiedyś używał tam broni jądrowej, chociaż z wielu powodów było to mało prawdopodobne. Nie było dużych obszarów zniszczeń, śladów pożarów czy innych oznak użycia takiej broni. Odcyfrowane materiały, notatki, meldunki rzuciły nowe światło na sprawę. Kiedyś wojska broniące Bereniki zbudowały sieć podziemnych korytarzy, tych którymi wędrował Mirr. Kończyły się nieoczekiwanie, potem w gruncie był lej, rozpadlina i to wszystko – pozornie. Okazało się, że przypadkiem odkryto coś, co uratowało planetę – bogate złoża radioaktywnej substancji, podobnej do uranu. Nie wiadomo, czy odkrycia dokonali najeźdźcy, czy obrońcy, czy zrobiono to celowo, czy przypadkiem. Nagle nie wiadomo czemu wrogowie wycofali się. Wsiedli w swoje wielkie, bezszelestne statki i znikli na pogodnym, jasnozielonym niebie. Zapanowała cisza. Wojna była wygrana. Dzięki przypadkowi.

Wrogowie nie znali dotąd tego rodzaju substancji, nie mieli jej w swoim świecie. Wszelka, choćby najmniejsza promieniotwórczość była dla nich zabójcza. Mieli kombinezony, rzadko pokazywali się na planecie bez osłon, ale poziom radiacji okazał się niestety zbyt wysoki. Musieli odejść.

Wszystkie te wydarzenia były dokładnie udokumentowane. Roboty po przetłumaczeniu ich dostarczyły wszystko do prowizorycznego biura DC 231, a ten przekazał to kurierowi Świata Wewnętrznego.

Raport był dokładnie analizowany. Promieniotwórczość... czy przez te wszystkie lata wrogowie zdążyli się uodpornić? Czy może sami już używają broni jądrowej? Może dysponują  nieznaną technologią, wobec której wszyscy będą bezradni? Tym razem w Twierdzach, Zamkach i Fortecach dyskutowano w ponurych nastrojach. Wojna się zbliżała i nie było wiadomo, co przyniesie przyszłość. Wróg może miał dobrą broń, a może nie, ale na pewno miał dostęp do Świata Wewnętrznego, mógł ich tak samo zniewolić, jak zewnętrzne planety.

Gdy Amelia kolejny raz czytała stare notatki Franciszka, Alamar siedział przy niej i starał się dopingować. Właściwie to wszyscy chcieli, żeby jej się udało. Śmierć Dużego pozwoliła im zrozumieć, że już nie ma odwrotu i że albo oni pokonają wroga, albo wróg ich, Bogusia już prawie nie wychodziła z budynku, w którym ukryte było laboratorium, bała się, że szpiedzy wroga znajdą do niego drogę. Alamar przynosił jedzenie i potrzebne rzeczy.

Podstawową rzeczą było szybkie zbudowanie portali w innych zewnętrznych światach, działających w obie strony  i dających się regulować. Pierwszy powstał na Berenice, w okolicy ruin, miasto na razie było jeszcze zbyt niebezpieczne. Mirr przeżył lekki szok, gdy wychodząc na Ziemi z portalu zobaczył innych ludzi, a był przecież miliony świetlnych lat od swojej własnej planety. Następne połączenie wykonano z Drux, potem ze światem Otara, z kilkoma innymi miejscami i w końcu z Sobrą. Ludzie, zarówno Ziemianie jak i mieszkający na Berenice mieli kiedyś z Sobranami trochę nieciekawą historię i teraz zwyczajnie się bali, jak zostaną tu przyjęci. Na wszelki wypadek umiejscowili portal w odosobnionym, dyskretnym miejscu, nie rzucającym się w oczy.

Teraz na Ziemi Amelia miała już nowe zadanie, musiała wymyślić sposób na wyeliminowanie wszystkich klonów „Proroka”, a do akcji mógł wkroczyć Otar, bardzo tym przejęty i spragniony posiadania własnego statku kosmicznego.

Mimo że przewidująca Amelia wykonała na jego planecie  portal wyjątkowo duży, pająk z wielkim trudem się przez niego przecisnął. Sobra od razu mu się nie spodobała. Było tu mokro i zimno, bagna, zbiorniki wodne, nawet rośliny wyglądały jak napęczniałe wodą gąbki. W dodatku panował stały półmrok. Na spotkanie wyszła grupa uzbrojonych Sobran, dużych dwunożnych jaszczurów o połyskujących metalicznie łuskach, bez  ubrań, za to z dziwnymi bransoletami i łańcuchami na długich szyjach. Poprzez  uniwersalne translatory gospodarze i gość wymienili konwencjonalne uprzejmości, po czym Otar został zaproszony do pomieszczeń, w środku  dużych kwadratowych szarych budowli, gdzie już czekały miejsca do siedzenia. Otar nie bardzo wiedział jak się siada, pozostali zajęli miejsca.

- Co cię sprowadza do nas, miły gościu?

- Strach mnie sprowadza, wojna się zbliża. Bezkształtni... już posłali swoich szpiegów na Ziemię...

- Więc planują wojnę z Ziemią? Co nas to obchodzi? Ziemianie cię przysłali?

- Na Ziemi jest pełno broni atomowej, możliwe że dlatego  Bezkształtni zainteresowali się Ziemią, sami mieli z tym problemy, możliwe też że chcieli z Ziemi zrobić bazę wypadową na inne światy...

- Przez takie portale, jakim wszedłeś do nas?

- Nie, zwykłymi statkami, wojennymi.

- To komu oni naprawdę zagrażają? I czy na pewno? Widziałeś ich?

- Zagrażają wszystkim, a widzieć – to ich jeszcze nie widziałem. Jak zobaczę, będzie za późno.

- Już rozumiem, mamy was ochraniać i sami narażać się na wojnę, mamy ginąć za Ziemian, za Berenikę...

- Wszyscy będziemy walczyć jakby co. Każdy ma jakąś broń, atut, razem jesteśmy większą siłą, mamy większe szanse.

- To czego chcecie?

- Waszych statków. Mamy też broń jądrową z Ziemi i świetny system obronny Bereniki. Mamy naukowców i technologie, no i... trochę pieniędzy.

- Ile mnie więcej?

- Wystarczy na wszystko, naprawdę.

Jaszczury wymieniły spojrzenia.

- Na razie może skończymy rozmowę, służba pokaże ci twoje pokoje, a jak chcesz coś zjeść, to mamy trochę zwierzyny... Przepraszam, na surowo czy upiec?

- Na surowo.

Tak zakończył się pierwszy dzień dyplomatycznej kariery Otara.

Następnego dnia gospodarze byli bardziej otwarci. Mieli żal. Od dawna, do wszystkich ludzi. Kiedyś, w zamierzchłych czasach mieli u siebie duże kłopoty. Epidemia czy coś podobnego. Podobno planeta była przeludniona, mieli wtedy tylko jedną, dopiero potem się rozrośli. Wtedy, w tamtych czasach podróżowali już statkami na całkiem duże odległości i w czasie jednej z takich podróży znaleźli Berenikę. Mieszkali tam ludzie. Planeta była ogromna i prawie pusta. Poprosili mieszkańców planety o pomoc. Chcieli założyć kolonię. W odpowiedzi otrzymali propozycję. Ponieważ mieszkańcy Bereniki z kolei odkryli Ziemię jako świat idealnie nadający sie do zamieszkania, zaproponowali wspólną kolonizację. Sobranie zgodzili się, na Ziemi nie mieszkały w tym czasie żadne rozumne istoty.

Po jakimś czasie na Ziemi wyladowały pierwsze statki z Sobry, cywilne, z kolonistami. Były to często osoby starsze, schorowane, nie potrafiące żyć w pogarszających się warunkach rodzimej planety. Garnizon wojskowy był, ale bardziej symboliczny, nie było przecież żadnego zagrożenia. Potem przylecieli ludzie i też założyli kolonię. Przez jakiś czas było dobrze, potem stosunki stawały się coraz bardziej napięte. W końcu była ta straszna naturalna katastrofa, o której ludzie jak się okazało wiedzieli wcześniej. Przyjechali i zabrali swoich – tylko swoich, nikogo więcej. Zanim przybyły statki ratunkowe z Sobry, na planecie prawie nikt już nie żył.

Potem podobno ludzie ponownie przybyli na Ziemię i potraktowali ją jak własną. Sobranie dowiedzieli się tylko, że zbudowali ośrodek nazwany Atlantydą. Ponieważ mieli już swoje problemy rozwiązane w inny sposób, machnęli ręką na całą sprawę. Pozostał jednak niesmak i bardzo negatywny stosunek do rasy ludzkiej.

Teraz siedział przed nimi ten wielki pająk i próbował przekonywać, że ludzie sa fajni, że wcale tak nie myśleli itp, czyli to, co się mówi w podobnych okolicznościach.

Otar czuł, że nie jest dobrze. Wizja jego pięknego statku kosmicznego oddalała się. Trzeba było coś pokombinować, poimprowizować.  Musiał przecież mieć tę piekną maszynę, podróżować, chwytać następne gwiazdy...

- Nie wiecie wszystkiego. Jest jeszcze Atlantyda. To miejsce nie było zbudowane przez ludzi. Ono było wasze, wy je zbudowaliście. Teraz będziecie mogli je odzyskać.

Zapadła cisza. Otar wiedział, że palnął głupstwo z sufitu, ale przecież musiał to załatwić.

- Mielibyśmy to w naszych archiwach.

- A niby skąd? Stworzyli je sobrańscy osadnicy na Ziemi, potem było uderzenie meteoru, wielka katastrofa, ludzie uciekli, wasi niestety nie zdążyli.

- To skąd to wiesz?

- Od Ziemian, chcą to dokładnie zbadać, tam są podobno jakieś wynalazki. Słuchajcie, mam taki plan: zawrzecie umowę z ludźmi, że w razie ataku będzie współpraca. Dacie do obrony wszystkie swoje statki, także te najlepsze. Ludzie z kolei odstąpią wam na Ziemi kolonię w takim mniej więcej miejscu, gdzie jest Atlantyda...

- Jak to, to oni nie wiedzą, gdzie to jest?

- Naukowcy prowadzą badania, to jest wszystko pod oceanem, głęboko, to znaczy mniej więcej wiadomo, tylko nie znają szczegółów...

Otar już naprawdę nie wiedział, co dalej mówić. Plątał się w tej wymyślonej naprędce historii i w myślach błagał los, żeby się ta trudna rozmowa już skończyła.

Sobranie milczeli. Po chwili wstali i zaproponowali Otarowi udanie się do jadalni. Minął drugi dzień rokowań.

Po kilkunastu dniach trudnych rozmów nareszcie się zgodzili. W tym celu oficjalna delegacja z Sobry pojawiła się w Świecie Wewnętrznym. W wielkiej reprezentacyjnej sali Twierdzy podpisano traktat o współpracy. W skrócie zawierał dwa ważne punkty: pierwszym było zobowiązanie do pełnej współpracy Sobry w ewentualnym konflikcie zbrojnym z Bezkształtnymi, ze szczególnym uwzględniem bojowej floty powietrznej. Drugi punkt zawierał utworzenie pokojowej misji Sobrian na planecie Ziemia na terenie prawdopodobnego zatonięcia obiektu znanego jako Atlantyda. W myśl porozumienia Sobrianie mieli prawo swobodnie eksplorować wszystkie podwodne tereny Ziemi o głębokości ponad 1 km przez okres najbliższych pięćdziesięciu ziemskich lat. W wypadku natrafienia na ślad Atlantydy mieli prawo utworzyć tam swoją placówkę na czas nieokreślony.

Dodatkowo Sobra zobowiązywała sie do utworzenia placówki dyplomatycznej w Świecie Wewnętrznym i do bieżącego udziału we wszystkich działaniach i pracach urzędujących tam stałych rezydentów.

Po krótkim szkoleniu Otar usiadł za sterami swojego statku i wyruszył w świat. Osiągnął swój cel i był szczęśliwy.

W tym samym czasie gdzieś tam na dalekiej Ziemi siedziało sobie trzech facetów przy piwie i też byli bardzo szczęśliwi. Mariusz, Wojtek i Adam wspominali dawną Ziemię, pełną ważnych spraw,  ruchu, podróży i bardzo bogatych ludzi, którzy nawet nie dostrzegali ich istnienia. Każdy z nich miał kiedyś marzenia, nadzieje, chciał zrobić jakąś karierę, być kimś i żadnemu się to nie udało. Zostali wyrzuceni na społeczny margines i w zasadzie... dopiero wtedy zaczęli być szczęśliwi. Ten ich squat...te polowania na jedzenie, wieczorne imprezy za grosze... A teraz na co im przyszło? Muszą ratować świat, cały świat, nie tylko Ziemię.

Piwo było zimne i miało wspaniały smak, w zasadzie to dopiero jutro pomyślą, jak wykonać zadanie zlecone im przez Amelię, a pojemniki ze sprayem niech leżą nierozpakowane w skrzyniach.

Kobiety tymczasem pocieszały płaczącą Anetę. Skąd mogła wiedzieć, że tak wyjdzie... jak pierwszy raz zobaczyła tego mężczyznę... to przecież był jej Marek, tak samo wyglądał i mówił, że jest nim.  Potem Artur ją rzucił i się wyprowadził, nie słuchał żadnych tłumaczeń. A przecież przez tyle lat byli szczęśliwi...

Gdzieś tam w mieście w samotnym mieszkaniu siedział Artur i rozmyślał. Nagle zerwał się  z miejsca, szybko spakował i wyszedł. Wracał do domu, do Anety.

 

Mirr i DC 231 mieli przed sobą bardzo dużo pracy, takiej nudnej, administracyjnej. Musieli wszystko skatalogować, sprawdzić działanie wszystkich urządzeń, przetłumaczyć teksty, instrukcje obsługi, poszukać zapasów broni i amunicji. Dopiero po wykonaniu tej pracy mieli postanowić, co dalej, czy mają wracać do miasta, czy w dalszym ciągu wędrować po planecie, a może wejść w portal i znaleźć się zupełnie gdzie indziej? Roboty polowały, potem piekły mięso małych skaczących zwierzątek o szarych futerkach i jasnoniebieskim podbrzuszu, było ich tu sporo. Była też woda w kilku studniach, a osobno w systemie podziemnych korytarzy.

Okazało się, że broni jest sporo, ale mocno przestarzałej technologicznie. Były też materiały wybuchowe i mnóstwo substancji radioaktywnych w wielkich grubych pojemnikach. Tu akurat przydały sie roboty, opisały to wszystko, pomierzyły, ustaliły wszystkie niezbędne wskaźniki i parametry. Szczegółowy raport wysłano do Świata Wewnętrznego.

Mirr i Zerowiec szukali jednej rzeczy – jakiegokolwiek śladu napastników, śladu po ich statkach, broni, skafandrach w których walczyli. Znaleźli trochę złomu, który był niepodobny do znanych im materiałów i zabezpieczyli go. To jednak było bardzo niewiele.

Byli zmęczeni i zniechęceni. Spodziewali się więcej po tej wyprawie w nieznane. Ot tak, przypadkiem znaleźli się w pobliżu świeżo zbudowanego portalu.

- Berulis?

- No czemu nie?

I już tam byli, wśród falujących kielichów kwiatów, szumiących wielkich drzew i wysokich traw muskających ich twarze. Powietrze pachniało czymś dziwnym i niepokojącym. Leżąc wśród ogromnych roślin zasnęli. Niestety nie dane im było spać, Berulis to specyficzna planeta, rano byli jednak tyleż niewyspani, co szczęśliwi, a okoliczne wielkie kwiaty nieco sfatygowane i wymięte.

Gdy przez portal wrócili na Berenikę, znowu wzięli się do swojej pracy, niewiele się odzywając. W końcu Mirr przerwał milczenie.

- To całe nasze życie w mieście było głupie. Byliśmy jak maszyny, praca, praca, praca i co jakiś czas  Kapsuła Marzeń. A zaczęło się niewinnie, najpierw były gry komputerowe, coraz bardziej udoskonalane, bardziej realistyczne, w końcu powstały te kapsuły. Wsiadałeś i byłeś w środku gry, Zabijałeś smoki, uwalniałeś księżniczki, byłeś panem zamku... Potem wracałeś do domu, trochę snu, praca i znowu kapsuła. Nawet nigdy nie miałem prawdziwej dziewczyny. Kiedyś spróbowałem się umówić, doszło nawet do próby seksu, ale to się nie umywało do przeżyć w kapsule. Tamta dziewczyna, z którą się umówiłem, też tak uważała. Zresztą wszyscy tak żyli, sam wiesz.

- Ja też nie mam się czym chwalić. Już po tej całej rebelii zajrzałem do tych kapsuł, tak z ciekawości i tam była jedna kobieta, znajoma. Wiesz, my wtedy walczyliśmy z ludźmi i chciałem ją od razu zabić. Przedtem jednak spróbowałem, bo miałem taki moduł doznań seksualnych, no i wiesz, za bardzo mi się nie podobało, a na koniec ją zabiłem. Potem chciałem usunąć ten moduł, ale tego nie zrobiłem, w sumie nie wiem czy dobrze...

- To może lepiej już nic więcej nie mów...

- Ale ja kiedyś chciałbym, tak jak z tymi kwiatami na Berulis, potem słyszałem że można być z takim kimś dłużej, nawet bardzo długo i że to jest...fajne?

- Też tak słyszałem, to może być fajne.

Potem zapanowało milczenie. Człowiek poszedł spać a Zerowiec pogrążył się w rozmyślaniach. Inne roboty samoczynnie się wyłączyły, jak zawsze wieczorem gdy gasło naturalne światło.

Katen nie wiedział, czy się martwić czy cieszyć. Niby dostał drugą szansę, tym razem na planecie Ziemia, ale ten nowy specjalny talent? Po co mu to? Dość już miał kłopotów. Poeta, wieszcz, bard – po jaką cholerę? Wiedział, że musi wykonać zadanie. Tak mu kazali i nie było odwołania. Siedział teraz na progu swojego nowego domu i patrzył na zachód Słońca. Był taki piękny... W pokoju miał stary nieużywany komputer z dawnych czasów. Chyba nawet był prąd, co się coraz częściej zdarzało. Usiadł, włączył i zaczął pisać. Rano poemat był gotowy. Katen w końcu poszedł spać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Następna narada przy fontannie była z założenia trudna. Trzeba było wymyślić sposób na szybkie rozpylenie radioaktywnej substancji na powierzchni całej Ziemi i to w taki sposób, aby nie ucierpieli ludzie. Podawano kolejne pomysły, raczej niemądre. Rozpylać z samolotu? A skąd go wziąć? Był jeszcze jakiś złom w starych hangarach, no i ile by trzeba było tego użyć... ogromne ilości...i gdzie to rozpylić, wszędzie? Dyskusja była burzliwa. W końcu ustalono, co zostanie zrobione, kiedy i w jaki sposób. Założono, że istota nie wydostała się jeszcze poza teren dawnej Europy, byłoby to fizycznie niemożliwe. Gorzej było ze znalezieniem jakichś osób potrafiących pilotować samolot. Wszystkie takie osoby zdążyły już umrzeć, jeśli nie w wielkiej katastrofie wywołanej przez Alamara, to w późniejszych latach, normalnie, ze starości.

- Dobrze, ja to załatwię. Mam na Berenice zacumowany taki mały stateczek, jednoosobowy – mówiąc to Prince starał się nie patrzeć na Ogrodniczkę – mogę polecieć nim na Ziemię i rozpylę co trzeba.

- Nad Europą, tylko tam i najlepiej tam gdzie są chmury, żeby z deszczem spłynęło...

- Ty mi lepiej powiedz, jak mam tym moim złomem latać w ziemskiej atmosferze...

- Na Berulis umiałeś lecieć, to i nad Ziemią sobie poradzisz – Ogrodniczka uśmiechnęła się słodko, a Prince’a przeszedł dreszcz. Szykowała się domowa burza, a raczej tornado. Potem wielki foch, trudno, trzeba będzie to wytrzymać.

- A co z tymi małymi rozpylaczami, które już dałem ludziom?

- Niech mają, wszystko sie przyda.

- Jeszcze jedno, a ludzie się tym nie zatrują?

- Zdrowe to nie jest, ale chyba nic im nie będzie. Amelia przetestowała na sobie.

 

Potem wieczorem w Twiedzy Adela rozmawiała z Bergiem.

- Dlaczego oni chcą nas napaść? Czego chcą? Surowców? Niewolników? Terenów do zasiedlenia?

- Nie wiem.  Już raz napadli, na szczęście tylko na Berenikę, potem szybko uciekli.

- A skąd są?

- Gdzieś z obrzeży Światów Zewnętrznych, pojawiają się co jakiś czas i potem znikają.

- A nie mogliby normalnie, jak wszyscy nawiązać stosunków dyplomatycznych, wysłać kogoś do nas?

- Nawet nie wiemy jak wyglądają. Albo mają ogromne, szczelne kombinezony, albo tak jak widziałaś, przejmują jakiekolwiek ciało, podobno mogą też pączkować...

- Co to znaczy pączkować?

- No rozdziela się jeden na pół, z tych połówek tworzą się dwa osobniki, takie same.

- I czytają ludziom w myślach.

- Nie do końca, raczej przeglądają ludzkie myśli, czasem znajdą w nich coś ciekawego, czasem nie. Nie kontrolują tego, nie mogą nikogo zmusić do wyjawienia myśli.

- A myśli innych istot? Na przykład Sobrian? Albo robotów Zerowców?

- Nie wiem. Chodźmy już spać.

Na Drux sytuacja się stabilizowała. Kobiety mieszkały już w domach, tak jak mężczyźni i wykonywały te same zajęcia. Polowały, uczyły się sztuk walki, niektóre z nich całkiem dobrze nauczyły się gotować, inne warzyły piwo. Zaczęły się częściej myć i ogólnie, były coraz ładniejsze. Same nie wiedziały dlaczego tak bardzo lubią przebywać z Negocjatorem albo z tym dziwnym, eleganckim i uprzejmym mężczyzną z lasu. Wiedziały, gdzie znajduje się portal, ale unikały go, podobnie zresztą jak mężczyźni.

Pewnego dnia jeden z nich zapragnął zapolować. Już tak dawno nie był w lesie, nie trzymał w dłoniach myśliwskiej kuszy... Przebrał sie w strój odpowiedni do tego zajęcia i ruszył w las. Wieczorem przyniósł zwierzynę. Po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się szczęśliwy.

Po kilku dniach trzej inni mężczyźni zorganizowali turniej strzelecki.

Negocjator, któremu się wydawało, że jego misja powoli się kończy, nieoczekiwanie zaczął mieć więcej pracy. Jakieś nagłe konflikty, rękoczyny pomiędzy mężczyznami, napaści na kobiety... Kilku próbowało zgwałcić kobietę, inne przybiegły jej na pomoc, wywiązała się bójka, a jej finałem była poważna rozmowa zainteresowanych stron z Negocjatorem.

Mężczyźni utrzymywali, że mają zwyczajowe prawo do kopulacji, kobiety wręcz przeciwnie, że jest to paskudny zwyczaj mający jako jedyny cel poniżenie ich. Obu stronom trudno było uzgodnić wspólne stanowisko, Negocjator czuł się bezradny. Jego doświadczenie w tego rodzaju sprawach było znikome. Pamiętał, że kiedyś tam zalecał się do przyszłej żony, coś jej kupował, gdzieś zapraszał, ale na pewno jej nie bił ani nie gwałcił, tym bardziej w towarzystwie kolegów. Tylko jak to wszystko wytłumaczyć tym gorylom, bo tak ich wszystkich w myślach nazywał?

No cóż, Prince absolutnie musiał się w tym momencie poświęcić. Nie było innej opcji. Wziął za rękę jedną z najbardziej wojowniczych i najładniejszych kobiet, po czym  delikatnie wyprowadził ją do innego pomieszczenia. Negocjator nawet tego nie zauważył. Zdenerwowany i spocony tłumaczył wszystkim, na czym polega zgodne współżycie obu płci, partnerstwo, koleżeństwo i współpraca, oraz wzajemny szacunek.

Po dłuższej chwili Prince i dziewczyna wrócili. Gdy oczy wszystkich zwróciły się na nich, dziewczyna w końcu powiedziała:

- Było cudownie, czy to naprawdę była kopulacja?

- Tak, kochanie – przytaknął Prince.

- A powtórzymy to kiedyś?

- Niestety nie, ale jak panowie się nauczą z wami, hmm... rozmawiać, to z nimi też będzie wam całkiem fajnie.

- No więc to właśnie miałem na myśli mówiąc o zgodnej współpracy – Negocjator odzyskał pewność siebie – a teraz może sobie między sobą podyskutujecie, ale pamiętajcie, żadnego bicia, żadnej przemocy. Mówię to do obu stron.

Grupa wyszła w milczeniu, powoli znikali w ciemnościach, kobiety, mężczyźni, kobiety i mężczyźni razem, w kolejnych domach zapalały się światła.

Prince i Negocjator zostali sami.

- A czy zauważyłeś, że te zmiany u mężczyzn się powoli cofają?

- Czas najwyższy, bo było mi ich żal.

- Teraz dopiero będzie dla nas najtrudniejsza praca, zobaczysz.

- Co jest naszym celem? Żeby zgodnie żyli?

- Nie tylko. Mają tworzyć rodziny, wychowywać dzieci i w końcu rozwinąć tę planetę. Przecież tu jest prymityw, nie ma nauki, sztuki, szkoda mi tych ludzi.

Obaj panowie mieli już iść spać, gdy zauważyli dziwną łunę poza osadą, w miejscu, gdzie stał obelisk. Wymienili szybkie spojrzenia i pobiegli w tamtą stronę.

Miejsce było oświetlone w nienaturalny, lekko przerażający sposób przez wiązkę światła gdzieś z góry, z nieba. Na tym dziwnym tle pojawiły się niekształtne, ciche obiekty. Było ich coraz więcej, ciemne, z niewielkimi światełkami w środku, o nieregularnych, lekko falujących brzegach. Wisiały nisko, można było dostrzec szczegóły ich konstrukcji.

- To... mam nadzieję,  tylko wizja?

- Tak, na razie tylko wizja, efekt pętli czasu. Wybacz, ale wracam do Świata Wewnętrznego, muszę wszystkich ostrzec. I jeszcze jedno,  nie bądź taki świętoszek, rozkręć się, dziewczyny czekają – Prince uśmiechnął się i zniknął. Wizja też zblakła,  potem całkiem znikła. Niebo było takie jak zazwyczaj, ciemne i mrugające gwiazdami.

Alis nudziła się. Po ostatnich gorących wydarzeniach, w których brała udział, trochę o niej zapomniano. Ona sama myślała, że własnoręczne zabicie Proroka będzie miało jakieś większe znaczenie. Gdy się jednak okazało, że wysłanników wroga jest więcej i co najważniejsze, że znaleziono sposób, żeby się ich wszystkich pozbyć, Alis poczuła się po raz kolejny pominięta, zapomniana i nieważna. Siedziała w swojej kwaterze w Świecie Wewnętrznym i oglądała stare ziemskie filmy. Nawet nie chciało jej się odwiedzić Ogrodniczki. Nie przypuszczała, że będzie miała gościa. Była to Cyra.

- Wiesz, tak pomyślałam, że może przydałabyś się na Berenice. Będą tam teraz wydobywać te wszystkie radioaktywne świństwa, ludzie raczej nie powinni tego robić. Nie chodzi o to, żebyś ty sama kopała czy wykonywała fizyczną pracę. Ktoś musi wszystkiego doglądać, prowadzić ewidencję, pilnować pracowników...

- Chciałaś powiedzieć robotów...

- No właśnie, ty sama jesteś na pół robotem, więc wiesz najlepiej jak to wszystko powinno wyglądać.

- A to wszystko w związku z tą spodziewaną wojną?

- Tak, a na Berenice prawie nie ma ludzi. Wiemy że jest jeden, jest też Zerowiec taki jak ty i trochę robotów maszyn. Przemyśl to sobie. A tak poza tym, przyda ci się towarzystwo kogoś takiego jak ty.

- To znaczy kogo?  - Alis zjeżyła się.

- Zerowca, przecież jesteś Zerowcem.

Wychodząc Cyra odetchnęła z ulgą. Uważała Alis za osobę przewrażliwioną na swoim punkcie i trochę zakompleksioną. Nie przepadała za nią.

Tymczasem Alis rozmyślała. Skoro chcą jej się stąd pozbyć, to czemu nie? Może w końcu znajdzie kogoś, kto ją będzie rozumiał. Może się zaprzyjaźnią, zbliżą do siebie? W końcu kiedyś go już poznała. Zaczęła się pakować.

Tymczasem na dalekiej Ziemi, w zrujnowanym, zarośniętym roślinnością mieście  Amelia odważyła się w końcu wyjść z laboratorium. Od jakiegoś czasu przestała się pojawiać ta dziwna samozwańcza policja, jej przyjaciele nie byli już niepokojeni. Dziewczynka była zmęczona. Przez ostatnie lata pracowała jak szalona, najpierw razem z przybranym ojcem, potem już sama. Tęskniła za nim. Dopóki żył, wszystko robili razem, rozumieli się, Duży często opowiadał o dziadku Franciszku. Wprawdzie Alamar zapewnił ją, że ojciec i dziadek gdzieś tam żyją, nad czymś pracują, wypełniają jakieś zadania, ale dlaczego nie tutaj, dlaczego nie razem z nią? Mama też była fajna, ale jakby wszyscy byli razem, byłoby super.

Wróciła na dół, Podręczne rozpylacze okazały się niepotrzebne, znaleźli lepszy sposób na rozprowadzenie  radioaktywnej substancji.

- Ciekawe, na jakim obszarze to rozprowadzą? Cała Ziemia chyba nie, Europa? Może tylko część Europy? A zresztą czy wszystko musi ją obchodzić, czy wszystko musi być na jej głowie? Inni niech też pogłówkują.

Amelia otworzyła lodówkę i wyjęła duży pojemnik z lodami waniliowymi.



XIV

DC 231 w zasadzie był zadowolony z przydzielenia im dodatkowej osoby do pomocy. Zerowiec? Świetnie, przyda się. Choć tak naprawdę, miał bardzo przykre doświadczenia z innymi Zerowcami, jeszcze w mieście. Teraz trzeba było określić wielkość złoża, najlepszy sposób wydobycia, zabezpieczenia urobku, magazynowania go, cóż, było trochę roboty. Człowiek nie mógł jej wykonać, radioaktywność mocno by mu zaszkodziła. Mirr mógł  pracować tylko na terenie dawnej bazy wojskowej. Nowy współpracownik okazał się Zerowcem-kobietą.  Kobieta...  słowo to kojarzyło mu się z tamtym głupim eksperymentem w Kabinie Marzeń, po którym nie wiadomo czemu czuł niesmak.

- Alis jestem, proszę mi pokazać moją kwaterę – powiedziała chłodno i zrobiła taki gest, jakby się spodziewała, że DC 231 pomoże jej nieść bagaże.

- Wybierz sobie jakąś budę, tak jak my to zrobiliśmy.

- A ciepła woda jest?

- Jak sobie zagrzejesz, będziesz miała ciepłą.

Alis miała dość, już od samego początku, dość tej głupiej planety, bazy i tych dwóch niegrzecznych facetów. Gdzieś tam w oddali było Miasto, które tak dobrze znała, a w Mieście na pewno była gdzieś ciepła woda. Póki co, skierowała się w stronę pierwszej z brzegu chaty. W jej środku, jak się spodziewała, było ciemno i brudno. Dlugo trwało, zanim zakończyła sprzątanie i w końcu położyła się spać.

Następnego dnia Mirr usłyszał krzyk.

- Jakie koparki, kto ci pozwolił bez uzgodnienia ze mną? Ile? 24? A wiesz, że to jest jedna dziesiąta tego co potrzebujemy? Jesteś tu jeden dzień i się rządzisz!

- Takiego chama jak ty to już dawno nie wiedziałam! Czemu mam z tobą uzgadniać? Co ty tu jesteś, król? A za jednym razem nie dadzą więcej niż 24, to trzeba znajdować na Ziemi, targać do portalu i potem dopiero do nas. Nawet takie proste rzeczy muszę ci tłumaczyć.

- Zejdź mi z oczu i nie pokazuj się, bo nie ręczę za siebie!
- Co tu się dzieje? – dla Mirra dwa krzyczące na siebie roboty, choćby nawet Zerowcy, było czymś jednocześnie dziwnym i śmiesznym,

Alis rzuciła na biurko dokumenty dotyczące koparek i wyszła. DC 231 burknął coś i wziął się do pracy.

Wszystkie następne dni były podobne. DC 231 i Alis nie cierpieli się wzajemnie a Mirr musiał wszystkiego słuchać. Rola rozjemcy była w tym wypadku wyjątkowo trudna i Mirr zaczął się na serio zastanawiać, czy nie wrócić do miasta.

Tymczasem któregoś dnia, pomimo porannej godziny, na dworze było ciemno. Gdy wyszli z chat i spojrzeli w niebo zobaczyli to. Czarne bezładne plamy, spoza których gdzieniegdzie prześwitywało światło gwiazdy-Słońca Bereniki. Plam było coraz więcej, z czasem zasłoniły całe niebo. Panowała cisza, było coraz ciemniej.

Stali jak sparaliżowani. Usłyszeli szybkie kroki i pojawił się Alamar.

- Co z tarczami? Czemu nie włączone? – szarpnął Mirra.

- Sterownia jest w Mieście...

- To czemu tu jeszcze jesteś?

- Bo nie wiem gdzie...

- Ja wiem, pójdziemy razem – DC 231 chwycił Mirra za rękę i pociągnął za sobą. Pobiegli w stronę zaparkowanego pojazdu, używanego wcześniej. Ruszyli jak wariaci. Tymczasem Alis bezradnie obserwowała, jak na podłoże opadają małe pojemniki-pojazdy i kierują się w stronę odkrywki złóż radioaktywnych. Było ich najpierw kilkanaście, potem kilkadziesiąt, poruszały się szybko, sprawnie i cicho na rozstawionych szeroko odnóżach, co sprawiało, że były podobne do żywych stworzeń.

Alamar gestem nakazał Alis, żeby się schowała w chacie, ale nie potrafiła tego zrobić. Schowana bałaby się jeszcze bardziej.

Do Miasta dotarli późnym popołudniem. Odbezpieczyli broń i jechali przez puste zniszczone ulice.

Sterownia położona była pod ziemią. Jadąc myśleli o jednym – żeby windy były czynne. Niestety nie były. Musieli zejść kilka pięter w dół po drabinie. W końcu dotarli gdzie trzeba i uruchomili osłony, przynajmniej taką mieli nadzieję. Potem czekała ich droga powrotna, kilka pięter tym razem w górę po śliskiej metalowej drabinie. Gdy wyszli, zobaczyli nad Miastem delikatną szaroniebieską łunę. Obaj pomyśleli tak samo. Wsiedli w swój pojazd i ruszyli w stronę miejskiej bramy. Niestety ich obawy potwierdziły się. Osłona obejmowała wyłącznie obszar Miasta, nic więcej.

Spojrzeli na siebie. W bazie została Alis, całkiem sama, jeśli nie liczyć Alamara, który w międzyczasie mógł uciec do Świata Wewnętrznego. Może zabrał ją ze sobą? Była rezydentką i mogła odbywać takie podróże.

Mimo wszystko trzeba było wrócić i zobaczyć, co się tam wydarzyło.

Jechali w milczeniu. Zostawili pojazd w bezpiecznej odległości i szli pieszo, korzystając z ostatnich chwil względnej porannej ciemności.

W kopalni odkrywkowej pracowały roboty najeźdźców, małe i podobne do mrówek. Wysypywały się z owadopodobnych pojazdów, pobierały surowiec i wracały. Pojazdy zapełnione w całości pionowo startowały w górę i znikały w wielkich macierzystych statkach. Tych było zdecydowanie mniej niż na początku, nie zasłaniały już całego nieba, jakby obcy przestali się bać zagrożenia.

Na szczęście baza nie interesowała ich. Były tu zmagazynowane duże ilości surowca, no i gdzieś tu schowała się Alis. Trzeba ją było prędko odnaleźć i wycofać się do Miasta, tam zagrożenie było mniejsze.

Zobaczyli ją w końcu. Skradała sie w stronę miejsca, gdzie powinien być ukryty ich pojazd. Dołączyli do niej i ruszyli. Na razie byli względnie bezpieczni.

Teraz mieli nowe zadanie – znaleźć jakichś ludzi, Zerowców, czy kogokolwiek i w końcu uporządkować dawne miejskie sprawy. Skierowali się w stronę stacji telewizyjnej, mijając po drodze grupy jakichś osób, trudno powiedzieć, czy robotów, czy może ludzi. Ci nie zwracali na nich uwagi, zajęci swoimi sprawami. Drogi powietrzne nie funkcjonowały, życie toczyło się na poziomie zerowym, tuż nad gruntem planety.

Dotarli na miejsce, tu powitali ich uzbrojeni strażnicy, prawdopodobnie niezerowe roboty. Zażądali okazania przepustek. Sporo ich było, na podjęcie walki nie było szans.

- A gdyby tak... – Mirr spojrzał na DC 231 – mam pomysł, ale musielibyście mieć do mnie bardzo duże zaufanie.

- Mów, posłuchamy.

- Skąd macie zasilanie? Słoneczne? Podskórne baterie ładują się w dzień, część energii zużywacie, część jest magazynowana. A jakby dłużej być w ciemności, to co?

- Nas to nie dotyczy, jesteśmy rezydentami Świata Wewnętrznego, a Alis jest nawet oficjalnym ambasadorem Bereniki. Nie potrzebujemy już ani zasilania, ani jedzenia czy podobnych spraw.

- To super, to ułatwia sprawę. Bo widzisz, jakby ich wszystkich odciąć od światła słonecznego...

- Jak, zasłonić kopułę jakąś szmatą?

- Można spróbować, niekoniecznie szmatą, ale w tej sterowni było trochę różnych przycisków, można tam jeszcze raz zejść i sprawdzić, może kopułę można wzmocnić i odciąć zasilanie dla tych tu wszystkich.

- Na razie zejdźmy im z oczu, poczekajmy do wieczora.

Późnym wieczorem znaleźli się znowu w sterowni. Zeszli tam wszyscy, łącznie z Alis, która miała lęk wysokości i dużo ją to wszystko kosztowało.

- O, jest, tutaj! Maksymalne wzmocnienie osłony... rodzaje osłon... przetłumacz to dokładnie, bo nie rozumiem.

Długo studiowali instrukcje, napisy, nie chcieli popełnić błędu. W końcu wyregulowali parametry kopuły.

- Alis, przepraszam, że byłem niegrzeczny dla ciebie, to odruch jak widzę innego Zerowca.

- Ja też przepraszam.

Mirr milczał. Miał swoje kłopoty. Od dawna nic nie jadł, no i trochę wody też by się przydało. Rozejrzał się po pomieszczeniach. Znalazł brudną, dawno nie używaną toaletę i napił się wody. Potem spróbował zasnąć.

Następnego dnia rano znowu wspinali się w górę po długiej metalowej drabinie. Gdy wychodzili na zewnątrz, Mirr zapytał:

- Czy na pewno nic wam nie będzie, jesteście tego pewni?

- Ty się lepiej martw, żeby plan zadziałał i żeby ta cała wesoła gromadka zasnęła.

- A jak nie zasną? Może trzeba było ich zostawić i wracać na Świat Wewnętrzny.

- I ciebie tu zostawić samego? Fajnie wymyśliłeś.

- Jeszcze niedawno inaczej myślałeś – Mirr zaraz żałował, że to powiedział, atmosfera zrobiła się nieco ciężka.

Spojrzeli na niebo. Kopuła była teraz bardziej widoczna, niebiesko- szara, lekko metaliczna.

- Ile trzeba czekać, zanim im się skończy zasilanie?

- Parę godzin powinno wystarczyć.

- A jak sie nie uda?

- To wiejemy stąd, gdziekolwiek.

Wyglądało to mniej więcej tak: roboty do złudzenia przypominające ludzi siadały gdzieś na środku ulicy, kładły się i przestawały poruszać. Szli pomiędzy nimi kłócąc się, co ma teraz być ich celem. Stacja telewizyjna przestała być ważna, trzeba było odnaleźć osoby sprawujące tu władzę, wytłumaczyć im sytuację i powoli wszystko uporządkować. Nie było wiadomo, kto faktycznie władzę sprawował, czy byli to zerowcy, czy jeden zerowiec, może nawet człowiek lub grupa ludzi. Problem polegał na tym, że nie było wiadomo, gdzie tych osób szukać.

- A właściwie to jaka jest różnica między człowiekiem a zerowcem? Dlaczego to jest takie ważne? Przecież wszyscy wyglądamy tak samo, myślimy tak samo, czujemy, przeżywamy, po co te podziały?

- Nie wiem, na początku ludzie bali się zerowców, tępili ich, potem zerowcy ich pogonili, potem bili się między sobą...

- A teraz my to sprzątamy.

Znaleźli w końcu budynki zajmowane przez rząd Bereniki. Minęli śpiących, wyłączonych strażników i szli przez puste korytarze. Naraz usłyszeli za sobą szczęk odbezpieczanej broni. Zaskoczeni nie mogli się bronić. Odwrócili się w stronę napastników. Było ich pięciu.

- Jesteście ludźmi!

- I co z tego? Wy też, ale nie widzieliśmy was tutaj. Skąd się wzięliście i po co tu przyszliście?

- Włączyliśmy kopułę, a jak nie wiesz czemu, po popatrz sobie na niebo, na tamtą stronę. Widzisz to czarne? My w tej sprawie.

- Do kogo?

- Do tych, którzy decydują tu o wszystkim. Obcy zaatakowali, na razie dobrali się do tych złóż radioaktywnych na północy, potem nie wiemy co będzie. Kopuła na razie chroni miasto, chociaż nikt tego jeszcze nie sprawdził, oni się nie interesują miastem.

- Dobrze powiedziane, nie interesują się miastem, więc dlaczego nas to ma obchodzić? Powiedziała to kobieta, wysoka, może czterdziestoletnia, sprawiająca wrażenie osoby sprawującej tu władzę.

- Bo się wszystkie znane światy szykują na wojnę! Myślicie, że was tu zostawią?

- Czego od nas oczekujecie i w ogóle, skąd przyszliście?

- Ja jestem człowiekiem a ci to zerowcy, ale właściwie to już nie, bo wrócili tu ze Świata Wewnętrznego...

- Skąd?

- Nieważne, niech będzie że z innych planet i światów, przez portal. Też możecie tam przejść i zobaczyć. A chcemy jednej rzeczy – współpracy. Teraz nie powstrzymamy obcych, jesteśmy za słabi, mamy tylko kopułę. Wy możecie zacząć współpracę z innymi światami, na wypadek, gdyby kopuła nie wystarczyła.

Podeszli do wielkich oszklonych okien, otworzyli je i spojrzeli na linię horyzontu. W oddali majaczyły niewyraźne ciemne kształty na tle nieba.

- Jest ich już dużo mniej, nic wcześniej nie zauważyliście? Przecież na początku było aż czarno na niebie...

- Byli u nas ludzie, przedstawili się...

- Ludzie? Nie zerowcy?

- Byli już kilka razy, mówili że przylecieli z Ziemi, że nam pomogą zaprowadzić porządek, że mają technologie i że przylecą takimi czarnymi statkami. No i przylecieli. Myśleliśmy, że jesteście od nich.

- Sztuczka z przebieraniem się za ludzi, na Ziemi też tak próbowali.

- To z kim my sie spotykaliśmy?

- Z nimi, z tamtymi – Mirr pokazał na okno – na razie przylecieli po te wasze radioaktywne surowce.

- Miasto jest bezpieczne?

- Na razie, wszystkie roboty też są wyłączone, zostali ludzie.

- Jak stąd uciekałem, miasto należało do Zerowców – DC 231 z zaciekawieniem przyglądał się kobiecie.

- Owszem, były dwie frakcje, walczyły ze sobą, produkowały skierowane przeciwko sobie roboty, potem pojawiliśmy się my ludzie. Jak widzisz, trochę nas zostało. Przyłączyliśmy się najpierw do jednej frakcji zerowców, potem do drugiej, w końcu oni wszyscy znowu się połączyli przeciwko nam... a potem zaczęliśmy współpracę, na partnerskich zasadach, demokratycznie. W sumie... dobrze wyszło. Mnie wybrali na prezydenta i to wszystko.

- A AMEC?

- Zarządzany komisyjnie, pod kontrolą władz państwowych. A wy chyba jesteście zmęczeni? Chodźcie coś zjeść i odpocząć, no i umyjcie się.

Niczego więcej nie potrzebowali.

W Świecie Wewnętrznym, w wielkiej sali zamku Alamar i Prince siedzieli przed ekranem, na którym widać było mrówczą pracę obcych.

- Po co im to? Jeżeli sami zawsze byli wrażliwi na promieniotwórczość, źle ją znosili, to po co im takie rzeczy? Chcą popełnić zbiorowe samobójstwo?

- Może się uodparniają, może konstruują jakąś broń?

- Mamy na to patrzeć?

- Na razie nikogo nie napadli, a podobno mieli nawet jakieś porozumienie z władzami Miasta na Berenice.

- Czyli da się z nimi porozumieć?

- Tak naprawdę to nie całkiem, to z Bereniką to była kolejna ściema, jak ta sprawa z Prorokiem na Ziemi.  Są z bardzo daleka, z samego końca Wszechświata, nie mają komunikatorów, nie ma sposobu na prawdziwe porozumienie. Raz na jakiś czas napadają znane nam światy, kradną co jest, surowce, technologie, mieszkańców zabijają i znowu znikają. Trzeba się mądrze obronić, zniechęcić ich i to wszystko.

- To nie wysyłamy Sobrian?

- Nie teraz.

- To kiedy?

- Jak kogoś napadną, wyraźnie, dosłownie.

 

Adam nigdy nie przypuszczał, że pozna kiedyś tak dziwną i utalentowaną osobę. Było to w którejś z bibliotek, pustej i zaniedbanej. Nieznajomy siedział zaczytany w poezji, prawdopodobnie były to sonety Szekspira. Był dziwny – niski, o dużej łysej głowie, wielkich oczach i lekko sinej skórze, ubrany w długi płaszcz. Prawdopodobnie nie był człowiekiem i jeszcze kilkadziesiąt lat temu wzbudziłby na Ziemi wielką sensację i zamieszanie.

- Katen jestem – wstał i przedstawił się – podobno to ty dbasz o te wszystkie książki.

- No tak, zawsze je lubiłem.

- Nie wyglądam na Ziemianina, prawda? Nie jestem z Ziemi, przysłali mnie tu, mam rozwijać sztukę, filozofię, kulturę, wiesz takie zadanie mi dali...

- Kto?

- No wiesz, ci na górze... A ty pamiętasz czasy, kiedy tu jeszcze było pełno ludzi, były teatry, kina, ludzie tworzyli muzykę, pisali książki?

- Co mam nie pamiętać... Ale nie mam dobrych wspomnień, najpierw się wykształciłem, miałem ambicje, chciałem być naukowcem, potem straciłem pracę, robiłem różne dziwne rzeczy, żeby tylko zarobić, ale się nie udało, w końcu zostałem wyrzutkiem, ale to stare czasy.

- Ja też się nie mam czym chwalić, trochę narozrabiałem u siebie, na mojej dawnej planecie. Ukarali mnie a teraz mam drugą szansę u was.

- To może chodźmy się czegoś napić, Pokażesz mi swoje utwory.

Wyszli z biblioteki, przedtem Adam starannie zamknął wejściowe drzwi. Skierowali się w stronę  cichej ustronnej piwniczki, świetnie zaopatrzonej.

Dowódca Sobrian nie ukrywał zniecierpliwienia.

- To co, mamy z nimi walczyć czy nie? Flota przygotowana, od tygodnia w gotowości, a sygnału nie ma. Jaja sobie robicie?

- Nie znamy ich siły, na razie pokazali się nad Bereniką – Alamar starał się mówić spokojnie, chociaż nerwowy jaszczur coraz bardziej go wkurzał.

- To ilu ich tam jest?

- W tej chwili większość odleciała, zostało może z dwadzieścia dużych statków.

- To znakomita okazja, zniszczymy te dwadzieścia!

- A jak potem ruszą na Ziemię? Z całą swoją siłą?

- Słuchaj, to ma być wojna, czy co? Jak się tak boisz, to...

- W porządku, atakujemy. Będzie co ma być.

Alamar opuścił statek-bazę Sobrian w swój ulubiony, spektakularny sposób. Po prostu zniknął.

Można to było obserwować z Miasta. Statki okrągłe, metaliczne, wirujące wokół własnej osi. Zbliżyły się do tamtych czarnych i otworzyły ogień. Niebieskie szerokie promienie celujące we wrogie obiekty. Trafienie oznaczało rozpad statku lub conajmniej oderwanie się jego większej lub mniejszej części. Tamci reagowali ogniem, wystrzeliwali pociski,  niestety skuteczne. Flota Sobrian miała dużą przewagę liczebną, mimo że także ponosiła straty.

Obcy zaczęli się wycofywać, pozostawiając większość pracujących na planecie robotów. Całe starcie nie trwało dłużej niż pół godziny. Sobrianie także się wycofali. Pierwsze prawdziwe spotkanie z nieprzyjacielem było zakończone.

Mieszkańcy Miasta obserwujący je wiedzieli, co powinni  teraz zrobić. Powinni sprawdzić na odkrytym terenie, czy jakieś elementy zestrzelonych wrogich statków nie przedostały się przez atmosferę i gdzieś tam nie leżą. No i nieprzyjacielskie roboty, należało je dokładnie obejrzeć, zbadać jak są zbudowane, sprawdzić ich potencjał.

Enea, bo tak nazywała się kobieta sprawująca tu teraz władzę, kategorycznie zażądała przywrócenia do życia całej ludności miasta.

- Słyszałeś, DC 231? – Alis pochyliła się do niego – powiedziała „całej ludności”, bez dzielenia na zerowców i resztę... no i nazwała takich jak my ludnością...może tu rzeczywiście znowu da się mieszkać?

Na dalekiej Ziemi nikt jeszcze nie słyszał o nadchodzącej wojnie. Ludzie żyli w niewielkich skupiskach, pracowicie przywracając do życia zdobycze cywilizacji. Skończyły się bieżące zapasy benzyny, na drogach pojawiało się coraz więcej konnych zaprzęgów.

Problemem byli ludzie, a raczej ich brak. Nie było fachowców potrafiących obsługiwać skomplikowaną technologię, wielu rzeczy ludzie musieli uczyć się od nowa, studiować podręczniki, zdobywać wiedzę techniczną. Energia elektryczna była już dostępna, w ograniczonym zakresie funkcjonował Internet. Największym problemem była bezpośrednia komunikacja i transport. Handel wymienny, tak popularny na początku, przestawał już wystarczać. Ostatnie istniejące zapasy płynnych paliw wykorzystywane były na przewożenie najpotrzebniejszych produktów, lekarstw, części potrzebnych do uruchomienia maszyn, czy nawet żywności.

Wielkie miasta opustoszały, nikt nie chciał w nich mieszkać.  Powstały mniejsze wiejskie społeczności, w dużym stopniu samowystarczalne żywnościowo. Inne potrzebne rzeczy dostarczane były tam z pobliskich miast. Początkowo obawiano się, że kontrolę nad tymi wszystkimi dobrami przejmą grupy przestępcze, gangi – ale tak się nie stało. Ludzi było zbyt mało a ci co byli, okazali się osobami bardzo starannie wyselekcjonowanymi. Trzeba przyznać, że Alamar stanął na wysokości zadania, żaden z jego wybrańców jak dotąd nie sprawił kłopotu.

Każda z osad miała swoje władze, które z kolei spotykały się ze sobą i ustalały, co jak i kiedy trzeba zrobić.  Ostatnio najważniejszą sprawą było stworzenie pieniądza, jednolitej waluty dla obszaru około trzydziestu osad. Inne grupy też próbowały w tej materii coś ustalić i dojść do porozumienia.

Gdzieś tam były wielkie zapasy broni, sprzęt wojskowy, ale póki co nikt nie wiedział gdzie i jak się do tych arsenałów dostać.

Nikt nie był świadomy rosnącego zagrożenia, wszyscy żyli bieżącymi sprawami, tymczasem ktoś jednak musiał o tym myśleć. Tym kimś był Alamar. Musiał przede wszystkim zabezpieczyć wszystkie ziemskie obiekty wojskowe, amunicję, broń, systemy obronne, nic nie pozostawiając przypadkowi.

Działania rozpoczął w archiwum Świata Wewnętrznego. Mapy, tajne instrukcje, rozkazy, zdjęcia satelitarne... było dużo materiałów. Trzeba było to wszystko odnaleźć, otworzć, posprawdzać stan techniczny, nauczyć ludzi jak to obsługiwać. Właśnie... ludzi, czy na pewno? Niewielu ich było, byli bardzo wartościowi i bardzo potrzebni na tej planecie. No i ... Alamar nie chciał ryzykować i nadmiernie oswajać ich z bronią. Ufał im, wierzył w nich, ale wolał nie ryzykować.

Na razie potrzebna była grupa techników, jakieś dwadzieścia, trzydzieści osób. Gdy pojawił się w tej sprawie u Wojtka, zastał go jak zwykle przy pracy. Uruchamiali turbinę wodną, Wojtek i cała jego ekipa, kilkunastu chłopców i mężczyzn. Wszyscy bardzo brudni, zmęczeni i zajęci.

- A ty co stoisz i się gapisz? – zagadnął któryś.

- W porządku – Wojtek oderwał się od roboty – chodźmy porozmawiać.

Gdy byli już w mikroskopijnym biurze, Alamar wytłumaczył mu powód przybycia.

- Broń? A po co?

- Znamy się długo, nie będę kłamał. Może być wojna.

- Z kim? Z wioskami spoza gór? Czy z tymi z zachodu? Co ty opowiadasz?

- Słyszałeś o Proroku? A o tym dziwnym facecie, który odnalazł Anetę? To byli ich szpiedzy.

- Ich?

- Są z bardzo daleka, nie da się z nimi porozumieć. Z jakichś powodów potrzebują naszych planet do swoich celów. No i... potrafią wejść też w Świat Wewnętrzny. Chodzili koło naszego skarbca. I jeszcze ci coś powiem, już zaatakowali Berenikę.

- Powiesz mi resztę w drodze, tylko się umyję, ogarnę, pożegnam z innymi.

Cała międzynarodowa ekipa techniczna w końcu zebrała sie w jednym miejscu. Wszyscy dostali uniwersalne translatory,  tylko Alamar rozmawiał z każdym w jego ojczystym języku. Do dyspozycji mieli  kilka śmigłowców z zaoszczędzonym przez Alamara paliwem, bezpośrednią łączność i co najmniej dwa, trzy tygodnie czasu.

Adam i Katen też mieli dużo pracy. Organizowali szkoły i naukę czytania wszędzie tam, gdzie ludzie nie byli do tego przekonani. Sami przynosili książki, czytali je, recytowali wiersze, gdy było trzeba to nawet przepisy kucharskie. W każdej wiosce, osadzie było kilkoro, nawet nieco więcej dzieci. Katen przyciągał ich uwagę swoim nietypowym wyglądem, gdy okazywały zainteresowanie opowiadał o swoich przeżyciach, pomijając zbyt drastyczne wątki. Mówił o innych planetach, światach, o demonach i o tym, co dzieje się z ludźmi po śmierci. Adam w tym czasie załatwiał sprawy organizacyjne – zatrudnienie nauczycieli, wyposażenie klas, program nauczania i podobne rzeczy. Właściwie w domu już go prawie nie było. Nauczył się za to paru języków obcych. Potem odnalazł inne osoby zajmujące się podobnymi sprawami i było coraz łatwiej. Stworzyli ramy organizacyjne, komitety do spraw oświaty i całkiem sprawnie im to szło.

Adam tak naprawdę źle się czuł w pracy organizacyjnej. Robił to bo musiał. Wolał zajmować się książkami. Katalogował je, przeglądał, segregował, kochał atmosferę wielkich zapomnianych już trochę bibliotek. Lubił pracować i przebywać sam. Dobrze się czuł tylko w towarzystwie swoich dawnych przyjaciól ze squata, trochę też tęsknił do tych dawnych, trudnych ale pięknych czasów. Dziwnie mu się życie układało. Najpierw był dobrze zapowiadającym się molem książkowym, potem został lumpem, a na koniec... właśnie kim? Kimś w rodzaju dawnego ministra oświaty?

Katen tymczasem rozkręcał się coraz bardziej. Pisał poematy, eseje,  zaczął nawet pisać powieść planowaną na co najmniej trzy tomy. W kilku miejscach trwały już próby teatrów mających wystawić jego ostatnią sztukę.

Bogusia z Werką też znalazły sobie zajęcie. Spotykały się często, mimo że jedna mieszkała  w laboratorium na terenie miasta, a druga na wsi.  Pewnego dnia usłyszały z sąsiedniego podwórka jakieś hałasy. Gdy podeszły, zobaczyły bijących się chłopców, kilkuletnich, z których jeden miał już wyraźnie dość i rozpaczliwie płakał. Rozdzieliły ich i spróbowały rozmawiać. Dzieciaki urodziły sie już w nowym świecie, teoretycznie pozbawionym destrukcji i przemocy, a jednak działo się pomiędzy nimi coś niedobrego.

Werka i Bogusia były prostymi, niewykształconymi osobami, czuły jednak wyraźnie, że jak nikt nic nie zrobi, to za jakiś czas gdy dzieci dorosną, na ulicach znowu pojawią się bandyci i zacznie się to, co tak dobrze jeszcze pamiętały.

Osada, w której mieszkała Werka i jej przyjaciele, stale sie rozrastała. O ile początkowo był to tylko dwa zamieszkane domy, teraz było ich już kilkanaście. Rodziły się dzieci, które z konieczności musiały byc bardziej samodzielne niż kiedyś ich rodzice. Wokół rozrastała się dzika przyroda, pod osadę podchodziły zwierzęta, wilki, dziki i gromady zdziczałych psów. Były groźne i trzeba było umieć stawić im czoło. Niektórzy posiadali już broń palną, wieczorami zawsze ktoś patrolował teren osady. Dzieci obserwowały to i na swój sposób wyciągały wnioski. Liczyła się siła, agresywność i zdecydowanie w działaniu. I jak potem wytłumaczyć tym dzielnym dzieciakom, że w kontaktach między ludźmi powinny panować inne zasady?

Naradziły się z Mariuszem, który też miał własne doświadczenia w tej materii. Potem wspólnie rozmawiali z mieszkańcami wioski. Sprawa zataczała coraz szersze kręgi. Inne osady, miasta miały już swoje ośrodki zajmujące sie pracą z dziećmi, Mariusz bardzo sie w to wszystko zaangażował. Jego kryminalna przeszłość bardzo się przydała. Już teraz bez skrępowania mówił o swoich błędach, o ludziach których poznał w więzieniu i o tym co tak naprawdę doprowadziło do upadku starego świata.

Bogusia też miała swoje własne sprawy. Kiedyś zobowiązała się do sprawowania opieki nad Amelią, co okazało się niezwykle trudne. Dziewczynka była zupełnie inna niż dzieci w jej wieku, dysponowała genialnym intelektem, była samodzielna i przedsiębiorcza, nie bała się niczego. Bogusia nawet w małej części nie rozumiała spraw, którymi się dziewczynka zajmowała. Czasami odwiedzały ją dziwne postacie, rozmawiali o sprawach, których Bogusia nie była w stanie pojąć. Mogła sie tylko starać, żeby mała była zdrowa i sprawna fizycznie, umiała walczyć wręcz, biegać, posługiwać się bronią. Mogła też ofiarować dziewczynce całą swoją miłość i lojalność, to było wszystko.



XV

Życie na Ziemi toczyło się spokojnie. Ktoś tam czasem mówił o jakiejś wojnie, o obcych, ale kogo by to interesowało? Małe grupy organizowały się, powstawały większe struktury, najważniejszą rzeczą stał się handel i stworzenie jednolitej waluty dla jak najwiekszego obszaru. Internet działał już w miarę stabilnie, co bardzo ułatwiało porozumiewanie się.

Tylko ekipa zorganizowana przez Alamara wiedziała, co się szykuje. Mieli do dyspozycji pojazdy poruszające się po ziemi i w powietrzu, bezpośrednie komunikatory i sprzęt potrzebny do eksploracji terenu. Początkowo było to kilkanaście, potem kilkadziesiąt, na końcu już kilkaset osób. Odnalezioną broń sprawdzali i dokładnie opisywali, dotyczyło to też broni chemicznej i biologicznej, oficjalnie nieistniejącej.

Na Berenikę w tym samym czasie przybył Prince wraz z dowódcą Sobrian, generałem Sterpem. Przyjęła ich Enea, po oficjalnym powitaniu cała trójka zamknęła się w gabinecie.

Po kilkugodzinnej rozmowie ustalono wznowienie produkcji robotów w AMEC-u pod osobistym nadzorem Prince’a.

Ekipa kierowana przez Mirra i zerowców wyruszyła poza miasto szukać szczątków obcych statków. Rozgościli się w poprzednio zajmowanych barakach. Gdy Mirr zasnął, Alis podeszła do DC 231. Chwilę milczeli.

- Podobno AMEC będzie znowu produkował.

- Roboty?

- Na potrzeby wojny, takie mięso armatnie.

- Jak to naprawdę jest z zerowcami? Czy ktoś się staje zerowcem już w czasie gdy go produkują, czy potem? A jeżeli potem, co sprawia, że nim będzie?

- Chodzi ci o to, czy można zaplanować stworzenie zerowca?

- No właśnie, powiedzmy że teraz w AMEC planują nowe roboty dla wojska i że to będą zerowcy...

- Ale dlaczego?

- Bo zerowcy myślą, podejmują decyzje, są samodzielni...

- Słuchaj, a skąd wiesz na pewno, że ty czy ja jesteśmy zerowcami?

- Jesteś zerowcem, bo zadałeś mi takie pytanie. Normalny robot by go nie zadał.

- A co w końcu z tymi robotami dla wojska?

- Nie wiem, nie mamy na to wpływu, będą iść na wroga i ginąć.

Rano wszyscy wyruszyli badać teren. Jedyne co znaleźli, to kuliste dziury w gruncie, podobne do lejów. Na dnie paru z nich było widać ciemne kształty, przypominające bryły czarnego lodu szybko topniejącego. Nie mogło to być nic innego tylko ślady zestrzelonych wrogich obiektów. Podczas pobierania próbek zdarzyło się coś dziwnego. Przy kontakcie z obcą materią niektóre przedmioty zmieniły kolor, stały się ciemniejsze, jabky były poddane promieniowaniu. Wszystko to zostało zarejestrowane, próbki zabezpieczone i zapakowane, spróbowano jeszcze poszukać jakichś ciał, zwłok, czegoś organicznego. Nie znaleziono nic i zarządzono powrót do miasta.

W Świecie Wewnętrznym panował niepokój. Rezydenci światów, które w normalnych warunkach rzadko się kontaktowały, teraz spotykali się często i nerwowo wymieniali najnowsze informacje. Ktoś widział wrogie statki, jakieś planety podobno zostały opanowane przez  najeźdźców. Nawet obojętna przeważnie Ogrodniczka poważnie się  przejęła. Zależało jej na spokoju i bezpieczeństwie Berulis, jej ukochanego świata harmonii i miłości. No i ogród... podobno szpiedzy obcych dotarli nawet tutaj. Wolała nie myśleć co by było, gdyby tak... Prince i Alamar byli już na Ziemi u Amelii. Narada była burzliwa. Dziewczynka w pewnym momencie prawie się rozpłakała.

- Nie wiem, nie potrafię, jestem może genialna, ale nie aż tak!

- Słuchaj, to są dwie różne sprawy: powiększenie portali żeby ciężki sprzęt mógł przejść i po drugie, zrobienie zapór, żebyśmy tylko my mogli z nich korzystać, a wrogowie nie.

- A nie ma innych naukowców na Ziemi? A na tej waszej Berenice?

- Sprowadzę ich do ciebie, z Ziemi i z Bereniki.

- Na razie zajmę się powiększaniem portali, to się może da zrobić.

Dziewczynka otarła łzy i wyjęła z lodówki dużą porcję lodów waniliowych. To zawsze pomagało.

Demony rozdzieliły się. Prince poszybował nad Ziemią, Alamar przez portal przeskoczył na Berenikę i ruszył w kierunku budynków rządowych. Dotarła tam również ekipa Mirra. Wszyscy spotkali się w wielkiej sali narad Enei. Czekała tam już kilkunastoosobowa grupa naukowców, w większości ludzi.

Rozmowy nie były łatwe. Spierano się, kto ma jechać na Ziemię i co najważniejsze, kto ma być szefem ziemskiej ekipy. Jakaś dziewczynka Amelia? Kto taki? Genialna? To znaczy że my nie jesteśmy genialni? Alamar był coraz bardziej zły. W pewnej chwili całkiem niechcący przemienił się. Nie był już facetem w białym podkoszulku, absolutnie nie. Urósł, miał na sobie białą szatę o metalicznym połysku, a z tyłu wielkie białe skrzydła. Obecnych zatkało. Enea wykorzystała ten moment, żeby szybko przegłosować wysłanie na Ziemię uzgodnionej grupy.

Reszta miała pracować na miejscu. Rozdzielono tematy. Gdy wychodzili, Alamar zatrzymał na chwilę Mirra i zerowców.

- Co znależliście?

Mirr opowiedział wszystko o dziwnych próbkach i pokazał pojemniki.

- Promieniowanie? Ale jakieś całkiem nieznane... I gdzie są ich ciała? To wszystko co zostało?

- Może to ma związek w tym, że mieli problem z naszą promieniotwórczością, że tak silnie na nich działała. A tak przy okazji, czy na Ziemi wytępiliście wszystkich szpiegów?

- Wytępiliśmy, Prince to załatwił, chociaż może lepiej było ich zostawić i obserwować?

- Czego oni tam szukali?

- Tego nie wiemy, przy okazji zrobili dla Ziemian trochę dobrych rzeczy, pomogli im  w paru sprawach...

Gdy wyszli, byli lekko zmieszani. Nikt im niczego konkretnego nie zaproponował, na pracę w nowym AMEC-u  nie bardzo mogli liczyć. Zerowcy wprawdzie nie musieli jeść ani spać, ale jakiś kąt by się przydał. Do Świata Wewnętrznego nie chcieli wracać, bo po co? Na razie Mirr zaprosił ich do swojego dawnego lokum. Była to ciasna klitka w bardzo wysokim wieżowcu. Mirr sam się sobie dziwił, jak mógł tak długo mieszkać w czymś takim. Wziął z podajnika trochę jedzenia, parę napojów, potem się umył i poszedł spać. Zerowcy zastygli w bezruchu.

Następnego dnia cała trójka zgodna była co do jednego, muszą opuścić miasto i dokończyć zwiedzanie planety. Skompletowali ekwipunek i wyruszyli. Po przejściu bramy skierowali się w zupełnie inną stronę niż za pierwszym razem.

Sobrianie cierpliwie patrolowali przestrzeń. Wiedzieli, że po pierwszej potyczce nie mogą się już wycofać i że wróg nie da im spokoju. Każdy z takich patroli mógł zostać nieoczekiwanie zaatakowany przez wroga, w ten sposób można było, teoretycznie, zniszczyć Sobrianom wszystkie statki. System łączności i umiejętność szybkiego łączenia się w większe grupy bojowe były kluczem do zwycięstwa. Czekano na wieści z Ziemi, a w międzyczasie szukano możliwości technicznych potrzebnych do wykonania portalu poza powierzchnią tej czy innej planety. Znaleziono w końcu odpowiednio zaawansowaną cywilizację i w Świecie Wewnętrznym zaczęły się gorączkowe negocjacje. Rezydenci z Borus, bo tak się ów świat nazywał, postawili sprawę jasno. „Otwieracie wasz słynny skarbiec, my sobie coś wybieramy i dalej prowadzimy rozmowy”.

Nie było czasu na długie dyskusje. Otworzono skarbiec.

W końcu przy kilku strategicznych punktach Światów Zewnętrznych pojawiły się odpowiednie portale, przystosowane do ewentualnych działań wojennych. Były niepozorne, przypominały punkty świetlne. Mogły jednak przerzucić dowolną ilość statków  i ciężkiego sprzętu z jednego punktu Wszechświata w inny.

Czekanie przedłużało się. Berenika produkowała wojskowe roboty, Ziemia gromadziła broń, statki Sobrian patrolowały przestrzeń.

W końcu wróg uderzył. Wybrał Sobrę. Statki były nieduże, szybkie i zwrotne, niszczyły miasta i większe naziemne obiekty. Niestety zanim flota obrońców znalazła się na miejscu, kilka ważnych ośrodków zostało zniszczonych. Parę miast, jedna baza wojskowa, dużo zabitych cywilów.

Zaczęła się bitwa, w której obie strony stosowały nieco różne strategie.  Statki wroga były małe i szybkie. Starały się otaczać mniejsze grupy Sobrian, szybko niszczyć i zmieniać pozycje, szukając następnych celów. Statki Sobry były większe, solidne i ciężkie. Wspólnie wybierały cel i atakowały go jedną potężną wiązką energii, unicestwiającą kilka obiektów naraz. Po jakimś czasie wróg się wycofał i gdzieś zniknął. Sobrianie liczyli straty, wliczając zniszczone obiekty naziemne. Potem zaatakowali znowu. Kompletnie zniszczyli parę światów położonych blisko Sobry, na szczęście niezamieszkanych przez istoty rozumne. Wojna psychologiczna? Zastraszanie? O Ziemi i Berenice jakby zapomnieli. Tymczasem na obu planetach trwała wielka akcja logistyczna. Magazyny ziemskiej broni zapełnione były po brzegi, potajemnie zaczęto  przerzucać na Ziemię wyprodukowane przez AMEC roboty. Ziemianie nie do końca zdawali sobie sprawę z tych wszystkich działań, choć było wiele plotek i różnych domysłów. Była w końcu ta wojna czy jej nie było?

W końcu mieszkańcy Ziemi doczekali się. Pewnej nocy mogli zobaczyć wokół Księżyca rozbłyski, jakby sztuczne ognie, potem szum wielkich startujących transporterów, wokół Księżyca dziwna, niewidziana dotąd łuna i... nic, znowu cisza.

Sztab mieszczący się w jednej z twierdz Świata Wewnętrznego przeżył w tym czasie chwile grozy. Wróg zaczął budować bazę na Księżycu, po jego ciemnej stronie. Natychmiastowe jej zniszczenie było niezbędne dla bezpieczeństwa Ziemi. Po raz pierwszy posłano do walki  roboty. Większość nich została przez nieprzyjaciela zniszczona, ale wroga baza również. Po wszystkim można było spokojnie przeanalizować bojową wartość sprzętu, głównie humanoidalnych robotów z Bereniki.

Byli tu fachowcy, generałowie, weterani wielu wojen ściągnięci specjalnie z  Międzyświatowej Poczekalni, paru  ze Światów Zewnętrznych, sprowadzonych w sposób dość brutalny, przy pomocy „przypadkowej” kuli, oraz demony.

Dyskusja była długa. W końcu przesłano wnioski do AMECu i można było odpocząć.

Przybysze udali się na przygotowane kwatery. Adela i Cyra stały w pustej już sali narad, patrząc na walające się kubki po kawie i inne pozostawione śmieci.

- Z kim właściwie jest ta wojna? Skąd oni są?

- Nikt nie wie, nie zna ich nikt w Światach Zewnętrznych, a tym bardziej u nas. I wiesz co? Myślę że im chodzi o Ziemię, reszta jest dodatkiem. To na Ziemię posłali szpiegów, którzy zachowywali się tam w miarę przyzwoicie. Ziemi też jak dotąd nie zaatakowali, ale bazę chcieli budować tuż obok niej.

- A te sprawy z promieniowaniem?

- Nie wiadomo. Z jednej strony wyraźnie im szkodzi, z drugiej sami posłali swoje roboty  na Berenikę, żeby im to dostarczyły. Może chcieli do badań, do eksperymentów? Chcieli się uodpornić? Jest możliwe, że sami też wydzielają jakieś promieniowanie, nam nieznane, te próbki z Bereniki były bardzo dziwne.

 

Zaatakowali całą siłą, nareszcie. Obiektem natarcia była Sobra, a właściwie duża grupa statków bojowych na jej orbicie. Tak dużej ilości wrogich obiektów jeszcze nie widziano w tej wojnie. Były to z jednej strony małe zwrotne stateczki, z drugiej wielkie solidne maszyny, czarne i bezkształtne. Atakowały w sposób metodyczny i zorganizowany. Starały się oddzielać, izolować od reszty flotylli małe grupy Sobrian, potem je niszczyły jednym świetlistym promieniem z wielkiej czarnej maszyny. Byli skuteczni. Po jakimś czasie okazało się, że mają przewagę, która niestety zwiększa się z każdym atakiem.

Trzeba było niestety wezwać posiłki, a tych nie było dużo. Trochę statków z Borus, z paru innych miejsc i to wszystko. Na wypadek lądowania obcych przerzucono też na Sobrę roboty i sprzęt do walki na powierzchni planety.

Tymczasem w Świecie Wewnętrznym najspokojniej w świecie Ogrodniczka jak zwykle moczyła nogi w fontannie. Było cicho i spokojnie. Zobaczyła Prince’a. Szedł w jej stronę ogrodową alejką. Zaraz, było w nim coś dziwnego. W miejscach przez które przechodził, ginęły rośliny. Usychały. Prince uśmiechał się promiennie.

Ogrodniczka powoli wstała, uniosła ręce i zaczęła tańczyć. Obracała się powoli, z jej sukni odrywały się jakby pyłki  kwiatów. Tańczyła w rytm muzyki znanej tylko jej. Prince zbladł, poszarzał, pomału zaczął znikać. Pozostały po nim uschnięte kępy roślin. Zauważyła to. Jej taniec stawał się szybszy, w końcu stała się jednym wielkim wirem, rosnąc i ogromniejąc. Była energią  wyzwoloną w szumie kolorów i zapachów, płynącą w cały Świat Zewnętrzny.

Gdzieś tam daleko, nad planetą Sobra rozgrywała się śmiertelna walka. Obrońcy złapali drugi oddech, walczyli jak w transie, bezbłędnie i precyzyjnie niszczyli statki wroga. Losy bitwy zaczęły przeważać w drugą stronę, w końcu najeźdźcy zaczęli się wycofywać.  Odlecieli tak szybko jak się zjawili. Zapanowała cisza.

Ogrodniczka kończyła swój taniec. Wir malał, kurczył się, w końcu stał się znowu poruszającą sie w tańcu dziewczyną w długiej kolorowej sukience. Zatrzymała się i podeszła do zniszczonych roślin.

- Nie wolno wam było tego robić, wstrętne paskudy – wyszeptała, próbując je ożywić.

Podszedł Prince, tym razem prawdziwy.

- Zawsze tylko rośliny, kochasz je bardziej niż mnie – wziął ją w ramiona.

- Mam tylko ciebie i ogród, to cały mój świat, nic więcej na nim nie ma – przytuliła się gorąco.

- A jak tam wasza wojna, bo podobno jakaś była?

- Nie myśl o tym, kochanie – szeptał Prince, ściągając jej sukienkę.

Alamar wiedział, że trzeba wykorzystać okazję. Zarówno wśród naukowców, jak i wojskowych panował entuzjazm, wszyscy przypisywali sobie autorstwo militarnego sukcesu. Ludzie, inne humanoidy, jaszczury, istoty z wielu dziwnych światów zebrały się na Berenice, w rządowych budynkach. Było dużo dobrego jedzenia, napoje, zioła, dyskusje były bardzo ożywione.

Enea zebrała wszystkich w wielkiej sali i pierwsza zabrała głos.

- Zebraliśmy się tu wszyscy razem, żeby podsumować ostatnie wydarzenia, zobaczyć co wiemy o obcych, czego się nauczyliśmy, no i żeby kontynuować tak dobrze rozpoczętą współpracę.

Przerwały jej oklaski. Potem powiedziała jeszcze o niezwykłych dokonaniach międzyświatowej grupy naukowców, o dalszym wykorzystaniu zbudowanych portali, możliwości współpracy handlowej, na koniec jeszcze o wzajemnej tolerancji, niezależnie od koloru skóry, futra czy też łusek, tu spojrzała ciepło na delegację Sobrian.

Po niej przemawiał przedstawiciel naukowców. Wymienił wszystkie dokonane ostatnio na potrzeby wojny wynalazki, ze szczególnym uwzględnieniem portali i swojego własnego w tym udziału. Wywiązała się dyskusja, w której nikt nie wymienił imienia Amelii, a tym bardziej Franciszka.

Sam Franciszek tymczasem mieszkał  teraz na Aranis, był dorastającym chlopcem i bardzo chciał się uczyć. Amelia zaś miała w głębokim poważaniu wszystkich naukowców,  ich  tytuły, ambicje i dyskusje. Pracowała nad czymś zupełnie nowym.

Na Berenice naukowcy dalej dyskutowali, w tym czasie wojskowi i dyplomaci zajęli się innymi sprawami.

- Porozmawiajmy może o naszej placówce na Ziemi. Od kiedy możemy zacząć ją budować i dokładnie gdzie. Na pewno na dnie oceanu, tylko  trzeba to doprecyzować – Sobrianin zwrócił się do Alamara, który reprezentował Ziemię.

Niestety, obietnica była obietnicą, trzeba się było wywiązać. Alamar miał tylko nadzieje, że  przy znacznie zmniejszonej ilości Ziemian łatwiej będzie ukryć obecność na planecie wielkich obcych jaszczurów, tym bardziej że mieszkać będą w którymś z oceanów.

Poprosili o wyświetlenie mapy Ziemi.

- O tutaj – Alamar pokazał palcem środek Atlantyku – albo tam – pokazał Ocean Indyjski.

- Niech będzie Atlantyk – tu Sobrianin pokazał obszar przyszłej bazy. Potem podał jej dokładne namiary i zażyczył sobie  osobistego obejrzenia wybranego wstępnie miejsca.

- Co ten Otar im nagadał? – Alamar podejrzewał najgorsze...

Rita wciąż była piękna. Po przeżyciach na Drux  postanowiła odpocząć, zrelaksować się, mieć w końcu trochę luksusu, bo zasłużyła.  Gdy rozmawiała o tym z Princem, ten dał jej dobrą radę – niezamieszkana strona Bereniki. Łagodny klimat, piękna przyroda, samotność z wyboru, a jakby jej się to znudziło, zawsze będzie mogła wrócić do Miasta. Po dawnej znajomości  znalazł jej fachowców, którzy zbudowali skromną, zaledwie kilkupokojową chatkę z tarasem i niedużym basenem, w sam raz dla jednej niewymagającej osoby.

Prince lubił ją. Musiał na chłodno, obiektywnie przyznać, że cała babska akcja na Drux była w sumie potrzebna i udana, mimo początkowego szoku, jaki wywołała. Teraz dziewczyna, bardzo zadowolona, udała się do swojej nowej siedziby.

Siedziała teraz na swoim wielkim tarasie i rozmyślała. Zapadał wieczór. Drzewa świetlikowe rozbłysły kolorowymi  mrugającymi światłami.  Najbliższe drzewo miało światełka szafirowe i fioletowe, na tle seledynowego gasnącego wieczornego nieba migotały łagodnie i czule.

- Wszystko jest takie piękne, fajne, tylko ja jestem niespokojna wariatka. Biegam, szukam, użeram się... Po co? Może gdzieś jest miłość? Może jest tutaj, w tych światełkach? Czym ona jest? Mam już tyle lat i ciągle tego nie wiem.

Nocowali na otwartej przestrzeni, choć naprawdę spał tylko Mirr. Rano ruszyli dalej, przez niski zagajnik. Nigdzie nie było drogi ani żadnego śladu cywilizacji. Czujniki zerowców wykryły w pobliżu wodę, większy zbiornik. Poszli w tę stronę i zobaczyli dom, przy nim spory basen, a w nim kobietę, nagą i bardzo piekną. Gdy ich spostrzegła, szybko wyszła z wody i skryła się w domu. Mirr w tym czasie wszedł do basenu i napił sie wody, bo już był bardzo spragniony.

Kobieta wyszła z domu, ubrana i dalej bardzo atrakcyjna.

- Czy ja nie mam prawa do odrobiny prywatności? Zjeżdżać mi stąd, ale już! – wyciągnęła coś, co przypominało paralizator.

- Przepraszamy, nie wiedzieliśmy, idziemy z miasta, chcemy zobaczyć całą planetę, czy moglibyśmy na chwilę?

- Kim jesteście?

- Jestem DC 231, zerowiec, to jest Alis, też zerowiec, a ten w wodzie to Mirr, człowiek. Czy możemy usiąść na chwilę?

- Rita jestem, człowiek, jesteście w moim domu. Możecie usiąść. Zjecie coś, napijecie się?

- Może tylko on – DC 231 pokazał na Mirra, który podszedł cały ociekając wodą.

Po chwili cała czwórka opowiadała swoje przygody, Rita wydarzenia z Drux, Mirr i zerowcy o spotkaniu z obcymi, o Berenice, wojnie ludzi z robotami, pomijając niektóre kłopotliwe szczegóły.

Wieczorem, gdy DC 231 i Mirr zaczęli planować trasę dalszej wędrówki. Dziewczyny siedziały na werandzie.

- Byłaś kiedyś zakochana?

Alis milczała. Tamta sprawa z człowiekiem, który ją wyłączył, tkwiła w niej jak bolesna drzazga.  Był dla niej kimś bliskim, myślała że ona dla niego też. Teraz w paru słowach opowiedziała Ricie tamtą historię.

- Może on myślał, że ty w tym parku jakieś bara bara, a potem ściemniałaś, że chciał cię zgwałcić...

- Wykluczone, chodziło tylko o to, że mogę być zerowcem, a oni się wszyscy tego bali.

- Jesteś zerowcem i to chyba dobrze, masz sprawny organizm robota i ludzką psychikę, no i nie musisz jeść, nie będziesz nigdy gruba, nie zestarzejesz się.

- Ale nie wiem czy się jeszcze kiedyś zakocham.

- A ja kiedyś myślałam że wiem wszystko o miłości,  głupia byłam bo nic nie wiedziałam. Taki jeden demon mi to dopiero uświadomił.

- Może się jeszcze zakochasz, chciałabyś?

- Nie wiem.

- Alis, jutro wyruszamy, idziemy na północ, potem na zachód, robimy koło i wracamy tu. Idziesz z nami? – Mirr i zerowiec zdążyli już wszystko omówić i przysiedli się do dziewczyn. Zapadła noc. Nikt nie zauważył, że Alis była bardzo zamyślona. Rano zniknęła. Został po niej krótki list „Nie szukajcie mnie. Szukam własnej drogi, na pewno nie jest to wasza droga. Przepraszam, że zabrałam łazika, ale jakoś się muszę dostać do portalu. Alis.”

 

W bezkresnym Kosmosie, gdzieś tam bardzo daleko od znanych światów poruszał się statek, a w nim wielki kosmaty pająk. Wiedział już, że prawdziwe gwiazdy wyglądają zupełnie inaczej niż sobie wyobrażał i że nim może żadnej z nich dotknąć ani schować. Mimo to je kochał i podziwiał. Były ogromne i groźne, Otar musiał je oglądać z bezpiecznej odległości. Był szczęśliwy. Wiedział że szybko nie zakończy tej podróży.

 Autor: ewa
 Data publikacji: 2015-10-06

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 165 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 165 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Nie ma obłudniejszej formy literackiej nad aforyzm.

  - Stefan Napierski
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.