Heri podbiegł do ściany hangaru i oparł się o nią plecami, nerwowo przysunął się do drzwi. W skupieniu nasłuchiwał. Wydawało mu się, że nikt nie stoi w pobliżu wejścia, więc zaryzykował spojrzenie przez szybę. Korytarz prowadzący do klatki schodowej był pusty. Pokonał go najciszej jak tylko potrafił, chociaż wydawało mu się, że okropnie tupie. Wiedział, że to subiektywne wrażenie wywołane przez nienaturalnie wyostrzone zmysły. Zanim podszedł do schodów przystanął ukryty za rogiem i znowu intensywnie wsłuchiwał się w otoczenie. Chyba nikogo nie ma, pomyślał, ale tryb bojowy sugerował mu większą ostrożność. Azi już wcześniej podpowiadała mu użycie sonaru.
Mam od tego zawroty głowy – pomyślał próbując usunąć migającą ikonę z panelu.
Większe niż od serii z karabinu przyjętego na tarczę? – sztuczna inteligencja spytała swoim wszystkowiedzącym głosem. – Poza tym nigdy się do niego nie przyzwyczaisz, jeżeli nie będziesz z niego korzystał, a to dopiero twój chrzest bojowy.
Skapitulował, oczywiście miała rację, a on tracił czas na głupie sprzeczki. Przymknął oczy i aktywował sonar. Nagle znalazł się w trójwymiarowej projekcji otaczającej go przestrzeni, jego mózg buntował się próbując ją odrzucić. Łaty na policzkach i pod ubraniem zaczęły się nieznacznie nagrzewać. Wyłączył funkcję i otworzył oczy zanim zrobiło mu się niedobrze. Najważniejsze, że upewnił się i w promieniu piętnastu metrów nie wykrył żadnego pulsu. Pokonał kilka ostatnich kroków do sterty nieużywanych mebli, które wepchnięto do wnęki pod schodami. Najwyraźniej kurczaki wymieniły sprzęty na własne, ale na wszelki wypadek nie wyrzuciły starych. Szybko znalazł pistolet i nóż – były dokładnie tam, gdzie się ich spodziewał. Nie miał pojęcia, jak Kyebi ukradła je strażnikom, ale ukrycie ich było banalnie proste. Adtei przerobili wszystkie schody, by było łatwiej im po nich chodzić, czyli nad każdym stopniem zamontowali obły drąg, który idealnie pasował do ich chwytnych, zakończonych szponami stóp. Ludziom jednak utrudniał utrzymanie równowagi, więc po każdym spacerze gęsiego wchodzili na piętro, mocno trzymając się poręczy. Dużo czasu spędzali stojąc w kolejce przy wnęce pod schodami.
Chłopak zdał sobie sprawę, że nie bardzo ma co zrobić z nożem. Pistolet zamierzał trzymać w ręku, ale drugą chciał mieć wolną. Więzienny kombinezon nie miał paska ani kieszeni, a w szmaciane kapcie ledwo dało się stopy wsadzić. Przeszukał porzucone meble, porozklejał szuflady i szafki. Dopiero klękając na podłodze, zauważył taśmę izolacyjną. Musiała komuś wypaść, miał nadzieję, że nie sparciała ze starości. Przykleił pochwę noża do nogi okręcając taśmę kilka razy naokoło uda. Szybko wyciągnął i schował nóż sprawdzając wysokość rękojeści i wytrzymałość mocowania. Zadowolony przymknął oczy i w skupieniu, walcząc z naturalnym sprzeciwem innych zmysłów, zbadał otoczenie ultradźwiękami. Nadal nikogo w pobliżu. Zapewne wszystkie kurczaki pobiegły do bramy.
Ruszył korytarzami do jednego z wielu magazynów znajdujących się na terenie hangaru. Tydzień wcześniej udało mu się podsłuchać rozmowę strażników i wiedział, gdzie trzymają ich dobytek. Miał tylko nadzieję, że rozmowa nie była konsekwencją plądrowania objętych kwarantanną bagaży. Dotarł do drzwi i pozwolił Azi zhackować zamek. Przez malutkie okienka przy suficie wpadało niewiele światła i w pomieszczeniu panował półmrok. Nie odważył się zapalić jarzeniówek, tylko uaktywnił funkcję widzenia w ciemności. Szybko znalazł swoją torbę, komputer nadal w niej był. Zawiązał kombinezon więzienny w pasie i wyciągnął bluzę z kapturem. Miała sporo kieszeni i była uszyta tak by maskować kaburę z bronią. Gdybym tylko miał kaburę, pomyślał. Pistolet schował do kieszeni. Rozejrzał się. Plecak Kyebi zauważył bez problemów, gdyż należał do standardowego wyposażenia Złotych. Znalazł w nim etui z mini odtwarzaczem muzycznym i bezprzewodowymi słuchawkami, jedną zaczepił na uchu. Odtwarzacz schował do wewnętrznej kieszeni, wcześniej podłączając do niego kabel wymiany danych. Pozornie wydawał się on uszkodzony, gdyż brakowało mu jednej wtyczki i kończył się gołym drutem, ale tak dużo łatwiej było go podłączyć przez skórę do wewnętrznego systemu. Ikona radia zamigotała na skraju interfejsu bojowego. Uruchomił ją i wybrał częstotliwość.
– Mam nasz sprzęt, wszystko jest, jak tobie się udało? – powiedział, gdy tylko ustabilizowało się połączenie.
– Świetnie, jestem na dachu, już unieszkodliwiłam antenę satelitarną. Ustawiam pięć minut opóźnienia na systemie, włączony. Skontaktuj się znowu, gdy będziesz na zewnątrz, to pójdę sprawdzić co się dzieje przy bramie. – Kyebi rozłączyła się.
Heri szybko znalazł się na korytarzu. Licznik automatycznie ustawiony przez Azi nieubłaganie pokazywał upływające sekundy. Strach niestety zwyciężył nad rozsądkiem. Nie nasłuchiwał, nie koncertował się na badaniu otoczenia tylko na migających numerkach. W oddali trzasnęły drzwi i dało się słyszeć dźwięk szponiastych nóg uderzających w podłogę. Dwa, nie, trzy Adtei, pomyślał przerażony. Był blisko wylotu długiego korytarza, więc nie zdążyłby się cofnąć i ukryć zanim znajdzie się w zasięgu wzroku kurczaków. Musiał ich zaskoczyć, zaatakować pierwszy. Wyciągnął pistolet i oparł się o ścianę. Tryb bojowy cały czas analizował dane, podpowiadał mu ich odległość i położenie. Wszczep próbował go uspokoić obniżając puls.
Przestań Azi, niedobrze mi od tego.
Nie możesz wpaść w panikę, to zniweluje cały twój trening.
Nie panikuję przecież!
Jesteś za bardzo podniecony.
Do pięciu pokus! Nie będę walczył w stanie jakiegoś psychotycznego otępienia! Nie rozpraszaj mnie!
Ostatnie zdanie zakończył komendą „działania w tle”, co odsuwało Azi od jego świadomości i dawało mu większą kontrolę na trybem bojowym. W ostatniej chwili, Adtei byli już kilka metrów od niego. Delikatnie przykucnął osuwając się plecami po ścianie. W jednej ręce miał nóż, w drugiej pistolet. Jestem od nich szybszy i mam bezbłędny wynik na strzelnicy, pomyślał by dodać sobie otuchy, i zaatakował.
Wpadł na pierwszą Adtei popychając ją ramieniem i zadając cios nożem w brzuch. Siła zderzenia popchnęła ją na idącą za nią podwładną. Heri odbił się i odskoczył do tyłu. Źle przemyślał ten ruch i torba z komputerem z impetem uderzyła o metalowy kant ściany na skrzyżowaniu korytarzy. Wyczulony słuch chłopaka wychwycił nieprzyjemne chrupnięcie. Nie mógł jednak czasu skupiać się na tym, bo pozostałe kurczaki zaczęły łapać, co się dzieje i sięgnęły po broń. Oddał dwa strzały mierząc w pierś. Wyprostował się i z nadal uniesionym pistoletem podszedł do ciał. Trening podpowiadał mu, by zabrać im broń i uciekać. Nie mógł się na to zdobyć. Jedna Adtei jęczała głośno trzymając się za brzuch, chyba nie trafił w żaden ważny narząd i rana była po prostu duża i bolesna. Dobij ją - podpowiadał trening, ale jakoś nie potrafił tego zrobić. Strzelanie wyszło mu trochę lepiej, ale i tak zakwalifikował je jako porażkę. Tylko jeden kurczak wyraźnie nie żył, a drugi krwawił charcząc nieprzyjemnie, postrzał w płuco. Spudłowałem ze strachu, jak jakiś przeklęty amator, pomyślał rozgoryczony. Podszedł do trupa i zabrał mu karabin, nie miał odwagi by przewrócić go i wyciągnąć pistolet. Tchórz, zganił się w myśli, i hipokryta, dodał złośliwie, ale nie dotknął ciała tylko mocniej zacisnął palce na karabinie. Uciekaj, drzwi już niedaleko, rozsądek przypomniał o sobie, gdy umysł zaczął tonąć w żałosnej samokrytyce.
Wstał i zobaczył samotny cień za matową szybą. Ktoś musiał usłyszeć strzały i przyszedł sprawdzić, co się dzieje. Heri wycofał się trochę i skrył za rogiem, ale tak by mógł obserwować sytuację. Ciężkie drzwi zasyczały głośno i na korytarz wszedł młody kurczak, drżącym krokiem podszedł do ciał. Na jaskrawo pomarańczowej twarzy malowało się przerażenie. Arcyksiążę wymierzył karabin, ale nie mógł nacisnąć spustu. Przeklął pokusy pod nosem, dlaczego ten chłopak był dla niego miły podczas lotu i później w więzieniu?
– Łaska, wasza wysokość? – zakpiła Azi.
– Miałaś działać w tle.
– Została ci minuta, jestem systemem ostrzegawczym.
Warknął cicho i podjął decyzję.
– Ręce na głowę i idź do drzwi. – Wyszedł zza zakrętu i powiedział w adteia. Nawet przy pomocy wszczepu musiało to brzmieć dziwnie.
Kurczak uniósł oczy. Był w nich tylko strach.
– Ty to... – zaczął.
– Już, idziemy, nie ma czasu. – Heri ponaglił go zbliżając się z karabinem. Chłopak posłuchał i poszedł szybko do drzwi. Wyszli na zewnątrz i zatrzymali się przy ścianie. Przytłumione odgłosy walki nadal dochodziły zza hangaru. Ktokolwiek atakował bazę, był uparty. Adtei stał kilka metrów od Heriego i patrzył na niego niepewnie.
– I co teraz? Powie o tobie innym.
– Może, trudno. Nie zabiję go tak na zimno, nie dam rady.
Nagle rozległ się potworny huk, gdy jednocześnie opadły wszystkie kurtyny przeciwpożarowe blokując okna i drzwi budynków bazy. Heri przykucnął odruchowo, a kurczak padł na ziemię chowając głowę w ramiona. Następnie zaczęły działać silniki systemu dekompresyjnego, tworząc nieprzyjemny szum. Hałas był potworny i wszczep natychmiast obniżył poziom słyszalności. To była jego szansa, więc skorzystał z niej skwapliwie. Bał się konfrontacji i pytań młodego kurczaka, na które i tak pewnie nie wymyśliłby sensownych odpowiedzi. Wiedział, że nie zniesie jego pełnego leku i wyrzutu wzroku, więc zanim mógł on nastąpić Heri pobiegł w kierunku głównego budynku, by poszukać Kyebi. Nie pokonał nawet pięciu metrów, nim zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Przecież zostawienie przerażonego Adtei w środku bitwy i tak pewnie równało się z wyrokiem śmierci. Arcyksiążę nie chciał, by jego umysł popadał w idiotyczną spiralę poczucia winy, więc próbował to sobie wyperswadować zimną, logiczną kalkulacją. Prawie mu wychodziło.
g
Na dach głównego budynku wspięła się bez większych problemów. Zhackowała antenę satelitarną i postawiła filtr na transmisje, który bez wzbudzania podejrzeń systemu blokował ich przepływ. Sprawdziła też ostatnie komunikaty. Kurczaki poinformowały dowództwo o ataku. Zaciekawiała ją informacja, że podejrzewają ruch oporu. Na statek cesarski dotarły plotki, że coś takiego istotnie powstało, ale analitycy nie wróżyli mu sukcesów. Może nie docenili determinacji uciskanej ludności. Z drugiej strony Adtei z dużym spokojem podeszli do wymiany ognia i napastnicy najwyraźniej nie przekroczyli jeszcze bramy. Miała wielką ochotę sprawdzić, jak wyglądali ci rzekomi rebelianci, ale wiedziała, że musi poczekać, aż dzieciak znajdzie się po drugiej stronie ogrodzenia. Na potrzeby ich ucieczki stworzyła fałszywy komunikat o odparciu ataku i liczyła, że oficer komunikacyjny się nie połapie. Zupdate’owała uśpiony system kontroli elektronicznej zanim jeszcze dzieciak się z nią skontaktował. Odzyskał ich sprzęt i musiał tylko uciec na zewnątrz budynku. Trudno to było nazwać wyzwaniem. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że Heri nagle straci głowę i da się zabić, ale tego wariantu nie rozważała przedwcześnie. Bardziej martwiła ją sprawność zabezpieczeń antyterrorystycznych, których nikt nie sprawdzał od pięciu lat.
Opadły kurtyny przeciwpożarowe. Budynek aż zatrząsł się pod Kyebi. Pierwsza część systemu zadziałała. Przynajmniej są zamknięci w środku, pomyślała. Z niecierpliwością odliczyła szeptem trzydzieści sekund. Standardowo tyle było czasu na podniesienie kurtyn, gdyby zabezpieczenia przeciwpożarowe uruchomiły się bez powodu. Opuszczając kurtyny, system kontroli elektronicznej teoretycznie przecinał również rurki doprowadzające płyn do dźwigni hydraulicznych. Pułkownik wyjrzała zza murku otaczającego dach. Hangar był w całości zapieczętowany. Nasłuchiwała. Nagle budynek zaczął wibrować. Jednocześnie pobudziły się wszystkie silniki wypompowujące powietrze, zadziałała dekompresja. Z wież strażniczych zaczęły zbiegać kurczaki. Zdezorientowane próbowały z zewnątrz otworzyć kurtyny. Kyebi zeszła po rynnie na ziemię. Pobiegła do bramy i tam kazała udać się Heriemu, gdy drugi raz się z nią skontaktował. Adtei byli rozproszeni i przestraszeni, idealny moment do ucieczki. Pułkownik uruchomiła sonar i wpadła do stróżówki przy bramie przez niedomknięte drzwi. W środku zastała dwie osoby, zresztą skupione na poczynaniach zdezorientowanych towarzyszy. Poważny błąd, szczególnie, że wasz ostatni, pomyślała wycierając nóż w nogawkę. Ciała ułożyła w kącie. Ultradźwięki nie wykryły nikogo na piętrze. Kyebi weszła, by się rozejrzeć. Z radością przyjęła, że dobrze odczytała obraz z sonaru, gdy znalazła dwa ckmy i skrzynię amunicji. Rozmontowała jeden i w częściach zniosła na parter stawiając na stole. Połączyła się z Herim, ładując taśmę amunicji.
– Będę cię osłaniać. Będę strzelać ze stróżówki w kierunku budynku głównego. Azi wyliczy ci pole ostrzału, przejdziesz bokiem. Nie ściągaj na siebie niepotrzebnej uwagi, nie angażuj się w walkę, chyba że nie będzie wyboru. Bez odbioru – wyrzuciła z siebie jednym tchem i rozłączyła się. Mimo zniszczenia centrali w budynku głównym wolała nie nadużywać zdobycznego nadajnika.
Wyostrzyła wzrok, wszczep przybliżył jej oddalone o 300 metrów cele i widziała ich jak na dłoni. Zablokowała słuch, ale jednocześnie włączyła sonar i rozpoczęła ostrzał. Po kilkunastu sekundach musiała zmienić taśmę. Zaraz odpowiedzą ogniem, pomyślała przeładowując. Zliczyła pięć trupów lub niezdolnych do dalszej walki, reszta rozpierzchła się i pochowała. Niska ilość trafień rozczarowała ją, ale nie zdziwiła. Była drobna i jej podstawowe cechy stanowiły szybkość i zwinność, obsługa tak ciężkiej i topornej broni kosztowała ją wiele wysiłku. Gdy miała wybór, preferowała precyzyjniejsze urządzenia.
Tylko sonar i wrodzony refleks uratował jej życie. Po raz trzeci ładowała karabin, gdy ostrzegawcza ikona błysnęła jej na interfejsie bojowym. Wyskoczyła z budynku i przypadła do ziemi. Pocisk moździerzowy uderzył w stróżówkę powodując, że zawaliła się część sufitu. Tarcza Kyebi zamortyzowała falę uderzeniową, osłaniając płuca. Była za blisko eksplozji, więc bariera ochronna pochłonęła ponad połowę dostępnej energii. Poderwała się i odbiegła kilka metrów. Za wolno, pomyślała ze złością, gdy tracza aktywowała się ponownie. Następny pocisk uderzył w stróżówkę.
Czasami zazdrościła innym różowej mgiełki, która łagodziła ich rzeczywistość. Pułkownik Asios nigdy nie miała złudzeń, jej umysł zwyczajnie tak nie działał. Wiedziała, że żeby uchronić ją przed następną falą wszczep wyłączy wszystkie systemy i całą energię puści w tarczę i ochronę mózgu. W praktyce oznaczało to śpiączkę. Przeklęte pokusy, nie mogę dzieciaka zostawić samego, przemknęła jej ostatnia, bezsilna myśl.
g
Ostrzał z karabinu ustał zanim nastąpiła eksplozja. Ta myśl stanowiła jego jedyne pocieszenie, gdy biegł w stronę płonącej stróżówki. Pociski nadleciały od strony lasu, czyli najwyraźniej zaczął się atak na drugą bramę. Heri martwił się, że nie ma pojęcia, kim są napastnicy, ani jakie przyświecają im cele. Kyebi leżała kilkanaście metrów od bramy. Podniósł ją i zabrał za stos plastikowych kontenerów przykrytych plandeką Dawały im raczej marne schronienie, ale przynajmniej nie byli bezpośrednio widoczni od strony bramy. Zbadał jej puls. – był niepokojąco słaby i powolny. Bardzo ostrożnie wysłał sondę ze swojego wszczepu do jej. Wprawdzie miał wyższy priorytet, ale interakcja z systemem drugiej osoby bez zezwolenia zawsze była ryzykowna dla kogoś zupełnie bez doświadczenia. Szczególnie, że pułkownik była nieprzytomna, co pewnie przestawiło jej tryb z bojowego na obronny. Jej wszczep bez problemów nadał odpowiedź, która jednak poważnie przygnębiła chłopaka. Tarcza pochłonęła całą energię, system podjął ostateczną próbę ochrony i zawiesił się. Zrestartowanie go było trudne, zwłaszcza, że błąd mógł spowodować trwałe uszkodzenie mózgu. W każdym razie nie mógł się tego podjąć na terenie wrogiej bazy.
Dźwięk nowych wystrzałów wskazywał, że walka jeszcze trwała. Mogło to albo bardzo ułatwić, albo utrudnić ucieczkę. Ostrożnie wyjrzał z ukrycia. Sytuacja przy bramie diametralnie się zmieniła. Stały tam teraz dwa wozy terenowe i furgonetka, a naokoło kręciła się grupa ludzi w mało skoordynowany sposób strzelająca do kilku pozostałych kurczaków. Obrazek był tak dziwaczny, że Heri nie do końca wiedział co o tym myśleć.
Jakieś sugestie mądralo? Co to za banda?
Cóż, podobno powstał na planecie ruch oporu, podejrzewam, że to właśnie oni.
Ruch oporu przed czym? Przed myśleniem?
Jesteś dla nich bardzo surowy, to najprawdopodobniej cywile.
Cywile, debile – nawet się rymuje – pomyślał bez krzty sympatii.
Heri, jesteś cesarzem.
Będę cesarzem, może. Jeżeli przeżyję, a właśnie moje szanse na to znacznie spadły, gdy ta banda przygłupów postanowiła pobawić się moździerzem!
Sądzę, że masz szansę ich wyminąć, na razie ich uwagę pochłaniają Adtei. Zostaw pułkownik Asios i biegnij do bramy.
Głośno wypuścił powietrze.
Jesteś taką samą psychopatką jak Eikan. Na Los! Jeszcze jedna taka błyskotliwa uwaga, a przysięgam, wymyślę sposób, by zostawić ciebie.
Ona doradziłaby ci to samo, zawsze była bardzo praktyczna. Dobrze się rozumiałyśmy.
Nie odpowiedział tylko uruchomił „działaj w tle”. Miał dosyć Azi i jej przemądrzałych, bezużytecznych uwag. Poprawił umocowanie bagaży i przerzucił sobie Kyebi przez ramię. Była bardzo lekka, co dodawało mu otuchy, gdyż miał wątpliwości, na jak długo starczy mu sił. Szybkim krokiem ruszył w kierunku wyłamanej bramy.
g
Ambasador odchodził od zmysłów. Nie pomagała rana postrzałowa w przedramieniu. Wprawdzie pocisk przeszedł bokiem jedynie rozrywając skórę, ale silne pieczenie utrudniało skupienie. Już dawno przestał próbować zrozumieć, co się właściwie naokoło niego działo. Przypominało to dzień inwazji, gdy nagle w biurze wybuchła panika i rozpoczęła się ewakuacja. Nie pamiętał, jak wtedy trafił na statek odlatujący z planety. Chyba zdezorientowany szedł za współpracownikami z ministerstwa, a na niebie nad nimi co chwila rozbłyskiwały wybuchy. Wtedy jednak nikt bezpośrednio do niego nie strzelał.
Razem z częścią załogi przycupnął przy ścianie hangaru. Nie mieli się gdzie ukryć i nie odważyli więcej ruszać, dopóki trwała strzelanina. Chociaż nie mógł tego sprawdzić, podejrzewał, że już trzy osoby z ich statku zginęły podczas wymiany ognia. Nie wiedział, kto do kogo strzela i kiedy to się skończy. Jednak najgorsza była świadomość, że zgubił arcyksięcia. Zniknęła też arogancka pułkownik, ale podczas ich ostatniej rozmowy syna Jaśniejącego nie było już w pobliżu. Jak ona mogła chłopaka zostawić? Właściwie wszystkich ich zostawić? Nieodpowiedzialne babsko.
Wystrzały powoli ucichły. Wszyscy nerwowo rozglądali się, oczekiwali nadejścia wyjątkowo wściekłych kurczaków. Nic takiego nie nastąpiło. Po pasie startowym zaczęły jeździć samochody. W końcu jeden zatrzymał się blisko nich i wysiedli z niego ludzie ubrani w coś na kształt mundurów polowych, dolną połowę twarzy zasłaniały im bandanki.
Ambasador wstał uznając, że do niego należy rozmowa z obcymi. Podszedł do niego wielki facet w przyciemnianych okularach.
V Witam, jestem kapitan Tichu, a to moi dzielni partyzanci. – Machnął ręką za siebie. – No, przybyliśmy was uwolnić. I się nam udało, nie?
W Tak, jesteśmy bardzo wdzięczni. – Ambasador wyciągał rękę. - Miło mi pana poznać, kapitanie. Nazywam się Boena Temshi.
– Dobra, to co? – Osiłek podszedł do stłoczonych pod ścianą ludzi ignorując wyciągniętą rękę. – To cała załoga?
– Większość – powiedział lekko skonsternowany Temshi. – Chociaż część się rozpierzchła w czasie ataku.
– Jasne, jasne, przestraszyli się strzałów i pouciekali. Znajdą się, bo już, no wiesz, nie ma strzałów. – Odwrócił się znowu w stronę ambasadora. – Zara podjedzie ciężarówka, to wsiadajcie szybko. Coś się tu kurkom popsuło, ale pokusy wiedzą kiedy przylezie ich więcej – ruszył w stronę swojego samochodu.
Temshi pobiegł za nim, wyminął i zagrodził drogę. Kapitan nie zdążył się zatrzymać, a może go nie zauważył i zwyczajnie na niego wpadł. W sumie miał przyciemniane okulary, a już zmierzchało.
– Czegoś nie skumałeś? – spytał pomagając ambasadorowi wstać.
– Nie, nie. Mam pewną bardzo ważną sprawę. – Spojrzał z przejęciem na osiłka. - Jestem cesarskim ambasadorem, leciałem z misją zanim mnie złapali. Wśród załogi był młody chłopak, wysoki, szczupły, krótko ostrzyżony. Nic mu się nie może stać. To bardzo ważne.
– Czemu? Co to za dzieciak? – Kapitan lekceważąco wzruszył ramionami.
– To tajne, wyjaśnię panu, kapitanie, w dyskretniejszych warunkach. Moja załoga nic nie wie. Błagam, to z rozkazu samego cesarza. Pańska pomoc na pewno zostanie doceniona.
Na ostatnie słowa oblicze olbrzyma nabrało zadowolonego wyrazu. Poszedł do swoich podwładnych i wydał im polecenia. Ambasador miał nadzieję, że reszta partyzantów była bardziej rozgarnięta niż ich dowódca, z drugiej strony czy inteligentni ludzie słuchali by takiego osobnika?
g
Z jednego więzienia do drugiego. Nie potrafił o tym inaczej myśleć. Dlaczego ten durny ambasador kazał partyzantom go odnaleźć? Postawił Heriego w sytuacji bez wyjścia, w końcu nie mógł zacząć uciekać, a co gorsza strzelać do swoich. Musiał z nimi pojechać. Najgorsze, że niekompetentny urzędas się wygadał. Nie był pewien, co dokładnie powiedział, ale wojak w ciemnych okularach wydawał się zdecydowanie za bardzo zainteresowany Herim. Podczas jazdy furgonetką, która w sumie z postojami trwała ponad czternaście godzin, arcyksiążę sprawdził bazę danych. Tichu nie był żadnym kapitanem, przed wojną przez osiem lat służył w żandarmerii wojskowej i nie został awansowany nawet na kaprala. Skrócone akta sugerowały, że nie wyróżniał się niczym pozytywnym, ale jego skuteczność utrzymywała się w ramach statystycznych, więc nie został zwolniony. Zachowanie malowanego kapitana pokazywało, że upajał się swoją nowo pozyskaną władzą i najwyraźniej uznał ją za potwierdzenie swojego wojskowego geniuszu.
Samochody partyzantów wjechały do strefy przemysłowej. Takie skupiska fabryk, do których dojeżdżała szybka kolejka, zgodnie z prawem były oddalone co najmniej pięćdziesiąt kilometrów od miast. W tej konkretnej znajdowały się zakłady przetwórstwa spożywczego. Wszystkie opuszczone, gdyż Adtei nie mogli żywić się wieloma produktami z Ziemi, szczególnie mięsem i rybami. A zważywszy na loga producentów, w tej strefie produkowano głównie konserwy. Wprawdzie widać było ślady po rozmontowaniu i wywiezieniu sprzętu do przeładunku towarów, ale o samym kompleksie kurczaki już pewnie dawno zapomniały.
Wysiedli pośród wielkich betonowo stalowych hal produkcyjnych. Ciągnęły się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, a dalej otaczał je gęsty las. Samochody odjechały w głąb kompleksu, a partyzanci poprowadzili ich do jednego z budynków. Z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym, wyglądał na równie opuszczony co reszta. W środku prawie wszystkie okna były od wewnątrz dokładnie zabite, by zapalone światło nie zdradzało obecności ludzi. Wnętrze przetwórni przebudowano, by bardziej nadawała się do mieszkania. Blisko wejścia znajdowało się coś na kształt stołówki i pomieszczenia wspólnego. Tam też czekali pielęgniarze, którzy natychmiast zabrali się do oglądania rannych i kierowania ich do szpitala polowego wewnątrz budynku. Heri na rękach zaniósł Kyebi do gabinetu głównej lekarki. Ambasador biegł za nim i brzęczał coś o spotkaniu z przyciemnianym kapitanem, ale chłopak nie miał na to siły.
– Jeżeli musi się ze mną spotkać to niech przyjdzie do gabinetu, bo tam zamierzam czekać na panią doktor, która podobno kieruje tutejszym szpitalem – powiedział przyglądając się uważnie otoczeniu, Azi w jego głowie tworzyła wstępną mapę budynku.
– Sądzę, że warto pozyskać współpracę kapitana. Jesteśmy w jego bazie – Temshi próbował negocjować.
– A ja sądzę, że powinien był pan trzymać język za zębami. Nie mam pojęcia jaki kit wcisnąć teraz temu matołowi. W ogóle nie powinienem tu być! – Heri warknął, przystając i zwracając się bezpośrednio do ambasadora. – Ma pan mu nic więcej nie mówić, nie kombinować nic na własną rękę, sytuacja jest już wystarczająco trudna – znacząco spojrzał na bezwładną pułkownik na swoich rękach.
– Rozumiem – powiedział wyraźnie skruszony. – Po prostu martwiłem się o waszą...
– Moją co? - Heri ze złości zacisnął zęby aż go szczęka zabolała. – Moją dziewczynę, która jest nieprzytomna? Niech się pan ogarnie, na litość Białego! To nie jest zabawa, zginęły już cztery osoby z załogi naszego statku, a nie wiadomo, czy wszyscy ranni przeżyją. Niech pan idzie, żeby panu opatrzyli ramię zanim wda się jakieś zakażenie. I nie zawraca mi na razie głowy!
Ambasador skapitulował i noga za nogą powlókł się na oddział. Heri pytając kilku osób po drodze znalazł gabinet ordynatorki. Wszedł do części przeznaczonej do badania pacjentów i położył Kyebi na kozetce. Przeciągnął się i zrobił kilka skłonów. Bolały go mięśnie od niewygodnej jazdy i braku snu. Wszczep cały czas starał się to rekompensować, bez niego chłopak by natychmiast padł ze zmęczenia. Usiadł na krześle i przymknął oczy, ustawił system na czuwanie, by go wybudził, gdy tylko ktokolwiek zbliży się do drzwi.
Lekarka wróciła dopiero po pięciu godzinach. Niestety, taka drzemka nie pozwoliła mu w pełni wypocząć. Wstał i przywitał się. Kobieta krytycznie spojrzała na Kyebi.
– Wszyscy chorzy mieli trafić na oddział, czemu ona tu jest? – spytała przyglądając mu się surowo. – Zakładam, że zrobiłeś to ze szczerej troski chłopcze, ale tu wcale nie pomogę jej lepiej.
– Nie chodzi o pomoc, ona nie jest właściwie chora – Heri czuł się prawie jak w siedzibie Straży, gdyż chyba tylko przed Eikanem musiał się kiedykolwiek z czegoś tłumaczyć.
– Są odpowiedniejsze miejsca by się wyspać. – Chłopak miał wrażenie, że kobieta zaczyna tracić cierpliwość.
– To nie takie proste. Wiem, że jest pani również zmęczona, ale proszę mnie wysłuchać – próbował desperacko załagodzić sytuację. – Ona jest w śpiączce.
– Doprawdy? – kobieta zmarszczyła brwi i podeszła do kozetki, zaczęła badać Kyebi. – Skąd ten wniosek?
– Wszystko, co pani teraz powiem, to tajemnica. To bardzo ważne, by nie opuściła tego pokoju.
– Dobrze – odwróciła się i spojrzała na chłopaka badawczo, jej twarz złagodniała. – Uznam, że cokolwiek mi teraz powiesz wchodzi w zakres tajemnicy lekarskiej.
– Dziękuję – uśmiechnął się nieśmiało. – Ona jest żołnierzem, ja też. Tylko, że to są oddziały specjalne, tajne... nie zamierzam tej informacji ujawniać nikomu innemu. W każdym razie, mamy wbudowany system komputerowy. W środku, w ciele, i on ochrania organizm, ale nie jest idealny. I u niej się zawiesił. – Lekarka patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie był pewien, czy mu w ogóle wierzy. – Ona nie jest ranna, ani chora, po prostu... eeee... wyłączona.
– Wyłączona? I co w takim razie, włączy się znowu?
– Nie wiem, może. Widzi pani, ja się nie znam na tym za dobrze. – Widząc jej konsternację szybko dodał – ale poszukam informacji, mam komputer, gdzie one na pewno są. Wydaje mi się, że przy jego pomocy będę w stanie zrestartować system i ją obudzić.
– Aha – kobieta kiwnęła w zamyśleniu głową. – Czyli oczekujesz ode mnie, że do tego czasu utrzymam ją przy życiu, tak?
– Tak, ale nie tylko. Chciałbym, by wymyśliła pani co powiedzieć innym, jeżeli będą się pytać.
– No tak, w końcu nie jest ranna. Coś jeszcze?
– Chciałbym mieć dwie godziny dziennie na osobności z nią.
– A w jakim to celu? - spytała ostro.
– Eeee rehabilitacji, jeżeli można to tak nazwać. Nie mogę pozwolić, by jej mięśnie za bardzo osłabły. Myślę, że da się nakłonić jej system by stymulował wszystkie mięśnie.
– Niby jak?
– To właściwość systemu, tajemnica.
– Ach tak, tajemnica. Nie ma mowy.
– Proszę, pani może przy tym być, jeżeli mi pani nie wierzy. To bardzo ważne – spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
– No dobrze, dam ci szansę, ale już nie dzisiaj.
– Bardzo pani dziękuję.
g
Kilka godzin lekkiego snu wcale nie dało mu jasności umysłu. Załatwił najbardziej palącą sprawę i umieścił Kyebi pod opieką lekarza, ale niestety został bałagan wywołany przez pożal się boże ambasadora. Nie miał pojęcia jakie kłamstwo wcisnąć „kapitanowi”, a prawda była zbyt ryzykowna. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby dochować tajemnicy. Niestety Heri nie mógł odkładać w nieskończoność rozmowy z samozwańczym dowódcą. Jeden z partyzantów zaprosił go na kolację połączoną z uczczeniem udanej akcji odbicia jeńców, a jednocześnie upomniał, że „kapitan” czeka na niego w swoim biurze.
Heri poprosił, by go tam zaprowadzić. Cokolwiek miało się zdarzyć, chciał to już mieć za sobą. Zresztą wątpił, by cała przespana noc przyniosła mu nagłe olśnienie.
Po co ten dureń wspominał o mnie?
Nie wiem. Heri, nie przejmuj się tak, powiedz to samo, co powiedziałeś lekarce.
Ona mi nie uwierzyła.
Przecież zajęła się pułkownik.
Nie wiem czy bardziej z litości, czy ze zmęczenia. Może trochę z ciekawości, myślę, że stan Kyebi ją skonfundował. Ucz się lepiej czytać ludzi Azi, masz w tej dziedzinie spore braki.
Nastąpiła dłuższa przerwa w komunikacji.
Ten cały kapitan nie jest zbyt bystry – Azi kontynuowała po chwili, której potrzebowała na przełknięcie jawnej obrazy, jaką było sugerowanie, że ona się na czymś nie zna.
Nie jest, ale już za dużo zostało powiedziane. Teraz będzie miał na mnie oko, bo ten durny urzędas zwrócił na mnie jego uwagę. Zresztą w ogóle nie powinno mnie tu być.
Tacy jak on są łasi na komplementy, może uda ci się go wziąć pod włos.
Może, ale nie mam na to szczególnej ochoty. Tacy jak on to typowi pozerzy i tchórze. Jest mocny w gębie, gdy wszystko gra, a uciekać będzie pierwszy. Tak samo pierwszy sypnie.
Jesteś bardzo surowy dla człowieka, którego wcale nie znasz.
Jestem wycieńczony i czuję się jak szczur w pułapce, nie oczekuj ode mnie optymizmu.
Weszli do biura, w którym dominującym akcentem była broń. Leżała wszędzie, karabiny, pistolety, amunicja, granaty – wszystkie w nieładzie, ewidentnie nie poddane odpowiedniej konserwacji. Heri zmarszczył nos. Cóż za żałosny popis, pomyślał zdegustowany. Jego trening wojskowy głośno protestował przeciwko takiemu niechlujnemu traktowaniu ważnych narzędzi. „Kapitan” rozsiadł się za biurkiem i palił papierosa, na krześle przy ścianie przycupnął ambasador. Na tym kończyły się miejsca siedzące, jeżeli nie liczyć odwróconej niskiej, plastikowej beczki. Zwalisty wojak spojrzał na nią sugerując, że tam właśnie ma spocząć Heri. Nie ma mowy, pomyślał chłopak, nie będziesz na mnie z góry patrzył.
– Słucham? - skrzyżował ramiona na piersi i przeniósł ciężar na jedną nogę.
– W końcu raczyłeś nas odwiedzić – sarknął Tichu. Na chwilę stracił rezon, najwyraźniej nie oczekiwał od Heriego takiego zachowania. – Pan ambasador wygadywał jakieś fantastyczne rzeczy, a teraz nic nie chce mówić. Dziwne to wszystko, a co ty mi powiesz, młody?
– A co mam powiedzieć? Dziękuję za ratunek, jestem zaszczycony. Mogę już iść?
– O nie, wyjaśnisz mi zaraz, czemu ten tutaj – machnął ręką w kierunku ambasadora – tak się przejmuje twoja osobą.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może mnie sekretnie kocha, ale ja mam już dziewczynę.
– Bardzo śmieszne. Dosyć tych żartów. Gadał coś o cesarskich rozkazach, co to ma wspólnego z tobą?
Heri miał ochotę dopaść do ambasadora i skręcić mu kark. Nie przypuszczał, że tamten pozwolił paść słowu: „cesarz”.
– Niewiele, jestem żołnierzem, ochraniałem ambasadora. Chętnie wesprę pana oddział.
– Taaa, jasne, i co jeszcze? Myślisz, że ktoś tu się nabierze na taką bzdurę szczylu!? Za debili nas masz? Dokładnie wiem, kim jesteś! – „Kapitan” poderwał się wymachując oskarżycielsko palcem w stronę Heriego.
Chłopak zamarł zszokowany, chyba tylko młody wiek uchronił go przed zawałem serca. Jak taki debil się domyślił? Kurczaki się nie połapały, a ten nadmuchany matoł natychmiast mnie rozpoznał? Jak, na pokusy!? Jego myśli galopowały w panice.
– Co robisz taką minę? Ochroniarz, też mi coś. Ile ty masz lat? Naście, nie więcej. Jesteś pyskatym synalkiem jakiegoś arystokraty, czy innego ważniaka. Tatuś załatwił ci służbę w wojsku przy milutkiej misji dyplomatycznej, jakieś bankieciki i inne takie pierdy, ale niestety sypnęło się, złapali was. Chojraka będzie zgrywał, gówniarz jeden. Raz, z daleka widziałeś walkę i wydaje ci się, że jesteś żołnierzem, niedoczekanie twoje.
– Jak pan może tak mówić! – Ambasador mienił się na twarzy z oburzenia na zachowanie wojaka. Trudno było ocenić, co bardziej go oburzało ton głosu, czy absolutnie niestosowne zwracanie się na „ty”. Heri ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
– Cisza! Mogę mówić, co chcę, to moja baza i nie będę się tu użerał z rozpieszczonymi bachorami. Możesz tu zostać, nawet dostaniesz apartament godny swojej arystokratycznej dupy, żebyś później się tatusiowi nie skarżył, że cię tu źle traktowali. Ale! Nie będziesz się mi plątał pod nogami! Nie będziesz się wymądrzał. Znajdź sobie coś pożytecznego do roboty i niech cię więcej nie oglądam. Ani ciebie – zwrócił się do ambasadora. – To moje warunki i możecie je przyjąć, albo spierdalajcie do lasu, tam sobie arystokratyczne fochy strzelać.
Arcyksiążę sarkną z pogardą, przynajmniej taki miał zamiar, by wczuć się w obrażonego panicza. Chociaż wyszło mu raczej tłumiące rozbawienie prychnięcie. Wojak chyba i tak nie zauważył różnicy. O Losie, dziękuję, pomyślał z ulgą, odwracając się na pięcie i wychodząc. Prawie pobiegł do najbliższej łazienki i zamknął się w kabinie. Zakrywając usta rękami, wybuchnął śmiechem. Przez dłuższą chwilę nie mógł się w ogóle opanować, cały drżał, aż łzy pociekły mu po policzkach. Nie był do końca pewien, z czego się śmieje. Zapewne z bufonady „kapitana”, ale chyba też z własnego głupiego szczęścia.
Otarł policzki i wyszedł. W korytarzu czekał na niego zatroskany Temshi.
– Wasza Wysokość płacze? – szepnął przyglądając się Heriemu.
– Odbiło panu? – chłopak warknął brutalnie przywrócony do rzeczywistości. – Więcej żadnych „wysokości”! Ma pan mi mówić na „ty” i żadnych pomyłek. Pięknie pan mnie wrobił, jedynie wrodzona głupota tego faceta uratowała sytuację. Jeżeli jest pan wierzący, to polecam pomodlić się dziękczynnie. Tak absurdalna może być tylko łaska Losu.
– Przepraszam, nie chciałem przysparzać kłopotów... – zająknął się, nie kończąc zdania.
– Skoro pan nie chce to więcej ma się pan nie wtrącać w moje sprawy. To już nie jest prośba tylko rozkaz. Zrozumiał pan?
– Tak, oczywiście, przepraszam – mężczyzna skulił się pod wzrokiem Heriego.
– Super. W takim razie żegnam pana. – Nie czekając na odpowiedź poszedł poszukać kogoś, kto pełnił rolę kwatermistrza, by dowiedzieć się, gdzie przygotowano dla niego „apartament”.
g
Miał ochotę paść na twarz i zasnąć, ale nie mógł sobie odmówić kąpieli. Pierwszy raz od tygodni umył się mydłem. W zdecydowanie lepszym humorze stanął przed lustrem we wspólnej łazience. Wyraźnie schudł, w kilku miejscach wystawały mu kości. Na pewno też zwiotczały mięśnie, pomyślał zdegustowany, od jutra trening na całego, nie mogę dalej gnuśnieć. Krytycznie przyjrzał się swojej głowie. Nigdy wcześniej nie miał tylu włosów. Poczochrał je palcami i skrzywił się. Jak ludzie mogą tak żyć, muszę znaleźć jakąś golarkę, zdecydował.
Przebrał się w przydzielony mu workowaty t-shirt i spodnie dresowe. Nogawki były trochę za krótkie, ale na piżamę się nadawały. Jego „apartament” nie różnił się niczym od zwykłych prowizorycznych pokoi przydzielonych innym partyzantom. Na spartańskie wyposażenie składała się piętrowa prycza zbita razem na słowo honoru i kilka metalowych skrzyń z kłódkami. Wszystko oświetlała słaba jarzeniówka. Za luksus uchodził dodatkowy koc i brak współlokatora. Heri zamknął drzwi na klucz i zabezpieczył je miniaturowym czujnikiem, który natychmiast poinformowałby jego wszczep, gdyby ktoś przy nich majstrował. Pozostałe bagaże zamknął w jednej ze skrzyń i doczepił klucze do tytanowego łańcuszka, który zawiesił na szyi. Podejrzewał, że kwatermistrz miał kopie zapasową wszystkich kluczy. Znalezienie nowych kłódek dopisał do listy pilnych zadań na najbliższe dni. Ułożył się na górnej pryczy i zasnął.
Przespał może trzy godziny, gdy wszczep wybudził go, włączając tryb bojowy. Ktoś otwierał drzwi kluczem. Planowali go zabić czy okraść?, zastanawiał się ze znużeniem. Ułożył sobie wygodniej pistolet. Spod zmrużonych powiek obserwował wejście. Do środka weszła drobna postać z wiadrem w jednym ręku i mopem w drugim. Zaczęła zmywać podłogę, co zupełnie zbiło Heriego z tropu. Zaskoczony i zafascynowany czekał na rozwój wypadków.
Tajemniczy sprzątacz oparł mop o ścianę i zaczął panoszyć się po pokoju. Arcyksiążę uznał, że dosyć tego, wyciągnął pistolet i zapalił światło nad pryczą. Wszczep przyspieszał jego ruchy, ale mimo to stojący na środku pomieszczenia chłopak zdążył bojowo unieść mop, którego przecież chwilę wcześniej nie miał w ręku. Patrzył na Heriego zaskoczony, ale nie przestraszony. Na oko był trochę młodszy, niższy i zdecydowanie bardziej wychudzony.
Co tu robisz?
– Sprzątam. – Na potwierdzenie swoich słów pomachał mopem i szmatą do ścierania kurzy.
– W środku nocy?
– Nie ja to wymyśliłem. – Wzruszył ramionami. – Kwatermistrz mnie obudził i kazał tu pozmywać wszystko. Powiedział, że jesteś paniczykiem i będziesz grymasił, że brudno i pewne się od tego rozchorujesz.
– A nie wpadł na to, że już zdążyłem zauważyć? No wiesz, jak tu pierwszy raz wszedłem?
– Też o to spytałem, ale stwierdził, że byłeś zmęczony, więc pewnie nie zwróciłeś uwagi i jeżeli teraz posprzątam to się nie połapiesz. – Uśmiechnął się rozbrajająco.
Heri odwzajemnił uśmiech, odłożył broń na twardy materac.
– Istny dom wariatów, o Losie.
– Szybko się połapałeś. Jestem Ezzeo.
|