Użytkownik: Hasło: Rejestracja
 Przeznaczenie

Przeznaczenie


Był zimny i deszczowy październikowy wieczór. Jeden z tych, w które nie ma się ochoty wyściubiać nosa z domu. Cmentarz Leśny, leżący na północno – zachodnich obrzeżach Norunia, pogrążony był w ciemności. Zbudowano go wiele lat wcześniej na skraju sosnowego lasu, gdy miejscowość była jeszcze wsią, i nazywany był wtedy po prostu cmentarzem. Z biegiem czasu wioska rozrosła się ku wschodowi do gigantycznych rozmiarów i zyskała prawa miejskie. W metropolii pobudowano wówczas nowe, większe cmentarze, zaś ten – pomijając zmianę nazwy – został prawie zapomniany. Prawie, gdyż nadal chowano na nim zmarłych z okolicznych domostw. Byli to głównie ludzie starzy, przywiązani emocjonalnie do rodzinnych ziem, ale także i nieliczni młodzi, którzy uciekli od zgiełku miasta w spokojniejsze strony.

***

Wiktor Hucki był trzydziestoczteroletnim mężczyzną średniego wzrostu, o wątłej budowie ciała. Miał pociągłą twarz, której bladość podkreślały jasno niebieskie oczy oraz kontrastujące ciemne, krótkie włosy. Nie był zbyt silny. Jego masa mięśniowa była znikoma, żeby nie powiedzieć, iż kości pokrywała jedynie cienka skóra. Wbrew pozorom, Hucki był zdrowym mężczyzną.
Tego wieczoru Wiktor siedział w domu na małym krześle przy rozpalonym piecyku. Był bardzo ciepłolubny, toteż – mimo buchającego gorącego powietrza – dodatkowo odział się w wiele warstw ubrań i ocieplane buty. Czytał książkę – przejmujący horror, od którego nie mógł się oderwać – i słuchał cicho grającego radia. Spędzał tak prawie każdy wieczór, siedząc nad lekturą aż do późnej nocy. Nigdy nie potrzebował wielu godzin snu.
Obok niego siedział, a właściwie niemalże leżał, jego przyjaciel, pięćdziesięciopięcioletni Antoni Tylżycki. Oparty chudymi rękami i twarzą o stół, prawie spadał z krzesła. Co jakiś czas unosił głowę, ukazując swe pomarszczone oblicze. Przewalał zaczerwienionymi oczami, coś mamrotał, po czym wracał do drzemki. Wyglądał na starszego niż był. Zaawansowana łysina oraz przygarbiona postura jeszcze go postarzały. Jemu, w przeciwieństwie do Wiktora, zawsze było za gorąco. Zapewne z powodu częstego rozgrzewania się od wewnątrz różnymi wymyślnymi trunkami, niekoniecznie zdrowymi dla organizmu, często wykonanymi wedle własnej receptury. Miał na sobie tylko cienkie spodnie i koszulę. Jego buty zawieruszyły się gdzieś w pomieszczeniu, jak to miały w zwyczaju rzeczy będące własnością Antoniego.
Panowie mieszkali w małym, drewnianym, rozsypującym się domku. Stał on w zachodniej części cmentarza i pełnił niegdyś rolę zakrystii kościoła. Tylko ona ocalała w pożarze, jaki miał miejsce dawno temu, i przebudowano ją na siedzibę grabarzy i dozorców. Nowy, murowany kościół postawiono po przeciwnej stronie cmentarza. Owy domek był cały zmurszały. Spadzisty dach gdzieniegdzie przeciekał, a ceglany komin przechylał się i powoli rozsypywał. Okna świeciły nieszczelnościami, zaś drzwi ledwie się zamykały i to przy pomocy porządnego kopniaka. Nie sposób było przejść po drewnianej podłodze, aby ta nie piszczała i nie uginała się. Wnętrze domku przepełnione było zimnem, wilgocią i stęchlizną. Wszędobylski grzyb zagnieżdżał się nawet w najmniejszych zakamarkach. Meble, regularnie i skutecznie konsumowane przez korniki, rzucały się w oczy tylko z powodu swej starości. Domek nie był podzielony na pomieszczenia, był jedną, dużą izbą. Pełniła ona równocześnie rolę sypialni, łazienki, kuchni i jadalni. Na podwórzu zaś stała drewniana budka pełniąca rolę wychodka.
Panowie Wiktor i Antoni nie darzyli wielką miłością chatki, w której przyszło im zamieszkać. Po latach roszad personalnych i organizacyjnych, tylko oni dwaj – nie licząc księży, nadal odprawiających pogrzeby – pozostali spośród pracowników cmentarza. Wtedy ulokowano ich w chatce na stałe. Dwaj przyjaciele w dzień byli grabarzami i dozorcami, wieczorem zaś pełnili tę drugą funkcję. Nie była to dla nich wymarzona praca, ale z niskim wykształceniem i kiepskimi predyspozycjami do cięższych prac fizycznych, obydwaj panowie mogli być szczęśliwi, że trafiło im się chociaż to. Zresztą nie mieli jakichś szczególnych ambicji, aby robić cokolwiek innego.

***

Stary, ścienny zegar wybił godzinę pierwszą. Wiktor uniósł oczy znad książki i spojrzał na wskazówki, niedowierzając, że było już tak późno. Zerknął na Antoniego, pogrążonego w pijackim śnie i chrapiącego przeraźliwie głośno. Leniwie wyjrzał za okno. Wśród gęstej ciemności przebijały się w oddali słabo świecące latarnie, ciągnące się wzdłuż alejek cmentarza. Drzewa w pobliżu domku lekko uginały się na wietrze. Nieprzyjemny, jesienny deszcz chwilowo ustał. Przez szpary w ramach okien raz po raz wpadał przejmujący chłód.
Panowie powinni już dwie godziny wcześniej wyjść na obchód. Wiktorowi jednak najwyraźniej nie spieszyło się, aby nadrobić to opóźnienie. Zanim odłożył książkę, doczytał stronę do końca. Wreszcie wstał i podszedł do smacznie śpiącego towarzysza. Delikatnie szturchnął kolegę w ramię i szeptem, aby go zbyt drastycznie nie obudzić, powiedział:
- Antoś, obudź się. Już pierwsza. Musimy iść.
Antoni ani drgnął. Spał jak kamień.
- Wstawaj. Obowiązki wzywają - Wiktor nie ustawał w próbach.
Śpiący mężczyzna, nie unosząc nawet głowy, coś niewyraźnie powiedział i szybko znowu zaczął zasypiać.
- Rusz się, do cholery! - wykrzyknął wreszcie Hucki, wyraźnie poirytowany.
- Amm ... eee ... yrgh ... blee … - to jedyne co mógł zrozumieć Wiktor ze słów kolegi, który wolno podnosząc się ze stołu, wyprostował się na krześle.
Minęła chwila zanim Antoni oprzytomniał. Jego przyjaciel patrzył tylko z politowaniem. Wreszcie się odezwał:
- Doprowadź się do ładu i ubieraj się. Idziemy się przejść.
- Na spacerek? - wybełkotał Tylżycki, wyraźnie rozbawiony własnymi słowami.
- Tobie by się przydał. Dla rozjaśnienia umysłu - odparł Wiktor, któremu wcale nie było do śmiechu. - Choć mam obawy, czy to coś pomoże.
- Pomoże, nie pomoże, nigdzie się nie wybieram - głos Antoniego brzmiał stanowczo, jakby nagle całkowicie wytrzeźwiał. Sprawiał wrażenie całkowicie świadomego swych słów.
- To nie nowość, panie kolego. Jak zwykle tylko ja tu pracuję.
- Bardzo przepraszam, ale teraz mam przerwę - szczerość Antoniego była rozbrajająca.
- Prawie wieczną. Tylko czasami zdarza ci się jej nie mieć.
Antoni naburmuszył się, chodź doskonale zdawał sobie sprawę, że Wiktor miał rację.
- Jak chcesz, to idź sam. Ja nie czuję się na siłach. Może później.
- Ty i to twoje podejście do obowiązków... Bardzo mi pomagasz - stwierdził z ironią Wiktor. - Sam się dziwię, że ja to jeszcze znoszę. Powinienem już dawno szepnąć co nieco o tobie proboszczowi.
- Nie zrobisz tego, prawda? - Antoni spotulniał.
- Dobrze wiesz, że nie. Moje serce jest zbyt miękkie - odpowiedział zgodnie z prawdą Wiktor, którego gniew szybko zniknął. - Masz ogromne szczęście, że proboszcz nie ma czasu na zbyt częste kontrole. Inaczej już dawno zrobiłby z tobą porządek.
Tylżycki spuścił głowę, ale nie odezwał się. Miał problemy z alkoholem od czasu śmiertelnego wypadku swej ukochanej córki i wspaniałej żony. Nie został mu już nikt z rodziny. Wiktor, odtąd najbliższa Antoniemu osoba, wiedział, że powinien jakoś pomóc koledze. Nie potrafił. Był za mało stanowczy i zbyt pobłażliwy, aby skutecznie sprowadzić przyjaciela na właściwy tor życia. Gdy ten nie był zdolny do pracy, Wiktor bez większego sprzeciwu godził się na wykonywanie roboty w pojedynkę. Nie mógł zaprzeczyć, że gdy Antoni był trzeźwy, był dobrym pracownikiem. Zdarzało się to jednak rzadko. Był też wtedy świetnym kumplem do pogadania i zwierzania się. Wiktor bowiem nie miał bajkowego życia. Jedyną bliską osobą, jaka mu została, była jego schorowana matka. Wiele lat wcześniej umieścił ją w domu opieki. Starał się ją odwiedzać najczęściej, jak to było możliwe. Na co dzień zaś miał tylko Antosia. Nigdy nie znalazł kobiety swego życia, mimo wielu starań. Już dawno pogodził się ze stanem kawalerskim i stopniowo przestawało mu zależeć ma zmianie tej sytuacji.
- Dobra. Przejdę się kawałek po cmentarzu i przyjdę po ciebie. Może się namyślisz, żeby mi potowarzyszyć – Wiktor sam w to nie wierzył.
- Niech tak będzie - zgodził się Antoni po chwili namysłu.
Wiktor ubrał się w najcieplejsze ubrania, jakie posiadał, złapał latarkę i zanim wyszedł zwrócił się do kumpla:
- Włącz radiotelefon. Ja swój mam. Będziemy w kontakcie.
- Jasne. Zaraz go poszukam. Gdzieś tu musi być - głos Tylżyckiego był pewny.
- To ja idę - powiedział Wiktor i przez chwilę zastanowił się czy nie powinien poczekać, aż Antoś, który jest bałaganiarzem, znajdzie swój sprzęt. Zaufał mu jednak i opuścił domek.

***

Szedł małą ścieżką otoczoną wysokimi sosnami. Gdzieniegdzie towarzyszyły im samotne świerki i brzozy. Ziemia pod butami była twarda i wygodna do stąpania. Wiktor oświetlał sobie drogę latarką. Mroźny wiatr smagał jego policzki. Poczuł na twarzy kropelki delikatnego deszczu, który ponownie zaczął padać. Mężczyzna wsunął nos pod szalik i naciągnął mocniej wełnianą czapkę. Widać mu było tylko oczy, łzawiące od silnego wiatru.
- Wspaniała pogoda - rzekł sam do siebie, mając na myśli coś zupełnie odwrotnego.
Wiatr wzmagał się i zdawał się jeszcze zimniejszy. Krople deszczu stawały się coraz większe i spadały coraz szybciej.
Wiktor dotarł do głównej alejki cmentarza, która rozwidlała się w dwóch kierunkach. Gdy dozorcy chodzili na obchód razem, rozdzielali się. Huckiemu przypadała zawsze północna, dłuższa odnoga alejki. Południowa, krótka, należała do Tylżyckiego, a i tak zawsze wydawała mu się zbyt długa jak na jego siły, czy raczej chęci. Na końcach alejki ponownie zbiegały się i tam panowie spotykali się.
Tym razem Wiktor wybrał tę drugą trasę. Chciał ją szybko skontrolować, a następnie wrócić do domku po swego przyjaciela. Dopiero wtedy planował zbadać okolice drugiej odnogi alejki.
Brama Cmentarza Leśnego była na noc zamykana starym zamkiem i łańcuchem. Należało to do obowiązków dozorców. Mimo tego, na cmentarzu grasowali często złodzieje. Otwierali nagrobki i trumny, zabierając kosztowności, z którymi byli chowani zmarli. Cmentarz był też wymarzonym miejscem odwiedzin członków najróżniejszych sekt, którzy przyjeżdżali z metropolii. Po ich wizytach z grobów ginęły ciała lub były bezczeszczone. Dozorcy wcale nie chcieli wiedzieć co z nimi się działo. Proboszcz i policja od dawna walczyli z tymi zjawiskami. Jednak po krótkich okresach spokoju, zdarzenia się powtarzały. Niskie, sypiące się murowane ogrodzenie oraz zardzewiała, stalowa brama, nie stanowiły zapór nie do przejścia. Jedyną możliwością odstraszenia niepożądanych gości, były właśnie conocne kontrole dozorców cmentarza, choć nie zawsze przynosiło to oczekiwane skutki.
Wiktor doszedł do odcinka alejki, który był bardziej piaszczysty. Coraz silniejszy deszcz sprawiał, że podłoże stało się grząskie i szło się po nim niezbyt wygodnie. Buty zapadały się i zakopywały w miękkiej alejce. Wiktor był jednak konsekwentny i zdeterminowany. Nie pierwszy raz pracował w takich warunkach, aby łatwo rezygnować z wykonania zadania. Był przykładnym pracownikiem. Szedł więc dalej uparcie, przeciwstawiając się siłom natury.
W pewnym momencie zobaczył w oddali błyski. Przyjrzał się uważnie i stwierdził, że owe źródła światła poruszają się pomiędzy nagrobkami, kilkadziesiąt metrów od głównej alejki. Niewiele myśląc, Wiktor przyspieszył kroku, aby pogonić nieproszonych gości.
- Jeszcze nie czas - odezwał się nagle męski głos.
Hucki zatrzymał się i rozejrzał. Poświecił wokół siebie latarką, która coraz słabiej świeciła. Wydawało mu się, że słyszał słowa wyraźnie, choć w pobliżu nikogo nie było.
- Antoś, powtórz co powiedziałeś - Wiktor powiedział przez radiotelefon, biorąc za pewnik, że to mógł być tylko jego kolega.
W odpowiedzi usłyszał ciszę.
- Antoni! Jesteś tam?! - krzyknął do mikrofonu ponownie. - Nie mam ochoty na głupie zabawy. Jestem na południowej głównej alejce. Przyjdź do mnie natychmiast, bo chyba szykują się problemy.
Cisza nie ustawała. Sprzęt wydawał się być sprawny .Wiktor domyślił się, że Antoś najzwyczajniej nie przejął się swym zadaniem. Albo w ogóle nie znalazł swego radiotelefonu, albo nie włączył go i zapewne znowu śpi.
- Cudownie! Po prostu cudownie! - wykrzyknął ze złością mężczyzna. - Muszę znowu radzić sobie sam.
- Jeszcze nie czas - ten sam głos zadźwięczał w uszach Wiktora i w tym momencie mocny podmuch wiatru porwał mu czapkę z głowy.
Chciał ją chwycić, ale nogi tak skutecznie ugrzęzły w błotnistej alejce, że nie mógł się ruszyć. Czapka odleciała gdzieś daleko między drzewa i zginęła z widoku.
- Kto tam? - spytał, obracając tułowiem i próbując dostrzec właściciela głosu.
Znowu cisza. Wiktor pomyślał, że to wiatr tak gwiżdże sprawiając dziwne wrażenie, jakby słyszał słowa.
Zebrał siły i udało mu się wykonać kilka kolejnych kroków w kierunku wciąż poruszających się świateł. Uczynił to z trudem, pokonując opór wiatru, który kierował teraz deszcz pod takim kątem, że ten uderzał prosto w twarz Wiktora.
- Jeszcze nie czas - głos powtórzył uparcie. - Nie idź tam.
- Nikogo tu nie ma. To tylko wiatr - tłumaczył sobie na głos mężczyzna.
- Wracaj, wracaj - rzekł głos, tym razem z nutą zdenerwowania.
- Czy ja szaleję? - Wiktor wciąż rozmawiał ze sobą, dodając sobie otuchy.
Nadal widział dalekie światła, do których chciał za wszelką cenę dotrzeć. Wszystko jednak sprzeciwiało się przeciw niemu, bowiem właśnie zgasła jego latarka. Powód był prozaiczny - wyczerpane baterie. Mężczyzna był już znieczulony na tego typu utrudnienia i zareagował na ten fakt ze spokojem, wzdychając tylko ciężko. Miał dziwną przypadłość, polegającą na tym, że przedmioty martwe w jego rękach lubiły odmawiać współpracy.
Wiktor schował za pazuchę niedziałającą latarkę. Spojrzał ponownie przed siebie. Obraz, jaki miał przed oczami, stał się niewyraźny. Światła, które widział jeszcze chwilę wcześniej, były rozproszone we mgle, która pojawiła się niespodziewanie i z nikąd. Kątem oka Wiktor spostrzegł, że drzewa wzdłuż alejki są rozmazane. Wyglądały jak świeżo namalowany obraz celowo polany wodą. W ogóle nie widział ani alejki, ani nawet swych butów. Wydało mu się, że stąpa gdzieś zawieszony w przestrzeni. Wrażenie było nieprzyjemne i zatrważające.
Nie wiedząc co się dzieje, po prostu szedł naprzód ku wcześniej obranemu celowi, a raczej usiłował iść. Grunt w odczuciu stał się wręcz bagnisty i wciągał biednego Wiktora. Mężczyzna przebierał mocno nogami, starając się ratować. W pewnej chwili udało mu się uwolnić z grzęzawiska. Zaczął biec. Światła przed nim przybrały wygląd jednolitej żółtej plamy; ogromnej gwiazdy, która właśnie postanowiła zagościć na cmentarzu. Drzewa stały się jeszcze bardziej rozmazane. Właściwie stanowiły jedną wielką, podłużną smugę o odcieniach szarości, brązu i zieleni. Im szybciej Wiktor biegł, tym jaśniejsze i ostrzejsze było światło, tym bardziej drzewa przybierały nieokreślony kształt wielobarwnej masy.
Mężczyzna biegł przed siebie niemalże na oślep, choć miał wrażenie jakby wciąż stał w miejscu. Niesamowicie się męczył, a źródło światła zdawało się nadal być w tej samej odległości. Nieustannie słyszał wokół ten sam głos:
- Jeszcze nie czas! Wracaj! Posłuchaj się!
Dla Wiktora mijały godziny, może nawet dni, albo i lata. W rzeczywistości wszystko trwało kilka sekund. Mężczyzna zupełnie stracił poczucie czasu. Nie wiedział jak długo trwał w oszołomieniu. Szaleńczy bieg zakończył, gdy nagle powrócił normalny obraz, a głos przestał krzyczeć. Zdecydowanie znajdował się w innym miejscu, niż to, w którym zaczęły się dziwne omamy.
Będąc jeszcze w szoku, właściwie w ogóle nie zareagował na widok dwóch młodzieńców. Jeden z nich plądrował właśnie jakiś grób. Wiktor zauważył tylko jego głowę, wystającą ponad marmurową płytą. Drugi, rosły i silny, najwyraźniej stojący na czatach, niespodziewanie znalazł się tuż przed Huckim. Zaskoczony sytuacją Wiktor zdążył tylko zobaczyć przed sobą uniesioną rękę młodego mężczyzny, trzymającą wielki kawał stalowego pręta. Po chwili poczuł silne uderzenie w głowę. Nawet nie zdążył krzyknąć z bólu. Krew trysnęła z rany i zaczęła spływać po twarzy, dając uczucie błogiego ciepła. Wiktor stracił przytomność i osunął się na ziemię. Wyraz jego twarzy zdradzał jednocześnie cierpienie i zaskoczenie.

***

Obudził go nieznajomy męski głos. Basowy, miły w odczuciu i bardzo wyniosły. Głos zabrzmiał spokojnie:
- Przepraszam…
Wiktor powoli otworzył oczy. Leżał na plecach. Na twarzy poczuł krople wciąż padającego deszczu. Słyszał świszczący wiatr, ale nie czuł go na skórze. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach drażniący nozdrza i przyprawiający o wymioty.
- Przepraszam. Czy możemy przystąpić do formalności? - słowa wypowiedziane tym samym głosem dobiegały gdzieś z góry.
Hucki nic nie odpowiedział. Był jeszcze trochę oszołomiony. Próbował szybko przypomnieć sobie wcześniejsze wydarzenia, ale jego umysł ogarnęła pustka. Rozejrzał się wokół, lecz było zbyt ciemno, aby zorientować się w swym położeniu. Zbadał więc teren namacalnie. Po lewej stronie wyczuł jakąś ścianę. Była zimna, wilgotna i ziemista; tak samo, jak podłoże, na którym leżał. Tuż obok siebie Wiktor znalazł jakiś przedmiot. Wziął go do ręki i sprawdził palcami. Trafił na przycisk i włączył go. Jasność rozświetliła przestrzeń. Szczęście wreszcie się do niego uśmiechnęło: to była latarka. Jednak nie jego własna. Sięgnął za pazuchę, dla pewności. Latarka była na miejscu.
- Pożyczę ją sobie na trochę, moja nie działa - odezwał się, nie zwracając się do nikogo w szczególności.
- Dobrze, już dobrze. Proszę wreszcie stamtąd wyjść. Czas płynie nieubłaganie - ten sam wyniosły głos ponaglał.
Wiktor znieruchomiał, jakby chciał udać, że wcale go nie ma. Nastała cisza. Mężczyzna postanowił wstać. Oświetlił lewą stronę miejsca, w którym leżał i upewnił się, że znajdowała się tam ściana ziemi. Odwrócił się w prawo i zobaczył trumnę. Była otwarta. Dla Wiktora otwarte trumny, to codzienność, ale w tych okolicznościach trochę się zatrwożył. Poświecił do wnętrza. Leżała w nim młoda kobieta, mniej więcej w wieku Huckiego. Wyglądała jak każdy inny kilkudniowy nieboszczyk, a jej rozkładające się ciało było źródłem nieznośnego odoru.
- Bardzo mi przykro. Przepraszam za wszystko - odezwał się do niej mężczyzna jak do żywej osoby, jakby ponosił winę za przerwanie jej spokoju.
Kobieta nie odpowiedziała. Była najbardziej martwa, jak to tylko możliwe.
Mężczyzna wstał i wystawił głowę przez uchyloną płytę grobu. Wciąż była noc. Ciemność rozświetlały pobliskie latarnie. Deszcz padał nieustannie, a wiatr mu wtórował. Mgła znikła, a świat znowu wyglądał naturalnie.
- Moja cierpliwość została wynagrodzona - odezwał się ponownie głos. - Ujawnił się pan w końcu.
Wiktor obrócił się w jego stronę. Przy nagrobku stał wysoki, szczupły mężczyzna. Miał na sobie elegancki garnitur najwyższej jakości, kapelusz i skórzane buty; wszystko było koloru czarnego. Pod marynarką miał śnieżnobiałą koszulę, na tle której odznaczał się czarny krawat.
„Cóż za elegancja” - pomyślał Hucki, dla którego ubiór tak wysokiej klasy był poza zasięgiem finansowym. - „Ale bez płaszcza w taką pogodę...?”
Mężczyzna trzymał w ręku coś co przywodziło na myśl niewielką księgę, która także była koloru czarnego. Trzymał ją mocno, jak jakiś skarb. Na jego ustach rysował się nieznaczny uśmiech.
- Witam - odezwał się.
Zanim Wiktor zdążył odpowiedzieć, elegancka osobistość rzekła dostojnym tonem:
- Jestem tu, aby załatwić wszelkie formalności. Proszę nie przerywać zanim nie skończę. Powiem panu, kiedy będzie czas na ewentualne pytania. Czas nagli. Mam jeszcze innych interesantów.
Wiktor posłuchał, jakby zahipnotyzowany słowami. Nie odezwał się, tylko patrzył z zainteresowaniem.
- Pozwoli pan, że się przedstawię - rzekł mężczyzna w czarnym garniturze i zrobił krótką przerwę dla zaznaczenia wagi swych słów. - Jestem Pan Śmierć.
Te słowa zadźwięczały w uszach Huckiego jak wyrok. Nie wiedział, czy to jakiś żart i ma się zacząć śmiać, czy przyjąć ten fakt na serio. Zaskoczony tylko otworzył usta, wciąż jednak nie wydobył z siebie ani słowa.
- Tak, tak - powiedział Pan Śmierć w odpowiedzi na minę swego rozmówcy. - Jest pan całkowicie martwy i mówię to ze śmiertelną powagą.
Po ostatnich słowach mężczyzna zaśmiał się cicho pod nosem, wyraźnie uradowany swym niezamierzonym dowcipem i dodał:
- Zapewne ma pan świeżo w pamięci tych dwóch rzezimieszków, którzy tu grasowali, i na których miał pan nieprzyjemność się natknąć. W szczególności na jednego, który zadał panu śmiertelny cios, a następnie przeniósł pana ciało do grobu.
Wtedy Wiktor wszystko sobie przypomniał. Jego życiowy pech przywiódł go w nieodpowiednie miejsce, w nieodpowiednim czasie. Ale w końcu taki był urok jego pracy. Może gdyby nie mącące jego umysł wydarzenia bezpośrednio sprzed wypadku, potrafiłby się jakoś obronić. Niestety los chciał inaczej. Widocznie pisana już mu była śmierć; właściwie, to Pan Śmierć.
- Skoro tak miało być - odezwał się Wiktor ze smutkiem i typową dla siebie pokorą - to nie mam innego wyjścia, jak przyjąć taki stan rzeczy.
- Właśnie tak należy uczynić - odparł Pan Śmierć z nieukrywaną satysfakcją w głosie. - Zatem możemy przystąpić do dalszych spraw.
Elegancko ubrany mężczyzna otworzył księgę i wertując strony, zaczął czegoś szukać pomagając sobie na głos.
- T… Ty… Tyl… Tylży… Jest! - krzyknął po chwili i przeczytał na głos znaleziony wpis. - Tylżycki. Tylżycki Antoni. Dwunasty października dwa tysiące siódmego roku, piątek, godzina pierwsza dwadzieścia trzy. - Śmierć czytał szybko, ale wyraźnie, po czym zwrócił się do mężczyzny, wciąż stojącego na dnie grobu: - Wygląda na to, że wszystko się zgadza, możemy więc…
- Chwileczkę - wtrącił się nagle zdumiony Wiktor, przerywając swe milczenie. - Nie wszystko się zgadza. Właściwie nie zgadza się najważniejsza rzecz. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.
- Proszę nie przedłużać. Niby co się nie zgadza? - Pan Śmierć był najwyraźniej zirytowany.
- Nie nazywam się Antoni Tylżycki. To mój przyjaciel. Ja jestem Wiktor Hucki.
Twarz pana Śmierci spochmurniała. Był wielce niezadowolony i nie dawał za wygraną.
- Twierdzi pan, panie… hmm… Hucki, że wdarła się mała nieścisłość?
- Mała, to dość delikatnie powiedziane - odparł Wiktor lekko zdenerwowany podejściem Śmierci do sprawy. - Trzeba to jakoś wyjaśnić.
- Sugeruje pan, że to mój błąd? - mężczyzna w czarnym garniturze także się zdenerwował.
- Oczywiście, że nie twój, kolego. Nikt tego przecież nie powiedział - niespodziewanie odezwała się postać wynurzająca się szybkim krokiem zza drzew. Jej głos był wysoki i nie tak formalny, jak Śmierci. - Nie bądź niegrzeczny dla pana Wiktora.
Osobistość okazała się być niskim i krępym mężczyzną. Ubrany był w elegancki garnitur - takiego samego kroju, jaki nosił pan Śmierć - oraz kapelusz i skórzane buty; wszystko w kolorze białym. Pod marynarką miał idealnie czarną koszulę, na tle której widoczny był biały krawat. W ręku dzierżył małą, białą księgę, przypominającą tę, którą miał pan Śmierć.
- Tylko nie ‘kolego’ - obruszył się pan Śmierć. - Proszę tak nie zwracać się do mnie w obecności interesantów. Zachowajmy profesjonalizm.
- Dobra. Jak sobie życzysz, kolego. Ekhm… - odkaszlnął mężczyzna w białym garniturze i poprawił się: - To jest: jak sobie życzysz, panie Śmierć.
- Tak już lepiej - mężczyzna w czarnym garniturze zadarł dumnie głowę do góry.
- No, już. Niech się pan już tak nie dąsa - drugi mężczyzna był wyraźnie rozbawiony zachowaniem Śmierci. Po chwili zwrócił się do Wiktora, który znowu zaniemówił, przysłuchując się konwersacji:
- Jestem pan Życie. Jak się pan czuje, panie Wiktorze?
- Troszkę się niepokoję zaistniałą sytuacją, ale jak sądzę, pan to wszystko wyjaśni - Hucki wyczuł swoją szansę. - Poza tym czuję się dość żywo, jak na kogoś kto nie żyje - mężczyzna zastanowił się nad sensem ostatnich słów.
- Jeszcze nie wszystko przesądzone - odparł optymistycznie brzmiącym głosem pan Życie.
- Nie? - spytał niepewnie Wiktor.
- Co tu jeszcze przesądzać? Trup, to trup. Liczy się sztuka. Zamieni się w księdze wpisy panów Tylżyckiego i Huckiego i sprawa załatwiona - wtrącił się Śmierć.
- Nie tak prędko - zaoponował Życie. - Cóż za hipokryzja. Gdzie się podział profesjonalizm, o który chwilę temu pan zabiegał?
Pan Śmierć wyraźnie poczuł się zawstydzony. Nic nie odpowiedział, zaś pan Życie kontynuował:
- W mojej księdze także są wpisy, a ich nie pozwolę panu zmienić. Mówią one, że to pan Tylżycki miał na dziś wyznaczoną datę, a nie pan Hucki.
Na potwierdzenie swych słów otworzył białą księgę, z której jasno wynikało, że miał rację. Uśmiechnął się zwycięsko do Śmierci. Ten jednak nie dał się tak szybko pokonać.
- W takim razie niech o wszystkim zadecyduje on.
- Niech więc tak będzie. Już tu powinien być.
Wiktor przysłuchiwał się uważnie rozmowie.
„Kim jest tajemniczy ‘on’?” - pomyślał.
- Jak zwykle się spóźnia - zaczął narzekać Śmierć.
- Niech pan nie marudzi. Minęło dopiero pięć minut - odparł Życie.
Pięć minut? Dla Wiktora była to cała wieczność. Pomyślał, że od tej chwili nic już go nie zdziwi. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo się mylił.
- Już jestem! - zasapanym głosem krzyknął nagle kolejny mężczyzna, który niespodziewanie wyłonił się z ciemności. Jego głos wydał się Wiktorowi dziwnie znajomy.
- Cieszymy się, że raczył pan nas odwiedzić - nie bez sarkazmu odezwał się pan Śmierć bez słowa powitania.
- Czekamy, panie kolego - w swoim stylu przywitał się pan Życie.
- Przepraszam. Miałem jeszcze w międzyczasie parę drobnych spraw do załatwienia. To były proste przypadki. W przeciwieństwie do tego, z którym musimy się tu borykać - ostatnie słowa wymówił odwracając się w kierunku Wiktora, jakby miał mu coś za złe.
Tajemniczy osobnik ubrany był w garnitur, którego elegancki krój - identyczny jak panów Śmierci i Życia - miał się nijak do swej radosnej, różowej barwy. Skórzane buty i koszula były koloru zielonego, a krawat i kapelusz świeciły ostrą żółcią. W ręku trzymał nic innego, jak małą księgę, mieniącą się takimi samymi kolorami jak ubranie mężczyzny.
Jegomość przystanął pomiędzy Śmiercią i Życiem, i wciąż sapiąc łapał oddech.
- To jest pan Przeznaczenie - pan Śmierć, który był już bardzo zniecierpliwiony uciekającym czasem, przedstawił Wiktorowi nowego przybysza.
- Jak pan wie, mamy tu pewien kłopot - odezwał się Życie do pana Przeznaczenia.
Średniego wzrostu i przeciętnej postury mężczyzna w różowym garniturze złapał głęboki oddech.
- Mówiłem, że jeszcze nie czas - zwrócił się do Wiktora. W jego głosie dało się wyczuć pretensję.
Hucki nagle doznał olśnienia i rozpoznał głos.
- To pana słyszałem idąc alejką! - wykrzykną tryumfalnie i dodał: - Czemu wtedy nie ujawnił się pan? Czemu w ogóle mówił pan do mnie?
- To bardzo proste. Choć, jak się okazuje, pan tego nie zrozumiał - odpowiedział już spokojnym głosem Przeznaczenie. Otworzył swą kolorową księgę i pokazał coś Śmierci i Życiu. Obydwaj panowie mruknęli coś do siebie. Promienny wyraz twarzy pana Życie oraz niezadowolenie rysujące się na obliczu Śmierci, zdradzało co wyczytali w księdze.
- Moje wpisy jednoznacznie stwierdzają, że pana przeznaczeniem, panie Wiktorze, było żyć dalej. Dlatego mówiłem panu, że jeszcze nie czas i żeby pan wracał - mężczyzna w różowym garniturze powoli, słowo po słowie, tłumaczył Huckiemu. - To pan miał iść północną odnogą głównej alejki, a pan Tylżycki miał iść jej południową odnogą.
- Tak też zazwyczaj bywało - wyjaśnił Wiktor. - Dziś jednak nastąpiła mała zmiana.
- Mała zmiana, a wielkie kłopoty - wtrącił się wciąż niezadowolony pan Śmierć.
- Jak się okazuje, potrafi pan zmieniać przeznaczenie. Przynajmniej chwilowo. Najpierw wybrał pan inną drogę, niż było przewidziane; nie usłuchał pan moich słów; później pokonał pan omamy, jakimi obdarowałem pana umysł; wreszcie umarł pan, co zdecydowanie nie było w moich planach - przyznał pan Przeznaczenie.
- W moich także tego nie było - wtrącił Wiktor.
- Udało się panu uratować przyjaciela. Przynajmniej chwilowo - kontynuował mężczyzna w różowym garniturze.
- Cieszy mnie to niezmiernie - powiedział Hucki ze szczerością. - Ale co dalej?
- Trzeba zaistniałe zajście anulować - wyjaśnił Przeznaczenie, notując coś w swej księdze.
- Anulować?! - zbulwersował się pan Śmierć.
- Jak najbardziej popieram, kolego Przeznaczenie - rzekł pan Życie.
- Poczynię odpowiednie zmiany w swoich zapiskach - powiedział pan Przeznaczenie, zwracając się do panów w garniturach: - Obydwaj macie wpisy twierdzące, że to pan Tylżycki powinien być martwy, a pan Hucki jak najbardziej żywy. Wpisów tych oczywiście nie można zmieniać. Tyczy się to także przeznaczenia, które zmieniło się tylko chwilowo, ale w ostateczności musi być spełnione zgodnie z moją księgą. Ja, jako Przeznaczenie i mistrz przeznaczenia, zawsze mam rację. Koniec i kropka.
- W takim razie wszystko postanowione - oznajmił zadowolony pan Życie.
- Najwyraźniej - wreszcie zgodził się z rozmówcami pan Śmierć.
- Na czym będzie polegać anulowanie? - spytał Wiktor, o którego obecności trzej panowie w garniturach na chwilę zapomnieli. - Będę żyć?
- Ależ to oczywiste - odpowiedział Życie.
- Pana przeznaczeniem stanie się teraz wypadek, który faktycznie miał miejsce, i z którego wyjdzie pan bez szwanku - wyjaśnił pan Przeznaczenie. - W ten sposób zmienione przeznaczenie znowu się zmieni, aby powrócić do pierwotnego stanu. Przynajmniej w ogólnym zarysie. Zmienią się tylko szczegóły. Wszystko to trochę zagmatwane, ale tak po prostu musi być.
Wiktor przez chwilę zastanawiał się nad słowami pana Przeznaczenie. W końcu zapytał go:
- Jeśli więc teraz przeznaczenie powraca do swej pierwotnej wersji, czy to oznacza, że Antosiowi pisana jest śmierć?
- Jak wszystkim śmiertelnikom - wtrącił pan Śmierć.
- Jeśli chodzi o pana Antoniego Tylżyckiego, to owszem, pisana jest mu śmierć w trybie pilnym. Nasze przepisy pozwalają na przesunięcie zdarzenia o równą dobę. Nigdy jeszcze tego nie stosowaliśmy, gdyż jest pan pierwszym śmiałkiem, który pokusił się o zmianę przeznaczenia - odpowiedział pan Przeznaczenie. - Moja księga mówi więc, że według zaktualizowanych danych, śmierć pana Tylżyckiego przypada trzynastego października dwa tysiące siódmego roku, w sobotę, o godzinie pierwszej dwadzieścia trzy.
- Ile razy można dokonać takiego przesunięcia? - Wiktor drążył temat.
- Teoretycznie nieskończenie wiele - przyznał mężczyzna w różowym garniturze.
Hucki zamyślił się. Zastanawiał się czy istnieje możliwość uratowania Antoniego od przeznaczonej mu niechybnej śmierci.
- Czy pan przypadkiem czegoś nie kombinuje? - zaniepokoił się Przeznaczenie i spojrzał podejrzliwie na Wiktora. - Jeśli będzie pan utrudniał zadanie przeznaczeniu, czego oczywiście pan nie uczyni - rzekł zakazująco - będzie się ono zmieniało samo, tak aby pana oszukać. Drobne zmiany w celu spełnienia się pierwotnie założonego przeznaczenia są możliwe i zgodne z przepisami.
Pan Przeznaczenie doskonale czytał w myślach Wiktora. Ten nie powiedział już nic więcej.
- W takim razie pożegnamy się już z panem, panie Hucki - mężczyzna w różowym garniturze mówił dalej. - Teraz proszę się położyć na miejscu, na którym ocknął się pan wcześniej. Za jakiś czas ktoś pana zbudzi, już jako żywego. Tak wygląda procedura.
- Czy ktoś mnie znajdzie w tym grobie? - spytał Wiktor powątpiewając.
- Niech pan zaufa przeznaczeniu - odparł z uśmiechem Przeznaczenie.
- W takim razie, do zobaczenia - powiedział Wiktor, jak to zawsze zwykł się żegnać, choć teraz jego słowa miały inną wagę.
- Niewątpliwie - odpowiedział pewnym głosem pan Przeznaczenie i odwrócił się.
- Wszystko w swoim czasie. Żegnam - dodał odchodząc pan Życie.
- Żegnam - rzucił oszczędnie pan Śmierć i podążył za dwoma panami.
Trzej panowie w garniturach oddalili się w ciemność. Wiktor patrzył jeszcze przez chwilę za nimi. Gdy ich sylwetki znikły z widoku, mężczyznę dopadła nagła senność. Poczuł, że nogi robią mu się jak z waty i zaczynają uginać. Tułów stał się bezsilny, głowa bezwładna, a powieki same zaczęły się zamykać. Schował się więc w grobie, na dnie którego stał przez całą rozmowę, wciąż trzymając w ręku znalezioną latarkę.
- Proszę spać spokojnie - odezwał się ciepłym głosem do nieboszczki i zamknął jej trumnę.
Położył się obok niej i spojrzał w niebo. Zaczynało świtać. Po chwili Wiktor zasnął.

***

- Panie Wiktorze - młody, kobiecy głos zadźwięczał w uszach mężczyzny, niczym śpiew słowika.
Hucki powoli otworzył oczy, którym ukazała się piękna twarz o niebieskich oczach i delikatnej, śniadej cerze. Na czoło opadały drobne kosmyki blond włosów. Pochylona nad nim, wpatrywała się badawczo.
- Proszę się odezwać. Słyszy mnie pan? - młoda kobieta próbowała nawiązać kontakt z mężczyzną.
Wiktor milczał, upajając się widokiem i zapachem perfum zjawiskowej postaci. Dopiero po chwili odezwał się:
- Tak... słyszę panią.
Wydarzenia dotyczące spotkania z trzema panami ukryły się głęboko w pamięci mężczyzny. Chwilowo nie mógł do nich dotrzeć. Był jeszcze oszołomiony, toteż wciąż leżał bez ruchu.
- Jestem lekarzem. Zabiorę pana do szpitala na obserwację. Proszę leżeć spokojnie. Zajmę się panem - ostatnie słowa kobiety wydały się Wiktorowi spełnieniem najskrytszych marzeń.
Tuż obok kobiety pochyliła się twarz mężczyzny. Jegomość poruszył czarnymi wąsami i rzekł do Wiktora:
- Miał pan dużo szczęścia. Zważywszy na tak ciężkie obrażenia. Może zabrzmi to niestosownie, ale przy tak wielkiej utracie krwi, to cud, że pan żyje. Jak się pan czuje?
„Obrażenia? Nic mnie nie boli” - pomyślał Hucki. Pamięć nadal nie wracała.
Nagle poderwał się i stanął o własnych siłach. Osoby stojące przy nim, odskoczyły zaskoczone.
- Ależ co pan robi?! - krzyknęła przerażona pani lekarz.
- Czuję się znakomicie - odpowiedział Wiktor, a na jego ustach zarysował się delikatny uśmiech. - Dawno nie czułem się tak dobrze.
Hucki wziął głęboki wdech. W piersiach poczuł świeże, aczkolwiek suche i zimne powietrze. Po deszczu nie było ani śladu, a wiatr stał się delikatny. Było już jasno.
Mężczyzna przyjrzał się towarzyszącym mu osobom. Pani lekarz ubrana była w czerwony kombinezon i na szyi zawieszony miała stetoskop. Obok niej stał tak samo ubrany drobny mężczyzna, którego Wiktor nie widział leżąc. Najwyraźniej asystował kobiecie w akcji ratunkowej. Tuż przy nich stała wysoka, potężna, męska postać, poruszająca raz po raz wąsami. Mężczyzna ubrany był w czarny garnitur i beżowy płaszcz. W ręku miał mały notes.
Wiktorowi w jednej chwili wróciła pamięć.
”Kolejna postać w garniturze, z notatkami w ręku” - pomyślał i skrzywił twarz.
Kilkadziesiąt metrów za nimi, na głównej alejce cmentarza, stała karetka pogotowia. Nieopodal niej stał czarny samochód. Na miejscu kierowcy siedziała drobna postać odwrócona tyłem. Obok siedział ktoś jeszcze, ale Wiktor nie dojrzał sylwetki dokładnie. Obie osoby gestykulowały. Wokół samochodów zebrała się grupka gapiów wpatrujących się w miejsce wypadku.
- To zadziwiające - powiedział potężny mężczyzna pod nosem, po czym zwrócił się do pani lekarz: - Czy w zaistniałej sytuacji, mógłbym chwilkę porozmawiać z pacjentem?
- Raczej jest to niewskazane, panie inspektorze. Pan Wiktor powinien teraz poleżeć i odpoczywać, a przede wszystkim przejść dokładne badania w szpitalu, aby wyeliminować wszelkie skutki pourazowe - odpowiedziała.
„Już wystarczająco odpocząłem” - pomyślał Hucki, nie mając najmniejszej ochoty dłużej leżeć, gdziekolwiek miałoby to być, a już na pewno nie w szpitalu.
Spojrzał za siebie. Grób, którego płyta wciąż była odsłonięta, znajdował się parę metrów za nim. W miejscu, gdzie przed chwilą leżał, były nosze.
- Zajmę tylko parę minut - nie ustępował inspektor. - To bardzo ważne dla śledztwa.
- Niech będzie - zgodziła się kobieta po namyśle. - Ale proszę nie przemęczać pacjenta. Rozmowa z policjantem może być dla niego stresująca.
- Ależ oczywiście. Rozumiem to w pełni. Dziękuję bardzo.
Pani lekarz i jej asystent odeszli w stronę karetki. Wiktor i pan inspektor zostali sami.
- Jaki dziś jest dzień? - spytał Hucki, zanim mężczyzna z wąsami zdążył coś powiedzieć.
- Dwunasty października dwa tysiące siódmego roku, piątek - odpowiedział mu mężczyzna.
- Która godzina?
Mężczyzna poruszył wąsami, zerknął na zegarek i oznajmił:
- Dziewiąta czternaście.
- Tak mało czasu pozostało - powiedział cicho do siebie Wiktor.
- Mało czasu na co? - zainteresował się mężczyzna, po czym dodał: - Swoją drogą, faktycznie czasu coraz mniej, a my musimy porozmawiać.
- Proszę, niech pan zaczyna - zgodził się Hucki, chcąc mieć to już za sobą.
- Jestem inspektorem policji. Witold Berneński.
- Miło mi. Jestem Wiktor Hucki.
Tak, to już wiem - uśmiechnął się inspektor. - Niech pan będzie łaskaw opowiedzieć mi wszystko co pan pamięta z ostatnich godzin.
Wiktor zastanowił się chwilę, zbierając całą historię w całość, i zaczął opowiadać.
- Wyszedłem na obchód po cmentarzu, jak co dzień. Zobaczyłem w oddali światła i od razu pomyślałem, że to jacyś złodzieje lub członkowie jakiejś paskudnej sekty. Pełno ich się tu kręci. Od razu ruszyłem w ich stronę.
- Dlaczego wybrał się pan na obchód sam? Rozmawiałem z proboszczem i wiem, że ma pan współpracownika.
- Kolega był nieco… zmęczony. Poszedłem więc najpierw sam. Później Antoni miał do mnie dołączyć. Nie zdążyliśmy się spotkać.
- Zmęczony? - zapytał podejrzliwie inspektor cały czas notując zeznania Huckiego.
- Pogoda była okropna i widoczność była słaba - ciągnął dalej Wiktor, odwodząc inspektora od tematu Antoniego. - Nawet nie zauważyłem, kiedy byłem już koło tych dwóch mężczyzn. Jeden stał na dnie grobu, a drugi tuż przede mną.
Hucki przemilczał całą sprawę dotyczącą swych zwidów i głosów. Inspektor mógłby uznać go za wariata, a przecież nim nie był. Przynajmniej sam siebie za takiego nie uważał.
- Co było dalej?
- Dalej pamiętam tylko uniesioną rękę, trzymającą jakieś cholerne żelastwo, i okropny ból głowy. Później obudziła mnie ta piękna kobieta - Wiktor na chwilę rozmarzył się wypowiadając ostatnie słowa.
Potężny mężczyzna poruszył wąsami i nieznacznie się uśmiechnął.
- Przyjrzał się pan napastnikowi, albo temu drugiemu mężczyźnie?
- Nie. Nie zdążyłem. To było całkowite zaskoczenie. Zresztą moja latarka nie działała.
- W grobie znaleźliśmy jakąś latarkę. Sprawną.
- To nie moja. Może ci mężczyźni zgubili uciekając.
- Bardzo możliwe. Tylko w jaki sposób znalazła się w pana ręce? Zastanawiające - inspektor zamyślił się.
Wiktor udał zdziwienie. Nie mógł opowiedzieć mu o spotkaniu z panami Śmiercią, Życiem i Przeznaczeniem. To by go zakwalifikowało jako chorego na umyśle i pobyt w szpitalu z pewnością przedłużyłby się znacznie. Stał więc wpatrując się w mężczyznę, który wciąż notował i co jakiś czas poruszał wąsami.
- W takim razie, dziękuję - rzekł po chwili inspektor.
Wyjął z kieszeni wizytówkę i podał ją Huckiemu.
- Znajdzie tu pan mój numer telefonu. Niech pan się odezwie, gdyby się coś przypomniało.
- Oczywiście, dziękuję - odparł Wiktor.
Inspektor jeszcze coś zapisał i zamknął notes. Panowie podali sobie dłonie na pożegnanie i mężczyzna z wąsami odwrócił się, aby odejść.
- Aha... - przystanął po chwili i spojrzał na Huckiego. - Wspomniał pan, że pozostało mało czasu. Co miał pan na myśli?
- Nic takiego - odrzekł Wiktor. - Muszę pilnie porozmawiać z przyjacielem.
- Z panem Tylżyckim - domyślił się inspektor. - Ja też muszę z nim chwilę porozmawiać. Pan natomiast powinien pojechać jeszcze do szpitala. Obiecałem pani lekarz, że nie zatrzymam pana na długo.
- Tak, wiem - przyznał Wiktor z niezadowoleniem.
Potężny mężczyzna z wąsami przez chwilę myślał nad czymś. W końcu rzekł:
- Zanim uda się pan do karetki, może chciałby pan poznać człowieka, który pana odnalazł?
- Jak najbardziej. Powinienem mu podziękować. W jaki sposób mnie znalazł? - spytał z zaciekawieniem Wiktor.
- Przyszedł na cmentarz do kogoś bliskiego. Brama była uchylona, jej zamek uszkodzony, a łańcuch rozerwany. Wszedł więc, aby powiadomić o tym dozorców. Idąc główną alejką, spostrzegł, że jeden z grobów jest otwarty i zobaczył tam pana. Natychmiast powiadomił o tym proboszcza, pogotowie i policję.
Hucki słuchał w skupieniu.
- Zaprowadzę pana do niego. Siedzi w samochodzie z moim asystentem - dodał inspektor.

***

Podeszli obydwaj do czarnego policyjnego samochodu. Siedzący w nim dwaj osobnicy właśnie skończyli rozmawiać. Asystent inspektora coś notował. Wiktor stał tak, że wciąż nie mógł przyjrzeć się drugiemu mężczyźnie.
- Jak tam, panie aspirancie? - spytał Berneński swego asystenta.
- Zeznania spisane, panie inspektorze.
- W takim razie odwiedzimy jeszcze kolegę pana Huckiego, pana Tylżyckiego - oznajmił potężny mężczyzna z wąsami, po czym zwrócił się do przepytywanego chwilę wcześniej jegomościa:
- Panu już dziękujemy.
- Ja również dziękuję - odezwał się mężczyzna i zaczął wysiadać z samochodu.
- Pozwoli pan, że przedstawię człowieka, którego pan dziś znalazł. Pan Wiktor Hucki - inspektor wskazał ręką Wiktora, a następnie zwrócił się do niego: - To jest pan Albert van Bestemming. *
Na twarzy Huckiego zarysowało się zdziwienie, które szybko ukrył przed oczami inspektora. Oto przed Wiktorem stał średniego wzrostu i przeciętnej postury mężczyzna, ubrany nie inaczej, jak w elegancki różowy garnitur, skórzane buty i koszulę koloru zielonego oraz krawat i kapelusz świecące ostrą żółcią. Wiktor nie mógł uwierzyć: ponownie spotkał się z panem Przeznaczenie.
- Albert van Bestemming? - powtórzył pytająco Wiktor.
- Zgadza się. To holenderskie nazwisko - oświadczył mężczyzna w różowym garniturze.
- Panowie, zostawiamy was samych - przerwał im Berneński.
Nic nie odpowiedzieli, tylko wpatrywali się w siebie nawzajem.
- Chodźmy, panie aspirancie - zawołał kolegę inspektor.
Obydwaj policjanci ruszyli w stronę domu dozorców.
- Spotykamy się szybciej, niż się spodziewałem. Czy ja nadal nie żyję? - spytał zatrwożony Wiktor, nie wiedząc już czy ma wierzyć swym zmysłom.
- Ależ skądże. Jest pan jak najbardziej żywy - odpowiedział pan Przeznaczenie. - Moje nocne wcielenie, podobnie jak pana Śmierci i pana Życia, są widoczne tylko zmarłym oraz osobom, którym anulowano śmierć. Pan, panie Wiktorze, posiada już wieczną zdolność widzenia nas trzech. Teraz, przyjmując ludzkie imię i nazwisko, jestem postacią widzialną dla wszystkich, nawet żywych. To całkowicie wymyślona osoba. Zawsze tak robię, gdy wymaga tego sytuacja.
- Teraz tego wymaga?
- Owszem. Ktoś musiał przecież pana znaleźć i wezwać pomoc. Nie można było ryzykować.
- Ryzykować?
- Wiem, że proboszcz mało się interesuje panem i pana przyjacielem. Ludzie też rzadko odwiedzają ten cmentarz. Co by było, gdyby nie znaleziono pana w ciągu doby?
- No właśnie: co by było? - spytał Wiktor, wyraźnie nie znając odpowiedzi na to pytanie.
Pan Przeznaczenie tylko westchnął i wytłumaczył:
- Otóż, przeznaczenie znowu by się zmieniło. Nie można do tego dopuścić. Już o tym panu wspominałem. Przepisy mówią, że jeśli anulowana śmierć nie stanie się ponownie życiem w ciągu doby, to śmierć właśnie staje się faktem. Po naszej nocnej rozmowie nie mógłby pan się obudzić sam. To niemożliwe. Taka jest procedura. Mógł to zrobić tylko ktoś inny. Tym kimś byłem ja.
Przeznaczenie uśmiechnął się i dodał:
- Pan ma swoją wyznaczoną datę śmierci i jej należy się trzymać.
- Kiedy to nastanie? - spytał Wiktor, nie wiedząc samemu czy chce poznać odpowiedź.
- Taka informacja jest bardzo tajna. Niestety nie mogę jej panu zdradzić. Wie pan o zbliżającej się śmierci pańskiego przyjaciela, Antoniego Tylżyckiego, a to i tak zbyt duża wiedza. - Popatrzył na zamyślonego Huckiego i dodał: - Uprzedzając pana zamiary, powiem, że w chwili gdyby pan chciał przekazać komuś tę informację, umknie ona z pana pamięci raz na zawsze. Inaczej to ujmując: pana przeznaczeniem jest być jedynym żywym, który o tym wie.
- Rozumiem - odrzekł Wiktor, który już chyba wszystko był w stanie pojąć.
- Skoro już wszystko pan wie, pozwoli pan, że się oddalę. Mam jeszcze sporo pracy. Żegnam - pan Przeznaczenie lekko się ukłonił i ruszył w kierunku bramy cmentarza.
- Żegnam - powiedział Hucki do mężczyzny w różowym garniturze, którego miał jeszcze kiedyś spotkać.
- Zapraszam pana. Pojedziemy na kontrolę - pani lekarz zawołała Wiktora, widząc, że ten stoi sam.
Mężczyzna otrząsnął się z zamyślenia i wolnym krokiem podszedł do karetki. Kobieta gestem ręki zaprosiła Huckiego do tylniej części samochodu. Wiktor nie oponował. Wsiadł do środka, a za nim wskoczyła kobieta i jej asystent. Drzwi się zamknęły i karetka odjechała do szpitala.

***

Gdy wszelkie niezbędne badania, jakimi poddano Huckiego, dały wyniki zadowalające lekarzy, pacjent wrócił do domu. Kazano mu się oszczędzać i odpoczywać.
Był już wieczór i Wiktor czuł się trochę zmęczony ilością wrażeń, jakich doświadczył w ciągu jednego dnia. Gdy wszedł do domku, Antoni Tylżycki, leżał na swoim łóżku. Na widok przyjaciela, poderwał się, rzucił się na niego i zaczął ściskać.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że znowu cię widzę. Mój kochany Wiktorze!
- Ja też się za tobą stęskniłem, mój przyjacielu.
Wiktor przyjrzał się Antoniemu. Wyglądał na trzeźwego.
- Czyżbyś wreszcie rzucić swój nałóg? - Hucki spytał z powątpiewaniem.
- Takie jest moje postanowienie. Ani kropelki alkoholu, aż do śmierci. Mam nadzieję, że sprostam zadaniu - odrzekł z dumą Tylżycki.
Jego słowa wydały się Wiktorowi całkiem możliwe do spełnienia, zważywszy na fakt, że Antoniemu zostało kilka godzin życia; przynajmniej wedle zapewnień pana Przeznaczenie. Hucki spojrzał na przyjaciela, a jego oczy przez moment zaszkliły się od łez. Tylżycki niczego nie zauważył.
- Moim postanowieniem jest także zacząć przykładać się do pracy, być twoim partnerem i pomocnikiem, jak to powinno być zawsze. Od dziś ja sam będę dokonywać obchodów, a za kilka dni, gdy już odpoczniesz psychicznie, zaczniemy wspólnie strzec cmentarza.
- Twoje postanowienia niezmiernie mnie cieszą - przyznał Wiktor. - Nie pozwolę ci jednak pracować samemu.
- Skoro tak mówisz, to w porządku - zgodził się Antoni.
- Chcę, aby tak było. Musimy pilnować nie tylko cmentarza, ale i siebie nawzajem.
Tylżycki spuścił wzrok i ze skruchą rzekł:
- Przepraszam cię najmocniej. Ostatniej nocy powinienem był czekać na ciebie w gotowości do wyjścia, a gdy długo się nie zjawiałeś, moim obowiązkiem było poszukać cię.
- Nie mam do ciebie pretensji. Widocznie już tak miało być. Przeznaczenia nie oszukasz - stwierdził Wiktor. - Przynajmniej nie na długo.
- Gdy wyszedłeś, strasznie zaczął mnie męczyć kac. Jak wiadomo, najlepiej go leczyć tym, czym się go spowodowało. Nalałem więc sobie kropelkę tego i owego - Antoni popatrzył zawstydzony na Wiktora. Ten słuchał tłumaczeń nie przerywając przyjacielowi. Tylżycki kontynuował:
- Nalewałem sobie do kieliszka, później do szklanki, a na końcu żłopałem już prosto z butelki. Nawet nie wiem kiedy usnąłem.
- Wołałem cię przez radiotelefon. Nie słyszałeś mnie?
- Radiotelefon... Byłem właśnie w trakcie jego szukania, gdy ten przeklęty kac...
- Rozumiem - przerwał Wiktor. - Nie musisz kończyć.
- To już się więcej nie powtórzy. Obiecuję - powiedział Antoni.
- Mam taką nadzieję. Wierzę w ciebie - przyznał Hucki.
- Obudził mnie dopiero rano proboszcz - Tylżycki ciągnął swą opowieść. - Strasznie na mnie nakrzyczał, ale w końcu zasłużyłem sobie. Powiedział mi o twoim wypadku. Chciałem biec do ciebie, ale po chwili przyszli dwaj policjanci. Jeden z nich, powiedział, że pogotowie zabiera cię do szpitala. Wypytywał mnie o różne rzeczy i kazał mi zostać w domu do twego powrotu, więc zostałem. Proboszcza poprosił, aby wracał do swoich obowiązków.
- Dobrze zrobiłeś. Do czasu, aż sprawa się nie wyjaśni, na cmentarzu nie będzie zbyt bezpiecznie. Zresztą, nigdy nie jest.
- Rozmawiałeś z proboszczem? - spytał Antoni.
- Nie, nie miałem okazji. Najwyraźniej posłuchał tego policjanta, inspektora Berneńskiego. To on prowadzi to śledztwo wraz ze swym asystentem i to oni właśnie cię odwiedzili tuż po rozmowie ze mną - wyjaśnił Wiktor i po chwili uspokoił Antoniego: - Nie martw się. Wstawię się za ciebie u proboszcza.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem, Wiktorze.
- A ty jesteś moim - wyznał wzruszony Hucki.
Panowie chwilę milczeli, po czym Wiktor rzekł:
- Miałem też przyjemność zamienić słówko z człowiekiem, który mnie znalazł.
- Szczęście, że się tam pojawił.
- Cóż... przeznaczenie.
- Połóż się spać. Odpocznij - zaproponował Tylżycki.
- Nie mogę. Czeka nas jeszcze obchód - odparł zdecydowanie Wiktor.
- Chociaż dziś daj sobie spokój. Poradzę sobie sam.
- Nie ma mowy. Pójdziemy razem, mój przyjacielu.
- Skoro nalegasz... - Antoni nie dawał się długo przekonywać. - Póki co, ja sam z chęcią się zdrzemnę.
- W porządku. Zrobię sobie gorącej herbaty i napalę w piecyku. Trochę tu chłodno.
Panowie uczynili tak, jak powiedzieli. Wiktor wrzucił kilka odłamków węgla do paleniska i zagotował wodę. Usiadł przy stole i zaczął popijać ulubioną herbatę, układając sobie w głowie wszystko co widział i słyszał ostatniej nocy. Antoni położył się na łóżku i szybko zasnął. Nigdy nie miał z tym problemów. W domku zapanowała cisza.

***

Stary, ścienny zegar wybił godzinę pierwszą. Antoni Tylżycki otworzył jedno oko i mruknął pod nosem, dając wyraz swemu niezadowoleniu. Po chwili przypomniało mu się o obowiązku dokonania obchodu, który powinien rozpocząć się już dwie godziny wcześniej. Antoni spojrzał na Huckiego, który zasnął siedząc przy stole. Był najwyraźniej bardzo zmęczony, gdyż bicie zegara nie zmąciło jego snu. Tylżycki obiecał Wiktorowi, że wyjdą razem, jednak nie chciał budzić przyjaciela. Postanowił dokonać obowiązków samemu, mimo wcześniejszych sprzeciwów partnera.
Antoni wstał po cichu i szybko przygotował się do wyjścia. Ubrał się, złapał latarkę i opuścił domek. Skierował się w stronę południowej odnogi głównej alejki. Tej, która zawsze przysługiwała jemu podczas obchodów, gdy dokonywał ich z Wiktorem.
Pogoda była znowu wietrzna i deszczowa. Zimne powietrze mroziło twarz Antoniego, pomimo jego uwielbienia dla chłodnego, orzeźwiającego powietrza. Tym razem temperatura dawała się we znaki nawet jemu. Mimo tego, dozorca szedł dziarsko przed siebie. Chciał wykonać zadanie i dowieść swej przydatności.
Antoni Tylżycki, choć jeszcze o tym nie wiedział, zmierzał na spotkanie ze swym przeznaczeniem.

***

Zegar wybił godzinę drugą. Wiktor rozbudził się i przeciągnął leniwie. Nie pamiętał kiedy zasnął, ale czuł, że wypoczął porządnie. Spojrzał na zegar z wyrzutem, jakby miał do niego pretensje, że ten nie obudził go wcześniej. Poszukał wzrokiem Antoniego. Nie było go w domu. Niewiele się zastanawiając Wiktor złapał za swój radiotelefon. Już miał przez niego zawołać przyjaciela, gdy zobaczył sprzęt Tylżyckiego. Leżał na podłodze przy łóżku, zawinięty między ubrania.
- No tak, to do niego podobne - powiedział do siebie Wiktor, ciężko wzdychając.
Po chwili był już gotowy do wyjścia. Szybko wybiegł z domku. Myśli miał niespokojne i najczarniejsze, jakie tylko mogły mu przyjść do głowy. Podążył w kierunku głównej alejki i wybrał jej południową odnogę. Miał nadzieję szybko odszukać Antoniego; żywego i zdrowego.

***

Wiktor odnalazł swego przyjaciela. Leżał w tym samym grobie, w którym Hucki był poprzedniej nocy. Na nic się zdała próba reanimacji. Około godziny drugiej trzydzieści, lekarz wezwany przez Wiktora orzekł zgon Antoniego Tylżyckiego jakąś godzinę wcześniej. Hucki znał dokładny czas. Nie zdziwił go także fakt, iż powodem śmierci była rana głowy powstała po uderzeniu jakimś tępym narzędziem.
Śledztwo wszczął ten sam inspektor policji, Witold Berneński. Będąc na miejscu zbrodni podszedł do Wiktora.
- Ponownie się spotykamy. I to w podobnych okolicznościach - rzekł inspektor.
Wiktor milczał. Wpatrywał się w martwe ciało Antoniego.
- Bardzo mi przykro z powodu pańskiego przyjaciela- ciągnął mężczyzna. - Czy może pan coś powiedzieć o tym zdarzeniu?
- Niewiele. Musiałem usnąć wieczorem. Gdy się obudziłem, Antoniego już nie było w domu. Nie posłuchał mnie i wybrał się na obchód sam. Wyszedłem, aby go odszukać i ... znalazłem. Nikogo nie widziałem w pobliżu. Nie potrafię panu pomóc, panie inspektorze.
- W takim razie nie będę już pana niepokoić.
Wiktor znowu zamilkł.
- Przynajmniej pan miał więcej szczęścia. Cóż... widocznie tak chciało przeznaczenie - zastanowił się inspektor.
- Z pewnością - odpowiedział Wiktor wiedząc, że to najszczersza prawda.
Panowie pożegnali się. Berneński odszedł w kierunku swojego samochodu, a Hucki pozostał jeszcze przy swym przyjacielu.
Od tej pory Hucki już wiedział, że przeznaczenia nie da się oszukać. Przynajmniej nie na długo.

***

Pogrzeb Antoniego Tylżyckiego odbył się cztery dni później. Uroczystość odprawił proboszcz w towarzystwie czterech księży, których zadaniem było także nieść trumnę. Wiktor Hucki zaprezentował krótką mowę pożegnalną. Pogrzeb był szybki i skromny. Nikt z okolicznej ludności nie zainteresował się zmarłym dozorcą.
Po ceremonii Wiktor został przy grobie przyjaciela, aby pomodlić się za niego i poddać się chwili zadumy. Gdy tak stał w milczeniu, wpatrzony w nagrobek, kątem oka spostrzegł jakieś sylwetki między drzewami, kilkadziesiąt metrów dalej. Gdy przyjrzał się im dokładniej, zorientował się, że są to trzej znajomi mężczyźni. Pan Śmierć, pan Życie i pan Przeznaczenie stali w bezruchu, patrząc w kierunku grobu Antoniego. Wiktor wcześniej ich nie zauważył, choć ci przyglądali się pogrzebowi od początku. Hucki popatrzył na nich przez chwilę, mężczyźni jednak w żaden sposób nie komunikowali się z nim. Po chwili równocześnie odwrócili się i odeszli, znikając między drzewami.
- Profesjonalni do samego końca. Musieli wszystkiego dopilnować osobiście - rzekł Wiktor do siebie.
Po chwili zwrócił się w kierunku grobu i przemówił do Antoniego: - Wieczny odpoczynek, przyjacielu. Spotkamy się, kiedy zechce tego przeznaczenie.



* bestemming (z języka holenderskiego) - dola, los, przeznaczenie
 Autor: Robroq
 Data publikacji: 2008-01-21
 Ocena redakcji:   
 Ocena użytkowników:

 Zobacz inne utwory autora »
 Skomentuj »


 KOMENTARZE
Ułóż od najstarszych ↓

 Dobre! Przyjemnie się czyta.
Nieco brakuje mi jakiejś bomby na zakończenie i może ciut żwawszego początku, ale ogólnie czytanie nie nudzi się, nie ma tu raczej błędów, a sam pomysł ciekawy.

Tak sobie tylko myślę, że to jednak nie fantasy. I nie SF. A jednak fantastyka. Coś trzeba zrobić z tym podziałem fantastyki na podgatunki. Jak dotąd mówi się: fantasy, sf, czasem po namyśle jeszcze: horror.

A tu takie coś. Ani jedno, ani drugie, ani trzecie (no, od biedy). A jednak "pierwiastek nadnaturalny" jest obecny. Więc fantastyka to to jest, ale żaden z głównych podgatunków.

Dobra, zabieram się ze swoimi rozmyślaniami gdzie indziej :)

Jeszcze raz - fajne dziełko.
Autor: Whitefire


« Powrót



Nasi użytkownicy napisali 77204 wiadomości na forum oraz dodali 443 publikacji.
Zapisało się nas już 2008

Ostatnio do paczki dołączył IdioticFishe

 
Po stronie kręci się 188 osób: 0 zarejestrowany, 0 ukrytych, 188 gości.
 


       Dział Literatury:

   •   Recenzje Fantastyki
   •   Autorzy Fantastyki
   •   Artykuły
   •   Poczytaj fantasy
   •   Poczytaj SF
   •   Poczytaj różne
   •   Cała proza
   •   Poezja
   •   Fan fiction
   •   Publikuj własne dzieło »

Myśl

Homer na pewno nie wiedział, że dobrze pisze, tak samo i Shakespeare. Nasi dzisiejsi pisarze muszą uczyć się fatalnej sztuki: wiedzieć, że dobrze piszą.

  - G. C. Lichtenberg
  
Strona główna | Mapa serwisu | Wersja tekstowa | O stronie | Podziękowania
Sponsoruj mythai.info | Informacje o prawach autorskich | Kontakt

© 2004 - 2016 Mariusz Moryl

Ten serwis wykorzystuje pliki cookie w celu ułatwienia identyfikacji użytkownika.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
 
zamknij
Masz nowych listów.